• Nie Znaleziono Wyników

Rozważania te z konieczności będą krótkie. Postarajmy się zatem odnaleźć jedy-nie najbardziej interesujące passusy w charakterystyce współczesnego dziennika.

Dziennik, jako taki, istnieje od genesis cywilizacji homo sapiens. Jednymi z pier-wszych dzienników były choćby egipskie „Teksty Sarkofagów" (ok. 2100 r. przed Chrystusem), czy, bardziej popularna, Księga Hioba ze Starego Testamentu (V wiek przed Chrystusem?). Dziennik współczesny powstaje wraz z rozwojem egzystencja-lizmu (notatki Pascala, listy i fragmenty Kierkegaarda), a później kształtuje swój ka-non ulegając wpływom psychologii, psychologizmu (James), socjologii, historii, oraz psychoanalizy i/lub marxizmu (przykładem dzienniki Gide'a).

Dziennik często jest mylony z innymi rodzajami autobiografizmu, takimi jak pa-miętnik, autobiografia, wspomnienie. Różni się od nich zasadniczo - dziennik bo-wiem powstaje właśnie „tu i teraz" (przynajmniej powinien, nominalnie). Dziennik pisany jest tymczasem, wykorzystywany często (zwłaszcza przez pisarzy) jako ma-teriał eksperymentalny, tworzywo; opiewa Część - nie może bowiem, będąc dzienni-kiem, mieć wizji Całości, nie jest przecież pisany z pozycji retrospektywnych.

Dziennik ma strukturę otwartą - działając na zasadzie samopowielającego się sche-matu, kalki, porównań, odniesień; wytwarza pewien układ czasowo - przestrzenny, który jest z gruntu - i z zasady - fałszywy: przecież nie może być inaczej! nie może być inaczej, kiedy Twórca jest jednocześnie Podmiotem unurzanym świadomością codzienności! Jeśli szukalibyśmy w dzienniku prawdy, to wówczas Podmiot winien stwarzać Twórcę, a to przecież niemożliwe.

Dziennik jest ogromnie wymagający, pożera osobowość, przetwarzając ją na naj-przeróżniejsze sposoby. Idealna maska. Słowa nie służą do wypowiedzenia, lecz do niedopowiedzenia; ważne jest nie to, co napisano, lecz to - przemilczane. Nie ma szczerości. Dziennik - swoisty Golem, tworzący swego Twórcę (i jednoczesnego Bohatera). „Je est un atre" Ga to ktoś inny), napisze Lejeune. Autokreacja. fałszywa i heretycka. Bowiem plujemy Bogu w twarz, mówiąc - my stworzymy się lepiej!

Do-128 Łukasz Garbal

brze, zobaczcie - dziennik nie może być autentyczny ! Sztuczny zawsze i wszędzie, formalny. Taki Stefek Żeromski, tak osobisty, zdaje się - „erotyczny" w swej indy-widualności - pisał dzienniki, przynajmniej początkowo, jako pracę polonistyczną, na polecenie swego gimnazjalnego nauczyciela, Bema, a po paru latach pisanie za-rzucił (w październiku 1890).

Każdy tekst - nawet ogłoszenie matrymonialne - jest czymś autobiograficznym.

Każdy tekst - z wyjątkiem dziennika! Nawet w ogłoszeniu matrymonialnym jest cząstka osobowości autora - wyraża jego podświadome pragnienia, i jest raczej szczere, w tej chęci Natomiast dziennik to twór nieobliczalny, nienaturalny, sztucz-ny. A nawet, jeśli zdaje się być „naturalny" - jest to tylko wyrafinowana poza.

Dziennik jako wyzwanie metafizyczne zapiera dech czytającym. Co bowiem jest interesującego w tym, że jakiś określony A. (powiedzmy, że go tak nazwiemy), że właś-nie ten A. cierpiał z powodu skreślenia go z listy uczestników zjazdu literatów? O wiele ciekawsze są zapiski tyczące spraw fizykalnych - choćby zapisywanie codziennie obia-dowego menu (dziennik Samuela Pepysa). Pozwala to w większym stopniu poznać du-szę Autora - a zarazem Bohatera. Mniej przekłamania Ścisłość. Prawda?

Dziennik jest monotonny w swej żywiołowatości. Tym bardziej, że określają go, jako gatunek, pewne konwencje. Nawet dziennik prywatny, „nie do diuku", jest

sfor-malizowany. Nic dziwnego, przecież dziennik to synkretyzm, dziubanie, jak kura, z różnych smaczków, anegdotek, wdzięczenie się, kokieteria z zepsutymi zębami, ob-cowanie - tylko jakie? Duchowe? Nie, nie, cóż w tym wzniosłego? A jak nie ducho-we, to., to... cielesne jakby... w moim wieku??? Zawstydziłem się, i piszę dalej.

„Dziennik (...) to najniższa forma literatury", mówi Nabokov, i ja się z nim w pełni zgadzam.

W początkach „naszego wieku" dzienniki zaczynali pisywać zazwyczaj ludzie młodzi, piszący „dla siebie" Traktowane to jednak było jak zniewieścienie, „choro-ba memuaryczna", wręcz pensjonarstwo rzepowate. Zazwyczaj po pewnym czasie, niedługim, kiedy rozpoczynali dojrzałe życie, dziennik się urywał.

Oczywiście, dzienniki pisywali także ludzie już dojrzali (przynajmniej nominal-nie). Byli jednak w zastraszającej mniejszości. Obecnie, chociaż więcej ludzi doro-słych pisze dzienniki, i tak są one zasmarkane - ponieważ większość tychże ludzi dorosłych nie dojrzała. Kult Wiecznego Smarkacza narasta powoli, ale nieustannie.

A zatem dziennik wywodzi się z nizin literatury, zaznacza się wyraźne podobień-stwo do romansu. Dzisiaj zaś - porównajmy Gombrowicza, czy Lechonia, z Harle-quinem... Wzrost znaczenia dziennika nastąpił wraz z narastaniem życzliwego zainteresowania krytyków... swoiste sprzężenie zwrotne - spowodowało wykrusze-nie się autentyku z francuskich „dzienników intymnych" (XIX/XX w.), i anglosa-skich „autobiografii" (koniec XIX w.), na rzecz literaturyzowania, ubarwiania, fikcjalizacji. Sprzyjało temu naturalnie stopniowe zacieranie się różnic gatunkowych.

I, w konsekwencji, dziennik został nieosiągalnym wzorcem (dla) swego Twórcy. W takim przypadku następuje, powiada Sartre, kształtowanie życia przez autobiografię.

Z dziennikiem w gębie 129

Czyli - odwrócenie porządku pierwotnego.

Wyraźna autobiografizacja literatury daje do myślenia. Nawet autentyk stał się narzędziem (w łapach ideologii - od anarchii przez politykę po chrześcijaństwo).

„Literaturyzacja" autentyku prowadzi do deformacji, fałszu. Choćby Herling-Grudziński...

Dlaczego w „Dziennikach pisanych nocą" (rzeczy w końcu, nominalnie, autobio-graficznej), pojawiają się - opowiadania, często nieoddzielone wyraźną cezurą? I to jeszcze - ze szczyptą autentyczności! I, owa, „historia, spuszczona z łańcucha" - to w rzeczywistości wymówka, mająca na celu usprawiedliwić zabawę.

Nieco przerysowałem. Specjalnie.

Bobkowski nawet kłamie świadomie (prowadząc działalność podziemną w oku-powanej Francji, pisał swe „Zapiski..." dla policji, tworząc swe alibi).

Dziennik. Jedno wielkie oszustwo.

To po cóż w ogóle starać się - o niemożliwy praktycznie - autentyzm?... myślało paru Twórców. I powstawały wielkie dzienniki - kłamstwa, choćby „Dziennik 1954"

Tyrmanda, w którym prawdziwe są chyba tylko erotyczne wyczyny pana Poldka „z Wołomińskiej".

Kult autentyku widać jeszcze u Konińskiego, ale jest to jedynie nieautentyczny kult autentyku.

Klęską dziennika jako takiego było jego niewłaściwe upodmiotowienie, kierowa-nie latarki na swoją osobę, trywializując, upokarzając resztę. Owa fałszywa, bo sa-motna indywidualność, podlukrowana często „odnoszeniem się" do kogoś, czegoś, jest zwykłym zaprzeczeniem chrześcijaństwa! Bo, i owszem, trzeba dbać o własne zbawienie, tylko, że w związku z Drugim Człowiekiem.

Co najważniejsze, przełomem, odnowieniem, kathiirsis, nie jest dziennik jakiegoś aktywisty arcykatolickicgo, Zawieyskiego, Lechonia, czy - nawet Prymasa Wyszyń-skiego. Tam gra idzie o własne zbawienie - jak sobie pościelesz, tak się zbawisz.

Pisarzem przełomu, tworzącego prawdziwie chrześcijański dziennik, jest Witold Gombrowicz.

Krytycy są ślepi, a nawet okularów nie noszą. Zauważają jedynie pierwszą war-stwę („Poniedziałek - Ja, Wtorek - Ja"). Tymczasem trzeba spojrzeć uważniej.

„Poniedziałek Ja.

Wtorek Ja.

Środa Ja.

Czwartek Ja.

Piątek

Józefa Radzymińska/dostarczyła mi (...)/"

Ja - Ktoś (określony). Odnośnik.

130 Łukasz Garbal

Gdyby rzeczywiście w centrum królował niepodzielnie „Ja, Gombrowicz", to dlaczego nie napisał choćby - w formie bezosobowej - kładąc nacisk na siebie, na ego - „dostarczono mi"? Nie, on od razu kogoś kreuje, uświęca, w związku interper-sonalnym. Ja - Ty. Oto podstawa egotyzmu, prawdziwego Witolda. Dostrzegacie tylko warstwę pierwszą, czyli ubranie, a tego, co pod ubraniem - nie widzicie! Tym-czasem właśnie do tego trzeba się dobrać (przynajmniej w literaturze), zgwałcić tekst, by stał się jasny, i powiedział, co pomyśli głowa.

Patrzcie, patrzcie. „Sam na sam. Wolałem na niego nie patrzeć i tak, nie patrząc, zacząłem się zastanawiać, czy aby nic mi nie grozi... czy on mnie?... Witold Gom-browicz obawia się - drugiego - człowieka. Kapitalnie ukazuje to rozdział z dzienni-ka, kiedy to ucieka przed przyjacielem, który z kolei ucieka przed świadomością (córeczka we wrzątku), i - w rezultacie - obaj uciekają razem.

Człowiek będący z człowiekiem nieustannie wytwarza jakąś formę, formalizm -nawet naturalność jest manierą - a tym bardziej przyjaźń, miłość, nienawiść. „Jestem sam. Dlatego bardziej jestem".

Zatem ucieczką jest samotność, ale - specyficzna. Rzeczywistość, którą można kształtować samemu; gra, której zasady wiadome są tylko mnie. Gra - z czytelni-kiem, z innymi? Nieprawda. Chociaż... jeżeli tak nazywacie rozmowę, dialog... Jest to - obrona przed inwazją masy, a jednocześnie najgłębsza z możliwych miłości do człowieka, indywiduum, osoby - do człowieka jako podmiotu, a nie - przedmiotu.

Dwoistość „Ja". Kant w „Krytyce czystego rozumu" wyodrębnił dwie podmioto-wości człowieka - , j a - jako podmiot myślenia", i ,ja - jako podmiot percepcji". A zatem ,ja" uzależnione od „ty" jest najdoskonalsze. Powiedziano, że ,ja, które nie przekształca się w Ty w trakcie intymnej komunikacji, zanika". „Ja-Ty". Odnośniki.

„Człowiek odkrywa siebie i istnieje tylko przez drugiego człowieka" (Kon.) A sam Witold powiedział coś w rodzaju, że człowiek jest darem dla człowieka, nie chcę szukać, znajdźcie ten cytat sami. Powierzchnia Gombrowicza, jak każda, to pozory.

On był, w rzeczywistości - „święty... i asceta". Ha.

Spróbowałem zatem pomyśleć. W końcu to nie boli. Jeśli w przyszłości mamy tworzyć doskonałą wspólnotę - jaki byłby głos - wspólny - czy jednostkowy, a ukła-dający się w harmonię sfer? „My" jest totalne i niebezpieczne, grożące masa i zmia-nami w świadomości, nieodwracalnymi. Nie ma jednak poznania bez ofiar, postanowiliśmy więc zaryzykować, tym bardziej, że ograniczaliśmy niebezpieczeń-stwo do minimum; dwuosobowe... to w zasadzie „ja-ty". Nas było trzech, i to tylko z powodu wzgardy dla nowinek ze strony czwartego, rodowitego Sarmaty, oraz leni-stwa piątego (niech żałują! zamilcz o nich). Pojawił się też bardzo dobry przyjaciel, w roli współautora.

Dziennik z wielopodmiotowym autorem. I to nie - zwielokrotnione - ja, a zgoła coś innego, między - ludzkiego.

Podzieliłem nasz dziennik na trzy części - pierwszą, jeszcze prymitywną „Ja-Ja-Ja", akcent na swoje osoby. Drugą, poGombrowiczowską, „Ja-Ty", kładącą nacisk

Z dziennikiem w gębie 131

na więź interpersonalną. I, wreszcie, skromną trzecią, rewolucyjną - „My", będącą swobodnymi żaglami myśli drążących wspólnotę, istniejącą kiedyś, gdzieś, w której myśli przebiegały (przynajmniej nominalnie) swobodnie, a duchy żywiły się swoimi odpadkami, duchowymi rzecz jasna.

Jest to rewolucja w literaturze. Zaprzeczenie ,ja". Dziennik wieloosobowy. Ex-peryment jednak przerósł Twórców. Konstrukcje typu „Jajem (jajem go!), myjemy szyby ( m y j e m y , i zjemy!), wyjecie też (au au au!)" nie chcą wchodzić w nieprze-rwanie jednostkową świadomość.

Teraz z bólem serca i głowy donoszę - niestety nie osiągnęliśmy tego ideału.

Człowiek jest jednak beznadziejnie jednostkowy. Może to i lepiej. Może dzięki temu zbankrutował komunizm.

Tym niemniej żywię swe serce nadzieją, że ów, umiarkowanie - ale jednak! - re-wolucyjny dziennik sozologiczny jest uwerturą do dzienników eko-logicznych, to znaczy - notatek środowiska między - ludzkiego. Teraz czekamy na ostateczny przełom zastąpienie mechanicznego „ja" prawdziwym „JaTy", a może nawet -groźnym - „my".

(„Zapraszam do przeczytania następnego odcinka").

Serva me, serabo te.

Ocal mnie, ocalę ciebie.

LUBELSKA