• Nie Znaleziono Wyników

5. Polacy w Australii

5.1. Emigracja powojenna

Przed 2 wojną światową w Australii mieszkało tylko około 3,5 tysięcy Polaków. Duży ich przypływ nastąpił w latach 1947-1951. Powojenną imigrację stanowili głównie „dipisi”

(displaced persons), którzy przybywali do Australii pod auspicjami International Refugee

Organization (IRO). Dane dotyczące liczebności polskich „dipisów” podane przez

Australian National University różnią się od statystyki Biura Imigracyjnego - w pierwszym przypadku liczba ta wynosi 59 820 osób, a w drugim - 63 394.

Str. 58

Według R. Harrisa i J. Smolicza (przypis 116. R. Harris, J. Smolicz, 1984: 50) podawanie się za Polaków dawało wyższy status niż przyznanie się do pochodzenia rosyjskiego czy ukraińskiego, co mogło nawet zakończyć się deportacją.

Pierwsza duża fala emigracyjna składała się z dwóch zasadniczo różniących się od siebie grup [przypis 5.3 ]. Jedną stanowili żołnierze i oficerowie armii generała Andersa oraz uczestnicy bitwy o Anglię, którzy przybyli z Wielkiej Brytanii. Większość z nich przyjechała z dobrą znajomością angielskiego, oficerowie mieli skończone wyższe studia, co ułatwiało im zdobycie dobrej pracy. Grupę drugą, „podrzędną”, stanowili wywiezieni na roboty do Niemiec Polacy o bardzo przeciętnej edukacji, często tylko po czterech klasach szkoły podstawowej, bez znajomości języka, bez kwalifikacji w jakichś określonych zawodach.

Byli to ludzie z miejskich łapanek i pacyfikacji wsi, często młodzi, którzy nie zdążyli zdobyć żadnego wykształcenia (zob. przypis 117. P. Listkiewicz, 2011). Ocenia się, że tylko 2 procent przesiedleńców legitymowało się wyższym wykształceniem, a 85 procent ukończyło jedynie szkołę podstawową (lub kilka klas).

Jak już wspomniano, imigrantów, a więc i Polaków, uważano za tanią siłę roboczą sprowadzaną do określonych zajęć (zob. przypis 118. J. Lencznarowicz, 1994: 17-19).

Mężczyźni prosto z obozów dla uchodźców byli wywożeni do karczowania buszu, do pomocy na farmach oraz do zbiorów trzciny cukrowej. Kobiety zaczynały jako sprzątaczki i wiele z nich utrzymało się przy tej pracy do emerytury (zob. przypis 119. P. Listkiewicz, 2011). Prawie wszyscy mieszkali w obozach poza miastem, czasem w miejscu

zatrudnienia. Warunki bytowe były bardziej niż skromne. Nowo przybyłym dokuczały upały, ciężka, słabo opłacana praca, brak godziwych warunków mieszkaniowych, rozsianie terytorialne.

„Przez dwa dni pociąg wiózł nas i przystawał w kolejnych miasteczkach, mających od trzydziestu do pięćdziesięciu domów. Na każdym przystanku pozostawiano po kilka rodzin. Miały tu pracować na kolei. (…) Ogarnęła nas rozpacz. Rozglądając się dokoła sądziliśmy, że jakieś złe moce przeniosły nas z powrotem w kazachstańskie stepy.

Dziesiątki mil jechaliśmy przez pustynię zarosłą suchą trawą, między którą sterczało gdzieniegdzie popękane i pokrzywione drzewko. (…) W całym miasteczku było pięć

domów małych i jeden duży (…). Wody w domach nie było, a więc braliśmy ją z beczki (…), która nie miała szczelnego nakrycia, z jej zawartości korzystały więc oprócz nas ptaki z buszu, psy dingo i osły. (…) Bardzo trudno było z wyżywieniem. Sklepów w Malcolm nie było. (…) Najbardziej uciążliwy był jednak brak lodówki. Przy pięćdziesięciostopniowym upale nie byliśmy w stanie przechować nawet tej skromnej żywności, jaką

dysponowaliśmy. (…) W gorące dni napełnialiśmy wannę wodą i kąpaliśmy się w niej całymi rodzinami przez tydzień, bo dla każdego wody nie starczało. Szyjąc lub pisząc listy, siedziałam w wannie w kostiumie kąpielowym. Nasi mężowie pracowali przy naprawie torów kolejowych, w deszczowe i w gorące dni, zawsze pod gołym niebem. (…)

Dwutygodniowa zapłata za pracę wynosiła dwanaście funtów angielskich, z tego odliczano trzy funty jako komorne za dom. Pozostawało więc dziewięć funtów na utrzymanie. A trzeba pamiętać, że po przyjeździe z Afryki zaczynaliśmy nasze życie w Australii od podstaw, od łyżki, igły i innych przedmiotów niezbędnych w życiu codziennym. (…) Po dwóch latach «rozkoszy» zostaliśmy zwolnieni z kontraktu i mogliśmy wyjeżdżać, gdzie kto chciał.

(przypis 120. E. Sendek-Biliczka, 1997: 132-134 )”

Str. 59

Większość Polaków (80 procent) osiedlała się w Nowej Południowej Walii, Australii Południowej oraz w Wiktorii i tak zostało do dziś. Przyczyniały się do tego względy historyczne, bo właśnie tam zakładano pierwsze osiedla polskiej emigracji, ale też najbardziej znośne dla Europejczyków warunki środowiska naturalnego oraz sytuacja gospodarcza - wszystkie te trzy stany należą do najlepiej rozwiniętych. Emigranci polscy skupiali się wokół wielkich miast, które prawie wszystkie leżą na wybrzeżach, u ujścia rzek. Atrakcyjne jest nie tylko ich położenie geograficzne i łagodny klimat, ale i rozwijający się w bezpośrednim sąsiedztwie portów przemysł, centra handlowe i usługowe, banki itp.

Najmniejszą popularnością wśród uchodźców cieszyły się tereny wiejskie.

Osadnikom z Polski doskwierał brak osób mogących służyć radą w rozwiązywaniu problemów czy pomocą w załatwianiu spraw w urzędach. Zaczęli się więc organizować, tworząc struktury organizacji polonijnych, których działalność koordynowała powstała w 1950 roku Rada Naczelna Organizacji Polskich w Australii z siedzibą w Sydney. W wielu miastach powstawały polskie kluby i organizacje [przypis 5.4 ]. Najważniejsze z nich to:

Związek Polaków w Australii (organizacja ogólnopolonijna), Stowarzyszenie Australijsko-Polskie (członkami są rodziny mieszane), Stowarzyszenie Polskich Kombatantów,

Stowarzyszenie Techników Polskich, Związek Harcerstwa Polskiego, Polska Macierz Szkolna oraz tak zwane Domy Polskie, których notuje się około dwudziestu.

Str. 60

Wokół nich zaczęło się koncentrować życie towarzyskie i kulturalne Polonii. Były i są one często siedzibą szkół, zespołów tanecznych i harcerstwa.

Dużą rolę w życiu polonijnym odegrali także księża oraz zakonnice polskie. Oprócz pracy duszpasterskiej prowadzili często działalność społeczną, kulturalną i oświatową (zob.

przypis 121. np. A. Achmatowicz-Otok, S. Otok, 1985; A. Gawroński, 1984a ). Trzeba podkreślić, że ludzie garnęli się do wspólnoty parafialnej, bo było to miejsce, gdzie wolno było publicznie mówić po polsku. Poza tym „życie parafialne wypełniało pustkę potrzeb emocjonalnych i intelektualnych” (przypis 122. M. Łacek, 2007: 153 ). Kościół podkreślał prawo wszystkich ludzi do „własnej mentalności, własnego języka, własnej kultury i

własnej religii, aby ich duchowe dziedzictwo mogło przetrwać poza ich Ojczyzną” (przypis 123. J. Smolicz, 1999: 227) [przypis 5.5 ]. Należy tu zaakcentować rolę języka, bowiem do 2 Soboru Watykańskiego (1962-1965) liturgia była sprawowana po łacinie, natomiast od tego czasu msze odprawia się w językach lokalnych. W tej kwestii w Australii zachowany jest pluralizm, świadczący o jego zaakceptowaniu przez Kościół, według którego

chrześcijanie powinni się łączyć dzięki wspólnemu wyznaniu, a nie wspólnemu językowi [przypis 5. 6 ].

„Posługiwanie się w Kościele różnymi językami nie szkodzi jedności, wręcz ją uwydatnia.

Ksiądz odprawiający tego samego dnia msze po angielsku i po włosku otwarcie demonstruje, że dwujęzyczność zdobyta przez jednostkę nie powoduje podziałów i konfliktów, lecz raczej daje świadectwo powszechności Kościoła.

(przypis 124. J. Smolicz, 1999: 260)”