• Nie Znaleziono Wyników

„Przyszło to na św iat wątłe, słabe” 141, a więc jak b y z natury rzeczy po­

zbaw ione predyspozycji do heroizm u, a m im o to z pow odzeniem uzasadnia­

jące sw oją w iodącą i tytułow ą rolę.

M iejscow ość, w której się pojaw iło, została zaprezentow ana ja k o „zabi­

ta deskam i”, nie zasługująca na w łasną, indyw idualną nazw ę W IEŚ, oddalo­

na od reszty św iata, odosobniona, choć w istocie silnie determ inow ana kon­

kretnym kulturow ym kontekstem . Im iona własne m ieszkańców, gw ara, rodzaj wykonyw anych zajęć, charakterystyczne rozryw ki, znaczenie dw oru i karcz­

my, w reszcie w ew nętrzna organizacja i pełnione w jej ram ach w yspecjalizo­

wane funkcje św iadczyć m ogą, że akcja sienkiew iczow skiej noweli toczy się w polskiej społeczności żyjącej pod zaborem rosyjskim .

W optyce narratora, uw ydatnianej dzięki nieskryw anej czasam i ironii, jest to m iejsce „przedziw nego materii pom ieszania” : porody odbiera tutaj

„kow alka Szym onow a, która była najm ądrzejsza” :

- D ajta - p ow iada - to zapalę nad w am i gro m n icę, ju że z w as nic nie będzie, m oja kum o; ju ż w am na tam ten św iat się w ybierać i po d o b ro ­ dzieja by postać, żeby w am grzechy w asze odpuścił.

O na też „krzci” now o narodzone dziecko im ieniem Jan, zachęcając przy okazji „krześcijańską duszę” , by w róciła skąd przyszła. M im o złych progno­

141 C y taty p o d a ję za: H. S ie n k ie w ic z, Wybór now el i opowiadań, o p rać. T. B u jn ick i. B N , s. I, n r 23 1 , W roclaw 1986, s. 1 6 6 -1 7 4 .

styków dziecko przeżyło, a m atce, po w izycie księdza „zrobiło się lepiej.

W tydzień w yszła baba do roboty” .

Nie m a w tekście żadnych przeciw w skazań co do traktow ania Janka jako nieślubnego dziecka „biednej kom ornicy, żyjącej z dnia na dzień, niby ja ­ skółka, pod cudzą strzechą” . Pospieszny w yrok w ydany „przez kumy, co się były zebrały przy tapczanie położnicy”, w yraźnie sugeruje, że pod pozornie bezdusznym podejściem do m łodej m atki kryje się m ądrość dośw iadczenia i głęboko ugruntow ana pozatekstow a wiedza: nic dobrego nie czeka we W SI dzieciaka, którem u imię nadaje akuszerka i który od pierw szych godzin ży­

cia zdany je st jed y n ie na w łasną żyw otność i chim eryczną opiekę zapraco­

wanej m atki. Z tekstu nie płynie najm niejsza naw et sugestia odnośnie istnie­

nia Jan k o w eg o ojca. Jego je d y n a opiekunka „m oże go tam i kochała po sw ojem u, ale biła dość często i zw ykle nazyw ała «odm ieńcem »” . W drażany do pracy od najm łodszych lat, w ątły i chorow ity chłopiec w zw ykłych w a­

runkach przez cale życie byłby pariasem i w iejskim popychadłem . Zarów no stosunek innych do niego, ja k i je g o do innych regulow ałyby oczyw iste dla obu stron reguły z w ieloletnim stażem .

Los Janka skom plikow ała jednak niespotykana w rażliw ość i w yjątkow y talent m uzyczny, oraz fakt, że jednocześnie „był to chłopiec nierozgarnięty bardzo” . [N ierozgarnięty - w sw obodnej interpretacji - czyli ten, którego nie zd o ła n o rozgarn ąć. Pojęcie to, jak m ożna dom niem yw ać, związane je st z pra­

cam i agrarnym i: ro zg a rn ia ć sia n o to w praktyce ro zrzu c a ć j e p o w ięk sze j p rze strze n i, s u szy ć i p r z y g o to w y w a ć d o p rze c h o w y w a n ia . R ozgarnięty czło­

wiek to ten, który ma nie tyle głęboką wiedzę, ile szerokie horyzonty i otw ar­

tość na przysw ajanie, a zarazem przechow yw anie now ego. Rozgarnięty to nieglupi, rozum ny, m yślący, bystry, lotny, inteligentny, błyskotliwy. N ieroz­

garnięty to jednocześnie niezdolny, niemądry, nieinteligentny, przygłupi, nie­

pojętny, mało pojętny, ograniczony, nierozumny, bezrozumny, bezm ózgi, bez­

nadziejny, tępy. W takim określeniu um ysłow ych m ożliw ości bohatera nie kryje się dobra w różba na przyszłość.]

Status w iejskiego głupka, podobnie jak bękarta czy niezam ężnej matki był w drugiej połow ie XIX w ieku bardzo w yraziście zaprogram ow any kul­

turow o: każde z nich m iało sw oje m iejsce w społeczności, ale w szystkich traktow ano ja k o sygnał zagrożenia porządku, ja k o ostrzeżenie przed skutka­

mi łam ania reguł i norm , ja k o ucieleśnienie grzechu czy obiekt opętania a za­

razem ja k o żywy dow ód spraw iedliw ości boskiej.

Istnienie trw ałych reguł m oralnych, m ających przecież odległą w czasie genezę, stało na straży nienaruszalnej wspólnoty, której bezpieczeństw o nie

m ogło być zagrożone nieprzew idyw alnym i ekscesam i indyw idualistów . Od pos'wiadczanych historycznie czasów obrona w spólnego dobra była trak­

tow ana jak o fundam entalny nakaz, dla którego niejednokrotnie poszukiw a­

no boskiej prow eniencji. Zarów no Biblia, jak i Koran, praw o rzym skie czy praw o m agdeburskie w ym uszały stosow anie ostrych sankcji w obec każde­

go, kto w erbalnie podw ażał zasadność norm , a tym bardziej czynnie naru­

szał sform alizow ane zasady, regulujące życie religijne i społeczne.

Trudno - naw et w przybliżeniu - określić obszary inicjatyw indyw idual­

nych, które przegrały w starciu z restrykcjam i obow iązującym i w poszcze­

gólnych formacjach kulturowych. Ofiarami różnie zresztą pojm ow anej obrony w spólnotowych interesów byli zarówno Echnaton, Sokrates czy Hus, jak i Ko­

pernik, Janosik lub Napoleon - by przyw ołać tylko postacie spektakularne.

I bez w zględu na to, czy negacja, a zarazem społeczne odrzucenie ich kon­

cepcji w ynikało, ja k chce René G irard, z syndrom u kozła ofiarnego, czy też z - odczuw anego jak o społecznie niebezpieczny - uporu w lansow aniu no­

wych i niezrozum iałych treści, efekt był strukturalnie podobny: próba całko­

witej, w tym fizycznej elim inacji lub przynajm niej w ym azania ze społecznej pamięci.

Stefan Czarnow ski ujął ten problem bardziej elegancko, choć nie 0 11 je ­ den go dostrzegł:

K ultura - jej stan w danej ehw ili w danej zbiorow ości - w arunkuje w ejście w je j skład now ego o d krycia [ ...] . L eo n ard o d a Vinci byt g e n iu ­ szem . p rzerastającym o w iele sw ój czas. N iem niej byt on czło w iek iem O dro d zen ia i rozkw it je g o w szech stro n n eg o gen iu szu tłum aczy się tym okresem . O dw ieście, a naw et o sto lat w cześn iej, nie znalazłby z ro z u ­ m ienia - w ięcej, nic rozw inąłby sw oich z d o ln o ś ci14’.

M oże więc i Janko w yprzedził sw oją epokę. Jego zachow ania urągały przecież w yrazistym regułom w iejskiego życia. C hłopak mógł być nieroz­

garnięty, miał praw o błąkać się po polach i lasach, jeśli to nie przeszkadzało mu w pracy - miał naw et praw o słuchać m uzyki i grać, ale nie pow inien w tym zakresie przekraczać w yznaczonego tradycją um iaru. G dyby w struk­

turze wiejskiej każdy talent był doceniony i pielęgnow any, odw ieczne oby­

czaje sterujące podziałem pracy i podejm ow aniem ściśle w yznaczanych ról społecznych musiałyby ulec przem ianom . D ziew iętnastow ieczna polska wieś, która potrafiłaby zaakceptow ać indyw idualność utalentow anego, nieślubne­

go dziecka nie m ieściłaby się w e p iste m é epoki. Zbyt długo pielęgnow ano

142 S. C za rn o w sk i, Kultura, W a rs/a w a 1946. s. 5 -6 .

w niej tradycję niw elow ania wszystkiego, co groziłoby odstępstwem od spraw­

dzonych zasad postępow ania; zbyt wielkim i kosztam i okupiono zdobyw ane przez wieki dośw iadczenie.

Ludzie obdarzeni w yjątkow ym i predyspozycjam i oraz odrobiną szczę­

ścia, inicjując proces potencjalnego rozsadzania dotychczasow ych stru k tu r- społecznych, m entalnych, etycznych czy estetycznych - mogli niekiedy prze­

konać otoczenie do częściow ej akceptacji now ych propozycji - zw łaszcza w ów czas, gdy rozw iązania daw niejsze ujaw niły ju ż sw oją słabość czy nie­

p rzydatność. R ola taka je d n a k niezm iernie rzadko przypadała dzieciom . W praw dzie talent Janka nie groził W SI rew olucyjną zm ianą, ale godził w jej ustabilizow aną strukturę. N ikt z m ieszkańców dokładnie sobie tego nie uśw ia­

dam iał, ale niem al każdy dostrzegał w opętanym m uzyką chłopcu niezrozu­

m iałe, now e, obce sobie zjaw isko. O sw ojenie z każdą now ością w ym aga czasu, a jej ew entualna akceptacja - zrozum ienia. Tym czasem w Jankow ej w iosce nikt nie m iał ani czasu, ani ochoty, by zastanaw iać się nad jednym odm ieńcem . M atka „czasem spraw iała mu w arząchw ią m uzykę”. Karbowy, który „zobaczył go stojącego z rozrzuconą czupryną i słuchającego wiatru w drew nianych w id łach ... zobaczył i odpasaw szy rzem yka, dał m u dobrą p am iątkę”. Stójkow y przeganiał go spod karczm y, nie pozw alając zbyt długo słuchać m uzyki. Janek „zrobił w ięc sobie sam skrzypki z gonta i włosienia końskiego [...J. G ral [...] na nich od rana do w ieczora, choć tyle za to odbie­

rał szturchańców , że w końcu w yglądał ja k obite jab łk o niedojrzałe”. Trudno w ięc pow iedzieć, żeby odm ienność Janka była we wsi zrozum iana, zaakcep­

tow ana czy kom ukolw iek potrzebna.

Trud rozum ienia inności w ym aga w łaściw ego im pulsu, a niekiedy także dobrego przew odnika. Stąd praw dopodobnie w yw odzi się kulturow o usank­

cjonow ana rola m istrza, w prow adzającego adeptów w obszary w cześniej dla nich zastrzeżone. N atom iast rytuały, które ułatw iają i form alizują koniecz­

ność osw ajania zm ian im plikow anych kolejnym i fazami indyw idualnego czy społecznego życia czasem w ym agają od jednostki tylko w spółuczestnictw a.

Im peratyw zrozum ienia inności nie ma więc charakteru pow szechnego, a czę­

sto w ystarczy lęk lub konform izm , by uznać m ożliw ość istnienia nieznanych w cześniej postaw czy wzorów. U znać to jeszcze nie znaczy zrozum ieć.

* * *

Od czasów pojaw ienia się kultury cyrograficznej zaszczytny obow iązek k rzew ienia now ego przypadł filozofom i literatom . Znam ienne, że te dwie role społeczne, zazw yczaj od siebie separow ane przez kilkanaście wieków,

u progu epoki now oczesnej silnie się splotły. Jednym z pierw szych, który zwrócił na ten fakt uwagę był A lexis de T ocqueville1 n . W niem al sto lat po wybuchu Rew olucji Francuskiej postaw ił lezę, że w yw ołały ją pism a filozo­

fów i literatów, którzy - krytykując m onarchię ja k o ustrój niedoskonały i w y­

magający radykalnych przekształceń - nieśw iadom i rzeczyw istych nastro­

jów społecznych w zywali do rew olucji. A pele o zm ianę form ułow ali przy tym w sposób pos'redni, za pom ocą broszur i artykułów , za to bez znajom o­

ści persw azyjnej mocy słow a drukow anego. Prow adząc rozw ażania z gruntu teoretyczne sprow okow ali praktyczny efekt, który przeszedł ich najśm ielsze oczekiw ania.

Stało się tak zapew ne dlatego, że ów czesne analizy stanu francuskiego państw a i wyw ody filozoficzne optujące za nieuniknioną zm ianą, aczkolw iek w zam ierzeniu podporządkow ane przesłankom racjonalnym , w istocie rze­

czy odw oływ ały się do społecznych emocji: niezadow olenia, znudzenia, lęku, braku perspektyw , a naw et litości i w spółczucia. W arto przy tym pam iętać, że to w łaśnie w w ieku XVIII doszły do głosu poglądy propagujące zwrot w stronę bezpośrednich, „naturalnych” uczuć i budow anie w oparciu o nie spraw iedliw szych form życia społecznego. Ci, którym radykalizm Rousseau i jeg o zw olenników nie do końca odpow iadał, próbow ali uspraw nić i udo­

skonalić życie człow ieka cyw ilizow anego poprzez akcentow anie naturalnej rów ności i zw racanie uwagi na potrzebę rekonstrukcji i odnow y społecznych więzi.

To w łaśnie O św iecenie ja k o epoka - m ów iąc językiem C zarnow skiego - stw orzyło warunki odpow iednie dla pow stania, m iędzy innym i, koncepcji hum anitaryzm u144. H um anitaryzm m iał uczulać na istnienie nędzy, kalectw a, nieszczęścia; nakazyw ał ochronę słabości i odm ienności, propagow ał w spół­

czucie i em patię w m iejsce jałm użny i m iłosierdzia. Był prądem św ieckim , w ylansow anym u schyłku XVIII wieku. W iązano z nim program y ośw iece­

niow ych masonów, ale też dostrzegano je g o związki z w cześniejszym i p i­

smami encyklopedystów i niektórym i form am i dziew iętnastow iecznych po­

staw filantropijnych145, a niekiedy także ch arytatyw nychl4h.

141 A. de T o cq u ev ille, Dawny ustrój i rewolucja, p rzel. H. S z u m a ń sk a -G ro sso w a . Z n a k , K ra­

ków 1994, s. 155 i nn.

114 K ry ty k ę h u m a n ita ry z m u z po zy cji a k sjo lo g ii c h rz eśc ija ń sk ie j p rz e p ro w a d ził ni. in. M. Sche-ler, Resentyment a moralność, przel. J. C arew ic z . W arszaw a 1977.

145 E. K o so w sk a, Filantrop, w: Słownik literatury XIX wieku, red. J. B ac h ó rz i A . K o w alcz y k o - wa, W ro claw 1991.

m M. O sso w sk a, N orm y moralne. Próba system atyzacji. W arszaw a 1970, s. 195 i nn.

Istotą postaw y hum anitarnej było kształtow anie zasad racjonalnej zm ia­

ny w oparciu o w spólnotę em ocjonalnych doznań. Przesłanki do sform uło­

w ania takiej idei pojaw iły się ju ż w początkach stulecia, kiedy zaczęto pod­

daw ać krytyce sform alizow anie nieudolnych procedur praw nych. To właśnie do potęgi uczuć, a zw łaszcza do społecznego poczucia winy i m iłosierdzia apelow ał W olter w Traktacie o to le ra n c ji, pokazując w drastycznej formie skutki funkcjonow ania spetryfikow anego aparatu spraw iedliw ości. Podda­

w anie torturom niew innych starców m iało w yw ołać w spółczucie, przekształ­

cane w protest przeciw ko bezduszności praw a. Publiczne kaźnie, znane od starożytności, a w zam ierzeniu m ające być przestrogą dla gaw iedzi, w oce­

nie osiem nastow iecznych m oralistów przekształcały się często w gorszące spektakle. O sw ajanie z torturam i i widokiem krwi stępiało ludzką wrażliwość nie pełniąc jednocześnie założonej funkcji prew encyjnej. W ięzienia i m iej­

sca przym usow ego internow ania nie w pływ ały na popraw ę zachow ań ska­

zańców - izolow ały ich jed y n ie od reszty społeczeństw a. W skutek nierzad­

kich p o m y łek sąd o w y ch are sz to m lub h aniebnej i m ęczeńskiej śm ierci poddaw ano osoby niewinne. W tej sytuacji nieunikniona w ydawała się zmiana etosu nadzoru i kary - w interw encyjnych pism ach przedstaw icieli ośw iece­

niow ych elit pojaw iły się naw oływ ania do litości i w spółczucia147.

Do w spółczucia odw oływ ały się też sentym entalne rom anse, w których ukazyw ano niedole sierot i nieszczęśliw ych kochanków. Tragiczne dzieje nie m usiały ju ż w zbudzać w czytelnikach czy w idzach podziw u dla postaw he­

roicznych; pow inny prow okow ać do w zruszeń i ronienia łez nad nieszczę­

ściam i bohaterów . W spólnota em ocjonalna m iała stw orzyć zręby nowej filo­

zofii społecznej, a przynajm niej zapew nić w ięź ponad podziałam i, więź budow aną w oparciu o naturę i serce, a nie o cyw ilizację i rozum . To oczy­

w iście istotny elem ent rodzącego się rom antyzm u, który ja k o prąd filozo­

ficzny, artystyczny, ale i polityczny lansow ał dem okratyczne hasła francu­

sk iej re w o lu c ji, a w p ra k ty c e p rz e o ra ł p rzed e w sz y stk im św iad o m o ść europejskich elit.

W jakim stopniu zmiany zachodzące w Europie dziew iętnastego stulecia docierały do ogółu pozbawionych państwowości Polaków - trudno powiedzieć.

Dysponujem y dzisiaj światłymi i budującymi świadectwami tych, którzy umie­

jąc pisać i czytać, mieli dostęp do nowych prądów, potrafili je zrozum ieć i ko­

m entować, a niekiedy próbowali wdrażać. M amy też znakom ity korpus tek­

stów pisan y ch przez p ro fesjo n alistó w w poetyce rom antycznej i optyce

147 Por. M. F o u c a u lt, Nadzorow ać i karać. Narodziny więzienia, p rzel. T. K o m en d an t, W arsza­

w a 1998.

pozytywistycznej, z których dla odm iany wynika, że nędza, lenistwo i brak elementarnej oświaty w wieku XIX, a nawet jeszcze w początkach XX (by nie sięgać dalej) stały na straży porządku wywodzącego się ze średniowiecza i trwa­

łości postaw determ inow anych wąsko pojętą wspólnotą krwi.

W tym kontekście historia Janka M uzykanta m ogłaby być interpretow a­

na w kilku co najm niej płaszczyznach. W ydaje się jednak, że skom plikow a­

nej genezy em ocjonalnego przesłania noweli należałoby szukać w filozoficz­

nych propozycjach francuskiego ośw iecenia.

Z jednej strony nie ulega w ątpliw ości, że dzięki m aestrii S ienkiew icza czytelnik ma pełne praw o obdarzać w spółczuciem nieszczęsnego chłopca.

Śmierć, jak a mu przypadła w udziale, była nie tylko bezsensow na, ale i m ę­

czeńska. Z ałożona przez pisarza teza w połączeniu z w irtuozerią kom pozy­

cji i genialnym doborem środków wyrazu spraw ia, że czytelnik, jeśli nie chce sam sobie w ydaw ać się m ało w rażliw ym , m usi zareagow ać em ocjonalnym poruszeniem , śledząc losy bestialsko m altretow anego dziecka i bezrozum nie zm arnow anego talentu.

Ale przyjrzyjm y się tezie. W skrócie brzm i ona tak: w każdym środow i­

sku może pojaw ić się człow iek w yjątkow y; utalentow any i nad m iarę w raż­

liwy artysta. W cyw ilizow anym św iecie on e s t heureux d e ch erch er [...] d e s talents e t les p ro té g e r. Ale zgodnie z zasadą „cudze chw alicie” Polacy nie doceniają rodzących się w śród nich indyw idualności. Poszukują ich nato­

m iast za granicą. Tak sform ułow ana teza m a charakter oczyw isty i w istocie rzeczy m ało odkrywczy. Spotkać ją m ożna ju ż u R eja i K ochanow skiego.

Ale w now eli je st też zaw arte inne przesłanie: należy zw rócić uw agę na tragiczny w skutkach brak ośw iaty na wsi i na w arunki, w jak ich żyje ogrom na w iększość narodu. Tragedia Janka w ynika z sytuacji praw nej i spo­

łeczno-ekonom icznej. Podobne przesłanie bez trudu m ożna znaleźć w no­

w elach Prusa, O rzeszkow ej czy K onopnickiej. P ostulat szybkiej i rad y k al­

nej zm iany je st w spólny w szystkim niem al „zaan g ażo w an y m ” pisarzom doby pozytyw izm u.

Problem jednak w tym - i tu rysuje się druga płaszczyzna interpretacyj­

na - że do tej zm iany nie są przygotow ani ludzie, którym proponuje się grun­

tow ną m odyfikację dotychczasow ego stylu życia i respektow anej hierarchii wartości. Janko M u zykan t je s t dziełem swojej epoki: ja k o now ela z tezą pre­

zentuje się bez zarzutu. A le jest adresow ana do „czytającej publiczności” , wśród której w istocie nie ma m ieszkańców Jankow ej wsi.

K onstrukcja tekstu, finezyjna i w yrafinow ana, pozw ala oczyw iście na kierow anie zasadniczego przesłania do bardzo szerokich kręgów odbiorców.

O dw ołuje się jed n ak do paradoksalnie nieoczyw istych w artości. O brona w yjątkow ej pozycji artysty m a prow eniencję rom antyczną i elitarną. U schył­

ku XIX w ieku, kiedy to w iększość tw órców w całej Europie przym ierała gło­

dem , upom inanie się o ochronę talentu je st ju ż m oże gdzieniegdzie słyszane, ale w cale nie bezdyskusyjne. Podobnie zresztą jak podm iotow e i wyjątkow e traktow anie dziecka. N orm a w rażliw ości w spółczesnego człow ieka pozw ala dziś na łatw e pom ijanie realiów, jak ie tow arzyszyły dzieciństw u przez dłu­

gie w iek il4H. Potrafim y jed n y m tchem m ówić o w yjątkow ym charakterze Tre­

n ów , pośw ięconych pam ięci małej dziew czynki, uspraw iedliw ić aranżow ane politycznie m ałżeństw o trzynastoletniej Jadw igi z W ładysław em Jagiełłą i przyjm ow ać do w iadom ości historyczne inform acje o system ach prawnych, zgodnie z którym i dzieci m ogły pracow ać i w pełni odpow iadać za uchybie­

nia czy przestępstw a. Ale zarów no reguły, ja k i potw ierdzające je wyjątki traktujem y w kategoriach historycznych.

Dla czytelnika drugiej połowy XIX wieku, podobnie jak i dla współczesnego Europejczyka oczywistym wydaje się oburzenie na brutalność metod wychowaw­

czych. Zwłaszcza kontrowersje budzą kary cielesne. Tymczasem bywały one inte­

gralną częścią skomplikowanego systemu społecznego, nieprzekładalnego w znacz­

nym stopniu na dzisiejsze realia. Gdy Bystroń pisze, że:

Z sypaniem ko p có w [granicznych - E. K .j łączy ł się też tradycyjny zw yczaj sk ó ro b icia na p am iątk ę dnia; ch w y tan o w ięc m łodzież w iejską i c h ło sta n o ich przy kopcu, aby dobrze go zapam iętali i w razie potrzeby m ogli św iad czy ć po kitach: „P am iętaj, chłopcze, że tu stały k o p ce” . 141’

- nie tłum aczy jed n o c z e śn ie , że „na p am iętn e” nie dostaw ali z tej o k a­

zji sy n o w ie szlach e ccy ze w zg lęd u na p rzy w ilej oso b istej niety k aln o ści.

N ie o m ijały ich kary cie le sn e , ale te m iał praw o w y m ierzać ojciec lub u p ow ażniony przez niego urzędnik, w zam kniętym p o m ieszczeniu, a w ięc bez o ste n ta c ji, i n ajc zęściej „na k o b ie rc u ” , by o d ró żn ić sk ó ro b icie p a n i­

cza od p o sp o lity c h eg zek u cji.

N atom iast ks. Kitowicz, opisując edukację w szkołach parafialnych („pa-

N atom iast ks. Kitowicz, opisując edukację w szkołach parafialnych („pa-

Powiązane dokumenty