• Nie Znaleziono Wyników

WY D A R Z E N I A ј

48

została rozmieszczona w wielu położonych wzdłuż głównej ulicy Łodzi — Piotrkowskiej, w budyn-kach, o których z pewnością nie można było po-wiedzieć, że są ekspozycyjne. W większości były brudne, źle lub wcale nieoznakowanie, niedo-świetlone, nieprzyjemnie obce, nie malownicze i z martwą, złą energią miejsca. Oprócz kilku charakterystycznych,w których następowało większe zagęszczenie projektów, jakimi były: ana-chroniczny, pochodzący z lat . budynek „starej Filharmonii”, kino „Charlie”, zaplecze pubu „Fa-brySTREFA” czy Muzeum Włókiennictwa, artyści wykorzystywali oferowane przez organizatorów pustostany, a ponadto samą ulicę, przylegające do niej placyki, rozliczne podwórza, puby, witry-ny sklepowe oraz, jak to uczyniła trójka łódzkich młodych artystów Marcin Polak, Łukasz Ogó-rek i Agnieszka Chojnacka w akcji „Change your mind”, komunikację miejską. Po drugie — pro-gram Focus Biennale rozciągnięty był w czasie, tak, że wiele imprez wchodzących w jej skład odbywało się w ciągu kilku miesięcy. Z bardziej znaczących wymienię kilkuetapową akcję Dodiego Reifenberga z Berlina pn. Przygotowanie płótna, kwietniowy festiwal „Sztuka i dokumentacja” Łukasza Guzka, czerwcową sesję poświęconą tradycjom koncep-tualnym w sztuce oraz posiadający cechy perma-nentnego wieloosobowego happeningu Obiad

Fluxusu, na którym odziani w charakterystyczne

„kucharskie stroje” artyści i wolontariusze z Polski, obsługiwali siedzących przed absolutnie niejadal-nymi i na ogół mało dowcipniejadal-nymi daniami artystów przybyłych ze świata. Recyklingowane myśli, sło-wa, obrazy, przedmioty. Tak ujęłabym to spotka-nie. Szkoda, że nie da się zrecyglingować czasów, w których powstawały. No i tej lekkiej atmosfery niezależnych spotkań w prywatnych mieszka-niach, jakże odległej od dusznych i oficjalnych sal pałacowych niezreformowanego od lat miejskiego muzeum w Łodzi, którego dyrektor zarządza od lat tak, jakby jeszcze nie skończyła się komuna. Słychać to było w jego przemówieniu, porażająca potworność. Za to Ryszard Waśko nie wykrztusił z siebie ani jednego zdania. A szkoda. Wszyscy na to czekali. Podobnie jak na przemówienie byłego wiceprezydenta Łodzi Włodzimierza Tomaszew-skiego, bez którego to Biennale po prostu by się nie odbyło, i którego porażka w ostatnich wyborach samorządowych daje wiele do myślenia, jak poli-tyka może tworzyć lub destruować życie kultury w wielkich miastach.

Po trzecie zrezygnowano z usług profesjona-listów, w roli dyrektora artystycznego Ryszard Waśko obsadził bowiem… własną córkę, stu-dentkę trzeciego roku historii sztuki, której brak doświadczenia zawodowego i wiedzy mścił się na każdym kroku, począwszy od kuriozalnych wręcz konferencji prasowych, na jej szczęście nielicznych, poprzez brak zdecydowania w pro-wadzeniu selekcji projektów, po wręcz amator-ski przewodnik po Biennale niezawierający żad-nych informacji o artystach, aż wreszcie po samo otwarcie. Na szczęście występujący na wernisażu czeski performer Thomas Ruller dwoił się i tro-ił, by skupić na sobie uwagę publiczności,

mo-cząc się w pobliskiej fontannie i pokrywając bitą śmietaną, wszystko w imię romantycznej relacji, w jaką wszedł z posągową pięknością zdobiącą ów ogrodowy obiekt. Rozdawane na koniec lampki szampana okazały się być jedyną dostępną dla każdego przyjemnością tego wieczoru.

Wszystko to miało przykuwać uwagę do życia artystycznego w naszym mieście Łódź, choć czy to się organizatorom udało — raczej wątpię, bo dlaczego uwagę kogokolwiek ma przykuwać za-łożona konceptualnie gra berlińskiego artysty ko-lekcjonującego napisy rasistowskie (Reifenberg). Znalezienie ich graniczyło z cudem. Trzeba było je preparować. Ostatecznie jego ekspozycja składała się z niepotrzebnych nikomu przedmiotów ofia-rowanych artyście, by w sposób całkiem zrecy-klingowany mogły się jeszcze na coś przydać. Zro-bił z nich instalację w stylu Maxa Ernsta. A może Kurta Schwittersa. E, nie… przesadziłabym z jej

awangardowością. Nawet udaną, choć wręcz w tym momencie narzuca się w tym miejscu py-tanie: co z tymi „rzeczami” stało się po zamknię-ciu wystawy?... Chyba nie pojechały do Berlina?... Nie udała się także do końca proponowana przez niego lekcja recyklingu — artystów zaproszonych do wystawy produkujących „śmieci” (i to nie tylko rozumiane dosłownie ale, co gorsza, także mentalne) było tak wielu, że nie dziwiło nikogo umieszczenie w tej samej przestrzeni portretów Jana Pawła II, Szymborskiej i Polańskiego. Tylko właściwie jaki ma sens przyjeżdżanie do innego kraju z zamiarem „zaszlachtowania” ważnych dla niego wizerunków? Albo produkowanie pa-pierowych gazetek w wielkiej ilości zużywają-cych w końcu bądź co bądź polskie lasy, które świadczyły jedynie o indolencji umysłowej ar-tysty i jego niemocy twórczej? (Dan Perjovschi). Przekręcanie w odwrotną stronę lampy ulicznej

F O C U S ŁÓ D Ź B I E N N A L E 2010 C Z Y L I C Z Ę Ś C I OW Y R E C Y K L I N G Z A P O M N I A N YC H I D E I WY D A R Z E N I A ј 1

49 i zużywanie na ten gest ogromnej ilości ludzkiego

czasu, energii i pieniędzy, w imię, jak twierdzi artysta, komentarza do gospodarki

wolnoryn-kowej w krajach postkomunistycznych? (Via

Le-wandowsky). Albo wyłożenie czterech metrowej wielkości „placków” chińskiej sztucznej trawy na prawdziwym trawniku, gdzieś na marginesie centrum handlowego Manufaktura, aby poka-zać, jak daleko jeszcze masowej produkcji jest do imitacji oryginału, czyli Natury (Karin Sander), wypełnianie ogromnej pustej (i stale zamkniętej dla widzów) hali starego magazynu handlowego tysiącami niepodlewanych przez miesiąc, żywych doniczkowych kwiatów umieszczonych w meta-lowych sklepowych wózkach, na pokrytej drogą wykładziną w wielobarwne pasy podłodze, co miało ponoć symbolizować historię współcze-snych rewolucji (Alexandre Perigot)?

Takie przykłady mogłabym mnożyć, tylko po co? Zastanawianie się „co artysta miał na myśli” daruję sobie — przecież mogłam to przeczytać w przewodniku, choć te w większości czynione na wyrost i nie dostosowane do faktycznej ma-terializacji projektów założenia świadczyć mogą jedynie o… klęsce konceptualnego myślenia, przynajmniej w tych kilku wymienionych przeze mnie przypadkach. Ta sama choroba nie ominęła niektórych polskich artystów. Przykładem może być nadęta, kompletnie niezrozumiała i egotyczna realizacja Zuzanny Janin, która stawiając pomnik „Majce Skworon”, granej przez nią przed trzydzie-stu laty, usiłowała nawiązać dialog z młodocianą publicznością oglądającą jej najnowszą wersję. Ale nie nawiązała. Było to widać po kompletnej pustce w jej rozległym pawilonie oraz po prośbach bywal-ców kilku pubów, w których artystka umieściła, jako atrakcję... oglądanie filmu dla -latków, i to z lat .: „zamówimy, ale niech pani tylko tego nie puszcza…”. Podobnie trudne do wytropienia motywy postępowania kierowały decyzjami stycznymi dwóch innych, całkiem znanych arty-stów polskich zaproszonych przez zagranicznych kuratorów do udziału w Biennale.

Czy bowiem kiedy widzicie Państwo budynek dobrze prosperującego Muzeum Włókiennictwa i rząd białych flag zawieszonych tam przez Grze-gorza Klamana (praca nosiła tytuł Poddanie się), to sądzicie, że jest to raczej objaw kapitulacji ar-tysty czy widza? Ja nie wiem. Choć na dobre pod-dałam się dopiero wówczas, gdy dochodząc do rogu budynku, usłyszałam, któryś już raz, szkoc-kie, a gdzie indziej walijskie pieśni narodowe i ze zdumieniem odkryłam, że jest to praca skądinąd całkiem inteligentnego artysty Kamila Kuskow-skiego. No nie wiem, co mu się stało… Wolę już akty desperackiej odwagi, za to pociągające optycznie, jak choćby ta przeprowadzona przez Koreankę Miru Kim akcja w obronie istnienia świń. Protestująca artystka (wegetarianka, rzecz jasna), poza wywieszeniem ogromnego billboar-du na skrzyżowaniu ulic Zielonej i Piotrkowskiej, przez cały dzień w ramach solidarności z tym, jak to podkreśla, bardzo blisko spokrewnionym

z człowiekiem gatunkiem…, przesiedziała cały

dzień golusieńka w ciemnej piwnicy starej

Filhar-monii, w wannie pełnej błota. Oglądać ją można było jedynie przez mały wizjer w drzwiach. Czego się obawiała? Czyżby sądziła, że polscy widzowie to świnie?

Najlepszą według mnie ekspozycją indywidu-alną (poza, rzecz jasna, stojącą poza konkurencją retrospektywą nieżyjącego już Wojciecha Bru-szewskiego) była zajmująca przestrzeń ogrom-nej hali na Tymienieckiego instalacja mało u nas znanej, mieszkającej od ponad  lat we Francji Angeliki Markul pt. Kolekcjonerka. To prawdziwe, pełne rozmachu studium kobiety poważnie traktu-jącej historię sztuki, zarazem kobiety na wygnaniu, outsiderki, artysty współczesnego w roli wieczne-go tułacza i tropiciela zmarłych idei zarazem. Chylę czoła. Godny uwagi był także sąsiadujący z tą eks-pozycją „ogród rzeźb” izraelskiego artysty Nahu-ma Teveta, którego wrażliwość i forNahu-ma bliska była dawnym rzeźbom Mirosława Bałki. Nowe media górowały w ekspozycji w starej Filharmonii. Inte-resującym zdarzeniem było zastosowanie techniki laserowej, w celu odtworzenia trójwymiarowego kształtu przedmiotu (rozbitej butelki piwa) w pra-cy Problem jednej rzeczy istniejącej w dwójnasób

jednocześnie Tavaresa Strachana oraz

optyczno-perspektywiczne dociekania malarskie Wojciecha Ledera, który zadał sobie wiele trudu, by zamro-zić, a następnie materialnie odwzorować na kilku płótnach proces pamięciowego cytowania zapisów przestrzeni.

Czy można jakoś odnieść się lepiej, prawdzi-wiej do głównego tematu Biennale, jakim było poszukiwanie „archeologii miejsca”, które, dajmy, większość z zaproszonych artystów do-świadczała pierwszy raz w życiu. Myślę, że tak. I dlatego twierdzę,że najlepiej ze wszystkich wypadli artyści mieszkający i pracujący w Łodzi. Urokliwa wycieczka po kilku podwórkach przy-legających do placu Wolności, jaką zapewniła wi-dzom Anna Orlikowska, autorka interesującego „audiobooka”, nadto siedząca skromnie, na ła-weczce przy placu Wolności postać Papieża Jana Pawła z gołąbkiem, w naturalnej skali, usiłująca zadać, poprzez umieszczony przy niej cytat, py-tanie o definiowanie zła i dobra (rzeźba autorstwa Artura Malawskiego), ciekawy zakątek trzech ar-tystów: Tomka Matuszaka, Dariusza Fieta i Ma-tyldy Leśnikowskiej, którzy nieopodal Urzędu Miejskiego manifestowali najbardziej drażliwe cechy łódzkiego życia, wreszcie wymykająca się porównaniom, świetnie wpisująca się w kontekst każdego miasta (niekoniecznie polskiego) praca amerykańskiego artysty Daniela Knorra

Skra-dziona historia — Statua Wolności, odnosząca

się do obecnej sytuacji obywateli USA w czasach obowiązywania specjalnych zaostrzeń i ograni-czeń, wynikających z walki z terroryzmem — to przykłady, na które chciałam zwrócić wszystkim widzom uwagę. Ogromna, kilkumetrowa głowa Statui Wolności, ubrana w czarną kominiarkę wypełniała niemal całą przestrzeń podwórza po-między kamienicami przy Piotrkowskiej, robiąc ogromne wrażenie nie tylko rozmiarami, ale i siłą zadanego pytania o prawa jednostki w globali-stycznym świecie.

Focus Biennale Łódż . Recyklingowane myśli, recyklingowane struktury, budynki, sło-wa, obrazy. Recyklingowanie znaczeń. Czy takie założenie, w dzisiejszym kontekście jest w ogóle możliwe? A może czas na nowe, kolorowe i zupeł-nie zupeł-niezwiązane z historią działania. Na przykład Focus Net Biennale. Jednak w tej zmianie nazwy tkwi cos obiecującego…

F O C U S ŁÓ D Ź B I E N N A L E 2010 C Z Y L I C Z Ę Ś C I OW Y R E C Y K L I N G Z A P O M N I A N YC H I D E I WY D A R Z E N I A ј 3 2

. Daniel Knorr, SKRADZIONA HISTORIA. STATUA WOLNOŚCI, fot. K. Saj

. Thomas Kilper, ZAJMUJCIE PUSTOSTANY, , inst., fot. K. Saj

50

KO N C E P T UA L I Z M — KO L E J N E P O D E J Ś C I E

Wystawa „Konceptualizm. Medium

fotograficzne” była wyróżniającym

się składnikiem Biennale Sztuki Focus

(Łódź, wrzesień ), jakkolwiek

pomyślana została jako impreza

towa-rzysząca. Zlokalizowana w Muzeum

Miasta Łodzi, była jedynym zbiorowym

( artystów), retrospektywnym

pokazem wśród licznych autorskich

prezentacji rozmieszczonych w

mie-ście na osi ulicy Piotrkowskiej.

K

urator całości Biennale (Ryszard Waśko) powierzył organizację tej towarzyszącej wystawy i opracowanie jej okazałego katalogu Marice Kuźmicz. Problem historii sztuki konceptualnej w Polsce był już podejmowany kilkakrotnie w sposób, który nigdy nie satysfakcjonował wszyst-kich zainteresowanych, a więc z zaciekawieniem oczekiwano jeszcze innej interpretacji tego tematu, którą tym razem przedstawiła reprezentantka

młodszego pokolenia. Marika Kuźmicz podeszła bardzo ambitnie do tego zadania, gromadząc obfity materiał obrazowy i przedstawiając obszerny tekst o naukowych ambicjach, w którym starała się usystematyzować przedstawiane przykłady twórczości i zdefiniować jej specyfikę. W sensie ogólnym można tu mówić o sukcesie. Wystawa wzbudziła spore zainteresowanie i uznanie, gdyż przypomniała dorobek wielu autorów oraz liczne prace, często mało znane, co pozwoliło unaocznić szerokie spektrum sztuki kojarzonej z fotograficz-nym konceptualizmem. Jeżeli więc w swojej recen-zji zgłaszam krytyczne uwagi, to właśnie z powodu rangi tego wydarzenia, które — zwłaszcza dzięki publikacji — może stać się punktem odniesienia dla kolejnych opinii i pokazów.

Na początku swojego tekstu w katalogu Marika Kuźmicz przedstawiła kryteria doboru materiału na wystawę. Jak pisze, starała się wybrać te prace fotograficzne, których przesłanie ideowe opiera się na refleksjach odnośnie właściwości medium foto-grafii. Powołując się na klasyfikację konceptuali-zmu dokonaną przez Benjamina Buchloha, stwier-dziła, że zamierza skoncentrować się na jednym z trzech wyodrębnionych przez niego nurtów, tj.

na nurcie autorefleksyjnym (inne nurty to krytyka instytucji oraz krytyka struktur funkcjonowania współczesnego społeczeństwa). Ponadto autorka tekstu zadeklarowała zamiar wzniesienia się po-nad historyczne podziały, aby osiągnąć bardziej wyważoną ocenę podjętego tematu. Chodzi tutaj przede wszystkim o spór pomiędzy przedstawi-cielami starszego i młodszego pokolenia artystów neoawangardowych, jaki ujawnił się w roku  po artykule Wiesława Borowskiego, jak też o inne historyczne kontrowersje dotyczące funkcjono-wania nowych mediów w sztuce. Metodą takiego zobiektywizowania dla Mariki Kuźmicz stało się podzielenie wybranych przez nią prac na grupy, stosownie do tego, jakiemu aspektowi medium fotografii poświęcają uwagę ich autorzy. Wyróż-nikami dla tych grup są m.in. takie kwestie, jak: deklarowanie przejrzystości czy nieprzejrzysto-ści fotografii wobec widzialnego świata, kwestie ideowych uwarunkowań dokumentowania, ocena możliwości wyrażania ruchu, czasu czy przestrze-ni, podkreślanie znaczenia materialnego bytu fo-tografii, spekulacje nad ciągłością czy nieciągłością postrzegania, ukazywanie względności kategorii obiektywizmu oraz inne tego typu kwestie. Oczy-Natalia LL,, SŁOWO, 1971, 400X300