• Nie Znaleziono Wyników

Było to w drugim stuleciu po Chrystusie w starej stolicy świa­

towej i handlowej, w Rzymie. Parna, ciemna noc przygłuszyła hałas i zgiełk uliczny. Tylko od czasu do czasu odzwierciadlał się jakiś pochód z pochodniami w cichych wodach rzeki Tybru: Niesiono widocznie jakiegoś Rzymianina-patrycyusza w lektyce dworskiej.

Minęli! A nasze oczy przyzwyczajają się znowu do ciemności nocnej.

Ale słuchaj, co to . . . kto snuje się tam wzdłuż domów? Czy się chce gdzie wkraść? Ale oto —: tam znowu jeden, a tam także jeden. Czy to złodzieje lub inne bojące się światła dziennego indywidua? Pójdziemy za nimi! Ostrożnie kroczą swą drogą. Ale co to, oni nie mają żadnej broni a nie zwracają ani najmniejszej uwagi na pałace, obok których przechodzą, lecz pragną wyjść w pole, poza miasto . . . Poco ale ta skrytośó ?

Dostawszy się poza miasto kroczą wolniej i rozmawiają z soba serdecznie. „Czy przyjdzie dziś biskup na zebranie ? £< tak pyta ktoś.

„Tak,“ odpow iada zagadnięty, „a on ma snać coś ważnego.“ Rozma­

wiający tak zbliżają się do wykrzesanego w skale ganku podziemnego.

Są to katakomby rzymskie, podziemny cmentarz rzymski, który chrześcijanom służy jako miejsce zbiórki. Tam się ich nie prze­

śladuje, bo to miejsce każdy poganin z trwogą mija. W domach zakazano chrześcijanom zgromadzeń a pieśni chrześcijańskich nie chce bogaty Rzymianin już wcale słyszeć. Tam w katakombach jest zgromadzenie, istne odzwierciedlenie miasta. Obok dystyngowa­

nego Rzymianina siedzi biedny niewolnik, który po upale i nędzy dnia w gronie swych braci swą duszę chce pokrzepić. Są tam i kupcy z Koryntu i bracia z Galacyi a nawet jeden z Aleksandryi, który odwiedził święte miejsca w Jeruzalemie i stąd zwraca na siebie uwagę. Niemasz tam ni Żyda, ni Greka, ni pana, ni nie­

wolnika, ale same dzieci Boże i naśladowcy Jezusa. Zgromadzeni śpiewają wprzód pieśni a potem omawiają swe sprawy. Jest tam ktoś, który się lęka o brata swego a dlatego przednosi on tę sprawę otwarcie przed zgromadzeniem, by go ostrzedz. A wszyscy zebrani rozmawiają z wymienionym bratem jako ojciec ze synem. A tu są dwaj, którzy się poróżnili dla jakiegoś spadku. Chodzi o bogacza jakiegoś, który od umierającego sąsiada wymusił odprzedaż naj­

piękniejszych pól. A teraz żali się biedny spadkobierca zmarłego.

Zgromadzenie słucha i napomina bogacza, żeby literą zakonu nie krzywdził ubogiego współwyznawcę, ale sobie raczej zyskał przy­

jaciół niesprawiedliwą mamoną, dopóki jest z nim w drodze. A bo­

gacz pokutuje i oddaje Bogu chwałę.

Następnie zabiera głos obecny tam biskup rzymski. On mówi:

„Bracia, wy widzicie, jak nas często porywa on złośnik, szatan. To 42

nie działoby się, gdybyśmy mieli w sobie tego, który za nas żył i za nas umarł i wstał zmartwych i na nas czeka aż do skończenia świata. Niech będzie imię jego wielbione na wieki! Dziś mogę wam podać bardzo obfite błogosławieństwo. W y znacie radosna nowinę Marka i Mateusza, znacie i oba pisma Łukasza i niejeden list Pawła. Nasz miły brat w Chrystusie Teofil z Aleksandryi przyniósł nam pisma Nowego Testamentu w jednej księdze, która tu widzicie.

'Kiecb -wświeca światłość Pańska obficie w serca nasze i podniesie oczy nasze _ w górę ku naszej nadziei. Amen, tak jest, przyjdź rychło, Panie Jezu. Amen.“

Gdy się ułożyło powstałe po tych słowach radosne mruczenie, zabiera głos Teofil z Aleksandryi i mówi: „Bracia, gdy Żydzi siedzieli nad rzekami babilońskiemi i płakali, wtedy spisał pewien człowiek pobożny wszystko, co wiedział o nadziei ojców i złączył wszystkie pisma Boże w jedną księgę, w księgę Starego Przymierza.

A chociaż jeszcze kroczyli jakich 200 lat w ciemności, to ich nadzieja Pisma jednak podtrzymywała. Do tej księgi żywota chcemy dołączyć ewangelię tego największego wśród wszystkich ludzi, który swoje królestwo wybuduje jeszcze w tych czasach. A my złączymy obie księgi razem i będziemy się wsłuchiwać w szemrzące te strumyki żywota i będziemy z nich czerpać siłę i zachęcenie.

A księgę tę chcemy odtąd nazywać biblią.“

My znamy historyę biblii, jako ona sobie coraz to bardziej zyskiwała odtąd serca i umysły, jak ją mnisi i inni misyonarze przynosili do północnej Europy. Wielkiego szacunku zażywała ta księga przedewszystkiem i w klasztorach, ale potem przyszedł czas, w którym panował pokój w chrześcijaństwie. Wszyscy byli nawróceni, a jednota, to martwota. Zgubiono wreszcie niby klucz od biblii.

Lud opowiadał sobie wprawdzie jeszcze niejedną cudowną rzecz, ale czem więcej sobie opowiadano, tem mniej miano. A * zresztą przyszedł biskup rzymski, czyli papież, i położył na nią rękę swa", zakazując prostaczkowi czytania biblii. A tak nastały dni," w których dzwony kościelne dzwoniły tak pięknie jak dawniej a mnisi żyli sobie świetnie . . . ale o biblii nie wiedział już nikt, że jest siłą żywota. Aż tu naraz syn górniczy w celi klasztornej szuka spokoju.

Nie znajduje go w nauce kościelnej, nie znajduje go i w pismach ojców, nie, pokój daje mu dopiero ona zapomniana księga — biblia.

Luter, takie imię tego mnicha, bada biblię, przedewszystkiem list do Rzymian. A, o dziwo, to badanie owego śmiałego mnicha Lutra nie tylko jemu przyniosło błogosławieństwo, nie, ono spowodowało takie poruszenie kościoła, że wszystkich oczy na niego się zwróciły.

To było życie, to był ci też i prawdziwy zapał godny tej dobrej sprawy. Płynęła i krew dla biblii. Dla wielu stało się hasłem raczej postradać życie, jak źródło siły, jak biblię, raczej utracić ziemię

43

ojczystą, jak wiarę zdradzić. O nią prowadzono nawet wojnę aż 30-letnią. Okropne były jej skutki, ale biblia nie została już za­

pomnianą. A przyszły zaś dobre czasy, bardzo dobre. Majątki rosły i zamożność obywateli, wynalazki goniły wynalazki, ale to były czasy, w których zaczęto zapominać i o księdze żywota, o biblii.

Ze czasu swego ludzie krew za nią przelewali, kto się jeszcze o to troszczył! Klucz od biblii wpadł niby do studni a mało kto sobie z tego coś robił.

Jak znajdziemy znowu ten klucz? Jedno jest pewne! Tak jak Luter! A jak znalazł go Luter? Klucz ten został mu naraz nie­

spodzianie dan. Człowiek niczego nie weźmie, o ile mu nie zostań#

danem z nieba.

Wszystko jest łaską. Źródła wytryskują a ludzie bywaja zalani siłą Bożą z góry. A jednak . . . jest i to jeszcze pewne — ponieważ Luter szukał, bez ustanku szukał, dlatego też znalazł i uchwycił Boga, tak jak i on od niego uch wy eon został. Dlatego módlmy się i szukajmy i my. Nasze czasy są niezdrowe i potrzebują lekarza i radykalnego leku. A nim może być i w naszych modnych czasach tylko biblia.

Dlatego szukajcie a znajdziecie. A tylko znajdujący i opływający w siłę Bożą zbawią ziemię i przemienią ją aż nie do poznania.

Błogosławione oczy, które widzą, a błogosławieni i ci, którzy znajdują,

W kościele.

Jest niedziela. Jakaś tajemnicza cisza wszędzie. Dzieci piękniej ubrane, jak w dnie powszednie. Nie słychać trzasku ani krzyku, nie widać też pośpiechu. Wszystko w powolniejszem nieco tempie.

Ale oto widzisz jednego, tam zaś jednego, wreszcie całe grupki z jakąś księga pod pachą. Zdążają widocznie ku kościołowi. Ongi wybudowali go ojcowie ich, ale dziś mieszka w nim, chwała Bogu, jeszcze ich dobry duch. Wstępują do kościoła, jeden po drugim.

Oddźwięk organ wita ich. Idziesz i ty na miejsce swe, schylasz, głowę swą do cichej modlitwy, następnie się popatrzysz na prawo i lewo, czy który z twych znajomych w kościele i wyszukujesz sobie pieśń. Śpiewasz ze zborem, a śpiewasz radośnie. Następuje liturgia, która wraz z czytaną ewangelią lub lekcyą struny serca pragnie nastroić nabożnie. Śpiewa się jeszcze pieśń, a potem wstępuje kaznodzieja na kazalnicę. Zaczyna się to, co nazwać można sercem naszego nabożeństwa: Kazanie. Ten mąż, który tam stoi, przeżywa teraz swą najświętszą godzinę całego tygodnia. Wszystkie dobre siły,

44

które ma Bóg dał, zbiera on teraz, by głosić słowo Boże. Teraz nie jest on onym słabym człowiekiem, ja k się może indziej przed­

stawia, teraz nie jest on też i onym dobrym przyjacielem i towa­

rzyszem, jakim go mienią, za jakiego go uważają niejedni z pośród siedzących pod kazalnicą, nie, teraz jest on sługą Bożym, którego celem jest: by Bóg świecił i światłość Boża.

Teraz ale zależy błogosławieństwo nabożeństwa od tego, jako go słuchacze przyjmują. Bezsprzecznie przynosi największe błogosła­

wieństwo kazanie kaznodziei, którego słuchacze lubią i miłują. Ale to nie musi być ludzka miłość, ale Boska. To znaczy: Ja mogę to sobie bardzo dobrze przedstawiać, że niejeden dobry chrześcijanin z swym pastorem osobiście może być poróżnionym, ale jako głosi­

ciela prawd Bożych może on go jednak słuchać z błogosławieństwem.

— Ważniejszą jest ale rola, na która pada ziarno słowa Bożego.

A w tym względzie mają niejedni ludzie niezwykłą wprawę i zręczność przeciwdziałać kiełkowaniu dobrego nasienia Bożego. Jeśli się np.

w kościele oglądasz podczas kazania a myślisz sobie, żeby to sobie miał ten lub ów wpisać do serca swego i że się to może też do niego odnosi, albo jeśli mniemasz, że to, co powiedziano, dotyczy tych złych tam poza murami kościelnemi, a nie ciebie, wtedy jest serce ..twe niby tą twardą drogą,. na której nie wschodzi żadne ziarneczko Boże. Chceszli z błogosławieństwem słuchać kazania, wtedy wiedz, że chrześcijanin nie śmie sądzić ale winien podnosić, tak jak to czynił i nasz Pan i Zbawiciel. A jeśli chcesz budować jego królestwo, wtedy jest tylko jedna droga, to jest: ty musisz chcieć stać się lepszym, pobożniejszym i świecącym jego światłością.

Tak więc przyjmij kazanie, jak gdyby to kazanie tylko ciebie obchodziło, tylko ciebie na całym świecie. Niech inni robią, co chcą, my chcemy otworzyć ręce i w ołać: Panie, przyjdź i za­

mieszkaj we mnie. Potem dopiero staje się kazanie doskonałem, jeśli je w ten sposób jako słowo Boże dla duszy twojej przyjmujesz. Wtedy zostajesz oczyszczonym, uświęconym, nowe postanowienia i plany płyną w duszę twą a radość zapełni serce twe. Radośnie zmawiasz modlitwę kościelną, radośnie i ojczenasz. Radośnie śpiewasz potem też jeszcze i wiersze końcowe i jeszcze raz modli się dusza twa. Potem spływa na ciebie i to błogosławieństwo, o które pierwsi , chrześcijanie i ewangelicy w czasach prześladowań prosili i błagali, wówczas może niedaleko czatowali szpiedzy lub może zbrojne bandy katowskie.

Szumią organy, morze świętych dźwięków wyprowadza cię niby poza drzwi. Godzina święta przeminęła. A tak jako kościół stoi wpośród zboru, wskazując w niebo, tak stoi wpośród dni pracy naszej niedziela jako źródło wieczności dla naszego życia doczesnego.

45

Powiązane dokumenty