• Nie Znaleziono Wyników

Ludu ewangelicki, nie zapom inaj! 1

Mowa wygłoszona przez ks. J. G a b r y s i a ze Skoczowa na wieczorku familijnym (

w dniu 17. kwietnia 1921 z okazyi 4001etniej rocznicy Lutrowego wystąpienia we W orm acyi.

S z a n o w n e Z g r o m a d z e n i e !

Dnia 26. marca 1521 r. wjeżdżają przez most Łaby do Witen- i bergi dwaj jeźdźcy. Jeden z nich ma ramię przepasane suknem, t na którem widnieje orzeł państwa niemieckiego. Niezwykły to j widok. Ludzie patrzą z nieśmiałem zaciekawieniem tak na niego, ( jak na jego towarzysza. Co to za człowiek? Nosi odznakę herolda 1 cesarskiego. Co chce ten przybysz we Witenberdze? Ale, o szczęście, i ten cudzy gość nie wystawia ciekawości poczciwych Witenbergczy- i ków na zbyt twardą próbę. Ten cudzy gość — jest nim niejaki 1 Kaspar Sturm z Óppenheim, zwany też Teutschland -— szuka j mieszkania Lutrowego. Cesarz Karol wysłał go do Witenbergi, by 1 doręczył Lutrowi zaproszenie na sejm we Wormacyi, na który się 1 miał odstawić do 21. dnia, a zarazem miał Lutrowi oddać i list c bezpieczeństwa. Co robić, czy przyjąć wezwanie, czy nie? Cała Witenberga niepokoi i lęka się o los ukochanego profesora uni- , i wersytetu witenbergskiego a zarazem sławnego kaznodziei. Wszyscy c chcą go powstrzymać od tego kroku, wskazując na los Husa, ale j nasz Luter nie należy do bojaźliwych. Jeśli w kilka dni przed 1 zawezwaniem pisał do Spalatina, przyjaciela swego: „Jeśli mię j zawołają, wtedy pójdę, pojadę chory, gdybym nie mógł jechać 1 zdrowy. Bo nie mogę wątpić, że mię Bóg woła, gdy mię woła j cesarz.“ Jeśli, tak mówiłem, takie słowa już przed swoim zapro- c szeniem do Wormacyi pisał, gdy nawet sam w taką możliwość już i nie wierzył, wtedy nie było można po tym mężu niczego innego się c spodziewać, jak usłuchania zawezwania cesarskiego. Wstąpiwszy z jeszcze raz, a to we W ielki Czwartek, na kazalnicę, wybrał się '

nasz reformator w drogę. W e wtorek, 2. kwietnia po Wielkiej s nocy, wyjeżdża z bramy Witenbergi saski wózeczek kryty, zaprzę- f żony w trzy konie, a w nim siedzą: Luter, jego towarzysz Augu- f styanin Petzenheim, student Swawen, szlachcic pomorski, i profesor j Amstorf z Witenbergi.

Obok jedzie konno ten sam herold, Kaspar Sturm, który przy- ] niósł zawezwanie. Jak najserdeczniejsze życzenia miasta i uniwer- s sytetu szły za nim. Ale nie tylko życzenia, ale i czynna pomoc. f Uniwersytet witenbergski ofiarował mu na drogę 20 złotych, natu- g ralnie ówczesnej waluty. Życzliwość i podziw witały go wszędzie, u gdziekolwiek przejeżdżał. We wielu miejscach przybierała jego po- £ dróż wprost charakter pochodu tryumfalnego. Tłumnie garnął się i 46

lud do jego wozu. Starcy błogosławili ten dzień, w który im było danem widzieć tego mnicha, który się ośmielił stawić czoło rzym­

skiej tyranii, aby chrześcijaństwo wyswobodzić. W Naumburgu przesłał mu jakiś duchowny obraz męczennika Sawonaroli, prosząc go, wytrwać przy poznanej prawdzie, gdyż tylko wtedy Bóg z nim będzie i wesprze go skutecznie. Gdzieniegdzie ostrzegano go, by nie jechał do Wormacyi, gdyż go tam czeka ten sam los co Husa w Konstancyi. Ale tym odpowiedział Luter: „A choćby rozniecili taki ogień, któryby sięgał od Witenbergi aż do Wormacyi i aż pod niebiosa, tobym tam jednak szedł w imieniu Pańskim, by Chrystusa wyznać i jemu poruczyć sprawę.“ Jeszcze w pobliżu Wormacyi przesłał mu Spalatin list, w którym go prosi, żeby po­

wrócił i ominął niebezpieczeństwo czekające go we Wormacyi, ale nadarmo! Luter odpowiada: „Jestem zawezwany, a choćby we Wormacyi było tyle djabłów, ile cegieł na dachach, tobym tam jednak przyjść musiał.“ „Uląkłem się wprawdzie, “ powiedział Luter krótko przed śmiercią, wspominając tę podróż, „ale się nie bałem, bo Bóg może człowieka uczynić i krnąbrnym. Nie wiem, czybym dziś miał tę odwagę. “

Dnia 16. kwietnia (we wtorek) o godz. 10. przed południem wjechał Luter do Wormacyi. Stróż bramy zatrąbił na rogu, a cho­

ciaż to według ówczesnego zwyczaju była chwtla obiadu, to się jednak wkrótce zgromadziło jakich 2000 ludzi na ulicy, mężczyźni, kobiety, starcy i dzieci. Wszystko go witało z zapałem. W gospodzie pod Joanitem zagościł. Kardynał Kajetan, aczkolwiek przerażony Lutrowym przybyciem, któremu za każdą cenę chciał przeszkodzić, posłał swego szpiega a na podstawie jego raportu pisał jeszcze tegoż dnia do Rzymu: „A tak jednak przybył ten hetman kacerski, a co więcej, przy wysiadaniu z wozu wziął go jakiś duchowny w objęcia, dotknął się trzykroć szaty jego, jakby relikwii. Sądzę, że tu ludzie za niektóry czas już opowiadać będą, że czyni cuda. Ten Luter, wysiadając z wozu, spojrzał swemi demonicznymi oczyma wokoło siebie i rzekł: ,Bóg będzie ze mną!‘ Następnie wszedł do izby gospody, gdzie go wiele panów odwiedzało i kilku z nim obiado­

wało. A po obiedzie leciał tam cały świat, by go widzieć. “ Tak pisał Aleander dosłownie do Rzymu.

Już następnego dnia, t. j. dnia 17. kwietnia 1521, a więc dziś prawie przed 400 laty, pojawił się w kwaterze Lutrowej marszałek sejmowy Ullrich v. Pappenheim, by Lutra zaprosić do dworu bisku­

piego na 4. godz. tego samego dnia, gdzie obradował sejm. Nadeszła godzina czwarta, marszałek sejmu zjawił się po raz drugi, ale na ulicy był taki ogromny natłok, że herold cesarski, znany już Kaspar Sturm, uznał za stosowne, tylną stroną domów poprzez dwory i ogrody zaprowadzić Lutra do pałacu biskupiego, a to nie tylko

47

ze względu na natłok, ale i ze względu na licznych fanatycznych Hiszpanów, z którychby się może w tym ogromnym natłoku za­

pewnie ktoś był pokwapił pchnięciem sztyletu w ciało kacerza zarobić sobie niebo. Ale ja nie mogę się zapuszczać w żadne szcze­

góły. Chcę krótko wspomnieć to, co każdemu zapewnie już znane!

Mianowicie, że na pierwszym dniu, t. j. 17. kwietnia, Luter na pytanie cesarskie, zakomunikowane mu przez oficyała Ecka, czy pragnie odwołać kacerstwa swoje, prawdopodobnie w myśl planu i taktyki obranej przez doradców Lutrowych, zażądał czasu do namysfu, które żądanie rozzłościło nietylko Ecka ale i kardynała Aleandra. Luter ten czas do namysłu dostał, ale tylko 24 godzin.

Następnego dnia we środę, dnia 18. kwietnia 1521, Luter stanat ponownie przed sejmem, wygłosił długą mowę, w której scharakte­

ryzował napisane dotychczas przez siebie książki i zażądał udo­

wodnienia sobie, że i w którym względzie w tych księgach zbłądził.

Po łacińsku i niemiecku wygłosił tę mowę. A gdy po nim zażądano, żeby dał raczej krótką odpowiedź na to pytanie, czy chce odwołać lub nie, wtedy dał Luter ona znaną i sławną mężną odpowiedź:

„Ponieważ wasza cesarska Mość żąda krótkiej i prostej odpowiedzi, dlatego chcę dać taką, która nie będzie miała ni rogów ni zębów.

Jeśli nie zostanę świadectwami Pisma świętego lub innymi jasnymi i rozumnymi dowodami przekonanym — bo ja nie wierzę ani papie­

żowi ani soborom, gdyż jest jawnem, że się te często omyliły to mając sumienie słowem Bożem związane, odwołać nie mogę, po­

nieważ jest niebezpiec,znem, czynić coś przeciwko swemu własnemu sumieniu. Oto stoję. Inaczej nie mogę. Niech mi Bóg dopomoże!

Amen.“ Można sobie wyobrazić, że te słowa na sali wywarły nie­

małe wrażenie! Luter mówił śmielej, niżeli papistom było miłem, A tak powstało wśród jednych mrukliwe potakiwanie, dające wyraz swemu zadpwoleniu z odpowiedzi Lutrowej. Ale zaś inni, miano-1 wicie Hiszpani, nie mogli ukryć swej złości, towarzysząc odcho-i dzącemu Lutrowi sykiem i szyderczemi okrzykami! To się stało dziś przed 400 laty. A i tym naszym wieczorkiem pragnęliśmy uczcić tę sławną pamiątkę. Ale czyśmy temu zadaniu już zadość uczynili, wspominając w głównych zarysach to, co się stało przed 400 laty? Nie, szanowne zgromadzenie! Gdybym się dziś ograniczy!

do naszkicowania tych wspomnień, które może lepiej i obszerniej znajdziecie w tej i owej biografii (życiorysie) Lutrowej, wtedy bym w ten sposób wyznał, że Luter należy do przeszłości, że czasu swego był mężem znakomitym, ale dziś nam nie ma nic do powiedzenia.

Nie, a jeszcze raz nie! Luter nie należy — a temu chce dać wyraz ten nasz dzisiejszy wieczorek, który nas tu zgromadził bez różnicy języka, a może i po części bez różnicy wyznania — on nie należy do przeszłości, nie, nasz Luter należy i do nas a do niego należy i przy­

■4 8 •

szłość. On ma i nam i naszym teraźniejszym czasom wiele, bardzo wiele do powiedzenia. Są to przedewszystkiem trzy napomnienia.

Po 1. Kościele ewangelicki, nie zapominaj o tem, co ci dał Bóg!

Po 2. Ludu ewangelicki, zważ na to, czego po tobie żąda obecna chwila.

Po 3. Serce ewangelickie, nie zapomnij i tego, co stanowi twoje szczęście!

Po 1. Kościele ewangelicki, nie zapomnij jeno o tem, co ci dał Bóg! Dał ci mężów tego rodzaju, co naszego reformatora Dr. Marcina Lutra, mężów nieulęknionych i nieustraszonych, nie dbających o swoją własną korzyść, ani o swą własną sławę, ale 0 chwałę Bożą i o postęp i oświatę, o szczęście ludu. Jeszcze na sejmie w Wormacyi usiłowano Lutra bardzo ponętnemi propozy- cyami i godnościami pozyskać. Niejeden inny byłby takie propo- zycye przyjął, ale jego czynna odpowiedź była: Meinen Deutschen bin ich geboren, meinen Deutschen will ich leben. Dla ludu mojego urodziłem się, dla niego chcę i żyć. Kościele ewangelicki! Czcij tego męża opatrznościowego. Bo, jeśli tę postać lżą nieprzyjaciele, to tylko dlatego, źe wiedzą, że jedna z tych sił, które łączą dziś nasz protestantyzm, jest nasz wspólny głęboki szacunek dla boha­

terskiej postaci Lutra. Kościele ewangelicki! Czcij i tych mężów, którzy się na postaci Lutra wzorowali. A tu należy wspomnieć naszych drogich przodków śląskich, którzy trwali mimo okrutnych prześladowań od strony domu Habsburgów, którzy nam tu. na Śląsku odebrali nasze kościoły i w jak najniegodziwszy sposób dręczyli naszych przodków ewangelickich. Jeśli się nasz protestan­

tyzm tu na Śląsku utrzymał tak licznie: Cześć za to naszym drogim przodkom, którzy spowodowali, to przysłowie: „Dzierżą się jak luterska wiara kole Cieszyna. “ Śląski kościele ewangelicki, pomnij na to, co ci dał Bóg na tych licznych mężach z czasów dawniejszych, którzy byli chlubą naszego kościoła. Wspomnę tylko ś. p. ks. Dr.

Teodora Haasego, który sobie trwały wystawił pomnik w sercach tych, którzy jeszcze cenią i szanują prawdziwą luterskość. Kościele ewangelicki, pomnij na tych mężów, których ci dał Bóg, a pomnij 1 na gorliwość twoich ojców i praojców, i daj się przez nich za­

palić do podobnej gorliwości!

Po 2. Ludu ewangelicki, zważ też ale i na to, czego po tobie żąda obecna chwila! Gdy się rozpatrzę w naszych czasach obecnych, co znajdę niemal wszędzie? Znajduję zmateryalizowane serca i umysły, znajduję tego ducha, który tak jak ongi żydzi na puszczy tańczy wokoło złotego cielca, z jedną tylko różnicą, źe ten cielec wtedy był ze złota a dnia dzisiejszego z papieru, znajduję ale też bardzo poważne ślady braku odwagi i tchórzostwa, lękające się wszelkich następstw i niewygód, jakieby mogła pociągnąć za sobą

K a l e n d a r z E w a n g e l i c k i . 4. AQ

obrona swego stanowiska i zapatrzenia tak w sprawach publicznych jak kościelnych. Widzi się wprawdzie chętnie, gdy się gdzie obiera jaki odważniejszy człowiek, któremu się życzy powodzenia, ale zresztą działa się podług tego znanego niemieckiego słowa, już wprost przysłowiowego: „Geh Hannemann, geh du voran, hast Stiefel und hast Sporen an.“ („Idź Janiczku, nie bój się tego zajączka, bo masz flintę i ostrogi.“ )

Gorzej tam, gdzie się zagnieździła zupełna rezygnacya d mało- wierność, znajdująca wyraz mniej więcej w tych słówkach: Ja już tani nie widzę nic dobrego, gdybym ja tylko jako tako żył, to po mnie nieci się dzieje wola Boża. Daj sobie więc, ludu ewangelicki, od Lutra powiedzieć, czego on dziś po tobie żąda! A on żąda po tobie męstwa i o d w a g i , on żąda po tobie wypływającej z twej wiary gorli­

wości, on żąda po tobie charakterności i sumienności. Popatrz się!

na Lutrową podróż do Worm acyi! Wszyscy go ostrzegają, wszyscy!

stawiają mu bardzo złowrogie horoskopy i przepowiednie. Ale Luter nie lęka się niczego. Chodzi o sprawę, którą poznał i uważał jako.

dobrą, zbawienną i Bogu się podobającą. A tak nie zważa on już wcale na siebie, byleby sprawiedliwa sprawa i Boska prawda tryum­

fowała. Sumienie powiada mu, że się nie myli a Pismo święte przekonywuje go w tym względzie coraz jaśniej, a tak widzimy go wykrzykującego na sejmie: „Nie mogę odwołać. Bo jest niebez- piecznem czynić coś przeciwko swemu sumieniu. Oto stoję, inaczej nie mogę, niech mi Bóg dopomoże. “ To jest męstwo, to jest gorli­

wość, to jest charakterność, to jest sumienność, wszystko w jednem zdaniu. Ludu ewangelicki! Wiesz, czego obecna chwila po tobie żąda? Czego? Takiego umysłu i takiej samej siły i stanowczości przekonania, którą widzisz u Lutra!

A po 3. napomina nas Luter: Serce ewangelickie! Nie za­

pominaj tego, co stanowi twoje szczęście. Jest to niezachwianą, swego Boga pewna wiara! Niech mi Bóg dopomoże, tak zakończa Luter na sejmie we W ormacyi swoją obronę. Serce chrześcijańskie, które się w obecnej dobie tak kłopocesz i trwożysz! W eź sobie Lutra za w zór! Ufaj twemu Bogu w niebie, że ma staranie o ciebie, że ci chce dopomódz, i strzeże cię i opatruje. Przyswój sobie wiarę stare Lutra, który 11 dni przed śmiercią swoją uspokajając swoją lękliwą żonę, napomina ją, żeby nie czyniła tak, jak gdyby Bóg nie byl wszechmocnym, aby wzbudzić 10 takich doktorów Lutrów, gdyby ten jeden miał się utopić w Saali lub gdzie indziej. W tej silnej wierze w Boga i jego wszechmoc tkwi cała tajemnica Lutrowej siły i potęgi. Oby i nasze serce próbowało tego leku wypróbowanego jak najczęściej, wtedy przetrwałoby łatwiej wszelkie obecne ciężkie chwile, wtedy nie potrzebowałoby się lękać i o przyszłość!

50

M O D L I T W A P A Ń S K A .

Ojcze nasz, .któryś jest w niebie!

Wołamy, gdyśmy w potrzebie, Gdyś nam dał, chwalimy Ciebie, Ojcze nasz, któryś jest w niebie!

Święć się imię, Panie, Twoje.

Twoich nauk czyste zdroje, Niech nam wskażą drogi Twoje Jak uświęcić nasze znoje.

Przyjdź królestwo Twoje, Boże!

Rozprósz nieprawości morze, Ci, co zaszli na bezdroże, Niech wrócą do Cię w pokorze.

Twoja wola niech się stanie Także naszą wolą, Panie, Nasze niech będzie staranie, Wypełniać Twe przykazanie.

Dajesz chleba powszedniego, Dzięki Ci ślemy za niego, Jak czasu teraźniejszego Daj go i czasu przyszłego.

Odpuść nam, cośmy zagrzeszyli, Choć na to nie zasłużyli, Co przeciw nam zawinili, Tym też chętnie odpuścili.

Nie w'ódź nas na pokuszenie, Byśmy na czyste sumienie Pracowali niestrudzenie, Jakby na największe mienie.

Od złego racz nas w'ybawić, Pracy naszej błogosławić, Co w nas złego, racz naprawić, Ciebie zawsze będziem sławić.

Ojcze nasz, któryś jest w niebie!

Wołamy, gdyśmy w potrzebie, Gdyś nam dał, chwalimy Ciebie, Ojcze nasz, któryś jest w niebie!

Mary a J l o c e k .

Na wymowie.

notaryusza a od czasu do czasu szeleściał papier przewracamy przei niego. Wyliczone i wspomniane były tam i konie i krowy i owcs i świnie. Inny określiłby to tem słowem „wszystko", ale w kon­

trakcie cesyjnym i w kupie musi wszystko byc wymienione. Na­

stąpiły po niektórym czasie i zastrzeżenia. Notaryusz czytał bowiem głośno: „W yjęty jest od oddania ogródek poza stajnią,^ liczb katastralna 336. Dalej potrzymuje niżej podpisany dożywotnie tyką izbę do bezpłatnego używania wraz z meblami i wszystkiem, co przyjęły i własnoręcznie podpisały/' zakończył notaryusz.

„Myślę, żeśmy niczego nie zapomnieli," odzywa się teraz p

„Wtedy możemy," mówi zaraz notaryusz.

„Ah, jednak jeszcze coś, panie notaryuszu," odezwał się teraz stary gazda.

„Czegóż jeszcze brakuje?" zapytuje notaryusz cierpliwym głosem, wówczas córka i zięć niecierpliwie i z pewną niechęci}

przesuwają się po krzesłach —

„Pies, panie notaryuszu, należy mnie."

„Co, nasz Tyras?" zapytuje córka i patrzy na swego męża,

„Ale ojcze," odpowiada ten, „Tyrasa możecie mieć, choć go nawet nie wpiszemy do kontraktu."

„Bydło należy też odtąd wam, a jest w kontrakcie wymienione,

„Ale ojcze,“ odzywa się znowu córka, „to niemal obraza dla nas.“

„ Cicho,“ woła teraz notaryusz, „nie róbcie hałasu, bo już jest przypisany “ i czytał: „Dopis: Pies Tyras będzie własnością od­

dającego gospodarstwo/'

" „Wtedy go sobie ale musisz i chow ać/' rozumuje jeszcze córka.

Stary gospodarz chciał gniewnie odpowiedzieć coś, ale notaryusz uprzedził go, krzycząc niemal: „Ja nie mogę stronom pozwolić kłócić się w mojej kancelaryi.“ A zwracając się do starego gospo­

darza mówi już w przyjemniejszym tonie: „Tu proszę, panie Reiser, wziąć pióro i podpisać. Oto pióro, tak, a proszę siąść na mój stołek, zbytniego pośpiechu teraz już nie potrzeba.“

A ojciec Reiser siedzi na krześle notaryuszowem, pióro w ręce

biną urósł do takich rozmiarów, jakich nie było widać szeroko daleko.

A wtedy wzięła sobie jego Agata Marcina Frisza. Jest prawdą,

w młodsze ręce. A ksiądz powiadał też ustawicznie: „Macie poczci­

wego zięcia i poczciwą córkę, nie pójdzie wam źle.“ A tak wreszcie stary Reiser ustąpił. Córka i zięć się cieszyli, sąsiedzi ten krok pochwalali, krewni i ksiądz gratulowali. Naznaczono dzień prze­

pisania mienia u pana notaryusza. A aby podpisać dokument od­

dania gruntu, w tym celu siedział teraz stary Reiser w fotek notaryuszowym. Ręka się mu trząsła, gdy miał na papier napisać nic więcej, jako tylko: Wilhelm Reiser. — Ale naraz się zerwa}, jakby ze snu. Dla Boga, jak długo on tam siedział. To musiała być wprost wieczność. Podniósł oczy. Spojrzał na notaryusza, ale ten ucierał sobie obojętnie nos, spojrzał na Marcina i Agatę, ale ci się trzymali za ręce i patrzyli sobie zakochanie do oczu. A tak nie było u nich widać, żadnego śladu chciwości lub niecierpliwości. ! Reiser spojrzał i na zegar. Ale wskazówka nie wiele dalej się po-!

sunęła, odkąd on, Reiser Wilhelm, usiadł w fotelu. Teraz wydycha głęboko i pisze swoje miano tak pośpiesznie, jak tego jeszcze nigdy nie czynił.

Sprawa była załatwiona. Następnie malowali jeszcze swoje imiona młodzi gospodarze: Marcin i Agata. Następnie podpisał się też jeszcze i pan notaryusz a sprawa była jakby przybita na zawsze.

Trzej ludzie powstają i wychodzą. — --- — — —■ — — — Ojciec Reiser, przybywszy do domu, idzie wprzód do swego ogródka, który sobie wymówił, wtem otwiera ktoś drzwi od ogródka i czyni skok ku staremu gazdzie., Jest to Tyras, wierny pies. Stary mówi: „Tak, tak, Tyrasku, teraześmy na wymowie." — Teraz idzie stary przez plac. Tam stały dwa koguty. Stary stanął przy nich z upodobaniem i zaśpiewał półgłosem: „K ikiriki.“ Ale kogu- i ciki ignorowały zupełnie starego gazdę. „Tak, tak, to wy mię już | nie znacie,“ żartował stary Reiser i szedł dalej. Szedł koło stajni.

Słyszał ryk swych krów, ale ten wydawał się mu jakoś całkiem innym. Parobek wyprowadzał dwa konie, jeden z nich zarżał | i podniósł nozdrza ku staremu gazdowi. Ten go pogłaskał i pieścił, i ale parobek śmignął po koniach i zawołał: „Wio®, nie zważając na j byłego gazdę, który się na chwilkę patrzył za koniami aż znikły.

Następnie wstąpił do swej izby, którą sobie wymówił. Było tam dość wygodnie i czysto i słonecznie. Stary Reiser sięgnął po kronikę familijną, otworzył i czytał, ale sam nie wiedział, co czyta. Dlatego ją zawarł i wrócił na miejsce jej. Otworzył okno. Tam na dole na placu krzątał się jego zięć Marcin. Pomagał nakładać deski. Jakiś człowiek stał obok. Był to handlarz drzewem, który zakupił 10 „fur“

desek. Kontrakt ten podpisał już Marcin. I przyznać należy, że swój interes rozumiał, bo sprzedał drożej, niżeli to ojciec Reiser dotąd sprzedawał.

54

Ojciec Reiser otworzył okno. Ci na dole słysząc skrzypienie okna, obrócili się. Ów człowiek z miasta lekko podniósł czapkę i pozdrowił, widocznie z przyzwyczajenia, bo dotąd wiele miał do : czynienia ze starym, gdy ten jeszcze był właścicielem tartaku —

i ale Marcin obrócił się ku handlarzowi i rzekł mu coś, czego stary Reiser nie dosłyszał. A ten drugi zaczął się śmiać wprost na głos.

Stary gazda zawarł znowu okno i dumał. Co jeno Marcin po­

Stary gazda zawarł znowu okno i dumał. Co jeno Marcin po­

Powiązane dokumenty