• Nie Znaleziono Wyników

Jest to coś bezsprzecznie ciekawego, zajmować się przeszłością.

Kto nie zadziwiłby się srodze, czytając lub słysząc o dawniejszych zwierzętach, które już doszczętnie wymarły, o dynoteryach i smo­

kach latających, o których nam nasi geologowie i przyrodnicy opowiadają", o dawniejszych roślinach i drzewach, z których powstał nasz węgiel podziemny i t. d. Nie mniej ciekawem jest słyszeć^ i o chorobach, które dawniej grasowały, ale dziś już wymarły, jeśli się o nich tak wyrazić wolno. A czy mamy i takie? Tak jest. Staro­

żytni dziejopisarze opisują nam niejedną taką dziwną chorobę, którą może dziś też jeszcze znamy, może pod innemi symptomami, albo może już wcale wobec jej istoty jesteśmy bezradnymi a to dlatego, że nie mamy z dawnych czasów naukowych albo przynajmniej wyczerpujących opisów. A tylko takie dobre opisy mają dla nas jakąś wartość. Pierwsza dobrze opisana epidemia (mór) wystąpiła w piatem stuleciu przed Chrystusem. Była to tak zwana a t y c k a dż uma. Wprawdzie donosi się nam z dawniejszych czasów o tajem­

niczych chorobach, tak wie np. biblia o gwałtownym bolu brzucha, który przypadł raz na Filistynów, przyczem gangrenowate

(bran-69

dujące) trzewy (strzewa) jeszcze przed śmiercią odchodziły z ludzi.

Dalej donosi nam biblia i o epidemii, która nastąpiła po urządzo­

nym przez Dawida spisie ludności izraelskiej, przyczem 70.000 ludzi umarło i która to choroba się bardzo wielką odznaczała roz­

maitością w swych objawach. Wówczas jednych, gdy odprowadzali zwłoki członków rodziny do grobu, napadała tak, że nim się skoń­

czył pogrzeb martwego, i oni sami takiego pogrzebu potrzebowali, suszyła ta sama epidemia innych tak, że z nich, ja k donoszą opisy współczesnych, nie wiele zostawało, coby było można pogrzebać.

A zaś innym „zaćmiło się przed oczyma“ a umierali potem wśród wielkiego narzekania. Ten szczegół jest nadzwyczaj zajmującym dlatego, że niemal 2000 lat później przy oblężeniu miasta Damiette, a więc mniej więcej w tej samej okolicy (podczas wojen krzy­

żowych), pojawiła się tak zwana niktalopia, przy której napadnięci nią przy otwartych oczach nic nie widzieli. Ale we wszystkich tych wypadkach są doniesienia tak szczupłe a wiadomości nie­

wystarczające, aby na nich módz oprzeć jakie badania naukowe, Ale d ż u m a a t e ń s k a , którą nam opisał grecki kronikarz Tuki- dides, a to na podstawie jej badania na sobie i na innych i swe badanie w swem dziele „O wojnie peloponeskieju przekazał światu, dżuma ta, tak mówiliśmy, pojawiła się w kilka dni po wtargnięciu:

Spartańczyków do Attyki (okolicy Aten) wprzód w porcie Pireusie, skąd się szybko rozszerzała. Choroba ta grasowała poprzednio już w Etiopii (południowy Egipt), w Lybii i na niektórych wyspach!

greckich, skąd zawleczoną została do Grecyi. Choroba ta przy!

padała na ludzi nagle „przy najlepszem zdrowiu tylko z gorączka w głowie i zaczerwienionych oczach Potem ale opuszczała się;

choroba ta do wnętrza, zapalała język i gardło i czyniła oddech;

śmierdzącym, rzucała się potem na płuca, któremu postępowi cho­

roby towarzyszyły: kichanie względnie chrypka a wreszcie kaszlanie.

Gdy się ale choroba dostała ku żołądkowi, wtedy zaczynały się gwałtowne wypróżnienia żółciowe, którym towarzyszyły okropne bole i kurczowy płacz. Potem rzucała się choroba na wnętrzności,]

na trzewy (strzewa), na których powodowała wrzody i nie dającą się zastawić biegunkę. Zresztą opanowywała zewnętrzne części ciała, jak palce u rąk i nóg i inne części, których nie chcemy wymieniać.

Skóra była teraz ołowiana i pokrywała się małymi wrzodami i bań­

kami wodnemi. Wówczas ciało, gdy się go dotknęł, nie było zbyt ciepłe, mieli chorzy wewnątrz ciała takie gorąco, że nie znosili ani nawet najcieńszej odzieży i zwyćzajnie zupełnie nadzy leżeli tra­

pieni niezmiernem pragnieniem, tak, że się nawet do studzien rzucali. Śmierć następowała zwyczajnie w siódmy lub dziewiąty dzień, często przy zupełnych siłach napadniętych chorobą. Bardzo dużo umierało ich, ale dopiero później wskutek osłabienia biegunką 70

a zaś inni zostawali przy życiu, tracąc tylko niektóre z swych napadniętych członków, wówczas inni, którzy ani tego nie utracili i wszystko szczęśliwie przetrwali, takiej nabawili się zapomniałości, że ani siebie ani swych własnych miłych nie poźnawali. Są przy tej chorobie niektóre objawy, jako wypróżnienia żółciowe, które wskazują na to, źe tu mamy do czynienia z tak zwaną indyjską dżumą. A niektórzy uczeni doktorzy orzekali ją takową. Jedna­

kowoż choroba ta ma takie znamiona, które się nie pojawiają przy dżumie azyatyckiej, jak np. późniejsze umieranie (wówczas dżuma znana „Beulenpest“ zabija do 3, najwyżej 5 dni). Dlatego sądzą dziś uczeni, że tu chodzi o nieistniejącą już dziś chorobę.

W podobnem położeniu znajdujemy się przy tak zwanej anto- ninskiej dżumie, tak zwanej dlatego, że wybuchła podczas pano­

wania rzymskiego cesarza Marka Antonina w roku 165 po Chry­

stusie podczas oblęgania miasta Seleucyi nad Eufratem, skąd się, zawleczona widocznie przez wracających żołnierzy, dostała do Italii i do innych prowincyj rzymskich, nawet aż do Anglii. Skutek tego moru był straszny. Całe miasta wymarły. Uprawione role przemieniały się w dziczyznę lub w bagniska. Wojsko rzymskie cierpiało wskutek tej choroby tak strasznie, źe chociaż szeregi uzupełniano gladyatorami, Dalmatyńczykami i Germanami podług świadectw niektórych kronikarzy rzymskich zostawały tylko nier dobitki. Oznakami tej choroby b y ły : śmierdzący oddech, zabar­

wienie jamy ustnej, czarna biegunka i womity (zwracanie). Gdy chorzy potem w taki sposób byli wyczerpani, wtedy, jak pisze Galenus, wielki medyk rzymski, który tę chorobę badał, wtedy, tak mówiliśmy, pokrywało się całe ciało czarnymi pęcherzykami (pustlami), które się gnoiły a wi’eszcie tworzyły jedną zwartą skorupę. Niektórzy uczeni chcą się w tej chorobie dopatrzyć tak zwanej czarnej ospy, pierwszej dotąd w Europie. Przeciwko temu przemawia ale biegunka i ta okoliczność, że się pęcherzyki skórne tylko w szczęśliwszych wypadkach pojawiały. Mamy więc i tutaj do czynienia z dawniejszą, dziś już wygasłą formą tyfusu, jak to wyznał sławny historyczny patolog Hecker.

W dziewiątem stuleciu po Chr. pojawiła się choroba zwana ś w i ę t y m o g n i e m , czyli ogniem Antoniego ( i g n i s sacer) . Była to choroba, która grasowała przeważnie we Francyi, w Lota­

ryngii nawet i w Hiszpanii, Anglii i częściach Niemiec a to aż do 14. stulecia, pochłaniając bardzo liczne ofiary wśród warunków, których sobie dziś nie możemy już jakoś przedstawić. Tak umarło w południowo-zachodniej Francyi w roku 923 po Chr. 40.000 osób, w późniejszych latach tylko w Paryżu 14.000 osób. Niektóre okolice prawie zupełnie opustoszały. Ta choroba polegała na zgorzelinowem (brandującem), bardzo bolesnem obumieraniu nie­

71

których części ciała. Skóra wydymała się pod samymi pełnymi pęcherzykami, które były wprzód modre, potem morwowe a wresz- j cie czarne. Potem pokrywała się skóra wrzodami ropiącymi, które prowadziły do odpadnięcia zakażonej części ciała lub członka.

Jakiś wewnętrzny ogień wycieńczający łączył się u chorego z ze- wnętrznem zimnem, który proces zwyczajnie też powodował śmierć.

Ci, którzy ocaleli, uwijali się z okaleczonemi członkami po świecie a w niektórych okolicach było też widać więcej kalek ja k zdro­

wych ludzi. Niektórzy ludzie umierali już od samego smrodu, który wyziewało chore ciało gnijące. Choroba ta rzucała się i na nerwy. A wtedy pokazywały się różne dziwne zjawiska, jak np.

kurczowe przekręcanie ciała lub stan ekstatycznych i somnam- bulnych dziwów (chodzenia na sposób miesięczników). W swym strachu schodzili się ludzie z daleka w kościołach maryańskich, ale tam przedstawiał się im zwyczajnie okropny widok i nędza, gdy wstępowali do zapełnionych domów Bożych i patrzeć musieli na niezliczonych od bolu krzyczących chorych, którym obumarło ciało na nogach często aż do biodr, tsk że z nich często wisiały tylko zwęglone kości, często ani nawet te, tak że z chorych, owszem gdy im odpadły i ręce, pozostawał tylko tułów. Niekiedy rzucała się ta choroba i na wnętrzności, w którym wypadku zaskoczeni tą chorobą nagle umierali,, jak np. w roku 993 w Akwitanii (we Francyi), gdzie większa część ludzi w jednej tylko nocy umarła. — i Ten ignis sacer czyli ogień Antoniego już na szczęście wygasł.

Ale, jak twierdzą uczeni, nie trzebaby ani wołać wilka z lasu. Gdyby człowiek z ciekawości dla przeszłości dał się rozzuchwalić do spró­

bowania czyby tej choroby nie można wznowić i jej .odżycie spro­

wokować, wtedyby taka próba bezsprzecznie wydała rezultat, albo przynajmniej według wszelkiego prawdopodobieństwa. Dziś bowiem są nasi uczeni tak daleko, że widzą, iż ów wyż wymieniony ignis sacer nie był niczem innem, jak następstwem używania trującej żytnicy czyli mącznicy (Mutterkorn), onego czarnego ziarna, które wyrasta z ziarnek żytnich. Że tej choroby dawniej nie znano, to tłumaczy się tem, źe żyto stosunkowo późno zaczęto mnożyć i siać a wygaśnienie tej epidemii można zaś przypisać poznaniu szkodli­

wości mącznicy. Związek między ona chorobą a chorobami zbożo- wemi poznano już wtedy. Pewien ówczesny lekarz donosi nawet, źe Świnia karmiona mąką z żytnicy czyli mącznicy utraciła wszystkie cztery nogi i oboje uszy. Ale ten związek poznano dopiero w 14. stuleciu po Chr.

Jedna z najciekawszych a zarazem najlepiej opisanych starych chorób, która raz na zawsze znikła, jest tak zwany a n g i e l s k i pot.

Ta choroba pojawiła się nagle w roku 1485 w wojsku Henryka Richmonda, gdy przy Boswarcie pobił Ryszarda III., a stąd rozeszła 72

się ta choroba w przeciągu kilku tygodni po całej Anglii. Przy­

padała przeważnie na silnych i dobrze odżywianych, mniej na dzieci, ubogich i starców. Jakby widmo pojawiła się ta choroba zwyczajnie w nocy. Ofiara trząsła się wprzód od zimna a następnie od gorączki. Potem nastąpiło silne bicie serca, połączone z ogrom­

nym strachem chorego.

Każdy mniemał, że w 24 godzinach niechybnie umrze. Do tego dołączała się dychawica i duszność, ból głowy i karku a pod wpływem tego bolu tak obfity pot sromotnie śmierdzący, źe podług opisów ówczesnych kronikarzy chorzy w tym pocie wprost pływali. Inne znamiona były: okropne pragnienie, płaczący lub śpiewający głos, opuchnięcie, nagły zanik sił, fantazyowanie, okropna senność, co wszystko w przeciągu 5 godzin powodowało śmierć. Kryza nastę­

powała więc bardzo raźno a kto przetrwał pierwszych 24 godzin, mógł się uważać za uratowanego. Choroba ta w przeciągu lat 70 pojawiała się pięciokrotnie w Anglii. Ale tylko raz sięgła i poza granicę Anglii. Jej wybuch poprzedzały zwyczajnie gwałtowne ulewy i mgła. Strach przed tą chorobą był ogromny. Zdarzało się, że gdy w jakim towarzystwie przyjaciół tę chorobę tylko wspom­

niano, źe niejednego nieszczęśliwca opanował taki strach, że będąc pewny swej śmierci, do domu się wlókł, gdzie wkrótce był trupem.

0 królu angielskim Henryku V III. opowiadają, że się usiłował przed tą zarazą uciec przez ciągłe podróżowanie, aż wreszcie znużony tą ustawiczną tułaczką, w Fytynhangar postanowił czekać, co przyniesie przyszłość, otoczony oczyszczającemi ogniami i strze­

żony przez swoich lekarzy.

Znamiennym dla tej choroby był jej nadzwyczaj szybki prze­

bieg. Gdy się ta epidemia po jej 4. pochodzie zawlokła do Ham­

burgu (w roku 1529), wtedy trwała ona tam tylko 9 dni. A w tym czasie umorzyła ona, licząc trumny, 1100 ludzi. W Gdańsku zatrzy­

mała się tylko 5 dni i zabiła w tym czasie 3000 ludzi. W Augs­

burgu, dokąd się też dostała, trwała 6 dni, zaskoczyła 1500 osób 1 uśmierciła z nich 800. Zdarzało się nawet, źe tu w przeciągu tych 6 dni niektóre osoby napadała od 2— 4 razy. Ta zimnica potna, tak donoszą chronikarze, była śpieszniejszą jak (ówczesne) wozy pocztowe. Bo się choroba prędzej w niektórych miejscach pojawiła, niż do nich dojść mogła wiadomość o niej. A tak przy­

szło, źe ona w przeciągu jakich 6— 7 tygodni od 25. lipca aż do początku września obeszła całe Niemcy. Jakby pożar olbrzymi tak zapłonęła ta choroba w Niemczech, w Holandyi, Szwecyi i Nor­

wegii, ale ona nie szerzyła się, wychodząc z jednego miejsca i szerząc się coraz dalej wokoło, nie, płomień tego pożaru, żeby to tak po­

wiedzieć, buchał naraz ze wszystkich okolic, jakby sam od siebie powstały i równocześnie, jakby na dany znak.

73

Miejscowo zasilało nieszczęśliwy przebieg tej epidemii zupełnie opaczne leczenie. Mniemano, że chorego należy utrzymywać w ta­

kim, pomnażający jeszcze pot, stanie. A tak przykrywano chorego jeszcze pierzynami i kożuchami, opalano piec, zamykano herme­

tycznie okna i drzwi. „Nieraz,“ tak pisze jeden kronikarz, „legali na chorego zdrowi, obciążając go w ten sposób tak, że nie mógł żadnego członka ruszyć i w tym przedsmaku piekła, pływając w pocie lęku, oddał ducha. “ Naród angielski wymyślił sobie, gdy jego lekarze zupełnie zawiedli, całkiem inną metodę leczniczą, jak dziś się zeznaje mądrą, a to dlatego, że zostawiając chorego bez pokarmu, podając mu tylko łagodny jaki napój, chronili w pierw­

szych 24 godzinach od zaziębienia ale i od zagrzania.

Po raz szósty pojawił się powyższy „pot angielski^ w 250 lat później w miasteczku Rottingen nad Taubrą w Niemczech i trwał tam od końca listopada aż do 5. grudnia 1802 roku i pochłaniał w pierwszych dniach ogromne ofiary. Ale potem znikł „pot an- gielski“ raz na zawsze. Powstał po nim tylko pokrewny w pół­

nocno-zachodniej Francyi, tak zwane p o t o w e ż a r n i c e (Schweili- friesel). Nawet i w nowszym czasie donoszono z Irlandyi o jednej chorobie, która w międzyczasie znowu znikła, niby wymarła. Jest to tak zwany B u t t o n S c u r v y ( s k o r b u t g u z o w y ) , zwany od lekarzy dla podobieństwa do morwów też morula. Kiedy się on pojawił, tego nikt nie wie. Jego żniwo przypada na lata od 1823 do 1851 roku. Ale już w roku 1883 orzeka go sławny badacz A. Hirsch jako zupełnie wygasły. Jego zwiastunami czyli prodro- mami było świerzbienie gwałtowne. Choroba sama zaczynała się po pokazaniu się małych czerwonych plamek, które powoli całą skórę pokrywały wrzodami, rozrastając się do wielkości grochu, nawet i orzechów. Te ale powoli bledły i wyłączały wodnisty płyn, który wnet wypłynąwszy, twardnął na skórze. Przeważnie pojawiały się te wyrostki na wewnętrznych częściach nóg i rąk, a przedewszyst­

kiem na dłoni, pod pachą i indziej. Liczba ich wahała się pomiędzy 1 — 50 i wyżej. Zresztą zmarszczyły się te strupy a pod nimi uka­

zała się wnet normalna skóra. Choroba ta trwała kilka miesięcy i kończyła się w nadzwyczaj przykrych i ciężkich wypadkach zupełnem wyczerpaniem. Ze choroba ta była zaraźliwą, nie ulega wątpliwości, jako i to nie, źe zaraza wyszła od bydląt.

Zajmującemi są też i w y g a s ł e j u ż c h o r o b y u m y s ł o w e , które się nam np. prezentują w tak zwanej średniowiecznej mani i t a n e c z n e j .

Ona rozwijała się niemal równocześnie wokoło roku 1000 tak w Niemczech jak we Włoszech i otrzymała w Niemczech nazwę tańca św. Jana albo św. Wita (po niemiecku V e i t s t a n z , w polskim choroba św. Walentego) a we Włoszech nazwano ją T a r a n t y z-74

m e m. Jej punkt kulminujący przypada na pierwszą połowę 14. stulecia, potem ustawała, tak źe na początku 17. stulecia należało ją uważać za wygasłą, co ale we Włoszech nastąpiło dopiero 100 lat później.

Najsilniejsza ta epidemia, którą widziano kiedy w Niemczech, zaczyna się w roku 1374 w Akwizgranie (Aachen). W lipcu tego roku pojawiła się tam bowiem zgraja ludzi z kwiatami we włosach i z opaskami wokoło brzucha i podbrzusza, które przez zatknięty kij wokoło pępka mogły być ściągnięte. A ci dziwacy brali się za ręce i zaczynali tańczyć, skacząc wysoko, czy to na placach, czy w domach, czy w kościołach, coraz to szaleniej, nie troszcząc się o otoczenie, aż wreszcie upadali na ziemię. Potem nabrzmiewał im brzuch, przeciwko czemu sobie chcieli zaradzić ściąganiem prze­

pasek lub tfąceniem nogą, którą usługę im widzowie z wielka gotowością świadczyli. Podczas tańca nie słyszeli nic ani widzieli, wołali tylko imię św. Jana lub duchów i opowiadali potem, że czerwona rzeka krwi płynie na nich i że dlatego muszą tak wy­

soko wyskakiwać. Zaś inni chcieli widzieć Syna Maryi i niebiosa otwarte i chwałę ich świętych. Dalej mieli przyrodzoną odrazę (idiosynkrazyę) do będących wtedy w modzie spiczastych bucików (Schnabelschuhe) jako i przeciwko czerwonej barwie (jak indyk), a to w tej mierze, że dla zapobieżenia awanturom musiano roz­

porządzeniami zakazać noszenia takich bucików. Podobną antypatyę mieli i przeciwko płaczącym i kapłanom. Choroba ta rozszerzała się potem stąd do sąsiednich okolic w Niemczech i Holandyi i opanowywała przeważnie kobiety i mężczyzn z niższych warstw i ludzi lekkomyślnego charakteru, wówczas duchowni i bogaci zwyczajnie zostawali nietknięci od niej. W Kolonii np. zachorowało na tę zarazę przeszło 500 ludzi, w Mecu nawet 1000. Rolnicy opuszczali swoje pola, rzemieślnicy swoje warsztaty, niewiasty swoje domostwo, by się przyłączyć do tego szalonego tańca, który też i żebracy i lubieżnicy wyzyskiwali na swój sposób. Epidemia ta trwała 16 tygodni, ustała nieco, poczem kilkadziesiąt lat później z nową siłą wybuchła w południowych Niemczech. Ponieważ tym razem w wyobraźni szalonych tych nieszczęśliwców w miejsce św. Jana wstąpił św. Wit, dlatego nazywano to odtąd (w Niem­

czech przynajmniej) tańcem św. Wita (Veitstanz). Choroba ta, do której zwalczania ówczesny sławny jatrochemik Paracelsus podał kilka dobrych wskazówek, ustawała już w 16. stuleciu i wygasła w 17. stuleciu zupełnie. Na początku 17. stulecia napotykano tylko jeszcze nielicznych ludzi, którzy rokrocznie przed dniem św. Wita przychodzili do jego kaplic, by czekać na napad.

W e Włoszech były objawy tej manii tanecznej całkiem innego rodzaju. One nie stały pod znakiem żadnego świętego, ale pod znakiem tarantuli, zwierzątka, które właściwie jest pająkiem ziem­

75

skim, ale już od czasów Rzymian miał bardzo złą opinię, zresztą zamienione zostało z .zupełnie niewinną jaszczurką gwieździstą, której wrzekoma właściwość znowu zupełnie niesłusznie przypisywano pająkowi.” Kto się mniemał przez tego pająka ukłutym, a to sądziło ich" wnet bardzo wielu, ten uważał się za kandydata śmierci, po­

padał w melancholię, stawał się nieczułym, tracił wzrok i słuch, dostawał natomiast wzmożoną wrażliwość dla muzyki, która go napędzała do szalonych tańców. Też i tu pojawiała się idiosynkrazya (odraza), ale w innej formie, co w Niemczech. Czerwona barwa, która w Niemczech tanecznikom św. Wita (Walentego) była wstrętną, potrafiła włoskich opętańców unieść do zachwytu, tak, że na ten farbowany przedmiot się rzucali, całując go i pieszcząc, aż się im to sprzykrzyło, poczem oczami zakochanych jeszcze przez całe godziny się wpatrywali we te rzeczy lub osoby. Wielkie zamiło­

wanie mieli i w błyszczących rzeczach, ja k np. w morzu, do któreg#

pielgrzymowali, nawet się rzucali. Też i przy tym tańcu tarantelli pojawiało się nadymanie się brzucha. A tam trzeba też szukać siedzibę tej choroby. Wówczas Yeitstanz niemiecki w 17. stuleciu wy­

gasał, doczekał się włoski taniec tarantelli w tym wieku swego rozkwitu.

Do wygasłych chorób należy też zaliczyć tak zwany udar boczny, który się z końcem 10. wieku pojawił w Tulnie w Austryi, gdzie dziennie 7— 10 ofiar pożądał. Dalej epidemiczne puszczanie się krwi z wodą, które w 12. stuleciu pojawiło się w Etruryi we Włoszech, gdzie często nawet w przeciągu 24 godzin prowadziło do śmierci. Dalej należałoby tu wspomnieć i ona dziwną zimnicę, która się w roku 11(37 w Rzymie pojawiła w wojsku cesarza nie­

mieckiego Eryderyka II., ujawniająca się w okropnym bolu głowy jako i członków ciała, a która w przeciągu kilku dni całą armię Fryderyka II. zaprowadziła do grobu. Ale o tych wszystkich cho­

robach nie wiemy wiele. Dla zupełności możnaby tu wspomnieć tak zwaną zgorzel czyli gangrenę hospitalną (Hospitalbrand), która przed nie Jak dawnym jeszcze czasem nawiedzała nasze szpitale, a to z niesłychaną zaciekłością a nareszcie też i tak zwany skorbut,;

jako i epidemiczne wole.

Kto się popatrzy na tę dziwną „kartę potraw śmierci^, temu zabłyśnie mimowoli ta różniąca się jak dzień i noc różnica pomię­

dzy przeszłością a teraźniejszością, pomiędzy utrapieniami naszych przodków, którzy wobec nich byli bezbronni a olbrzymim postępem sztuki leczniczej, która się dziś niezwykle łatwo uporać potrafi z zasadzkami śmierci i jej posłami. Nie powie się nieprawdy, jeśli się wypowie to zdanie, że dzisiejszej sztuce leczniczej niemała na­

leży się podzięka za to, że świat wobec epidemij już nie jest tak bezbronnym jak dawniej.

76

Powiązane dokumenty