• Nie Znaleziono Wyników

komputery porozstawiane po trzech piętrach budynku są uzbrojone w dotykowe ekrany, częściowo także w tablety graficzne. W mediatece

– WYWIAd Z JERZYM WOŹNIAKIEWICZEM, dYREKTOREM WBP W KRAKOWIE

34 komputery porozstawiane po trzech piętrach budynku są uzbrojone w dotykowe ekrany, częściowo także w tablety graficzne. W mediatece

można sobie pograć na PlayStation (z PS Move) i nawet zasejwować swoją nieskończoną grę (Boże, kolejny ukłon w stronę użytkownika). Wszędzie porozstawiane są kserokopiarki i skanery, dostępny jest także odtwarzacz Blue Ray i co mnie szczególnie urzekło, pianino cyfrowe, na którym moż-na sobie spokojnie ćwiczyć moż-na słuchawkach a moż-nawet moż-nagrywać swoją grę.

Rozczuliło mnie to strasznie, bo jak byłam dzieciakiem marzyłam o grze na pianinie, gdyby kiedyś były takie miejsca jak arteteka to kto wie, może gdzieś miałabym muzea i sztuki wizualne :)”.

fot. a. M. Kowalska

1 (http://www.technoatmuseo.com/2013/02/krakowska-arteteka-multimedialny-raj.html),

Andrzej Awtuszewski, Michał Surwiłło

NIEdOLE POLSKIEJ KSIĄŻKI. CZ. II

Oto druga część wspomnień pana Michała Surwiłły z lat wojny 1942–1943.

Bohaterem wspomnień jest polska książka i jej losy w okupowanym Wilnie, w mieście nazywanym Atenami Północy, liczącym się ośrodkiem nauki i kultury, bogatym w biblioteki, antykwariaty, księgarnie, wydawnictwa.

Pisownia oryginalna, tak jak w zachowanym maszynopisie.

„Na początku lata 1942 byłem furmanem na stacji kolejowej Nowa Wilejka o 9 km od Wilna, gdzie mieszkałem. Czasami dojeżdżałem koleją, zostawiając konie i wóz u kolegi, mieszkającego z rodzicami posiadającymi gospodar-stwo. Oczywiście byłem już zaprzysiężony w AK i wciąż stykałem się z ludźmi z podziemia. Sporo ich pracowało w Nowej Wilejce, gdyż legitymacja kolejowa i opaska czy mundur dobrze strzegły od łapanek i robót w Rzeszy. W organizacji poznałem uchodźcę z Warszawy, Kazimierza Błeszyńskeigo pseudo „Moryc”.

Był on mistrzem w uchylaniu się od pracy. Sprawił sobie szczudło i niemal stale chodził z nogą w gipsie, prawą naprzemian z lewą. Umożliwiło mu to założenie na Rynku drewnianym w Wilnie sklepiku z książkami, co nas zbliżyło. Był on prawdopodobnie pracownikiem którejś z warszawskich księgarni, gdyż świetnie znał się na książkach, a o przeszłości nie wypadało mówić, po prostu nie było przyjęte. Poza różną makulaturą, rozłożoną na ladzie i półkach handlował on także podręcznikami i tępionymi książkami, które przechowywał w sprytnej skrytce pod podłogą straganu.

Wśród pracowników kolejowych był dawny pracownik papierni, NN pseudonim

„Robot”, od którego dowiedziałem się, co się dzieje w Kuczkuryszkach. Przez niego poznałem się z Rosenbergiem, który dojeżdżał z Wilna i z Nowej Wilejki dochodził pieszo parę kilometrów do Kuczkuryszek. Ustaliłem, że w papierni mieszka dawny stróż. Poznałem go przez „Robota” i dowiedziałem się, że obec-nie nikt tam obec-nie zagląda. Urzęduje tylko codzienobec-nie Roseberg, a stale przebywa trzech litewskich werkschutzów, niezbyt rozgarniętych chłopków, niezdatnych do służby w policji, czy w oddziałach litewskiego SS. Porozumiałem się z Błeszyń-skim, który bardzo zainteresował się możliwościami zaopatrywania się w towar z tego źródła. Staruszek stróż bał się umożliwić mu dojście, zresztą nie był już pracownikiem papierni, a tylko korzystał tam z mieszkania.

Z

Z SZAFY BIBLIOFILA Przypilnowałem i zaczepiłem Rosenberga w pociągu. Okazał się niezbyt napuszonym volksdeutschem i chętnie rozmawiał zrazu po niemiecku, a wobec słabej znajomości tego języka niebawem przeszliśmy na polski. Poznałem go z Błeszyńskim, zaprosiliśmy go na wódkę do potajemnej knajpki. Okazało się, że lubi wypić, ale nie bardzo ma za co. Ja zaś wtedy, wobec możliwości jakie dawała mi moja praca, byłem tak zamożny jak nigdy w życiu. Teren kolejowy był starannie ogrodzony drutem kolczastym, w bramach stali nie Litwini, a Niemcy rewidujący dokładnie wszystkich. Ludzie kradli co mogli, ale było trudno wynieść.

Ja wywoziłem śmieci z terenu kolejowego, a Niemcy nigdy śmieci nie rewidowali, mogłem więc wywieźć co tylko mieściło się na wozie. Zarabiałem na tym dość dużo, gdyż przewóz kosztował połowę towaru.

W ciągu kilku dni doszliśmy do takiej zażyłości z Rosenbergiem, że on w za-mian za upominki z żywności pozwolił nam penetrować magazyny. Przyjeżdżali-śmy zazwyczaj w niedzielę, kiedy nie groziła mi wizyta jakichś Niemców, którzy też grzebali się w książkach, przywoziliśmy wódkę i zakąskę, oprócz prowiantowego upominku. Zapraszaliśmy werkschutzów i Rosenberga, spijaliśmy ich, aby nam nie przeszkadzali, później nieraz po kilka godzin grzebaliśmy się w książkach, zwalonych byle jak. Czasem trzeba było popracować dość ciężko parę godzin, aby się dostać do jakichś ciekawszych rzeczy. Czasem kilkugodzinna praca dawała wynik w postaci kilkunastu woluminów, a czasami, zwłaszcza gdy natrafialiśmy na dobre miejsce wywoziliśmy cały wóz książek. Na razie nie woziliśmy ich do Wilna, bo po drodze mogła nas zatrzymać policja, ale składowaliśmy je w stodole kolegi w Nowej Wilejce. Zrobiło się tego bardzo dużo i kolega nie chciał przechowywać.

Wtedy Błeszyński wpadł na pomysł, żeby wynająć na drewnianym Rynku jeszcze jeden stragan i tam przenieść naszą zdobycz. Te stragany były wybudo-wane jeszcze za carskich czasów bardzo solidnie. ściany miały z dobrze dopa-sowanych belek, miały sufit, szczelny dach z gontów i podłogę, drzwi i okiennicę, będącą jednocześnie ladą z grubych desek, dobrze okute. Zrobiliśmy dodatkowe zamknięcie z dobrym zmkiem i potężnaą sztabą. W środku zrobiliśmy prowizo-ryczne regały w tzw. grzebień.

Błeszyński zdjął gips z nogi i przeniósł na rękę, aby być sprawniejszym przy przewozach. Pomagał mu mój przyjaciel, wierny towarzysz powrześniowej tu-łaczki, podchorąży Marynarki Wojennej z flotylli pińskiej, śp. Stefan Weiss. Poległ w lipcu 1944 roku w czasie akcji „Ostra Brama” w boju ze spadochroniarzami Tolwitza spieszącymi z odsieczą do oblężonego Wilna pod Krawczunami i Kor-wieliszkami. Obaj czasami obracali w długie dni letnie po 2 lub 3 razy z pleca-kami pełnymi książek. dwa, czy trzy razy zaryzykowałem przewieźć pełen wóz, włączając się w kolumnę wozów wiozących różne rzeczy dla Niemców, takich kolumn nie sprawdzano, tylko, że rzadko się trafiały. Najlepiej było zimą, bo na sanie można było dużo włożyć, a jak był silny mróz, to Niemcy i Litwinie nie

kontrolowali na rogatkach, a szmuglarze mieli używanie. Zapełniliśmy całkowicie jeden stragan, zostaliśmy zmuszeni do wynajęcia i przysposobienia drugiego.

Wybieraliśmy najbardziej wartościowe książki, dużo ozdobnych wydań Trzaski, Arcta i innych, najbardziej wartościową beletrystykę i inne publikacje. Mieliśmy po parę kompletów różnych encyklopedii, historii Powszechnej, Literatury, Geografii.

Było kilka kompletów „Polski jej dzieje i kultura”, „Cuda Polski” Wegnera, sporo ozdobnych luksusowych albumów jeszcze sprzed 1914 roku, dużo cennych sta-rodruków w doskonałym stanie. Za najcenniejsze uważałem kilkanaście książek hebrajskich z XIV wieku, drukowanych nie czcionkami a z całych tablic wyrzyna-nych w drzewie, mieliśmy też kilka egzemplarzy trzytomowych talmudu w języku rosyjskim i niemieckim, wydanych w latach 1909-12 w Berlinie jako prywatny druk przeznaczony dla wtajemniczonych Żydów nie znających hebrajskiego.

Tylko Kisielewskiego „Ziemia gromadzi prochy” wydobyliśmy aż 16 egzem-plarzy. Mieliśmy też kilka egzemplarzy Wańkowicza „Tropami Smętka”. Wybrane przez nas egzemplarze częściowo pochodziły z księgarni św. Wojciecha, po-znaliśmy je po balotach opieczętowanych przez Litwinów jeszcze w 1940 roku, głównie jednak ze zwalonych bezładnie zasobów księgarni Wakera przy Wielkiej róg Sawicz, który poza bogatym antykwariatem prowadził również księgarnię współczesną, dobrze zaopatrzoną. Starodruki były głównie od Ickowicza, nie-które z biblioteki Straszuna. Było tego tyle, że do jednego ze straganów w ogóle trudno było wejść, choć staraliśmy się składać wszystko w porządku, tak jak w magazynie księgarni. W drugim było jeszcze trochę miejsca, zaszły jednak nieprzewidziane wypadki.

Przede wszystkim Niemcy zabrali mi konia, pozostałem wprawdzie w pracy na kolei w charakterze pomocnika ustawiacza, potem kontrolera. Moje zarobki trochę się skurczyły, ale nadal miałem się dobrze. Pracowało się tam dość przyjemnie, bo wokół byli sami swoi, należący do organizacji. Litwini i Niemcy kierowali nami, ale kolejarze Litwini woleli pracować w Wilnie. Np. pewien inżynier z Poznania pseudo „Toporczyk” pracował jako ślusarz w parowozowni, student politechniki z Warszawy pseudo „Orlik” w lampiarni, ja z Weissem zawsze w parze.

Chodziliśmy w niedziele tak samo do Rosenberga, gdzie tak się rozzuchwali-liśmy, że w jego obecności słuchaliśmy w jego aparacie Londynu. Zaczął z nami chodzić Weiss. Wdawał się on w dyskusje z Rosenbergiem, wróżąc rychłą klęskę Niemiec i haniebny koniec dla hitlera. Obaj przy tym pili i bardzo się unosili. Gdzieś w maju 1943 roku w toku dyskusji Weiss tak się uniósł, że palnął Roseberga w gębę. Wzięliśmy udział w sporze i lekko poturbowaliśmy foksa. Werkszuce nie mogli mu pomóc, bo leżeli zalani w trupa, gdyż przywoziliśmy dla nich specjalnie mocny bimber tzw. „karbidówkę”. Rozstaliśmy się w gniewie i później baliśmy się, że Rosenberg nas zadenuncjuje. On jednak pewnie zdawał sobie sprawę, że my coś tam mamy z podziemiem i możemy go zabić, a jeżeli nie my, to zrobią

Z

Z SZAFY BIBLIOFILA to inni. Zapewne dlatego

zre-zygnował z donosu. My prze-staliśmy przychodzić do niego i nawet rozmawialiśmy o tym, aby zasadzić się nad Wilenką i na wszelki wypadek uniesz-kodliwić go na zawsze, ale też zrezygnowaliśmy z tego.

Po kilku tygodniach Rosen-berg sam podszedł do mnie i prosił, abym mu przyniósł kawałek mięsa i odwiedził w niedzielę z kolegami. Nie poszliśmy, bo baliśmy się zasadzki. Tak się urwało na-sze źródło zaopatrywania się w książki. Zasadniczo nie mieliśmy żadnych planów, jak mamy postąpić z naszym księgozbiorem. Błeszyński trochę sprzedawał, ale rzadko i niewiele. Niebawem nade-szły wypadki 1944 roku, akcja

„Burza” itp. Błeszyńskiego więcej nie widziałem. dopiero niedawno dowiedziałem się, że był aresztowany przez NKWd

w październiku 1944 roku i zaginął bez wieści. Na pewno zmarł gdzieś na Wor-kucie, czy w Kotłasie. Naszego księgozbioru też nie zobaczyłem. Po wyzwoleniu Wilna musiałem długo ukrywać się i wyjechałem w dniu 26 sierpnia 1944 roku na zawsze. Aby uratować się, musiałem wstąpić do armii Berlinga.

dopiero w 1946 roku dowiedziałem się, że Niemcy wycofując się z dzielnicy Wingry podpalili stragany na drewnianym Rynku. Wysuszone przez upały spło-nęły jak świeca. Opowiadała mi moja śp. małżonka, że była tam na drewnianym Rynku mniej więcej w tydzień po ustaniu walk w mieście, widziała, że stragany spaliły się doszczętnie, a na miejscu gdzie znajdowały się nasze książki był wielki stos popiołu, z którego jeszcze się dymiło.

Nasza praca poszła na marne, spalono książki ocalone przez nas, moi przyjaciele, którzy pracowali razem też zginęli. Co się stało z książkami zgro-madzonymi w Kuczkuryszkach nie wiem, słyszałem tylko, że papiernia została

Reprodukowany drzeworyt Edwarda Kuczyńskiego z zesta-wu 12 drzeworytów zatytułowanych Dole i niedole książki polskiej w latach 1939-1945

zlikwidowana w latach pięćdziesiątych. Możliwe, że ktoś jeszcze raz je przejrzał i choć część ocalił.”

Tyle wspomnień p. Michała Surwiłły, odnośnie tego wojennego epizodu.

W ostatnich latach odwiedziłem Wilno kilka razy. W tamtejszych antykwariatach (dwóch!), jak i na targowiskach przy dawnej ulicy Kalwaryjskiej, polskich książek sprzed 1939 roku było jak na lekarstwo. Inaczej jest we Lwowie, Mińsku a nawet Petersburgu czy Odessie. We Lwowie polskiej książki jest dużo. Można też cie-kawy polonik znaleźć w pozostałych wymienionych powyżej miastach. Odnosi się wrażenie, że polską książkę z Wilna skutecznie usunięto.

Z

ZAPISKI KONSERWATORA Wojciech Łopuch

Książnica Pomorska im. Stanisława Staszica w Szczecinie