• Nie Znaleziono Wyników

Koncertowe reminiScencje

Wczoraj to jest dziś, tylko trochę dalej

Cyprian Kamil Norwid

W 1975 roku stanąłem przed festiwalową orkiestrą „Sacrosongu”, zanim jednak to nastapiło przeżylem wieloletnie budujące zmagania ze sztuką i od tego mógłbym zacząć moje wspomnienia. Rozpocznę jednak od koncertu piosenki religijnej 12 lipca 2015 roku w siemianowickim Parku tradycji. Kiedy wszedłem na estradę ujrzałem wypełnioną po brzegi salę. Już taki początek jest budujący dla wykonawcy, poczułem wdzięczność. Potem niesiony na fali przyjaznych relacji ze słuchaczami śpiewałem i czułem, że to nie tylko „światła rampy”, ale przede wszyst-kim radosny blask oczu z widowni tak mnie rozświetla, a wspólne ze mną śpiewanie utwierdza w przekonaniu, że jest pięknie.

Po tym koncercie powiedziałem, że już lepiej być nie może ,więc koń-czę pewien etap w moim życiu, te piosenki odkładam w pamięci. Dzię-kuję wszystkim, którzy uświetnili ten wieczór swoimi wykonaniami: mojej żonie Krystynie i księdzu prałatowi Stanisławowi Puchale za piękne pie-śni i piosenki, Krzysztofowi bogdoło-wi za wprowadzenie słowem naszego spiewania i bohdanowi Wantule za muzyczne współtworzenie naszych wokalnych poczynań.

teraz pragnę wrócić do lat siedem-dziesiątych. był to czas świetności piosenki religijnej. Śpiewało się utwo-ry ojca Duvala a potem coraz więcej piosenek rodzimych twórców. Kreato-rami tego gatunku byli u nas ksiądz Stanisław Puchała i ksiądz Stanisław Sierla. to wlaśnie z księdzem Puchałą brałem udział w wykonaniu „mszy be-atowej” Katarzyny gaertner – miało to Afisz koncertu w Poznaniu -1975 r.

miejsce w naszym kościele parafialnym pw. Krzyża Świętego. Wówczas udzielałem się też wokalnie w Duszpaszterstwie Akademickim naszej parafii a jednocześnie pogłębiałem edukację w Szkole muzycznej w Ka-towicach na wydziale śpiewu solowego.Wtedy to ksiadz Ernest mueller wysłał mnie do torunia na festiwal Piosenki Religijnej „Sacrosong”. to, co usłyszałem i zobaczylem w toruniu zrobiło na mnie silne wrażenie, poczułem, że coś nowego we mnie wstępuje – chyba było to pozytywne

„kopnięcie Pegaza”.

O wierze i życiu powinno się rozmawiać za pomocą poezji

Ernest bryll

W 1975 roku ks. Jan Palusiński zaprosił mnie do udziału w VII Sa-crosongu w Przemyślu. tradycją festiwalu bylo, że każdego kolejnego roku gościł w innej diecezji. Podczas koncertów prezentowano nowe utwory w kategoriach pieśni i piosenki. Solistom towarzyszyła orkiestra symfoniczna. gościem specjalnym festiwalu przemyskiego była amery-kańska grupa „living Sound”, która niedługo potem śpiewała w naszym parafialnym kościele Krzyża Świętego. Przygotowania do Sacrosongu odbywały się już wiele wcześniej, przedstawiano kompozytorom teksty, dokonywano wyboru solistów i zespołów, przyjmowano piosenki już Afisz Sacrosongu w Przemyślu -1975

gotowe, ale jeszcze publicznie nie wykonywane. W sierpniu zaproszono nas do Domu Ojców michaelitów w miejscu Piastowym na zgrupowanie przedfestiwalowe. Przyjechali soliści, dyrygenci, korepetytorzy. Nastapiła prezentacja piosenek. Uczestnicy wybierali sobie repertuar według własnego uznania, potem mieliśmy dziesięć dni na przygotowanie. Wy-brałem sobie dwa utwory: „matce i Królowej” oraz „Nie będziemy nigdy sami”. Na zakończenie zgrupowania odbył się w tamtejszym kościele kon-cert, podczas którego zaśpiewaliśmy wszystkie wybrane piosenki. Obecni na koncercie parafianie przyjęli nas bardzo gorąco a piosenka „Nie będziemy nigdy sami” cieszyła się dużym powodzeniem stając się już wtedy w opinii koleżanek i kolegów solistów nieoficjalnym przebojem. bardzo ciekawa muzyka Panajota bojadżijewa z poetyckim tekstem Jacka Łukasiewicza stworzyły utwór promieniujący ostatecznym zwycięstwem optymizmu i wiary. We wrześniu ponownie spotkaliśmy się wszyscy już w Przemyślu. tam przystąpiliśmy od razu do pracy – rano odbywały się próby z orkiestrą a wieczorem koncerty.

Kościół wypełniony po brzegi publicznością.

Przyszła kolej na mnie, by podejść do mikrofonu, spojrzeć na ruch dy-rygenta i zaśpiewać razem z orkiestrą. Współtowarzyszyła mi także grupa instrumentalno-wokalna „mystic Chord” z kościoła św. Anny w Warszawie, której szefował Wojciech borkowski.

Z pełnym przejęciem jak tylko potrafiłem najlepiej zaspiewałem kolejne zwrotki i kiedy przebrzmiały ostatnie takty, zerwała się burza oklasków. Wychodziłem parę razy do ukłonów, ale brawa nie milkły. Poja-wił się obok mnie dyrektor ks. Jan Palusiński i powiedział do zgromadzo-nych, że jest to koncert konkursowy i regulamin nie przewiduje bisów, jednak w tej sytuacji trzeba będzie jeszcze raz zaśpiewać. Wykonaliśmy tę piosenkę po raz drugi, ale już nie tylko my – refren: „nie będziemy nigdy sami rzuconymi kamieniami” śpiewała razem z nami zgromadzona w kościele publiczność. Werdykt jurorów był całkowicie zgodny z reakcją widowni. Piosenka otrzymała II nagrodę, z tym, że pierwszej nagrody w kategorii piosenki nie przyznano. Nie był to koniec Sacrosongu – przez następne trzy dni powtarzaliśmy w pełnym składzie koncert laureatów w Stalowej Woli, w Jarosławiu i w Rzeszowie, natomiast przez kolejne miesiące odbywały się „Echa Sacrosongu” w różnych miastach Polski.

Koncert w Poznaniu - 1975 r.

Kontynuowaliśmy w ten sposób radosne święto-wanie w piosence.

był rok 1977 – festiwal w Kaliszu był moim dru-gim Sacrosongiem. Ksiądz Jan Palusiński pracował nad nowym repertuarem, między innymi rozsyłał kompozytorom propono-wane teksty i wiersze, które miały później stać się piosenkami. W takiej korespondencji otrzyma-łem ich kilka, które

prze-kazałem małgosi maliszczak, kompozytorce z Katowic. Jeden z tych tekstów zostawiłem dla siebie – był to wiersz Zbyszka bednorza „Zbaw ode złego”, do którego napisałem melodię, z kolei małgosia dokonała opracowania muzycznego a marek Urbańczyk stworzył interesujący wstęp muzyczny.

W ten sposób powstała bardzo nastrojowa pieśń. Śpiewałem ją w Kaliszu z towarzyszeniem organów – przypomina ona śpiew psalmów respon-soryjnych, w tym przypadku z powtarzającym się refrenem „Zbaw ode złego. Amen”. Piosenka pt. „On czeka na nas” powstała bardzo szybko, tekst i melodię napisałem równolegle, mogę powiedzieć zupełnie szcze-rze, że była to chwila natchnienia. mając zapisaną na papierze nutowym

„prymkę” piosenki i opracowanie muzyczne pieśni ruszyłem do lichenia na zgrupowanie przedsacrosongowe. W połowie drogi dosiadł do pocią-gu zmierzając w tym samym kierunku mariusz matuszewski z Poznania, który pełnił funkcję dyrygenta festiwalu; był kompozytorem, aranżerem i skrzypkiem. Już wtedy pokazałem mariuszowi „prymkę” piosenki „On czeka na nas” – spodobała mu się, obiecał że opracuje ją na orkiestrę.

bardzo się ucieszyłem, była to przecież moja pierwsza piosenka autorska.

Własnie tego dnia, gdy przybyliśmy do lichenia trochę za wcześnie i nie wiedzieliśmy co z sobą począć, zostalismy zaproszeni przez obecną tam grupę młodzieży z grudziądza na wieczór przy piosence – najpierw śpiewała grupa wokalna, a potem wszyscy włączaliśmy się do wspólnego śpiewania. Ośmielony tą spontaniczną atmosferą podsunąłem gitarzy-ście „prymkę” mojej piosenki i zaśpiewałem wszystkie zwrotki z powta-rzajacym się refrenem „On czeka na nas w kazdej chwili dnia i w każdej porze nocy czeka na nas Pan, więc idźmy razem nie zwlekając dłużej, kiedy czeka na nas Pan”. byłem mile zaskoczony, gdy już do drugiego refrenu zaczęli włączać się słuchacze, a przy trzecim wszyscy śpiewając

Sacrosong w Przemyślu - 1975 r.

klaskali w dłonie. ten dzień był dla mnie bardzo szczęśliwy, zgrupowanie jeszcze dobrze się nie zaczęło, a piosenka była już prawie przygotowana do prezentacji. mariusz dokonał opracowania na orkiestrę i podczas festi-walu osobiście stanął za pulpitem dyrygenckim, a porywający refren pio-senki śpiewała wraz ze mną stojąca przy sąsied-nim mikrofonie grupa młodzieży z grudziądza. Koncerty odbywały się w Kaliszu w Sanktu-arium maryi Panny matki Kościoła. Obszerne prezbiterium z powodze-niem mieściło orkiestrę, solistów i zespoły towarzyszące. Kościół był po brzegi wypełniony. Strona organizacyjna wymagała jak zwykle dużej precyzji, trzeba było przygotować miejsca noclegowe i wyżywienie dla uczestników Sacrosongu, a także dla wielu słuchaczy przybyłych z całej Polski. Przyjmowali nas w swoich domach mieszkańcy Kalisza, wielu z nich zaangażowało się w prace organizacyjne festiwalu, trzeba było prowadzić stołówki, punkty informacyjne, oprawę wizualną, oświetle-nie, nagłośnienie itp.

tych kilka festiwalowych dni zjednoczyło bardzo wiele ludzi, dlatego można powiedzieć że Sacrosong był nie tylko festiwalem pieśni i pio-senki, ale także festiwalem ludzi dobrej woli. Do Kalisza z Siemianowic pojechaliśmy w trójkę: Ania Zakryś, tadek Iwanecki i ja. Ania śpiewała również podczas koncertów konkursowych, tadek przygotowywał repor-taż dla Duszpasterstwa Akademickiego „Piwniczka” w Siemianowicach.

miłym akcentem było przybycie do Kalisza na koncert finałowy naszych duszpasterzy – ks. Stanisława Puchały i ks. Ernesta muellera wraz z na-szym kolegą Damianem. Nieobecny osobiście, ale bardzo obecny duchem i życzliwością był z nami ks.proboszcz infułat franciszek Jerominek, któ-rego zawsze cieszyły nasze artystyczne poczynania.

W koncertach jak zwykle śpiewano piosenki laureatki z poprzednich lat, a przede wszystkim piosenki nowe, zakwalifikowane do konkursu. tak też z wielkim przejęciem przy aplauzie słuchaczy wykonałem piosenkę

„Nie będziemy nigdy sami”, a potem przyszedł czas na zaprezentowanie dwóch nowych utworów. Pieśń „Zbaw ode złego” otrzymała wyróżnienie, zaś piosenka „On czeka na nas” wprawdzie nie została uhonorowana Z zespołem Mystic Chord - Przemyśl 1975 r.

przez jurorów, ale czu-liśmy, że publiczność bardzo polubiła naszą pio-senkę z lichenia. Radość ze wspólnego śpiewania była mocniejsza aniżeli ambicje na zdobycie na-grody, zresztą sukcesem piosenki była jej popular-ność; mimo braku wyróż-nienia została włączona do koncertu finałowego – pamiętam jak dziesiątki razy przepisywałem me-lodię z tekstem piosenki,

by rozdawać ją wszystkim jej miłośnikom. Jeden z tych skrawków pa-pieru zachowałem do dziś i przechowuję go jako sympatyczną pamiątkę z tamtych dni.

Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, jeśli się ją dzieli

Albert Schweitzer

Podczas festiwali poznałem ludzi, których nie da się zapomnieć.

Już w miejscu Piastowym naszym opiekunem był młody wówczas ks.

Jan Chrapek, to on zaprosił mnie później do udziału w bieszczadzkich koncertach muzyki religijnej w miejscu Piastowym, tam ponownie spo-tkałem się z przyjaciółmi z Sacrosongu. Nastepnego roku pojechałem do ojców michaelitów już nie sam, ale z zespołem „Z głębi serca“ czyli Ireną Ohl, Joasią Dadaczyńską i mariuszem Kmieciem. byliśmy grupą z parafii Krzyża Świętego w Siemianowicach. Wtedy jeszcze bardziej los złączył nas z księdzem Chrapkiem, to on zaprosił nas do udziału w kon-certach w miejscu Piastowym, Przemyślu i w Wiśniowej; śpiewaliśmy też w Seminarium Duchownym michaelitów w Krakowie. mieliśmy w swoim repertuarze godzinny koncert piosenek religijnych własnej kompozycji a także „misterium o śmierci“ opartym głównie na poezji Ernesta bryl-la. Najbardziej spektakularna prezentacja tego przedsięwzięcia miała miejsce w Wiśniowej, w małym kościele zbudowanym na kanwie kaplicy grobowcowej rodu mycielskich.

Z zespołem „Z głębi serca” śpiewaliśmy również w takich miej-scach jak kościół św. michała w Warszawie, na festiwalu mezzosong w Katowicach, a także w lublinie w auli Katolickiego Uniwersytetu lubelskiego oraz w auli Politechniki lubelskiej i oczywiście w wielu

Występ w Miejscu Piastowym - 1975 r.

kościołach diecezji katowickiej. Podczas pobytu w miejscu Piastowym miałem radość powrotu do „Pasji” – spektaklu, który wcześniej stworzy-łem z Ryśkiem bregidą w Siemianowicach. tym razem aktorami była młodzież z ogólnopolskiej oazy zgromadzonej pod opieką księdza Jana Chrapka. tam też poznałem leszka mądzika, szefa Sceny Plastycznej KUl. to on montował wówczas ogromne widowisko przestrzenne na 600-lecie Diecezji Przemyskiej. miałem zaszczyt nagrania „głosu“

bł. Jana z Dukli.

W poszukiwaniu prawdy nigdy nie będzie ruchu jednokierunkowego

ks. Józef życiński

Nastąpiło kilka lat mojej nieobecności w piosence religijnej, chociaż przygotowałem z Eugeniuszem Urbańczykiem spektakl tak zwanej po-ezji śpiewanej. Na pewno najważniejszą prezentacją był występ w Ogro-dzie Jordanowskim z okazji 70-lecia Odzyskania Niepodległości. było to ogromne przedsięwzięcie – wszystkie zespoły młodzieżowe prezentowały swoje artystyczne propozycje jednocześnie we wszystkich salach mDK-u.

Wtedy to poznałem bliżej Krystiana hadasza nie przypuszczając, że po wielu latach połączy nas zamiłowanie do sztuki. Wówczas już znałem z działalności kabaretowej Jana litwińskiego i Krzysztofa bogdoła. W tym List bp.Jana Chrapka

czasie pod patronatem ks. prałata franciszka Jerominka przygotowa-łem z moimi młodszymi kolegami i koleżankami misterium adwentowe.

Premiera odbyła się w prezbiterium naszego kościoła. Po roku prze-nieśliśmy to wydarzenie do mDK-u – byli z nami m.in. Jasiu litwiński, Kasia Czornik, grażyna Płaczek, gabrysia fili-powska, gabrysia Szuba.

Scenografię wykonałem przy dużym udziale Ireny misz. Przyszedł czas, kiedy znów zatęskniłem za piosenką religijną. Zajrzałem do mojego archiwum i wyodrębniłem dwanaście piosenek, niektóre mojego autor-stwa, ale też ulubione z Sacrosongu. Wspólnie z marianem Dragą, moim kolegą z Chóru filharmonii Śląskiej, przygotowaliśmy recital – premiera odbyła się w kościele Zmartwychwstania Pańskiego w Siemianowicach.

Są obrazy, które się porzuca, aby jeszcze do nich wrócić, a one dojrzewają same z siebie

Pablo Picasso

to był kolejny okres przerwy w mojej działalności muzycznej, po pewnym powróciłem – wszystko zaczęło się w muzeum miejskim pod egidą dyrektora Krystiana hadasza. Najpierw w muzealnych wnętrzach śpiewała tylko Krystyna friedek, potem dołączyłem i ja. były pianistki – teresa baczewska i luba Nawrocka, a także Krystian hadasz i Jacek Rzepczyk. Śpiewał z nami Andrzej Sitko, byli gitarzyści michał bul i mi-chał Nagy. Wśród wspaniałej publiczności pojawiła się Iwona talatycka i w ten naturalny sposób zaiskrzyło na nowo nasze zamiłowanie do śpie-wu. Z Iwoną znałem się już od wielu lat. Najpierw tworzyliśmy zgraną grupę wokalno-instrumentalną pod egidą Piotra Weintrita – owa grupa to Iwonka talatycka (lat 8), Andrzej gwóźdź (17), Piotr Dwornik (18).

Iwonka śpiewała wraz ze mną i grała na skrzypcach, Andrzej na akorde-onie, akompaniował nam Piotr Wentrit.

żywot tej grupy był krótki, choć daliśmy się poznać na estradach szkół siemianowickich i nie tylko. Po wielu latach odnalazłem Iwonę już jako studentkę Wyższej Szkoły muzycznej; długo trzymaliśmy się w

ar-„Z głębi serca” w auli Politechniki Lubelskiej - 1981 r.

tystycznej paczce. Iwona zaczęła już intensywnie pracować dla kultury miasta: prowadziła Zespół Pieśni i tańca „Siemiano-wice“, „małe Siemianowi-ce“, Chór męski „Chopin“.

Kiedyś ku swojej uciesze zobaczyłem i usłyszałem w Amfiteatrze Parku miej-skiego „Kocią poleczkę“, moją autorską piosenkę, a śpiewała ją grupa dzie-cięca prowadzona przez Iwonę talatycką-Seman.

Wracając do muzeum miejskiego, gdzie po latach „odnalazłem“ Iwonę.

Osobiście marzyłem o udoskonaleniu gotowego już recitalu piosenek religijnych i tak któregoś wieczoru z Iwoną i Jackiem Rzepczykiem po-czyniliśmy bardzo poważne plany realizacji moich marzeń. Wtedy to Kry-stian hadasz zaproponował, aby ten pomysł zrealizować w ramach finału Wielkiej Orkiestry Światecznej Pomocy oczywiście w siemianowickim muzeum miejskim. Iwona opracowała wszystkie piosenki na głos solowy (dla mnie) i chór mieszany „Cantamus Sibi“ – przy fortepianie zasiedli Krystian hadasz i Jacek Rzepczyk. Koncert powtórzylismy jeszcze raz w Amfiteatrze Parku miejskiego z okazji 70-lecia nadania Siemianowi-com Śląskim praw miejskich.

Któregoś popołudnia poznałem osobiście znakomitego muzyka, puzo-nistę i piapuzo-nistę bohdana Wantułę. Zaśpiewałem mu moje piosenki i już

następnego roku (a do-kładnie w kwietniu 2014 roku) wystąpiliśmy w sie-mianowickim muzeum, Zaśpiewali też z nami ksiądz prałat Stanisław Puchała oraz moja żona Krystyna friedek-Dwor-nik, był także Krzysztof bogdoł, z którym miałem przyjemność prowadzić cały wieczór. Przybyła spora grupa gości – byli miłośnicy naszych co-Koncert w Miejscu Piastowym - 1981 r.

Ks. S. Puchała i P. Dwornik – siemianowicki Szyb Północny, 1981 r.

rocznych recitali, a także koleżanki i koledzy, których nie widziałem już ponad dwadzieścia lat. Nie spodziewałem się tak goracego przyjęcia, takich oklasków i wspólnego z nami śpiewania. Patrzę na zdjęcie – wi-dzę jak stoję po koncercie z kwiatami i dużym koszem pyszności ofia-rowanym mi przez państwo Iwaneckich. Koncert był tak piękny, że nie powinienem już niczego więcej oczekiwać od losu, jednak wstapiło we mnie marzenie, gdy zobaczyłem salę koncertową w Parku tradycji w mi-chałkowicach „gdyby własnie tam kiedyś zaspiewać”... bałem się o tym myśleć, jednak dzięki determinacji Krzyśka bogdoła oraz przychylności dyrekcji i pracowników Siemianowickiego Centrum Kultury dnia 12 lipca 2015 roku marzenie się spełniło!

Czas to najlepsza cenzura, a cierpliwość najdoskonalszy nauczyciel

fryderyk Chopin

Kiedy śpiewałem w michałkowicach zapomniałem, że to właśnie czterdzieści lat minęło od mojego debiutu na festiwalu Piosenki Religij-nej Sacrosong.

Jeszcze mała refleksja, spogladając na dyplomy, zwłaszcza te dwa z okazji Sacrosongu w Przemyślu i w Kaliszu są szczególnie ważne, pod-pisał je ks. kardynał Karol Wojtyła. I jeszcze jedna retrospekcja – kiedy wszyscy rozjeżdżali się w swoje strony z miejsca Piastowego, były gesty przyjaźni, łzy pożegnania. Wtedy ksiądz Jan Chrapek powiedział: „nie płaczcie, przecież wszyscy spotkamy się w niebie”. teraz On już tam na nas czeka, a tu na ziemi pozostała powtarzana przez Niego maksyma:

„idź przez życie tak, aby ślady twoich stóp przetrwały ciebie”.