• Nie Znaleziono Wyników

Konfirmacya na drogę życia

Na w ie ż y k ościółka zadzw oniono, zb orow n icy zgrom adzili się na n ab ożeń stw o; dziś b y ła k on firm acya, M łódź prawie złożyła ślubow anie sw oje w ręce pastora, nastąpiło pożyw anie św. W ie cz e rz y P a ń s k ie j; u roczystość b y ła na ukończeniu. Pastor zawsze jeszcze b aw ił u ołtarza, ja k b y now a część uroczystości nastąpić m iała, ja k b y czegoś oczekiw ano. N a podłodze kościoła odbiły się k roki, ja k b y ktoś ciężkiem , iw a rd em obuwiem stąpał po ziemi. Obecni sp ojrzeli za siebie i u jrze li m łodego chłopca, który razem ż m atką i rodzeństw em w prost do ołtarza się zbliżał. B y ł to H en ryk B olek, n ajstarszy syn P aw ła Bolka, robotnika w hutach ow ej w ioski. O jciec przed dwom a la ty wyszedł do A m e ry k i, szukać sobie zarobku i ch leba; rodzinę

tym czasem zostaw ił w domu. G d y sobie w y jed n a ł stanowisko i chłeb, napisał do żon y, a b y za nim z dziećm i przyjechała.

D la w szystk ich p rz y s ła ł k a r ty okrętow e, tak że żona tylko w domu niektóre rz e c z y potrzebow ała sprzedać, inne znów z sobą zabrać zam ierzała.

H en ryk lic z y ł praw ie la t trzyn aście i m iał w przyszłym roku iść do k on firm acyi. G d y naraz p rz y s z ło w ezw anie ojca, a by za nim poszli, p rosiła m atka księdza pastora, a by też H enryka p r z y ją ł do k on firm a cy i. Ten z g o d z ił się ze względu na okoliczności tak nadzw yczajn e, w iedział bowiem , że za mo­

rzem chłopiec nie zn ajdzie sposobności do regularnej nauki kon- firm acyjn ej. Z n a ł go zresztą ze s z k o ły jak o zdolnego, pilnego ch łopca; przeto choć do k o n firm a cy i nie należał jeszcze, ani też regularnej nauki k on firm a cy jn ej nie odebrał, .postanowił na prośbę m atki osobną dla niego u rządzić k on firm a cy ę zaraz po ukończeniu uroczystości.

Z b o ro w n icy n ie 'w ie d z ie li, d laczego pastor czeka u ołtarza, aż u jrze li chłopca do n iego przystęp u jącego. K siądz uroczy­

stym sposobem p ow ita ł konfirm anda, czułem i s ło w y tłumacząc zborow i, d laczego osobną dla niego u rządza .uroczystość. Jest to podobno po raz ostatni, że H e n ry k w ten sposób przed nimi stoi. W dziecin n ym w ieku opuszcza o jczy zn ę , idąc do ziemi, gdzie inn y język) i inne także zap atryw an ia panują. J a k szczę­

śliw e są te inne dzieci, które spokojnie w rod zin n ym k ra ju przy boku rod ziców i pokrew ieństw a zabaw ić m ogą. G d y potem zw racając się do chłopca odebrał od n iego ślubow anie wierności i dał mu błogosław ień stw o na drogę, na które w y b r a ł słowo psalmu D aw idow ego, 37, 27 i 37: „O dstąp od złego a czyń dobrze, a rz e c z y człow iek a takiego są spok ojn e," to nie tylko chłopiec b y ł w zru szon ym do g łę b i serca, tudzież m atka jego, lecz całe zgrom adzenie zebrane w kościele nie m ogło się w strzy­

mać od w zruszenia, obcierając łz y , k tóre tu i ów dzie zajaśniały w oku. Bo też dziś słow a pastora z osobliw szem namaszczeniem się o d zy w a ły, pochodząc od serca i tra fia ją c do serc.

Po ukończeniu nabożeństw a w y s z li zb orow n icy z kościoła, cisnąc się około A n n y B olk ow ej i w szelkiej p om yśln ości życząc jej na drogę i rodzinie całej. Szczególnie zaś interesow ali się losem m łodego chłopca, k tó r y d ziś u o łta rza konfirm acyjnego stał i z taką stanow czością p oru cza ł ,się łasce W ie lk ie g o Boga na drogę i życie w dalekim kraju. W domu skrom niutki na­

stępował obiad, potem się do ostatecznego pakow ania rzeczy zabrano. N astępnego poranku w siadła matka z dziećm i do po­

ciągu i w y ru s zy li w stronę m iasta Bremen i dalej na zachód.

W wiosce rozm awiano o nich przez .kilka dni je sz cz e ; w końcu i te rozm ow y ustały. O rodzinie B olk ów z czasem zapomniano,

— 94 —

tem w ięcej, że b liższy ch k rew n ych nie b y ło , a do daw niejszych sąsiadów i zn ajom ych sw oich listów nie .w ysyłali.

* *

*

O d czasu tego u p łyn ęło la t b lizk o trzy dzieści. P rzez wioskę przeprowadzono k olej żelazną, p o w sta ły p ojed yn cze fa b ry k i i daw niejsza cisza od ległej w iosk i się zupełnie zm ieniła. Ruch życia i p ra cy na jej m iejsce w stąpił. W ie ś n ia cy b y li w stanie swoje p rodu kta lepiej spieniężyć, a dla w ielu b y ła sposobność jakiego zarobku w godzinach w o ln y ch od ^rolniczej pracy.

W gospodzie „p o d jelen iem '1 stanął ja k iś o b cy człow iek i rozm a­

wiał o ty ch zm ianach z gospodzkim , k tó ry z tego słynął, że swych gości um iał zabaw iać. O b cy zdaleka skądś p r z y b y ł, jak się z opow iadań jeg o dom yślano i zam ierzał jeszcze dni k ilk a w w iosce zabaw ić. B y ło to praw ie w piątek, przed tą niedzielą, W którą się w w iosce k on firm a cy a od byw ała. C órka gospodz- kiego także należała do konfirma.ndów, przeto j. tu w domu rozmaite p rzygotow an ia do u roczystości robiono.

O b cy u w ażał na w szystk o, co się naokoło działo, i z wiel- kiem zajęciem śled ził w szystk ie spraw y. Jego u w aga i roz­

liczne zap ytan ia d a w a ły św iadectw o, że mu życie i obyczaje m ieszkańców są ch y b a znajom e. Spostrzegł to gospodzki i w szelkich starań d okładał, a by się dowiedzieć, kim jest gość jego, skąd poch odzi i czego szuka. Ledz na w szystkie tego rodzaju p yta n ia i p ró b y o b cy u p orczyw ie m ilczał. Następnego dnia puścił się na przechadzkę w pole. C z y mu kto nadmienił, że pastor ma jakąś czynność duchow ną w ok o licy , cz y to b y ł tylk o p ro sty przyp ad ek , słowem na drodze spotkał się z pa­

storem, k tó r y ju ż w ięcej niż lat trzy d zieści zborow i słu żył.

O bydwaj w d a li się z sobą w rozm ow ę, która musiała b yć z a j­

mującą, bo nim się spod zieli, stanęli ob ok kościoła i długo jeszcze i z w ielk iem zajęciem z sobą rozm aw iali. W końcu pożegnali się naw zajem , z w ielk ą serdecznością ściskając sobie nawzajem ręce.

N astała n ie d zie la ; w porannej godzin ie zad zw on iły dzw ony, w ołając lu d zi do domu B ożego. K ościółek b y ł szczelnie aż po brzegi napełniony. B y ł to dzień k on firm a cy i. N a czele m ło­

dzieży idącej do ołta rza k ro c z y ł sęd ziw y pastor p rz y odgłosie dzwonów. D zieci (udały się na m iejsce przedtem im w y zn a ­ czone i wskazanę. E gzam in k o n firm a cy jn y od był się ściśle i uroczyście, potem nastało w yzn an ie w ia ry i błogosławienie, przy którem każde dziecię podało pastorow i rękę na ślubow a­

nie i zapewnienie, że B oga w tr ó jc y św iętego w yzn aw ać i dro­

gami jeg o postępow ać będzie. U roczystość b y ła n adzw yczaj

serdeczna w szczególności, g d y pastor w przem ów ieniu swojem wspom niał, jakie błogosław ień stw o z k o n firm a cy i w y n ik a dla m łodzi, która się B oga boi i d rogam i je g o ch od zić zamierza.

0 tem w szczególności św ia d czy mu w ypadek , k tó ry prawie w czoraj się W yd arzył. Starsi zb orow n icy jeszcze pamiętają, ja k przed la ty b lizk o trzy d ziestu od b yła się osobno konfir- m acya pewnego chłopca, im ieniem H en ryk a B olka, k tó ry na­

stępnego dnia z matką i rodzeństw em pojech ał do A m eryki za ojcem swoim. W cz o ra j spotkał się na drodze z pewnym m ężczyzną, k tó r y ja k się okazało, jest onym konfirmandem.

Sam mu opow iedział, jako w A m ery ce niejedna pokusa chciała go pobudzić, a by od d rogi spraw ied liw ości odszedłszy do bo­

gactw , znaczenia ja k n ajprędzej doszedł. L e cz w y ro k pisma, k tó ry mu na drogę dano, zaw sze go od pokus p odobn ych obro­

nił. Ile ra z y kusiciel podniósł swe zach ęty, zaw sze mu w sercu 1 pam ięci zabrzm iał głos pastora, m ów iąc: „O d s tą p -o d złego, a czy ń dobrze." W pocie i k łop otach ty lk o p o stę p o w a ł; ale jednak nie dał się zbić z toru i do tego doszedł, że jest dziś człow iekiem zam ożnym , statecznym . D zieci jeg o p odrosły i są już w stanie zastąpić ojca w je g o obow iązkach . Jem u zaś było potrzebą serca i dawnem życzeniem , jeszcze raz w życiu ro­

dzinne sw oje m iejsce od w ied zić i stanąć w kościele, gdzie w kon firm acyi odebrał wrażenie, co gw ia zd ą przew odnią życia jego było. Słow u Bożem u zaw dzięcza w szystk o, czego sam dopiął.

Ten sam człow iek o b cy a jednak m ile zn ajom y, m ów ił pastor da­

lej, z ło ż y ł na ręce m oje d osy ć znaczną sumę pieniężną, z tem po­

leceniem, a byśm y z niej biedne szkolne d zieci i biednych kon- firm andów zasilali. P rzeto też dziś, ja k w ów dzień dawny, niech będzie hasłem słow a B ożego d la m łodzi naszej konfir- mowanej to samo słow o Pism a św iętego, które nas wzywa, m ów iąc: „O dstąpcie od złego a czyń cie dobrze, bo rze czy osta­

teczne ta k iego człow ieka są d obre."

W ty le u d rz w i pod w ieżą stało k ilk a osób. Jeden męż­

czyzna, g d y te słow a p a d ły , w y rw a ł się. z cicha i wyszedł z k ościoła; sąsiedzi spostrzegli, że ł z y m iał w oczach, tudzież że gd y pastor słow o psalm u z naciskiem w y g ło s ił, z ust jego słyszeli w y ra źn e: A m en, to z n a c z y : T a k jest, P an ie!

— 96 —

Powiązane dokumenty