• Nie Znaleziono Wyników

Cesarz F ra n cyi N apoleon I. stan ąw szy u szczy tu potęgi i ch w ały, zw oła ł w w iośnie roku 1808 zgrom adzenie książąt do E rfu rtu , a by ich u czcić i z nim i razem się porozum ieć. Jako

Arcy książę Karol Franciszek Józef.

świat, światem, nie b y ło d ru giego podobnego zebrania. Do aktora Tadema rzek ł N ap oleon : „P a n będziesz g ra ł przed par­

kietem k rólów .“ U w aga ta nie b y ła w ygorów an ą. N a sejmie w W orm a cy i roku 1521. b y ło zgrom adzenie n ad zw yczaj do­

stojne, lecz nie d a ło się porów nać ze zgrom adzeniem w E rfurcie roku 1808. Obecnych b y ło 2 cesarzów, N apoleon i car rosyjski

Aleksander I., kilkunastu k rólów , pan u jących książąt i n a jw y ż ­ szych p rzedstaw icieli a ry sto k ra cy i całego świata. Słońcem tego zgromadzenia b y ł N apoleon, a k oło niego jak o p la n ety k rą ż y li monarchowie, książęta, panowie. N apoleon w szystk im uśmiechał się mile, ale najbardziej u czcił cesarza E o s y i A leksandra 1., zdawało się, że sobie n ajściślejszy m i są p rzy ja ció łm i i ze ser­

deczna łą c z y ich m iłość. K tó ż w tenczas przew idziały ze za- niedługo p rz y jd z ie do w a lk i, a to do tak strasznej, jaka po­

wstała roku 1812.

— 61 —

Księżniczka Zita de Parma, narzeczona Arcyksięcia Karola Franciszka Jozefa.

Coż się w ięc stało, że ta k czu ła p rz y ja ź ń dw óch wielkich monarchów w tak śm iertelną przeszła n ie p rzy ja zn r \Y leliue w ypadki w ty m czasie nie za szły , lecz rozm aite okoliczności w płyn ęły, że N apoleon zobojętn ia ł dla A leksandra i A leksan­

der dla Napoleona. W p ły n ę ły na to niektóre pomniejsze oko­

liczności d yp lom a tyczn ej n atu ry, najw iększą _ zas było niepo­

rozumienie co do sp raw y polskiej. G d y gw iazda Napoleona

— 62 —

coraz więcej się podnosiła, p r z y b liż y li się do niego patryoci polscy, spodziew ając się, że w skrzesi K rólestw o P olskie. O fia­

ro w a li nm u słu gi sw!oje, n aw et - w łasn ym kosztem całe polskie pułk i u rzą dza li i oddaw ali je do u słu g Napoleona. Ten znowu chętnie p r z y ją ł-ic h ofiarę, interesow ał się spraw ą polską i naj­

m niejszego nie m iał pow odu sprzeciw ić się P olakom . Osłabie­

nie Prus, A u s tr y i i R o sy i odpow iadało je g o zam iarom , a to dało się osięgnąć p rzez w skrzeszenie K ró le stw a Polskiego.

Istniało ju ż wtenczas ta k zwane K sięstw o W a rsz a w sk ie ; Po­

la cy p rosili N apoleona, a b y tem u K sięstw u nadał ty tu ł K ró­

lestw a P olskiego i ro z sz e rz y ł nieco je g o granice. Sprawa w y ­ daw ała się nieznaczną i nie b y ło pow odu, d la czegob y jej nie u w zględnić. T ym czasem car A lek san der I. i rządow e koła rosyjsk ie ja k najm ocniej się tem u sprzeciw ili, ob a w ia ją c się, aby zmiana ty t u łu nie stała się pow odem p o lity c z n y ch rozru­

chów w kraju. N apoleon z g o d z ił się na przedstaw ienia cara, lecz będąc zw iązan y słow em ob ietn icy w obec P olak ów , chciał jakoś sprawę załatw ić w ten sposób, żeby nie drażnić cara, a znowu P olakom nie spraw ić złudzenia. U łożono tekst i;gody, n ieoględn y d yp lom a ta N apoleona dopuścił do tego, że do tekstu p rzy jęto zdanie, które tak o p ie w a ło : „K ró le stw o P olskie nigdy nie będzie w skrzeszone.“ N apoleon takiego dokum entu nie chciał podpisać, car zaś na żadną zmianę tego zdania nie chciał się zgodzić. Tak' jedno, nieporozum ienie do dru giego się p rz y ­ czyniało, aż do w y b u ch u n iep rzy ja źn i doszło. N apoleon nie w ierzył, że d o w o jn y p rz y jd z ie , ale na w szelk i w ypa dek się zbroił. O durzony poczuciem sw ojej w ielk ości nie ocenił trzeźwo okoliczności i sił p rzeciw n ik a ani też nie p r z y ją ł ra d y, którą mu doradcy je g o daw ali. N ie pam iętał o tem, że droga z Fran cyi do M osk w y jest nader daleką, że k ra j ro sy jsk i nie jest zaludniony, tak żeby armię wsz'ędzie za o p a trzy ć można, nie chciał u w ierzyć, że zim a rosyjsk a jest surowa, tęga. N aj­

bardziej jednak p o m y lił się co do uczuć rosyjsk iego narodu.

W yo b ra ża ł sobie, że naród ro sy jsk i jest z g ra ją niew olników jęczących pod jarzm em sam ow ładny ca ra ; skoro im ted y w ol­

ność przyniesie, to go ja k osw obod zieiela pow itają . N ie miał pojęcia o nabożeństw ie, jak ie lud ro s y jsk i ma d la oso b y cara i o przyw iązan iu jeg o do re lig ii i kościoła. Charakter ludu b y ł mu w cale obcy. Osobista dobroć A leksan dra I. zjednała mu serca całego n arodu ; b y ł on rzeczy w iście jeg o ulubieńcem.

W szy stk ie te ok oliczn ości w p ły n ę ły d ziw n ie na p rzebieg w y ­ praw y roku 1812.

W ojsk o N apoleona lic z y ło około p ół m iliona ludzi, sp rzy­

mierzeńcy jego m usieli staw ić pewną liczb ę w ojsk a i do jego zastępów się p rz y łą czy ć. P ru sy s ta w iły 20Ó00 żołnierza,

Austrya 300 00 i w szystk ie państw a i państew ka niem ieckie w stosunkowej liczbie. N aw et "Włosi i H iszpanie b ra li udział w w ypraw ie. W s z y s tk ie te od d zia ły, natchnięte wiarą, i zau­

faniem w n iezw yciężon ego w odza, łu d z iły się n adzieją w ielk iego zwycięstwa. Z początkiem w iosn y p u ściły się pojedyn cze za­

stępy w d rogę, a b y się około g ra n icy rosyjsk iej w jedną w ielk ą armię z łą c z y ły . D n ia 9. maja- opuścił N apoleon P a ry ż, jadąc

— 63

-Król Anglii Jerzy V. z królową Maryą i córką W iktor j ą Aleksandrą.

Król jest w stroją narodowym Szkotów.

z cesarzową L u d w ik ą aż do D rezna, dokąd p rz y b y ł dnia 16. m aja; zab aw ił tam dw a tyg od n ie i tu po raz ostatni otoczy ł się blaskiem ch w a ły i potęgi, jak iej przedtem św iat prawie nie w idział. G w iazd a p otęgi jego w najpiękniejszym blasku jaśniała. B y ł to ostatni je j p ołysk , bo niebawem nastąpiła zmiana i wszystka ch w ała jak o k w ia t tr a w y się okazała.

D nia 23. czerw ca p rz e k ro czy ł N apoleon rzekę Niemen i sta­

nął z swem w ojskiem na te rry to ry u m ro sy jsk ie m ; z ty m dniem rozpoczęła się w ojn a p rzeciw R osy i. D n ia 28. czerw ca stanął w mieście W iln ie , skąd dzień przedtem w y sze d ł cesarz A le ­ ksander. Pierw otnie zam ierzał car stanąć p rzeciw N apoleonowi na ziem i litew skiej, broniąc w k roczen ia w dzielnice R o sy i. Tam m iało p rz y ść do stanow czej, ro z s trzy g a ją ce j b it w y ; przedsta­

w ienia jednego z m arszałków rosyjsk ich , im ieniem B a rcla y de T o lly , z d o ła ły jednak przekonać cara, że nie dobrze je s t wydać bitw ę N apoleonow i, k tórego naw et n ajzaciętsi w rogow ie geniu­

szem w o jn y u w ażali. K orzy stn iej szem będzie zw a bić go aż w głą b rosyjsk iego kraju , gd zie niedostatki i m rozy gorszą za- dadzą mu klęskę, n iż w szystk ie w ojsk a rosyjsk ie u cz y n ić zdo­

łają. W y w o d y B a rcla y a uznał A lek san der za uzasadnione i zaczął się cofa ć przed N apoleonem.

W W iln ie zab aw ił N apoleon aż do dnia 16. lipca, zajęty nową o rg a n iza cy ą k r a ju ; b aw ił dłu żej niż b y ło korzystnem , bo m iał nadzieję, że A lek san der p oczy n i krok i, a b y zaw rzeć po­

kój. Gdy7 się to nie stało, w y b r a ł się W pochód w g łą b ziemi rosyjskiej. W o js k a cara p o ja w iły się tu i ów dzie, ale nigdzie do stanowczej b itw y nie stanęły. D opiero pod m iastem Smo­

leńskiem p rz y sz ło do p o ty czk i, k tóra b y ła srogą i zaciętą, bo po obu stronach p adło w ojsk a ok oło 20 000 m ężów, a 600 F rancuzów w połączeniu z 200 pojm anym i R osyan am i czte ry dni pracow ało, nim w szystk ich p o le g ły ch w grobie złożono. Smo­

leńsk samo spłonęło w płom ieniach.

Dnia 24. sierpnia ru szy ł N apoleon z swem w ojskiem w drogę.

W p ły w y d w orskie w y m o g ły na A lek san drze, że naczelne do­

w ództw o arm ii sw ojej p o ru cz y ł sędziwem u K u tu sow i, który jeszcze w ięcej niż B a rcla y co fa ł się przed Napoleonem , aż staw ił mu czoło pod Borodinem , p ięć dni d ro g i od Moskwy.

Dnia 6. w rześnia sta rły się z sobą w ojsk a francuskie i rosyjskie i p rz y sz ło do b it w y ta k zaciętej i k rw a w ej, jakich m ało b y ło . W a lk a trw a ła d w a d n i; p ierw szy dzień nie przy­

niósł żadnego rozstrzy gn ięcia , dopiero dnia 7. w rześnia zaczęły się w ojska rosyjsk ie co fa ć i u ch odzić z pola, zostaw iając zwy­

cięstwo w rękach Francuzów . K o ło 50 000 R osyan i 30 000 Francuzów p oległo w b itw ie. K u tu sow o ca liw sz y s zy k i udał się do M oskw y, lecz tam nie z a b a w ił; przeszedł przez miasto i w pewnej od ległości p o ło ż y ł się obozem , czek ając1, ja k dalej rzeczy się rozw iną. W o js k a N apoleona w k r o c z y ły do Moskwy dnia 14. w rześnia 1812. N a p rzodzie szła arm ia pod dowództwem Murata, króla N eapolu, szw agra N apoleona. P r z y wkroczeniu do miasta odegrała się scena, k tóra na sam ym Napoleonie przykre wrażenie w yw arła .

- 64 —

B y ł w M oskw ie pewien b o g a ty kupiec, imieniem Petro- wicz, poch odził z poddaństwa, lecz za pozw oleniem sw ego d zie­

dzicznego pana udał się do M osk w y, w stą pił do dom u pewnego kupca, gd zie pilnością, rzetelnością i pobożnością dorobił się znaczenia i m ajątku i sam z czasem został zam ożnym kupcęm w mieście M oskw ie. W onym czasie lic z y ł la t 90, zaniew idział, lecz w gronie ro d zin y sw ojej b y ł p&tryarchą. N a oele w o jn y oddał cesarzow i z g o ła ca ły sw ój m ajątek i w obec nadejścia Napoleona w y sła ł swą rodzinę na m iejsca inne, synom i w n u ­ kom polecił w ziąć u dział w w ojnie, córk i ro d zin y um ieścił na bezpiecznem m iejscu, sam zaś postanow ił czekać p rz y b y cia francuskiego w ojska. W b r e w w o li d ziadka został p rz y nim wnuk jego F ry d e ry k , a by m u to w a rz y sz y ć. N a hasło p r z y ­ bliżania się F ran cu zów w s z y s cy praw ie ob yw a tele op uścili miasto, zabrawszy z sobą w szelkie ruchom ości i gd zie indziej szukali schronienia. P etrow icz w siadł z w nukiem F ry d ery k iem do p o­

wozem i jech ał n ap rzeciw N apoleonow i. U siadł k oło drogi, a gdy pierw sze zastępy w ojsk a się p r z y b liż a ły , p ow stał na nogi, w y cią gn ą ł rękę i u ro cz y sty m głosem w z y w a ł na nich gniew i karę nieba. W y g lą d a ł ja k prorok, b ron ią cy miasta i narodu swego. M ło d y F r y d e ry k stał p rz y boku je g o ja k anioł zniszczenia, a b y w y k on a ć k lą tw ę sta rego; nie zw a ża ją c na przemoc zastępów francu sk ich podniósł karabin, w y m ie rzy ł, wycelił i jeden z:w ysok ich o fice ró w w ojsk a padł trupem na zie­

mię. N iedziw , że w okam gnieniu staruszek i w nuk pad li rozstrze­

lani salw ą k u l karabin ow ych . B y ła to pierw sza o fia ra w Moskwie. N apoleon zn ajd ow ał się p raw ie w p ołow ie szeregu mającego d łu gość całej jednej g o d z in y drogi. G d y p rzejeżd ża ł na koniu k oło P etrow icza i w nuka jego, w zd ry g n ą ł się na ten widok, od w rócił tw arz nadm ieniając, że to nie b y ł boha­

terski czyn, starego człow iek a zabić. '

W eszli do miasta. N apoleon spodziew ał się, że zrobią ja k w W iedniu i B erlinie zrob ili, g d y w k ro c z y ł do miasta. W y s z ła naprzeciw depu tacya W y d z ia łu m iejskiego i z głęboką pokorą oddała mu k lu cze miasta. W M oskw ie n ik t się nie zja w ił, ani z przełożeństw a ani ze s zla ch ty ani z w ojsk ow ych , ani żyw ej duszy nie b y ło . N a u licach w ida ć b y ło tu i tam człow ieka, utajonego, prędko przebiegającego, ale z dostojników i osób rządowych ani ż y w e j d u szy nie b y ło . Trudno b y ło dow iedzieć się, gdzie ja k ie u rzę d y miejsce sw oje mają. J e ź li F ran cu zi b y li przygotow ani na w alkę, to się p o m y lili, bo bez podniesienia miecza w eszli w posiadanie miasta.

R ozgospodarow aW szy się po domach i kam ienicach miasta, które w szystk ie b y ły opuszczone przez m ieszkańców, zasiedli

Kalendarz E wangelicki. ^

66 —

n ajprzód do stołów , które w szędzie b y ły nastawiona i potra­

w am i i w inam i n akryte. B y ł y t o dziw ne biesiady dla gości, k tó rz y do miasta w targn ęli. Zdum ienie i niepewność ogarniały serca. G d y zm ierzch zapadł, p o ja w iły się ognie. Tu i ówdzie w y b u ch ł pożar, zap a lił się dom i gorzał, ale n ik t nie wiedział, co to znaczy. B y ła to spraw a przygotowana,. Obrońca Moskwy, jenerał R oztop szyn , postaUowił spalić M oskw ę i ty m sposobem zn iszczyć p rz y tu lisk o w ojsk a francuskiego. B y ła to ofia ra nie lada, stolicę państw a, M oskw ę uświęconą, w oczach ludu ro­

syjsk iego, to miasto cara i k ościołów m nogich w y d a ć na pastwę płom ieni, a by n ie p rzy ja cie l nie m iał schronienia. F ran cu zi gasili i ratowrali ja k m ogli, ale napróżno. N iczego nie b y ło , ani na­

czy ń ani sikaw ek ani n ajm n iejszego p rzyrzą d u do gaszenia ognia.

Car podobno o ty m planie nie w iedział, bo trudno b y łb y na zniszczenie s to licy sw ojej ztezwolił. R ostopszyn d zia ła ł na w łasną rękę. P rze z k ilk a dni i n o cy p a liło się miasto, pod­

p a lili je w ięźniow ie, k tó ry ch w ty m celu i pod ty m warunkiem w ypuszczono na wolność. P om agała im m łodsza gen eracya oby­

watelstw a, w szystk o to jednak czy n ią c potajem nie. Część miasta ocalona od pożaru b y ła b y w y s ta rc z y ła pom ieścić wojska Napoleona, ale żyw n ości d la lu d zi i koni nie b y ło , a z nikąd takow ej sprow adzić nie można, bo w ojsk a rosyjsk ie po całej ok olicy b y ły rozstaw ione, w szelkie trudności w dostarczeniu żyw n ości spraw iając, ale trosk liw ie u n ik a jąc tego, a by się nie w d a ły w b itw ę z Francuzam i. B y ły ja k osy, co natrętnie kolą, lecz potem odrazu się oddalają.

W j>oża,rze M o sk w y sp a liło się 4500 d om ów drewnianych i 2074 m urow anych. O ficerow ie i w ojsk o n agrom a dzili wielkie ku py z d o b y czy , w tem t y lk o zach odziła trudność, ja k te wszyst­

kie skarby ze sobą zabrać i do dom u przynieść. Cesarz Napo­

leon zam ieszkał w pałacu carów rosyjsk ich , moskiewskim K rem lu. Z tą d rob ił w ysilen ia, jak ie ty lk o m ógł, b y z carem rosyjskim zaw rzeć pokój i w rócić do domu. W id o cz n ą było, że cała w y p ra w a spełznie na niczem. L ecz ja k znaleźć cara?

Nie b y ło go w M oskw ie, b aw ił w Petersburgu, a o spaleniu M oskw y w cale nie w iedział. A g d y mu o klęsce doniesiono, tedy do głęb i serca p rzera żon y u roczyście ślu bow ał, że nie schowa miecza w pochw ę, aż się pom ści M osk w y. O roko­

waniach, o ja k ie jk o lw ie k u god zie m ow y nie b yło. Napoleon baw ił w m ieście k ilk u ty g o d n i i ty m sposobem zmarnował czas, k tó ry lepiej b y łb y nadał się do pow rotu. W id zą c, że w szystko stracone, w y d a ł rozk a z do p ow rotu i dnia 18. paździer­

nika w y ru s z y ł w drogą, k a za w szy poprzednio zam ek cesarski K rem el w y sa d zić w pow ietrze. M ię d zy innenii rzeczam i zabrało w^ojsko jeg o z M osk w y posąg św iętego M ik oła ja ze szczerego

złota, k tó ry w oczach ludności rosyjsk iej w ielk iego nabożeń­

stwa doznawał.

Chodziło o to, k tó rę d y p ow rót w ojsk a m iał się odbyw ać, czy inną, c z y tą samą drogą, którą p rzyszło. K ażda inna droga była dalszą, le cz prędzej m ożna b y ło spodziew ać się na niej żywności d la lu d zi i koni, g d y tym czasem w drodze do M osk w y

Bleriot leci przez morze.

wszystko spustoszono. Tam śm ierć głod ow a w szystk ich czekała.

Po długich naradach ro zstrzy g n ą ł N apoleon sprawę, w yda w szy rozkaz: „N a W o r e ję !“ N a tę d e cy z y ę w estchnęli jenerałowie wołając: „ Z g in ę liś m y ! Pan nasz osza lał.“ W id oczn ą było, że Napoleon na ocalenie sławnej swej arm ii nie l i c z y ł ; jemu o własne ocalenie i o uratow anie tronu chodziło. Trzeba b yło śpieszyć do F ra n cy i i P a ry ża , a by porządek rzeczy ustalić

i nową .armię na m iejsce straconej zebrać, bo b y ła obawa, że w szystk ie kraje uciem iężone się podniosą i zrzucą jarzm o, jakie na nich żelazna dłoń N apoleona w ło ż y ła . O b m y śliw szy tedy plan pow rotu w e w szystk ich szczegółach, oddał naczelną władzę w ręce jenerałów , a sam, skoro ruch w ojsk a się rozpoczął, puścił się n aprzód konno, karetą, sankam i, dniem i nocą jadąc, aż do gra n icy F ra n cy i dojechał i będąc w sw ym k ra ju nowe ro zk a zy w y da w ał. J ego osoba b y ła ocaloną, ale cóż z wojskiem, co z takim zapałem, z takiem i n adziejam i zw y cię stw a wybrało się w drogę w głą b R o s y i? J a k Faraon p ęd zą cy Izraelitów w m orzu grób znalazł, tak p ół m iliona w ojow n ik ów w śniegach R o sy i m arnie zginęło.

T roja k ie b y ły niebezpieczeństw a, co im g r o z iły , głód, nie*

p rzyja ciel, m róz. S zli nie ju ż w szyk ach w o jsk ow y ch , bo tej się w k rótce p o ro z b ija ły , ale w p o je d y n czy ch grom adach, czyli koteryach, jako się ludzie z sobą spotkali. G d y kto więcej w skutek osłabienia i głod u na n ogach ustać nie p o tra fił, padał na ziemię i 'zostawał w śniegu. D ro g a tysiącam i tru p ów ludz­

kich b y ła oznaczoną. Jeden dru giego nie m ógł ocalić, bo każdy ledw ie na nogach się trzy m ał. P a d ali ja k m uchy. D o tego po prawej i lew ej stronie to w a rz y s z y ło im zdała w ojsk o rosyjskie, co chwila, na n iedobitk i napadając i niszcząc do szczętu, choć ludzie nie b y li nader okrutni, w iedząc dobrze, że g łó d i mrozy dokonają dzieła zniszczenia.

N a p ła szczy zn a ch R o sy i każdej z im y panują ogromne m rozy, lecz praw ie rok u 1812 ju ż z końcem października aż do końca rok u taka p ow stała zima, jak iej naw et w ty ch stro­

nach rzadko pam iętają. Z d a w a ło się, że ludzie, zwierzęta i roślin y /Zginą. Go w ojsk o francuskie w y cierp ia ło, nie da się opisać. M u n du ry m ając lekkie, do tego w yniszczone i w części podarte, obuw ie zupełnie zniszczone, że n ogi ty lk o w szmaty obw ijali, w y g ło d n ia li, zm arznięci, ledw ie na nagoch się wlekli, tą nadzieją się ciesząc, że u rzek i B erezyn a znajdą pomoc i żyw ność. N ie dużo ich dostało się na to m iejsce, lecz którzy się dostali, w p rzew ażającej części zn aleźli śm ierć w je j nurtach

i lodach. i

N apoleon p r z y b y w s z y w odw rocie do B e re zy n y rozkazał zbudować dwa m osty, a b y w ojsk o ja k o tako m ogło przejść na zachodni brzeg. G d y n iedobitk i d o ta r ły do rzeki, rzuciło się w szystko naraz, cisnąc i depcząc jedn i d rugich, a by się na drugi brzeg dostać. B y ł ścisk, zgiełk i zamęt nie do opisania.

A rty le r y a rosyjsk a stanęła w p ob liżu i d ała ogn ia w te masy ludzi, chcąc oraz most z b u rzy ć i w szystk ich potopić. Ledwie przednie hufce stan ęły na brzegu,' pod ciężarem w ozów i natło­

kiem ludzi za w alił się most i niepoliezone tysiące w p ad ły do

wody, z k tó ry ch ty lk o ledw ie jedna m aleńka cząstka zdołała się ocalić. In n i w w odzie i w śród lodów zn aleźli swój grób.

Z tym w ięk szym popłochem rzu ciła się zgra ja na dru gi most i znaczna część w ojsk a dostała się na zachodni brzeg. W tem , gdy ścisk tłu m ów b y ł praw ie n ajw ięk szy, od ezw a ły się g ło sy przerażenia, w o ła ją c : „ P a li się! M ost się p a l i !“ Ocalona część wojska francuskiego, nie czekając, aż w s z y s cy szczęśliw ie przejdą przez most, p o d ło ż y ła ogień i zap aliła most, a by arty- lerya rosyjsk a nie przeszła za nim i i nie stłu k ła ich. N iek tórzy z tych, co na w schodnim b rzegu p ozostali, zd ołali się ocalić na drugą stronę rzek i p ływ an iem i na dw óch łodziach, które tam były, lecz przew ażna część lu d z i zgin ęła W w odzie, a reszta dostała się do n iew oli w ojsk a rosyjsk iego. Los tych jeńców był stosunkowo jeszcze n ajszczęśliw y . W o js k a rosyjsk ie i lu ­ dność k raju m ścili się, nad biedn ym i i u jadali, ja k n ajlepiej mogli; lecz w k rótce w ieść o tem doszła uszu cara i p rzyszedł surowy rozk az do w ojsk a i do ludności, a b y się z nieszczęśli­

wymi po lu d zk u obchodzono. Co w ięcej, car A lek san der I.

w yznaczył dukata n a g rod y za każdego jeńca szczęśliw ie oca ­ lonego. To p osku tkow ało i od tej ch w ili pojm ani ja k 1 n a j­

lepszej opieki doznaw ali.

S zczu pła część n ied ob itk ów posuw ała się, ja k kto m ógł, w kierunku zachodu, w głodzie, m rozie, chorobie i nędzy, p ra ­ gnąć się dostać do miasta W iln a , gd zie się spodziew ali znaleźć ocalenie. Po dłu giem tu łactw ie i nieopisanych cierpieniach do­

stała się pewna liczb a do miasta, lecz daleko więcej padło ich po drodze skutkiem osłabienia i m rozów , staw ając się pastwą zgłodniałych w ilk ó w i innej z w ie rz y n y . J eżeli droga od M osk w y do B erezyn y b y ła okropną, to odtąd do W iln a jeszcze b y ła straszniejszą. W p ra w d zie w ojsk a rosyjsk ie nikomu nie doku ­ czały, ale m ro zy w grudniu tego roku do takiego stopnia d oszły, jak nawet i w ty ch stronach nie b y w a ły . N ik t się nie ogrzał ni we dnie ni w n o c y ; od zim na lu d zie stra cili pamięć, rozum , błąkali ja k u p iory , a ty lk o jedna potrzeba p od trzym yw a ła ślady życia , m ianow icie pam ięć, c z y nie ma co zjeść. Na drodze spotkał jeden żołn ierz w yn ęd zn iałą postać, chw iejącą się na nogach. Z a p y ta ł się, ja k się n azyw a. S p ojrzał nań zagad n ięty obłąkanym w zrok iem i o d p ow ied zia ł: „ J a nie żyję, jam jest

stała się pewna liczb a do miasta, lecz daleko więcej padło ich po drodze skutkiem osłabienia i m rozów , staw ając się pastwą zgłodniałych w ilk ó w i innej z w ie rz y n y . J eżeli droga od M osk w y do B erezyn y b y ła okropną, to odtąd do W iln a jeszcze b y ła straszniejszą. W p ra w d zie w ojsk a rosyjsk ie nikomu nie doku ­ czały, ale m ro zy w grudniu tego roku do takiego stopnia d oszły, jak nawet i w ty ch stronach nie b y w a ły . N ik t się nie ogrzał ni we dnie ni w n o c y ; od zim na lu d zie stra cili pamięć, rozum , błąkali ja k u p iory , a ty lk o jedna potrzeba p od trzym yw a ła ślady życia , m ianow icie pam ięć, c z y nie ma co zjeść. Na drodze spotkał jeden żołn ierz w yn ęd zn iałą postać, chw iejącą się na nogach. Z a p y ta ł się, ja k się n azyw a. S p ojrzał nań zagad n ięty obłąkanym w zrok iem i o d p ow ied zia ł: „ J a nie żyję, jam jest

Powiązane dokumenty