,,Z Panem Boniom, m am ciu! D o zobaczenia!“ Z okna wa
gonu w ysunęła się śliczna gło w a d zie w czy n y , podając matce rękę na pożegnanie.
„M asz też w szystkie swe rz e czy w porządku koło piebie, moje dziecko? P olicz, czy w sz y stk ie ; sześć k aw ałków masz.
W torbeczce z praw ej stron y masz b u łk i ze szynką, a z lewej są g ru szk i."
„D ob rze, m am ciu ; wiem o tem .“
„ A u w ażaj, gd zie będziesz w y sia d a ła ; s ły s z y s z ? Nie otw ie
raj drzw i, nim !p ociąg nie stanie."
„D ob rze, d obrze! J u ż ja będę u w a ża ła ."
„ A napisz od razu, czy ś szczęśliw ie p rz y b y ła . A teraz z Panem B ogiem , kochana A n d z iu ! M łode dziecko, a tak da
leką podróż o d b y w a sama, c z y się też to g o d z i? "
D zie w czy n a zaśm iała się, dodając w esoło: „ A le m am ciu!
cóż mi się m oże stać, w ja sn y dzień, a jeszcze w oddziale dla kobiet?“
San Francisko, nowo zbudowane.
M atka sama uznała, że ch yba nie ma dla czego się niepokoić.
„ W k ażd ym razie dobrze, żeśm y dla ciebie w Poznaniu zamówili pokój. W y ś p is z się i odpoczniesz a na dru gi dzień czerstwo i niezm ęczona p rzyb ęd ziesz do Gdańska. Nie za
pomnij ich odem nie pozd row ić, a pam iętaj . . ."
Co. m iała pam iętać, ju ż A n n a K ania nie dosłyszała, bo pociąg ru s z y ł z m iejsca i oderw ał ją od ob licza m atki.
A ch, ja k aż to rozkosz, tak siedząc w k olei puścić się w świat! K sią żk i szkolne, zadania i w szystk a m ądrość szkolna odłożona, na bok, sem inaryum i egzam in n au czycielsk i —
Kalendarz E w a n g e lick i. 7
w szystk o p rze zw y cię żo n e ; teraz ja k ptaszek może furknąć w św iat i z a ży ć sw obod y po d łu g ie j i p rz y k re j niew oli. To też wuja&zek i ciotunia nie m og li nic lepszego w y m y ś lić, ja k nowo w y k w a lifik o w a n ą n au czy cielk ę po zdaniu egzam inu do siebie zaprosić na k ilk a tyg od n i. J ak że sobie swobodnie odetchnie po p ra cy i n o w y ch sił zaczerpnie do pow ołania, którem u się z taką gorliw ością pośw ięciła. B u jała w fantazyi,^ ja k sobie odpocznie, u ż y je w a k a cyi, będzie o g lą d a ła m iasto i ja zdy po falach m orza popróbuje. A g d y ta k siedząc m ięd zy sześcioma starszem i paniam i, otoczona w ie lk ą liczb ą pakunków , pomy
ślała sobie, ja k b y to ładnie b y ło , g d y b y ja k a n iew ielka i nie
w inna p rz y g o d a ich spotkała, naturalnie nie napaść przez zbój
ców lu b zderzenie pociągów .
C h w ile u b ie g a ły ja k b y na sk rzyd ła ch , na każdej stacyi coś now ego w idzieć, a o b ra z y k ra ju zm ien iały się pod oczyma ja k b y m agiczna ręka je przesuw ała. Słońce b y ło nad zachodem, zm ierzch zapadać z a c z y n a ł; p ocią g z w o ln ił biegu, aż powoli się. z a tr z y m a ł; b y ł na sta cy i — w Poznaniu.
O tw ierając drzw i, przew ażna część p odróżn ych opuszcza w agony. A n n a K a n ia stała otoczona swTemi szkatułkam i i tło- m oczkam i na peronie w śród cisnąciej się. zg ra i i tłu m ów postę
p u jących naprzód w stronę u licy . Trochę się je j niespokojnie zrobiło, czu ła się osam otnioną w śród tego zainętu, aż nabrawszy odw agi postąpiła do d rzw i i zaw oła ła dorożkę.
„D o h otelu M. p rz y g łó w n y m r y n k u !“ dała polecenie. Gdy powóz stanął przed hotelem , ze zdum ieniem patrzała na wysoką kamienicę i w spaniałe jej urządzenie. A le do podziwienia nie b y ło czasu, bo w tej ch w ili p rz y b ie g ł kelner i zabrał jej rzeczy
do domu. ,
„N a z y w a m się K an ia,“ rzek ła cich ym głosem ; „zamówiłam sobie na d ziś w ieczór p o k ó j.“
„T a k je s t; pokój jest zarezerw ow an y. P roszę na pierwsze piętro, k u ry ta rz na praw o, liczb a 18,“ tłu m a czy młodzieniec, niosąc rz e czy do pokoju. „N ie b y ło innego pokoju , jak ten, w szystkie inne są zajęte, bo to teraz ta rg i w naszem mieście.
O tw orzy w szy d rzw i, z ło ż y ł rz e c z y na krześle i ju ż chciał odejść, g d y naraz ob róciw szy się zap ytu je, c z y pani czego nie żąda.
„N ie ,“ o d rzek ła ; „szczerze dziękuję, ale n iczego nie potrze
b u ję ; chcę sobie w y p oeząć.“
K elner u k łon ił się z n iew ielką grzeczn ością i w yszed ł z po
koju. A nusia rozp atru je się po w ielk im i przestronym pokoju, podchodzi do okna, w ie lk ie g o i jasnego, i z upodobaniem przy
patruje się ruchow i na u licy , do k tórego nie^ b y ła przyzwy
czajoną. D ziecko m aleńkiego m iasta, nie w id zia ła dotąd pe.du
— 99 —
i ruchu w ięk szych miast. Potem o tw o r z y w s z y torbeczkę za częła zajadać, co je j mama na drogę p rzy g o to w a ła . W jednej ręce trzy m a gruszkę, w drugiej bułkę ze szyn ką i z k olei kąsa po^ kaw ałku, bo w drodze nie w iele o p osiłk u m yślała. W po
koju b y ło z g o ła ciemno. J u ż też b y ło późno, ale sama jeszcze nie czuła zmęczenia.
N araz s łu c h a ; ktoś u d rzw i stoi i zam ierza wstąpić. K eln er to nie jest, ten b y zapukał. T u naraz uw ażono klam kę, o tw o rzono d rzw i i ja k iś o b cy m ężczyzn a w stępu je do pokoju. A n n a z przerażeniem nań p atrzy.
Obiad automatem elektrycznym.
C zegóż on szu k a? C z y chce ją złu p ić i zabrać te k ilka groszy, które m a z sobą? Okropne m y śli idą je j po głow ie.
iNie o d w ażyła się poru szyć, leoz utulona czeka za zasłoną od okna, co to dale] będzie. M oże je j przecie nie spostrzeże w ukryciu, a ona szczęsliw ie w y b rn ie z niebezpieczeństwa. Ł a skawy Boże, jednak in a cz e j; człow iek ten straszn y podchodzi
? Jllz obok niej stoi i ręką d o ty k a firan k i, za którą się utuliła. J u z po m ą rękę w y cią ga . Strachem przerażona k rzy-
» K a tu jc ie !“ D om niem any zbrodn iarz p rzeraził i cofnął się- _ Totem jednak p o w o li k ro c z y naprzód i sięga ręką w to miejsce, skąd głos p och od ził i u ją ł A nnę za ramię.
,,Coż to je s t? K to tu k r z y c z y ?“
„R a tu jcie ! A ch nie rób mi pan nic z łe g o ! N a p o m o c!“
7*
Zam iast odpow iedzi zw raca się jegom ość w bok i odkręca elektryczn e św iatło. A n na u jrza ła przed sobą człow ieka wy
sokiej postaw y, w eleganckiem ubraniu. Gniewem uniesiona zw raca się do niego i p y ta z obu rzen iem :
„J a k ż e się pan o d w a ży ł w ejść tu do p o k o ju ? C zego tu pan szu k a ?11
„R z e cz bardzo p rosta; chcę okno zam knąć i zasłonę za
ciągnąć.“
„ W moim p okoju ?“
„P rzepraszam b a r d z o ; to jest mój p o k ó j!“
„T o nie jest p ra w d ą ; pan się z m y liłe ś ; pan się przez p om yłkę do m ojego p ok oju dostał. Jam sobie piśmiennie za
m ó w iła ; to jest num er 1 8 !“
„B ard zo żałuję, lecz pani się m y li. Proszę się przekonać."' W te m w y d o b y ł z kieszeni depeszę, w której było" napisane:
D o Pana K ani. P ok ój numer 18. Panu zarezerw ow any.
„D la B oga ,“ jęknęła A nusia, „to okropna p o m y łk a ; ja się bowiem także n azyw am K ania, A n n a K an ia.“
„T a k to podobno będzie. Z resztą się spraw a odrazu wy
jaśni, ja natychm iast na m iejscu się dow iem .“
Z a ch w ilę w ró cił w tow a rzystw ie kelnera.
„Z a g a d k a rozw iązana. Oto p o d p is y : A . K ania. A . Kania, Służba b y ła zdania, że to jest jedna i ta sama osoba.“
„P roszę o przebaczenie,11 o d zy w a się kelner. „T u zaszła pom yłka. O statnim i dniam i ty le zam ów ień nadeszło, że bardzo łatw o p om yślić się można. C z y szanowne m ałżeństw o chcą mieć . . .“ „ A to coraz lepiej,“ od parł śm iejąc się Kania, „już nas naw et z sobą o że n ili! N ie, mój kochany, ani o tem mowa.
Proszę się n atych m iast o in n y pokój dla mnie postarać,11 Potem, z w ró cił się do d zie w czy n y , k tóra ja k róża się za
p łon iła i r z e k ł: „N iech pani zechce w y b a cz y ć, że ty lk o kło
potu i przerażenia narobiłem . Serdecznie m i ż a l; lecz proszę mi pow iedzieć, za k ogo mię pani m iała.11
„A ch , te g o nie powiem , to zanadto g łu p ie !11
G d y A n n a następnego poranku z ja w iła się na dworcu, pierwsze jej spojrzenie tr a fiło pana Kanię. R ów n ie i on ją spostrzegłszy, śpiesznie p rz y stą p ił i p ok łon ił się:
„D zie ń d ob ry łaskaw ej p an i! C z y pani ty m samym po
ciągiem jed zie? A do G dań sk a? A ch jak aż to m iła niespo
dzianka, bo i ja tam jadę. C z y nie m o g lib y śm y razem jechać, to znaczy, je że li się mię pani w ięcej nie b o i? 11 Potem ukło
n iw szy się grzecznie p rzedstaw ił się jak o w łaściciel fabryki w mieście N., dodając żartem , że rozbójn ikiem naprawdę nie jest.
Oboje się uśm iali, A n usia dała się nakłonić, że zamiast
100 —
wsiąść do od działu d la kobiet, usiadła z fabryk an tem do od działu dla niepalących! i razem p ojech a li do Gdańska- Jazda była po prostu u r o c z ą ; cok olw iek w drodze b y ło godnem w i
dzenia, na w szystk o to w a rzy sz zw racał u w agę m łodej d ziew czyny; nim się spostrzegli, b y li na m iejscu ; ozas sp łyn ą ł ja k kilka ch w il i oboje się zdum ieli, g d y b y ło trzeba w ysiadać.
G d y się żegnali, p rosił fa b ry k a n t o pozw olenie, a by mu .było w olno p rzedstaw ić się k rew n ym A n n y i zaprosić ją do towarzyszenia, g d y b y jak ą szczególnie k orzystn ą w ycieczk ę u rzą dzono, lub g d y b y ja k i w d zię czn y spacer się n adarzył. Takie wycieczki p r z y s z ły ju ż w n astęp u jących dniach do skutku, a za n iejaki czas coraz częściej się p ow ta rzały.
Pew nego razu p o w ró cili z takiej w y cie cz k i n ad zw yczaj unie
sieni, prow adząc się pod ręce i jedno na drugie z uniesieniem patrząc, ja k b y się niebo nad nim i o tw o rz y ło . W sercach pa
nowała szczęśliw ość i radość, a co w sercu panow ało, płom ien
nym blaskiem na tw a rz y pałało. S zli w prost na urząd tele
graficzny, w y sy ła ją c do m atki A n n y depeszę pełną humoru i radości, k tóra brzm iała, ja k n astępuje:
„W ielka niespodzianka, w p od ró ży p rzygod a , w sercach m iłość i radość
A n na K an ia i A n d rzej K an ia
zaręczeni.11