• Nie Znaleziono Wyników

Ambroży ma same problemy w rela-cjach z kolegami. Po pierwsze – dziwne imię, które dostał po zmarłym ojcu. Po

dru-gie – dziwne ciuchy kupowane w lumpek-sach i podróbki markowych ubrań. Po trze-cie – przeprowadzki. Mama szuka pracy, nie tracąc nadziei, że gdzieś dostanie etat. Am-broży nie wie, jak odpowiadać na zaczepki, więc jego prześladowcy stają się bardziej agresywni. Chłopiec na użytek mamy wy-myśla sobie alternatywną rzeczywistość – ale kłamstwa wychodzą na jaw i rozjusza-ją dręczycieli. Wydaje się, że dla Ambroże-go nie ma ratunku. I wtedy z więzienia wy-chodzi syn gospodarzy, Cosmo.

W Łowcy słów Susin Nielsen Cosmo staje się dla bohatera opiekunem i przyjacielem, jest jak starszy brat – chociaż mama Ambro-żego wolałaby nie widzieć syna w komity-wie z kryminalistą. Na początku zresztą Co-smo nie ma ochoty zadawać się z dziecia-kiem, który wyzwala w ludziach najgorsze instynkty, ale Ambroży potrzebuje podwóz-ki do klubu szachowego, a tam prezesem jest najpiękniejsza dziewczyna, jaką Cosmo w życiu widział. Stopniowo więc Ambroży i Cosmo stają się sobie potrzebni, nawet je-śli nie chcą przyjąć tego faktu do wiadomo-ści. Pojawia się też coraz więcej rzeczy, które muszą utrzymywać w tajemnicy przed ma-mą Ambrożego. Ale chłopiec przynajmniej nie musi się już bać o swoje życie i zdrowie, potrafi odparować ciosy prześladowców.

Martwi się za to o Cosmo, za którym wlecze się przestępcza przeszłość. Za okazane serce odpłaca się wsparciem. Zyskuje siłę.

Łowca słów to powieść o dorastaniu i o konieczności podtrzymywania społecz-nych więzi. Ambroży przekonuje się, że cho-ciaż często grywa w scrabble z mamą, do-piero konfrontacja z innymi przeciwnika-mi pozwoli mu się rozwijać. O roli przyjaźni nie ma nawet co wspominać. Autorka uni-ka w tomie prostych wzruszeń, ale nikogo nie pozostawi obojętnym na

doświadcze-Joanna Wilmowska

spotkania

Dwa małe żuberki, Pompik i jego siostra Polinka, bezustannie się dziwią. Dla Pompi-ka to już trzeci zestaw opowieści, PolinPompi-ka przyszła na świat pod koniec pierwszego to-mu, ale rezolutnością przegania brata. Co-dzienne doświadczenia w puszczy w wersji Tomasza Samojlika sprowadzają się do ko-micznych i pouczających spotkań lub ob-serwacji. Ciągle dzieje się coś, co zaskakuje małe żubry. Raz jest to pogoda, raz – zacho-wania innych zwierząt. Bohaterowie nie spę-dzają czasu z innymi żubrami (Pompik jest nia postaci. Chłopiec dojrzewa do tego,

że-by zbuntować się, kiedy decyzje mamy bę-dą dla niego szkodliwe – a jeśli już potra-fi to zrobić, przestanie być nieudacznikiem i życiową ofiarą. Swoją siłę buduje z szeregu drobnych zdarzeń, w relacji z Cosmo odzy-skuje normalność. Wychodzi ze swojej sko-rupy i przestaje być dziwakiem. Metamor-foza jest ogromna, a punktem odniesienia dla tożsamości Ambrożego jest gra w scrab-ble. Układanie słów z wylosowanych liter po-zwala kształtować charakter, uczyć relacji z innymi ludźmi i przyzwyczajać się do po-konywania trudności.

Susin Nielsen Łowcą słów imponuje. Au-torka wybiera wyraziste charaktery, moc-ne sceny i… stereotypy. To przez te ostat-nie Ambroży musi zostawić szkołę i przejść na nauczanie korespondencyjne, a Cosmo nie zdobywa zaufania sąsiadki z

sutere-ny. To przez stereotypy Ambrożemu trud-no znaleźć przyjaciół. Ta powieść rozwija się w kierunku atrakcyjnym dla odbiorców (i to odbiorców w różnym wieku), ale poza tym cieszy oryginalnością i odwagą fabular-ną, poucza i przypomina o samostanowie-niu. W polskim przekładzie autorstwa Iwo-ny Żółtowskiej razić może kilka niezręczno-ści stylistycznych – zwłaszcza pod koniec tomu tłumaczka nie umie sobie poradzić z uzasadnieniem dla stosowania zdrobnień i zgrubień, slangowe sformułowania wpla-ta w tekst raczej przypadkowo – tymcza-sem narracja o chłopaku, który lubił scrab-ble, mogłaby się obejść bez tego typu wygi-basów, zwłaszcza że co pewien czas boha-ter zabawia się układaniem słów z podanych liter. Nagłe rozchwianie stylistyczne, nawet przy zrozumiałym emocjonalnym wzburze-niu, nijak do niego nie pasuje. Mimo wszyst-ko Łowca słów to książka, po którą dobrze jest sięgnąć.

S. Nielsen, Łowca słów, przeł. I. Żółtowska, Wy-dawnictwo Akapit Press, Łódź 2015.

na to zbyt nieśmiały, a Polinka na razie trzy-ma się brata), mogą za to otwierać się na in-nych mieszkańców puszczy i przekonywać się, że każdy gatunek ma swoje przyzwycza-jenia czy upodobania. Koszatka przez całe lato niemal nie schodzi z drzew (i objada się orzechami na zapas), jelenie gubią poroże, a puszczyki w dzień starają się nie przemę-czać. Pompik i Polinka mogą dowiedzieć się, skąd biorą się kopce kretów i jak wydra łapie ryby. Czasami dowiadują się czegoś o gatunku niejako przy okazji spotkania – rozmawiają z zaskrońcem, łosiem czy ryjów-ką, prowadzącą dzieci na spacer. Każde z ta-kich spotkań obfituje w wiadomości: Samoj-lik przemyca w ten sposób fakty z zoologii, bawiąc się w opowiadanie bajek. Czasami przecież robi się nerwowo lub dramatycznie:

ryjówka gubi we mgle jedno z dzieci, zaskro-niec wydaje się groźnym wężem, a kret nie lubi, kiedy tupie mu się nad głową.

Mieszkańcy puszczy są ważnym źró-dłem wiarygodnych informacji – i zawsze szansą na obiecującą znajomość. Wpraw-dzie Tomasz Samojlik wyraźnie odWpraw-dziela drugoplanowych bohaterów opowiadań od siebie, miło jednak pomyśleć, że Pom-pik i Polinka mają w puszczy wielu życzli-wych znajomych. Ale autor poza relacjami innych zwierząt pozwala Pompikowi i Po-lince samodzielnie odkrywać świat. Ulewa potrafi upiększyć okolicę, we mgle niewie-le widać, a błotnisty dół zamienia się w pu-łapkę dla żubra – to lekcje, które bohatero-wie odrabiają sami. Czasem wnioski pod-suwają im doświadczeni i mądrzy rodzice, czasem same postacie dokonują podsu-mowań. Chodzi o to, by małym odbiorcom utrwaliły się przedstawiane odkrycia i spo-strzeżenia. Tak dzieci będą przyswajać wie-dzę z tomiku, a i z całej serii. Samojlik opo-wiada maluchom bajki, ale z edukacyjnym przesłaniem. Nie zwraca uwagi na fabułę,

z rzadka zajmuje się budowaniem większej historii, bardziej skomplikowanej pod kątem akcji. Dla zachowania różnorodności wystar-czy mu wymienianie napotkanych postaci:

każda z nich ze swoimi doświadczeniami za-pewnia żubrom nowe atrakcje. W związku z tym w Letnim zmierzchu nie będzie, bo i nie może być, fabuł ekscytujących. To lek-tury dobre przed snem, chociaż budzące cie-kawość, to i dosyć jednostajne, nawet kiedy autor stara się wprowadzać humor postaci czy ich wrażenia. To opowiadania eduka-cyjne pod przykrywką bajkowości, liczy się w nich przekazywanie faktów.

Tomasz Samojlik zwraca uwagę na piękno naszej przyrody, rezygnuje z egzo-tycznych tematów i zwierząt, które każde dziecko zna z setek bajek i z wypraw do zoo.

W zamian proponuje stworzenia możliwe do spotkania w polskich puszczach, zachę-ca do bliższego zainteresowania się tym, co rodzime. Paradoksalnie żubry, łosie i ko-szatki mogą dzisiejszym maluchom wydać się bardziej atrakcyjne niż lwy i tygrysy – warto wykorzystać serię o Pompiku, żeby przekonać najmłodszych do sprawdzania, jakie niespodzianki kryją polskie lasy. Sa-mojlik wie, że dzięki zabawie dzieci łatwo przyswoją wiadomości, korzysta z oczywi-stych sztuczek mnemotechnicznych. Kreuje

Monika Rituk

szczerość

O tej historii zrobiło się głośno za spra-wą pomysłu Ewy Nowak: przesunięcia moty-wu pierwszej miłości do świata dzieci, które jeszcze nie zastanawiają się nad pocałunka-mi czy trzymaniem się za ręce. W Pajączku na rowerze Ola i Łukasz, mali bohaterowie, na-wet za bardzo się nie lubią. Są jednak skazani na swoje towarzystwo, bo tak wygodniej ich mamom. Ola to żywe srebro, dziewczynka, która nie znosi bezczynności. Jest roztrze-pana i niezorganizowana, chociaż w spor-tach nie ma sobie równych. Łukasz stano-wi jej przecistano-wieństwo – to chłopak nieśmia-ły i fajtłapowaty: jego towarzyskiej sytuacji nie poprawia fakt, że matka każe mu nosić aparat ortodontyczny i bez przerwy ćwiczyć stopy. Łukasz nie może nauczyć się jeżdże-nia na rowerze, interesuje się za to pająka-mi i ma talent literacki.

W Pajączku na rowerze Ewa Nowak przedstawia dwie niepełne rodziny. Ola mieszka z mamą i starszą siostrą, która bez przerwy biega na randki z różnymi chłopa-kami. Mama jest ciągle zmęczona i sfrustro-wana, nie potrafi nawet cieszyć się tym, że babcia Oli chce prowadzić aktywne życie

i zapisuje się na zajęcia dla seniorów w do-mu kultury oraz uczy się obsługi kompute-ra. Ponadto mama Oli bardzo zwraca uwa-gę na błędy językowe Oli – córkę irytuje, że tylko ona jest wciąż poprawiana, jakby ma-ma lubiła ją mniej niż innych. Tata ma-ma no-wą rodzinę i w życiu dziewczynki nie ist-nieje. Z kolei tata Łukasza najpierw przeby-wał za granicą, gdzie dostał pracę, a teraz zwodzi dziecko. Nie wróci już do domu, bo w jego życiu pojawiła się inna kobieta (która zdążyła nawet zajść z nim w ciążę). Prawdę znają wszyscy poza utrzymywanym w nie-świadomości bohaterem. Atmosfera między rodzicami jest napięta, chociaż Łukasz lubi spędzać czas z tatą i z panią Iwonką: oni za wszystko go chwalą i na wszystko pozwala-ją, nie to co gderliwa mama.

Nic dziwnego, że w obliczu rozmaitych domowych nieprzyjemności i sekretów Łu-kasz i Ola w końcu zaczynają do siebie lgnąć.

też bohatera w dawnym stylu, żubr Pompik w linii prostej wywodzi się od postaci z daw-nych ceniodaw-nych przez wielu kreskówek. Hi-storyjkę dopełniają zabawne ilustracje auto-ra. I tutaj jest ciekawie, kolorowo i wesoło, trudno o lepszą zachętę do czytania. Samoj-lik przekona do siebie najmłodszych odbior-ców i wychowa pokolenie ekologów.

T. Samojlik, Żubr Pompik. Letni zmierzch, Wydaw-nictwo Media Rodzina, Poznań 2016.

Znajomość przeradza się w sympatię, o któ-rej świadczą wzruszające drobne gesty: obo-je nie dopuszczają do siebie złośliwych plo-tek, nie wierzą w kłamstwa innych, akceptu-ją nawzajem swoje wady i spędzaakceptu-ją ze sobą czas coraz chętniej. Stopniowo decydują się nawet na nieśmiałe wyznania uczuć oraz na pierwsze pocałunki, cmoknięcia. Są ze so-bą szczęśliwi.

Ewa Nowak w Pajączku na rowerze nie musi spieszyć się z prezentowaniem pomy-słów najmłodszych. Dużo uwagi poświęca pokoleniu rodziców i dziwacznym meto-dom wychowawczym (do absurdu dopro-wadza na przykład sytuację, w której sio-stra Oli może robić wszystko, bo jest do-rosła, a babcia nie powinna nawet myśleć o wyłamywaniu się ze schematu). Pisarka nie ocenia zachowań postaci, ale wnioski pozostawia małym czytelnikom: ci bez tru-du wyłapią przesłania z tomu. Na uwagę za-sługują historie, które w literaturze dla mło-dzieży prowadzą do poważnych rozłamów między bohaterami: niewiele brakuje, żeby koledzy z zemsty lub zazdrości doprowa-dzili do zniszczenia tego, co rodzi się mię-dzy Olą i Łukaszem. Wykorzystują ich uczu-cie do szantaży i wymuszeń – zupełnie nie-potrzebnie, dzieci dość szybko dochodzą do wniosku, że… ich największą bronią bę-dzie szczerość. Nie próbują się sobie przypo-dobać, nie mają przed sobą tajemnic, dbają o swoje dobre samopoczucie. Ewa Nowak może w tej wzruszającej historii pokazywać czytelnikom, jak powinny wyglądać relacje między zakochanymi: wielu starszych czy-telników powinno się z tej lektury uczyć.

A przy tym nie jest Pajączek na rowerze za-mknięty na jednym temacie.

E. Nowak, Pajączek na rowerze, Wydawnictwo Egmont, Warszawa 2015.

Izabela Mikrut

wpływ przyjaciółki

Są dwie dziewczynki, Dunia i Frida. Nie-rozłączne kilkulatki, najlepsze przyjaciółki, które jednak przez przeprowadzkę rodzi-ców Fridy przekonują się, co znaczy tęsk-nota. W Do zobaczenia następnym razem sa-motność wrażliwej Duni jeszcze się pogłę-bia: najpierw dziewczynka przekonuje się, że tacie bardzo zależy na Werze i na tym, by Dunia ją zaakceptowała, później dzieci w szkole zaczynają jej bardzo dokuczać. Kla-sa Duni jest akurat na wycieczce w Skanse-nie i to sceneria wydarzeń z historii Rose La-gercrantz. Po pierwsze, w Skansenie moż-na się zgubić moż-nawet niechcący. Po drugie – można znaleźć… Fridę.

W Do zobaczenia następnym razem au-torka pokazuje odbiorcom (i rodzicom) me-chanizmy psychiki dziecka. Dunia sama z sie-bie nie zachowuje się źle, to bohaterka wy-ciszona i spokojna. Energiczna i tempera-mentna Frida ma jednak na nią silny wpływ.

Z przyjaciółką Dunia – wbrew sobie – od-waża się na rozmaite głupstwa. Fakt, że dla dorosłych nie mają one żadnego sensu, nie ma znaczenia: dziewczynki symbole traktu-ją bardzo poważnie. I chociaż Dunia nie jest przekonana do zakopania połówek serdu-szek – znaku przyjaźni – znowu robi to, cze-go Frida żąda.

W tej powieści silne emocje stają się ważniejsze niż zdrowy rozsądek czy nawet same sytuacje (najbardziej przerażające dla rodziców: bohaterki zamierzają zakopać swój skarb na wybiegu dla niedźwiedzi, zu-pełnie nie myślą również o swoich klasach czy nauczycielach). Dunia jest nieszczęśliwa w klasie, bo dzieci nie akceptują jej za nie-śmiałość i wycofanie. Frida u siebie w

szko-le boryka się z podobnymi reakcjami, aszko-le ta dziewczynka jest krytykowana za wybuja-łą fantazję. Dunia i Frida jawią się jako dwa przeciwieństwa – może dlatego tak do-brze czują się w swoim towarzystwie. Sytu-acja w Skansenie pokazuje, jak za sobą tę-sknią i jak bardzo się wzajemnie potrzebu-ją. Dla maluchów to cenna lekcja przyjaźni.

Dodatkowo postać Duni pozwala też dzie-ciom nauczyć się rozpoznawać uczucia: ma-ła bohaterka wykreowana zostama-ła wma-łaśnie po to, żeby upewniać nieśmiałe dzieci, że skrytość i niepewność to nic złego. Dunia, chociaż nie staje się nigdy duszą towarzy-stwa, bywa szczęśliwa i zadowolona z dro-biazgów. Przeżywa również wielkie niezro-zumiałe dla innych bohaterów dramaty. Ma-luchy na przykładzie tej postaci przekonu-ją się, dlaczego każdy potrzebuje bratniej duszy. Dowiedzą się również kilku rzeczy o dorosłych: w końcu w Do zobaczenia na-stępnym razem nowa partnerka taty walczy

o akceptację Duni, próbując przyspieszyć obrót spraw. Rose Lagercrantz jest tu bar-dzo wyczulona na sferę uczuć. Nie zamie-rza jednak pozwolić, by reakcje małej Duni zdominowały świat dorosłych.

Ta autorka nie poucza i nie mówi dzie-ciom, jak mają się zachowywać. Prezentuje wybryki dwóch dziewczynek i rodzinną sy-tuację Duni nie jako wzorzec, a zestaw przy-gód. Akcję opisuje prosto, ale dzięki temu czytelnicy bardzo się w nią zaangażują. Du-nia i Frida kuszą najbardziej prawdziwością i spontanicznością. Ich doświadczenia nie wiążą się z przejściem do fantazji – to typo-we scenki, które znać może każdy odbior-ca – tyle że w wyostrzonej wersji, ze szcze-gólnym uwzględnieniem odczuć. A to już rzecz mniej typowa w publikacjach dla dzie-ci. Co więcej, Do zobaczenia następnym ra-zem – jak i cała seria o Duni – to lektura da-jąca do myślenia i dorosłym. To, że dziecko nie dzieli się własnymi przeżyciami, nie zna-czy, że ich nie ma.

Przygody Duni ilustruje – cudownie jak zawsze – Eva Eriksson. Dzieci mają tu zabaw-ne miny i zadarte nosy, nie ma księżniczko-wych piękności czy słodzenia. Eriksson lu-bi za to komizm, dba o to, by rysunki były przejrzyste i budziły uśmiech. Mimo trud-nych czasami tematów i scenek potrafi wy-dobyć z sytuacji przedstawianych przez La-gercrantz lekkość i dziecięcy nastrój. To ona sprawia, że tomik wzbudza zaciekawienie najmłodszych. Do zobaczenia następnym razem pod kątem graficznym nie zawodzi – jest to historia istotna dla różnych grup odbiorców i każdy wyczyta w niej coś inne-go dla siebie.

R. Lagercrantz, Do zobaczenia następnym razem, przeł. M. Dybula, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2016.

Monika Rituk

wyjazdy

Często gdy pierwsza książka autora okaże się rynkowym hitem, druga budzi za-strzeżenia. U Marcina Prokopa jest jednak odwrotnie. Ten autor nie zachwycił specjal-nie tomem wspomspecjal-nieniowo-bajkowym Je-go wysokość Longin, za to publikacją Lon-gin. Tu byłem udowadnia, że jednak potrafi ciekawie opowiadać o przeszłości (dla dzi-siejszych małych czytelników nie do uwie-rzenia).

Dzieje się tak między innymi dlatego, że Marcin Prokop nie musi już prezentować na-raz wszystkich peerelowskich realiów, a jed-nocześnie przedstawiać rodziny i własnych pomysłów. Łapie oddech – i widać to też w narracji, dużo krótszej niż w pierwszym tomie, ale też i staranniej dopracowanej.

Autor przestaje stawiać sobie nierealny cel związany z opisaniem całego dzieciństwa PRL-u w sposób zrozumiały dla obecnych maluchów. Przypomina sobie natomiast, że jego bohater jest szukającym przygód i przeważnie niezbyt rozsądnym chłopa-kiem, który wprawdzie uważnie się rozglą-da, ale nie zapomina o własnych rozrywkach i pomysłach, ciekawszych niż socjologiczne obserwacje. I kiedy Prokop zdejmuje z Lon-gina obowiązek bycia kronikarzem kraju, a pozwala mu zwyczajnie być dzieckiem (i to dzieckiem-rozrabiaką), seria nabiera oddechu. Longin. Tu byłem to relacja z kil-ku wypraw chłopaka. Na początek Longin z całą rodziną wybiera się do Paryża. A tam nie interesuje go specjalnie zwiedzanie ani podziwianie największych atrakcji. Niektóre zresztą nie umywają się nawet do tych war-szawskich. Longin za to uważnie słucha po-mysłów swoich kuzynów i próbuje wcielić je

w życie. Kiedy wyjeżdża do babci, dowiaduje się o sposobach zarobkowania dostępnych dzieciom. Za to ostatnia część wakacji to już przygoda w klasycznym stylu: Longin wyjeż-dża na obóz nad morzem. Wprawdzie opie-kun przejawia cechy kaprala, ale to przecież nie przeszkodzi bohaterom w zabawie. Mar-cin Prokop przypomina sobie uroki grupo-wych pomysłów i scenki, które nie przyszły-by do głowy dorosłym wysyłającym na obóz swoje pociechy. Z takich wspomnień, bez-troskich, radosnych i pozbawionych poucza-jących tonów, buduje całą książkę i trzeba przyznać, że czyta się ją bardzo dobrze.

Sporo u Prokopa humoru, który miesza się ze swoistym sentymentem. Skojarzenia z przeszłości autor ozdabia wyjaśnieniami:

jeśli w tekście pojawi się hasło, które zdzi-wiłoby dziecięcych czytelników, oznacza to, że zostało rozwinięte i omówione na koń-cu tomu. Tak autor edukuje najmłodszych

– ale też dostarcza im rozrywki, bo prze-cież nie tworzy napuszonych definicji czy wyjaśnień historycznych. Także w tych nie-typowych przypisach zachowuje perspek-tywę Longina – sympatycznego chłopaka, który opowiada o swoich skojarzeniach czy spostrzeżeniach. Prokop nigdy nie zamie-nia swojego tomu w podręcznik do historii.

Longin. Tu byłem to zatem bajka, która baj-ką nie jest – dla rodziców to okazja do przy-pomnienia sobie własnego dzieciństwa, dla dzieci szansa na lepsze zrozumienie starsze-go pokolenia i drobne ułatwienie przy na-uce o przeszłości. Przede wszystkim jest to natomiast lektura przygodowa w dawnym stylu, ciekawa i utrzymująca dobre tempo narracji. Takiego Marcina Prokopa w lite-raturze czwartej chce się czytać – i takiego tej literaturze przecież potrzeba, warto więc poznać Longina.

M. Prokop, Longin. Tu byłem, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015.

Karolina Miłek

mecze

Sprężyna ma rozpadające się buty i oj-ca pijaka. Ma też wielki apetyt, który wciąż próbuje zaspokoić kanapkami od kolegów.

Sprężyna ma również ogromny sportowy talent: kiedy staje na bramce, łapie każdą piłkę lecącą w jego stronę. O tym ostatnim przekonuje się przypadkiem, gdy trafia z Da-nielem na trening do szkółki piłkarskiej. Nie tylko trener jest pod wrażeniem narodzin gwiazdy. Sam Sprężyna już wie: za wszelką cenę musi zdobyć 50 złotych, żeby opłacić sobie treningi w tej szkole. To niełatwe, bo w patologicznej rodzinie wydatki na po-trzeby dziecka nie są w ogóle w budżecie

uwzględniane. A Sprężyna to chłopak roz-sądny i do pewnych rozwiązań się nie zni-ży. Musi za to kombinować.

Czerwona kartka dla Sprężyny to tom, którym Jacek Podsiadło pięknie wprowadza się do literatury młodzieżowej spod znaku Bahdaja i Niziurskiego. Dla grupy chłopców, których różni wszystko – od zamożności ro-dzin po kolor skóry – gra w piłkę nożną jest już czymś więcej niż hobby. W szkółce pił-karskiej bohaterowie spotykają mądrego

Czerwona kartka dla Sprężyny to tom, którym Jacek Podsiadło pięknie wprowadza się do literatury młodzieżowej spod znaku Bahdaja i Niziurskiego. Dla grupy chłopców, których różni wszystko – od zamożności ro-dzin po kolor skóry – gra w piłkę nożną jest już czymś więcej niż hobby. W szkółce pił-karskiej bohaterowie spotykają mądrego