• Nie Znaleziono Wyników

Mieczysław Dryja - ostatni żołnierz generała „Waltera”

W Polsce są dwa obozy, wiele partii politycznych oraz grono ludzi, uważających, że pamięć należy się tylko niektórym. Przez cały okres PRL-u pamiętano o żołnierzach Armii Berlinga, Towarzyszach Radzieckich. Teraz pielęgnuje się pamięć o żołnierzach AK, WiN-u, żołnierzach generała Macz-ka, pilotach z Dywizjonu 303 czy marynarzach służących w Anglii. Niegdyś żołnierzy narodowego podziemia nazywano „Wyklętymi”, przez lata ich szy-kanowano, poniżano, władza ludowa nazywała ich bandytami. Sytuacja uległa odwróceniu, Żołnierze Niezłomni są wynoszeni na piedestał, przywraca się pamięć o nich. Wzrasta świadomość historyczna i wielu młodych ludzi do-wiaduje się kim byli Pług, Jemioła, Zapora, Pilecki. A co stało się z żołnierzami Armii Ludowej, Batalionów Chłopskich, Armii Berlinga?! Zostali wyklęci!

Żeby zrozumieć poniższe wspomnienia, musimy zrozumieć to, że lu-dzie walczący w lasach, na morzach czy w regularnych bitwach byli żołnie-rzami. Mieli jeden cel – walkę z wrogiem. Jedni walczyli z Niemcami inni z Ro-sjanami i Ukraińcami, a jeszcze inni z Polakami. Karty historii to czysta kart-ka, którą zapisywali zwycięzcy i zwyciężeni. Dziś możemy historyczną wie-dzę poprawiać, uzupełniać, rozpatrywać, kto miał rację, a kto był zdrajcą.

Niewątpliwie, każdy żołnierz, każdy Polak, któremu była bliska ziemia pol-ska, chciał walczyć o Jej wolność. Pragnę w tym artykule przedstawić czytel-nikom postać żołnierza, który od najmłodszych lat walczył o Polskę. O jaką Polskę walczył? – zada pytanie wielu z czytelników. Walczył o taką, jaka zo-stała mu przedstawiona, taką, jaką widział będąc młodym człowiekiem, który w wieku 14 lat spał na gołej ziemi, był sam, bez rodziców, w lesie, z karabi-nem w ręku, uświadamiany przez swoich kolegów z oddziału. Poszedł za nimi bo byli jego jedyną rodziną w tym czasie, ufał im bezgranicznie bo przecież walczyli za ukochaną Polskę.

Kapitan Mieczysław Dryja urodził się w 1930 roku w Cycowie. Wycho-wał się przy rodzicach w Chełmie. Jego ojciec Seweryn Dryja był zawodowym żołnierzem PAC-u (Pułku Artylerii Ciężkiej), garnizonu stacjonującego w Chełmie. Młody Mietek od najmłodszych lat lubił przebywać z żołnierzami, można nawet powiedzieć, że był dzieckiem pułku bo częściej, jak mówi, prze-bywał w jednostce jak w szkole. W 2 Pułku Artylerii Ciężkiej Ziemi Chełm-skiej im. Hetmana Jana Zamoyskiego pracowała też matka Mieczysława Dryi.

Była szefową kasyna oficerskiego, dlatego już jako młody chłopak często

Mieczysław Dryja – ostatni żołnierz generała „Waltera” 79 bywał w jednostce. Według opowieści

Pana Mieczysława jego ojciec w 1919 r.

walczył z Rosjanami, potem był zawo-dowym żołnierzem w stopniu sierżanta, a w 1938 roku zaczął pracę w szkole ja-ko nauczyciel. Zwolnił się z wojska, a z nim odeszła jego żona. Rok 1939 za-stał rodzinę w Chełmie. Mając 9 lat wi-dział wojsko Kleeberga, wiwi-dział zajęcie Chełma przez Rosjan, jak wojsko ra-dzieckie zachowywało się w mieście.

Rosjanie rabowali magazyny wojskowe, sklepy a zwykłym ludziom zabierali prywatne mienie – przeważnie zegarki albo ciepłą odzież. Kapitan Dryja spędził wojnę w Cycowie, aż do lutego 1944 kiedy to, podczas łapanki w Chełmie, został złapany i przymusowo wywiezio-ny do obozu pod miastem, gdzie musiał kopać okopy i rowy przeciwczołgowe.

W obozie 14 letni Mieczysław poznał

żołnierza z oddziału Jeszcze Polska Nie Zginęła pułkownika Satanowskiego.

W trakcie pobytu w obozie zaprzyjaźniają się i Janek, bo tak ma na imię żoł-nierz, namawia Dryję do ucieczki. Pewnej nocy, gdy podczas wielkiej nawał-nicy przechodzącej nad miastem, zgasło światło na wieżyczkach, odnaleźli swoja szansę na ucieczkę. Uciekają przygotowaną wcześniej dziurą w ogro-dzeniu. Po 3 dniach docierają do oddziału gdzie poznany w obozie Janek rę-czy za Mierę-czysława i młody chłopak zostaje przyjęty do oddziału, na począt-ku jako pomocnik w począt-kuchni i młodszy magazynier, a od kwietnia jako party-zant bojowy. Dostaje nawet pseudonim „Generał”. Z nadaniem tego pseudo-nimu wiąże się zabawna historia, którą wspomina Pan Generał. W święta Wielkiej Nocy pułkownik zawołał do siebie Mieczysława, podał mu czapkę, drelichowy mundur Ludowego Wojska Polskiego, płaszcz i pas. Na koniec wręczył karabin. Kiedy już młody żołnierz ubrał się w całość usłyszał od zwierzchnika: No! Teraz młody wyglądasz jak generał! I tak już zostało do końca pobytu w partyzantce. W ciągu następnych miesięcy „Generał” został gońcem, utrzymując stały kontakt ze zbliżającymi się wojskami Armii Berlinga i Armii Czerwonej, a po ich wkroczeniu wraz z oddziałem został wcielony do regularnego wojska. Na początku pełnił w sztabie rolę gońca. Jesienią 1944 r.

przeniósł się wraz ze sztabem do Warszawy. Przeszedł wraz z wojskiem do Ko-łobrzegu, potem forsował Odrę. Na koniec szlaku bojowego spędził tydzień w Berlinie. W tydzień po zakończeniu działań wojennych w 1945 roku

„Ge-Kamil Zydlewski 80

nerał” wraz z jednostką wrócił na Lubelszczyznę i został w 5 Kołobrzeskim Pułku Artylerii Lekkiej w Chełmie. W lipcu 1945 Pana Mieczysława i jego kolegę z jednostki skierowano do szkoły wojskowej w Gryfinie. Potrzebna jednak była metryka urodzenia i ukończone 17 lat, których niestety „Generał”

nie miał, więc oficer w szkole napisał mu w papierach rok urodzenia nie 1930 a 1928. W taki oto sposób został elewem szkoły wojskowej. Jako kapral pod-chorąży został skierowany do Lublina do 3 Pułku Piechoty.

Czerwiec 1946 roku przynosi rozkaz wyjazdu, wraz z kompanią, w Biesz-czady, do Niska gdzie ochraniają referendum „3 x TAK”. Te referendum zapisa-ło się szczególnie w pamięci Pana Mieczysława. Wraz z plutonem zakwate-rowany został w szkole. W niewielkiej sali zgromadzono 12 osób, do ogrzania był tylko koc. Jakiś gospodarz przyniósł im słomy na wyściółkę podłogi i do przykrycia, lampę naftową w kolorze czerwonym bez szkiełka i bez kapturka.

Czas spędzali więc w półmroku. W tym czasie pełnił rolę zastępcy dowódcy plutonu. Podczas nocnej służby widział, w niewielkiej odległości (ok. 1-2 ki-lometrów) od siebie, partyzantów przemieszczających się na zachód. Szli oni całą noc i jak mówił, bał się, żeby nie zaatakowali szkoły, bo na pewno oni by jej nie obronili. Pan Mieczysław brał udział w wielu akcjach w Bieszczadach.

Między innymi ochraniał wraz z plutonem przejazd gen. Karola Świerczew-skiego, który wpadł w zasadzkę zorganizowaną przez UPA i zginął na polu walki. Tak głosi oficjalna wersja przedstawiana przez propagandę PRL. Jed-nak prawda może wyglądać zupełnie inaczej… Zakłada się wersję, że UPA mogła wiedzieć o podróży Świerczewskiego. Według innej wersji generał mógł zostać zamordowany przez politycznych konkurentów. Mimo tych wszystkich zagadek i hipotez, wydaje się, że Świerczewski zginął podczas dość przypadkowej walki, jak to relacjonuje Mieczysław Dryja. Stałem ze swoim plutonem wzdłuż drogi na Baligród. Posterunki rozstawione co 50 me-trów. Na przedzie jechał amerykański Dodge z 18 żołnierzami ochrony, w środ-ku drugi Dodge z generałem i jego świtą. Kolumnę zamykał ciężarowy ZIS z ppor. Krysińskim i 19 elewami szkoły podoficerskiej. Cała grupa liczyła 47 żołnierzy, a obok wiceministra w samochodzie jechali jeszcze: gen. bryg. Prus-Więckowski (dowódca OW Kraków), płk Bielecki (dowódca 8. DP), ppłk Ger-hard (dowódca 34. pp), kpt. Cesarski, por. Łucznik, kierowca i dwóch żołnie-rzy z erkaemami, do tego nasza kompania, która zabezpieczała drogę. Gdy zobaczyliśmy kolumnę zdziwiło mnie, że jest tylko jeden samochód. Jak się po-tem dowiedziałem, drugi się zepsuł. Mimo to generał Świerczewski postanowił jechać dalej. Po minięciu naszego posterunku zwinąłem posterunki i ruszyłem w drogę za konwojem. Nie dalej jak 300 metrów dalej, na zakręcie drogi, kil-ka kilometrów od Baligrodu, kiedy konwój mijał spaloną wówczas wieś Ja-błonki, od zachodu, od strony porośniętego lasem wzniesienia posypały się strzały. Samochód z wiceministrem dojechał do mostku nad rzeką i zatrzymał się przed nim. Żołnierze bali się jechać dalej, podejrzewając, że mostek może

Mieczysław Dryja – ostatni żołnierz generała „Waltera” 81 być zaminowany. W pewnej odległości za Dodgem zatrzymała się ciężarówka.

Usłyszeliśmy strzały, więc biegiem podążyliśmy na te miejsce, gdzie już wy-wiązała się regularna bitwa z dobrze uzbrojonymi bandytami. I żeby nie rów melioracyjny po obu stronach drogi, strzelający z góry bandyci wykończyli by nas wszystkich w ciągu kilku minut. Ci co zdążyli odskoczyć do rowu i ja ostrzeliwaliśmy gęsto zalesione wzgórze. Przy mnie był RKM-ista z karabinem Diektariew, a przed nami w łaziku siedział generał. W pewnym momencie Świerczewski, który wysiadł z samochodu, był w miarę bezpiecznie schowany za karoserią pojazdu. Ale górę wzięła chyba brawura… „Człowiek, który się kulom nie kłaniał” – „Walter” wyszedł zza osłony. Wydał rozkaz zorganizo-wania linii obrony w oparciu o drogę, a elewom i nam rozkazał atakować zbocze obsadzone przez nieprzyjaciela. Wkrótce młodzi żołnierze prowadzeni przez ppor. Krysińskiego i chor. Blumskiego ruszyli pod górę. Za nimi i nasz pluton. W tym czasie wokół wiceministra i oficerów z jego otoczenia kule pa-dały coraz bliżej… ukraińscy strzelcy na rozkaz dowódców otworzyli ogień i spowodowali zatrzymanie się pojazdów. Potem z łatwością odparli atak 20 Polaków i ruszyli do przodu, próbując z lewej strony oskrzydlić zaatakowaną grupę. Kilku partyzantów dotarło nawet do pozostawionych na drodze samo-chodów. Nie znalazłszy jednak żywności w pojazdach, wrócili do swoich sze-regów. W tym czasie próbowaliśmy bronić się po drugiej stronie drogi, wzdłuż przepływającego tutaj strumienia. To wtedy pierwszą ranę w brzuch dostał gen. Świerczewski. Słaniając się na nogach wycofywał się i wtedy dostał dru-gi, groźniejszy postrzał w plecy. I chociaż oficerowie wyprowadzili rannego w bezpieczne miejsce poza ostrzałem, Świerczewski po kilku minutach zmarł.

Druga rana otrzymana w plecy pod lewą łopatką okazała się śmiertelna. Gdy dojechał drugi samochód ochrony mieliśmy przewagę w broni i bandyci za-częli się wycofywać z pobliskiego zagajnika usytuowanego tuż nad drogą.

Ostrzeliwał nas karabin maszynowy, w pewnej chwili poleciały granaty i wpadły do rowu a ja nie zdążyłem wybiec. Dostałem odłamkiem w nogę i w bok.

Dzięki przytomności RKM-isty dziś żyję, bo wyniósł mnie z pola walki. Zosta-łem przewieziony do szpitala, w którym się dowiedziaZosta-łem, że ten co nas ostrzeliwał był wyposażony w karabin Bren i tylko dlatego udało się go po-wstrzymać, że ten (karabin) się zaciął. Podobno ubrany był w polski mundur, a na głowie miał czapkę rogatywkę z trójzębem. Sprawcami walki pod Jabłon-kami byli ukraińscy partyzanci z UPA. Około 140 Ukraińców z dwóch sotni (kompanii) dowodzonych przez „Chrina” S. Stebelskiego i „Stacha” (NN) chwilę wcześniej przybyli w to miejsce na zasadzkę. Upowcy chcieli zdobyć za-opatrzenie, głównie żywność, ale widząc zbliżające się samochody nie zdążyli dostatecznie rozwinąć ludzi do akcji i odpowiednio zbliżyć się do drogi. Dzięki temu może nie wybili nas wszystkich. Jako żołnierz, potem oficer w stopniu po-rucznika brałem udział w wielu akcjach przeciwko UPA. Do normalnej służby jako oficer wróciłem w 1951 i od tego czasu służyłem w różnych miejscach

Kamil Zydlewski 82

przeważnie na Lubelszczyźnie. Do tego brałem udział w poborach do wojska jako jeden z oficerów. Dziś już nikt nie pamięta o nas a państwo odmawia mi awansu po tym jak ja oddałem swoje młode lata w obronie jego granic.

Kapitan Mieczysław Dryja dotąd mieszka w Lubartowie. Jest człon-kiem organizacji byłych żołnierzy Wojska Polskiego takich jak: Związek Kombatantów Rzeczpospolitej Polskiej oraz Związek Byłych Więźniów Poli-tycznych. Posiada wiele odznaczeń w tym: Order Odrodzenia Polski, srebrny i złoty Krzyż Zasługi, Medal za Zdobycie Berlina, Medal Odra, Nysa, Bałtyk, złoty i srebrny Krzyż Harcerski oraz wiele innych (w tym odznakę za rany uzyskane w trakcie walk z UPA w Bieszczadach).

Tekst Kamil Zydlewski na podstawie rozmowy z Mieczysławem Dryją 2017 r.

83

Autorka wspomnień (1968 r.)