• Nie Znaleziono Wyników

NĘDZE ZWYCIĘSTWA 99

„Pozwalam sobie Panu przypomnieć, że 16 października —

„kiedy po raz pierwszy miałem zaszczyt Pana przyjmować u siebie

„— a r m j a b e l g i j s k a j u ż o d t r z e c h d n i z n a ł a m o j ą

„ o d e z w ę . P i s a ł e m w n i e j , że b ę d z i e u w a ż a n y z a

„ z d r a j c ę o j c z y z n y t e n , k t o w y p o w i e s ł o w o „o d -

„ w r ó t “, i że w o j s k o d o s t a ł o p o p r z e d n i e g o d n i a r o z -

„k a z „ u t r z y m a n i a z a w s z e l k ą c e n ę l i n j i Y z e r y.“

„Zapowiedziano, iż bez względu na okoliczności, najostrzejsze

„kary spadną na wodza, który wyda rozkaz cofania się. I rzeczy­

w iście, podczas całej bitwy nie padł ani jeden taki rozkaz.

„Prawdę mówiąc, w dniu 26 października zamierzał szef sztabu

„generalnego cofnąć się na inną pozycję, ze względu na niezwykłe

„uciążliwe warunki, w jakich zmagały się nasze oddziały: „ P a n

„ n ie w ą t p i j e d n a k , że n i e z g o d z i ł e m s i ę n a t e n p r o ­ j e k t i w c i ą ż o p i e r a ł e m s i ę r o z w a ż a n i u go. To

„wszystko działo się zresztą w październiku, a nie w listopadzie.

„Nie przypominam sobie zupełnie, abym otrzymał dokument

„na piśmie, zawierający Pańskie rady. Wiem naturalnie, że sprawa

„Aljantów ma wiele do zawdzięczenia Pańskiej energji i że dzięki

„Pańskim usilnym zabiegom generał Joffre przyśpieszył wysłanie

„posiłków, które były nam tak bardzo potrzebne.

„Czuję się w obowiązku wyrazić Panu raz jeszcze wdzięczność,

„jaką wszyscy żywimy dla Niego za cenną pomoc w tej sprawie.

„Jestem jednak pewny, że Pan — jako Marszałek Francji,

„uosobienie rycerskich cnót szlachetnego narodu — zrozumie, cią-

„żący na mnie obowiązek, obrony zasłużonej dobrej sławy moich

„oficerów i żołnierzy. Ich męstwu i wytrwałości — wedle ostatnich

„badań — mamy do zawdzięczenia szczęśliwe zakończenie bitwy nad

„Yzerą.

„Proszę przyjąć, Panie Marszałku, wyrazy prawdziwego po­

ważania

» ALBERT."

Wówczas dopiero Marszałek Foch zdecydował się zadać kłam wywiadowi p. Stefana Lauzanne. Dzienniki z 20 (list króla nosi datę z 13) publikują następującą odpowiedź pod adresem króla Belgów:

100 JERZY CLEMENCEAU

„Wasza Królewska Mość!

„Niech mi będzie wolno odpowiedzieć na list, który miałem za­

szczy t otrzymać ostatnio od Waszej Królewskiej Mości.

„Nie dawałem wywiadu żadnemu dziennikarzowi, a 7 paź­

d z ie rn ik a r. b. p. Stefan Lauzanne przybył do mnie w zupełnie innej

„sprawie, niż ta, o której piszę dziś do Waszej Królewskiej Mości.’)

„Nie majęc zatem nic wspólnego z redakcję artykułu z M a t i n

„w dniu 11 listopada* *) — nie przyjmuję na siebie żadnych odpowie­

dzialności5) za treść i komentarze tego artykułu, wynikiem których

„jest list Waszej Królewskiej Mości z dnia 13 listopada.

„Żyję zresztę wspomnieniami przeszłości, którę wcięż — mam

„przed oczami. Zachowuję wiernie — czego zdaje się niejednokrot­

n i e dawałem dowody — zrodzone w ogniu bitew uczucia przywię-

„zania i wysokiego uznania dla arm ji belgijskiej, oraz głębokiego

„szacunku dla jej Króla, których ponowne i nieodmienne zapewnie­

n i e zechce Wasza Królewska Mość przyjęć łaskawie.

FOCH.“

Marszałek Foch zachowuje zawsze tę sarnę metodę w swoich zaprzeczeniach. Przyznaje się on dzisiaj do wywiadu, który dał D a i l y M a i l w sprawie nadreńskiej i którego się wyparł, gdym go badał. W dalszym rozwoju wypadków sę tylko uboczne rozważania, głównę sprawę natomiast pomija się. Nie udzielił wywiadu p. Ste­

R O Z D Z I A Ł IX.

KONFERENCJA POKOJOWA.

„ K o n f e r e n c j a P o k o j o w a " ! . . . Magiczne te słowa zja-.

wiają się nagle po wojennem rozpasaniu; przenoszą one ludzi ze środowiska najstraszliwszych aktów gwałtu w bezdenną przepaść nadziei zwycięstwa prawa, nadziei, zjawiającej się i niknącej, jak bańka mydlana . . . Wojna — to nadm iar rzeczywistości, pokój — to nadm iar pozorów. Widać tę samą szczerość, ten sam zapał w obmyślaniu masowych mordów — co w mgławicach słownego idealizmu. Są to normalne kolejne zmiany miarowego ruchu;

wskazuje on na różne wahania naszego , zwodniczego zwykle, życia.

W oczekiwaniu na pełnomocników świata cywilizowanego — którzy mieli się zebrać w Paryżu1) — myślałem o starożytnych akce- sorjach krasomówczych popisów i parad, towarzyszących zwykle tego rodzaju ceremonjom. Zbyt wiele jednak cierpiano wszędzie, aby można było uczynić zadość tradycji i powrócić do międzynaro­

dowych świąt, które wypełniały przerwy, toczących się w atmosfe­

rze przepychu, obrad władców. Lubowali się oni dawniej w tern, aby najpierw bawić te narody, które mieli potem rozszarpywać. Za­

dawałem sobie pytanie, co może zniknąć z tych objawów przeszło­

ści, by ustąpić miejsca nowym pomysłom i co narzucą nam nie­

zmienne zagadnienia międzynarodowe — pod płaszczykiem miesz­

czańskiej grzeczności — z tej mieszaniny dyplomatycznych niedo­

mówień, zwanych praw dą?...

ł) P. Artur Balfour zaproponował jako miejsce obrad konferencyj Paryż, motywując swój wniosek jedynie u ł a t w i e n i a m i k o m u n i k a c y j n e m i , Zwróciłem wówczas delikatnie uwagę, że poważniejsze względy mogły przema­

wiać za Paryżem, na Co angielski dyplomata z uśmiechem wyraził łaskawie swą zgodę, gdyż był to najgrzeczniejszy człowiek pod słońcem. Ale głos instynktu odezwał się.

102 JERZY CLEMENCEAU

P. Poincarć — aby o niczem nie zapomnieć — skorzystał z okazji i skarży się, że Traktat Wersalski nie utrzymał dyploma­

tycznej wyższości języka francuskiego. Wiedział przecież dosko­

nale, jak olbrzymie obszary odebrał nam język angielski w ciągu ostatnich dwóch stuleci?) Nieliczenie się z faktami jest jedną z pod­

stawowych zasad kunsztu prawniczego.

My, skromni wyrobnicy polityczni, wyciosujemy w kamieniu pomniki „historyczne", które często sprawiają niemniejsze zawody, niż stare pergaminy, zapomniane w mrokach przeszłości. Wykoń­

czony przez Ludwika Filipa Łuk Triumfalny z napisem „p o k ó j z a w s z e l k ą c e n ę " — wzywa nas, abyśmy żyli wspomnieniami Austerlitz i Jeny; tymczasem istotnym finałem awantury napoleoń­

skiej (która nie stanowi przecież całej historji Francji) było Water- loo. A teraz, sięgając do dawniejszych dziejów, czy nie należałoby wziąć następców Wellingtona, aby zagrodzić drogę potomkom Blu- chera?...

Czyż trzeba dodawać, że od tego czasu Ameryka rozrosła się w niezwykle gwałtowny sposób, wskutek czego stumiljonowy jej naród jest skazany na wybryki empirycznej potęgi, której nikt nie zdoła już opanować, gdy zbyt głęboko zapuścił korzenie. Chwilowo dąży ona do wszechwładnego opanowania europejskich zagadnień gospodarczych, by podzielić los zaborczych zalewów, które pomimo olśniewających triumfów, zakończyły się niepowodzeniem. Taki los spotkał wspomnianego już Napoleona. W podobnych wypad­

kach niema pośrednich rozwiązań: trzeba zdążać ku szczytom, lub ginąć w przepaściach!

Mówią o pogodzeniu się z Niemcami. Nie mam nic przeciwko temu. Ale naród niemiecki nie żywi żadnych skrupułów, natomiast francuski — ma znów specjalne upodobanie do puszczania wszyst­

kiego w niepamięć. Skoro zatem jeden będzie się wciąż posuwać, drugi cofać nerwowo — musi kiedyś dojść pomiędzy nimi do starcia.

Powiedziałem już, że nie chodziło mi tu o jakieś historje woj­

skowe i nie interesowało mnie niezadowolenie żołnierza-zwycięzcy z przyznanej mu części zasług. Pragnąłbym jak wszyscy, a może nawet jeszcze goręcej, abyśmy nie doczekali się nigdy krwawych rozpraw — bez względu na ich rodzaj — z powodu podbojów mili­

*) Pomimo tego jednak broniłem uporczywie sprawy francuskiego języka.

tarnych, o których wciąż roi jeszcze goryczkowy umysł szczepów niemieckich.

Nie zapoznaję przeobrażającej siły postępu, który tyloma nie- znanemi szlakami wiedzie nas ku zasadniczym rozwiązaniom, o tak górnych dążeniach, że nawet częściowo z trudem wprowadzamy je w życie. W gruncie rzeczy zwycięzcy i zwyciężeni zdążają mniej więcej do wspólnego przeznaczenia, tylko pod innemi nazwami.

Szybko mówi, wolno robi — oto jedno z określeń działalności czło­

wieka. Każdy dziś wie, że jeden naród nie może wypełnić zadania wszystkich. Wskazuje nam na to historycznie ustalone następstwo przodowania narodów w dziedzinie podbojów umysłu ludzkiego.

Wojny niszczą tylko na pewien czas siły zwyciężonego z ko­

rzyścią zwycięzcy. Może jednak w zakresie wynalazków śmiercio­

nośnych maszyn robi się większe postępy, niż w dziedzinie organi- zacyj pokojowych. Już teraz bombardowanie miast przy pomocy gazów duszących doprowadzono niemal do doskonałości i trudno tu o nowe zdobycze. Odnosi się dziś wrażenie, że przy dobrej organi­

zacji mordowni, gdyby nic nie zawiodło, posiadając dostateczną ilość Zeppelinów, — możnaby w ciągu kilku chwil zniszczyć całe miasta, całe narody. Nie pozostałby nawet cień protokółu jakiegoś sekretarza, jakiejś „Ligi Narodów" do wszystkiego, aby opisać póź­

niej dzieje tego ostatniego przejawu postępu . . .

A jednak! Pomimo wielkich perspektyw nieskończoności, w mroku których gubi się umysł człowieka; kiedy spotykają się ludzie przeciętnie wrażliwi, aby mówić o pokoju w atmosferze wza­

jemnej tolerancji (w braku braterstwa) — wówczas ginie gwałtow­

ność ruchów, głos nabiera ciepła, powieki powoli opadają na zdu­

mione źrenice, a ręka wyciąga się w ruchu pełnym dobrej woli.

Nikną wczorajsze Talleyrandy, Metternichy — cienie przeszłości!

Niechże więc drzwi otwierają się naścieżaj dla posłanników nowych czasów!

Oczekiwałem. Wreszcie jakaś ręka opatrznościowa podnosi złotą, ze spłowiałego jedwabiu kotarę w Quai d‘Orsay... Oto wcho­

dzi wyświeżony i różowiutki Lloyd George, z radosnym uśmiechem oraz zaciśniętemi pięściam i. . . Czasami gestykulował tak żywo, że nawet któregoś dnia prezydent Wilson musiał rozdzielić nas swemi ramionami, mówiąc z łagodną perswazją: „No! no! nigdy w życiu nie widziałem dwóch tak nierozsądnych ludzi!"... Odpowiedzie­

liśmy na to obaj wybuchem śmiechu, zapominając o gniewie.

BLASKI I NĘDZE ZWYCIĘSTWA 103

104 JERZY CLEMENCEAU

Oto p. Artur Balfour3), najbardziej wykształcony, ujmujący i uprzedzająco grzeczny z pośród nieugiętych ludzi. Dalej p. Bonar Law — mistrz równowagi — doskonały Francuz, gdyby nie był Bry­

tyjczykiem z krwi i kości. Lord Robert Cecil, wierzący chrześcijanin, który chce żyć swoją wiarą — o uśmiechu chińskiego smoka, wy­

rażającym upór nie do przezwyciężenia. Lord Milner — o wybitnej inteligencji, wysokiej kulturze, z pewnym odcieniem sentymenta­

lizmu; niezwykła słodycz — przy niemniej niezwykłej stanowczości;

poeta — w pewnych chwilach; człowiek, który w jednym z cięższych

Edward House, „pułkownik House“ — szczyt cywilizacji, choć rodem z dzikiego Teksasu — który wszystko spostrzega, wszystko rozumie i, postępując jedynie wedle własnego widzimisię, zdobywa po­

wszechny posłuch, oraz poważanie. Dobry Amerykanin, niemal równie dobry Francuz, umysł zrównoważony, — przedewszystkiem klasycznie „uczciwy człowiek41! Byłbym bardzo niewdzięczny, gdy­

bym mógł zapomnieć o niezwykłych zasługach tego człowieka — najszlachetniejszego typu Amerykanina — dla sprawy pokoju w imię haseł cywilizacji. Już chociażby dlatego prezydentowi Wil­

sonowi należałaby się wdzięczność przyjaciół ludzkości, że wybrał sobie takiego pomocnika. Niewątpliwie żywił on za wielkie zaufa­

nie do gadulstwa i nadgadulstwa swej „ L i g i N a r o d ó w “. Cóż mógł jednak zrobić ze zgromadzeniem gadułów, którego sam nie chciał obdarzyć prawem wykonawczem ? ... Nadmiar zaufania do słów musi wywołać wreszcie rozczarowanie.

Pragnę jeszcze wspomnieć tu o znakomitym generale Bliss‘ie, umyśle niezależnym, który miał niezłomne poglądy i nie ustępował ani na krok. O doktorze-admirale — odpowiadającym stale „n i e"

na wszystko, co do niego mówiono, bez żadnego usprawiedliwienia się. Dalej — p. Hoover, dziś prezydent Stanów Zjednoczonych, od­

znaczał się sztywnością i całkowitym brakiem temperamentu.

P. Orlando — Włoch z krwi i kości, w towarzystwie niezwykle iro­

nicznego barona Sonnino, który nie darował, gdy się na kogo za­

•) Dziś lord Balfour.