nym kierunku i nie propagowali bezkarności gwałtu pod wodzą
„ s t a l o w y c h h e ł m ó w 11. Jednak postęp moralny byłby praw
dopodobnie ponad nasze siły, gdybyśmy zechcieli poddawać się bez zastrzeżeń wszelkim reakcjom uczuciowym. Nasi ojcowie oczeki
wali Mesjasza. Otóż Mesjasz jest w nas samych, trzeba go umieć tylko wyzwolić.
Wogóle bardzo wielu ludzi oddaje się na łaskę losu, gdy tym
czasem, pokonany nieprzyjaciel, przygotowuje się do odwetu w ukryciu, a nawet i — w pełnem słońcu. Greckie państewka kolej
no niszczyły się wzajemnie, aż póki Rzym nie zagarnął ich, w chwili całkowitego upadku, pod skrzydła swej bujnej, lecz nietrwałej cy
wilizacji. Ten sam Rzym — pokonawszy Korynt i Kartaginę — do
czekał się pewnego dnia losu swych o fiar. . . Znany to objaw po
chodni w ruchu: to gaśnie, to znów płonie — jeżeli ogień nie zetlał w niej napraw dę. . .
Czyż jest człowiek, któryby się podjął ogłosić dziś przepowied
nię, opartą na rozumowanych wnioskach — skoro z obu stron frontu panuje powojenny zamęt moralny, pomieszanie uczuć i p o jęć ?...
Pokonani przyznali się do wszystkich zbrodni, popełnionych prze
ciwko ludzkości od początku wojny i od pogwałcenia neutralności Belgji (zagwarantowanej przysięgą). Teraz uciekają się do dzie
cinnych kłamstw, aby umknąć przed zranionemi w swych najświęt
szych uczuciach głosami sumienia narodów.
W ten sposób powiększają własną zbrodnię i sami wydają naj
surowszy wyrok na siebie, starając się otwarcie odzyskać siły, by podwoić kłamstwa i okrucieństwa. Tymczasem nasze „humani
tarne11 państwa, które z konieczności połączyły się, aby stawiać czo
ło wszelkim gwałtom — obecnie nie widzą już bezpośredniego nie
bezpieczeństwa, grożącego im ze strony wspólnego wroga. Dlatego powróciły one, jak mówił p. Lloyd George, d o t r a d y c y j n e j p o l i t y k i n i e p r z y j a ź n i .
Wzorem wszystkich narodów zaborczych, Anglja ugina się pod ciężarem podbojów. Połowa świata nie wystarcza Ameryce dla ulo
kowania swych oszczędności, które częściowo są również i nasze.
Tymczasem Francja za to, że przelała najcenniejszą swą krew na polach bitew — spoczywa w bezruchu, w rękach usypiaczy. Dotych
Blaski i Nędze Zwycięstwa 8
114 JERZY CLEMENCEAU
czas nie może zrozumieć, z jakiego powodu nastąpiło to osłabienie jej rozmachu historycznego? Dlaczego niedawni przyjaciele pod
stępnie przekradli się do szeregów wroga? I bardzo wielu zadaje pytanie — dlaczego nas porzucają? Nie rozumieją oni, że przede- wszystkiem sami zapomnieliśmy o własnej sprawie. Powrócimy do tego jeszcze.
R O Z D Z I A Ł X.
TRAKTAT. — WYSIŁEK PREZYDENTA WILSONA
A nasi żołnierze wciąż ginęli na polach bitew, a prezydent Wil
son wciąż zastanawiał się nad celem tych, jedynych w swoim rodza
ju na przestrzeni dziejów, zmagań . . . Najpierw uznał je za niegod
ne uwagi Ameryki. Jednak przeistoczyły się w kryzys światowy i aby znaleźć wyjście z niego — musiał zwerbować, aż czternastu reorganizatorów dotychczasowego porządku rzeczy.
Bez względu na ilość, oraz formę propozycyj Wilsona należy stwierdzić, że posiadają śmiały, specjalnie amerykański, charakter:
idea ustalenia w pełnym rozgwarze walki podstaw przyszłego po
koju — mogła zrodzić się tylko za Oceanem. Każde z państw „sprzy- mierzonych“ i „stowarzyszonych1* mogło znaleźć gwarancje przeciw
ko nadmiernie wybujałym zakusom wojowników. Nawet niemiec
ka opinja zyskała, wiedząc jaki będzie ostateczny wynik załamania się jej odporności. Kilka osób skarżyło się, że zapomniano o nich w układzie; musieli jednak czekać ze swemi żalami do chwili uzy
skania ostatecznego zwycięstwa.
Nie mam tu zamiaru rozprawiać na temat niezwykle skompli
kowanych postanowień Traktatu, które ostatecznie wzięły górę nad innemi. Jest jednak rzeczą niezaprzeczalną, że prezydent Wilson najbardziej się przyczynił do ostatecznego ustalenia statutu nowej Europy. Zaważył on w decydującej chwili na szali zwycięstwa swe
mi posiłkami wojskowemi, oraz niespotykaną w przeszłości potęgą oddziaływania słowa. Czyż można zatem było pozwolić na „o d- r ę b n y p o k ó j “ z chwilą, kiedy się wspaniałomyślnie zgodziło przy
jąć na siebie taką odpowiedzialność? . . . Czyż można było pozwolić, aby każdy szukał wyjścia z sytuacji na własną rękę, a jeden pozo
stał kozłem ofiarnym w szystkich?...
P. prezydent Wilson — natchniony rzecznik nowej, szlachetnej ideologji, której sam padł ofiarą — zamało znał tę leżącą u jego stóp
116 JERZY CLEMENCEAU
Europę. Miał on ustalić losy ludów, posiłkując się mieszaniną em- piryzmu, oraz idealizmu. Podobny system nie dziwił Amerykanina.
Dzięki zasadzie Monroe‘go, nie obawiał się, aby do niego dotarły od
głosy z Europy, a równocześnie mieszał się do jej spraw wewnętrz
nych w imię historycznej solidarności narodów cywilizowanych.
Prezydent Wilson wykazał maksimum dobrej woli w okoliczno
ściach, których nie znał z założenia; ich późniejszego rozwoju nie mógł również przewidzieć.
Traktat Wersalski prawdopodobnie obroni się skutecznie przed trybunałem dziejów, zwłaszcza, jeżeli nie wejdą w grę późniejsze ustępstwa: były one swego rodzaju arcydziełem bezceremonjalności zwyciężonych, którzy zyskali ogromnie wskutek poparcia naszych dawnych sojuszników.
Jakaż jest główna zasługa tej próby stałej pacyfikacji? Oto po raz pierwszy w historji postanowiono oprzeć się na zasadach trwałej sprawiedliwości w stosunku do ludów, których życie prze
szło pod znakiem gwałtów. Napoleon tworzył swoją Europę za jed
nym zamachem. Jego traktaty, fabrykowane pośpiesznie, nie po
siadały cech trwałości; zwracał jednak uwagę na to, aby przez pe
wien czas nie podlegały dyskusji. Nie można się dziwić, że Traktat Wersalski w ogniu improwizacyjnej krytyki — nie zdołał ziścić na
dziei, jakie w nim pokładano. Odważył się on jednak zaprowadzić generalną przebudowę rozsypującej się Europy. Może zresztą je
szcze zawcześnie wydawać sąd o tem, co się zrobiło.
Prezydent Wilson niezainteresowany bezpośrednio w sporach terytorjalnych, a ponadto przejęty realizacją swego panaceum — mógł oddać i oddał sprawie ogromne usługi. Codzień też starał się nawiązywać nici zgody, która była przeważnie krótkotrwała. Jed
nak dzięki nieustannej pomocy swego przyjaciela, zręcznego puł
kownika House — zdołał usunąć cały szereg trudności, wyrastają
szy zaszczyt swemu twórcy i propagatorowi. Jakże daleko odbiegli
śmy od tej chwili, w której prezydent Wilson nie interesował się
„niejasnemi przyczynami tylu cierpień**! Błysk ognia niemieckich
BLASKI I NĘDZE ZWYCIĘSTWA 117