„8 c z e r w c a . — Odwiedzamy trzecią, armję, generała Hum-
„berta (Oise). Zapowiadają niemiecki atak. Wszystko jest przy
gotow ane.
„9 c z e r w c a . — Atak rozpętał się.“
Po otrzymaniu votum zaufania dzień i noc byłem w podróży, odwiedzając poszczególne oddziały. Wszędzie powtarzała się ta sa
ma, odwieczna historja: nieudolność drugoplanowych dowódców.
Ten fatalny zamęt — który trzeba będzie kiedyś wyjaśnić — wywo
łało niewątpliwie naczelne dowództwo, nie utrzymując dostatecznej łączności z poszczególnemi formacjami. Gdyby jednak istniał po
między temi oddziałami ścisły kontakt — wówczas przetrzymaliby
śmy niemiecką ofensywę, nawet bez pomocy unieruchomionych przez Focha we Flandrji rezerw.
Ostatecznie oświadczyłem generałowi-głównodowodzącemu, że zwycięstwo w parlamencie nałożyło na nas nowe obowiązki; apelo
wałem następnie do jego sumienia naczelnego wodza, pytając, czy nie zechce zaproponować mi natychmiastowego przeprowadzenia zmian personalnych.
Bez wahania odparł, że jego sztab generalny’) rozporządzał zbyt szczupłemi środkami i to był główny błąd; istniała jednak po
ważna trudność w przeprowadzeniu reorganizacji, gdyż należałoby rozsadzić sztab generała Pćtain‘a.
Odpowiedziałem, że Pćtain nie posiada zupełnie fałszywych ambicyj i wystarczy mu tylko należycie wyjaśnić sprawę, do czego ma zresztą prawo. Równocześnie wyciągnąłem z kieszeni dosyć długą listę starszych wiekiem wodzów, których postanowiłem usunąć.
Broniłem naczelne dowództwo z trybuny parlamentarnej, ale wiedziałem doskonale, że spora ilość wodzów już się zestarzała i trzeba było ich zmienić; zaobserwowałem to dokładnie zbliska pod
czas mych częstych wycieczek na front. Zdawał sobie z tego rów
nież sprawę — niewątpliwie nawet lepiej ode mnie — Foch, ale dla niego, jak zresztą dla wielu dowódców, posiadało specjalny urok powiedzenie „stary towarzysz broni".
•) Zebrane przeze mnie wiadomości od czasu wydarzeń pod C h e m i n d e s D a m e s nie potwierdziły tych wyjaśnień. Zresztą sprawę można zbadać.
Trzeba będzie to kiedyś zrobić.
JERZY CLEMENCEAU
Muszę stwierdzić, że generał nie przeciwstawiał się zupełnie mej decyzji. Nie zwlekając ani chwili, udaliśmy się do generała Pćtain‘a, któremu wyłuszczyłem, jak mogłem najlepiej, treść roz
mowy z Fochem. Niewzruszony, jak .zwykle, generał Pćtain — na
czelny wódz arm ji francuskiej — wysłuchał w milczeniu mych wy
wodów i powiedział:
— Daję słowo, Panie Prezydencie, że będę uważał dla siebie za nielada zaszczyt, jeżeli Pan mi powierzy dowództwo korpusu;
miałbym całkowite zadowolenie dobrze spełniając swe obowiązki.
Był to dowód niezwykłej szlachetności, o której pamięć nie może zaginąć!
Podjąłem sprawę generałów, kwalifikujących się do udzielenia im dymisji. Generalissimus nie protestował ani razu, gdyż znał aż nadto dobrze braki każdego z nich. Przy kilku nazwiskach widzia
łem, jak wzruszał ramionami szepcąc: „stary druh . . . “ Foch zło
żył dowody całkowitego poświęcenia; wstawił się tylko za tymi,
„dawnymi towarzyszami", którzy znajdowali się na spokojniejszych odcinkach frontu; przyrzekł równocześnie, że w razie potrzeby i oni będą musieli podzielić los innych.
Powinienem, właściwie mówiąc, przeciwstawić się tym obja
wom słabostek ludzkich, gdyż z dnia n a dzień mogła rozpocząć się walka na tych właśnie, chwilowo spokojnych, odcinkach. Wówczas stawianoby mi słuszne zarzuty, zwłaszcza w razie złego obrotu sprawy. Ryzykowałem, aby pozyskać względy generalissimusa, któ
ry utrzymał się na swem stanowisku, dzięki mej interwencji w Izbie.
Z jakiegoż to powodu zarzuca mi, że go prześladowałem! Coby Pan.
robił w tej chwili, mój biedny Marszałku, gdybym Go nie zasłonił własnemi piersiami wobec sędziów? Muszę, niestety, przypomnieć to Panu, ponieważ sam nie chciałeś o tem pamiętać.
Zgodnie z danem przyrzeczeniem specjalna komisja parlamen
tarna otrzymała akta, których nigdy nie widziałem, gdyż miałem cały szereg ważniejszych zajęć. Kiedy komisja ta oświadczyła, że.
nie może ustalić sprawy odpowiedzialności — pozostał przede mną tylko Marszałek Foch. Każdy aż nadto dobrze rozumie dziś, dla
czego tu zachowuje milczenie „M ć m o r i a 1“ .. . 44.
R O Z D Z I A Ł IV.
ZUŻYTKOWANIE AMERYKAŃSKICH KONTYNGENTÓW.
Powstała dosyć poważna różnica zdań pomiędzy mną a gene
rałem Pershingiem.
Każdy wie, że amerykańscy żołnierze, dzięki swej waleczności, tworzyli doskonałe jednostki bojowe, chociaż improwizowano je for
malnie. Kilka takich dywizyj wysłano na front pod komendę, fran
cuską, i angielską,. Nie mogło być inaczej. Pozostali musieli przejść okres wyszkolenia wojskowego i w tym celu wysyłano specjalnych instruktorów francuskich do Ameryki, którzy rozpoczynali tam ura
bianie przyszłych żołnierzy; wykańczali tę pracę, już we Francji, in
ni oficerowie. Na to trzeba było czasu. A tu aż się serce krajało, gdy człowiek patrzał bez przerwy na krwawe żniwo śmierci w na
szych szeregach; tymczasem — na odległość strzału armatniego za frontem — stały bezczynnie pokaźne zastępy amerykańskie, pod komendą swych doskonałych wodzów.
Widziałem, jak z każdym dniem przerzedzały się nasze szeregi wskutek bezprzykładnych w dziejach ofiar. Czyż więc dla mnie, francuskiego m inistra wojny, patrząc na to, mogło istnieć bardziej pilne zadanie — niż przyśpieszenie, w dopuszczalnych granicach, czynnego zużytkowania amerykańskiej pomocy? Robiłem przegląd jednego z ostatnich kontyngentów brytyjskich i — widząc materjał słabszy fizycznie — doszedłem do wniosku, że nasza znakomita aljantka goni resztkami sił. Czyż miałem poprzestać na teoretycz
nych rozważaniach? Nie w ten sposób pojmowałem swój obowiązek!
Nalegałem więc wszystkiemi siłami na generała Pershinga (prezydent Wilson był podówczas jeszcze w Ameryce), otrzymując wciąż wymijające odpowiedzi. Pershing ze swym charakterystycz
nym ironicznym uśmieszkiem — odkładał z dnia na dzień. Nie wąt
piłem, że Foch robił wysiłki ze swej strony. Mówiliśmy często na
46 JERZY CLEMENCEAU
ten temat. Ale, muszę przyznać, że, moim zdaniem, generał główno
dowodzący odnosił się z nadmierną rezygnacją do odmownych od
powiedzi Pershinga; wskutek tego też czasami wynikały pewne roz- dźwięki pod koniec naszych rozmów.
Z aprobatą, Focha, czy bez niej — nie przestawałem nękać na
czelnego wodza amerykańskiego, prosząc go, aby zechciał wysłać do boju, na pomoc naszym zastępom, pierwsze pułki zaoceanowe, uzna
ne za dostatecznie wyćwiczone. Chodziło o ulżenie naszym wojskom w okresie najcięższego kryzysu — jaki bodaj nigdy nie przeżywały armje francuskie — z powodu braku żołnierzy. Niewątpliwie gene
rał Pershing pragnął szczerze pośpieszyć nam z pomocą, boć prze
cież dlatego przyjechał zza morza. Ale przy całym romantyzmie swego zadania — musiał pamiętać również o obowiązku stworzenia autonomicznej arm ji amerykańskiej, obowiązku, którego koniecz
ność uznawałem.
Własny rząd, kraj, nawet sama arm ja —- trzymały go w nie
pewności. Opinja publiczna z drugiej strony oceanu chciała wyra
biać drogą improwizacji obok żołnierzy również i oficerów; mnie natomiast przedewszystkiem obchodził ostateczny wynik decydu
jący rozprawy. Generał Pershing po przyjacielsku, lecz uporczywie zalecał mi cierpliwość, póki nie utworzy pełnowartościowej armji.
Nalegałem w nerwowem podnieceniu, boć przecież los mojej ojczy
zny ważył się co chwila na polach bitew, które wypiły tyle conajlep- szej krwi francuskiej! Im bardziej nalegałem — tern większy był opór amerykańskiego generała. Dochodziło do tego, że chwilami nasze uśmiechy przy pożegnaniu z trudem pokrywały zgrzyt zębów.
Czyż można się dziwić, że postanowiłem zbadać jak pomagał mi w tej sprawie wódz naczelny? W zasadzie generalissimus mu
siał podzielać moje zdanie.
4 m aja 1918 r. wysłałem telegram do ambasadora Francji w Waszyngtonie p. Jusseranda, powiadamiając go o treści ugody, zawartej pomiędzy państwami sprzymierzonemi na konferencji
w Abbeville. j
Oto zasadnicze momenty tej ugody:
„Najwyższa Rada Wojenna uwraża za wskazane jaknajszybsze
„formowanie a r m j i a m e r y k a ń s k i e j , k t ó r a b ę d z i e p o d j e g a ć b e z p o ś r e d n i o w ł a s n e m u w o d z o w i, o r a z w a 1-
„ c z y ć p o d s w o j e m i s z t a n d a r a m i .