• Nie Znaleziono Wyników

O NOCNEJ PRZYGODZIE PANA LANCELOTA

rzysięgi, którą jako rycerz Okrągłego Stołu był tli- / złożył, dopełniając wędrował Pan Lancelot po wielu obcych dzikich całkiem krajach, wiele też wód przepłynął i dolin zjechał. Zabił on Pana Turkwina, który na życie błędnych rycerzy nastawa!, zasię drugiemu nieszczeremu zdrajcy, co na damy, panienki i niewiasty szlachetnego rodu napadał, głowę mieczem rozrąbal.

Oprócz tego inne jeszcze krzywdy wyrównał i mężnie w wielu walkach stawał.

Owóż pewnego dnia zdarzyło się, że przez las głęboki jechał, gdzie, jak już dotąd nieraz bywało, schronienia byle jakiego sobie szukał. Gdyż mężny był Pan Lancelot i mocny i trudów żadnych się nie lękał, o jedno tylko dbając zawsze, aby z honorem rycerskim w zgodzie być.

Właśnie był Pan Lancelot na most długi wjechał, gdy nagle chłopisko jakieś nieokrzesane z boku wypadłszy, cios potężny prosto w chrapy rycerskiego rumaka wy­

mierza, rycerza zaś pyta, dlaczego przez ten most nie ma­

jąc na to pozwolenia jedzie.

— Dlaczegóż bym też tędy jechać nie miał — Pan Lan­

celot na to rzeknie — skórom tę sobie drogę obrał ?

— Nic z tego, zawrócić musisz — mówi ów nieokrze­

saniec i na rycerza z wielką pałką nabijaną żelazem się rzuca.

Pan Lancelot miecz swój wyciągnął i prędko się

63 z chłopiskiem

z chłopiskiem tym uporał. Potem most, jak długi, przeje­

chał, potem wioskę, gdzie wylegli na drogę mieszkańcy próżno ostrzegali go, aby dalej się nie zapuszczał, i prosto do zielonego podwórca zamku jednego zmierzał. A zwał się ów zamek Tintagil. W Kornwalii on leżał.

Tu napadło nań zaraz dwóch olbrzymów wielkich;

straszliwe buławy w ręku oni dzierżyli. Tarczą i mieczem się posługując Pan Lancelot wkrótce jednego z nich na ziemię obalił, drugi ze strachu przed straszliwymi cio­

sami rycerza precz umknął. Wtedy wszedł Pan Lancelot do sieni zamkowej. W zamku uwolnił on sześćdziesiąt niewiast szlachetnego rodu, które u olbrzymów przez siedem lat w niewoli siedziały i głodem przymuszone jedwab im przędły i szyciem się trudniły.

— Ugośćcie mnie, jako możecie — Pan Lancelot im powie — a co skarbów jest w tym zamku, daruję wam wszystko, aby wam krzywdę waszą wynagrodzić.

Wkrótce znowu konia dosiadł i po nowe ruszył przy­

gody.

Pewnego wieczoru do szlachcica jednego starego za­

jechał, a ten chętnie rycerzowi i rumakowi jego gościny udzielił i podejmował go, jak mógł najlepiej. Gdy nadeszła pora spoczynku, zaprowadził gospodarz Pana Lancelota do izby wygodnej, co się na poddaszu nad bramą wjaz­

dową znajdowała, aby tam przespał się rycerz. Pan Lan­

celot zbroję zdjął i obok łoża ją złożył. Wkrótce też za­

snął. Niedługo potem nadjechał ktoś konno do bramy i z pośpiechem w nią zapukał. Usłyszawszy to wstał Pan Lancelot i przez okno wyjrzał. Wówczas w świetle księ­

życa zobaczył, jak trzech rycerzy jeźdźca samotnego do­

pada. Wszyscy jednocześnie nań się rzucili miecze do cię­

cia wznosząc, a ów konia w miejscu zwróciwszy mężnie przeciw wszystkim trzem stanął.

— Prawdziwie — mówi Pan Lancelot — winienem

64 rycerzowi

rycerzowi temu pomóc, gdyż wstyd by mi było patrzeć spokojnie na to, jak trzech na jednego naciera. A gdyby zginął, śmierci jego byłbym współwinny.

Wdział więc zbroję i sznur z prześcieradła skręciwszy spuścił się po nim przez okno na dół.

— Tu, do mnie, rycerze — w głos zakrzyknie — tego zaś rycerza poniechajcie!

Wówczas wszyscy trzej Pana Kaja odstąpiwszy — gdyż Pan Kaj to był, co w tak srogich się znalazł opa­

łach — na Pana Lancelota natarli. I zaczęła się walka potężna, gdyż trzej rycerze z koni zsiadłszy obstąpili Pana Lancelota dokoła i wiele silnych ciosów mu zadali.

Chciał dopomóc Pan Kaj swemu wybawcy, ale nie po­

zwolił na to Pan Lancelot i nie minęła i chwila, jak sześ­

ciu zaledwie uderzeniami miecza wszystkich trzech prze­

ciwników na ziemi rozciągnął. Potem zażądał, aby się Panu Kajowi poddali i przyrzekli, że w najbliższą nie­

dzielę Zielonych Świątek na dwór królewski pójdą, jako królowej Ginewry jeńcy. Z tym pozwolił im odjechać, zasię sam głowicą miecza do bramy zapukał. Nadszedł gospodarz i wpuścił Pana Lancelota, a z nim Pana Kaja.

— Panie — gospodarz mówi — myślałem, że w łożu spoczywasz.

— Tak było — rycerz odpowie — alem wstał i przez okno skoczył, żeby towarzyszowi staremu dopomóc.

A kiedy do światła podeszli, poznał Pan Kaj, że to Pan Lancelot był, co go od śmierci pewnej wybawił i ukląkłszy przed nim za dobroć jego gorąco mu dziękował.

— Panie — Pan Lancelot mu rzeknie — nie uczyni­

łem ja więcej ponad to, com był powinien. A teraz rad cię witam i proszę, abyś spocząć chciał.

Tedy Pan Kaj zbroję zdjął i o posiłek poprosił, a otrzymawszy go obficie podjadł. Potem obaj rycerze na spoczynek się udali i w jednym łożu spać legli.

65 Ae Nazajutrz

Nazajutrz wstał Pan Lancelot w czas rano, kiedy Pan Kaj spał jeszcze. Zbroję Pana Kaja na siebie wdział i jego tarczę wziąwszy do stajni poszedł. Tam Kajowego konia dać sobie kazał i z gospodarzem się pożegnawszy odje­

chał.

Niezadługo potem wstał Pan Kaj i nie znalazłszy Pana Lancelota, ani swojej zbroi, ani konia, powiedział:

— Na wiarę moją! Wiem ja teraz dobrze, że nie­

jeden z Arturowego dworu szwanku dozna, gdyż zbroja moja i koń mój wszystkich rycerzy zwiodą. Myśląc że ze mną sprawa śmiało stawać mu będą, zasię ja jego zbroję i konia mając w spokoju jechać mogę.

Niedługo też i Pan Kaj gospodarzowi za gościnę po­

dziękowawszy odjechał.

I tak, Pan Lancelot w głąb puszczy wjechał i tam, w kotlinie, czterech rycerzy z dworu Artura pod dębem stojących zobaczył. A ci Pana Lancelota dostrzegłszy po zbroi sądząc myśleli, że to Pan Kaj jedzie.

— Na wiarę moją! — mówi jeden z nich, Pan Sagra- mur — wypróbuję ja Pana Kaja mocy — i wziąwszy włócznię do ręki do Pana Lancelota podjechał.

Zasię Pan Lancelot, który Pana Sagramura dobrze znając wiedział, czego po nim spodziewać się może, tak silnie włócznią go ubódł, że i koń i jeździec obaj na ziemię runęli.

— Patrzcie, towarzysze! — zawoła drugi (Pan Ektor to był) — Widzieliście kiedy cios taki! Roślejszy mi się zdaje od Pana Kaja ten rycerz. A teraz zobaczycie, co mu uczynić potrafię.

I Pan Ektor, włócznię wziąwszy do ręki, galopem do Pana Lancelota podjechał. Dźgnął go Pan Lancelot włócznią tak silnie, że i tarczę i ramię rycerza przekłuł.

Wytrzymała ten cios włócznia Lancelotowa, zasię Pan Ektor z koniem na ziemię runął.

66 Na wiarę

— Na wiarę moją! — mówi trzeci z rycerzy, Pan Uwan — oto ci jest mocny rycerz! Pewien teraz jestem, że Pana Kaja on zabił. A i to widzę, że nie łatwo mi będzie takiemu siłaczowi dorównać.

I włócznię w garść ująwszy na Pana Lancelota ru­

szył. A znał go dobrze Pan Lancelot i na równym go spotkawszy taki mu cios swoją włócznią zadał że do­

szczętnie go ogłuszył. I nie wiedział nawet sam Pan Uwan, gdzie się znajduje.

— Widzę teraz — mówi ostatni, Pan Gawen — że muszę się i ja z rycerzem tym potykać.

Tedy tarczę nadstawił i włócznię dobrą wziął w rękę.

Potem obaj rozpęd największy wziąwszy starli się ze sobą i wzajem włóczniami w sam środek tarczy jeden drugiego ugodzili. Ale nie wytrzymała takiego uderzenia włócznia Pana Gawena i pękła, a Pan Lancelot tak silnie koniem na konia Gawenowego natarł, że runął koń na wznak i Pana Gawena pod sobą przygniótł.

Wiele biedy miał Pan Gawen, nim się spod konia wy­

dostał. Zasię Pan Lancelot stępa odjeżdżając uśmiechnął się i powiedział:

— Niech Bóg da zdrowie temu, co tę włócznię zrobił.

Nigdym jeszcze lepszej w ręku nie miał.

Wówczas czterej rycerze razem się zebrawszy jeden drugiego pocieszali.

— Co też powiecie na ów czyn ? — Pan Gawen za­

pyta. — Wielkiej to mocy człowiek, gdyż jedną włócznią wszystkich nas czterech obalił. Głowę sobie dam uciąć, że to Pan Lancelot. Po jeździć go poznaję.

KONIEC ROZDZIAŁU JEDENASTEGO 0 NOCNEJ PRZYGODZIE PANA LANCELOTA

ROZDZIAŁ XII O TYM JAK PAN LANCELOT