• Nie Znaleziono Wyników

O TYM JAK PAN LANCELOT DO KAPLICY NIEBEZPIECZNEJ WSZEDŁ

J

ednego dnia, kiedy Pan Lancelot długi czas głębo­

kim lasem jechał, spostrzegł przed sobą stary dwór za mostem leżący. Tedy przez most ze starości zwą- tlały przejechał i do dworu wszedł, a tam w sali zobaczył leżące zwłoki rycerza, znacznego widać człeka. Zaraz też podeszła do Pana Lancelota pani jedna ręce łamiąc i plą­

cząc. I powiedziała mu:

— Ach, rycerzu, wielkiś mi ból sprawił.

— Dlaczego mi to mówisz? — Pan Lancelot zapyta — nigdym ja nic złego temu rycerzowi nie uczynił. Nie patrz więc na mnie srogo, piękna damo, gdyż, przeciwnie, żal twój głęboki sercem z tobą dzielę.

— Prawdziwie, panie — rzecze ona. — Wiem ja o tym, żeś nie ty męża mojego zabił, bowiem ten, co tej zbrodni dokonał, ciężko jest ranny i nigdy już zapewne nie ozdrowieje. Za to ci ręczyć mogę.

— Jakżeż się mąż twój zowie? — rycerz zapyta.

— Panie, — dama odpowie — Panem Gilbertem go zwano. Jednym z najlepszych rycerzy na świecie całym on był. A jak zwie się ten, co go zabił, nie wiem.

— Niech Bóg cię zatem pocieszy — Pan Lancelot po­

wiedział i z powrotem do lasu odjechał.

A tam spotkał pannę jedną, która go znała dobrze, a ujrzawszy go zawoła:

— Dobrze, że cię spotykam, panie. Na rycerskość

68 twoją

twoją cię zaklinając, proszę, abyś bratu mojemu, który ciężko jest ranny, dopomógł. Brat mój krwią dotąd spływa, gdyż dziś z Panem Gilbertem na ostre walczył i w walce go zabił. Ranny jest mój brat okrutnie, a wróżka jedna, co w zamku pobliskim mieszka, mó­

wiła mi, że rany jego dotąd krwawić będą, póki rycerza nie znajdę, który by do Kaplicy Niebezpiecznej poszedł i stamtąd miecz i skrawek skrwawionej opończy zabi­

tego przyniósł. Ów miecz i opończy skrawek, gdy je do ran brata mojego przyłożę, uleczą go.

— Cudowna to jakaś sprawa — Pan Lancelot rze- knie. — Ale jakżeż się brat twój zowie?

— Panie — panna odpowie — Panem Meliotem go zwą.

— Z żalem to słyszę — Pan Lancelot powiada — gdyż do Bractwa Okrągłego Stołu on należy, przeto wszystko, co tylko w mojej mocy, uczynię, aby mu dopomóc.

— Tedy skręć, panie, na tę dróżkę, co pod górę wie­

dzie — panna mówi — do Kaplicy Niebezpiecznej cię ona zaprowadzi. A ja tu czekać będę, aż Bóg mi cię ześle z po­

wrotem. Prócz ciebie nie znam rycerza, który by się na tę ważył przygodę.

Tak więc Pan Lancelot odjechał, a do Kaplicy Niebez­

piecznej przybywszy z konia zsiadł i u furtki cmentarnej go uwiązał. A na przedniej ścianie kaplicy zobaczył wiele pięknych, bogatych tarczy wiszących, a wszystkie wisiały szczytem do dołu zwrócone. Wiele też z nich oglądał już był niegdyś Pan Lancelot na rycerzach znajomych. Potem ujrzał przed sobą trzydziestu rycerzy ogromnych. A każdy z nich najwyższego człeka, jakiego kiedykolwiek w życiu oglądał, o trzy stopy przerastał. W czarnych wszyscy byli zbrojach i stali z obnażonymi mieczami i nastawionymi tarczami w pogotowiu. A uśmiechali się wszyscy szyder­

czo i zębami na Pana Lancelota zgrzytali. Widząc to ry­

69 cerz tarczę

cerz tarczę przed siebie wysunął i miecz chwycił do walki się gotując. Wprost na nich ruszył chcąc sobie drogę mie­

czem otworzyć, ale rozstąpili się na boki i przejść mu dali. Zaraz też serca w nim przybyło i do kaplicy wszedł.

Mrok ją czarny zalegał i tylko jedna mdła lampka pło­

nęła. W jej świetle łyskającym dojrzał Pan Lancelot zwłoki w opończę jedwabną spowite. Pochylił się rycerz i kawałek opończy uciął. Wówczas zdało mu się, że zie­

mia pod nim drgnęła i strach poczuł. Potem i miecz jasny zobaczył przy zwłokach leżący. Porwał go i z kaplicy wypadł. Ledwo się na cmentarzu znalazł, kiedy olbrzymi owi głosem grobowym do niego przemówią:

— Rycerzu, Panie Lancelocie, odłóż ten miecz, ina­

czej umrzesz.

— Czy umrę, czy żyw będę, — Pan Lancelot im od­

powie — słowami go ode mnie nie odbierzecie. Walczcie o niego, jeśli taka wasza wola.

I przeszedł wśród nich śmiało.

Tuż za dziedzińcem cmentarnym na piękną panienkę natrafił, a ta mu rzeknie:

— Panie Lancelocie, porzuć ten miecz, lub zginiesz.

— Nie porzucę go na żadne zaklęcia — Pan Lancelot mówi.

— To dobrze — rzeknie ona. — Gdybyś go był bo­

wiem porzucił, nigdy byś już więcej królowej Ginewry nie zobaczył. A teraz, miły rycerzu, o jedno cię tylko po­

proszę, pocałuj mnie raz jedyny.

— Nie — Pan Lancelot odpowie — niech Bóg mnie od tego uchowa.

— To dobrze, panie — panna na to — gdybyś mnie był pocałował, dokonałyby się dni twoje. A tak oto, nie­

stety, wszystkie moje zachody stracone, gdyż myślałam, że z kaplicy tej zwycięz^n nie wyjdziesz. Miałam ci ja niegdyś Pana Gawena w swojej mocy, ale ten z Panem

70 Gilbertem,

Gilbertem, rycerzem, co tam w kaplicy martwy teraz leży, walcząc lewą rękę mu uciął a przez to czarom się moim wymknął. Kochałam cię długich lat siedem, Panie Lancelocie, ale widzę teraz, że żadna inna oprócz kró­

lowej Ginewry miłości twej nie posiędzie.

— Dobrze mówisz — rycerz jej odpowie — niech mnie Bóg od twoich sztuczek strzeże.

I tak, konia dosiadł i od panny odjechał, wkrótce też siostrę Pana Meliota spotkał. Ta do zamku go zawiodła, gdzie Pan Meliot szary jak ziemia z krwi upływu leżał.

Skoczył ku niemu Pan Lancelot i mieczem Pana Gil­

berta ran jego dotknął, potem otarł je skrawkiem owej opończy, w którą ciało Pana Gilberta było spowite. I wstał Pan Meliot zdrów zupełnie, jakby był wcale nie choro­

wał. Wielka też między .nimi zapanowała radość. Potem Pan Meliot z siostrą Pana Lancelota, jak mogli najlepiej, ugościli, nazajutrz zaś rycerz pożegnał ich i dalej poje­

chał.

KONIEC ROZDZIAŁU DWUNASTEGO

0 TYM JAK PAN LANCELOT DO KAPLICY NIEBEZPIECZNEJ WSZEDŁ