rzy dni pustelnik Pana Lancelota w pustelni trzy-
W
mai, potem konia mu dał i hełm i miecz. Odjechał tedy rycerz po przygodę dążąc, którą mu Bóg zesłać chciał. Jednej nocy, kiedy spal, widzenie go naszło i głos usłyszał: „Powstań, Lancelocie, i zbroję wdziej i na pierwszy okręt, jaki znajdziesz, siadaj".
A kiedy te słowa posłyszał, ocknął się i światłość wielką dokoła siebie zobaczył. Wówczas w uwielbieniu rękę podniósł i zbroję wdział, aby gotowym być. I zrzą
dził przypadek, że od razu na brzeg morza trafił. Okręt tam znalazł bez żagli i bez wiosła. A skoro tylko na okręt ów wstąpił, słodycz bezmierną poczuł, jakiej nigdy jesz
cze nie był zaznał i spokój taki, jakiego nigdy przedtem nie odczuwał. W onej szczęśliwości na pokładzie okrętu legł i zasnął i do rana spał.
I tak przez miesiąc i dłużej Pan Lancelot na tym okrę
cie przebywał. A jeśli zapytacie, czym tam żył, powiem, że jako Bóg lud Izraela manną żywił, tak i Pan Lancelot żywiony był. Pewnej nocy podobało mu się na brzeg wy
siąść, gdyż znużony był nieco tym pływaniem. A wtedy nadsłuchując tętent kopyt usłyszał, zasię potem ujrzał, jak ktoś na koniu nadjeżdża. A gdy bliżej podszedł, zdało mu się, że rycerza widzi, i wnet poznał, że Galahad to był.
Wielkie też między nimi zapanowało wesele, nie masz jednak języka, który by wypowiedzieć zdołał tę radość,
163 Ak* jaką jeden
jaką jeden drugiemu okazywał. Wiele też słów przy
jaznych, miłych, wzajem sobie wówczas powiedzieli, ale tych wam nie powtórzę. Niech między nimi tylko zo
staną.
A potem jeden rycerz drugiemu opowiedział o przy
godach i cudach, jakie się im wydarzyły w tylu podró
żach, odkąd z dworu królewskiego wyjechali.
I tak Lancelot z Galahadem przez pół roku na tym okręcie zostawali, a ze wszystkich sił swoich dniem i nocą Bogu służyli. Często też okręt ich do wysp dale
kich przybijał, gdzie ludzka nie stanęła stopa, gdzie zwierz tylko dziki miał legowisko. Wielu tam dziwnych i nie
bezpiecznych przygód doznali, z których zwycięsko zaw
sze wychodzili. Ale że w przygodach tych z bestiami dzi
kimi tylko mieli sprawę, a nic to szukania Świętego Graala nie dotyczyło, pominiemy je w opowieści naszej, zbyt bowiem długo byłoby mówić o tym wszystkim, co się rycerzom tym wydarzyło.
A potem zdarzyło się, że raz pod skraj lasu podpły
nęli, niedaleko krzyża, co tam stał. Pod krzyżem rycerza ujrzeli w białej zbroi, na koniu wspaniale odzianym, a w prawej ręce za uzdę białego rumaka on wiódł. Z ru
makiem tym do okrętu podjechał i obu rycerzy w imię Pana Wysokiego pozdrowiwszy powiedział:
— Galahadzie, dość już długo z Lancelotem, panie, przebywałeś. Z okrętu wynijdź i na konia tego siadaj i jedź, dokąd cię przygody w szukaniu Świętego Graala zaprowadzą.
Tedy Galahad, smutny, z Panem Lancelotem się po
żegnał, obaj bowiem wiedzieli, że nie zobaczą się już, aż w straszliwym dniu Sądu Ostatecznego. Potem Galahad konia dosiadł i w las wjechał. Wtedy wiatr wielki się zerwał i okręt z Panem Lancelotem dalej popędził i przez miesiąc cały po morzu go gnał. A przez ten czas Pan Lan
164 celot spał
celot spał niewiele, ale do Boga się modlił, ażeby mu ze- chciał jaką wieść o Świętym Graalu zesłać.
I zdarzyło się, że raz, o północy, okręt do zamku pod
płynął, który piękny i bogaty nad brzegiem stał, tyłem do morza zwrócony. Zasię tylna brama tego zamku ku morzu wiodąca otwarta była i strażyś przy niej ludzkiej nie dojrzał, dwa tylko lwy wejścia strzegły, i księżyc jasno świecił. Wtedy Pan Lancelot głos posłyszał: „Lan
celocie, z okrętu zstąp i do zamku wejdź, a ujrzysz tam wiele z tego, co oglądać pragniesz".
Zaraz też Lancelot broń chwycił i do bramy podszedł i lwy ujrzał, a ujrzawszy je miecz obnażył. A na to nagle karzeł się przed nim pojawił i po mieczu go uderzył tak silnie, że wypadła rycerzowi broń z ręki. I posłyszał głos:
„O człowiecze małej myśli i małej wiary, dlaczego w mie
czu swoim większą, niźli w Twórcy twoim, ufność pokła
dasz? Ten, w któregoś służby się zaciągnął, lepiej cię, niż zbroja twoja, osłoni**.
Tedy rzeknie Lancelot:
— Miły Ojcze, Jezu Chryste, dziękuję Ci za wielką łaskę Twoją, żeś mnie za czyn mój niegodny zganił. Teraz widzę, że mnie za sługę Swojego masz.
Potem miecz podniósł i do pochwy go schował. A kiedy do lwów się przybliżył, nasrożyły się, jakby pożreć go chciały. Nie zważając na to, dalej szedł i żadnej nie do
znał obrazy. Przez bramę na podwórzec zamkowy się dostał, a stamtąd do głównego skrzydła, gdzie cisza pano
wała zupełna. I tak uzbrojony do środka wszedł a wszystkie bramy i drzwi otwarte znalazł. Wreszcie kom
natę jedną napotkał o drzwiach zamkniętych. Rękę na zaworze położył i z całych sił na nią naparł, ale tych drzwi otworzyć nie mógł.
Wówczas nadsłuchiwać zaczął i głos posłyszał tak słodko śpiewający, że nieziemskim głosem się zdawał.
165 Ukląkł
Ukląkł Lancelot przed drzwiami komnaty, gdyż dobrze wiedział, że Święty Graal tam przebywa. Potem rzekł:
— 0 miły, słodki Ojcze, Jezu Chryste, jeślim tylko zdołał kiedy uczynić cośkolwiek, co Ci miłym było, przez miłosierdzie Twoje nie pogardź mną za grzechy dawne i ukaż mi coś z tego, czego szukam.
Na to otworzyły się drzwi komnaty i światłość przez nie wyszła tak wielka, że w całym zamku jasno się uczy
niło, jakby w nim zapłonęły wszystkie świata pochodnie.
Pan Lancelot na progu stanął i byłby wszedł, gdyby mu był znowu ów głos nie powiedział: „Cofnij się, Lancelo
cie i nie wchodź, albowiem to ci się nie należy. A gdybyś wszedł, odpokutujesz za to“.
Cofnął się tedy rycerz z ciężkim sercem i do środka komnaty spojrzał. Stół srebrny tam zobaczył i naczynie święte purpurowym brokatem przykryte i aniołów mnóstwo dokoła. Wtedy wielkim krokiem próg przestą
pił i do komnaty wszedł i ku stołowi srebrnemu zmierzał.
A kiedy podszedł już blisko, poczuł na sobie jakby od
dech z ogniem zmieszany, który go w twarz tak silnie uderzył, iż zdawało się rycerzowi, że twarz mu spłonie.
Wówczas na ziemię runął i sił nie miał, ażeby powstać.
Potem poczuł dotknięcie wielu rąk, które go z ziemi pod
jęły i poza próg komnaty wyniosły i tam jak martwego złożyły.
Nazajutrz rano, gdy dzień wstał jasny, zbudzili się ci, co w zamku tym przebywali i Pana Lancelota przed drzwiami komnaty leżącego znaleźli i dziwowali się wszyscy, skąd się tam wziął. Przyglądali mu się i tętna u dłoni jego szukali, ażeby przekonać się, czy życie z niego nie wyszło. Znaleźli wreszcie, że żyje, ale powstać nie mógł, ani też członkiem żadnym poruszyć. Tedy wzięli go i do komnaty ustronnej zanieśli i na łożu bogatym położyli. Tam, z dala od ludzi, jak martwy przez dni dwa
166 dzieścia
dzieścia i cztery leżał, za karę, jak sobie potem pomy
ślał, za to, że przez dwadzieścia cztery lata grzesznikiem był. Zasię dwudziestego piątego dnia oczy otworzył i spy
tali go ludzie, co wtedy przy nim byli, jako się miewa.
Odpowiedział, że zdrowym na ciele się czuje i wiedzieć by chciał, gdzie też jest. Odpowiedzieli mu, że w zamku, który Carboneck się zowie, i że w szukaniu Świętego Gra
ala cel swój osiągnął, albowiem nigdy świętego naczynia w większej bliskości nie będzie już oglądał.
Wkrótce pożegnał Pan Lancelot wszystkich, którzy w zamku tym byli i podziękował im za staranie, jakie nad nim mieli. Potem zbroję przywdział i odjechał mówiąc, że z powrotem do królestwa Logris jedzie.
KONIEC ROZDZIAŁU DWUDZIESTEGO PIĄTEGO O TYM JAK PAN LANCELOT ŚWIĘTEGO GRAALA ZNALAZŁ
ROZDZIAŁ XXVI O KOŃCU POSZUKIWAŃ