• Nie Znaleziono Wyników

O poszukiwaniu pierwowzorów literackich łódzkich dorobkiewiczów

4. Mit „ziemi obiecanej”

4.2. O poszukiwaniu pierwowzorów literackich łódzkich dorobkiewiczów

Doszukiwanie się w literackich kreacjach postaci historycznych jest tyleż intrygujące, co i złudne. Dociekamy, na kim autor wzorował kreo-waną przez siebie postać, kto powiedział takie lub inne głupstwo, kto popełnił jakiś haniebny lub kompromitujący czyn albo obnażył swoje prawdziwe, skrywane za milionami pochodzenie. Wydaje nam się, że odkrywając literackie pierwowzory, poznajemy osobowość i życie praw-dziwych łódzkich fabrykantów, bo nic o nich właściwie nie wiemy. To

jednak złudzenie. Na kreację literackich postaci złożyły się losy i anegdoty o życiu wielu łódzkich przemysłowców. Według Anny Rynkowskiej Herman Bucholc miał być wzorowany na Karolu Scheiblerze, Szaja Mendelsohn na Izraelu Poznańskim, Knoll na Edwardzie Herbście, a baron Oskar Meyer na Juliuszu Heinzlu30. Krzysztof Stefański odszukał pierwowzór Grosglika w Maksymilianie Goldfederze31. Barbara Koc twierdzi natomiast, że postać Bucholca Wł. S. Reymont budował, wyko-rzystując Juliusza Kunitzera32. Można wszakże „typować” inaczej. Koleje życia Maksymiliana Fliderbauma i jego swoista konkurencja z Hünzem nasuwają skojarzenia z Izraelem Kalmanowiczem Poznańskim, ale Hünze konkuruje nie tylko z Fliderbaumem, lecz także z Goetzkem. Hünze wydaje się wzorowany na Karolu Scheiblerze i Juliuszu Heinzlu, za sprawą swojego ogromnego majątku – z jednej strony, oraz nabytego tytułu barona – z drugiej; wiemy jednak, że Heinzel był majstrem u Scheiblera, pasowałby więc bardziej do znienawidzonego przez Buchol-ca barona Oskara Meyera. Heinzel miał jednak zgoła odmienny charakter niż Hünze. Za sprawą swojej prostoduszności oraz postury posłużył bowiem kreacji Müllera. Pierwowzorem Bucholca mógł być Karol Schei-bler z uwagi na swój ogromny majątek, oczywiście nic jednak nie zdradza, mimo różnych o nim anegdot, by w prostacki sposób odnosił się do swoich pracowników. W końcu jeden z nich został jego zięciem. Herbst jest uważany za człowieka przedsiębiorczego i kulturalnego, a zatem co miałoby zadecydować o wzorowaniu na nim postaci Knolla? „Bawełnia-ny” majątek, skąpstwo i „siajowa produkcja” Szai Mendelsohna każą doszukiwać się odwołań do Szai Rosenblatta. Pierwowzorem Maksa Aszkenazego był z pewnością Oskar Kon, o czym znów świadczą wspólne elementy kreacji pierwszego i życiorysu drugiego: zmiana imienia, zastąpienie ojca na stanowisku w fabryce w sposób niezbyt etyczny, podstępne przejęcie fabryki, powolne, ale uparte dążenie do sukcesu, również przedsiębiorczość i rzutkość. W literacki życiorys Maksa wple-cione zostały jednak elementy życiorysu innego fabrykanta – Leona Grohmana. Idzie tu mianowicie o jego rozmowę z przywódcą robotników podczas rewolucji 1905 r. L. Grohman w podobnej sytuacji pertraktował z F. Dzierżyńskim33. Podstawą dla kreacji szlachetnych Trawińskich mogli

30 A. Rynkowska, Łódź w latach „Ziemi obiecanej”, „Odgłosy” 1967, nr 6, s. 3; taż, Łódź, jaką widział Reymont, „Osnowa”, wiosna 1967, s. 11.

31 K. Stefański, Piotrkowska 77, Wyd. Wing, Łódź 2005.

32 B. Koc, O „Ziemi obiecanej” Reymonta, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wro-cław–Warszawa–Kraków 1990, s. 56.

33 Syn Leona Grohmana, Jerzy, wspomina: „Pewnego dnia przyszła delegacja robot-nicza i zapytała, czy by nie mogli podjąć rozmów w sprawie uposażeń, żeby fabryka znów ruszyła. Dogadali się […]. Doradca tych robotników, żegnając się z ojcem, podziękował za

być równie szlachetni Skrudzińscy – jedyni Polacy, którzy odnieśli dość znaczący sukces w Łodzi34. Inne postaci są mniej wyraziste, a my, jak powiedzieliśmy wcześniej, niewiele wiemy o życiu fabrykantów, toteż szukanie odniesień do rzeczywistych pierwowzorów nie przyniesie spodziewanych efektów.

Dla rozważań stricte literackich takie poszukiwania, o ile nie są uza-sadnione, nie mają większego znaczenia. W tym miejscu warto jednak podjąć ten problem, ponieważ odwołania w omawianych powieściach do autentycznych postaci oraz te same problemy poruszone w odmiennych gatunkowo utworach, odzwierciedlone u różnych, niekontaktujących się ze sobą i żyjących w innych środowiskach twórców, dają podstawy do twierdzeń o pewnej typowości przedstawionych w literaturze zjawisk, mającej odniesienia do świata rzeczywistego. Jeśli jednak przyjrzymy się osi konstrukcyjnej postaci Fliderbauma, Hünzego, Müllera, Mendelsoh-na, Bucholza, a także mniej zindywidualizowanych, jak Grosglika lub Zukera, to okaże się, że jest ona u każdej postaci niemal taka sama: nędza i ubóstwo w dzieciństwie oraz młodości, ciężka praca od najmłodszych lat, trudne początki kariery niezapowiadającej powodzenia i spektakular-nego sukcesu, pierwsze nikłe promyki pomyślności, stabilizacja, długie lata wytrwałej pracy przy rozbudowie majątku i pomnażaniu dóbr, bezgraniczne poświęcenie się tej pracy, awans społeczny, milionowy majątek. Niektórzy przeszli tę drogę w sposób uczciwy, drogę innych znaczyła wspomniana wcześniej „uczciwość łódzka”, a więc czyny niee-tyczne. W przypadku młodszej generacji schemat ten wystąpił u Stacha Wilczka, jest to jednak przypadek odosobniony. By odnieść sukces w rozwiniętym fabrycznym mieście, trzeba już mieć wykształcenie i umie-jętności, zaplecze w postaci majątku rodzinnego lub znaczącej, posiadają-cej znajomości i koneksje rodziny, a także – chęci, samozaparcie i wy-trwałość w dążeniu do celu. Na takim schemacie opierają się kreacje Maksa Aszkenazego oraz Karola Borowieckiego, Maksa Bauma i Moryca Welta. Przypadek Jakuba Aszkenazego jest wyjątkiem; jak już zaznaczono – takim ludziom, jak on szczęście zawsze samo sprzyja i nawet jeśli niczego specjalnie nie pragną, przychodzi ono do nich samo.

Już same te schematy konstrukcyjne powinny budzić zastanowienie co do zasadności poszukiwania w świecie realnym pierwowzorów bohate-rów literackich. Niemożliwe jest przecież, by wszyscy łódzcy fabrykanci zaczynali swoją karierę od majątku w postaci własnych rąk (lub krętactw

życzliwe podejście i powiedział: «Może kiedyś będę miał okazję zrewanżować się». To był Feliks Dzierżyński”. Za: P. Spodenkiewicz, Piasek z Atlantydy, rozmowy z Jerzym Grohmanem, Wyd. „Hobo”, Łódź 2006, s. 30.

i oszustw), a kończyli ją na posiadaniu milionów. Inną przesłanką, która powinna ograniczać nasze dążenia w tym kierunku są powtarzające się u różnych autorów anegdoty. Reymontowski Bucholc bezustannie poniża swojego służącego, nazywając go „kundlem”. Z jakiegoś powodu I. J. Sin-ger nazwał podobnie niemieckiego fabrykanta. Tenże fabrykant, wściekły, „woła na służącego w zielonym strzeleckim kostiumie – Du! stopfe mir

Pfeif an! Schnel, du Rotz-Hund!” („Ty! nabij mi fajkę, ty zasmarkany

kundlu!”; Sing. I, s. 36). Być może to przypadek, wydaje się jednak, że obaj autorzy odwołali się do jakiejś znanej łódzkiej anegdoty. W obu powieściach znajdziemy jeszcze jedną, podobną sytuację. I. J. Singer, ukazując przybywających do Królestwa Niemców, przedstawiając ich zróżnicowanie, ukazuje m.in. małe wozy, które ciągnęły psy: „Pomiędzy wozami przewijały się również małe wózki, zaprzężone w dwa duże psy […] Zabiedzeni, zgłodniali i bosi byli ci najubożsi, którzy sami ciągnęli swoje małe wózki, albo zaprzęgli do nich psy” (Sing. I, s. 6). Reymontow-ski Szaja wyrzeka na Bucholca: „Ja przez tego złodzieja, przez tego Szwaba, co on do Polski psami przyjechał […] ja przez niego chory jestem ciągle […]” (Reym., s. 150)35.

I znów możemy stwierdzić, że jest mało prawdopodobne, by wózki zaprzężone w psy były tak charakterystycznym środkiem lokomocji przywożącym do Łodzi osadników, że stworzyły typowy obraz łódzkiego osadnictwa36. Mamy więc znów do czynienia z jakąś znaną w Łodzi fabrycznej, a dziś już zapomnianą anegdotą. Być może jednak I. J. Singer znał powieść Wł. S. Reymonta i świadomie do niej nawiązywał. Obie przedstawione wyżej sytuacje mogłyby być tego dowodem.

Podobnie, w sposób stereotypowy, ukazane są żony fabrykantów. Te nieszczęsne kobiety albo dziergają pończochy, albo chodzą w barchanach, albo mieszają w garnkach i rondlach, przygotowując sos śliwkowy lub knedle. Fabrykantowe nie potrafią mieszkać w pałacach, jak Müllerowa, boją się własnej służby, jak Hünzowa, lub wręcz drżą o każdą rzecz w swoim domu, nie umiejąc z niej zwyczajnie korzystać, jak Berta Pifke37. W przypadku żon fabrykantów autorzy korzystają już nie tyle z krążących

35 K. Kołodziej przywołuje w swoich rozważaniach anegdotę o I. K. Poznańskim, we-dle której miał on przybyć do Łodzi z niewielkim wózkiem zaprzężonym w psy (K. Ko-łodziej, Obraz Łodzi w piśmiennictwie…, s. 99–100).

36 Motyw ten znajdziemy u Z. Bartkiewicza w Złym mieście (s. 36) oraz we wspo-mnieniach A. Brauna w: Kolega z „Żeromszczaka”, rozmowa z Andrzejem Braunem, pisarzem (rozmawiał Z. Dominiak), „Tygiel Kultury” 1996, nr 6–7, s. 68.

37 Berta Pifke, jak stwierdza narrator, „ze czcią prawie siadała na adamaszkowych meblach, lękała się ugnieść pluszu kozetek i porysować hebanowych stołów, stawiając na nich jaką rzecz służącą do użytku. Drżała ciągle o całość każdego domowego sprzętu, jakby nie była w stanie niczym go zastąpić” (Mar.-Morz., s. 192).

anegdot, a wręcz ze złośliwych plotek, których zapewne było więcej niż faktycznych zdarzeń. W ten sposób ci, którym nie udało się zdobyć bogactwa, odreagowywali zapewne własne niepowodzenia. Za owymi „psami”, „skarpetami” i „knedlami” kryje się rzeczywiście cząstka prawdy. Przedstawiciele łódzkiej burżuazji tego okresu należeli na ogół do naj-mniej wykształconych w ówczesnej Europie, co wszakże nie było winą tych ludzi. Mając miliony, mieli dalej żyć w dwuizbowych domach? Już po postaci Müllera widać, że nie pozostawiono by ich w spokoju.

Poszukiwanie pierwowzorów literackich postaci może być więc tylko zabawą. Iluzoryczne jest również odkrywanie za kreacjami życia powie-ściowych milionerów kolei losu mieszkających w Łodzi przemysłowców i bankierów. Ujrzymy zapewne tylko cząstkę prawdy, która zbudować może zupełnie fałszywy obraz życia łódzkich elit. Warto jednak zastano-wić się, czy te poszukiwania wespół z przedstawionym wcześniej schema-tem konstrukcyjnym postaci nie doprowadziły do niezwykłej żywotności mitu „dwóch Wanderem”, którzy przybyli do Łodzi per pedes, zaczynali od „gęsi”, a zakończyli swoją działalność, zdobywając ogromne majątki. Bohaterowie W. Dłużniewskiego – Werner i Goehle – są żywym dowo-dem istnienia Łodzi jako „ziemi obiecanej” dla wszystkich, którzy zechcie-li tylko spróbować. Takim dowodem mogą być więc i inni bohaterowie literaccy. Może więc i tu należy szukać żywotności tej metafory miasta?

Do ciekawych wniosków może prowadzić refleksja nad przyczynami naszego zainteresowania łódzkimi fabrykantami. Dlaczego na wyobraźnię tak bardzo oddziałują bezimienni bohaterowie Bartkiewicza, bohaterowie I. J. Singera, Wł. S. Reymonta, W. Marené-Morzkowskiej? W realnym świecie tacy ludzie budzą pogardę, wywołują drwiny, są przedmiotem złośliwych anegdot. Inaczej wszakże ocenia się ludzi z „wyższych sfer”, o których życiu chętnie informuje współczesna bulwarowa prasa, pisma dla „gospodyń domowych” oraz wydawane na nieco lepszym poziomie pisma dla „kobiet klasy średniej”38. Ukazują one blichtr i lukrowane życie

38 „Kathy” – czytamy w „Marie Claire” – „pracuje na Wall Street, jest jedną z tych, którzy transakcjami giełdowymi wprawiają w ruch Nowy Jork. Zanim zniknie za wielkimi drzwiami, pochyla się ku tylnej szybie limuzyny i posyła całusa pieskowi o imieniu Harry, który towarzyszy swojej pani każdego ranka w drodze do pracy, a potem odwożony jest do psiej kosmetyczki lub na spacer do parku. Później szofer Andy zawozi go do domu”. W tym świecie widok takich ekstrawagancji nikogo nie dziwi. „Ludzie mają już po dwa, trzy domy i pełno ubrań, więc wydają pieniądze na podróże [do Hampton albo północno-zachodniego Connecticut na] rozmaite przyjęcia, bale dobroczynne, weekendy […] dokąd najwygodniej dostać się samolotem […]. To świat, w którym ulubioną rozrywką kobiet […] jest wyprawa z gromadką przyjaciółek prywatnym odrzutowcem wartym 20 milionów dolarów na zakupy do innego miasta. […] To życie w zamkniętym kręgu. […] Tylko nielicznym młodym ludziom pozbawionym wielkich pieniędzy i pochodzenia udaje się przedostać do wewnętrznych kręgów towarzyskiego rezerwatu”. Życie w tym świecie jest

„wielkiego świata”, schlebiając tyleż próżności ludzi do niego należących, co i potrzebie przeciętnego człowieka, mogącego choć w ten sposób do niego się zbliżyć. W świetle wszystkich niemal artykułów widać, że życie ich bohaterów niczym nie różni się od życia dziewiętnastowiecznych łódzkich nuworyszy: jest tak samo jałowe i puste, pozbawione sensu, a do tego – jednak nudne. Oni również w sposób bezsensowny wydają z trudem zapracowane pieniądze. Z ludzi takich, jak Müllerowie, Endel-manowie, Hünzowie lub Fliederbaumowie śmiejemy się pobłażliwie, pogardzamy nimi lub z nich drwimy, dlatego że ich znamy, ponieważ w każdym z nas w jakiś sposób tkwi parweniusz. Taki parweniusz tkwi także niemal w każdym z bohaterów artykułów poświęconych życiu „wyższych sfer”. W ich świetle sfery te cechuje takie samo życie na pokaz, bezsensowna rozrzutność, pogoń za błyskotkami i błahostkami oraz ta sama nieumiejętność zerwania z tym, co nudzi i męczy.

wyczerpujące, ale nie do pomyślenia jest, by ktoś, kto się do niego dostał, nie poszedł na proszoną kolację, obiad lub bal. Obowiązek bywania mają również i ci, którzy do niego należą, i oczywiście mają poczucie, że „[…] jakieś kolacje i obiady […] trzeba […] samemu wydawać”(T. Souter, Tak żyją nowojorscy bogacze, „Marie Claire” 1999, nr 48, s. 38–42).