• Nie Znaleziono Wyników

2. Lirnik Łodzi rolniczej w fabrycznym miasteczku

3.4. Wiktora Dłużniewskiego Wyprawa do Ameryki

3.4.2. Wartości poznawcze sztuki Wiktora Dłużniewskiego

Wyprawa do Ameryki posiada raczej skromne wartości artystyczne.

Zaciążyły na niej zamierzenia autora. Miała być bowiem pamfletem na stosunki łódzkie i równocześnie rozrachunkiem z jego osobistymi wro-gami, o czym zdają się świadczyć dopiski na marginesach, informujące najczęściej, kto i co złego uczynił. Dla nas jednak sztuka W. Dłużniew-skiego jest cenna, ponieważ ukazała prawdziwe oblicze Łodzi. Pełna wigoru i energii zabawa tkaczy jest bodaj jedynym przyjemnym aspektem życia w miasteczku. Takie jednostronne ujęcie koegzystencji mieszkań-ców miasta wynika, oczywiście, z charakteru utworu, niemniej jednak i pozostałym „scenom” nie można odmówić realistycznej prawdy. Pamię-tając o zubożeniu sztuki, będącym skutkiem zamierzeń autora, możemy stwierdzić, że utwór W. Dłużniewskiego obala również, choć niezamie-rzenie, jeden z wariantów mitu „ziemi obiecanej” – mit „spokojnego i dostatniego bytu tkaczy” oraz sam mit „ziemi obiecanej” (szerzej na ten temat w następnym rozdziale) – Łodzi rozdającej dobrobyt i szczęście tym, którzy chcieli się tu szybko i łatwo wzbogacić lub przybyli jedynie w poszukiwaniu spokojnej egzystencji.

darować. On to widać szuka jakiejś łaski u niemieckiej publiki. Nie dosyć, że uczy dbać o zdrowie i nie pozwala ludziom chorować. A co będzie […] z doktorem i apteką, jak tam wszystko będzie zdrowe?” (Dłużn., s. 104).

W sztuce Dłużniewskiego wspomina się również o ogólnych proble-mach miasteczka – o braku pracy, upadku fabryk, zastojach w produkcji, zalewie rynku obcymi produktami i wynikającymi stąd trudnościami z utrzymaniem odpowiedniego poziomu życia. Powodowały one biedę, która rodziła patologie: niewydolność wychowawczą rodziny, wyzwalanie się najniższych instynktów popychających do oszustwa i czynienia zła w pogoni za pieniądzem, a nawet do morderstwa, prostytucji i handlu żywym towarem. Wreszcie – utwór Dłużniewskiego ukazuje problemy zdrowotne mieszkańców miasta. Poza chorobami, na które człowiek narażony jest zawsze, sztuka uświadamia istnienie bezustannego za-grożenia epidemiami, tu konkretnie cholerą, i brak godziwej opieki lekarskiej.

Wyprawa do Ameryki jest dla nas cenna z jeszcze innych powodów.

Zacznijmy od tego, że ukazuje lub wymienia postaci autentyczne z „imie-nia”, jak Jesse, Goehle, Werner, Rainaffe, Tabertloch, Berta, Józef, Gustaw Ekiert, pan Weber i pan Frać, pani Pleciakowska, Forsbergerowa, kupcowa Koprowska. Prezentuje również prawdziwych mieszkańców miasteczka, ukazanych pod „imieniem” zmyślonym, jak Podhalski lub Narwal. Ich charaktery są jednak prawdziwe, nawet jeśli przerysowane. Poza tym w sztuce mamy także wzmianki o innych osobach, których nazwisk nie znamy, a które niewątpliwie odgrywały w miasteczku jakąś rolę, na przykład: „grosfater i straszna grosmuter, żona pana przełożone-go” (Narwala), która „jak jej dzieci chorowali, to posyłała po lekarstwa i po radę” do Podhalskiego, wroga swojego męża, lub Brygisia, która przywiązywała znaczenie do sztambuchowych wpisów: „Brygisia mi wy-rzucała, że kiedy wszyscy koledzy mają w sztambuchu pańskie wiersze, ja tylko nie zasłużyłem sobie na tę łaskę”. Ten aspekt sztuki W. Dłużniew-skiego możemy traktować jako ciekawostkę. I nie chodzi o to, że poza Grohmanami, Scheiblerami czy Geyerami „znamy” innych jeszcze miesz-kańców fabrycznej Łodzi. Dzięki bohaterom sztuki Łódź w końcu ożywa i tętni prawdziwym, a nie fabrycznym, składającym się z cyfr, fabryk lub pałaców, życiem. Wreszcie – takie postaci jak Podhalski, troszcząca się o dzieci żona Narwala lub Brygisia, a nawet sama Berta, która zakochała się w nauczycielu i pokrzyżowała niecne plany brata, świadczą o tym, że w Łodzi mieszkają zwyczajni ludzie, a ich codzienność toczy się utartymi torami troski o najbliższych i zabezpieczenie bytu. Deprawacje, które ukazuje W. Dłużniewski, są natomiast ciemnymi stronami życia, spowo-dowanymi narastającą biedą, a nie cechami dla miasteczka typowymi lub charakterystycznymi.

Poza autentycznymi postaciami pojawiają się również nazwy rzeczy-wistych miejsc: Zgierz, Łowicz, Brzeziny, Radogoszcz, Lućmierz, nieist-niejąca już Wólka, lub nazwa szynku, zapewne – Bawaria, w której

bywają lub którą znają bohaterowie sztuki. Fragmenty utworu potwier-dzają także istnienie w połowie XIX w. wokół miasteczka pól i lasów. Niezamierzenie sztuka zdradza również przedsiębiorczość mieszkańców Łodzi, której „fabryczna” historia liczy zaledwie trzydzieści lat. Wzmianki w utworze potwierdzają, że w ciągu tego czasu wybudowano nie tylko domy i fabryki, ale też szkołę, aptekę, szynki lub karczmy. Poza tym uruchomiono omnibus łączący Łódź ze Zgierzem: „pytał go jakiś tam pan, co to jest za napis na omnibusie”. Zgierz w tym czasie był lepiej rozwinię-ty, nie dziwi więc potrzeba dojazdu do niego. Mieszkańcy Łodzi, jak wynika z treści sztuki, utrzymywali kontakty z mieszkańcami sąsiednich miejscowości, na przykład z dość odległego, jak na ówczesne czasy Łowicza, ale też i sąsiadów ściągały do Łodzi różne potrzeby, o czym świadczą słowa Jessego: „Tego konia pocztowego z Brzezin trzymam już […] cały miesiąc”. Panował więc w miasteczku ożywiony ruch.

Wydarzenia przedstawione w sztuce są oparte na faktach, nawet jeśli czyny przypisane są osobom o innym nazwisku:

fakta prawdziwe, lecz tylko Jesse figuruje pod swoim nazwiskiem. Jego śmierć od trucizny ogłoszona w „Kurierze” w roku 1856, w styczniu. […] akcja sztuki zamienia się – pisze A. Kowalska – w kronikę wypadków łódzkich z lat 1851–1858 – wypadków tendencyjnie dobranych i wykorzystanych dla podkreślenia wrogich nastrojów i złej woli ludzi, z któ-rymi przyszło stykać się Dłużniewskiemu w Łodzi41.

Istotnie, wypada zgodzić się z badaczką – ukazane przez autora wy-darzenia dobrane są tendencyjnie, nie zmienia to jednak faktu, że są one prawdziwe, dzięki czemu znów możemy obcować z tym, co naprawdę miało miejsce, a nie z własnymi wyobrażeniami o Łodzi. Musimy być wszakże świadomi, że mamy do czynienia jedynie z pewnym wycinkiem życia miasta.

Wreszcie – sztuka zdradza nam charakter samego autora. Jakim był człowiekiem? Dlaczego tak źle potoczyły się jego losy w Łodzi? Czy winien temu był tylko jego charakter? Po nakreśleniu cech Podhalskiego i jego antagonistów wydawać by się mogło, że W. Dłużniewski przedstawił w całości nieprawdziwą, a przynajmniej bardzo subiektywną wizję wypadków w mieście. I tak na pewno jest, jeśli chodzi o „prawdę literac-ką” – sztuka jest tendencyjna, nie pozostawia żadnych wątpliwości co do winy i charakterów postaci. Oto z jednej strony mamy nauczyciela Podhalskiego – altruistę i dobroczyńcę ubogich, niosącego pomoc w po-trzebie i nieodmawiającego jej nikomu (nawet rodzinie osobistego wroga), człowieka prawego i bezkompromisowego, niewahającego się stawić czoła ludziom niebezpiecznym, z gruntu złym i nikczemnym, do

tego człowieka wykształconego, o wiedzy sięgającej daleko poza odbyte studia i o szerokich zainteresowaniach, literata, a także pedagoga dbają-cego o wychowanie i przyszłość powierzonych mu uczniów. Jest też w Podhalskim jakieś szlachetne dostojeństwo. Słowem – to postać pozytywna i niezwykle piękna. Z drugiej zaś strony antagonistami pozy-tywnego bohatera są same czarne charaktery: oszust i zbrodniarz Jesse gotowy na każdy, nawet najbardziej haniebny i odrażający czyn, podatni na wpływy wykolejeńcy tęskniący za łatwym zarobkiem i nową „ziemią obiecaną” – Ameryką – Taberloch i Rainaffe, zdemoralizowani młodzi ludzie, jak Józef, syn Narwala, i wreszcie ci, których najmniejszą wadą jest głupota, megalomania i brak szerszych horyzontów myślowych, jak Narwal. Postaci te, nawet jeśli są prawdziwe, to z pewnością mocno przerysowane. W. Dłużniewski kreśląc je, jakby zapomniał, że w literatu-rze mniejsze znaczenie ma prawda literatu-rzeczywista, a większe prawdopodo-bieństwo (znajomość tej zasady udowodnił w Pawle Łodzi Kubowiczu), które czyni wydarzenia literackie realnymi. Nas wszakże znów mniej interesują walory literackie utworu W. Dłużniewskiego, a bardziej praw-da, która znalazła w nim odzwierciedlenie. Zajmijmy się już samym Podhalskim.

Wypadałoby zastanowić się, czy W. Dłużniewski, kreśląc postać nau-czyciela i swoją zarazem, nie upiększył charakteru i osobowości Podhal-skiego lub przynajmniej, czy nie popadł w przesadę, rysując tak świetlanego człowieka. Bo skąd w takim razie brałyby się jego problemy w mias-teczku? Sam wspomina w sztuce, że grożono mu odizolowaniem: „trzeba ogłosić, że wariat i koniecznie zrobić go wariatem”, a na marginesie rękopisu: „Przypadek autora z 1849 i z 1854 r.”. Wydaje się, że W. Dłuż-niewski nie przesadził w niczym, charakteryzując siebie: rzeczywiście był człowiekiem wykształconym i o szerokich zainteresowaniach, nieobce były mu na przykład elementy zielarstwa, higieny lub medycyny, skoro wynalazł, jak twierdził, skuteczny środek na cholerę. Nie możemy również odmówić mu altruizmu i bycia dobroczyńcą ubogich, niosącym bez wyboru pomoc każdemu w potrzebie. Wart uwagi jest również jego sposób postępowania z wychowankami. Człowiek bliski W. Dłużniew-skiemu ideałami nadał mu miano „przyjaciela ludzkości”. Skąd więc problemy tak wspaniałego człowieka? Ich przyczyną były niewątpliwie dwie inne cechy charakteru poety, które zostały nakreślone wcześniej: bezkompromisowość i zasadniczość. Same w sobie, przynajmniej pierw-sza, nie są negatywne, należy je nawet uznać za pozytywne. Rzecz w tym, że W. Dłużniewski hołdował im w nadmiarze: „on wariat, wymyśla […] na kupców i wszystkich nazywa złodziejami” – stwierdza Narwal i dodaje – „[…] oddamy go do aresztu albo do bonifratrów”. Na marginesie sztuki pojawia się notatka: „Pogróżka znowu miała miejsce [w] 1856 r.”.

Nazy-wanie mieszkańców Łodzi złodziejami nie było więc raczej pojedynczą inwektywą, którą można było pominąć.

Czy W. Dłużniewski mógł się w ten sposób wyrażać o niektórych przynajmniej mieszkańcach miasta, skoro był człowiekiem kulturalnym? Mógł i specjalnie się nie krępował ani też nie ukrywał swoich negatyw-nych uczuć, bo był też, jak powiedzieliśmy, człowiekiem zasadniczym i bezkompromisowym, a rzeczy nazywał po imieniu. Kiedy przybył do Łodzi, miał 33 lata, za sobą najpiękniejszy okres życia, obfity w ważkie i wzniosłe wydarzenia, w pełni ukształtowany charakter i zdecydowane poglądy. Był gorącym patriotą, nienawidził pogoni za pieniądzem i bli-chtrem, braku wyższych ideałów, obojętności na dobro ogółu – słowem, tego co widział w okresie warszawskim u polskiej arystokracji42. Odnalazł to wszystko w Łodzi, do tego pomieszane z nędzą moralną zepchniętych na margines ludzi, którym się nie powiodło. Obca mowa i buta (tak odbierał zachowanie tkaczy) hołubionych przez władze niemieckich kolonistów z pewnością nie nastrajały go przychylnie do łódzkiej rzeczy-wistości. Wydaje się też, że W. Dłużniewski był człowiekiem pozbawionym poczucia humoru, które ułatwiałoby mu pożycie w nowym środowisku, a do tego dość ironicznym, z którym niełatwo było wygrać w szermierce słownej:

[…] kiedyśmy z nim jechali do Zgierza, to pytał go jakiś tam pan, co to jest za napis na omnibusie? A on […] odpowiedział […] po polsku: „Dwa razy na dzień do Zgierza z Łodzi Merkur, bóg kupców i złodziei chodzi”. A napisane tylko: „Drei mal des Tages geht Merkur aus Lodz nach Zgierz” (Dłużn., s. 106).

Mimo wszystko jednak starał się wypełniać obowiązki dobrego pa-trioty, pedagoga i obywatela. Nie spotkał się jednak ze zrozumieniem i przychylnością; czuł się niedoceniony i szykanowany43.

Przyczyny niepowodzeń, które spotkały W. Dłużniewskiego w Łodzi, są więc złożone. Zaciążył tu z pewnością jego dość trudny w pożyciu charakter, ale też poglądy i ideały, których nie możemy przecież oceniać negatywnie. W równym stopniu, co i osobowość poety, na okresie łódz-kim W. Dłużniewskiego zaciążyła sama rzeczywistość miasteczka tego okresu – kryzys charakteryzujący się nasilonym bezrobociem, głodem

42 A. Kowalska, Wiktor Dłużniewski…, s. 181–182.

43 J. Tynecki pisze o W. Dłużniewskim jako o człowieku ogarniętym manią prześla-dowczą, który starał się zohydzić środowisko niemieckie w Łodzi (J. Tynecki, Literatura Łodzi do 1918 roku, [w:] Literatura i język Łodzi. Materiały z sesji naukowej w Muzeum Historii Miasta Łodzi zorganizowanej w dniach 18–20 kwietnia 1978, red. Z. Skwar-czyński, Łódź 1978, s. 20). Podobne oceny spotkamy u innych badaczy. Wydaje sie jednak, że zbyt mało wiemy o poecie, by wysnuwać jednoznaczne sądy o jego charakterze.

i chorobami z pewnością w sposób deprawujący wpływał na jego miesz-kańców i zagubił gdzieś ideę uprzemysłowienia tego obszaru, realizowaną wcześniej z takim rozmachem. Pozostała tylko chęć wzbogacenia się, odbierana przez poetę jako żądza i główny cel życia. Nie możemy więc obwiniać tylko poety za konflikty, które rodziła jego osoba, tym bardziej że nie wiemy nic o tym, by był przyczyną problemów w innych miejscach, w których zamieszkał.