• Nie Znaleziono Wyników

INNE MYŚLI SABAŁY.

Ni mos casu kozdem u św iyntem u ok- w iarow ać paciyrza, to okw iaruj jedyn Nojświeńcej Panience M arijce, a ona ta

sićkich dorów ności podzieli i nikomu k rziw d y nijakiej nie zrobi.

*

Padajom sićko, że ka djasci- ni mogom, to babę poślom, ale jo tak uwazujem, ze ka baba i janioł ni mogom, to jesce hłop poradzi, ino zeby mioł scipte rozu­

mu w głowie, a nie śmieci.

Nima takij biydy, coby sie jej hłop m ondry i rozum ny obronić ni móg.

*

Ciekowi ze sm utke wnuku, to tak ni­

jak zyć, jako niedźw iedziow i z kulkom w brzuku. W yzyń ze sobe smentek, to ci i zicie bedzie zaroz m iyLe.

❖ *

SABALA PEW NY, ŻE PRZYJDZIE DO NIEBA.

Do śm ierci mu się nie śpieszyło, mimo, że ukończył 80 lat, bo sie Panu Jezusic- kowi naprzikrzać hańbieł. Ale o zbawie­

nie sw ej duszy był spokojny, gdyż — jak pow iadał — miał w niebie matkę, dziadka i babkę,. k tó rzy go bardzo kie­

dyś lubili. Kizby oni ta djaści robieli w niebie tele casi, coby mi ta nie zrobieli jakiego m iejsca za piecem w niebie. Jo nie przeklaśny, jo i pod ławom bede lezoł, coby ino w niebie.

Obiektywizm.

Na rogu spokojnej ulicy stoi k a ta ry ­ niarz i zaw zięcie kręci korbą. Ma obw ią­

zaną głow ę i budzi litość. Jeden z p rze­

chodniów podchodzi doń, daje mu jałm uż­

nę i p y ta:

— Dlaczego, staruszku, m acie obw iąza­

ną głow ę?

— P rzecież nie w y trzy m ałb y m przez cały dzień, słuchając tej kociej m uzyki.

Przesada.

W kaw iarni dw aj panow ie rozm aw iają:

—. W iesz, że będąc w Afryce, pozna­

łem m urzyna, któ ry był tak czarny, że trzeb a było zapalić lampę p rz y nim, żeby go zobaczyć.

— T o jeszcze nic, ja znałem tak chu­

dego człow ieka, że m usiał przynajm niej d w a razy w ejść do pokoju, ab y go zau­

w ażyć.

OSZCZĘDZAĆ

znaczy kupować tanio — towar ja­

kościowy — oszczędzać znaczy ku­

pować u nas — nasz towar, który jest najlepszy z pośród dobrego — ręczymy zań — swoją marką — swojem nazwiskiem — wierzcie nam

— wierzcie naszemu towarowi — nasza m arka W as nie zawiedzie — odwiedźcie nas — z pewnością Was zadowolimy.

Drogerja medycynalna - Parfumerja - Foto

Otokar Sfiasny,

K A R W IN A -S O L C A 80.

Filja: K arw ina, ul. Komeńskiego 1691.

7i

TRĘDOWAty.

Już w historii biblijnej m ożna czytać o tej strasznej chorobie ludzkiej, jaką jest trąd. C horoba ta jest znaną w e w schod­

nich i południow ych krajach ciepłych, zaś w krajach zachodnich i północnych zim­

nych jest p raw ie że chorobą nieznaną, chyba, że w y d a rz y ł się w ypadek p rz y ­ w leczenia tej choroby przez któregoś z podróżników , k tó ry te kraje zw iedzał. Do niedaw na lekarze nie byli w stanie leczyć jej, lecz w ostatnich czasach pojaw iają się pogłoski, że chorobę trądu udało się ze skutkiem leczyć.

■Chory m trą d jest p o k ry ty po całern ciele przez cale życie ropiącym i w rzo d a­

mi, ą tylko śm ierć w y b aw ia tych nie- sszezęśliwców od cierpień, jakie spraw ia im ta choroba. T rą d jest za raź liw y i jeżeli człow iek zd ro w y zetknie się z tręd o w a­

tym , to natychm iast nabaw ia się tej cho­

roby. Aby w ięc uchronić ludzi zdrow ych od zakażenia się tą chorobą, każdego cho­

rego usuw ano natychm iast z pom iędzy zdrow ych i w ysy łan o w miejsca, które b y ły przeznaczone specjalnie dla tręd o ­ w atych. T akie m iejsca w yszukiw ano na w yspach, z k tó ry ch chorzy na trą d nie

mogli uciec. W y sp y takie nazyw ano „w y­

spy tręd o w aty ch 11. Pożyw ienie i wodę do picia dla tręd o w aty ch przyw ożono regu­

larnie co pew ien czas na oznaczone miej­

sca, skąd je sobie trędow aci sami odbie­

rali. T ręd o w aty m nie wolno było pozo­

staw a ć na miejscu tam, gdzie składano pożyw ienie, lecz wolno im było zabrać pożyw ienie i w odę dopiero wtedy, gdy usunęli się stam tąd ci, którzy im poży­

wienie i, w odę przywieźli, W miejscu lub na w yspie trędow atych pozostaw ał chory aż. do śmierci.

Postępo w anie takie działo się u ludów miniejwięcej już cywilizowanych. W zu­

pełnie jednak inny sposób postępują z trę­

dow atym i u poszczególnych niecywilizo­

w anych plemion murzyńskich. 1 am zała­

tw ia się tę sprawęi w zupełnie prosty i prym ityw n y, lecz okrutny sposób. Takie­

mu chorem u na trąd, ażeby nie zarażał innych, zarzu ca się z daleka pętlicę na nogę i tak uw iązanego wlecze się i topi w morzu, lub też jakiej najbliższej wodzie.

O brazek nasz przedstaw ia .takiego nie­

szczęśliw ca trędow atego, którego krajo­

w iec w lecze utopić w morzu.

Trędowaty zostaje zawleczony na urittg i Uw wrzucony w morŁe.

S t a n i s ł a w Ł a d a .

KUR 1 K U R E K

(Z opow iadań starego górnika.) Jeden się n azyw ał Kur, a drugi Kurek;

byli to sobie dwaj górnicy, k tó rzy zaw ­ sze razem pracow ali na dole.. Jak dwie sosny, przez las blisko siebie i posadzone w lesie, nie mogą się nigdy rozłączyć, tak Kur nie mógł się odłączyć od Kurka a Kurek nie mógł się pozbyć to w arzy ­ stw a Kura.

Gdy byli młodzi, pracow ali obok siebie na filarze, k ołysząc się na drabinach, albo w yjm ując drzew o z filaru w czasie ra ­ bunku, a skoro tylko w ypadło uciekać, zaw sze Kur znalazł się obok Kurka, a Kurek obok Kura. To sam o w czasie ra ­ bunku na strza ły : Kur zapalał lonty obok Kurka, a Kurek niedaleko Kura to samo czynił.

Sami nie wiedzieli, dlaczego się tak składało. B yć moiże sztygarow i, gdy ro­

boty w yznaczał, łatw o było te dw a na­

zw iska w ym ów ić razem , a być może, że robotę znali dobrze, a najlepiej ją w y k o ­ nyw ali, w łaśnie będąc razem .

Teraz, gdy postarzeli się trochę, do­

stają w ażniejsze chodniki i pochylnie do prow adzenia, gdzie trzeb a um ieć posu­

w ać się w określonym kierunku i całą robotę podług w ytkniętej linji utrzym ać.

Jeżeli w kopalni w ypadło pogłębić sz y ­ bik, to nikt tego tak dobrze nie potrafił, jak w łaśnie Kur i Kurek.

Jeden taki szybik pogłębiali razem przed św. B arbarą, akurat w sam ą w i­

gilię św ięta; trzeb a w ięc było śpieszyć się, żeby zrobić określoną robotę w c ze­

śniej niż zw ykle, oddaw na bowiem jest w kopalni zw yczaj, że nocna zm iana kończy dniów kę o parę godzin wcześniej, poczem górnik w yjeżdża na górę i ma już święto.

W ielkie to św ięto ta św . B arb a ra i stare, jak chyba sam e górnictw o; nie tak też daw niej je obchodzono. Kto żył i p ra ­ cow ał w kopalni, ruszał do kościoła, do­

kąd tłum górników urządzał w spaniały pochód z m uzyką i w ładzą kopalnianą na czele. Kur i Kurek pam iętali trochę te czasy i widzieli, jak ten zw yczaj zaczął upadać stopniowo, aż dziś doszło do te­

go, że mało kto już idzie z muzyką do kościoła, a co do zw ierzchności i tak zw. urzędników , to ci albo do kościoła nie chodzą w cale, albo idą osobno, trzy­

m ając się zdała od górników.

Nie mogą sobie w ym iarkow ać Kur i Kurek, czy takie przejście jest wyrazem opanow ującej nas coraz więcej cywili­

zacji, czy stopniow em w kraczaniem w lepsze czasy, k tóre podług pew nych obie­

tnic mają nastąpić niedługo.

Żal im jednak tych daw nych czasów, nietyle ze w zględu na ilość mundurów i kit u czapek górniczych, k tó ra co rok jest mniejszą, ile na obojętność dla tra­

dycji, puszczanie w niepam ięć tego>, co tak miłem jest dla starsz y ch ludzi i dro- giem było sercom naszych przodków.

Dawniej w dzień św . B arb ary górnicy ucztow ali w dużym domu, gdzie urzęd­

nicy baw ili się na pierw szem piętrze, a robotnicy na dole, — dziś pod tym wzglę­

dem panuje zupełna rów ność, bo jedni i drudzy nie ucztują w spólnie; minęła już bezpow rotnie jedyna okazja wzajemnego w ypow iedzenia się chociaż raz w roku z tem, co boli, a co cieszy.

Tak sobie gw arzą Kur i Kurek, siedząc w bliskości szybika na dużej skrzyni od prochu i popijając kaw ę. Niewiadomo dla­

czego, ulżyło im się na wspomnienie; nie­

które bardzo odległe zdarzenia wspomi­

nają, jak gdyby się: to działo wczoraj, albo dzisiaj zrana, a Kurek pierw szy raz w życiu zauw ażył, że oni dwaj ciągle razem pracują i że są chyba najlepszymi kolegam i na kopalni. Kurek jest bardzo zabobonnym , wie on, że na dole istnieją jakieś siły w yższe, jakieś duchy kopal­

niane, a nad nimi zw ierzchnik, gospodarz dołu, którego na dole nie wolno nazywać po imieniu, to jest Skarbnikiem , nie wol­

no też gw izdać na dole, ani kłaść się spać, szczególnie poprzek szyn. Nigdy nie w idział Kurek tego ducha, za to często czuł go blisko siebie, bo Skarbnik, roz­

porządzając jakąś siłą niewidzialną, sam jest niewidzialnym , w ie w szystko, widzi i mści się na zuchw alcu, co nie chce

uznać tej niewidzialnej potęgi. Ileż to w ypadków już było na dole, a szczegól­

niej przed św. B arbarą, kiedy Skarbnik największe porządki w kopalni robi. Opo­

wiada! mu to pew ien s ta ry górnik, n a ­ zwiskiem Radom ski, którego Skarbnik tak polubił, że oprow adzał go po całej ko­

umie pow iedzieć tylko „ ta ta “ i „marna".

Za niemi idzie Kurek, za k ry j tw arz czap­

ką i szlocha.

— Ratuj nas w każdej godzinie — jęk­

nęło z piersi, a ręka natrafiła m achinal­

nie na coś drew nianego; to deska szero ­ ka i gruba, którą Kur sobie pod nogi pod­

kładał zw ykle, gdy dziurę w iercił. D es­

ka ta stała te ra z w kącie, w którym dziur nabitych nie było. O burącz złapał Kur za deskę, stanął w kąćie szybika i deską się zastaw ił. W myśli jego po­

w stało, że musi jakiś ślub uczynić Bogu, jeżeli w yjdzie stąd cato.

W tem strzał, jeden, drugi itd. W des- skę uderzają kamienie, w iększe, mniejsze, czasem deskę zasypuje miał lub m ieszany rupieć. Lecz oto strza ł ostatni. Kur nie wie, żyje, czy nie żyje, czuje tylko-, że ma okaleczone palce, co z zadeski w y ­ sta w a ły lecz m niejsza o to, dałby sobie w szystkie palce uciąć, byleby w yjść stąd

chociażby kaleką. Z gryźliw y dym od dy­

nam itu zapycha mu gardło, źre oczy i dusi.

W tem dym staje się widzialnym , nabien m lecznego koloru, ktoś lam pkę prowadzi po spodzie szybika, w idocznie szuka. To Kurek szuka tru p a Kura. Kur chciałby się odezw ać, ale mu głosu b rak i boi się ru­

szyć, żeby now e jakieś dziury nie wy­

strzeliły.

Lecz Kurek nam acał już nogi Kura, po­

w iódł rękę w yżej do kolan, do pasa, za­

trzy m a ł rękę p rz y ustach i lampkę do sam ych ślepion Kura przystaw ił. Kur ży­

je. T eraz już niem a strachu. Toż to święto św ięto będzie dla n ic h !...

Od tego czasu dużo w ody upłynęło w rzekach. Kur i Kurek już nie żyją. Do sam ej śm ierci jednak Kur nie wierzył w duchy, a Kurek w ierzy ł jeszcze mocniej, sądząc, że w ow ą noc straszną widział jeżeli nie Kura, to przynajm niej jego du­

cha, co dla nas pozostanie zagadką.

Targ

Powiązane dokumenty