• Nie Znaleziono Wyników

Poglądy lana Kochanowskiego na wychowanie dzieci

Któż z nas nie zna przecudnych „T re- nów “, jakie ojciec poezji polskiej Jan Kochanowski napisał po śm ierci córeczki sw ej Urszulki! Z w ie rsz y tych bije obok sm utku i żalu, także głęboka m iłość oj­

cow ska; Jan K ochanowski sta w a przed oczym a naszem i, jako kochający ojciec rodziny, dla którego dom, żona i dzieci stanow ią najw yższe szczęście.

I tak też było, zdaje się w istocie, bo i w innych utw orach Kochanowskiego znajdujem y w zm ianki i ustępy, k tóre do­

w odnie w skazują na ten ry s charakteru poety. N aw et w psalm ach znajdujem y ustęp:

„Ojciec siędzie za sw ym stołem A dziateczki staną kołem Jako oliwki zielone . . . “

a w w ierszu na w esele Jan a Zam ojskiego ułożonym, życzy poeta now ożeńcom tej zw łaszcza chwili, gdy

„D ziatw a kochana kołem w a s otoczy Do serca w aszego o m iłość zapuka."

W obec tego w a rto p rzyjrzeć się, jak się ów „śpiew ak rodzinny" z a p a try w a ł na w ychow anie dzieci: czy daw ał ra d y ro­

dzicom, jakby te sk a rb y swoje strzegli przed surow em i ciosami ży cia? czy opi­

sy w ał stroje dziecinne i w ym yślne zab a­

w y ? czy w sk az y w ał na szkoły i zak ła­

dy zagraniczne, jako na źró d ła o św iaty i ogłady?

O tóż posłuchajm y:

„W jakiejż tęsknicy doma pozostały W ygląda ojca mdłego syn m ały, K tóry mu kupić jarm ark obiecow ał, O dy się do m iasta rano w y p raw o w ał.

W ięc się kłopoce, co tam ojca trzym a, Mniemając, że on inszej sp ra w y nie ma,

Jeno pas kupić, albo czapkę nową, Albo nakoniec kukłę szelągow ą.

A. ten, czego dom zasię potrzebuje T ym czasem chodząc po targu kupuje:

Tu sól, tu garnce, tu kocioł miedziany, T u krój, tu lemiesz, tu w óz okowany, Aż nic nakoniec niem a w pacherzynie, S y na w żd y szklana banieczka nie minie."

Zaiste m usiał ten ojciec b ardzo kochać syna, kiedy w śród1 kłopotliw ych starań o spraw unki dla domu pam iętał o kupieniu zabaw ki dla niego. P rzy z n ać jednak mu­

simy, że bynajm niej ten ojciec nie psuł syna spraw ianiem w yszukanych i dro­

gich zabaw ek.

W iedział znać ten ojciec rozumny, że daw anie dzieciom zabaw ek coraz nowych, coraz droższych i w yszukańczych, w yra­

bia w nich „żądze niesyte", których ni- czem później zaspokoić nie można.

W innem miejscu daje Kochanowski ra­

dę m łodzieży, ab y nie pozw oliła w ybu­

jać nad m iarę żadnem u uczuciu, aby one snać nie w y ro sły w nam iętności:

„B o tak w iedz, iż w człow ieku są m ocarki dziwne

Nietylko sobie różne, ale i przeciwne:

Jest b y stra popędliwość, jest żądza niesyta,

Bojaźń m dła, żałość smutna, radość niepokryta,

Nad którem i jest rozum, jako hetman, k tó ry

Ma strzedz, ab y z nich żadna nie mogła w ziąć góry."

Aby zaś m łodzież posiadała ten hart duszy, k tó ry b y hetm anił nad „mocarka- mi" nam iętnościam i, o to powinni starać się rodzice przez stosow ne wychowanie:

95 przez, w szczepianie zasad religijnych,

oraz hartow anie ciała i ducha.

„Tego sw ych dziatek sta rz y nauczajcie, T o w ychow anie synom w aszym dajcie;

A niech nie będą nazbyt pieszczonem i, Niech p rzy w y k ają spać na gołej z ie m i..

m ówi poeta w jednej ze sw ych pieśni, a gdjy chw ali życie w iejskie w „Sobótkach11

„W si spokojna, w si w esoła, K tóryż głos tw ej chw ale zdoła", zaznacza dalej, że try b życia prosty, nie- w ykw itny, obyczajny i surow y ułatw ia dobre w ychow anie dzieci, bo

„Niedorośli w nukow ie

Chyląc się! ku starszej głowie W ykną p rz estaw a ć na małe W sty d i cnotę chow ać w cale.“

Na religijne w ychow anie dziteci kładzie Jan Kochanowski w ielką w agę i żąda, ab y nie zasad zało się ono na słow ach tylko i form ach zew nętrznych, lecz żeby w pajano w dzieci bojaźń Boga, w iarę w nieśm iertelność duszy i m iłość bliźniego:

„D obrym chrześcianinem nie tego ja zowę Co umie dysputow ać i m a gładką mowę, Ale kto żyw ię w edług wolej P an a swego."

Tego nauczyć dzieci jest w edług Ko­

chanow skiego św iętym obowiązkiem ro­

dziców w szelkiego stanu. O stro zaś gani poeta tych, k tó rzy za głów ny swój obo­

w iązek w zględem dzieci uw ażają zebra­

nie dla nich m ajątku, choćby drogą k rz y ­ w d y ludzkiej:

„ . . . p o trzeba koniecznie Złej najpierw sze początki żądze w yko­

rzenić

A dziełem pracow itszem pieszczotę od­

mienić.

Nie umie syn szlachecki na koń wsięść, i w łow y

Na dziki zw ierz z oszczepem jechać nie- gotow y;

Lepiej kufla św iadom y, albo k a rt pisa­

nych."

A ojciec, chcąc n astarczy ć na w ybryki synow skie

„K rzyw o przysiągł, w y d a rł sąsiadow i, Gotując niegodnemu spadek potomkowi."

Na innem1 miejscu zaś czytam y:

„W ielki posag, rodziców postępki uczciwe A k ’tem u obyczaje skrom ne i wstydliwe."

Z tych kilku uryw ków , któreśm y przy­

toczyli, uw ydatniają się w yraźnie poglądy Jan a Kochanow skiego na spraw ę wycho­

w ania: Dzieci są w łasnością narodu, a rodzice tylko szafarzam i tej własności;

m ają oni obow iązek w ychow ać dzieci tak, ab y zdolne b y ły „służyć poczciwej spraw ie", jak Kochanowski wszelką pra­

cę dla ojczyzny nazyw ał.

W ołał też Kochanowski o zakładanie i

Pomnik Mieszka I. w Cieszynie.

popraw ianie szkół krajowych, aby m ło­

dzież, w yjeżd żając po naukę zagranicę, nie n asiąk ała obcemi obyczajami i nie z a ­ prow ad zała ich następnie w ojczystym kraju:

„Każda rzeczpospolita swoją sprawą stoi Do k tórej jeszcze z młodu dzieci w ieść

p rz y s to i;

Bo jeśli co now ego sobie ulubują,

W edle tego za czasem potem św iat bu­

dują."

T ak oto z a p a try w a ł się Jan K ochanow ­ ski na w ychow anie m łodzieży męskiej.

A jakżeż z niew iastam i? C zy sądził może, że byle niew iasta piękną była i podobać się umiała, to już więicej przym iotów po­

siadać nie potrzebuje? Otóż:

„Mnie sam a tw a rz nie uwiedzie*1 dodaje Kochanowski, gdy sław i w w ie r­

szach sw ych piękną niew iastę, a dalej:

„Ja chcę podobać się w m ew ie Nauczonej białogłow ie11,

czem w y raźnie zaznacza, że głupie i p ły t­

kie niew iasty u niego pow ażania nie m a­

ją. Jakżeż m a być płytkiego i lekkiego um ysłu niew iasta, jeżeli K ochanowski przyznaje jej nietylko rów ność z m ężczy­

znami, ale naw et w yższość pod niejed­

nym w zględem

R ów ność przyznaje jej, gdy czyni ją zastępczynią w e w szystkich spraw ach podczas niebytności w domu m ęża . . . ..Ciężar także dom ow y i społeczny nam a T eraz w mej niebytności nieść musi sama, Strzegąc w domiu porządku, w arując szkody D ziatek lichych (m ałych) pilnując, za k ła­

dów zgody."

W ytłum aczył mu.

— Dlaczego pan pije tyle piw a? — p y ­ ta cudzoziem iec B aw arczyka.

— Bo po tych przeklętych preclach mam straszn e pragnienie.

■— To poco pan je precle?

— Abym miał apetyt na piwo!

*

— To musi być straszne, jeśli żyrafa m a ból gardła. W yo b raź sobie przestrzeń bolącą.

— P rzypuszczam , że jest gorzej, kiedy słoń ma katar.

— Albo odciski u stonogi, co?

Przy egzaminie.

W sem inarjum duchow nem od b y w ały się ostateczne egzam ina przed w y św ię­

caniem teologów na księży. Em inencja z całą św itą był obecny. W śród egzam inu Em inencja szukał w katalogu kogoś z uczniów i znalazłszy, w yw ołuje nazw i­

skiem : K onarski: Ow raźno w staje i

od-W yższość zaś przyznaje poeta niewia­

stom pod w zględem m oralności i czysto­

ści obyczajów ; podnosi to-, że niew iasty nie pobłażają złemu, tak jak mężczyźni:

„Stateczniejsze zapraw d ę niew iasty w tej mierze,

Bo to dziew ka od m atki za testam ent bierze:

Że cnotliw a nie siądzie nigdy p rz y wsze- tecznej,

Za co samo-, Bóg św iadek, godna sław y wiecznej."

Nie jest też Kochanowski przyjacielem w ątłości cielesnej u niew iast, bo skreśliw ­ szy ch a ra k te ry bo haterek starożytnych, nadał tem u utw orow i ty tu ł: „W zór nie­

w iast m ężnych". W idoczne więc, że pra­

gnął, ab y niew iasty polskie nie b y ły sła­

be, uległe, pokorne, lecz przeciw nie: mę­

żne, sam odzielne i energiczne.

0 takich to niew iastach m ądrych, sta­

tecznych, cnotliw ych a m ężnych myślał niezaw odnie Jan Kochanowski, gdy śpie­

w a ł o żonie:

„Żona uczciw a ozdoba m ężowi 1 najpew niejsza podpora domowi

Na niej rząd w szystek, sw ego m ęża ona G łow y korona."

daw szy ukłon „Jestem " rzecze. Trafiło praw ie na najw iększego trefnisia, czego się Em inencja nie spodziew ał. Eminencja takie zadaje mu pytanie: Jest chwila w a­

żna. C złow iek bez chrztu umiera, tylko m om ent a życie uciecze. T rzeba go ochrzcić a wody' nie m a ani kropli a jak­

by na złość na piecu stoi garnek z po­

lew ką! Co w tej chwili zrobisz. W szy st­

ko ucichło-, bo pytanie trudne. Konarski niezrażonjr. Eminencjo, jeśli ta zupa bę­

dzie tak a jaką m y teolodzy tu dostajemy na obiad, to zaraz będęi chrzcił, ale jeśli taką będzie, jaką Eminencja dostaje na obiad, to będę daw ał ostatnie pomazanie.

*

— E w a b y ła chyba jedyną kobietą na świecie, k tó ra nie potrzebow ała być za­

zdrosną o m ęża, p ra w d a?

— Są tacy, k tó rzy pow iadają, że każ­

dego w ieczoru liczyła z niepokojem ż i- b ra Adama.

' : - - ...

%

Powiązane dokumenty