• Nie Znaleziono Wyników

Podług ostatnich informacji o klęsce podczas peterhofskiego festynu, które udało mi się zdobyć dziś rano, przewyższyła ona moje przypuszczenia. W dodatku nigdy nie poznamy dokładnie okoliczności tego wydarzenia. Każdy wypadek uważany tu jest za sprawę państwową.

...Co więcej tajemnica, w której policja stara się zachować tutaj nieszczęścia najzupełniej niezależne od ludzkiej woli, chybia celu, jako że zostawia szerokie pole dla wyobraźni.

...A więc jedni powiadają, że przedwczoraj zginęło tylko trzynaście osób, podczas gdy inni mówią o tysiąc dwustu, o dwóch tysiącach, a jeszcze inni o stu pięćdziesięciu. Możesz sobie wyobrazić, jak niepewni jesteśmy wszystkiego, jeżeli okoliczności wypadku, który zdarzył się, że tak powiem, na naszych oczach, pozostaną na zawsze wątpliwe nawet dla nas.

Nie przestaję się dziwić widząc, że istnieje tu lud tak beztroski, żeby żyć i umierać w półświetle, jakiego mu użycza policja jego władców. Dotychczas myślałem, że człowiek tak samo nie może się obejść bez prawdy dla ducha, jak bez powietrza i słońca dla ciała. Moja podróż do Rosji wyprowadza mnie z błędu. ...Tu kłamać znaczy ochraniać społeczeństwo, mówić prawdę znaczy wstrząsać państwem.

Oto dwa epizody, których autentyczność mogę Ci zagwarantować:

Dziewięć osób z tej samej rodziny i z tego samego domu, przybyłych niedawno z prowincji do Petersburga, mężczyźni, kobiety, dzieci i służba, wsiadło nieopatrznie do łodzi zbyt kruchej, by stawić czoła morzu. Zerwał się sztorm, żadna z tych osób się nie odnalazła. Od trzech dni przeszukuje się wybrzeże, ale do dzisiaj rano nie znaleziono jeszcze żadnego śladu tych biedaków, o których upomnieli się tylko sąsiedzi, bo nie mieli krewnych w Petersburgu. W końcu odnaleziono łódź, która ich wiozła, była odwrócona i leżała na piaszczystej ławicy tuż przy brzegu, o trzy mile od Peterhofu, a sześć od Petersburga. Ludzi ani śladu, ani majtków, ani pasażerów. Oto dziewięć śmierci, nie licząc marynarzy, a liczba stateczków i łodzi zatopionych jak ta jest znaczna. Dziś rano ktoś przyszedł opieczętować drzwi pustego mieszkania sąsiadującego z moim. Gdyby nie ta okoliczność, nie opowiedziałbym Ci tego faktu, bo bym o nim nie wiedział, jak nie wiem o wielu innych. Szarówka polityki jest mniej przejrzysta od szarówki polarnego nieba. A przecież zważywszy wszystko szczerość lepiej by się opłaciła, bo kiedy przede mną ukrywa się choćby odrobinę, podejrzewam dużo.

A oto inny epizod peterhofskiej katastrofy:

Trzech młodych Anglików, z których znam najstarszego, znajdowało się od trzech dni w Petersburgu. Ich ojciec jest w Anglii, a matka czeka na nich w Karlsbadzie. W dniu peterhofskiego festynu dwaj młodsi wsiadają do łodzi bez starszego brata, który się opiera ich namowom odpowiadając raz po raz, że nie jest ciekaw. ...A więc uparłszy się, że zostanie, widzi swoich braci odpływających na niewielkim stateczku i wołających doń : „do jutra!...”. W trzy godziny później obaj zginęli wraz z wieloma kobietami, kilkorgiem dzieci i dwoma czy trzema mężczyznami, znajdującymi się w tej samej łodzi. Uratował się tylko jeden majtek; był dobrym pływakiem. Nieszczęśliwy brat, który przeżył, prawie zawstydzony tym, że istnieje, jest w nieopisanej rozpaczy. Szykuje się do wyjazdu, żeby zawieźć tę wiadomość matce. Pisała do nich,

żeby nie rezygnowali z peterhofskiego festynu, pozostawiając zupełną swobodę ich ciekawości, jeśliby chcieli przedłużyć swą nieobecność i powtarzając im, że będzie na nich cierpliwie czekała w Karlsbadzie. Przy większych wymaganiach może ocaliłaby im życie.

Wyobrażasz sobie tysiące opowieści, spory, rozmowy wszelkiego rodzaju, przypuszczenia, krzyki, jakie miałyby miejsce po takim wypadku w każdym innym kraju, a przede wszystkim w naszym? Ileż to gazet twierdziłoby, a ile głosów by powtarzało, że policja nigdy nie spełnia swych obowiązków, że łodzie są kiepskie, przewoźnicy chciwi, a władze zamiast zaradzić złu jeszcze je pogłębiają bądź swoją beztroską, bądź chciwością. Dodawano by, że ślub księżnej odbył się pod złą wróżbą, jak tyle innych książęcych ślubów. A wtedy posypałyby się daty, aluzje, cytaty!... A tu nic!!! Cisza bardziej przerażająca niż samo nieszczęście!... Dwie linijki w gazecie, bez szczegółów, a na dworze cesarskim, w mieście, w wielkoświatowych salonach ani słowa. Jeżeli się nie mówi tam, nie mówi się także gdzie indziej, w Petersburgu nie ma kawiarń, aby w nich komentować nieistniejące dzienniki. Niżsi urzędnicy są bardziej zastraszeni niż wielcy panowie, i to, czego nikt nie śmie powiedzieć na górze, jeszcze mniej się omawia u podwładnych. Pozostają kupcy i sklepikarze, a ci są ostrożni, jak wszystko, co chce żyć i prosperować w tym kraju. Jeżeli rozmawiają na tematy poważne, więc niebezpieczne, to tylko na ucho i sam na sam.

...Rosjanie są zawsze dworakami: żołnierze w koszarach, szpiedzy, strażnicy więzienni, oprawcy – w tym kraju wszyscy spełniają więcej niż swój obowiązek: wykonują swój zawód.

Kto mi powie, dokąd może iść społeczeństwo, którego podstawą nie jest ludzka godność?

Często powtarzam: trzeba by tu wszystko przerobić, aby zrobić naród.

Tym razem milczenie policji nie jest czystym pochlebstwem, jest także wynikiem strachu.

Niewolnik boi się złego humoru swego pana i stara się z wszystkich sił utrzymać go w opiekuńczej wesołości. Rozzłoszczony car – to widmo kajdan, knuta, Syberii, a przynajmniej Kaukazu, tej złagodzonej Syberii na użytek despotyzmu, który rzekomo łagodnieje z dnia na dzień zgodnie z postępem wieku.

...Rosja jest narodem niemych, jakiś magik zamienił sześćdziesiąt milionów ludzi w automaty czekające na różdżkę innego czarodzieja, by się odrodzić i żyć. Ten kraj robi na mnie wrażenie pałacu śpiącej królewny: to błyszczy, jest złote, wspaniałe, niczego tu nie brakuje... prócz wolności, to znaczy życia.

...Zło obłudy sięga tu dalej niż się myśli: rosyjska policja, tak żwawa, gdy chodzi o dręczenie ludzi, jest powolna w ich oświecaniu, kiedy zwracają się do niej, by wyświetlić jakiś wątpliwy fakt.

Oto przykład tej wykalkulowanej bierności: w czasie ostatniego karnawału pewna moja znajoma pozwoliła swej pokojówce wyjść w tłusty wtorek. Noc zapadła, dziewczyna nie wróciła.

Nazajutrz rano jej pani, bardzo zaniepokojona, posyła na policję po informacje.17 Odpowiedź brzmi, że w Petersburgu tej nocy nie zdarzył się żaden wypadek, a więc zaginiona pokojówka musi się wkrótce odnaleźć cała i zdrowa.

Dzień upływa na tym zwodniczym uspokojeniu, nowin brak. Wreszcie na trzeci dzień krewny dziewczyny, młody człowiek dość dobrze zorientowany w sekretnych sprawkach krajowej policji, wpada na pomysł udania się do prosektorium, gdzie go wprowadza przyjaciel. Ledwo wszedłszy poznaje trupa swojej kuzynki, do której sekcji mają właśnie przystąpić studenci.

Jako dobry Rosjanin zachowuje dość panowania nad sobą, by ukryć wzruszenie. Pyta więc:

– Czyje to ciało?

17 Nie podaję nazwisk ze zrozumiałych względów.

– Nie wiadomo, dziewczynę znaleziono martwą onegdajszej nocy na jakiejś ulicy. Chyba została uduszona broniąc się przed mężczyznami, którzy chcieli ją zgwałcić.

– Co to za mężczyźni?

– Nie mamy pojęcia, można snuć tylko przypuszczenia na temat tego wypadku, dowodów brak.

– Jak zdobyliście to ciało?

– Policja nam je sprzedała w sekrecie, a więc proszę o tym nie opowiadać – stały refren, który powraca jak pasożytnicze zdanie po każdym zdaniu wymówionym przez Rosjanina albo przez zaklimatyzowanego obcokrajowca.

Przyznaję, że ten wypadek nie jest tak oburzający, jak zbrodnia Burke'a w Anglii, ale dla Rosji jest charakterystyczne to ochronne milczenie, jakie się tu zbożnie zachowuje o podobnych przestępstwach.

Kuzyn umilkł. Chlebodawczyni ofiary nie śmiała się poskarżyć, i dziś, po sześciu miesiącach, jestem może jedyną osobą, której opowiedziała o śmierci swej pokojówki, ponieważ jestem cudzoziemcem... i ponieważ nie piszę, bo tak jej powiedziałem.

Widzisz, jak niższe rangi rosyjskiej policji spełniają swoje obowiązki. Ci niewierni urzędnicy znaleźli podwójną korzyść w przehandlowaniu ciała zamordowanej kobiety: po pierwsze zarobili na tym kilka rubli, a po drugie ukryli zabójstwo, które ściągnęłoby na nich surową naganę, gdyby rozeszła się wiadomość o tym wypadku. Reprymendom udzielanym ludziom tej klasy towarzyszą chyba demonstracje dość szorstkie i mające na celu wyryć na zawsze słowa nagany w pamięci słuchającego ich nieszczęśnika.

Rosjanin z niższej klasy jest w swoim życiu co najmniej tyle razy bity, co pozdrawiany.

...Ciosów rózgą (w Rosji rózgą nazywa się długa, rozcięta na końcu witka) i skinień głową, odmierzanych w równych dozach, skutecznie używa się w edukacji społecznej tego ludu, raczej ugrzecznionego niż uobyczajnionego. ...W Rosji wolno zbić tylko kogoś z określonej klasy, a uczynić to może też ktoś z określonej klasy. Złe traktowanie jest tu uregulowane niczym taryfa celna, co przypomina kodeks Iwana. Uznaje się godność kasty, ale dotychczas nikt nie pomyślał o tym, by uprawomocnić, czy bodaj liczyć się w życiu codziennym z godnością człowieka.

Pamiętasz zapewne, co Ci pisałem o grzeczności Rosjan z wszystkich klas społecznych.

Pozostawiam Ci zdanie o tym, co jest warta owa światowość i poprzestanę na opowiedzeniu Ci paru scen, rozgrywających się dzień w dzień na moich oczach.

Widziałem na ulicy, jak dwaj woźnice droschki (to rosyjski fiakier) zdejmowali ceremonialnie kapelusze przy spotkaniu, co jest nabytym zwyczajem. Jeżeli są w nieco zażylszych stosunkach, to mijając się kładą sobie z przyjazna miną rękę na ustach, całując ją i dając sobie oczami nader dowcipny i nader wyrazisty znak: tyle, jeśli idzie o grzeczność. A jeśli idzie o sprawiedliwość:

nieco dalej widziałem konnego kuriera, feldjegra czy jakiegoś niższego urzędnika państwowego, jak zsiadł z konia, podbiegł do jednego z tych dobrze wychowanych dorożkarzy i zaczął go brutalnie bić batem, pałką czy pięścią, bezlitośnie mierząc w pierś, w twarz i w głowę. Biedak, który zapewne nie dość szybko zjechał z drogi, pozwala się okładać bez najmniejszego sprzeciwu, z szacunku dla munduru i dla kasty oprawcy, ale błyskawiczna uległość delikwenta nie zawsze rozbraja gniew kata.

Widziałem, jak jeden z tych doręczycieli depesz, kurier jakiegoś ministra czy wygalonowany lokaj któregoś z adiutantów cesarza, wyszarpnął z kozła młodego woźnicę i dopiero wtedy przestał go bić, gdy rozkrwawił mu twarz! Ofiara znosiła egzekucję jak prawdziwy baranek, bez najmniejszego oporu, jak się słucha wyroku z góry, jak się ulega klęsce żywiołowej. Tymczasem przechodnie bynajmniej nie byli poruszeni takim okrucieństwem, nawet jeden z kolegów ofiary, który poił konie o kilka kroków stamtąd, posłuszny skinieniu rozzłoszczonego feldjegra

przybiegł, by trzymać wodze konia tej publicznej osoby przez cały czas trwania egzekucji.

Niechby ktoś w każdym innym kraju spróbował zażądać od człowieka z ludu pomocy w egzekucji dokonywanej własnowolnie na jego koledze! ...Lecz ranga i ubiór człowieka zadającego ciosy zapewniały mu prawo do nieumiarkowanego bicia woźnicy fiakra, który pokornie te ciosy przyjmował. To znaczy, że kara była zgodna z prawem. Ale ja powiadam: tym gorzej dla kraju, gdzie takie czyny są uprawnione.

Scena, którą Ci opisałem, działa się w najpiękniejszej dzielnicy miasta, w porze ogólnej przechadzki. Kiedy oprawca puścił wreszcie pobitego biedaka, ten wytarł krew cieknącą mu po twarzy i usiadł spokojnie na koźle, podejmując ukłony przy każdym nowym spotkaniu.

Przestępstwo, jakiekolwiek było, nie spowodowało jednak żadnego poważnego wypadku.

Zwróć uwagę na fakt, że ta ohyda odbywała się w idealnym porządku w obecności milczącego tłumu, który ani myślał o obronie lub usprawiedliwieniu ofiary, skąd, nie śmiał nawet zatrzymać się dłużej, by przyglądać się karzę. Naród rządzony po chrześcijańsku zaprotestowałby przeciw dyscyplinie społecznej, która niszczy wszelką indywidualną wolność. Ale tu duchowieństwo poprzestaje na uzyskiwaniu od ludu i od możnowładców znaków krzyża i przyklęknięć.

Mimo kultu Ducha Świętego ten naród ma zawsze swego Boga na ziemi. Cesarz Rosji jest ubóstwiany przez swoich poddanych jak Batu-Chan, jak Tamerlan. Prawo rosyjskie nie jest w ogóle ochrzczone.

Co dzień słyszę pochwały łagodnych manier, zgodnego usposobienia, grzeczności mieszkańców Sankt-Petersburga. Gdzie indziej podziwiałbym ten spokój, tu widzę w nim najbardziej przerażający objaw choroby, na którą narzekam. Tu wszyscy drżą tak bardzo, że ukrywają strach pod maską spokoju, co zadowala ciemiężcę i uspokaja ciemiężonego. Prawdziwi tyrani są żądni uśmiechów. Dzięki postrachowi zawisłemu nad wszystkimi głowami posłuszeństwo służy wszystkim: ofiary i kaci, wszyscy są zainteresowani w uległości, utrwalającej zarówno zło, które zadają, jak zło, które znoszą.

Wiadomo, że interwencja policji, kiedy ludzie się kłócą, naraziłaby przeciwników na kary znacznie gorsze od zadawanych sobie w milczeniu ciosów; unika się hałasu, bo wybuch gniewu sprowadziłby karzącego oprawcę.

Oto jednak burzliwa scena, której świadkiem byłem przypadkowo dziś rano:

Szedłem wzdłuż kanału pełnego galarów załadowanych drzewem. Ludzie wynosili to drzewo na ziemię i układali je na wózkach w wysokie stosy; już Ci kiedyś opisywałem ten rodzaj ruchomego muru jadącego ulicami stępa. Jeden z tragarzy zajętych wyciąganiem drzewa ze statku i przewożeniem go w taczkach do wózka, wdaje się w kłótnię z kolegami i po chwili wszyscy wszczynają bójkę, jak nasi tragarze. Napastnik czując się słabszy ratuje się ucieczką: ze zręcznością wiewiórki wdrapuje się na główny maszt statku. Aż do tego momentu sceną wydawała mi się zabawna: przycupnięty na rei uciekinier prowokuje swych przeciwników, mniej sprawnych od niego. Czując się zawiedzeni w swej nadziei odwetu, ludzie ci zapominają, że są w Rosji, przekraczają wszelkie granice grzeczności, to jest nawykowej ostrożności, i wyrażają wściekłość wzmożonymi krzykami i dzikimi pogróżkami.

Na wszystkich ulicach miasta są tu i ówdzie policjanci w mundurach. Dwaj z tych posterunkowych, przywołani wrzaskami bijących się, przybywają na teren bójki i wzywają głównego winowajcę do poddania się, to jest do zejścia ze swojej tyczki. Ten nie słucha, policjant skacze na pokład, buntownik czepia się masztu, przedstawiciel władzy powtarza żądanie, buntownik opiera się dalej. Rozwścieczony policjant próbuje wspiąć się na maszt i udaje mu się schwycić buntownika za nogę. Jak myślisz, co robi teraz? Ciągnie przeciwnika z całych sił, bezwzględnie, nie dbając o to, w jaki sposób zmusi biedaka do zejścia. Ten, straciwszy nadzieję uniknięcia czekającej go kary, poddaje się w końcu losowi: przechyla się i pada głową w

tył z dwukrotnej wysokości człowieka na stos drzewa, gdzie jego ciało zostaje bez ruchu, bezwładne jak worek kartofli.

Pomyśl sam, jaki to musiał być upadek! Głowa podskoczyła na kłodach i odgłos upadku doszedł moich uszu, chociaż się zatrzymałem o kilkadziesiąt kroków stamtąd. Myślałem, że człowiek się zabił, twarz miał zakrwawioną, a jednak oprzytomniawszy po ogłuszeniu ten biedny dzikus schwytany w potrzask dźwiga się. Twarz, a raczej to z niej, co widać pod plamami krwi, jest trupio blada. Zaczyna ryczeć jak wół. Jego straszliwe krzyki zmniejszały moje współczucie, zdawało mi się, że to już tylko zwierzę i że nie powinienem rozczulać się nad nim jak nad jednym z moich bliźnich. Im bardziej wrzeszczał, tym bardziej twardniało mi serce; prawdą jest, że obiekty naszego współczucia muszą zachować jakieś poczucie własnej godności, abyśmy mogli brać poważny udział w ich zmartwieniu!! ...Litość jest zespoleniem, a jakiż człowiek, choćby najbardziej współczujący, chciałby zespolić się z tym, czym pogardza?

Zabierają go w końcu, mimo że stawia rozpaczliwy i dość długotrwały opór. Niewielka łódź, sprowadzona właśnie przez dwóch policjantów, szybko się zbliża, więźnia krępują i z rękami związanymi na plecach rzucają twarzą w dół do łodzi. Po tym drugim upadku, znów nader gwałtownym, następuje grad ciosów. Ale to jeszcze nie wszystko, jeszcze nie koniec tortur. Ten sam policjant, który go schwytał, na widok leżącej ofiary wskakuje na ciało. Zbliżyłem się, byłem więc naocznym świadkiem tego, co Ci opisuję. Oprawca zszedł na dno łodzi i chodząc po plecach biedaka zaczął go coraz mocniej okładać i deptać nogami, jak się tłoczy winogrona w tłoczni. W czasie tej okropnej egzekucji dzikie wrzaski torturowanego najpierw się wzmogły, ale gdy zaczęły słabnąć, poczułem, że i mnie samemu braknie sił i uciekłem; nie mogąc niczemu przeszkodzić, za dużo widziałem.

...Oto co się odbyło na moich oczach w biały dzień, na ulicy, w czasie przechadzki dla wypoczynku, bo chciałem odetchnąć przynajmniej przez kilka dni od mojego zawodu podróżnika-pisarza. Ale jak stłumić oburzenie? To ono kazało mi chwycić natychmiast za pióro.

Takie fakty i wszystko, co one nam pozwalają odgadnąć, kazałyby mi znienawidzić najpiękniejszy kraj na ziemi, tym bardziej więc każą mi nienawidzić wypacykowanej równiny, zagipsowanego moczaru. – Co za przesada! – zawołają Rosjanie. – Tyle hałasu o nic!!! – Dla was to nic, wiem o tym, i właśnie o to mam do was pretensję. Przyzwyczajenie do tych okropności tłumaczy waszą obojętność, nie usprawiedliwia jej jednak. Nie więcej sobie robicie ze sznurów, którymi na waszych oczach krępują człowieka, niż z obroży kolczatki, nakładanej waszym psom myśliwskim.

Przyznaję, te postępki są zgodne z waszymi obyczajami, bo nie dostrzegłem wyrazu potępienia czy grozy na fizjognomii żadnego z widzów tych horrendalnych scen, a przecież byli tam ludzie z najrozmaitszych klas. Jeśli mi przytoczycie na usprawiedliwienie tę milczącą aprobatę tłumu, to się zgadzamy.

Uderzyć człowieka, bić go do krwi, może zabić, w biały dzień na ulicy, wśród tłumu, bez sądu – to wydaje się nader proste publiczności i zbirom z Petersburga. Mieszczanie, magnaci, żołnierze, cywile, bogaci i biedni, wielcy i mali, eleganccy i obdarci, prostacy i dandysi – wszyscy zgodnie pozwalają na robienie czegoś takiego na ich oczach, nie troszcząc się o legalność postępku. Gdzie indziej wszyscy bronią obywatela przed przedstawicielem władzy, który jej nadużywa, tu przedstawiciela władzy broni się przed słusznymi reklamacjami maltretowanego człowieka. Niewolnik nie powinien reklamować.

...Obstaję przy ścisłości przytoczonych tu faktów, nie dodałem ani nie ująłem żadnego gestu w przeczytanej przez Ciebie opowieści. Wróciłem do domu, żeby ją dołączyć do listu, póki najdrobniejsze szczegóły tej sceny były jeszcze obecne w moim umyśle 18.

Obyczaje narodu są powolnym wytworem wzajemnego oddziaływania praw na zwyczaje i zwyczajów na prawa, nie zmieniają się od machnięcia czarodziejską różdżką. Obyczaje Rosjan mimo wszelkich pretensji tych półdzikusów są i długo jeszcze będą okrutne. Najwyżej przed wiekiem byli z nich prawdziwi Tatarzy (dopiero Piotr Wielki zaczął zmuszać mężczyzn do wprowadzania kobiet na towarzyskie zebrania) i pod swą nowoczesną elegancją wielu z tych parweniuszy cywilizacji zachowało niedźwiedzią skórę, oni ją tylko odwrócili na drugą stronę, lecz wystarczy poskrobać, a sierść się pokaże i stanie dęba 19.

Obecnie, skoro Rosję ominął okres rycerstwa, który narody Europy Zachodniej tak dobrze wykorzystały za młodu, jest jej potrzebna religia niezależna i zdobywcza. Rosja posiada wiarę, ale wiara polityczna nie emancypuje umysłu człowieka, lecz zamyka go w wąskim kręgu naturalnych skłonności. Mając religię katolicką Rosjanie zdobyliby wkrótce ogólne idee oparte na rozsądnym wykształceniu i na wolności proporcjonalnej do wiedzy. Co do mnie, jestem przekonany, że z tej wysokości, gdyby mogli do niej dotrzeć, panowaliby nad światem. Choroba sięga głęboko, a stosowane dotychczas lekarstwa działały tylko na powierzchnię, zasłaniały ranę nie lecząc jej. Właściwa cywilizacja idzie od centrum do obwodu, podczas gdy cywilizacja rosyjska przyszła z obwodu do centrum: to pobielane barbarzyństwo, nic więcej.

...Cesarz wspomagany przez swoje armie żołnierzy i artystów, może czynić największe wysiłki – nigdy nie uzbroi greckiego Kościoła w potęgę, której nie dał mu Bóg. Można go uczynić prześladowczym, nie uczyni się go apostolskim, to znaczy cywilizującym i zdobywczym

...Cesarz wspomagany przez swoje armie żołnierzy i artystów, może czynić największe wysiłki – nigdy nie uzbroi greckiego Kościoła w potęgę, której nie dał mu Bóg. Można go uczynić prześladowczym, nie uczyni się go apostolskim, to znaczy cywilizującym i zdobywczym