• Nie Znaleziono Wyników

Rzuciłem ostatnie spojrzenie na to niezwykłe miasto, pożegnałem się z Petersburgiem...

Żegnaj!! Jest to magiczne słowo!! Dodaje miastom zarówno jak ludziom nieznanego uroku.

...Było po dziesiątej, wróciłem z przechadzki po wyspach. Jest to moment, kiedy wygląd miasta robi dziwne i bardzo trudne do opisania wrażenie, bo piękno tego obrazu nie polega na liniach, ponieważ położenie jest całkowicie płaskie, lecz na magii zamglonych nocy północnego kraju, nocy świetlistych, które trzeba widzieć, by zrozumieć ten poetyczny majestat.

Od strony zachodniej miasto pozostawało mroczne, drżąca linia rysowana przez nie na horyzoncie wyglądała jak mała wycinanka z szarego papieru przyklejona na białym tle: tym tłem jest niebo na zachodzie, gdzie zorza wieczorna lśni długo po zniknięciu słońca, podczas gdy na mocy odwrotnego efektu to samo lśnienie na wschodzie oświetla gmachy przeciwległej dzielnicy o eleganckich fasadach, rysujących się jasną plamą na części nieba przezroczystej i głębszej niż ta, na której błyszczy gloria zachodu. To przeciwieństwo sprawia, że na zachodzie miasto jest czarne, a niebo jasne, natomiast na wschodzie to, co się wznosi na ziemi, jest oświetlone i odcina się bielą na ciemnym niebie. Ten kontrast robi wrażenie, które słowa mogą oddać tylko nader niedoskonale. Powolne gaśnięcie barw zmierzchu, które zdaje się utrwalać dzień walcząc z ciągle rosnącym mrokiem, udziela całej naturze tajemniczego ruchu: niskie tereny miasta ze swymi niezbyt wzniesionymi gmachami na brzegu Newy wydają się oscylować między niebem a wodą – rzekłbyś, zaraz znikną w pustce.

Wiele wież i dzwonnic ma na szczycie, jak już Ci pisałem gdzie indziej, ostre iglice, podobne do masztów statku. W nocy te egrety, pozłacane zgodnie z narodowym zwyczajem, płyną w powietrzu nad niebem, które nie jest ani czarne, ani jasne, a kiedy nie odcinają się tam cieniem, błyszczą tysiącem refleksów podobnych do mory łusek jaszczurki.

Jest początek sierpnia, w tej szerokości geograficznej to już koniec lata, a jednak cząstka nieba jeszcze zostaje świetlista przez całą noc. Ta perłowa aureola trwająca na horyzoncie odbija się w Newie, która w spokojne dni wydaje się nie mieć prądu. Rzeka lub raczej jezioro tak oświetlone upodabnia się do ogromnej metalowej płyty i ta srebrzysta równina jest oddzielona od nieba, białego jak ona, tylko sylwetą miasta. Ta odrobina ziemi odcinająca się i drżąca na wodzie jak piana naniesiona powodzią, te czarne, nieregularne punkciki, ledwo zaznaczone pomiędzy bielą nieba a bielą rzeki – czyżby to była stolica wielkiego państwa, czy też to wszystko jest tylko pozorem, złudzeniem optycznym? Tło obrazu jest płótnem, a kształty to cienie ożywione przez chwilę latarnią magiczną, użyczającą im urojonego istnienia, ale podczas gdy one dokonują w przestrzeni milczących obrotów, lampa zgaśnie, miasto z powrotem zapadnie się w pustkę i widowisko skończy się jak fantasmagoria.

Widziałem iglicę katedry, w której są złożone szczątki ostatnich władców Rosji, odcinającą się czernią na białym płótnie nieba: ta strzała góruje nad twierdzą i nad miastem. Ostrzejsza niż piramida cyprysa, na perłowej szarości dali robi wrażenie zbyt mocnego i zbyt zuchwałego pociągnięcia pędzlem, zrobionego przez artystę w chwili upojenia. Rys przyciągający spojrzenie popsułby obraz, lecz upiększa rzeczywistość: Bóg nie umie malować tak jak my. Było to

piękne... mało ruchu, lecz dostojna cisza, inspirująca senność. Cały zamęt, wszystkie hałasy powszedniego życia ustały, ludzie zniknęli, ziemia była we władzy nadprzyrodzonych potęg. W tych ostatnich blaskach nieskończenie długiego dnia, w tych nierównych, gasnących światłach borealnych nocy, są nieokreślone, niepojęte tajemnice, tłumaczące mitologię Północy. Rozumiem dziś wszystkie zabobony Skandynawów. Bóg kryje się w świetle bieguna, jak się objawia w olśniewającym dniu tropików.

...Chciałbym móc spędzić całe lato w Petersburgu, zajęty wyłącznie robieniem co wieczór tego, co dziś.

Uznawszy położenie jakiegoś kraju czy miasta za piękne, przywiązuję się do niego namiętnie i wracam tam codzień o sprzyjającej godzinie.

Długo się zatrzymałem na środku wielkiego mostu na Newie, pragnąłem wyryć sobie w pamięci dwa różne obrazy, którymi mogłem się rozkoszować odwracając się tylko i nie zmieniając miejsca.

Byłbym został tam długo, byłbym tam jeszcze teraz, gdyby nie chęć jak najszybszego powrotu do domu, by Ci odmalować, zanim mi umknie z pamięci, część rozmarzonego podziwu, jaki odczuwałem na widok gasnących tonów tego ruchomego obrazu. Całokształt rzeczy opisuje się lepiej z pamięci, ale chcąc oddać pewne szczegóły trzeba chwytać pierwsze wrażenia w locie.

Widowisko, które właśnie Ci opisałem, napełniało mnie religijnym rozrzewnieniem, którego nie chciałem utracić. Można wierzyć w realność tego, co się głęboko odczuwa, ale w moim wieku wie się, że z wszystkiego, co przemija, najszybciej przemijają tak żywe wzruszenia, że zdawałoby się muszą trwać wiecznie.

Petersburg wydaje mi się mniej piękny, lecz bardziej zdumiewający niż Wenecja. Są to dwa kolosy wzniesione przez strach. Wenecja była dziełem zwykłego strachu: ostatni Rzymianie woleli uciec niż umrzeć i owoc strachu tych antycznych kolosów stał się jednym z cudów współczesnego nam świata. Petersburg też jest wytworem. zgrozy, ale zgrozy zbożnej; bo rosyjska polityka potrafiła uczynić z posłuszeństwa cesarzowi dogmat. Lud rosyjski uchodzi za bardzo religijny; powiedzmy, że to prawda, ale czym jest religia, której nie wolno nauczać? W cerkwiach rosyjskich nie wygłasza się kazań. Ewangelia objawiłaby Słowianom wolność.

Ta obawa przed wyjaśnieniem części tego, w co lud wierzy, wydaje mi się podejrzana: im bardziej rozsądek i nauka ograniczają domenę wiary, tym większy odblask rzuca to boskie światło, skupione w swoim boskim ognisku; lepiej wierzy się, gdy się mniej wierzy. Znaki krzyża nie świadczą o pobożności, toteż mimo przyklękań i wszystkich zewnętrznych oznak pietyzmu Rosjanie chyba myślą w swoich modłach więcej o cesarzu niż o Królu królów. Temu ludowi czcącemu swych panów potrzebny by był, jak Japończykom, drugi władca: cesarz duchowy, by go poprowadzić do nieba. Władca tymczasowy zbytnio go przywiązuje do ziemi. „Zbudźcie mnie, kiedy dojdziecie do Pana Boga” – powiedział w cerkwi pewien ambasador, na wpół uśpiony nabożeństwem cesarskim.

Czasami jednak czuję się skłonny podzielić zabobon tego ludu: entuzjazm się udziela, gdy jest powszechny albo gdy wydaje się taki. Ale z chwilą gdy mnie ogarnia ta choroba, myślę o Syberii, tej niezbędnej podporze moskiewskiej cywilizacji, i raptem odzyskuję spokój i niezależność.

Wiara polityczna jest tutaj mocniejsza niż wiara religijna. Jedność Kościoła greckiego jest tylko pozorna: Bizancjum i Moskwa nie są nigdy w zgodzie, sekty, zmuszone do milczenia zręcznie wykalkulowanym milczeniem panującego Kościoła, drążą sobie drogi pod ziemią, ale narody są nieme tylko przez jakiś czas, wcześniej czy później przychodzi dzień dyskusji, religia, polityka, wszystko przemawia, wszystko się w końcu wypowiada. Otóż jak tylko ten naród w kagańcu odzyska mowę, usłyszymy tyle dysput, że zdziwiony świat poczuje się jakby świadkiem

pomieszania języków przy budowie wieży Babel: rewolucja społeczna w Rosji dokona się kiedyś z powodu niesnasek religijnych.

Kiedy zbliżam się do cesarza i widzę jego urodę i dostojność, podziwiam to cudo.

...Jednakowoż badam skrupulatnie przedmioty mego szacunku, w wyniku czego kiedy obserwuję z bliską tę jedyną na świecie osobistość, mam wrażenie, że ta głowa ma dwie twarze, jak głowa Janusa, i że na tym drugim czole, którego nie widzę, są wyryte słowa „przemoc”,

„wygnanie”, „ucisk” lub też równoważnik ich wszystkich – Syberia.

Myśl ta prześladuje mnie bezustannie, nawet kiedy mówię do niego. Na próżno usiłuję myśleć tylko o tym, co mówię, moja wyobraźnia podróżuje wbrew woli z Warszawy do Tobolska, i samo słowo Warszawa przywraca mi całą nieufność.

Czy wiesz, że w tej chwili drogi Azji są raz jeszcze pełne wygnańców świeżo wydartych rodzinom, którzy pieszo szukają swego grobu, jak stada opuszczające pastwisko, by podążyć do rzeźni? Ten nowy wybuch gniewu został spowodowany rzekomym polskim spiskiem – spiskiem młodych szaleńców, którzy byliby uważani za bohaterów, gdyby się im udało, choć moim zdaniem ich wysiłki są tym wznioślejsze, że beznadziejne. Serce mi krwawi z powodu banitów, ich rodzin, ich kraju... Co się stanie, kiedy gnębiciele tego zakątka ziemi, gdzie niegdyś kwitło rycerstwo, zaludnią Tatarię najszlachetniejszymi i najodważniejszymi spośród dzieci starej Europy? Wówczas wypełniwszy swą polityczną lodownię gnębiciele będą tryumfowali: Syberia stanie się królestwem, a Polska pustynią.

Czy nie należy rumienić się ze wstydu wymawiając wyraz „liberalizm”, gdy się pomyśli, że istnieje w Europie naród, który był niezależny i który nie zna już innej wolności niż odszczepieństwo? Kiedy Rosjanie zwracają przeciw Zachodowi broń, której używają z powodzeniem przeciw Azji, zapominają, że ten sam sposób postępowania, który może sprzyjać postępowi u Kałmuków, staje się zbrodnią obrazy ludzkości u narodu od dawna cywilizowanego.

Powstrzymuje się – widzisz, jak troskliwie – przed użyciem słowa „tyrania”, choć byłoby tu na miejscu, dałoby jednak broń przeciw mnie ludziom mającym dość skarg wywoływanych przez siebie... Ale czym ja się niepokoję? Po kilku stronach przestaną mnie czytać, umieszczą książkę na indeksie i zabronią mówienia o niej, książka przestanie istnieć, ba, będzie tak, jakby nigdy nie istniała dla nich i u nich. Ten ustrój się broni udając niemowę, jak ich Kościół, żyjący tylko milczeniem. Tą polityka zwyciężała do dzisiaj i powinna długo jeszcze zwyciężać w kraju, gdzie odległości, odosobnienie, moczary, lasy i zimy zastępują sumienie tym, co rządzą, a cierpliwość tym, co słuchają.

Nigdy nie będzie dość powtarzania: ich rewolucja będzie tym straszniejsza, że dokona się w imię religii; rosyjska polityka wtopiła w końcu Kościół w Państwo, stopiła niebo z ziemią.

Człowiek widzący Boga w swoim władcy spodziewa się raju tylko z łaski cesarza. Taki człowiek, gdy przejrzy, stanie się fanatykiem wolności.

Rozruchy na Powołżu trwają, a te okropności przypisuje się prowokacjom polskich emisariuszy: posądzenie przypomina sprawiedliwość wilka z bajki La Fontaine'a. Te okrucieństwa, te obopólne nieprawości są przygrywką do konwulsji rozwiązania i pozwalają nam przewidzieć jego charakter. Ale w narodzie tak rządzonym jak ten namiętności długo kipią, zanim nastąpi wybuch. Choć niebezpieczeństwo zbliża się z godziny na godzinę, choroba trwa, przełom opóźnia się. Może nasze wnuki nie zobaczą wybuchu, który my przewidujemy już dziś jako nieunikniony, nie określając jednak momentu.