• Nie Znaleziono Wyników

POWIEŚĆ Z WIELANDA NAŚLADOWANA

W dokumencie Anna Mostowska. Powieści, listy (Stron 196-200)

Wpośrzód największych upałów letnich, gdy się już wieczorna pomroka roz-ciągać poczynała, straszliwa burza napadła na podróżnego w miejscu odludnym i dzikim i przynagliła go do szukania jakiegokolwiek bądź schronienia. Przyrodzona ciemność gęstej sosnowej puszczy, pomnożona przez czarne chmury, tak go oto-czyła, iż, gdyby nie oślepiający blask błyskawic, nie mógłby rozeznać przedmiotów oddalonych od niego na dwadzieścia kroków; szczęściem za pomocą tej mało po-cieszającej poświaty postrzegł starożytną wieżę, której większą połowę czas zepsuł i której wierzchołek wynosił się nad ździczałym gaikiem, zasadzonym na małym wzgórku – to miejsce zdawało mu się dogodne do ochronienia go od nawałności, byleby mógł dostać się do niego.

Na ten widok promień ukontentowania przeniknął duszę jego, lecz te przemi-jające pocieszenie zamieniło się w najżywszą radość, gdy postrzegł, iż między znisz-czonymi blankami1 tej wieży znajdowały się jeszcze trzy, które bynajmniej wiekiem nie były uszkodzone.

Christoph Martin Wieland (1733–1813) – niemiecki poeta i prozaik. Autor powieści Agaton (1776), w której, na bazie motywów antycznych, rozwinął narrację psychologiczną oraz romantycz-nego poematu epickiego Oberon (1780). Był redaktorem pisma literackiego „Der teutsche Merkur”. Przyswajał do literatury niemieckiej dramaty Shakespare’a. Jego utwory charakteryzuje lekki, dowcipny oraz frywolny styl.

1 blanka – element architektoniczny w postaci zwieńczenia murów obronnych i baszt, tzw. zębami, pomiędzy którymi znajduje się wolna przestrzeń; miało to ułatwić obronę w czasie oblężenia – w prześwi-tach pomiędzy zębami byli rozlokowani łucznicy. Blanki wykorzystywano w budownictwie obronnym, głównie w średniowieczu, bądź w stylach nawiązujących do średniowiecza (np. w neogotyku – blanki gwelfowskie, blanki gibelińskie) jako element dekoracyjny.

197 „Znalazłem na koniec2 – zawołał podróżny – to, czego tak długo na próżno szukałem, bo to byłoby rzeczą niepodobną, gdyby Kalazyrys3 mógł mnie oszukać; ta wieża jest niezawodnie tą, w której mam znaleźć przedmiot żądań moich”. Tak mówiąc, postrzegł małą ścieżkę, która zdawała się prowadzić prosto przez gaik do wieży. „To – rzekł do siebie – jest szczęśliwym wrogiem”, w samej istocie ta dróżka tak bardzo drogę jego skróciła, iż w kilku minutach stanął pod wieżą: jedyne ostatki zamku, którego wspaniałe rozwaliny, pomieszane z roślinami i drzewkami, malarskim rozrzucone sposobem, przedstawiały oznaki najdawniejszej starożytności.

Podróżny, któremu deszcz nie pozwalał przypatrywać się tym widokom, spiesz-nie zwrócił swe kroki do drzwi wieży, które otwarte były, wkrótce znalazł się w ob-szernej sklepionej sali, która przez drzwi i górę tyle tylko miała światła, ile trzeba go mieć było dla dostrzeżenia schodów – te prowadziły do drugiego piętra budowli. Pomimo szczęścia, które sobie wróżył, został niejakimści strachem przejęty. Idąc na górę, musiał rękami macać dla ciemności, aby nie padł4. Przez czas, w którym szedł na te schody, ciągle mu serce biło, jako zwykle się zdarza człowiekowi, który zostając między nadzieją i strachem, idzie spotykać dekret, od którego zawisł los całego życia jego. Te schody bez gradusów5 nieznaczny miały spadek i trzy razy krążyły około wieży, kończyły się przed małym przedpokojem, tak słabo oświeconym, iż podróż-ny nic innego nie mógł widzieć, prócz szerokiej kamiennej ławy, umieszczonej przy murze i drzwi od drugiego pokoju, z którego światło wychodziło. Zajrzał przez te drzwi i za pierwszym rzutem oka postrzegł to, co zmieniło natychmiast wątpliwość jego w zapewnienie, iż nadzieja jego nieomylnie uskutecznioną będzie. Cofnął się ze drżeniem, a nie mogąc się oprzeć gwałtownym wzruszeniom serca, usiadł na ławie, która przykryta była drogim kobiercem6. Tam rzucił oczy na swoje odzienie i dopiero pierwszy raz zapłonił się, czyniąc uwagę nad upokarzającą powierzchow-nością swoją. W samej rzeczy, nie był on podobien do osoby, która by miała prawo wejść do tak wspaniałego apartamentu. Suknia z grubego płótna, ciemnego koloru, która mu po kolana spadała, płaszcz z błękitnego sukna mocno wyszarzany, po

2 na koniec – wreszcie.

3 Kalazyrys – w źródłach egipskich Seti I (?–1279 p.n.e.), mąż Tuji. Ich dziećmi byli także zmar-ły w dzieciństwie Nebenchasetnebet oraz córki: Tiji i Chentmire. Był faraonem, władcą starożytnego Egiptu z XII dynastii, synem Ramzesa I i królowej Sire. Panował ok. 15 lat, zmarł w wielu ok. 50 lat. Prowadził liczne wyprawy wojenne, m.in. do Syrii i Syropalestyny. Za jego panowania (de facto współpa-nowania z młodym synem Ramzesem II), Egipt stał się stabilnym, dobrze rządzonym państwem, mają-cym ugruntowane stosunki zagraniczne, rządząmają-cym rozległym terytorium, ciesząmają-cym się szacunkiem na arenie międzynarodowej, silnym militarnie i gospodarczo, posiadającym dobrze wyszkoloną armię, zdol-ną szybko i bezwzględnie likwidować wszelkie próby secesji. Z wielkim rozmachem prowadził prace bu-dowlane w całym państwie: świątynie, pałace, grobowce. Zmarł prawdopodobnie latem 1279 r. p.n.e., niespodziewanie i w sile wieku. Był ceniony ze względu na swoją mądrość.

4 padł – tu: upadł. 5 gradus – stopień.

brzegach obdarty i pas z rzemienia – ubiór jego cały składały. Obuwie miał po-darte, a głowa, obwinięta ciemną jedwabną materią, tyle dozwalała w twarzy jego śniadej, chudej i zmarszczonej dostrzec, ile trzeba było, aby widok jego bardziej uczynić odrażającym. Przydawszy do tego długą rudą brodę, wystawić sobie można z tego wszystkiego postać, która prawdziwej nędzy obraz wystawiła. Takowa po-wierzchowność za nim mówić nie mogła, jednak zastanowiwszy się nad tym, iż już od roku w tymże samym odzieniu świat przebiegał, nabrał odwagi i postanowił sobie iść dalej. Ledwo krok stąpił, gdy mu się zdało, iż znajduje się w sypialnym pokoju jakiej bogini. Posadzka przykryta była kobiercem tkanym ze srebra i złota, obicia z aksamitu blado-zielonego, lamperie wyzłacane, na których wisiały girlandy z kwiatów naturalnych. Do tych girland przypięte były firanki bladoróżowe, które przysłaniały przepyszne łoże, formę mające namiotu; nie było tam meblów, prócz kilku wezgłowiów, podobnych do obicia, ozdobionych srebrnymi franzlami7 – te wkoło ścian leżały dla siedzenia na nich, okna jajkowate z jednej sztuki szkła, lecz w różne malowane farby, łamiąc promienie, przepuszczały jakieś nigdy nie widzia-ne, lecz dziwnie przyjemne światło i które zdawało się przeznaczać te piękne miejsce na użycie rozkoszy samotnej i potajemnej.

Lubo8 nasz podróżny nie był przygotowany znaleźć podobny widok w wieży zrujnowanej, bardziej jeszcze zadziwiony został, gdy zamiast tego, czego się spodzie-wał, znalazł młodego człowieka uśpionego na łożu wyżej opisanym; ów nieznajomy wstał na jego przybycie i rzucił na niego wzrok posępny, lecz spokojny, bez najmniej-szego znaku obawy lub pomieszania na widok osoby, której pozór był tak nieokazały. Miał ów młody człowiek na sobie stary płaszcz szkarłatny, włosy najpiękniejsze, które tylko widzieć można, złotawego koloru, spadały mu bezstarannie po ramionach, w długie naturalnie wijąc się pierścienie, oczy miał łzami przyćmione, po bladości twarzy jego poznać można było nadwątlone zdrowie, a na całej jego powierzchowno-ści panował wyraz głębokiego smutku, który darzył niewypowiedzianym wdziękiem ostatki piękności bliskiej już swego zgonu, lecz która jednak, mimo tak smutnego położenia, rzadko jeszcze wyrównaną być mogła.

Uczuł podróżny ku temu przyjemnemu nieznajomemu pociąg tak mocny, tak czułe interesowanie się, iż trudno mu było znaleźć wyrazy, które miło by było, za pierwszym zbliżaniem się, dać mu słyszeć. Niewyraźnymi jednak słowy przebąknął, że go przeprasza za śmiałość, z którą wszedł w te miejsca. Młody człowiek rzecze do niego: „Jeżeli mam sądzić po twojej powierzchowności, niewiele masz do dziękczynie-nia twemu przeznaczeniu. Jesteś bratem moim, jeśliś nieszczęśliwy. A ktokolwiek bądź jesteś, bądź mi miłym gościem”. „Jestem cudzoziemiec – odpowie podróżny – burza, która mnie niespodzianie w tych puszczach napadła, przyprowadziła kroki moje w tę stronę. Postrzegłem tę wieżę, a co jest rzeczą godną podziwienia9, iż to właśnie jest ta sama, którą już od pięciu lub sześciu miesięcy szukam w tych stronach”.

7 franzel – frędzel. 8 lubo – choć.

199 Na te słowa młody człowiek wstał z łoża swego zupełnie, aby się przypatrzyć cudzoziemcowi z większą jeszcze uwagą. Pomimo odrażającą postać jego, głos tego podróżnego wskroś duszę jego przeniknął, a lubo odgadnąć przyczyny jakiegoś prze-czucia nie mógł, zdawało mu się jednak, że ta nędzna powierzchowność była tyl-ko pokrywką, której cudzoziemiec używa, aby nie być wziętym za tego, którym był w istocie, słowem, w przeciągu kilku minut tak ścisła już ich łączyła przyjaźń, jak gdy-by od wielu lat z sobą się znali. Młody człowiek, poprosiwszy podróżnego, agdy-by usiadł na jego łożu, otworzył szafę misternie ukrytą w ścianie i wyjąwszy z niej chleb, owoce i flaszę wina cypryjskiego, rzecze: „Ta flasza była nietkniętą od dni kilku, lepiej nie mogę jej użyć, jak ciebie częstując – zdaje mi się, przyjacielu, że potrzebujesz posiłku. Co do mnie, już miesiąc minął, jak tylko samym chlebem i wodą żyję”.

Podziękował mu starzec wejrzeniem, w którym najczulsza się tkliwość malowa-ła. „Gdybym dowiódł tym przynajmniej – rzecze mu – jak mocno żądam ukazać ci wdzięczność moją, zacznę od tego, że ci się ukażę pod własną moją postacią”. Wtem rozwiązał sznurek, którym broda była przywiązana, zdjął czapkę i twarz do mumii po-dobną, która nic innego nie była, jak maską sztucznie bardzo zrobioną, zrzucił płaszcz i dał mu widzieć bożego młodzieńca i pięknego bardzo bruneta, którego wdzięki jego tylko nadobnej postaci ustąpić mogły, lubo równie, jak i on, zdawał się być męczo-nym skrytym frasunkiem bardziej, niż ciosem ubóstwa.

Te słowa („ukażę ci się pod własną moją postacią”) wznieciły w nieznajomym po-ruszenie, którego nie był panem, ale lubo w chwilę potem ujrzał, iż został oszukanym w dziwacznej swojej nadziei, znalazł jednak coś tak osobliwego i tak pociągającego w fizjonomii cudzoziemca, że nie mógł oczu od niego odwrócić. Na koniec, nie mo-gąc już dłużej rządzić swoim uczuciem, skoczył mu na szyję, przycisnął go z czułością do serca swego i zlał lice jego łez strumieniem.

Ten wylew czułości tak nadzwyczajny dotknął żywo cudzoziemca, nie mógł się jednak wstrzymać od tego, by nie pokazał po sobie zadziwienia. Postrzegł to młody mieszkaniec wieży. „Będziesz o wszystkim uwiadomiony – rzekł ten ostatni – na nowo ściskając go, lecz pierwej, jeśli chcesz, bym jeszcze cenił życie moje, poprzy-siąż mi, że się nie oddalisz ode mnie, przypoprzy-siąż, że od dnia dzisiejszego, chyba śmierć nas rozłączy”.

„Poprzysięgam – odpowie cudzoziemiec – głosem przytłumionym i pełne łez mając oczy, poprzysięgam pod utratą życia, dla której oddycham, której tak długo szukam i którą spodziewałem się w tym miejscu znaleźć”. „Tu, w tej wieży? – rzecze nieznajomy z widocznym poruszeniem. Lecz przypominam sobie, żeś mi już był to powiedział. Twarz twoja, nasze spotkanie się w tej wieży, ukrywają jakąś niedoścignio-ną dla mnie tajemnicę. Zaklinam cię, naucz10, mnie kto jesteś i kogo w tym miejscu szukasz? Nadgrodzę ci za tę szczerość, przez wzajemną ufność powierzę ci mój sekret, który dotąd jeszcze nie wyszedł z łona mego i od którego los mój zawisł.

Mimowolna sympatia ciągnie mnie do ciebie, od momentu, w którym oczy moje twoje napotkały. Jak mógłbym mieć coś tajemnego dla ciebie, kiedym gotów przez ofia-rę życia mego przekonać cię o wielkości sentymentu, którym powziął dla ciebie? Lecz daszże mnie wiarę, słuchając dziwne moje zdarzenie?”. „Niepodobno – odpowie nie-znajomy – aby zdarzenie twoje dziwniejsze było nad te, które z ust moich usłyszysz, gdy mi swoje przygody skończysz opowiadać, zacznij i uczyń zadosyć ciekawości mojej”.

Gdy ci dwaj młodzi ludzie tak z sobą rozmawiali, nadto zatrudnieni jeden o dru-gim11, aby coś innego ich uwagę ściągnąć mogło, dwóch kawalerów, którzy tak uwi-nieni12 byli w swych płaszczach, że tylko ich oczy widzieć można było, przybyli pod wieżę, pod którą burza, która jeszcze była nie ustała, równie jak i wyż.[ej] pomienio-nego podróżpomienio-nego schronienia szukać przynagliła. Zostawili swoje konie pod dozorem służącego i poszli po schodach do środka wieży, lecz nim doszli do przedpokoju, po-strzegli, iż tam nie byli samymi i że dość głośno rozmawiano w bliskim pokoju: bądź wstrzemięźliwość, bądź ciekawość lub wcale jaki inny powód – nie chcieli przerywać rozmowę dwóch przyjaciół. Usiedli, nie będąc postrzeżeni, na kamiennej ławie i pil-nie przykładając ucha, wstrzymując oddech nawet, wszystkie na to łożyli usiłowania, aby najmniejszego słowa z tej rozmowy nie utracić.

„Miejsce urodzenia mego – rzecze cudzoziemiec – jest Memphis13 w Egipcie, gdzie Kalazyrys, mój ojciec, sprawia razem urząd Wielkiego Kapłana14 i Vice Króla”15. „Cóż ja to słyszę! – zawoła mieszkaniec wieży – Kalazyrys jest ojcem twoim? Ty jesteś syn jego, Osmandias16?…” „Jak to – przerwał Egipcjanin, zdziwiony – jesteśmy tobie zna-jomi?”. „Wybacz, Osmandiasie – rzecze jego przyjaciel – już odtąd nie pozwolę sobie przerywać ciebie, będziesz wszystko wiedział, lecz postępuj dalej w twojej powieści”17.

Dwaj kawalerowie, którzy podsłuchiwali w przedpokoju, nie mniej podziwie-ni byli, jako i opodziwie-ni, gdy usłyszeli imiona Kalazyrysa i Osmandiasa – ich poruszepodziwie-nie było tak wielkie, iż bez wątpienia zdradziliby byli przytomność18 swoją, gdyby w tejże

11 zatrudnieni jeden o drugim – zajęci jeden drugim. 12 uwinieni – tu: owinięci.

13 Memphis – pierwsza stolica Egiptu, położona w jego północnej części, słynąca z bezcennych zabytków i pięknych krajobrazów.

14 Wielki Kapłan – zaszczytna godność duchowna, noszona przez Kalazyrysa, a następnie Osman-diasa (przyjęta przez niego w drugim roku panowania) w Egipcie.

15 Od ok. 17 roku życia Osmandias współrządził z ojcem, podejmując wraz z nim ważne decyzje, biorąc udział w wydarzeniach decydujących o losach kraju. Jeszcze przed tym faktem był przez ojca wdrażany w problemy militarno-polityczne i uczył się rządzić skutecznie.

16 Osmandias (ok. 1304 p.n.e.–1213 p.n.e.) – faraon, władca starożytnego Egiptu, z XIX dynastii, z okresu Nowego Państwa. W źródłach figuruje najczęściej jako Ramzes II, zwany Wielkim (w tekstach greckich także jako Ozymandias). Od ok. 17 roku życia współrządził ze swym ojcem Setim I i ustabilizo-wał sytuację państwa (zob. przyp. 3 ). Kontynuując politykę ojca, prowadził kampanie: libijską, syryjską, a następnie nubijską. Miał około 15 żon i trudną dziś do ustalenia liczbę konkubin, które urodziły mu łącznie około 150 dzieci – 100 synów i 50 córek. Zmarł po 66 latach panowania.

17 powieść – tu: opowieść. 18 przytomność – obecność.

W dokumencie Anna Mostowska. Powieści, listy (Stron 196-200)