• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Ladwińców z Białej Podlaskiej

Dla moich wnuków brzmi to jak baśń zaczynająca się od słów: Dawno, dawno temu… Bo i faktycznie dawno, nawet dla mnie…

Kończył się właśnie stary, XVII wiek, wiek wojen uciążliwych dla Rzeczypospolitej, wiek walk ze Szwecją, Rosją, Turcją.

Na rozległych terenach naddnieprzańskich żyli wolni ludzie – kozacy.

Wywodzili się w zdecydowanej większości ze zbiegłych chłopów pańszczyź-nianych i zabijaków wszelkiego autoramentu i różnych narodowości. Byli wśród nich Polacy, Rusini, Rosjanie, Węgrzy, Tatarzy.

Konflikt z Kozakami rozpoczęty powstaniem Chmielnickiego dobiegł końca w roku 1660, gdy połączone siły kozacko-rosyjskie przegrały starcie z armią koronną pod Cudnowem. W konsekwencji Polacy oraz Kozacy usi-łowali związać się ze sobą kolejną ugodą. Ostatecznie o relacjach wzajem-nych stanowił rozejm z Andruszowa. Na jego mocy Rosja uzyskała prawo nadzorowania tzw. Ukrainy lewobrzeżnej, Polska zaś prawobrzeżnej.

Stary kozak Ladwin był „tutejszy”, nie znał czegoś takiego, jak przyna-leżność narodowa, nie rozumiał różnic miedzy Polakiem a Rosjaninem, nie był zainteresowany przebiegiem granic. Od lat służył w wojsku Radziwiłła i mieszkał wraz z żoną, córką i synem-podrostkiem w wiosce należącej do klucza ołyckiego. Chłopak, jak na kozackiego potomka przystało, był szczu-pły, miał regularne rysy twarzy z długim, wąskim nosem, pod którym sypał się młodzieńczy wąsik. Traf chciał, że pewnego dnia młodego Ladwińca (sy-na Ladwi(sy-na, rzecz jas(sy-na) przyuważył przejeżdżający karetą sam książę Karol Stanisław Radziwiłł, ordynat ołycki i nieświeski. Niewiele myśląc, rozkazał młodzieńca zabrać do Ołyki i przyuczyć do zawodu stangreta.

Minęło kilka lat i przystojny stangret jaśnie księcia trafił do Białej Ra-dziwiłłowskiej, gdzie często przebywał tak ordynat, jak i jego małżonka, An-na z Sanguszków.

W dokumentach historycznych po raz pierwszy Biała Podlaska pojawi-ła się w 1345. Jej wpojawi-łaścicielami byli Iliniczowie, a za założyciela uchodzi Piotr Janowicz o przydomku „Biały” – wojewoda trocki, hetman Wielkiego

Księstwa Litewskiego. W tym okresie Biała znajdowała się w województwie brzeskim w Wielkim Księstwie Litewskim.

W II połowie XVI w. miasto przeszło we władanie rodu Radziwiłłów, co wynika z zapisu w księgach ziemskich z 1569 roku. Okres panowania tego rodu, trwający dwa i pół wieku, przyniósł rozkwit i przyczynił się do szybkie-go rozwoju miasta, przez długi czas zwaneszybkie-go Białą Książęcą lub Białą Ra-dziwiłłowską.

W 1622 Aleksander Ludwik Radziwiłł zbudował fortecę i zamek.

Z fundacji Krzysztofa Ciborowicza Wilskiego założono w 1628 Akademię Bialską, która od 1633 istniała jako filia Akademii Krakowskiej (obecnie I Liceum Ogólnokształcące im. Józefa Ignacego Kraszewskiego). W latach 1655–1660 miasto zostało znacznie zniszczone przez Szwedów, wojska Ra-koczego i kozaków Chowańskiego. Jednak za sprawą Michała Radziwiłła i jego żony Katarzyny z Sobieskich, szybko podniosło się z upadku. W 1670 Michał Kazimierz Radziwiłł nadał miastu prawo magdeburskie oraz herb – widnieje na nim chrzestny patron księcia, Michał Archanioł stojący na smoku.

W XVII wieku miasto znane z produkcji sukna i fajansów, później także z przeróbki drewna. W 1720 Anna z Sanguszków Radziwiłłowa rozpoczęła budowę wieży i bramy wjazdowej (obecnie są to najciekawsze resztki zam-ku). Miasto i zespół pałacowy w XVIII w. wielokrotnie były niszczone (mię-dzy innymi w czasie wspomnianych już wojen szwedzkich czy w okresie prześladowań Unitów Podlaskich.) i odbudowywane. Ostatni spadkobierca, Dominik Radziwiłł, pułkownik wojska polskiego, umarł we Francji 11 listo-pada 1813. Pałac, wcześniej rażony piorunem, który spowodował pożar, jako ruinę rozebrano w 1883 roku.

Nie przypuszczał nawet stangret książęcy, że zwiąże się z tym mia-steczkiem na zawsze. W oficynie dworskiej miał swoje miejsce do spania,

Akt urodzenia Józefa Ladwińca syna Macieja 1811 r.

w kuchni jadał posiłki wraz z całą chmarą dworskiej służby. I tu poznał pa-nienkę z miasteczka, która również służyła u Radziwiłłów. Nie wiadomo, czy dziewczynę zainteresował stangret jako „obcy” czy też faktycznie spodobał się jej pełen fantazji kozak – faktem jest, że rodzice jej zgodę wyrazili i mło-dzi w krótkim czasie się pobrali. Panna wniosła mu w posagu kawałek ziemi i tak kozacki potomek stał się mieszczaninem-rolnikiem. Radziwiłłowski administrator wynajął młodym mieszkanie w domu skarbowym przy ulicy (już nieistniejącej pod tą nazwą) Łosickiej i tam na świat przychodziły kolej-no ich dzieci. Były to jednak takie czasy, że większość malców umierała.

Jedynie czterej synowie – Grzegorz, Daniel, Stefan i Ignacy dożyli pełnolet-niości i założyli własne rodziny przejmując po ojcu jego patronimiczne na-zwisko – Ladwiniec. O córkach historia milczy – jeśli nawet były, zmieniły nazwisko wychodząc za mąż i słuch o nich zaginął.

Trzej Ladwińcowie – Ignacy, Stefan i Daniel – pozostali w Białej.

Grzegorz osiadł w radziwiłłowskim folwarku Grabanów. Od tego momentu możemy mówić o dwóch liniach Ladwińców – bialskiej i grabanowskiej.

Obie przetrwały kolejne wieki i pokolenia, i istnieją do dziś.

Daniel ożenił się z panną Falikowską. Ale o ich dzieciach nic nie wia-domo. Może pomarły młodo, a może ich wcale nie było? A może państwo Ladwińcowie wyjechali z tego terenu? Nie wiem, czy jeszcze uda się tego kiedykolwiek dowiedzieć. Natomiast Ignacy, żyjący w latach 1706-1771, wrósł w książęce miasto i tu, ożeniwszy się z panną Krystyną, zbudował po-tężny ród. W roku 1749 mieszkał z żoną i trojgiem dzieci w domu przy ów-czesnej ulicy Warszawskiej. Najprawdopodobniej obecnie jest to ulica Naru-towicza… W tym samym roku Stefan, naówczas wdowiec, mieszkał z dwoj-giem dzieci przy ulicy Janowskiej. Nota bene nazwa ulicy nie zmieniła się po dziś dzień. Ożenił się powtórnie z wdową o imieniu Jadwiga (nazwisko nie-czytelne) z Grabanowa i zapewne wraz z rodziną opuścił miasto, bo w archi-wach z tamtego okresu ślad po nim zaginął.

W roku 1783 mieszkali w Białej Józef i Jakub – synowie Ignacego, a także Olesia (Apolonia), która wyszła za mąż za Andrzeja Kozłowskiego i urodziła co najmniej dziewięcioro dzieci – ale to już inna historia.

Józef odziedziczył plac i dom po ojcu i mieszkał tam z rodziną. Jakub natomiast był właścicielem jednej czwartej placu przy ulicy Brzeskiej. Długo szukałam miejsca, gdzie ów plac się znajdował. Okazało się, że mijam go codziennie… Na ślad naprowadził mnie dużo późniejszy akt sprzedaży placu przy ulicy Brzeskiej znajdującego się między kościołem Bazylianów z jednej strony, placem Dryżałowskich z drugiej i placem Cybulskich od strony ulicy Krzywej (dzisiejsza Narutowicza). Dziś stoi tam szary, piętrowy budynek z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Podobno tuż po wojnie przyj-mowała tam pani stomatolog, Adela Kajetanowicz. I pewno nikt nawet nie pamięta, kto był właścicielem, zapewne pierwszym, (bo wtedy dopiero

oficja-liści radziwiłłowscy przydzielali rolnikom-mieszczanom tereny budowlane w mieście) tego placu.

Ze strzępków archiwalnych informacji wynika, że rzeczony Jakub przeniósł się wraz z rodziną do folwarku w Grabanowie i tam przez następne wieki żyli jego potomkowie. Mogę domniemywać, że jego małżonka, Zofia, pochodziła z rodziny chłopskiej z Grabanowa lub okolicy, bo synowie Jakuba żenią się potem z mieszkankami wsi. A może naraili mu dziewczynę mieszka-jący w Grabanowie synowie Grzegorza? Może pracowała na książęcym fol-warku? Wspomniany wyżej plac prawdopodobnie sprzedał pozostającemu w mieście bratu. Mogło tak być, ale mogło też być zupełnie inaczej…

Zatrzymać się teraz należałoby przy Józefie. Ten w związki małżeńskie wstępował trzykrotnie. Spłodził – bagatela!– trzynaścioro dzieci. Faktem jest, że większość z nich zmarła w niemowlęctwie lub wczesnym dzieciństwie, ale takie to były czasy.

Józef Ladwiniec żył w latach 1738-1795. Pierwsza żona, Katarzyna, zmarła przy porodzie w roku 1760. Dzieciątko, Maciuś, niewiele przeżyło matkę. Druga małżonka, Marianna, urodziła dzieci kilkoro, ale umierały bar-dzo szybko. Zmarła wraz z córką Apolonią tuż po porodzie w roku 1777. Z jej

Akt urodzenia Piotra Ladwińca 1848 r.

dzieci dożył dorosłości tylko Jan, który założył rodzinę, ale niewiele więcej można na jego temat znaleźć. Z informacji, które pozyskałam, wynika, że miał jednego syna, dwukrotnie żonatego i jedną wnuczkę, która zmarła jako małe dziecko. Ale ród nie zaginął, bo oto trzecia wybranka Józefa, trzynaście lat od niego młodsza Magdalena po ojcach Stańczak, zapewniła Ladwińcowi zdrowych potomków obojga płci. Najstarszy z nich, Maciej, żył w latach 1780-1837. Po nim na świat przyszły Marianna, Katarzyna i Julianna. Tylko Marianna wyszła za mąż za Franciszka Szałkiewicza i doczekała się dzieci, wnuków, prawnuków.

Maciej, pierworodny Magdaleny, poślubił najpierw Katarzynę, z którą dochował się syna Franciszka, a po jej szybkiej śmierci – być może spowo-dowanej porodem, pojął za żonę Mariannę Kaliszewską. Kobieta wychowała Franka, ale jej własne dzieci poumierały albo w dzieciństwie, albo bezpotom-nie. Ród Ladwińców, tak jak i w poprzednich pokoleniach – przedłużył tylko jeden mężczyzna, ów Franciszek.

Ciekawa historia wynika bezpośrednio z aktów metrykalnych. Otóż córka Marianny i Macieja, panna Teresa, wyszła za mąż za Józefata Micewi-cza. Józefat zmarł w kwietniu 1829 roku, a w czerwcu 1830 roku Teresa uro-dziła syna Jakuba, którego zapisała na męża… Długa to była ciąża, oj długa…

Niedługo potem i Teresa, i mały Kubuś zmarli.

Nadszedł listopad roku 1830. Udział województwa podlaskiego w po-wstaniu listopadowym był bardzo widoczny. Tutaj rozgrywały się najważniej-sze działania wojenne i tutaj także stoczono najwięcej bitew. Kilka tysięcy mieszkańców regionu walczyło w szeregach regularnego polskiego wojska, a ludność cywilna podlaskich miast wzięła udział w zaopatrywaniu Wojska Polskiego. Na przykład w niedalekim Radzyniu na apel władz powstańczych, miejscowi rzemieślnicy wykonali 100 par butów dla polskich żołnierzy.

Mieszkańcy Międzyrzeca, Białej, Radzynia oraz innych miejscowości ser-decznie przyjmowali żołnierzy polskich, użyczając noclegów oraz gościny.

Pomagali też w organizacji transportu zaopatrzenia dla Warszawy zdobytego na armii rosyjskiej.

Po upadku powstania listopadowego Królestwo Polskie utraciło swą suwerenność i zostało włączone do Cesarstwa Rosyjskiego. Od tego też czasu na terenie południowego Podlasia zaczęły stale stacjonować jednostki wojsk rosyjskich, których utrzymaniem obciążono ludność cywilną. Także w Białej pojawiła się taka jednostka i zajęła dawne koszary wojsk Radziwiłła.

Żadne dokumenty z tamtego okresu nie wskazują, by ród Ladwińców włączył się czynnie do powstania. Linia grabanowska – unici – być może tak jak ich daleki, ołycki przodek, nie identyfikowała się z polskością – byli po prostu „tutejsi”. Linia bialska, katolicka, była w tym momencie nieliczna – żyli tylko ponad pięćdziesięcioletni Maciej i jego syn, Franciszek.

Tenże niedługo po upadku powstania poślubił pannę z Huszczy lub Tucznej, zapewne mocno zubożałą szlachciankę, Franciszkę Lipkę. Mieszkali w domu rodzinnym, ulica wówczas być może już nazywała się nie Warszaw-ska, a Krzywa… Tu rodziły się ich dzieci – najstarszy – Wincenty, potem kolejno Teodora, Jakub, Marianna, Piotr i Paweł. Przy tym pokoleniu zatrzy-mam się nieco dłużej, bo wiadomości czerpałam nie tylko z aktów, ale i z opowieści rodzinnych. Im bliższe nam czasy, tym więcej ciekawostek za-chowało się w ludzkiej pamięci.

Zacznijmy od Wicka. Urodzony w 1835 roku został ożeniony w wieku lat 21. Panna pochodziła z podbialskiej wioski, nosiła imię Julianna. Jej rodzi-ce nazywali się Kijuk, ale Julianna we wszystkich aktach podaje jako nazwi-sko rodowe – Kijowska. Dziś by taka samowolna zmiana nazwiska nie prze-szła, ale wtedy wszystko było możliwe – nazwiska zmieniano niekiedy, jak rękawiczki. Mogę przypuszczać, że rodzice Wincentego byli schorowani i dlatego szybko znaleźli synowi żonę. W domu były przecież dużo młodsze dzieci. W ten sposób zapewniali im przyszłą opiekę. Faktem jest, że Francisz-ka zmarła niecały rok później, a Franciszek pół roku po żonie. Na utrzymaniu brata zostali: osiemnastoletnia Teodora, trzynastoletni Jakub i ośmioletni Piotr. Pozostałe dzieci już wówczas nie żyły.

Akt ślubu Piotra Ladwińca z Antoniną Kijowską 1868 r.

Wincenty (1835-1888) doczekał się czworga dzieci, co, jak na ówcze-sne czasy, było bardzo dziwne – przeważnie rodziny były dużo liczniejsze.

A może to ja popełniłam błąd i nie znalazłam wszystkich potomków Wicka?

Czas pokaże.

Siostra Wincentego, Teodora, już w rok po śmierci rodziców została wydana za mąż za Wawrzyńca Karpowicza. Cóż, miała już 19 lat, a po dwu-dziestce to już wówczas była stara panna… Małżeństwo doczekało się syna i kilku córek, z których tylko jedna założyła w przyszłości rodzinę i została matką i babką.

Zostali na łasce brata i bratowej Kuba i Pioter. Majątkiem rodzinnym zarządzał Wincenty, bracia byli parobkami. Miał ten najstarszy z braci smy-kałkę do handlu. Kupował konie, sprzedawał i zarabiał. I to chyba sporo, bo w wiele lat później wdowa po nim i dorosłe dzieci dzieliły się majątkiem i to nie byle jakim. Były więc na placu przy ulicy Krzywej: dwa drewniane domy parterowe, a w każdym z nich dwa mieszkania, były zabudowania gospodar-cze, ogród wcale niemały, pola, łąki, a nawet las. Zostały też po Wincentym ruble w gotówce. I dodatkowy, niewykończony dom, który spadkobiercy zo-bowiązali się wykończyć wspólnie – jak pisze notariusz (oczywiście po rosyj-sku) „drug s drugom”

Rok 1863 na zawsze zapisał się w historii rodziny. Dziś trudno stwier-dzić, która z wersji jest prawdziwa: czy ta, że osiemnastoletni Jakub z koleż-kami wdali się w bójkę na miejskim rynku, czy ta, że Jakub należał do grupy powstańczej. Wyrok sądu w Siedlcach był jednak jednoznaczny: za udział w bandzie zbrojnej (a takim mianem Moskale określali oddziały powstańcze) i zabicie chłopa Mieriesjewa – dwa lata rot aresztanckich. Pojechał więc mło-dy chłopak w głąb Rosji. Podobno przysłał braciom list, żeby podzielili się ziemią, on już do domu nie wróci, bo poznał dziewczynę, z którą planuje ślub i tam już pozostanie. Gdzie? Nie wiem. Mogła być i inna przyczyna pozosta-nia w Rosji – nakaz osiedleńczy, który często stosowany był wobec tych, którzy skończyli zasądzoną karę. Faktem jest, że na ojcowiznę nigdy nie po-wrócił, a dalsze jego losy nikomu z nas nie są znane.

Trzeci z potomków Franciszka, mój pradziadek Piotr (1848-1926), w roku 1868 zawarł związek małżeński z Antoniną Kijowską, prawnuczką radziwiłłowskiego farfurnika, Mikołaja Kijowskiego. Początkowo mieszkali w domu rodzinnym przy ulicy Krzywej, jak wynika z ksiąg meldunkowych.

Trudno teraz stwierdzić, w którym roku dotarł do braci list od Jakuba, zrzeka-jącego się sukcesji po ojcu i kiedy nastąpił podział majątku, a więc i wypro-wadzka Piotra z rodziną „na swoje”.

Z odnalezionych dokumentów wynika, że Teodora otrzymała z ojcow-skiego mienia plac ze stodołą znajdujący się przy obecnej ulicy Średniej.

W latach 20 poprzedniego stulecia w tejże stodole mieszkał jej syn, chyba nie całkiem zrównoważony psychicznie, Jakub.

Ze wspomnień rodzinnych wynika, że przed stodołą ustawił sobie kuchnię, a chłopcy wrzucali mu do garnka żaby, co wcale mu nie przeszka-dzało. Rodziny nie posiadał, rodzice już nie żyli, a zamężna siostra zapewne nie była zainteresowana bratem.

Piotr został prawdopodobnie spłacony, bo najpierw nabył plac kilka-dziesiąt metrów od rodzinnej posiadłości, też przy ulicy Krzywej, i postawił drewniany dom, w którym zamieszkał z rodziną. Budynek stał szczytem do ulicy Krzywej i patrzył na nią dwoma okienkami. Ciągnął się daleko w głąb podwórza, bo składał się z trzech oddzielnych mieszkań. Od frontu były dwa

pokoje z kuchnią, w środku pokój z wnęką kuchenną, a od tyłu mieszkanie dwu- lub trzypokojowe z kuchnią. Każda część miała oddzielne wejście z podwórza. Za domem, w stronę łąk nad Krzną, rozciągał się ogród warzyw-ny. Z przodu, przed budynkiem, znalazło się miejsce na barwne rabatki kwia-towe – prym wiodły tu malwy, lilie i floksy. Dom ten stał jeszcze w latach sześćdziesiątych XX stulecia, kiedy to został sprzedany. Nowi właściciele zburzyli drewniak i wybudowali ceglany sześcian.

Kiedy w roku 1884 usunięte zostały z Białej siostry Szarytki, a na ich miejsce sprowadzone zakonnice prawosławne, ogrody pozostałe po tych pierwszych zostały sprzedane rolnikom bialskim. Piotr nabył plac szerokości około 50 metrów i długości około 120 metrów - z jednej strony ograniczony Małym Błoniem, z drugiej polną drogą prowadzącą do stodół, z trzeciej ulicą Stodolną i z czwartej terenem należącym do Abramowiczów. To właśnie te zakupy wskazują, iż dostał spłatę, bo, w przeciwieństwie do brata, nie był specjalnie uzdolniony do interesów, a dochody ze średniej wielkości gospo-darstwa rolniczego nie były wówczas wysokie. Produkty rolne były trudno zbywalne, gdyż duża tańsza była żywność przywożona z terenu Rosji, co powodowało zastój w rolnictwie Królestwa Polskiego, a Piotr miał już w tym momencie na utrzymaniu czworo dzieci (dwoje zmarło jako niemowlęta) i ulokowanie pieniędzy w ziemi stanowiło dla nich zabezpieczenie na przy-szłość. W sumie spłodził dziesięcioro dzieci, z których najstarszy syn, Jakub, był moim dziadkiem.

Po śmierci żony w 1915 roku mieszkał nadal w domu przy ulicy Krzywej wraz z córkami Marianną (zamężną lecz bezdzietną) i Stanisławą, wówczas jeszcze panną. Często odwiedzał rodzinę swojego syna, która już wówczas mieszkała we własnym domu przy ulicy Nowej. Brał wtedy stołek, stawiał na środku kuchni i siadał na nim szeroko rozrzucając poły czarnego płaszcza. Był to strój charakterystyczny dla XIX-wiecznych bialskich rolni-ków-mieszczan, których od powiewających (łopoczących) na wietrze poł nazywano „łopotunami”. Wołał do siebie wnuczęta i kazał im szperać po kie-szeniach w poszukiwaniu cukierków, które tam zawsze były. Brał wnuki na kolana i kołysał je rozmawiając w tym czasie z dorosłymi mieszkańcami.

Takiego zapamiętała go moja mama, jego najmłodsza wnuczka.

W rok przed śmiercią postanowił ponownie zawrzeć związek małżeń-ski. Jego wybranką była wdowa o nazwisku Jaglak z domu Falkowska, po-chodząca spod Stoczka Węgrowskiego, matka dorosłych synów, a najpraw-dopodobniej i zamężnych córek – niestety, tego nikt z rodziny nie pamięta.

Z aktów notarialnych wynika, że żyła wówczas przynajmniej jedna z nich.

Oburzenie dzieci Piotra nie miało granic. Próbowali powstrzymać go przed tą, jak mówili, głupotą, ale gospodarz uparł się i postawił na swoim.

Niechęć do małżeństwa ojca nie wynikała z osobowości jego wybranki, ale z tego, iż dochodziła dodatkowa osoba do podziału majątku posiadanego

przez Piotra. Małżeństwo nie trwało nawet roku – z domu Piotra zginęły złote obrączki i pewna suma pieniędzy. Nie wiadomo, kto był złodziejem, potom-kowie Piotra twierdzili, że to na pewno młodzi Jaglapotom-kowie, ale tak naprawdę to nikt nie wie, jak było. Obrabowany tak się tym przejął, że w niedługim czasie zmarł – tak głosi fama rodzinna. Zemściła się na nim za niezaaprobo-wany przez rodzinę ożenek najmłodsza córka, Stanisława, która przygotowała pogrzeb ojca. Został pochowany nie w rodzinnej piwnicy grobowej przy pierwszej żonie, lecz obok, w ziemi. Uważaliśmy to za legendę rodzinną i uśmiechaliśmy pod nosem. Kilka lat temu uporządkowano piwnicę grobową i znaleziono w niej szczątki trzech osób, a według inskrypcji na grobie – po-winno być ich czworo. I tak legenda okazała się prawdą.