• Nie Znaleziono Wyników

czenie powtarzanych dźwięków nie wpływa na piękno samego akustycznego zjawiska. I tak wśród całkowitego bezrządu i chaosu, który ogarnął i wnętrza dusz naszych, i wzajemne ich do siebie stosunki, załamują się i rozbijają wzajemnie o siebie najróżnorodniejsze, najnieprawdopo-dobniejsze wprost odgłosy i echa, a im które rozgłośniej brzmi, tym jest powierzchowniejsze na pewno. Hetmani z brzękadełkami i grzechotkami w ręku, operetkowe nuty w ogólny zamęt z wież, z których tylko alarmowe dzwony na trwogę lub uroczyste hejnały rozlegać się powinny, rzucane. „Znam, zanadto dobrze znam”31. Tyle razy już, gdym na spiżowy pełny dźwięk wielkiego dzwonu czekał, wpadał mi w ucho bezczelnie naiwny w swym nieuświa-domionym tragicznym komizmie blaszany, wesolutki, głupiutki dzwonek kornewilski32, tyle razy już w moich oczach sędziwy król Lear nakładał błazeńską czapkę z dzwoneczkami, a Hamlet33 przeskakiwał przez cyrkowe koła, zalepione bibułą. To wszystko jest najzupełniej „na-sze”, „nowoczesne, a zarazem swojskie”, od dawna lubimy krotochwile i nie wierzymy w tragizm. Jesteśmy pod tym względem największymi sceptykami; nie wierzymy nigdy w proroka, który nie umie wywracać koziołków, łykać nożów lub przynajmniej nie jest brzuchomówcą. Powaga wydaje się nam czymś nieszczerym i udanym: wznosimy mównice i katedry, byśmy z nich błazeńskich kuplecików słuchać mogli; w kazaniu nawet pragniemy anegdotek;

niepodobna nas przekonać, nie klepiąc po brzuchu. Jest

31 Słowa wypowiadane przez Stańczyka w dramacie Wesele Stani-sława Wyspiańskiego (1901).

32 Dzwony kornewilskie (fr. Les Cloches de Corneville) Roberta Planquette’a  – bodaj najpopularniejsza operetka francuska (1877). Dzwonek kornewilski przywołany jest tu jako symbol niewyszukanej sztuki mieszczańskiej.

33 Król Lear i Hamlet – tytułowi bohaterowie dramatów Williama Shakespeare’a.

to styl równie dobry jak każdy inny, a nawet lepszy od in-nych, bo łatwiej przy nim o dobry humor, zdrowy śmiech i o niespodzianki. Przede wszystkim zaś przepadamy za tymi ostatnimi: to, co jest najmniej oczekiwane, jest dla nas zawsze najlepsze. Gdyby podczas zbliżającego się se-zonu odczytów, który z prelegentów zaczął z mównicy, zamiast rozprawiać „o mistycyzmie”, na przykład, naśla-dować pianie koguta, miauczenie kota lub granie psów goniących zająca, zapewniłby sobie nieśmiertelną sławę.

W cyrku natomiast bardzo mile byłby przyjęty wykład o Królu-Duchu Słowackiego34, wygłoszony z wysokości trapezu, lub dialog Platonowski, wypowiedziany przez klownów, przeplatających go grzmiącymi policzkami.

Życie mogłoby być o wiele weselszym, zbywa tylko na pomysłowości, lecz i ta z biegiem czasu rozwijać się i do-skonalić będzie niewątpliwie. Usposobienie ogółu dostraja do swego diapazonu wszystkie głosy. Ton nawet tego ar-tykułu jest może nieuświadomionym kompromisem. Nie godzi się właściwie szydzić, gdy idzie o rzeczy poważne i smutne; a smutek, który połączony jest z komizmem, przenika może najgłębiej, jest bowiem najbardziej ludzki.

Pismo najmniej do tego przez wartość swą wewnętrzną upoważnione, pismo, samo istnienie którego jest proble-matem i zagadką, wytoczyło sprawę dotyczącą istnienia rozwoju jednego z najważniejszych, bo najniezależniej-szych czynników naszego duchowego życia – sztuki. Do-świadczenie historyczne wszystkich narodów i wszystkich czasów stwierdziło, że krępowanie sztuki w jej rozwoju jakimkolwiek, chociażby z najszczytniejszych źródeł pły-nącymi przepisami prowadzi zawsze do jej skarlenia, że moralna kuratela, zgubna pod względem artystycznym

34 Juliusz Słowacki (1809–1849)  – wybitny poeta romantyczny, m.in. autor poematu historiozoficznego Król-Duch, napisanego pod koniec życia, w latach 1845–1849.

i pod względem etycznym, także ujemne pociąga za sobą skutki: otacza bowiem au re ol ą niezależności i prześla-dowania utwory i zjawiska, które w innych warunkach przyjmowane by były z powszechną pogardą. Przepisy i przesądy, wskutek których cierpi np. Faust35 lub Don Juan36, wychodzą na dobre Paul de Kockom. Pomimo to, ilekrotnie w sztuce i literaturze rozpoczyna się ożywiony ruch, gdy powstaje nowy jakiś kierunek, tylekroć rozle-gają się głosy nawołujące przeciwko jego niemoralności.

„Można by pomyśleć, powiada Rémy de Gourmont37, że dla współczesnego b ou rge oi s38 najniemoralniejszą rze-czą jest sam artyzm”39. Jest to nawet zrozumiałe: każdy postęp, każda zmiana istotnie rozwojowa w sztuce polega na zastąpieniu zbanalizowanych, przez przyzwyczajenie, oswojenie się z nimi, środków artystycznych, nowymi, które posiadałyby przez samą świeżość swą i odmienność od dawnych – większą moc ewokacyjną. Nowe te środki uwydatniają więc na razie życie ludzkie, odtwarzane za ich pomocą z siłą i wypukłością o wiele większą, niż było to możliwe uczynić za pomocą środków dawnej, ustępującej sztuki, uwydatniają więc wypuklej, a przynajmniej ina-czej, te strony życia, które uchodzą zwykle za niemoralne, nieprzyzwoite itd. Strony te były odtwarzane i w dawniej-szym kierunku, ponieważ jednak do tych dawniejszych

35 Faust  – tytułowy bohater dramatu Johanna Wolfganga von Goe thego z 1833 roku.

36 Don Juan – na wpół legendarny hiszpański szesnastowieczny szlachcic słynący z przedmiotowego traktowania kobiet, postać licznych dzieł literackich.

37 Rémy de Gourmont (1858–1915) – francuski poeta, autor powie-ści Sykstyna, eseista i krytyk literacki. Jego twórczość zalicza się do modernistycznego symbolizmu.

38 Bourgeois (fr.) – mieszczanin, burżuj.

39 Parafraza słów z utworu Rémy’ego de Gourmonta, Le Livre des Masques, Paris 1896 (w oryg. „pour le non-artiste, l’art est toujo-urs immoral”).

środków nasza organizacja duchowa przyzwyczaiła się już, nie spostrzegaliśmy więc, w dziełach znanych dotych-czas, tych samych rzeczy, które nas oburzają u nowato-rów w sztuce, albo przynajmniej spostrzegaliśmy je mniej dobitnie i wyraźnie. Tu leży źródło powtarzających się zupełnie prawidłowo zarzutów niemoralności, erotoma-nii, bezbożności itp., wymierzanych przeciwko każdemu nowemu powstającemu kierunkowi. Życie pozostaje za-wsze tym samym i sztuka zaza-wsze tą samą, tracą tylko moc i wartość ewokacyjną środki, jakimi się posługuje ona. To samo więc, że nowy kierunek jakiś wzbudza oburzenia i oskarżenia, dowodzi, że dopiął on celu, że za pomocą nowych, przez się wprowadzonych środków kazał i zmu-sił na nowo odczuwać i widzieć życie, a więc i te strony jego, których żadna Lex Heinze zeń nie usunie, i które każda sztuka odtwarzać i wyrażać musi. I istotnie, każda sztuka odtwarza i wyraża, tylko dopóki siła przyzwycza-jenia swego nie uczyni, nowe środki artystyczne działają zbyt silnie i  b ou rge oi s jest zaniepokojony.

Taką a nie inną jest geneza tak powszechnie i silnie rozbrzmiewających oskarżeń przeciwko modernizmowi i ankieta, przez „Kurier Teatralny” rozpisana, doprowa-dzić powinna by jedynie do uświadomienia swej bez-względnej bezcelowości i bezużyteczności (Patrz: Kronika z prasy40). Oczywiście, jednak rzeczy przybiorą u nas zgoła inny kierunek: choć przy najgorszym wyniku sztuka na-sza zabitą nie zostanie, mogą być zepsute i tak mniej niż świetne, a nawet mniej niż normalne warunki, w jakich żyje ona i rozwija się. Gdyby ktoś cieszący się ogólną wagą i uznaniem od razu sprawę ankiety w sposób po-ważny i spokojny wyświetlił, przyczyniłby się niewątpliwie do zmniejszenia bezładu przekonań, poglądów i opinii, oddałby sztuce naszej i całej kulturze znaczną usługę.

40 Kronika z prasy, „Głos” 1903, nr 10, s. 162.

Nawet poważne i wyargumentowane oskarżenia nowej sztuki nie mogą uchodzić za szkodliwe: zarzuty można zbijać, argumentom przeciwstawiać inne, za bezwzględ-nie ujemne, bałamutne uważać należy tylko gołosłowne, sprowadzające całą sprawę do poziomu dostępnego dla ca-łego umysłowego motłochu opinie i wyroki. Ujemność ta wzrasta oczywiście proporcjonalnie do powagi, jaką cieszy się osoba zdanie takie wypowiadająca. Słowa takich ludzi jak Henryk Sienkiewicz to nie okrzyki budzące mniej lub więcej ucieszne echa w głuchym lesie, to c z y ny. Autor Trylogii41 więc, wygłaszając bezwzględne potępienie no-wego kierunku w sztuce, a właściwie odrodzenia naszej sztuki – w słowach tak lapidarnych i stanowczych, jak

„r uj a” i „p or u b s t wo”42, myli się, jeżeli sądzi, że jest to tylko niewinny koncept, który, co najwyżej, pomnoży nowe wydanie tak interesującej pracy p. K. Laskowskiego43 Henryk Sienkiewicz jako myśliwy44. Wydając ten sąd i ogła-szając lub zezwalając na ogłoszenie go drukiem, Sienkie-wicz przyjął na siebie ciężką i wielką odpowiedzialność.

Nie może on uchylać się od niej i usprawiedliwiać zastrzeżeniem, ,,że nie zna wszystkich sztuk, o których

41 Trylogia – cykl powieści historycznych Henryka Sienkiewicza:

Ogniem i mieczem (1884), Potop (1886), Pan Wołodyjowski (1888).

42 Zob. W sprawie repertuaru pesymistyczno-zmysłowego. (Nasza ankieta). Odpowiedź Henryka Sienkiewicza, „Kurier Teatralny”

1903, nr 55.

43 Kazimierz Laskowski, pseud. El. (1861–1913) – współpracownik gazet warszawskich („Słowo”, „Kurier Warszawski”, „Goniec”), zdobył popularność dzięki wierszom publikowanym na łamach prasy. Przywoływane tu studium o  motywach myśliwskich w  twórczości Sienkiewicza stało się przedmiotem licznych drwin ze strony krytyków Sienkiewicza. Z kolei Laskowski pu-blicystów „Głosu” zaatakował wierszami pełnymi osobistych przytyków (zob. Teksty źródłowe, s. 259–266).

44 K. Laskowski, Henryk Sienkiewicz jako myśliwy. Notatka jubile-uszowa 1875–1900, Warszawa 1901.

mówi, nie mówi więc o nich, ale w ogóle”45. Jeżeli się czegoś nie zna, nie zabiera się głosu, zwłaszcza jeżeli się używa w społeczeństwie swym takiej jak Sienkiewicz po-wagi. Pomimo wszelkich zastrzeżeń odpowiedź Sienkie-wicza brzmi najzupełniej stanowczo, a same zastrzeżenia uchodzić mogą jedynie za znak lekkomyślności, gdyby się je bowiem poważnie traktowało, trzeba by je uznać za objaw obłudy, o którą Sienkiewicza posądzać się nikt nie ośmieli.

Wystąpienie jego w tej sprawie było dla mnie niespo-dzianką raczej ze względu na formę swą niż na treść. Sto-sunek swój do nowej sztuki Sienkiewicz manifestował już uprzednio (w artykule z powodu jubileuszu Konopnic-kiej46) – nie przypuszczałem jednak nigdy, żeby wystąpie-nie jego mogło przybrać formę tak wystąpie-niegodną jego samego, tak nierycerską, nieartystyczną. Przeciwników swoich nie zohydza nikt, kto nie chce wyrządzić krzywdy samemu sobie. Na zachowanie takie nie pozwoliłby sobie nigdy nie tylko Petroniusz47, ale nawet nieco brutalny Połaniecki, a p. Zagłoba48 wtedy chyba tylko, gdyby był podchmielony.

Można wielu rzeczy nie rozumieć, człowiek każdy na-wet jest na to skazany, że od pewnego wieku przestaje ro-zumieć nowe, powstające naokoło niego życie, ale i wtedy pozostaje jeszcze tyle stanowisk pięknych, szlachetnych, wytwornych; można nawet gderać wytwornie na mło-dych i  ich innowacje, można ironicznie i  pobłażliwie

45 W sprawie repertuaru pesymistyczno-zmysłowego…

46 H. Sienkiewicz, Maria Konopnicka, „Biblioteka Warszawska”

1902, t. 2, z. 3, s. 421–428. Maria Konopnicka (1842–1910) – naj-wybitniejsza poetka epoki pozytywizmu, autorka nowel reali-styczno-naturalistycznych oraz utworów dla dzieci.

47 Gajusz Petroniusz (27–66)  – rzymski poeta, polityk i  filozof;

jeden z głównych bohaterów powieści Quo vadis Henryka Sien-kiewicza.

48 Onufry Zagłoba – bohater Trylogii Sienkiewicza.

wykazywać, jak dalece to, co za nowe uważają, jest w grun-cie rzeczy bardzo starym, ale rzucenie w twarz całemu kierunkowi, całemu pokoleniu obelgi jest rzeczą ciasnej głowy, złej woli albo zaślepienia, w każdym zaś razie jest rzeczą złego smaku.

Że Henryk Sienkiewicz jest w istocie rzeczy dla nas, ludzi wielu już pokoleń, wśród których działalność jego upływa – człowiekiem obcym, o tym wiemy od dawna.

Nie przeżył on z nami ani naszych skrupułów, zwątpień, entuzjazmów społecznych, nie był dla nas nigdy tym, który sumienia budzi, nie przemówił do nas nigdy jak dusza do dusz o rzeczach wiecznych i straszliwych. Czy-taliśmy jego książki z zajęciem, z rozkoszą, zachwycaliśmy się przejrzystym układem, plastyką form, wytwornością rysunku i mistrzowskim rozkładem barw. Lubiliśmy na-wet odpoczywać, żyjąc z prostymi duszami jego postaci, ale nigdy nam przy czytaniu jego dzieł dusza nie rosła, nigdy książki jego nie były dla nas powiernikami, książ-kami, które się nie tylko czyta, nie tylko z zewnątrz po-dziwia, ale także przeżywa. Przy dziełach Sienkiewicza odpoczywaliśmy – żyliśmy i pracowaliśmy z innymi. Nie wyrzucaliśmy mu nawet jego naiwności społecznej, jego obojętności względem najgłębszych duchowych zagad-nień, żałowaliśmy tylko, że z ust, z których z taką miłością i wdzięcznością przyjmowalibyśmy właśnie najgłębsze na-kazy i objawienia, nie usłyszymy ich nigdy. Kochaliśmy i kochamy Sienkiewicza pomimo tego, że obcym jest mu wszystko, czym żyjemy, z rozkoszą kosztem poświęceń pragnęlibyśmy dla duszy jego więcej miłości, głębokości i nawet bólu i męki, w których wzróść by mogła. W braku tego, pragnęlibyśmy go widzieć przynajmniej w granicach, jakie mu dusza własna zakreśla: pięknym, zrównoważo-nym i wytworzrównoważo-nym.

Jeżeli dłoń jego nie może zdzierżyć buławy, niechże przynajmniej nie sięga po brzękadła. To boli.