• Nie Znaleziono Wyników

Ale mam też wrażenie, ze nie dostrzega-ją pewnej kwestii, która sprawia, że dla aktywistów miejskich ich tłumaczenia brzmią jak chwyty retoryczne. Jak już wspomniałem – symetryzują. Mówią „jesteśmy na tej samej pozycji”. Nie, nie jesteśmy na tej samej pozycji. Ten hejt, czy podejrzliwość kierowane ze strony aktywistów, to jest wynik wła-śnie różnicy pozycji. I moim zdaniem bardzo dobrze, że tak jest! To znaczy bardzo dobrze, że jest ta rezerwa, Musi-my w końcu zdać sobie sprawę, że two-rząc koncepcję miasta przyszłości, nie wolno nam pomijać jak w tym mieście będzie przebiegać komunikacja z akto-rami miejskiego życia.

Ok, rozwijając ten wątek możemy pójść o krok dalej. Ja mam w sobie pewną pretensję – jeśli ktoś stwierdza, że jesteśmy na równej pozycji, to dla-czego nie próbuje w ramach tej rów-ności budować kompromisów, choćby komunikacyjnych właśnie? Dlacze-go muszę się upraszać, maltretować wręcz, przedstawiciela miasta, żeby przyszedł na spotkanie w neutralnym dla wszystkich środowisku, choćby siedzibie NGOsa, po godzinie 18, kiedy dla każdego jest to możliwe. Argumen-ty takiego urzędnika nie są równościo-we, tylko przemocowe – ja już jestem po pracy, ja mam życie rodzinne. Mogę się z wami spotkać w środę u mnie w gabinecie między 13:45, a 14:15. Ale potwierdzę to oficjalnie i ogłosimy we wtorek, ok. 15:15.

sięgali samodzielnie do poziomu tej „równości”, ustawionej rzeczywiście gdzieś na poziomie klasy średniej. Jed-nocześnie przyjęto, że jeśli ktoś samo-dzielnie nie sięga z jakiegoś powodu do tego pułapu – to jest winny sam sobie. Nie dlatego, że może nie stworzono mu do tego warunków; że urodził się w nieodpowiednim miejscu, czy w nie-odpowiedniej rodzinie. Z nie wystar-czającym kapitałem ekonomicznym i kulturowym. To jest więc nie tylko miasto równości, ale nawet świat rów-ności. Wszyscy równo dostajemy w nim po tyłku. Szkoda tylko, że tak mało ludzi rozumie, że mimo wszystko ma powo-dy by być wdzięcznym. Chociażby do resztek tego socjalnego systemu, który pozwala mu być studentem, potem spe-cjalistą, a potencjalnie - istotnym decy-zyjnie aktorem w mieście.

Nawet nie sentymentalizując, Ty po prostu zdajesz sobie sprawę z własnej pozycji. I właśnie stąd było moje pyta-nie - czy architekci tego miasta przy-szłości, Ci rożni aktorzy w tej całej grze, powinni tez zdawać sobie sprawę z wła-snej pozycji? Przypomnę ci te konflik-ty pomiędzy magistratem a akkonflik-tywista- aktywista-mi i tę próba symetryzowania pozycji. Urzędnicy – którzy siłą rzeczy muszą podpisywać się pod tą ideą neoliberal-nego miasta równości, mówią „my też się staramy”. I wiesz co? Ja im wierzę, to pewnie jest prawda, bo wielu z nich się stara. Pracują w obliczu olbrzymich ograniczeń – strukturalnych, prawnych, czy czysto osobowych, mając nad sobą

xzcksjckdsljfds

Jako urzędnik mogę powiedzieć, że to nie jest równość, tylko stawianie się nad kimś. Argument „jestem po pra-cy” już jasno wyznacza, że dla niego Twój problem kończy się za drzwiami gabinetu i nie interesuje go ani minu-tę po 15:45. I właśnie dlatego, że sam tak pracuje jestem w stanie zrozumieć argument „mam życie po pracy”, ale nie godzę się z tym, by taką postawę nazywać równością. Mówiąc coś ta-kiego stawiasz się na pozycji władczej wobec innych – i ok, niech tak będzie. Ale skoro tak chcesz, to znajdź kogoś, kto będzie umiał prowadzić ten dialog za Ciebie i oddaj mu prawo decydo-wania w Twoim imieniu. Bo jeśli tego nie zrobisz, to już nie jest tylko kwe-stia władzy, ale też lekceważenia tych ludzi, którzy przychodzą do Ciebie z realnym problemem. Czymś, co jest dla nich trudne, albo (jak w przypadku aktywisty) po prostu ważne. To często jego największa pasja.

Często to nie jest jego praca.

Mam wrażenie, że z reguły to nie jest jego praca. Większość aktywistów, których znam, którzy są zaangażowa-ni i skuteczzaangażowa-ni, to są ludzie którzy mają swój zawód, często nie związany z mia-stem w ogóle - i muszą też te minimum osiem godzin przepracować.

Dla wielu aktywistów, taki dystans jest potrzebny i nie chcieliby łączyć aktywności miejskiej z pracą. Z dru-giej strony są i tacy, którzy sobie nie wyobrażają tych kwestii nie łączyć! To

w niezwykle szeroki sposób pokazuje spectrum charakterów i udowadnia, że Ci ludzie absolutnie nie są równi z urzędnikami. Kiedy urzędnik mówi do mnie: „ja już jestem po pracy”, Kuba Nowotarski na propozycje projektu dla biznesu odpowiada mi: „Akcja Miasto to działalność pro bono. Pracujemy tam w swoim wolnym czasie i nie robimy projektów za pieniądze”. Widzę pewną różnicę. Nawet jeśli trafiają się urzędni-cy bardziej przystępni.

Ja widzę raczej problem w tych preten-sjach, że „ja się staram coś zrobić jako urzędnik, a wy mnie tylko ciągle kryty-kujecie”. To tak jakby zapominali o tym, że sami sobie wybrali taką pozycję. Że ta otaczająca ich krytyka, jest niejako wpisana w charakter podejmowanej pracy. Że musza akceptować fakt, że będą krytykowani za to, co robią źle i nikt im nie będzie piał peanów za małe sukcesy – bo te sukcesy to jest ich obo-wiązek. Zmierzam do tego, że wyobra-żając sobie miasto przyszłości czuje się w obowiązku myśleć też o mechanice konfliktów, jakie będą w nim zachodzić. A będą!

Ty mówiłeś o tym środowisku, które w jakiś sposób jest Ci bliskie, a Ty jesteś bliski im. Aktywiści, magistrat, urzędni-cy, II sektor. To są ciągle eksperci - tak dla Ciebie, jak i dla siebie nawzajem. A dla miasta taka sytuacja jest po pro-stu wygodna– Ci wymieniani przez Ciebie aktorzy to wszystko jest takie merytokratyczne grono. Kiedy urząd mówi o partnerstwie, ma na myśli

śro-xzcksjckdsljfds

dowiska takie jak TUMW i w pewnym stopniu takie partnerstwo realizuje. Ale co się dzieje, kiedy do Miasta przycho-dzi ktoś, kto czegoś chce, i ma do tego prawo, jego potrzeba ma ręce i nogi; ale on nie jest merytoryczny w tej kwestii i nie wie jak zorganizować rozwiązanie problemu.

Wiesz, chodzi o to, że ten człowiek nie jest w stanie przeprowadzić komu-nikacji. Nie dlatego, że nie chce, albo nie jest gotowy na konfrontacje, tylko miasto przyjmuje defensywną politykę rozwiązywania sporów, z pominięciem konfliktu. Czy sądzisz, że ten meryto-kratyczny dyskurs, który się właśnie w mieście tworzy – z czego się zresztą cieszę, bo jednak to już jest „jakiś” dys-kurs, jakby nie patrzeć – ma charakter naprawdę partycypacyjny? Ja myślę że to raczej gra na zmęczenie przeciwnika. Moim zdaniem miasta, jakie nam się proponuje właśnie teraz, sposób w jaki się je organizuje, to są właśnie miasta dla klasy średniej. Miasta merytokra-tyczne, w którym o partycypacji roz-mawiają tylko strony świetnie uposa-żone, tak naprawdę specjaliści w jakichś dziedzinach. A ja bym bardzo chciał uniknąć w mieście przyszłości dalszych bezmyślnych starań, o miasto tworzone z aspiracji.

LaboratoriUm partyCypaCJi

Nie chce miasta merytokratycznego. Nie chce miasta, w którym żeby skry-tykować urzędnika zmusza się mnie,

abym „odniósł się do polityki całego urzędu partycypacji”. Czyli: bądź part-nerem, specjalistą, poświęć swój czas, żeby wejść głęboko w pewną krytykę. To jest zwykły chwyt retoryczny, któ-ry ma odebrać mi prawo do bycia po prostu mieszkańcem i bycia po prostu rozczarowanym. A prawda jest taka, że kiedy ten urzędnik popełnia błąd w ko-munikacji, jak to bywało w przypadku WS7, to powinien go wziąć na klatę, odnieść się do konkretnego przypad-ku, a nie mówić „ale czekaj, zobacz ile innych fajnych rzeczy zrobiłem.” Nikt się nie obraża, że ktoś popełnia błąd, bo mamy jako ludzie do błędów prawo – ale taka obronna postawa jest już na maksa słaba.

Nie jesteśmy jego przełożonymi, żeby go z punkcików rozliczać, co mu się udało a co nie. Zasady są tu przecież nieubłaganie: urzędnicy są urzędnika-mi, politycy są politykaurzędnika-mi, a my - jeste-śmy ludźmi, którzy często tylko tym-czasowo zajmują się polityką miejską. I mamy do tego prawo, co nie oznacza, że musimy się nagle angażować w 100% i w każdym aspekcie, bo – używając ich argumentów - nie mamy na to czasu! Mamy jeszcze życie, rodziny, wiesz... Mam często wrażenie, że nie rozumie się idei partycypacji społecznej. Bo ona w teorii polega na tym, że ktoś może nagle wskoczyć - jakby wysiadł przy-stanek wcześniej - i zająć się czymś, co go po prostu wkurwia. Ten wpływ na miasto, którego się tu domagamy, nie oznacza, że możemy gminę ograniczać i regulować. Partycypacja polega na