• Nie Znaleziono Wyników

Dla zainteresowanych fotografią maj to najbardziej osobliwy miesiąc. niemal wszystkie fotofestiwale dzieją się w tym

agnieszka Gniotek

S

zczególnie trudno jest co dwa lata, kiedy do standardowych: Miesiąca Fotografii w Krakowie, Warszawskiego Festiwalu Foto-grafii Artystycznej i FotoFestiwalu w Łodzi, dołącza Biennale Fotografii w Poznaniu. Co kieruje organizatorami tych imprez, aby zgromadzić je w jednym terminie, stanowi nieod-gadnioną tajemnicę. Zapoznanie się z propozycjami każdej z nich jest co prawda możliwe, ale niezmiernie męczące i uciążliwe. Jedyny plus polega na tym, że sprzyja to porównaniom.

Co roku zastanawiam się, który z festiwali oka-że się najlepszy. Zawsze mam jakieś podejrzenia, ale liczę też, że organizatorzy czymś mnie zasko-czą. W tym roku było podobnie. Moje mniemania znalazły potwierdzenie, ale było też i kilka zasko-czeń, niestety nie wszystkie pozytywne. Od kilku lat o miano najciekawszej imprezy walczy de facto tylko Łódź z Krakowem. W roku ubiegłym bezkon-kurencyjny był Kraków, w bieżącym liczyłam na zmianę lidera, tak jednak się nie stało.

To oczywiście moje subiektywne odczucie. Kieruje ono jednak konstrukcją tego tekstu, który w większości chciałabym poświęcić na omówienie Miesiąca Fotografii w stolicy Małopolski.

Idea merytoryczna każdego festiwalu poza po-znańskim, jako przynajmniej jedną ze swoich skła-dowych, zakłada budowę programu wokół prezen-tacji twórczości zagranicznego, narodowego gościa. W tym roku w przypadku Warszawy były to Czechy. O dziwo, w przypadku Krakowa też, co stanowi ko-lejny dowód na brak porozumienia między organi-zatorami fotoprzeglądów. Szczęśliwie jednak stało się tak, że stolica postawiła na klasykę, natomiast pod

Wawelem oglądaliśmy mniej znane, co nie znaczy gorsze, przykłady foto-grafii zza południowej granicy.

Warszawska impreza do tej pory, czyli przez cztery swoje kolejne edycje, nie zachwycała w zasadzie niczym, jej koncepcja jawiła się bardzo niejasno, stanowiła wypad-kową studenckiego konkursu o bar-dzo średnim poziomie. Piątą edycję koncepcyjnie przygotował Vladi-mir Birgus, co diametralnie popra-wiło jakość imprezy. Dzięki niemu każdy mógł kompleksowo wniknąć w czeską fotografię, oglądając pokazy historyczne i zbiorowe autorów najmłodszego pokolenia (m.in. rewelacyjna Tereza Vlčkova, Drita Pepe, zaskakują-cy Andrej Balco). Naprawdę było co oglądać, jednak tłumów na wystawach nie było, prawdopodobnie ze względu na tradycyjnie nie najlepszą komunikację medialną i złą sławę imprezy.

Dla odmiany Biennale w Poznaniu bardzo roz-czarowywało. Rozpisane na kilka wystaw kurator-skich i niewiele pokazów indywidualnych powinno sprzyjać głębszej analizie, z tym że nie bardzo było co analizować. Tematem Biennale była w tym roku „Fotografia/Ideologia/Polityka”. Jego zgłębieniu słu-żyć miały przede wszystkim dwie wystawy kurator-skie, zbiorowe i problemowe: przygotowana przez Krzysztofa Jureckiego „Od problemu symulacji do

nowego symbolizmu”oraz Izabeli Kowalczyk „Uroki

władzy (o władzy rozproszonej, ideologii i o widze-niu". Ta pierwsza okazała się chaotycznym zbiorem prac polskich i zagranicznych autorów, w zamyśle rzadko kiedy klarownym, dobranym w duety na zasadach teoretycznych tylko przeciwieństw. Ju-recki poruszył wiele problemów: feminizm, reli-gijny fanatyzm, ideologie totalitarne, wykluczenia społeczne, ruchy wolnościowe, opresje prywatne i uwarunkowania tkwiące w samej fotografii od strony formalnej. Z tego poruszenia niestety nic nie wynikało. Wystawę cechował zdecydowany brak od-wagi sięgnięcia po naprawdę nabrzmiałe problemy oraz, śmiem twierdzić, brak klarownej kuratorskiej wizji. Nadzieja, że ilość przejdzie skokiem w wysoką jakość, w tym przypadku okazała się nadzieją płonną. Ciekawszą znacznie propozycję przygotowała Izabela Kowalczyk, choć dla odmiany jej koncepcja

zaled-wie rozbudziła apetyt na bardziej pogłębione i oparte o mniej znane prace problemy. Kuratorka odwołała się do filozofii estetyki Jaque sa Ranciere’a i postano-wiła zastanowić się, co w ogólnie przyjętym społecz-nym kanonie może być prezentowane, a co nie, czyli co znajduje się na marginesie prezentacji i akceptacji. Trzeba przyznać, że wybrane prace okazały się argu-mentami adekwatnymi do postawionej tezy, często jednak nazbyt oczywistymi w doborze. W kontekście tych dwóch wystaw zaskakująco najciekawszą eks-pozycją Biennale okazała się propozycja historyczna kuratora Macieja Szymanowicza, czyli „Budowni-czowie Świata Fotografii”. Pokazywała bardzo mało znany wycinek polskiego dorobku fotograficznego, pochodzący z drugiej połowy lat 40. Reportaż i doku-ment ukazujący tworzenie „nowego ładu”, wojenne zniszczenia, socjalistyczne „sukcesy” i kryzysowa bieda zaowocowały niejednym wybitnym fotogra-ficznym odkryciem.

W Łodzi, w tym roku, niezbyt wiele było cieka-wych rzeczy do oglądania. Frapowały raczej poje-dyncze cykle prac niż koncepcje dużych kurator-skich wystaw. Wiodącą był „Atak łaskotek”, której tytuł nawiązywał do przewodniej idei festiwalu, czyli ukazania żartu, absurdu i ironii w twórczości fotograficznej. Znalazło się na niej kilka świetnych prezentacji, m.in. Bettiny Flinter, Ivo Mayra, Ka-teriny Drzkovej i Luce Moreau, jednak całość, jak na ironię, była zbyt mało absurdalna i pozbawiona poczucia humoru. Gościem narodowym Łodzi były Węgry, choć trudno było to zauważyć, bo wystaw z tej sekcji było malutko, madziarska młoda foto-grafia rozczarowywała, a godne uwagi okazało się tylko „Archiwum Horusa”, niezwykły zbiór zreali-zowanych przypadkowo, głównie nieudanych foto-grafii, jakie kolekcjonuje od lat Sandor Kordos. „Ar-chiwum...” mogło spokojnie wejść do tematycznej sekwencji o absurdzie. Jednak pobyt w Łodzi nie był czasem straconym, przede wszystkim z racji na indywidualne projekty pretendujące do Grand Prix festiwalu. Było ich dwanaście. Najlepszym jury uznało „Do” Christien Jaspars z Holandii, a wyróż-niło Słowaka Andreja Balco za wystawę „Domésti-cas”. Werdykt nie budzi wątpliwości, choć można było dołożyć do niego jeszcze drugie wyróżnienie dla Šymona Klimana. Całość sekcji konkursowej, w której były oczywiście i propozycje słabsze, oka-zała się jednak świeża i interesująca.

feStiWaLoWy

naDMiar

Michal Pěchouček, z serii „Pracownie”, 2004-2006

feStiWaLoWy naDMiar

Dla zainteresowanych fotografią maj to najbardziej osobliwy

miesiąc. niemal wszystkie fotofestiwale dzieją się w tym

czasie.

49 Jak na tle tych trzech propozycji wypadł

Kra-ków? Otóż rewelacyjnie. Po pierwsze rozpisany był na dwa, bardzo konsekwentnie poprowadzone wąt-ki tematyczne. Tradycyjnie jeden z nich ukazywał aspekt problemowy, natomiast drugi – narodowy, czyli wspomnianą wyżej fotografię czeską. Hasłem przewodnim imprezy była „Pamięć przetwarzana”. Mądrze wybrane, klarowne, a jednocześnie „rozwo-jowe”, zaowocowało dobrymi i bardzo dobrymi pre-zentacjami. Po raz kolejny krakowscy organizatorzy festiwalu udowodnili, że nie boją się poważnych wy-zwań i konstruują imprezę, która w programie ma zarówno „gwiazdy fotografii”, jak i ciekawe propo-zycje problemowe, a także interesujące prezentacje niszowe, jest przy tym świetnie wypromowana, towarzyszą jej interesujące publikacje, a powstaje w kooperacji z dużymi instytucjami prywatnymi (Galeria Starmacha) i publicznymi (Muzeum Naro-dowe), które nakłonić do współpracy można w zasa-dzie wyłącznie jakością. Powstaje też za niebagatelne pieniądze, których pozyskanie też należy uznać za dużą sztukę, zwłaszcza jak płyną na równi z kasy miejskiej, jak i od sponsorów prywatnych.

Program krakowski był bardzo obfity. Znalazły się w nim oczywiście i pozycje słabsze, ale na wyso-kiej ocenie zaważyło kilkanaście bezbłędnych pre-zentacji. Z wystaw indywidualnych należy zauwa-żyć przede wszystkim rewelacyjną retrospektywę Viktora Kolara u Starmacha, pokazującą wiedzioną latami dokumentalną, czarno-białą opowieść o ży-ciu miasta i ludzi w rodzinnej dla autora Ostrawie. Ostre, choć w jakimś stopniu empatyczne spoj-rzenie Kolara na socjalistyczne, a potem wcze-snokapitalistyczne przemysłowe miasto to epicka epopeja o marazmie. Fotograf, który po powrocie z emigracji zyskał świeżość widzenia swoich ro-daków i systemu, a jednocześnie zdegradowany do poziomu robotnika hutniczego, dzielił niewe-sołą i pozbawioną nadziei codzienność z innymi mieszkańcami, uzyskał w swoich zdjęciach efekt, którego od dawna już – słusznie zresztą – fotografii odmawiamy: efekt prawdy.

„Warianty stylu” Miroslava Tichego w Dominik Art Collection to prawdziwie kuratorska ekspozycja, dalece wykraczająca poza uproszczoną wersję poka-zu indywidualnego. Tichy, będąc od kilku lat euro-pejskim odkryciem, nie jest w Polsce dobrze znany. Mając tego świadomość, ekspozycję, choć liczebnie niewielką, zbudowano nie tylko w oparciu o jego fo-tografie, ale także malarstwo jego i bliskich mu arty-stów. Dzięki temu wyraźnie objawia się fenomen ar-tysty i moc zaskoczenia, wynikająca z zamiany pędzla na obiektyw, zaskoczenia zmianą medium, a nie spo-sobem kształtowania artystycznego przekazu.

Także prezentacja prac Jiřiego Davida w Pa-wilonie Wyspiańskiego to wkład w poszerzenie

naszej wiedzy o multime-dialnym konceptualiście światowej rangi, który jednak rozpoznawalny jest na artystycznej sce-nie przede wszystkim jako fotograf. Ponownie mała wystawa została tak skonstruowana, aby dać możliwie kompletny wgląd w dorobek autora i przybliżyć go polskiej publiczności. Mimo wie-lowątkowości i trudnej przestrzeni ekspozycyj-nej uniknięto tu wrażenia chaosu, a prace Davida należą do niepozwala-jących na przejście obok nich obojętnie.

Jedną z wiodących wystaw Miesiąca... miała być przygotowana przez

kuratora Karela Cisara ekspozycja „W dowolnym momencie”. Nie spełniła jednak pokładanych w niej oczekiwań. Pokazywała prace autorów, którzy sprzeciwili się swoim dorobkiem fotografii decydującego momentu, stawiając na moment do-wolny. Ważny fakt w krytyce medium ekspozycyj-nie wypadł bardzo letnio, a o tym, że warto było odwiedzić Bunkier Sztuki, zdecydowała pokaza-na tam jednocześnie świetpokaza-na wystawa portretów i autoportretów Witkacego.

Najciekawszą moim zdaniem wystawą festi-walu była bardzo dobrze przygotowana przez Ka-rola Hordzieja, Piotrka Lelka, Wojtka Nowickiego i Łukasza Trzcińskiego prezentacja „Archiwum Centralne”, zaaranżowana w pofabrycznych wnę-trzach Erdelu. Stanowiła dynamiczną opowieść o gromadzeniu wizualnego materiału i funkcjach, jakim takie gromadzenie może służyć w dobie nadprodukcji wizualności. Okazała się propozycją bardzo adekwatną do przewodniego tematu im-prezy, eksplorowała go kompleksowo, poruszając się pomiędzy archiwami prywatnymi, kolekcjami, zbiorami naukowymi, przypadkowymi, będącymi wynikiem działania różnych służb czy codzienne-go życia jednostek. Stworzone w Elderze archi-wum idealne miało w zamyśle kuratorów podlegać pozornie niedostrzegalnemu procesowi fermen-tacji fotograficznych zbiorów, gdzie z olbrzymiej masy nagromadzonego materiału wytrącają się nowe sensy. Udało się im to, jednocześnie nie po-wodując u widza znużenia, a wyłącznie fascynację.

Ukoronowaniem festiwalu była ważna retro-spektywa prac Weegee’go z kolekcji Handrika

Be-rinsona, zaprezentowana w Muzeum Narodowym. Stworzenie pierwszej okazji zobaczenia prac tego wybitnego fotografa w Polsce to ogromna zasłu-ga orzasłu-ganizatorów festiwalu. Sądzę, że ta wystawa nikogo nie rozczarowała. Można było wracać na nią wielokrotnie. Udowodniła, że poznawanie fo-tografii za pośrednictwem wydawnictw albumo-wych jest jednak ogromnym zubożeniem odbioru twórczości wybitnych artystów.

Program krakowski nie ograniczał się oczywi-ście do wymienionych tu ekspozycji, choć te nale-ży uznać za najważniejsze. Z mniejszych „smacz-ków” na uwagę zasługiwały na pewno Arnolda Odermatta „Karambolage” i mała retrospektywa zmarłego w roku ubiegłym Irka Zjeżdżałki, a także ciekawe spotkania, wykłady, dyskusje i projekcje. Przez cały miesiąc program był wypełniony inte-resującymi propozycjami. Istotną dla całego śro-dowiska fotograficznego była niewątpliwie gala wręczenia nagród w pierwszej edycji konkursu na Fotograficzną Publikację Roku, która zgromadziła licznych gości z całej Polski, wykazując potrzebę promocji wydawania książek fotograficznych. I choć w kontekście Weegee’go pisałam powy-żej, że wydawnictwo drukowane (a tym bardziej internet) nie odda magii fotografii, to jednak nie wszystko można samemu w oryginale zobaczyć, nie wszędzie dojechać, często potrzebujemy kry-tycznej analizy, równie często poradnika tech-nicznego. Dlatego warto, aby przy umiejętnym wsparciu rynek wydawniczy był tak dobrym narzędziem promocji fotografii jak festiwalowe imprezy. • W y D a r Z e n i a

„archiwum Centralne”, stworzone w elderze, miało

w zamyśle kuratorów podlegać pozornie

niedostrze-galnemu procesowi fermentacji fotograficznych

zbiorów, gdzie z olbrzymiej masy nagromadzonego

materiału wytrącają się nowe sensy.

Ján Mančuška, Inny, 2007, kadr z filmu 35 mm

50 1 feStiWaLoWy naDMiar W y D a r Z e n i a 2

51

Masao Yamamoto, z serii „Kawa”]

Weegee, Recenzentka, 1943, z kolekcji Hendrika Berinsona Po lewej:

1. Jiři David, z serii „W mieszkaniu Sacharowa”, 2006-2008 2. Miroslav Tichý, Warianty stylu

feStiWaLoWy naDMiar W y D a r Z e n i a

Martin Polák, Lukáš Jasanský, Kuranda, 1998

52

6. BiennaLe fotoGrafii