• Nie Znaleziono Wyników

Skamander : miesięcznik poetycki. R. 9 (t. 9), 1935, z. 61, sierpień

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Skamander : miesięcznik poetycki. R. 9 (t. 9), 1935, z. 61, sierpień"

Copied!
68
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

T R E Ś Ć Z E S Z Y T U

S Z E Ś Ć D Z I E S I Ą T E G O P I E R W S Z E G O

Na dnie skrzypiec — EMIL Z E G A D Ł O W I C Z ... 323— 325 Rzut oka na współczesną literaturę polską — K. W. ZA WODZIŃSKI . 326— 336 Noc świętojańska — JÓZEF ŁO BO D O W SK I... 337— 339 Kamień i słowik — KAZIMIERA IŁŁAKOW ICZÓW NA... 340—341 Magdaleno! — WOJCIECH B Ą K ... 342— 343 Noc w ogrodzie - JAN B R Z E C H W A ... 344— 345 Cmentarz odkupionych — STANISŁAW R O G O W S K I... 346— 347 Ubu król, czyli Polacy. Akty pierwszy, drugi i trzeci — ALFRED JA R

-RY, przełożył B O Y -Ż ELEŃ SK I... 348—367 Zwierzęta i kwiaty — ŚWIATOPEŁK - KARPIŃSKI ... 368— 370 Mięso w parku — MAR JAN PROMIŃSKI . ... 371— 379 Noc małopolska — STEFAN Ł Ę C Z Y C ... 380 Samotność — MIECZYSŁAW J A S T R U N ... 381 Przegląd teatralny — IRENA K R Z Y W IC K A ... 382— 384

Plansze KISLINGA Rysunki FELIKSA TOPOLSKIEGO Okładka MARKA ŻUŁAWSKIEGO Redaktor: MIECZYSŁAW GRYDZEWSKI

Wydawcy: ANTONI BORMAN i MIECZYSŁAW GRYDZEWSKI

Redakcja: Warszawa, Złota 8 m. 5, tel. 242-82, poniedziałki, środy i piątki od 16— 18. Administracja: Królewska 13, tel. 223-04, codziennie 9— 19.

Konto czekowe 8.515.

Prenumerata z przesyłką zł. 7.50 kwartalnie, dla prenumeratorów ,.Wiadomości Literackich1* zł. 4.50, zeszyt pojedyńczy zł. 2.50, dla prenumeratorów „Wiado­

mości11 zł. 1.50.

Redakcja nie zwraca drobnych rękopisów, — Utwór, o którego druku autora redakcja nie zawiadomiła w ciągu miesiąca od chwili nadesłania, jest odrzucony.

(3)

S K A M A N D E R

M I E S I Ę C Z N I K P O E T Y C K I

(4)
(5)

NA DNIE SKRZYPI! W a r t o ś ć tu decy brzmię echo, r i cienie W zam lśni bli stwierdl jedyną S e n n o m a d y c z Niedbał o jakikc^ nakryw jak zgrz!

(6)
(7)

E m i l Z e g a d ł o w i c z

(8)

owame do czu, — od lski, aż do schau" pro-ozwoju na­ cję, że od-więc i od stów, znają-łu, nie mu-wiadomości a odnośnych tymczasem okoliczności — prace bieżące, a potem- przygotowywanie wykładów brukselskich —( nie sprzyjały wygładzaniu skryptu odczytów do druku, jak prze­ cież aktualnego, dowodzi pojawienie się wkrótce potem książek Kazimierza Cza­ chowskiego i Leona Pomirowskiego, stawiających sobie to samo zadanie przewod­ nictwa po współczesnej literaturze polskiej. A jednak idee wyłożone w skrypcie — system podziału chronologicznego, skróty syntetyczne, nomenklatura epok — przesączały się do wiadomości publicznej: bądź z niemieckiej rozprawki, znajdu­ jąc odbicie w niektórych obcojęzycznych obrazach najnowszej literatury polskiej, bądź powtarzane przeze mnie na marginesie recenzyj i studjów szczegółowych (np, o Marji Dąbrowskiej), zawsze jednak niesystematycznie i dając pole do fał­ szywych interpretacyj. Dlatego też, a także ulegając zachętom ustnym i w druku (np. prof, Manfreda Kridla w „Roczniku Literackim" 1933), decyduję się na ogło­ szenie po polsku jako tako systematycznego wykładu moich poglądów na współ­ czesną literaturę, zanim zdołam przygotować ostatecznie obszerniejszą, a jak wi­ dzieliśmy, macierzystą w stosunku do tego szkicu pracę. Zjawia się on w tej sa­ mej formie w jakiej został wydrukowany przed dwoma przeszło laty po niemiec­ ku. Nic w nim nie zmieniałem, choć może pewne najnowsze zjawiska wywołują potrzebę lekkich w nim retuszów. W głównym jednak zrębie czas ubiegły od napi­ sania potwierdził moje diagnozy i przewidywania: właśnie aby umożliwić konfron­ tację publikuję ten szkic, choć sobie uświadamiam, że jest zbyt pobieżny i nie-dość solidnie umotywowany w niektórych sądach.

„Współczesny** — to dla dzisiejszego świata znaczy najogólniej „powojenny11. Choć nie jestem stronnikiem stosowania w historji li­ teratury podziałów chronologicznych wziętych z innych dziedzin, w tym wypadku chętnie się zgodzę na traktowanie powojennej

(9)

lite-ratury polskiej jako wyraźnie odgraniczonej od poprzednich etapów życia literackiego w Polsce, całości, gdyż istotnie przełom w literatu­ rze zbiega się przypadkowo z końcem wojny światowej. Przypadkowo, mojem zdaniem, którego potwierdzeniem mógłby służyć niezupełnie ścisły synchronizm będących w mowie faktów z dziedziny politycznej i literackiej: wydany już na wiosnę 1918 r., kiedy trzeba było być nie- lada prorokiem, żeby przewidzieć rychły i właśnie taki koniec wielkiej wojny, zaciągającej się beznadziejnie, pierwszy tomik wierszy Ju lja- na Tuwima stał się wielką i głośną manifestacją tej nowej poezji li­ rycznej, która miała w ciągu dziesięciolecia koncentrować wysiłki twórcze piszących i uwagę czytelników. Jednocześnie, w ciągu ostat­ niego lub może dwu ostatnich lat wojny światowej i w innych dzia­ łach literatury zaznaczyły się te właściwości i wysunęły się te indywi­ dualności, które charakteryzują epokę powojenną, jak wiadomo, za­ czętą w Polsce o dwa lata przeszło później niż gdzieindziej. W powie­ ści Zofja Nałkowska i Juljusz Kaden-Bandrowski stanowią jakby dwa oblicza prozy narracyjnej, teraz dopiero sformowanej; oni też ją cha­ rakteryzują, bo inni ważniejsi powieściopisarze, to indywidualności twórcze znane już sprzed wojny. W teatrze rozpoczęła się swoista hegemon ja reżysera i reformatora „teatralnego*1 nad dramaturgiem; zresztą i wśród dramatopisarzy dwum przeważającym prądom, im- manentnemu realizmowi i swoistemu dyskretnemu symbolizmowi sce­ nicznemu, zaczynają leaderować twórcy typowi dla powojennych cza­ sów.

Jeżelibyśmy już chcieli nagwałt poszukiwać podłoża tych wszyst­ kich faktów w historji „ogólnej**, to może ważniejsze niż zakończenie wojny na Zachodzie okazałoby się osłabienie (w związku z rewolucją rosyjską) napięcia wojennego na froncie wschodnim i rozwiązanie le- gjonów, przez co znaczna ilość intelektualistów powróciła z szere­ gów do swych normalnych funkcyj w społeczeństwie, z psychiką swoi­ ście wzbogaconą przeżyciami bojowemi, o czem jeszcze będzie mowa szerzej; niedługo zaś później ustają działania przeciw Rosji, i po zmniejszeniu trudności komunikacyjnych wewnątrz okupacyj i mię­ dzy okupacjami, rozpoczyna się powrót do kraju wielotysięcznych rzesz dobrowolnych i przymusowych uchodźców wojennych z inteli­ gencją na czele. Je j paroletni pobyt w Rosji był pierwszem właściwie i bezprzykładnie masowem, intymnem a obywającem się bez nacisku urzędowego zetknięciem z kulturą rosyjską, sposobnością poznania i ocenienia jej dziedzin „nie wytrzymujących eksportu", więc bogate­ go życia teatralnego, a z zakresu literatury — liryki; przy tern jeśli dla jednych było to tylko pogłębieniem uprzedniej, choćby w szkołach za­ wartej znajomości, dla innych, tak licznych jeńców cywilnych i woj­ skowych z zaborów austrjackiego i pruskiego, zupełną rewelacją: tyl­ ko swej niewoli zawdzięcza np. Kazimierz Wierzyński znajomość poe­ zji rosyjskiej.

(10)

W ten sposób już w ciągu 1918 r. społeczeństwo polskie zakończyło swą różnorodną odysseję i rozpoczęło twórczą pracę w domu, ze świe­ żą, wypoczętą w przerwie normalnego życia, energią; energją pobu­ dzaną przez powszechną już w tym momencie wiarę w urzeczywist­ nienie się wiekowych aspiracyj do samodzielnego bytu i przez świado­ mość ogromu prac do wykonania; energją zahartowaną a nie złamaną w świeżych bojach i ciężkich przejściach wojennych, gdyż trzeba tu wyjaśnić, choćby ryzykując narażenie się pacyfistom, że wojna, któ­ ra toczyła się na froncie rosyjskim, a specjalnie te jej fragmenty, któ­ re poznał inteligent polski w leg jonach, nie miała charakteru mecha­ nicznej rzezi, demoralizującej i niszczącej samopoczucie jednostki, owszem, ruchowa (guerre de mouvement) przez znaczne części 1914, 1915, nawet 1916 r., zawsze otwierająca duże pole dla inicjatywy i po­ święcenia pojedyńczego żołnierza, zostawiła mu po wyjściu z próby, wiarę we własne siły i wzmożoną radość życia, silniej niż kiedykol­ wiek odczuwany ,,smak świata" *). Wobec trwającej wciąż jeszcze okupacji, energja ta została narazie skierowana na pracę kulturalną; poświęcone literaturze pisma powstają we wszystkich dzielnicach; publikują się utwory powstałe w czasie pierwszych lat wojny; obok starszych pisarzy występuje butnie grupa najmłodszych.

Możnaby, w dalszym ciągu rozpatrując warunki powstania tej lite­ ratury, dowodzić konieczności przewagi w niej liryki, ile że jest ona na wojnie dostępniejsza i materjalnie, jako tworzenie rzeczy krótkich, nie wymagających wielkiej ilości papieru i systematycznej pracy przy biurku, i psychologicznie, jako kondensacja w najogólniejszych zary­ sach przeżywanej emocjonalnie rzeczywistości, wobec której patosu nieważne wydają się wszelkie jej rysy realne i niemożliwa objekty- wizacja epicka. Myślę jednak, że i sama literatura w sobie mogłaby dużo wyjaśnić, choćby przykładem najbardziej wpływowych twórców epoki bezpośrednio przedwojennej, ojca współczesnej liryki polskiej Leopolda Staffa i na wskroś lirycznego ojca pokolenia Stefana Żerom­ skiego, a i Jan Kasprowicz w chwili wybuchu wojny zaczął ogłaszać może najpiękniejsze swe pieśni z „Księgi ubogich".

Ale pomimo wszelkich wyjaśnień nazawsze niewyjaśniony pozosta­ nie cud objawienia się grupy wielkich talentów poetyckich wśród mło­ dzieży świeżo spolszczonego uniwersytetu najniepoetyczniejszego mia­ sta; talenty te potrafiły zrealizować zapowiedzi, przezwyciężyć bez­ władność starej formy, nie zatracając w swej twórczości tego co n aj­ istotniejsze w wiecznem pojęciu poezji; nie zabiegając w zaślepieniu do programowych uliczek, zdołały nadać kształt artystyczny dąże­ niom, które w drugim dziesiątku lat naszego stulecia zjawiały się we wszystkich literaturach pod wieloznacznem mianem „futuryzmu" i pod innemi najdziwaczniejszemi zawołaniami. Odnowa dotyczyła tak for­ my, zwolnionej z pęt sztywnych rytmów i wytartych par rymowych

(11)

i stylu, nasyconego nowym oryginalnym ,,konkretnym“ metaforyz- mem, jak i treści. Całe dziedziny rzeczywistości, znajdujące się przed­ tem poza zasięgiem poezji jako „niepoetyczne11, wciągnięto w jej ob­ ręb, wychodząc jednocześnie poza konwencjonalność języka poetyc­ kiego, tak wytartego za czasów bujnego ilościowo ale mało owocnego w sensie szczerego liryzmu rozkwitu poezji za ,.Młodej Polski11; teraz bezpośredniości rezonansu poetyckiego na całą dostępną doświadcze­ niu poety rzeczywistość odpowiedział język, tern bardziej zbliżony do poetycznego a wyzbyty sztuczności, im większemu poecie służył za narzędzie: pełny elips mowy codziennej u Tuwima, subtelnych niedo­ mówień konwersacji salonowej u M arji Pawlikowskiej; jakby w prze­ czuciu mającej dotrzeć do nas dopiero po wojnie wielkomiejskości, rozgwaru natężonej kultury materjalnej i zatłoczonej ulicy, grupa tych poetów stworzyła poezję „urbanistyczną11, charakterystyczną dla demograficznych przesunięć rzeczywistości polskiej, poezję tak różną od dawniejszej, cały materjał czerpiącej z samotnej ciszy wiejskiej; przeciwstawny wreszcie dawniejszemu zabarwieniu poezji był ton burzliwej affirmacji życia, charakterystyczny zwłaszcza dla Wierzyń­ skiego; trzeba jednak dodać, że ten młodzieńczy optymizm, powierz­ chowny nieco, zbanalizował się szybko i ustąpił bardziej skupionemu i pełnemu powagi stosunkowi do rzeczywistości.

Taka to, najogólniej i najpowierzchowniej scharakteryzowana poe­ zja powstała w środowisku żywem, twórczem, chłonnem; umiała się narzucić czytającym wraz z rażącemi ich początkowo nowatorstwami. To środowisko poetów stało się ośrodkiem krystalizacyjnym coraz ■większej i potężniejszej grupy, na której czele trzymał się Tuwim. Był w niej pierwszy i przeżył ją; podlegał ciągłej ewolucji, ciągłemu doskonaleniu, a pozostał zawsze tym samym, który przed piętnastu laty zdumiał publiczność: sama poezja bryzgająca jak soki wiosenne z nabrzmiałego niemi drzewa; eruptywne, niekontrolowane pozornie natchnienie; stale emocjonalne widzenie świata i mus twórczości; „głosów świata imitator11, „łowca słów“, posiadł i udoskonalił wszel­ kie środki ekspresji językowej i poetyckiej. Ale od jego niezwykłej różnostronności i olbrzymiej skali tonacji szersza jeszcze jest gamma pieśni zespołu najwybitniejszych przedstawicieli liryki. Obok jego wi­ talizmu, ciążenia do muzyczności i hiperbolicznego odbicia świata, obok tendencyj naogół hip er romantycznych choć odmiennych Kazimiery Iłłakowiczówny, i jeszcze innych Jarosława Iwaszkiewicza, i znowu innych, choć też z romantyzmem spokrewnionych Antoniego Słonim­ skiego, znajdujemy nawskroś apollińską i harmonijną, pomimo pew­ nych wykroczeń poza ład antyczny, twórczość Wierzyńskiego, najbliż­ szego kontynuatora Staffa; znajdujemy bardzo pośrednią, bardzo wy- rozumowaną poezję Jana Lechonia; on razem z Wierzyńskim są ini­ cjatorami swoistego neokłasycyzmu, w twórczości niektórych adeptów przeobrażającego się w formalne wzorowanie się na pseudoklasykach; wreszcie jeszcze inną formą wcielenia żywiołów logiczności i plastyki

(12)

jest do żadnej innej niepodobna poezja Pawlikowskiej, urocze obja­ wienie najwytworniejszej kobiecości, mistrzowska prostota potocznego języka, niezawodne upatrywanie analogij poetyckich, sztuka minjatu- ry, przepełnionej gorzkim miodem hedonizmu inteligentnego i w tym samym stopniu rozpaczliwego.

Bogactwo i różnostronność poezji lirycznej, grupującej się prze­ ważnie wokół pisma „Skamander", uprawianej przez poetów urodzo­ nych w ostatnim dziesiątku XIX w., z jednej strony zaćmiły i uczyniły zbędnemi wysiłki innych grup poetów; z drugiej — podniosły poezję liryczną na wyżyny, do jakich rzadko kiedy sięgała ona w ciągu dzie­ jów literatury polskiej, czyniąc z niej zjawisko i w skali europejskiej godne wielkiej uwagi; wreszcie przywróciły, przynajmniej na dziesię­ ciolecie 1918— 1928, temu gatunkowi literackiemu tradycyjny prymat, ześrodkowały na nim uwagę publiczności, stając się może pośrednio przyczyną skarg na upadek literatury ze strony tych, co w innych ga­ tunkach literackich przyzwyczaili się poszukiwać centrum ciężkości piśmiennictwa artystycznego. Istotnie powieść w tern dziesięcioleciu nie daje obrazu ani tak odrębnego, ani tak napawającego otuchą. Rozpoczynające z nową erą polityczną działalność swą pokolenie nie chwyta inicjatywy w swe ręce. Nie mówiąc już o Żeromskim, rzucają­ cym potężny cień jeszcze przez całe prawie to dziesięciolecie na całą literaturę polską, nie ulega wątpliwości, że na froncie powieściopisar- stwa, skupiając całą uwagę publiczności, pozostawali pisarze przed­ wojenni, przedwojenni przynajmniej debiutanci. Do nich należą Nał­ kowska i Kaden, reprezentujący równolegle dwa odmienne, bardzo jednak charakterystyczne dla powieści powojennej style. Do nich należał Włodzimierz Perzyński, popularny ale niedoceniony w swem znaczeniu artystycznem pisarz, traktowany jako ,,humorysta“, w isto­ cie dość samotnie reprezentujący w swoistej formie bezkompromiso­ wy i przenikliwy realizm bardzo szerokiej obserwacji współczesnego życia. Przeciwstawieniem jego, jedynego może z wybitnych pisarzy współczesnych całkowicie nie dotkniętego wpływami Żeromskiego, jest Andrzej Strug, upartą pracą ze stanowiska najbliższego ucznia Że­ romskiego wysuwający się na samodzielne i wybitne stanowisko. W porównaniu z wymienionymi (a pominęliśmy szereg udatnych i zwracających uwagę wystąpień powieściopisarzy starszego pokole­ nia) nie mogą sobie rościć prawa do reprezentacji powieści polskiej w tem dziesięcioleciu nawet najlepsze i najciekawsze dzieła powo­ jennych debiutantów, jak zupełnie olśniewające pierwsze wschodnie powieści i nowele Ferdynanda Goetla (,,Kar-Chat“ nadewszystko), od których poziomu twórczość tego rasowego narratora obniża się mia­ rowo z każdem nowern dziełem beletrystycznem, jak czarująca poe­ zją, zadziwiająca głębokością myśli, przenikliwością psychologji i wiernością w odmalowaniu małoznanego środowiska powieść Iwasz­ kiewicza „Księżyc wschodzi". Prawie niezauważone, w każdym razie niedocenione zostały dwie książki wspaniałych opowiadań Marji Dą­

(13)

browskiej: jej prekursorska poniekąd twórczość musiała jeszcze cze­ kać na stosowną chwilę do narzucenia się uwadze powszechnej.

Znacznie bardziej reprezentacyjna dla przeważających wówczas tendencyj była ta bardzo wówczas liczna grupa autorów, a zwłaszcza autorek, którzy powieść uważali za pole do roztaczania swej inwen­

cji metaforycznej i wyszukanego, mniej lub więcej dziwacznego pię- knopisarstwa. To zasadnicze zmylenie stylu powieściopisarskiego z drogi wskazywanej przez najistotniejsze właściwości gatunku lite­ rackiego, odchylenie się słowa od skromnej roli pośrednika, komuni­ kującego czytelnikowi o tem co się dzieje w powieści, to przyciąga­ nie uwagi na ekspresję słowną w jej samodzielnej funkcji oddziały­ wania estetycznego i emocjonalnego na wzór poezji, działo się pod bezpośrednim wpływem Kadena, ale było o tyle przykrzejsze, że wy­ nikało z mody a nie z żywiołowego rozpędu wielkiego talentu, jak u autora „Czarnych skrzydeł'1. Możnaby genealogję tej ten­ dencji przeprowadzić wstecz do powieści z okresu „Młodej Pol­ ski" (zestawienie Kadena z Wł. St. Reymontem wykazałoby nie­ mało wspólnych cech: łączenie przesadnej brutalności „natura­ lizmu" z ornamentyką stylu), a napewno do Żeromskiego; szerzej biorąc, charakteryzuje ten przerost stylu epokę znajdującą się pod znakiem liryki, nie sprzyjającą epice powieściowej, „antynaturali- styczną", jak to już nieraz zauważono.

Stojąca, zdawałoby się, na przeciwnym biegunie Nałkowska, od czasów wojny, od wzorowanych na dziele La Bruyere‘a „Charakte­ rów", uprawiająca skrajną prostotę i zwięzłość stylu, nie zaprzecza jednak istotnym właściwościom epoki: jej prostota uderza wyszuka­ niem, jej zwięzłość przechodzi w aforystyczność, w dążeniu do kon­ densacji, tak jak w liryce, tez filozoficznych, wymagających szerszego rozwinięcia; czytelnik jest uderzany szczegółami tej bardzo subtelnej roboty; dalekie to od „niezauważalności stylu"; jest to jakby „prze­ rost stylu" a rebours, negatywny, który zakrywa błahą treść tematycz­ ną, słabą kompozycję i bardzo niewystarczający psychologizm jej po­ wieści. Popularność Zofji Kossak-Szczuckiej nie może być, ze wzglę­ du na miarę jej dzieła, zaprzeczeniem tej charakterystyki epoki; zresztą w jej powieści, wiodącej najwidoczniej rodowód od Sienkie­ wicza, przebija manjeryczna prostota jej mistrza.

Pomimo jednak dość pesymistycznych wyników przeglądu twór­ czości powieściowej pierwszego dziesięciolecia odrodzonej Polski, po­ mimo że ani dzieła Żeromskiego z tego okresu nie należą do jego ar­ cydzieł, a wśród głośnych w swoim czasie, tak niedawnym, powieści większość uległa słusznemu zapomnieniu, pomimo więc efemeryczno- ści tego dorobku (z wyjątkiem może Perzyńskiego i kilku innych rów­ nie niedocenionych utworów), mylny byłby sąd o bezrezultatowości całego wysiłku na tem polu. Owszem, nawet eksperymenty stylowe, z jednej strony doprowadzając do absurdu niektóre dążności, z dru­ giej wzbogaciły ekspresję językową i podniosły jej poziom. Prócz te­

(14)

go samo podjęcie, choćby bez zwycięskiego wyniku, szeregu tematów, rozszerzenie pola widzenia, ośmielenie się w dotykaniu wstydliwych stron rzeczywistości, których tak unikała powieść polska z końca XIX w, a tylko pod osłoną konwencjonalnego poetyckiego frazesu po­ ruszała powieść „Młodej Polski", stanowi wielki krok naprzód ku rozkwitowi romansopisarstwa, który już w naszych czasach, nie bez korzystania nawet z omyłek poprzedników, zaczyna się urzeczywist­ niać.

Najmniej odczuwało się przewagę „poezji" w teatrze. Może chyba w sprawach czysto teatralnych, w inscenizacjach Leona Schillera z ich uproszczeniami i położeniem nacisku na emocjonalne pierwiast­ ki utworu: tak ujęcie sceniczne „Dziejów grzechu" uwydatniło wszy­ stko co w tej powieści Żeromskiego jest z rozpaczliwej „Pieśni nad pieśniami". Ale ta przewaga liryki nie rozciągała się na tworzony w dziesięcioleciu repertuar, na twórczość dramatyczną. Nawet Żerom­ ski, który właśnie w tym okresie jest przeważnie dramaturgiem i któ­ rego przedstawienia są zawsze największemi ewenementami literackie- mi a czasami świętami wielkiej poezji { w najszerszem znaczeniu słowa)

na scenie, nie wraca już do formy romantycznego poematu drama­ tycznego, którą zastosował przed laty w „Róży", z jej fantastyczno- ścią, symbolizmem, rozwichrzeniem kompozycyjnem, napół wierszo­ waną szatą słowną. Repertuar nowości oryginalnych jest opanowany przez standardyzowaną do pewnego stopnia wytwórczość Związku Au­ torów Dramatycznych, Wprawdzie największy spośród nich talent, Perzyński, nie umie w tym ostatnim okresie swej działalności drama- topisarskiej dać dzieła nieobarczonego ciężkiemi brakami kompozycyj- nemi (okupując to zresztą wspaniałemi fragmentami, ba całemi, zwłaszcza pierwszemi aktami stojącemi na poziomie nigdy nie prze­ wyższonym przez dramaturgję polską), ale i Stefan Kiedrzyński przy całym prymitywizmie swego żywiołowego, nieco brutalnego talentu, umie dać czasami rzecz godną przechowania w „żelaznym repertua­ rze" realizmu scenicznego. Natomiast „teatr poetycki" wegetuje, oka­ zując jakby anachroniczność swego gatunku, zbędność wiersza na sce­ nie. Zupełnie poronione utwory K. H. Rostworowskiego i gładkie a płytkie deklamacje Stanisława Miłaszewskiego, pomimo życzliwe­ go spotkania, jakie im zawsze gotuje publiczność, nie przypominają znaczeniem, choćby zdaleka, imponującej nawet w swych kalectwach twórczości Stanisława Wyspiańskiego; w ostatnich czasach zresztą i ci pisarze przeszli na prozę. Z nowych poetów, tak znakomitych w poezji lirycznej, jedynie Słonimski porywa się na dzieło sceniczne wierszem, jednak jego wspaniała retoryka próby sceny nie wytrzy­ mała. Głód poetyczności, czegoś wznioślejszego nad „zwykły realizm", zaspokajany jest u szerokiej publiczności teatralnej, uważającej się za elitę, przez dzieła sui generis neosymbolizmu dramatycznego, któ­ rego najwybitniejszym i najpopularniejszym przedstawicielem okazał się Jerzy Szaniawski, ze swym złagodzonym ibsenizmem.

(15)

W dotychczasowych moich uwagach mówiłem tylko o dziecięcio- leciu 1918— 1928, t. j, o zamkniętym już dziś okresie, aczkolwiek w szerokiem pojęciu należącym do współczesności powojennej. Ale ta „współczesność1* jest w tej chwili sporym odcinkiem historji, który na każdem polu uległ wielkim metamorfozom. Literatura polska nie należy do wyjątków.

W pierwszej połowie 1928 r. przestał wychodzić „Skamander11: fakt o znaczeniu raczej symbolicznem niż praktycznem. Symbolizuje on koniec prymatu „poezji*1 w literaturze, prymatu zdobytego i pod­ trzymywanego w uwadze publiczności i w wysiłkach twórców i nawet właściwościach innych gatunków przez grupę poetów, skupionych wo­ kół pisma, którego nazwa będzie kiedyś służyła na określenie tej epo­ ki historji literatury. Ja k widzimy, koniec tej epoki poprzedził nadej­ ście kryzysu ekonomicznego, choć łączenie tych zjawisk jest bardzo nęcące dla powierzchownego obserwatora. Istotnie czas nie do pieśni: poezja liryczna, stanowiąc wśród wielkich działów literatury n aj­ bardziej oderwaną, najbardziej „czystą sztukę** słowa, najmniej mo­ że odpowiedzieć doraźnym zapotrzebowaniom uwagi społecznej, skie­ rowanych w stronę podstawowych zagadnień praktycznego życia, roz­ strzygających się w dniu dzisiejszym. Ale życie literatury rządzi się swemi wewnętrznemi prawami, i historja ukazywała nam niejedno­ krotnie najbardziej paradoksalne zestawienia współistniejących sty­ lów rzeczywistości a literatury. Zresztą i w naszym wypadku zesta­ wienie dat wskazuje na niezależność procesu historyczno - literackie­ go. Nie można też mówić o wyczerpaniu się pokolenia poetów: jeszcze i ostatnie wystąpienia niektórych z nich, np. ostatnia książka Tuwima, mówią o wciąż trwającym nietylko rozkwicie lecz i rozwoju wspa­ niałych talentów, którym na pomoc przychodzą obiecujący debiutan­ ci. Bujny rozkwit liryki polskiej nie został przerwany; ale odwrócenie się od niej uwagi publicznej jest uzasadnione z punktu y/idzenia dia- lektyki procesu historyczno - literackiego: hegemonja jednej „szkoły** poetyckiej trwa dość długo, aby wraz z rozpowszechnieniem uczucia zwykłości danego zespołu środków ekspresji, z ich „zautomatyzowa­ niem** w recepcji czytelniczej, powstała potrzeba „uniezwyklenia** za­ sobu form i chwytów, technicznych i treściowych, potrzeba „dezauto- matyzacji**.

Przełomu dokonywa wystąpienie na powierzchnię innego kierunku, przedtem zwykle wegetującego nauboczu głównego prądu literatury, który teraz skolei sam staje się prądem głównym. Toteż można w ostatnich czasach obserwować wzmożenie się wpływów „awangardy krakowskiej; szkoła ta jednak, stanowiąc wbrew nazwie wstecz­ ny w gruncie rzeczy epigonizm krańcowych dążeń „futuryzmu** sprzed dwudziestu czy piętnastu lat, nie posiada ani twórczych indywidu­ alności, ani zdolnego do życia programu poetyckiego. Rewolucja we­ wnętrzna w poezji, „zmiana elit** nie mogła nastąpić z braku walorów w „pretendującej do władzy** nowej elicie. Zdobycze formalne

(16)

„ska-mandrytów“, zarówno w dziedzinie wersyfikacji, rytmiki i rymowania jak i stylu, dalekie i szeroko rozbudowane przenośnie oraz „zniżenie" języka do języka potocznego w związku z rozszerzeniem tematyki na dziedziny rzeczywistości dotąd „niepoetyczne*, a w treści zarówno ,,urbanizm“ jak po nowemu ujrzana przyroda, wreszcie charakterysty­ czna postawa względem świata — wszystko to, zgrubsza biorąc, zdą­ żyło się zbanalizować i powiększyć magazyn gotowych szablonów, do­ stępnych szerokim kołom rymotwórców. Ostatnie postępy najwybit­ niejszych poetów, np. Tuwima, w znaczeniu subtelności i siły ekspre­ sji, są trudniej uchwytne dla powierzchownej obserwacji szerokich kół czytelników i nie do naśladowania dla szeregowego pisarza. Stąd, przy nienadchodzeniu rewolucji wewnętrznej w poezji, widzimy od­ wrócenie się od niej uwagi czytających i wysiłków piszących.

Prymat odstąpiony przez poezję przechodzi w naszych oczach prze- dewszystkiem na rzecz prozy narracyjnej. Wzmożenie się zaintereso­ wań społecznych, dające się zauważyć w skupieniu piszących wokół „Wiadomości Literackich", które bardzo łatwo potrafiły zrezygnować z zainteresowań artystyczno - literackich, zdobywając zato rzesze no­ wych odbiorców, wzmożenie zawsze suggestywnej działalności Boya- Żeleńskiego w kierunku swoiście pojmowanych zagadnień moralności i życia praktycznego — wszystko to nie pozostało bez znaczenia dla reaktywacji gatunku literackiego, który jest najdogodniejszą na te sprawy reakcją: — prozy powieściowej.

Ale i powieść nosi obecnie inny charakter. Właśnie w tych latach walka, rozpoczęta przeciw „przerostowi stylu", sprowadziła jego rolę w powieści do należytego znaczenia, do funkcji komunikatywnej, I tu nie można pominąć wpływów Boya, którego akcja wszechstronnego „odkłamywania" dziedzin życia upoetyzowanych i wysublimowanych przez wieki literatury, filozofja „życia ułatwionego", uwolnionego nie- tylko od preokupacyj zaświatowych i nakazów absolutnej etyki, ale i od afektów skręcających bytowanie w płaszczyznę tragicznych kon­ fliktów (np. zazdrość w miłości), była przełamaniem „drugiej linji oporu" konwenansu poetyckiego, ukrytego za zbytniem zagęszczeniem emocjonalnem i bujną metaforycznością, oraz za przewagą mowy wią­ zanej. Reportaże i „faktomontaże", uprawiane na łamach „Wiado­ mości Literackich", chwytających to z zagranicy jak wszelkie łatwo dające się naśladować nowinki, były krańcowemi objawami odświe­ żania literatury zetknięciem z surową, nieprzekształconą twórczo rze­ czywistością, Artystyczny realizm, w jego najwspanialszej i najbar­ dziej ludzkiej postaci, zatryumfował pod piórem Dąbrowskiej w jej powieści „Noce i dnie", której dwie pierwsze części stały się natych­ miast po wyjściu największym sukcesem nietylko zeszłego roku, ale i wielu ostatnich lat literatury polskiej, największym od czasów Że­ romskiego.

Zasłużony tryumf pisarki, której poprzednie, już znakomite, książki nie spotkały sprzyjającej sobie konjunktury i przeszły bez echa

(17)

w epoce panowania odmiennych tendencyj artystycznych, charakte­ ryzuje najlepiej i obecny moment w literaturze i jej tendencje roz­ wojowe w najbliższej przyszłości; może nietylko najbliższej, gdyż ni­ gdzie chyba tyle, co w Polsce, realizm nie ma do odrobienia. Obok Dą­ browskiej wielkiemi dziełami epickiemi zajęci są dwaj pisarze, któ­ rych znaczenie utwierdziło się w poprzedniem dziesięcioleciu: Kaden i Strug; można mieć wielkie nadzieje co do niektórych z licznie de­ biutujących i z bardzo życzliwą uwagą spotykanych przez publicz­ ność młodych powieściopisarzy i nowelistów, że wymienię Zygmunta Nowakowskiego i specjalnie tryumfalnie wkraczającego Michała Cho- romańskiego. Do prozy przeszli niektórzy poeci: obok dawniej już znakomitego w powieści Iwaszkiewicza w ostatnich czasach Wierzyń­ ski wystąpił z tomem nowel.

Lirycy przechodzą nietylko do powieści, lecz i do teatru: świeżo należy zanotować sukces świetnej poetki Pawlikowskiej. Ale nietylko poeci: uderzające było wystąpienie z dwoma godnemi uwagi dziełami dramatycznemi właśnie w ciągu tych ostatnich czterech lat powieścio­ pisarki o tak utrwalonej pozycji w swoim rodzaju literackim, Nał­ kowskiej. Kto wie, może istotnie właściwości perspektywy scenicznej więcej odpowiadają rodzajowi jej talentu, zwłaszcza że skłonności do filozofji moralnej i do wykrywania wiecznych konfliktów etycz­ nych oraz zainteresowanie sprawami społecznemi o nigdy nie prze­ m ijającej ostrości (stosunek płci, zagadnienie zbrodni i kary) odpo­ wiadają współczesnym tendencjom twórczości teatralnej w Polsce. Z zaznaczających się w poprzedniem dziesięcioleciu kierunków w obe­ cnej chwili raczej ,,neosymbolizm“ jest tryumfujący, niepozbawiony zresztą rysów brutalnego naturalizmu i tendencyjności społecznej. Tak piszą młode autorki, których szereg za przykładem Nałkowskiej, skierował swe wysiłki ku twórczości scenicznej, osiągając znaczące sukcesy, po sto kilkadziesiąt przedstawień pierwszej wystawionej sztuki.

Ja k widać z powyższego, zainteresowanie dla literatury i życia ar­ tystycznego bynajmniej nie ustało w Polsce pomimo kryzysu. Nie moż­ na też mówić o kryzysie literatury wobec tak bogatej i płodnej w szczęśliwe rezultaty twórczości wielu pisarzy. Tymczasem narzeka­ nia na upadek literatury, na jej niedorastanie do zagadnień i stano­ wiska, wyznaczanych przez odrodzenie państwa polskiego, stały się ciągle powtarzanemi komunałami rozmów prywatnych i wystąpień publicystyczno-krytycznych. Cowięcej, odbija się to w realnem ży­ ciu literackiem, przyznawaniem od kilku lat wielkich nagród państwo­ wych z dziedziny literatury przeważnie pisarzom starszym, dawno już nie mającym nic do powiedzenia, a i przed wojną, w gruncie rze­ czy, albo już zemerytowanym, albo wcale nie posiadającym tego zna­ czenia i tego stanowiska, na jakie obecnie są windowani przez pie­ tyzm dla przeszłości, czy przez nierozumienie teraźniejszości u decy­ dujących w tej chwili czynników krytyki polskiej. Pisarzy miary

(18)

Jó-zefa Weyssenhoffa, Kazimierza Tetmajera, Wacława Berenta, Ros­ tworowskiego, powojenna literatura polska posiada w obfitości; na­ wet dużo większe asy przedwojenne, nawet polscy laureaci Nobla, nie przedstawiają się w szczerej ocenie wewnętrznej i we współcze­ snych proporcjach tak bardzo imponująco. Prawda, niema dziś w Polsce pisarza na miarę Żeromskiego, ale to było zjawisko wycho­ dzące poza ramy literatury i jej normalnego biegu, zjawisko zupełnie niepowtarzalne, swoiste swemi wymiarami i znaczeniem w specjal­ nych warunkach Polski walczącej o niepodległość. Ale pozatem? Po­ ziom liryki powojennej nie znajduje sobie równego w całych jej dzie­ jach w Polsce, a w chwili obecnej może równego współcześnika w Europie. Powieść po wojnie może się pochwalić przynajmniej rów­ ną ilością znakomitych płodów, jeśli nie większą, niż od początku bie­ żącego wieku do wojny. Dramat rozwija się i walczy z powszechnym kryzysem teatru. Wszędzie widać dążenie do prawdy, do pogłębienia i bardziej całkowitego odzwierciedlenia rzeczywistości zewnętrznej i wewnętrznej, w jej najbardziej wiecznych i nieprzemijających obja­ wach, w kształcie artystycznym jaknajdoskonalszym i najbardziej sug- gestywnym. Literatura polska, inna niewątpliwie w znaczeniu stawia­ nych sobie zadań niż literatura polska w epoce rozbiorów i niewoli, kontynuuje jej rozwój pod względem artystycznym, odgrywa równie wielką rolę w życiu narodu i stoi wobec perspektyw jeszcze świetniej­ szej przyszłości.

(19)

NOC ŚW IĘTOJAŃ SKA

Na rzeki zarośnięte] szumiących zakrętach rozpalają pasterze dymiące ogniska.

Dzwoni pieśń o przeżytych wyprawach. Dziewczęta niosą dzbany na głowach. W łykowych kołyskach płacz dzieci. Mgła wilgotna wąwozy opadła, tkają mrok srebrem liści zarośla oliwek, pieśń zamiera nad rzeką — na prężną cięciwę kładę brzechwę i jadę po grząskich mokradłach. Huczą zdławione dzwony. Pod namokłą ziemią jęczą głosy. Po ludzku lamentuje wiszar. Unoszę łuk swój. Cichy świst. I cisza. Znów pod kopytem potrzaskuje chróst.

Widłaki nieruchome u srebrzystych strzemion — lii j owe uroczyszcza zapomnianych bóstw.

Mchami porosłe kłody na starych porębach wyciągają bezlistne, wykrzywione szpony, gałąź ściągnęła czapkę, i księżyc czerwony zakrwawił wodę, — źrebiec staje dęba,

drżąc, cofa się przed wiewem fantastycznych błot; oślepiły nam oczy leśnych mgieł welony,

i pęka w dłoni wymierzony grot.

Lecimy przez zarośla jak zbłąkany pocisk, łamiąc mokre gałęzie. Mgliste widma drzew biegną za nami. Ogniki paproci

4

(20)

wybuchają razporaz, — huczące szrapnele, — las śmieje się szyderczo, uwodzący śpiew, i nagle wszystko znika — tylko mgła się ściele. Na skraju wieś uśpiona. Psa daleki szczek.

Cień dziewczyny bezszmernie przez jęczmiona przebiegł. Zanosi chłodnym wiatrem od stawów i rzek.

Księżyc srebrzyste strąki koło młyna łuszczy. Żałość w zduszonej krtani. I gwiazdy na niebie. I gorzki śpiew trującej, świętojańskiej puszczy.

2

Pochyleni nad nocą, samotnie wróżymy: rzucamy kość zwierzęcą na popiół ogniska, czerpiemy wodę z rzeki. Jałowcowe dymy

wiją się nad głowami — a las w złotych błyskach stoi i coraz bardziej zuchwałych osacza.

Znów się zerwie, zaszumi. Na wiklinach zagra, zatrwoży nocnej sowy obłąkanym płaczem, liść zroszonej czeremchy położy na czole, zaśmieje się. A w górze księżyca pentagram i nieba północnego tężejący fiolet.

Wikła się nocna wróżba. Ach, nie wstawaj, nie chodź z różdżką w dłoni ściśniętej i nadzieją w oczach; po świętojańskim borze płynie fala śmiechu, leśne duchy uwodzą, drżące błyski skaczą, — kołując, wrócisz z daremną rozpaczą,

będziesz dmuchał w zarzewie i przerzucał karty, aż spadnie świt jak jastrząb i łopotem piór rozwieje noc wróżebną i twój trud uparty.

W yją w krzewach złe zjawy, chciwe ludzkiej juchy, i ziemia, póki łaknie, skarbów nie odsłoni;

drzewa biegną gromadą, jęk wydają głuchy, leśne widma zawodzą swój drapieżny śpiew — czekają na błysk noża w uniesionej dłoni, czują żywych wśród siebie i węszą ich krew.

(21)

Uśniemy utrudzeni, a gdy srebrny świt mokre liście na skronie i ręce postrąca, wrócimy z lasu.

Tarcza gorejąca

uderzy nam wprost w twarze i na ostrzach dzid żołnierzy przechodzących zapyloną drogą, zapali skry gwiaździste i zbroje ozłoci.

— To będą właśnie kwiaty cudownych paproci, których inni wędrowcy odnaleźć nie mogą.

(22)

KAMIEŃ I SŁOW IK

Szedł Śpiewak z pieśnią, wichrem i żałobą, i słońce gasił i cały świat napełniał sobą: dzwonił o brzozy jak o struny — żalem, potykał się o korzenie sosen i biegł dalej, rwał tarniny i wszystko co było kwitnące, płaczący i gniewny, oszalały i śpiewający...

...I — jakby nic prócz niego nie było na świecie nie pytał i nie patrzał, lecz śpiewał i leciał. I nie było nikogo, ktoby go wstrzymał za ramię, aż spotkał kamień

— nie runiczny, ani Norwidowy Próg — zwykły głaz z rowów i dróg,

wywleczony bronami, pługami

— nie skałę, co się stanie pomnikiem — ale kamień,

poprostu kamień, który był nikim. On to, w godzinę kamieniom właściwą, przemówił do Śpiewaka jak żywy: „Napełniasz świat krzykiem zgłosek, gwarem brzęczących słów,

gdy ja ciężar niewymowny niosę podziemnych doznań i snów.

Śpiewem twoim rozstaje, pustkowia kwitną jak dziką różą...

We mnie piekło wzrasta, niebo się burzy, ale nic nie wypowiem.

(23)

Czuję tajemne czucia, podobne do dźwięków, drgam od obrotów globu,

lecz gdy ty wiosnę i lato napełniasz sobą,

— ja od narodzin mych z chaosu nie wydałem jęku, i zgromadziwszy skarby bezprzykładne

nie zdołam ich wyrazić zanim się rozpadnę, ani skinieniem, ani westchnieniem sennem, ani żadną inną mową kamienną.

Niech Bóg wzruszy twe serce, dotąd nazbyt ciasne, 0 pochyl się nademną i zrozum mię jasno:

napełnij się mną leżącym na pustkowiu 1 czego ja nie mogę — wypowiedz,

A będziesz błogosławion w każdej cząstce ziemi i od braci mych wszystkich, co są jak ja — niemi, i wszystko coś wykrzyczał, czego było nadto, wrócimy ci stokrotnie, z lichwiarską zapłatą. Napełnion treścią głębin, poznaniem ich trzewi, oznajmisz światu pierwszy to, czego nikt nie wie, krewieństwo, rzetelniejsze niż wspólność istnienia

wieczności z nie-poczęciem i ducha z kamieniem.

O słuchaj mię, wypowiedziany za bardzo, sam przez siebie spustoszony, zrozum, i z pośród innych kamieni wyróżnij,

bom zciężał od pełności jak król od korony, podczas gdyś ty rozśpiewał siebie aż do próżni... Weź odemnie i powiedz — czego nie wykrzyczę niemotą mej ciężkości — twem gardłem słowiczem. A ja, kamień niezręczny,

ale wdzięczny,

piórkom twym szarym, słowiczym, kiedy wiatr je będzie rozwiewał, zato żeś mnie wyśpiewał

ciężaru wiekuistego użyczę.

(24)

MAGDALENO!

Poprzez pole przebiegł sarną deszcz,

Lecz po chwili w gąszcz paproci czmychnął, Jeszcze przebiegł wiatr — myśliwy pies, Lecz i on w głębi lasu ucichnął,

Naszczekiwał jeszcze razporaz,

Zanim w szumie drzew i śpiewie zgasł. Magdaleno! Na polu się zjaw,

Ucz mnie skruchy, naucz mnie pokuty. Stań pogodna w tern jeziorze traw, Posąg ludzki dłótem słońca kuty, Południowa, namiętna i śniada, Serce ulecz, zmysły wyspowiadaj! Anioł nigdy nie zrozumie mnie,

Stanie w gniewie, zakrzyknie mi: „Tchórzu!“. Ja k mu powiem: „ Ja przed tobą drżę Ja k przed wojną, chorobą i burzą".

Ja k mu powiem, gdy zastygnie w kształt: „Prawo twoje — kajdany i gwałt!“.

Całowałaś tysiąc ust i ócz,

Zakochana w nich jak w grze obłoków. Ty, jedynie ty mnie skruchy ucz,

Miłośnico kwiatów i potoków. Ręce twoje wiedzą, jaki żal Rzucić ciało, woń kwiatów i fal. Oczy twoje piły nocy chłód I srebrzystą poświatę zodjaków,

(25)

Znałaś piękno uciszonych wód I melodję kolorową ptaków,

Znałaś kolumn biel i zieleń drzew, Taniec giętki, melodyjny śpiew. Znałaś zapach świeżo zżętych pól, Napół wdowi i napół kościelny, I słomiany, śpiewający ul,

Ja k spiekota mocny i niedzielny, Znałaś zapach winogron i śliw I spoconych lotnych końskich grzyw, Magdaleno! Patrz, już minął deszcz — Piękno żywe dokoła dojrzewa.

Ty jedynie, ty jedynie wiesz, Ja k pożegnać zwierzęta i drzewa, Ty jedynie poucz mnie, jak dziś Zgasić zmysły i obudzić myśl. Południowa, namiętna i śniada, Ulecz serce, usta wyspowiadaj!

(26)

NOC W OGRODZIE

Życie zawsze jest proste Dla prostego człowieka, A śmierć leży pod mostem, Pokasłuje i czeka.

Dwóch nas czuwa w ogrodzie Rozpostartych na piasku, Sny przynosi nam codzień Fijołkowy nasz piastun. Czarną trawę wieczorną Posypuje księżycem, I przez bramę pozorną Płynie w czarną ulicę. Wtedy północ przypływa Wyleniała i szczurza, I szeleści w pokrzywach, I omdlewa na różach.

Czuwa dwóch nas, a w domu Za czarnemi szybami,

Nieoddana nikomu Panna tęskni za nami. W oknach nagle śród nocy Zapalają się świece,

W nocy wzywa pomocy Białe ciało kobiece.

(27)

Więc gdy staje się ciemniej, Więc gdy staje się czarniej, Dwóch nas śledzi wzajemnie Dwie bezsenne męczarnie. Życie tak jak to życie: Bywa gorsze i lepsze, A śmierć przyjdzie o świcie, Całą pościel podepcze.

(28)

CMENTARZ ODKUPIONYCH

na pokuszenie nas nie wódź i odpuść nam nasze winy lesie z żywicznych jodeł, ze świerków strzelistych lesie ja — żołnierz czwartego pułku oddawna pod tobą płynę

w rocznicę walecznej mej śmierci — od lat dwudziestu — co jesień przywykłem do skrzydeł anielskich — do skrzydeł pachnących

nade mną ja — młody porucznik gwardji jego cesarskiej mości

i pytam tylko żyjących: dlaczego nad nimi tak ciemno gdy wnętrza grobów się palą światłem bijącem od roślin ja — człowiek trafiony w serce, kulą zwalony stalową nie od tej zginąłem śmierci — umarłem śmiercią jodłową i odtąd gdym korzeń sosny ujął w swe usta zbielałe winem żywicznem nasiąkam — sosnowem wyrastam ciałem

nad wami horyzont stron tych dotąd dymami się ścieli ziemia was straszy grobami, i dzień czernieje od świtu a moje dnie są zielone — a moje noce są w bieli

gdy z dołu spoglądam ku górze, w horyzont szumiących szczytów na pokuszenie mnie nie wódź sosnowe życie strzeliste

odpuść mi moje winy trawo wyrosła z mych soków

zanim z tej gleby nabiorę i wgórę z sił wszystkich wytrysnę powiedzcie mi drzewa, czy wolno wśród was się piąć do obłoków przywykłem do skrzydeł anielskich — jak sztandar umiem łopotać swe młode życie strawiłem w wypadach, obrotach i zwrotach

(29)

więc chwiać się będę świerkowo, kołysać będę jodłowo ludziom idącym w ciemności rzucać żywiczne słowo

ja — świeże drzewo człowiecze — ja ziemi tej proch żyzny porucznik gwardji cesarskiej w poszukiwaniu ojczyzny

(30)

UBU KRÓL czyli POLACY

OD TŁUMACZA

,,Ubu roi" ma swoją historję*), i to niebylejaką. Wystawiony w Paryżu w teatrze „de rO euvre‘‘ w r. 1896, w „futurystycznej" oprawie, która — zarówno jak pewne brutalności języka •— była wówczas zuchwałą nowością, utwór ten miał tylko jedno przedstawienie, a i to ledwie doszło do końca wśród powszechnego skandalu. Już pierwsze słowo, owo merdre (z impertynenckiem r !), wywołało burzę. Była to jedna z pamiętnych bitew teatralnych: publiczność protestowała głośno od sa­ mego początku, młodzi manifestowali swój przekorny entuzjazm. Gemier, który grał główną rolę, wpadł na pomysł aby zatańczyć wściekłego giga, aż wytańczy so­ bie prawo głosu. Owa samotna premjera „Króla Ubu“ miała nieproporcjonalnie duży oddźwięk w prasie: dość powiedzieć, że jeden z najwpływowszych krytyków, oficjalny protektor młodych, musiał — skompromitowany — ustąpić z posady. In­ ny głośny krytyk, Catulle Mendes, napisał feljeton, w którym orzekł, że, mimo swoich rysów drażniących i rozmyślnie idjotycznych, „Król Ubu“ wzbogacił lite­ raturę nowym typem; że, od tej chwili, — Ubu istnieje: „nie pozbędziecie się go, będzie was straszył, będzie was zmuszał do pamiętania że był, że jest"...

I przepowiednia ta ziściła się. Próby wskrzeszenia sztuki zawiodły, ale imię jej bohatera stało się ogólną własnością. Mimo całej przesady zestawień, przedmowa do książkowego wydania „Króla Ubu" (1922) miała poniekąd prawo stwierdzić, że „bohater tej genjalnej szopki wszedł w ludzkość i w historję, jak don Juan, jak Tartufe, Hamlet i Panurg“.„ Autor przedmowy idzie natomiast, jak sądzę, za da­ leko, kiedy sławi to „arcydzieło, legendarną, błazeńską sztukę, która zawiera sa­ tyryczną prostotę Arystofanesa, zdrowy rozum i soczystość Rabelego oraz fantazję poetycką Szekspira"... Tylko tyle!

Ale nie na tern koniec oryginalnej przygody. Autorem sztuki był Alfred Jarry, wówczas zupełnie nieznany młody człowiek, sekretarz dyrektora teatru „de l‘'Oeuvre“, Lugnś-Poego; i oto okazało się, że ten je£o utwór powstał już dawno przedtem i że premjera, która poruszyła cały literacki Paryż, była utworem „sza­ lonej i brutalnej wyobraźni" piętnastoletniego dzieciaka, napisanym na prowincji w szkole... Cowięcej, okazało się, że młody Jarry miał wspólników; że był to kon­ cept szkolny, wymierzony w jednego z profesorów, którego przekazano potomno­ ści pod postacią Ubu... Dyskusja ta wszczęła się, gdy Jarry już nie żył, a utwór jego zyskał w druku nowy rozgłos. Zaczęto się domagać honorów współudziału, przyczem rzekomi współautorzy, bracia Morin, pułkownicy artylerji, wydrwili za­ razem krytykę paryską, że wzięła na serjo tę „sztubacką błazenadę", i orzekli, iż „sukces „Króla Ubu" daje miarę głupoty epoki".,.

Wszczęła się obfita dyskusja: „Król Ubu" i jego twórca mają już całą litera­ turę. W rezultacie uznano, że Ubu, a przynajmniej to co w nim jest godne uwagi, *) Bliżej o tem „Wiadomości Literackie", nr. 492, „Fantastyczny żywot króla Ubu" (także „Wakacje z prydumką" Boya-Żeleńskiego).

(31)

jest tworem Ja rry ‘ego, bez względu na to jaki mógł być udział innych dzieciaków w tym koncepcie. Zresztą, już za jego życia bohater zrósł się z osobą swego autora tak mocno, że sam Jarry niemal zginął wessany przez straszliwego Ubu. Był poetą, autorem paru powieści, prekursorem nowych prądów w sztuce; — uparcie znano go tylko jako — Ubu. Cowięcej, on sam upodobnił się wkońcu do swojej figury, prze­ mawiał jej językiem, jej stylem. Ekscentryk, alkoholik i narkoman, umarł, z para­ doksem na ustach, śmiercią ,,dekadenta“ w szpitalu, w r. 1907, licząc lat 34.

Podtytuł „Króla Ubu" brzmi „Polacy"; rzecz dzieje się w bliżej nieokreślonej Polsce. Zdaje się, iż niema powodu doszukiwać się głębszych przyczyn tego umiej­ scowienia; Polska była poprostu dla młodocianego autora krajem nierealnej bajki. Bądźcobądź, sam ów podtytuł usprawiedliwiałby chęć zapoznania polskich czytel­ ników z tym, w istocie, legendarnym utworem, który jest czemś w rodzaju błazeó-skiego „Makbeta", napaćkanego na ścianie, niebardzo umytym palcem, przez mło­ dego Gargantuę. B o y - Ż e l e ń s k i O s o b y : UBU UBIĆ A ROTMISTRZ BARDIOR KRÓL WACŁAW KRÓLOWA ROZAMONDA BOLESŁAW I

WŁADYSŁAW ich synowie BYCZYSŁAW

f

GENERAŁ LACSY STANISŁAW LESZCZYŃSKI JAN SO BIESK I M IK O ŁA J REŃSKI CAR ALEKSY ŻYRON i PIŁA palotyni KOTYS I SPISKO W CY i ŻOŁNIERZE LUD MICHAŁ FIODOROWICZ SZLACHTA URZĘDNICY CIENIE PRZODKÓW R A JC Y FINAN SIŚCI PACHOŁKI FYNANSÓW CHŁOPI CAŁA A R M JA R O SY JSK A CAŁA A R M JA POLSKA STRAŻ PANI UBU KAPITAN

(32)

KOŃ FYNANSOWY MACHINA DO WYMÓŻDŻANIA ZAŁOGA KAPITAN OKRĘTU A K T P I E R W S Z Y S c e n a p i e r w s z a Ubu, Ubica. UBU Grrówno!

UBICA Och! Ładnie, mości Ubu, straszliwe z ciebie chamidło. UBU Iżbym cię nie zakatrupił, mościa Ubu.

UBICA Nie mnie, Ubu, ale kogo innego trzebaby zakatrupić. UBU Na moją zieloną świeczkę, nie rozumiem.,

UBICA Jakto, Ubu, ty jesteś zadowolony ze swego losu?

UBU Na moją zieloną świeczkę, grrówno, mościa pani, juścić że je ­ stem zadowolony. Jeszczeby nie: rotmistrz dragonów, oficer przy­ boczny króla Wacława, kawaler polskiego orderu Czerwonego Orła i były król Aragonji, czegóż chcesz więcej?

UBICA Jakto! Ty, były król Aragonji, zadowalasz się tern, że ko­ menderujesz na rewji setką łobuzów uzbrojonych w koziki, podczas gdy mógłbyś ustroić swoją łepetę w koronę polską po koronie A ra­

gonji? .

UBU Ha! Moja żono, zgoła nie kapuję o czem ty bajesz, UBICA Takiś głupek!

UBU Na moją zieloną świeczkę, król Wacław żywię; a gdyby nawet umarł, alboż nie ma kupy dzieci?

UBICA Cóż ci broni wyrżnąć całą rodzinę i zająć jej miejsce? UBU Ha! mościa Ubu, ubliżasz mi i zaraz pójdziesz do paki.

UBICA Ech, ty nieboże, jeśli ja pójdę do paki, któż ci będzie portki cerował na zadku?

UBU E j że! I co jeszcze? Czy nie mam zadka takiego jak drudzy? UBICA Na twojem miejscu, lubiłabym ten zadek posadzić na tronie.

Mógłbyś napychać dowoli kabzę, jadać codzień kiszkę z kapustą i tryndać się karetą po mieście.

UBU Gdybym był królem, kazałbym sobie zrobić wielki hełm, taki jak miałem w Aragonji. Te hycle Hiszpany ukradły mi go bez­ wstydnie.

UBICA Mógłbyś też postarać się o parasol i o wielką kacabaję, któ- raby ci spadała na pięty.

UBU Ha! Poddaję się pokusie. Cholera grówniana, grówno cholerzane, jeśli go kiedy zdybię w ciemnym lesie, ciężka jego godzina. UBICA Dobrze tak, Ubu; teraz mówisz jak mężczyzna.

(33)

UBU Och, nie! Ja , rotmistrz dragonów, miałbym zamordować króla polskiego! Raczej umrzeć!

UBIĆ A na stronic Och! grrówno! głośno Więc wolisz zostać sakra­ menckim dziadem, gołym jak ta mysz kościelna?

UBU Kroć kroci, na moją zieloną świeczkę, wolę zostać gołym jak chuda i zacna mysz, niż bogatym jak zły i tłusty kot.

UBICA A hełm? A parasol? A wielka kacabaja? UBU I co jeszcze, stara? wychodzi, trzaskając drzwiami

UBICA sama Bllum, grrówno, ciężko go ruszyć, ale bllum, grrówno, zdaje mi się, żem go trochę ochwierutała. Dzięki Bogu i sobie, może za tydzień będę królową polską.

S c e n a d r u g a

Pokój w domu państwa Ubu, zastawiony wspaniały stół. Ubu, Ubica.

UBICA E j, coś nasi goście bardzo się spóźniają.

UBU Tak, na moją zieloną świeczkę. Konam z głodu. Bardzo dziś jesteś brzydka, moja żono. Czy to dlatego że mamy gości?

UBICA wzruszając ramionami Grrówno!

UBU chwytając pieczone kurcze, Ech, głodny jestem, nadkąszę tego ptaka. To kurczę, mniemam. Niezłe.

UBICA Co czynisz, nieszczęsny? Co będą jedli nasi goście?

UBU Starczy i dla nich. Już nie ruszę nic. Idź, żono, zajrzeć przez okno, czy goście się schodzą.

UBICA idzie do okna Nie widzę nic przez ten czas Ubu ściąga płat cielęciny Aha, idzie rotmistrz Bardior i jego stronnicy. Cóż ty tam jesz, Ubu?

UBU Nic, trochę cielęcia.

UBICA Och! cielę! cielę! cielę! On zjadł cielę! Na pomoc!

UBU Na moją zieloną świeczkę, oczy ci wydrę drzwi się otwierają

S c e n a t r z e c i a

Ubu, Ubica, rotmistrz Bardior i jego stronnicy.

UBICA Dzieńdobry, panowie, oczekiwaliśmy was z niecierpliwością.

Slcl(łcL jClB*

ROTMISTRZ BARDIOR Dzieńdobry pani. Ale gdzie jest ojciec Ubu? UBU Jestem ! Jestem ! Do kata, na moją zieloną świeczkę, jestem

przecie dość gruby.

BARDIOR Dzieńdobry, ojcze Ubu. Siadajcie, moi ludkowie siadają wszyscy

UBU Uf, jeszcze trochę, a byłbym wygniótł krzesło. BARDIOR E j, mamo Ubu, co nam dacie dobrego dzisiaj? UBICA Oto karta.

(34)

UBU Oho! to mnie interesuje,

UBICA Zupa polska, boczek z rastrona, cielę, kurczę, pasztet z psa, kupry indycze, szarlotka a la russe,,.

UBU No, już chyba dosyć, sądzę. Czy jest jeszcze co?

UBICA wylicza dalej Bomba, sałata, owoce, deser, sztukamięs, bul­ wy, kalafjory na grównie.

UBU Ech, cóż ty mnie masz za cesarza Wschodu, żeby robić takie zbytki?

UBICA Nie słuchajcie go panowie, to ramol, UBU Ha! Wyostrzę swoje zęby na twoich łydkach. UBICA Jedz raczej, Ubu. Zupa polska.

UBU Cholera, jakie to złe!

BARDIOR To nie jest dobre, w istocie. UBICA Araby jedne, czegóż wam potrzeba?

UBU bijąc się w czoło Och, mam myśl. Zaraz wrócę odchodzi

UBICA Panowie, spróbujemy cielęcia. BARDIOR Bardzo dobre, skończyłem. UBICA Teraz do kuprów.

BARDIOR Wyborne, przednie! Niech żyje mama Ubu!

UBU wraca A zaraz będziecie krzyczeć: niech żyje papa Ubu trzyma w ręce niepodobną do nazwania szczotkę i ciska ją na stół

UBICA Nieszczęsny, co ty robisz?

UBU Skosztujcie niektórzy kosztują i padają otruci

UBU Żono, przysuń mi kotlety z rastrona, żebym niemi poczęstował. UBICA Oto są.

UBU Za zdrowie wszystkich gości! Rotmistrzu Bardiorze, mam z to­ bą do pomówienia.

INNI Ech! Ależ myśmy nie jedli,

UBU Jaktoście nie jedli? Za drzwi wszyscy. Zostań, Bardior nikt się nie rusza

UBU Jeszczeście tu? Na moją zieloną świeczkę, ja was zakatrupię żebrami rastrona zaczyna ciskać na nich

W SZYSCY Och! Au! Na pomoc! Brońmy się! Nieszczęście! Zginą­ łem!

UBU Grówno, grrówno, grrrówno! Za drzwi! Załatwiłem ich. WSZYSCY Ratuj się kto może! Niegodziwy Ubu! zdrajca, makrot

dziadowski!

UBU No, nareszcie poszli. Oddycham, ale bardzo ile podjadłem. Chodź, Bardior wychodzą z Ubicą

S c e n a c z w a r t a

Ubu, Ubica, rotmistrz Bardior.

UBU No i co rotmistrzu, jakże obiadek?

(35)

UBU Ech, grównienko nie było złe, UBIĆ A Rzecz gustu,

UBU Rotmistrzu Bardiorze, jestem skłonny zrobić cię księciem Litwy, BARDIOR Jakto, a ja pana miałem za golca, panie Ubu.

UBU Za kilka dni, jeżeli pan zechce, będę panował w Polsce, BARDIOR Zabije pan Wacława?

UBU Nie jest głupi, hultaj: zgadł.

BARDIOR Jeśli chodzi o zabicie Wacława, lecę na to. Jestem jego śmiertelnym wrogiem i ręczę za swoich łudzi,

UBU rzucając się aby go uściskać Och! och! bardzo cię kochani, Bar- dior.

BARDIOR Ech! ty śmierdzisz, ojcze Ubu. Ty się nigdy nie myjesz? UBU Rzadko,

UBIĆ A Nigdy!

UBU Nastąpię ci na nogę, UBIĆ A Grówniszcze!

UBU Idź już, Bardiorze, załatwiłem się z tobą. Ale, na moją zieloną świeczkę, przysięgam na stara Ubicę, że cię zrobię księciem Litwy. UBIĆ A Ale...

UBU Cicho siedź, słodkie dziecię wychodzą

S c e n a p i ą t a

Ubu, Ubica, Goniec.

UBU Czego pan sobie życzy? Wynocha stąd, nużysz mnie. GONIEC Panie, jest pan wezwany przed króla wychodzi

UBU Och, grówno, kiecko niebieska, na moją zieloną świeczkę, od­ kryto mnie, zetną mnie! Och! och!

UBICA Co za flak! a czas nagli,

UBU Och! mam myśl: powiem, że to Ubica i Bardior, UBICA Och, ty stary łaj.,. Jeżeli to zrobisz...

UBU Haha! Już lecę wychodzi

UBICA goniąc za nim Och, Ubu, och Ubu, ja tobie dam musztardy

wybiega

UBU za sceną Grówno, samaś musztarda. S c e n a s z ó s t a

Pałac królewski. Król Wacław, w otoczeniu swoich oHcjerów, Bardior, synowie królewscy: Bolesław, Władysław i Byczystaw, potem Ubu.

UBU wchodząc Och! wiecie, to nie ja, to Ubica i Bardior. KRÓL Co tobie, ojcze Ubu?

BARDIOR Za wiele wypił.

(36)

KRÓL Ubu, chcę nagrodzić twoje liczne zasługi jako rotmistrza dra­ gonów; mianuję cię dziś hrabią Sandomierza.

UBU Och, Wacławie, panie mój, nie wiem jak panu dziękować. KRÓL Nie dziękuj mi, Ubu, staw się jutro rano na wielkiej rewji. UBU Stawię się, ale przyjm królu, jeśli łaska, tę fujarkę wręcza kró­

lowi fujarkę

KRÓL Co ty chcesz, żebym ja w moim wieku robił z fujarką? Dam ją Byczysławowi.

MŁODY BYCZYSŁAW Ależ on całkiem głupi, ten stary Ubu! UBU A teraz, daję nogę obracając się, pada Och, au! na pomoc! Na

moją zieloną świeczkę, przerwałem sobie kiszki i pękłem sobie on- trobę.

KRÓL podnosi go Ojcze Ubu, czy zrobiłeś sobie co złego?

UBU Oczywiście, i zdechnę z pewnością. Co się stanie ze starą Ubu? KRÓL Zajmiemy się jej losem.

UBU Macie dużo poczciwości na zbyciu wychodzi Tak, ale, królu W a­ cławie, i tak będziesz zakatrupiony.

S c e n a s i ó d m a

Dom państwa Ubu. Żyron, Piła, Kotys, Ubu, Ubica, spiskowcy i żołnie­ rze, rotmistrz Bardior.

UBU Och, moi przyjaciele, jest wielki czas, aby ustalić plan sprzy- siężenia. Niech każdy powie swoje zdanie. J a powiem najpierw swo­ je, jeżeli pozwolicie.

BARDIOR Mów, ojcze Ubu.

UBU Zatem, moi przyjaciele, ja jestem zdania żeby poprostu struć króla, sypiąc mu arszeniku do śniadania. Kiedy zechce ćpać, padnie trupem, i w ten sposób jal zostanę królem.

W SZYSCY Pfe, brudas!

UBU No co! To wam się niepodoba? No więc niech Bardior poda swoją myśl.

BARDIOR J a jestem zdania, żeby go zdzielić wielkiem cięciem ra- pira które go przetnie od głowy aż do pasa.

W SZYSCY Tak! to jest szlachetnie i dzielnie,

UBU A jak was kopnie? Przypominam sobie teraz, że on wkłada na rew je podkute buty, które bardzo bolą. Gdybym był wiedział, pole­ ciałbym was zdenuncjować, żeby się wydobyć z tego świństwa. My­ ślę żeby mi dał za to parę groszy.

UBICA Óch! zdrajca, podlec, chciwosz plugawy. W SZYSCY Hańba staremu Ubu!

UBU Ej, panowie, zachowajcie się spokojnie, jeżeli nie chcecie zwie­ dzić moich portek. Godzę się wreszcie narazić dla was. Tak więc, Bardior, ty się podejmiesz przeciąć króla.

(37)

nie-go, rycząc i hałasząc? W ten sposób mielibyśmy widoki, że porwie­ my za sobą armję,

UBU Zatem tak- J a postaram mu się nastąpić na nogę; on wierzgnie, wówrczas ja mu powiem: g r ó w n o , i na to hasło rzucicie się na niego,

UBIĆ A Tak, i z chwilą gdy wyzionie ducha, ty weźmiesz jego berło i koronę.

BARDIOR A ja puszczę się z mymi ludźmi w pogoń za królewską rodziną.

UBU, Tak, i polecam ci szczególnie młodego Byczysława wychodzą; Uhu, biegnąc za nimi i zawracając ich. Panowie, zapomnieliście nie­ odzownej ceremonji; trzeba przysiąc, że będziemy dzielnie wal­ czyli.

BARDIOR Ale jak? Nie mamy księdza. UBU Ubica go zastąpi.

W SZYSCY Więc dobrze.

UBU Zatem przysięgacie porządnie zabić króla? WSZYSCY Przysięgamy. Niech żyje król Ubu!

A K T D R U G I S c e n a p i e r w s z a

Wacław, królowa Rozamonda, Bolesław, Władysław i Byczysław.

KRÓL Mości Byczysław, byłeś dziś rano bardzo niegrzeczny dla pa­ na Ubu, kawalera moich orderów i hrabiego Sandomierza, Dlatego zabraniam ci pojawić się na rewji,

KRÓLOWA Ależ, Wacławie, nie będzie nadto całej twojej rodziny aby cię bronić.

KRÓL Pani, nie cofam nigdy tego co powiedziałem, Męczysz mnie swemi banjalukami,

MŁODY BYCZYSŁAW Poddaję się, królu mój ojcze.

KRÓLOWA Zatem, Sire, wciąż jesteś zdecydowany iść na tę rewję? KRÓL Czemu nie, pani?

KRÓLOWA Ależ, jeszcze raz powtarzam, czy nie widziałam go we śnie jak cię ugodził swoją maczugą i wrzucił cię do Wisły, a orzeł, taki jaki jest w herbie Polski, włożył mu koronę na głowę?

KRÓL Komu?

KRÓLOWA Twemu Ubu.

KRÓL Co za szaleństwo! Hrabia Ubu jest bardzo godny szlachcic, któryby się dał rozszarpać końmi w moich służbach.

KRÓLOWA i BYCZYSŁAW Co za omyłka!

KRÓL Cicho bądź, młody paskudziarzu. A ty, pani, aby ci dowieść, jak dalece nie lękam się mojego Ubu, pójdę na tę rewję jak stoję, bez broni i szabli.

(38)

KRÓLOWA Straszliwa nieostrożność! Nie ujrzę cię już żywym. KRÓL Chodź, Bolesławie, chodź, Władysławie wychodzą; Królowa

i Byczysław idą do okna

KRÓLOWA i BYCZYSŁAW Niech Bóg i wielki święty Mikołaj mają cię w swej opiece!

KRÓLOWA Byczysławie, chodź do kaplicy pomodlić się ze mną za swego ojca i braci.

S c e n a d r u g a

Pole marsowe. Armja polska, Król, Bolesław, Władysław, Ubu, rot­ mistrz Bardior i jego ludzie, Żyron, Piła, Kotys.

KRÓL Szlachetny Ubu, zbliż się do mnie ze swoją świtą, aby sprawo­ wać przegląd wojsk.

UBU do swoich Baczność, moi ludkowie do Króla Idziemy, N ajjaś­ niejszy Panie, idziemy ludzie pana Ubu otaczają Króla

KRÓL A oto regiment konnej gwardji Gdańska. Piękni, na honor. UBU Uważa król? Mnie się wydają okropni. Spójrz, Najjaśniejszy,

na tego do żołnierza Od jak dawna nic myłeś się, bydlę plu­ gawe?

KRÓL Ależ ten żołnierz jest bardzo schludny. Co tobie jest, Ubu? UBU Ot, co! depce mu po nodze

KRÓL Nędzniku!

UBU Grówno! Do mnie, moi ludzie!

BARDIOR Hurra! Naprzód! wszyscy tłuką króla, jeden palotyn eks­ ploduje

KRÓL Och! na pomoc! Panno Święta, zginąłem! BOLESŁAW do Władysława Co to takiego? Do broni! UBU Ha! Mam koronę. Załatwcie się z resztą.

BARDIOR Hejże na zdrajców synowie królewscy uciekają, wszyscy gonią ich

S c e n a t r z e c i a

Królowa, Byczysław.

KRÓLOWA Wreszcie zaczynam być niespokojna.

BYCZYSŁAW Nie masz, matko, żadnego powodu do obaw za scena, rozlega się straszliwy hałas Ha! co ja widzę? Moi bracia, ścigani przez pana Ubu i jego ludzi,

KRÓLOWA O, mój Boże! Święta Dziewico, doganiają ich, doga­ niają!

BYCZYSŁAW Cała armja pędzi za panem Ubu. Króla już niema. Okropność! Na pomoc!

(39)

BYCZYSŁAW Ha! Hej! Władysław odwraca się Broń się! Hurra! Władziu!

KRÓLOWA Och! otoczyli go.

BYCZYSŁAW Skończone. Bardior przeciął go na pół jak kiełbaskę. KRÓLOWA Och! Biada! Ci opętańcy wdzierają się do pałacu, idą

po schodach hałas wzmaga się

KRÓLOWA i BYCZYSŁAW na kolanach Mój Boże, ocal nas. BYCZYSŁAW Och, ten pan Ubu! Łajdak, nędznik, gdybym go do­

stał...

S c e n a c z w a r t a

Cii, brama wysadzana, Ubu i jego banda wpadają.

UBU Ech! Byczysław, co ty mi chcesz zrobić?

BYCZYSŁAW Pomagaj Bóg! Będę bronił matki do ostatniego tchnie­ nia! Pierwszy, kto się zbliży, jest trupem.

UBU Och, Bardior, ja się boję! Pozwólcie mi odejść. ŻOŁNIERZ zbliża się Poddaj się, Byczysław!

MŁODY BYCZYSŁAW Masz, świńtuchu, weź za swoje! rozwala mu czaszkę

KRÓLOWA Trzymaj się, Byczysławie, trzymaj się.

ŻOŁNIERZE zbliżając sięByczysławie, obiecujemy ci życie.

BYCZYSŁAW Łajdaki, opoje, płatne świntuchy! wywija młynka sza­ blą i morduje wielu

UBU Och, ja sobie z nim i tak dam radę!

BYCZYSŁAW Matko, ratuj się tajnemi schodkami. KRÓLOWA A ty, moje dziecko, a ty?

BYCZYSŁAW J a za tobą.

UBU Starajcie się pojmać królowę. Oho, uciekła. A z tobą, nędzni­ ku... zbliża się do Byczysława

BYCZYSŁAW Ha! Pomagaj Bóg! Oto moja zemsta! rozpruwa mu pludry straszliwym ciosem szabli Matko, śpieszę za tobą! znika ukryłemi schodami

S c e n a p i ą t a

Grota w górach. Młody Byczysław wchodzi w towarzystwie Rozamondy.

BYCZYSŁAW Tutaj będziemy bezpieczni.

KRÓLOWA I ja tak sądzę. Byczysławie, ratuj mnie pada na śnieg

BYCZYSŁAW Ha! Co tobie, matko?

KRÓLOWA Jestem bardzo chora, wlerzaj mi, Byczysławie, Mam już ledwie dwie godziny przed sobą.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Maciej Piróg z Warszawy (znany wszystkim dyrek- tor Centrum Zdrowia Dziecka, a dla wtajemniczonych, społeczny dorad- ca Prezydenta RP… jak sam publicznie przyznał – lekarz

Jeśli się rozejrzym y w „technice“ sam ego snu, zauważymy, że sen da się podzielić na dwie różne fazy. senne m arzenia i możemy je przenieść potem do

trzeby dydaktyczne, lecz nie jest nauką pogłębioną, ani skończoną. Zupełnie szczerze w yznaję, że opierając się na dzisiejszych pojęciach o asocjacji, nie

mieni na cerę stw ierdziła, że działanie to rzeczyw iście istnieje. O tóż uczeni postanow ili zap y tać się tu kwiatów, jak d ziałają różne prom ienie św

W ynalezienie lunety astronom icznej dało podw aliny pod nowo­.. czesną

Statystyki aktywności autora bloga oraz komentarzy innych czytelników są dobrym wskaźnikiem relacji nawiązywa­. nych między

Stosowane dotychczas ustawienie prawie przy samym ekranie pierwszych rzędów parteru, oraz umieszczanie na tle ekranu (o parametrowych nieraz wymiarach twarzy w

Sąd konkursowy zbierze się i rozpatrzy prace nadesłane nie później, jak do dnia 8-go marca 1933 r.. Po zakończeniu przewodu sądowego wszystkie prace