• Nie Znaleziono Wyników

Europejczyk w Kartoflanii : o powrotach do "małej ojczyzny" w powieściach Mariana Pankowskiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Europejczyk w Kartoflanii : o powrotach do "małej ojczyzny" w powieściach Mariana Pankowskiego"

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)

Zbigniew Fiszbak

Europejczyk w Kartoflanii : o

powrotach do "małej ojczyzny" w

powieściach Mariana Pankowskiego

Acta Universitatis Lodziensis. Folia Litteraria Polonica 11, 167-182

(2)

A C T A U N I V E R S I T A T I S L O D Z I E N S I S

F O L IA L IT T E R A R IA P O L O N IC A U , 2008

Z b ig n ie w F is z b a k

Europejczyk w Kartoflami. O powrotach do „małej ojczyzny”

w powieściach Mariana Pankowskiego

B ohaterow ie pow ieści M ariana Pankow skiego n oszą liczne cechy autora (Polak, w ięzień obozu koncentracyjnego, profesor uniw ersytetu w B elgii, pisarz). Przeważnie też reprezentują porządek kultury, odpow iedzialność, w ierność w y­ niesionym z dom u i ojczyzny tradycjom , ale też z n ieukryw aną satysfakcją uzew nętrzniają posiadany status społeczny. B ohaterow ie R udolfa, Pątników

z M acierzyzny, P ow rotu białych nietoperzy czu ją się E uropejczykam i, obyw a­

telami św iata, są w yrafinow anym i intelektualistam i, cenionym i przedstaw icielam i m iejscow ej elity to w arzy sk o -arty sty cz n ej. W e w sk az an y ch p o w ieściach tak ukształtowany b o h ater odw iedza kraj ojczysty, Polskę, konfrontuje siebie polsko- -ojczyźnianego ze so b ą - europejskim . Profesor czuje się ofiarą losu sw ojego narodu, p o niew ieranego przez historię, ale rów nocześnie czu je głębokie em o c­ jonalne przy w iązan ie do kręgu pojęć ojczyźnianych, do stron rodzinnych. W po­ wieści R u d o lf przypom ina sobie pierw szy po latach w ojennych i doznanych na obczyźnie przeżyciach przyjazd do rodzinnego kraju. A u to r utw oru konsekw en­ tnie o dm itologizow uje okoliczności i atm osferę tego i kolejnych pow rotów swojego bohatera z obczyzny, zostaje odrzucona patriotyczna m otyw acja, heroicz­ na otoczka i m oralizatorska tonacja, tow arzyszące zazw yczaj tego rodzaju gestom. Powroty te zn aczą przede w szystkim w perspektyw ie indyw idualnej, pryw atnej, w planie d ośw iadczeń kulturow ych, potrzeb i k onieczności życiow ych pow ra­ cającego.

P rzyjazd do kraju m a charakter pryw atny, je s t to przede w szystkim przyjazd do rodzinnego dom u, do krajobrazu dzieciństw a, m łodości, do m iejscow ej przyrody, słow em - do w łasnych źródeł. C zytam y w pow ieści:

W racam tu ja k b y kotem , co próbuje o dnaleźć cieple i suche ścieżki. W olę to niż psią rozszczekaną szczęśliw ość, n iż ten psi bezw styd, niż proszę darow ać to p sie ro zpanoszone cham ­ stwo1.

1 M . P a n k o w s k i , R udolf, W arszaw a 1984, s. 61. [167]

(3)

168 Z bigniew F iszbak

P atro n k ą tego pierw szego pobytu bohatera w kraju lat dziecinnych jest jeg o m atka, pieszczotliw ie nazyw ana przezeń M atulą. Ó w pierw szy powrót je s t pow rotem nie tyle na łono ojczyzny, ile n a łono m atki. W tym sensie je s t to naw iązanie do w łasnych korzeni biologicznych. Z arazem je s t to mo­ m ent, od którego bohater zaczyna się przyoblekać w sw e now e wcielenie, staje się ono p oczątkiem now ej linii je g o egzystencji. B o h ater podejmuje heroiczny trud scalen ia w sobie dw óch przestrzeni zew nętrznych, które go w spółokreślają.

W pow ieści w idać w yraźnie inspiracje p sy ch o lo g ią głębi C arla Gustawa Junga, a szczególnie jeg o koncepcją archetypów , w tym w ypadku archetypem M atki. Ju n gow ska analiza tego archetypu w ykazuje, iż M atka panuje nad m iejscem p rzem ian y 2.

O dw iedziny w kraju m ają przebieg drastycznego starcia dojrzałej mentalności, ukształtow anej p rzez inny, w yższy cyw ilizacyjnie i k ulturow o św iat, z rze­ czy w isto ścią cyw ilizacyjno-kulturow ej prow incji, ham ującej m yślenie, narzuca­ jącej się w konw encji w spom nieniow o-m itologizująco-sentym entalnej. Uważający się za E uropejczyka profesor w pada w sieć m artyrologicznych w spom nień wojny, O św ięcim ia i w spółczesnego patriotycznego kultu tam tych czasów , obyczajowych, społecznych, narodow ych i religijnych stereotypów , jaw iący ch m u się w stosunku do tego, co europejskie, ja k o gesty anachroniczne, p ro w incjonalne zaszłości, ale w sposób zadziw iający naw iązujące podskórny, em ocjonalny dialog ze „ stłu m io n y m i” sw ego czasu tutejszym i je g o korzeniam i. O p an o w u ją one stop­ niow o św iadom ość i w yobraźnię bohatera, u rucham iając proces dezintegracji je g o europejskiej tożsam ości. O to w jednej ze scen w idzim y go na Rynku w K rakow ie, przechadzającego się w zdłuż Sukiennic i przyglądającego się patriotycznej uroczystości3. N astaw ienie bohatera doskonale ilustruje poniższy fragm ent pow ieści:

[...] posuw am się w olno przez R ynek. P odniosę spojrzenie. N iebem klu cz b ocianów o barwach narodow ych [...] N aród w estchnął, ten w zdych aż tu dob ieg ł szu m em -rozgw arem , otoczył mnie ch u stk ą w kw iaty, p łachtą, łow iczem , koniczem , że krok sw ój w ydłużam i n ie biegnę a gonię, ja k za lataw cem n a przełaj po kartoflisku, niech czapka se leci, niech m nie d z ied zic psem poszczuje - byłem zdążył do m ego orła białego co na dziecięcym sznurku p ierw szy ch niebios próbuje... A bodaj to m u r tłum ! W em erytach u g rząztem 4.

2 Por. C. G. J u n g , P sychologiczne a spekty a rchetypu m atki, [w :] O n a tu rze kobiety, Poznań 1992, s. 11. (P isze Jung: „T o m iłość m atki je s t je d n y m z najbardziej w zruszających i niezapom­ nianych w sp o m n ień z n aszego życia, tajem niczym korzeniem całeg o rozw oju i zm ian. Miłość ta o znacza p o w ró t do d om u, schronienie i d łu g ą ciszę, od której w szystko bierze swój początek i koniec. T ak bliska, a je d n a k d ziw n a ja k natura, delikatna, a tak okrutna ja k ios, radosne i niew yczerpane źródło ży cia - m ater d olorosa [...]” , s. 24).

3 Por. M. P a n k o w s k i , op. cit., s. 61. 4 ib id em , s. 72.

(4)

Euro p ejczyk w Kartoflanii. O pow rotach d o „ m alej o jc zy zn y ’ 169 Profesor, ja k w idać, poczuł się osaczony na sposób gom brow iczow ski na­ rodową form ą. Jego opór na niew iele się zdaje. P rzek o n u ją o tym następne partie R udolfa. Z łow iona w ojczyźniane rytuały europejskość bohatera broni się ironią5. O jczyzna n arzuca się jak o konieczność używ ania siebie nie inaczej, jak „do noszenia sztandaru, kopii czy obrazów św iętych” 6. P ostaw iona na przeciw ­ ległym b iegunie europejskość narratora-pisarza („C h w y cę w garść mój długopis _ bo to m oja europejskość - bo on mi nie d a się w g ap ia częstochow skiego zmienić...”7) oznaczałaby głów nie um iejętność św iadom ego odnajdow ania w sobie dystansu w obec zniew alających stereotypów , a takżw w obec sam ego siebie. N ajw yrazistszym znakiem takiej postaw y je s t sposób, w jak i narrator przedstaw ia swoją konfrontację z m itam i narodow ej historii. O brazow anie m a w tym przypad­ ku charakter groteskow y, jęz y k zapraw iony je s t ironią, poddany zabiegom parodystycznym , nasycony stylizacjam i itp. W zm iankow ana europejskość jako pewien typ autośw iadom ości narratora byw a przedstaw iana ja k w podanym cytacie, rów nie często w sposób autoironiczny. N arrato r m a bow iem jeszcze swego rodzaju nadśw iadom ość, która pozw ala m u w idzieć europejskość jak o cząstkę sw ojej praw dziw ej tożsam ości. O brazuje to znakom icie zakończenie krakowskiej przygody bohatera n a R ynku, kiedy przypadkow o w ciągnięty w ko­ rowód kosy n ieró w początkow o tańczy z przym usu, ale stopniow o - poniesiony sw ojskością n arodow ego kadryla - odrzuca od siebie europejski długopis i „kra- kusuje” ju ż nie innym , ale coraz bardziej sobie8.

W przestrzeni całej pow ieści stosunek bohatera do tego co ojczyste i na­ rodowe b y w a am biw alentny. G dy w ładzę nad nim zyskują em ocje, łatwiej odnajduje siebie w kręgu tego, co rodzim e, gdy em ocjonalne pokłady zostają wyciszone i pojaw ia się m yślow y dystans, „słodki kraj d zieciń stw a” postrzegany bywa w sposób - o czym ju ż pisaliśm y - groteskow y.

O dw iedziny są ju ż tylko odgrzew aniem „n iegdysiejszych śn ieg ó w ” , spro­ wadzającym się w efekcie do eksploatow ania obszarów dobrze w ystudzonych uczuć. C óż w ięc pozostaje bohaterow i Pankow skiego? To, czego nie m ożna i czego nie chce się odrzucać: dom rodzinny, najbliżsi krew ni, najbliższa okolica, w spom nienia i pam ięć języ k a, regionalnego, lokalnego, sw ojskiego

5 Ibidem , s. 79. ( „ - W idać, że Pan ręce z tylu nosit, ja k na profesora przystało... i dlatego nie opalone. [...] - T o z pow odu rękaw iczek - m ów ię - w ie Pan, tam z tą h ig ien ą różnie byw a.. [...] - P anie R u d o lfie ... ja tu na Zachodzie nie po to trzydzieści lal ciężk o harow ałem , majątku i tytułów się do b ijałem , żeby się ... tam pospolitow ać [...] T rzeb a było w idzieć, z ja k im szacunkiem oni się do m n ie tam na R ynku odnosili... do pierw szego rzędu na inaugurację zaprosili... Tam każdy chce ta k ą w łaśn ie rękę w białych albo różow ych rękaw iczkach uścisnąć, a ju ż ze szczęścia się nie p osiadają, ja k na tej rękaw iczce ja k i napis am ery k ań sk i...” A. F iut o w e białe rękaw iczki, noszone osten tacy jn ie przez bohatera, interpretuje ja k o o znakę je g o od ręb n o ści i nieprzystosow ania. Por. A. F i u t , P ankow ski, m ity i seks, „T eksty D rugie” 1994, nr 2 , s. 135).

fi Ibidem , s. 81. 7 Ibidem , s. 73. 11 Ibidem , s. 76.

(5)

170 Z bigniew Fiszbak

ję z y k a po g ran icza Polski południow o-w schodniej. P ro feso r w raca do tej swoj- skości, do rozm ów z m atką w tym języ k u , do rozm ów o spraw ach sąsiedzkich, ju ż nieaktualnych, do przedw ojennych anegdot o znajom ych, którym i Matula sypie ja k z rękaw a. N arrato r w kontekście ow ych sw ojskich słów , zabieranych ze sobą po k olejnych pobytach u sw oich, ju ż na obczyźnie snuje taką refleksję:

S tó w a m ają sw ój dom . N ie ma ja sk ó łek bez dachu, bez brzegu, z którego się odbijają do lotu. [...] I śpiew ka, k tó rą słyszę w sobie, tu nad kanałem w B rugii, ona rodem z Domaradza, z karczm y rozbuchanej p arobczańskim krzykiem , rodem z ju rn e g o w eseliska. S tam tąd - oj dyna· -dyna! - m e p leb ejsk ie słow a, ta badunia, ta paryja, lapanaści. C h o w am je , karm ię i do lot w zbijam , k lask ając sam sobie do szum nego szum nego balu, ptaszn ik ojczy źn ian y ch słów, co mi w ierne. B iegnę pod nim i z n ęd z ą p rzęd zą w ręku, a one po niebiosach lataw cem kołują, spado­ chronem szu m iący m przez lata m nie niosą; ojcujem y sobie i m atkujem y, sieroty z czołem wysokim'. T o słow a, ję z y k są dla pisarza praw dziw ą ojczyzną. O statecznie bohater

R udolfa, zaw ieszony m iędzy sw oją „eu ro p ejsk o ścią” a u p o m in ającą się o niego

ojczyzną, szukający uparcie sw ojej praw dziw ej tożsam ości, p rzeżyw a i takie chw ile, kiedy to, co je s t tkanką jeg o św iadom ości, tj. oblekanie sw oich anty- n o m icznych doznań w ja k ie ś scalające sensy, jaw i m u się Ii tylko jak o wy­ m uszona konieczność: „[...] ja, m ieszkaniec A bsurdii. Skazany na struganie oby w atela republiki W iary, N adziei i M iło ści” 10. W y zn an ie to w yraża najgłębszą praw dę o kondycji bohatera, człow ieka g łęboko p rzeżyw ającego sw ój ludzki w ym iar, w istocie aż do „szpiku k ości” sam otnego m im o manifestowanej szczerze otw artości w obec innych i dialogow ego z nim i obcow ania. Poświadcza to zakończenie pow ieści. B ohater w strugach deszczu o dw iedza cm entarz w ro­ dzinnym m ieście. P rzyszedł tu na grób m atki. Pozostaw iony sam sobie zrzuca z sieb ie sw ój społeczny strój (profesorską personę) i oddaje się cały naturze: deszczow i, pow ietrzu, św iatłu ...11

W pow ieści P ątnicy z M acierzyzny bohater-narrator rów nież m ieszka w Euro­ pie Z achodniej, je s t profesorem , ale głów nie pisarzem , tw orzącym sw oją powieść, która stanow i p oetycką opow ieść o w izytach w rodzinnym kraju - w Kartoflami.

M otyw K artoflam i pojaw ia się po raz pierw szy w tw órczości Pankowskiego w tom ie prozy M atu g a idzie. K artoflania je s t k rain ą w y w ied zio n ą na poły z rzeczyw istości, na poły z w yobraźni. W stęp n e podanie o niej, przybrane w form ę pastiszu uczonego traktatu, nadaje je j rysy nieom al m ityczne, operuje sw o istą m itologią, san k cjo n u jącą jej byt intencją sił nadprzyrodzonych. Domyś­ lam y się, że ta o pow iedziana „sklerotycznym ” języ k iem , w yjętym jak b y żywcem z N o w ych A te n księdza C hm ielow skiego, p se udolegenda o K artoflam i jest aleg o ry czn ą p rzy p o w ieścią o Polsce, przebranej w groteskow y kostium , który

’ Por. M . P a n k o w s k i , op. cit., s. 106. 10 Ib id em , s. 99.

(6)

Euro p ejczyk w K artoflanii. O po w ro ta ch d o ,,m a lej o jc zy zn y ' 171

wyraża, ja k sugeruje autor, jej n iezgłębioną i w ieczn ą isto tę12. W począ­ tkowych partiach pow ieści głów nym i atrybutam i K artoflam i są jej sw ojskość i prow in cjo n aln o ść, pozw alając e m ów ić o niej ja k o o „ m ałej o jc z y źn ie ” W ładzia M a tu g i13. T ak rozum iana K artoflania m a w sobie przedziw ną, pie­ rwotną m oc, zd o ln o ść, poten cjaln o ść g en ero w an ia fa n ta sty cz n o śc i i poety- ckości.

W ykreow ana ćw ierć w ieku później w P ątnikach... w spółczesna K artoflania jest krainą, m im o w ielu zabiegów upoetyczniających ją, bardziej realną niż fantazm atyczny kraj dzieciństw a w czesnej m łodości W ład zia M atugi. O braz Kartoflami w yłania się, ja k ju ż w spom nieliśm y, z rozm ów narratora z przyja­ cielem. N a rrato r relacjonuje mu sw oje odw iedziny w kraju, z którym zw iązany jest w spom nieniam i dzieciństw a i m łodości. C zas pobytu poza m acierzą zrobił jednak sw oje. O dw iedziny ow e znam ionuje specyficzny k om pleks obserw acyjny. Obok ro zp am ięty w an ia je s t konfrontacja, obok stapiania się ze sw oim i jest miejsce i czas na dokonyw anie analitycznych spostrzeżeń, o w ocujących chłod­ nym, choć w yrozum iałym dysonansem .

Kraj b o hatera określony je s t m ianem C artoflania dolorosa. K raju o takiej nazwie nie m a n a żadnej m apie, ale odsyłacze w ew nątrz tekstu pozw alają jednak bez trudu na je g o id en ty fik ację14. T o kraj patetyczny i im itatyw ny wobec kultury europejskiej, ale rów nocześnie jed y n y w ypełniony „m acierzy zn ą” : m i­ łością i zniew oleniem , w spólnotą i m istyką. N arrator o dw iedza K artoflanię w czasie doro czn y ch pielgrzym ek do św iętych m iejsc. Jej kartoflańska społecz­ ność jaw i m u się ja k o naród pątników :

Z w iosek, m iasteczek, z gór niedostępnych i d o lin głębokich ruszyły m iliony pielgrzym ów [...] R uszył naró d pielgrzym ów

Z w ycięski p ochód m aluczkich Ten sierpień w m arszu W iktoria pok o rn y ch i cichych W ali ław a ludu b o że g o 15

K luczow e dla całej pow ieści znaczenie m a napięcie istniejące pom iędzy postacią n arrato ra a o w ą p ielgrzym ującą społecznością. K artoflania była dla niego źródłem inicjalnych przeżyć i dośw iadczeń, kraj zachodnioeuropejski zaś - miejscem rekonstrukcji zdezintegrow anej przez kataklizm w ojenny św iadom ości oraz tw orzenia now ej tożsam ości, zbudow anej na podstaw ie ośw ieconego rac­ jonalizmu i głęboko przeżytego, szeroko rozum ianego hum anizm u. U kształtow ana

w ten sposób osobow ość narratora zostaje p rzeciw staw iona społeczności K arto­ flami, hołdującej m itom religijnej i historyczno-narodow ej prow eniencji. Profesor

12 Por. ib id em , s. 9.

13 D la M arian a P an k o w sk ieg o tak ą m ałą ojczy zn ą je s t ziem ia sanocka. 14 R ealia K artoflam i do złudzenia przypom inają P olskę lat osiem dziesiątych. 15 M. P a n k o w s k i , Pątnicy z M a cierzyzn y, L ublin 1987, s. 17.

(7)

172 Zbigniew Fiszbak

je s t bezlito sn y m - ja k na kartoflańskie w arunki - obserw atorem rzeczywistości, dem askatorem jej zafałszow ań i absurdów . Czytam y:

N ic lak nie u d erza o b iektyw nego obserw atora ja k [...] to ust ro zd ziaw ien ie [...]. Zaskakuje ow a, chyba gen e ty czn ie zdeterm inow ana, um iejętność lam entującego przeciąg a n ia spółgłosek, jak gdyby nie o cało ść zn ac ząc ą słów tu chodziło [...]" lfi.

Jeg o p ostaw a nacech o w an a je s t zresztą am biw ałencją. P rym ityw na K arto flan ia w yw ołuje w nim, E u ropejczyku, w ew n ętrzn y , duchow y opór, rażą go zachow ania, m yślenie, nadm ierna, wyprana z praw dziw ej w iary, ob rzęd o w o ść religijna, ale je d n o cześn ie, je g o , in d y w id u aln ą ludzką monadę, pociąga w spólnota, je j zb iorow a siła, tym bardziej, że b ohater czuje, iż to tu tk w ią je g o naturalne korzenie. W tej pła szczy źn ie K artoflania byw a utożsam iana z M acierzyzną. B ohater, m im o swojego w spółczesnego statu su , czuje, że w gruncie rzeczy je s t „p o zah aczan y s w ą d ziecin n ą koszuliną 0 tam te głogi, rozłogi, żyw opłoty [...]” 17.

W św iadom ości b o h atera-narratora są obecne w spom nienia, obrazy z wczes­ nego d zieciństw a, np.:

L edw iem na M ały R y n ek skręcił - patrzcie go! G ruby prałat su n ie w m oją stronę, czarno- k am aw ało w y w stroju, ale policzki, że róże nim i nacierać anem iczne! U całow aliśm y się bo pięćdziesiąt lat tem u, m yśm y razem leszczynow ym i strzały z leszczynow ych łu k ó w synów chorążego po szy li i d o srom otnej ucieczki z m u sili'8.

W prow adzają one bohatera w stan lekkiego rozrzew nienia - narrator subtelnie „o p raw ia ” je w yrafinow anym kom entarzem , m ającym zaznaczyć jeg o intelek­ tualny dystans do tego typu uczuciow ych naw rotów . T e jed n a k są i nie dają się w yrugow ać z pam ięci, która odgryw a w tej pow ieści bardzo istotną rolę. T eraźniejszość „b ez b ó lu ” łączy się w niej z przeszłością, rem iniscencja ma tę sam ą co zdarzenie w artość ontologiczną. M iejsce dziania się lub wyłaniania introspekcji nie m a znaczenia dla podejm ow anego w ątku. R eflek sje i obrazy pojaw iają się. W łaśn ie pojaw iają się, bo struktura relacji nie zaw iera oczywistego porządku w ynikania jed n y ch rzeczy z drugich. Jest to rezultatem następującej sytuacji: sp otkania bohatera z rodzinnym i stronam i pob u d zają jeg o pamięć 1 w yobraźnię, które k reu ją asocjacyjne ciągi obrazów . W sp ó łczesn e wydarzenia i sytuacje, spotykani ludzie i odw iedzane m iejsca w yw ołują skojarzenia i re­ fleksje, inspirują pow roty do św iata odległej przeszłości, który dzięki dominu­ jąc em u w pow ieści u obecniającem u sposobow i prezentacji ja w i się nam jako niem al rów noczesny z w ydarzeniam i teraźniejszym i. M a to zw iązek z za­ sto so w an ą w u tw orze subiektyw ną koncepcją czasu, takim w ym iarem jego przeżyw ania, który B ergson określił jak o „ trw an ie” . W m yśl tego ujęcia po­

16 Ibidem , s. 58 (przypis).

17 W y k o rzy stu jem y tu określenie, którego używ a narrator R udolfa, je s t ono adekw atne również w od n iesien iu do b o h atera om aw ianej w łaśnie pow ieści.

(8)

E uro p ejczyk w K a rto fla m i O pow rotach d o ,.m a łej o jc zy zn y ’ 173 szczególne m om enty przeszłości i teraźniejszości łączą się i przenikają naw zajem w taki sposób, w ja k i chw yta je ludzka św iad o m o ść19.

Przejdźm y teraz do centralnej problem atyki pow ieści: konfrontacji bohatera

z Kartoflanią. B ohater-narrator od pierw szych kroków w rodzinnym m ieście

zachowuje się z w ielką w strzem ięźliw ością. N ajlepiej o k reśla jeg o postaw ę permanentne dystansow anie się od w szelkich przejaw ów zachow ań rodzim ej zbiorowości, od gestów kom batanckich i odruchów sentym entalnych. Trafiw szy na m szę na Rynku:

Razem z kaw kam i, nie cz ekając ni dzw onów , ni ciżby odpływ am byle gdzie, w cień, w byle jaką nictłum ność. Jak najdalej od chóralnego pow tarzania i am en o w an ia20.

Podczas ju b ileu szo w eg o spotkania w ychow anków m iejscow ego gim nazjum : A ja - kro k w bok. [...] żeby stanąć choćby pod jarzęb in ą, o tam , i pocić się w łasnym potem, k ad z id ło m w brew . P ocić się poza h isto rią, sto jąc pod słu p em p o w ietrza lepionego w nicość, gdzie hen-hen ja strz ąb się w aży czy gołębica, m iędzy sło ń ce m i księżycem . Sam ju ż nie wiem.

W ilży p o n o w n ie p ro b o szcz sw ym deszczem -nie-deszczem w ychow anków . A oni się ślin ią ze wzruszenia... A ja bro n ię się przed tym lekarstw em co kości rozpuszcza. I znow u o krok się cofnę. I omalżem park an u nie w y w alił21.

R odzim ość, sw ojskość przedstaw iana je s t k arykaturalnie w sposób niezw ykle spotęgowany. N arrato r zaznacza sw ój całkow ity rozbrat z p ro w incjonalną rze­ czywistością, w je g o ujęciu przybiera ona kształty groteskow e, szyderczo wręcz pow ykrzywiane. R odzinne m iasto ja w i m u się n a k ształt skansenu, a w szystko w imię zach o w an ia „suw erenności cierp liw ej” .

Bohatera pow ieści rażą szeroko rozum iane św iętokradztw a, panujące w K arto­ flami, decydujące o specyfice je j kultury. S połeczność K artoflam i hołduje postawom dla obserw atora z zew nątrz w ręcz absurdalnym . Porządek, w jakim funkcjonuje w P ątnikach... opisyw ana zbiorow ość, p rzy b iera m askę zn iew ala­ jącego w szystkich karnaw ału, pustoty religijnych obrzędów , p rzejaw ia się zarów ­ no w czasie teraźniejszym opow iadania, ja k w um itycznionym czasie przeszłym . W pow ieści następuje konfrontacja takiej ojczyzny z peregrynującym do niej przybyszem . M im o dystansu i europejskiej ogłady, nie je s t on w stanie przeciw staw ić się tej rzeczyw istości, z której historia w yrzuciła go w szeroki świat. N a dw orcu, w autobusie w idok rodzinnego m iasta, ludzi, przyrody wprowadza go w nastrój ludow ego rozrzew nienia. W je g o europejskim , rac­ jonalnym um yśle to ru ją sobie drogę m iejscow e porzekadła, przyśpiew ki, sko­ jarzenia:

19 Por. H. B e r g s o n , P a m ię ć i ty c ie , W arszaw a 1988, s. 5 i nast. 20 M. P a n k o w s k i , Pątnicy z M acierzyzny, s. 20.

(9)

174 Zbigniew F iszbak

T a k mi w ty m au to b u sie dobrze i dziecinnie. T e n szklany p ow óz m a cierzyńskich wód pełen, że j a ry b k a bezpieczna.

M atusiu, M atusiu, żeś rybki w ażyła, bo je d n a ryb eck a w żiw ocie ożyła22.

W dalszej części pow ieści ow o bezpośrednie obcow anie z k rain ą m łodości i jej zm y sło w ą a u rą w y trąca bohatera z „o b jęć” je g o kulturalnej form y.

N arrator, prow adząc dialog ze sw o ją pierw szą ojczyzną, pragnie zachować, a także zam anifestow ać w łasną niezależność. Stąd nie p rzyłączy się do pielg­ rzym ującego pochodu rodaków . U czestnictw o w cerem onii pątniczej ma być znakiem ro zp o zn aw czy m sw ojskości kulturow ej. Pro feso r zap rzecza mu w imię indyw idualizm u i odczuw anej obcości, której je s t nośnikiem , ale bliższe przyj­ rzenie się je g o kondycji przekonuje, że w gruncie rzeczy określa j ą ow a pątnicza neuroza w łaśnie. T ą św iętością, do której n a sw ój sposób pielgrzym uje nasz E uropejczyk, je s t sm ętny kaw ałek „m acie rzy zn y ” . „ C o fam się przed tą macie- rzyzną n a stęp u jącą n a m nie sw ym karm ieniem , sw ym hołu b ien iem i pociesza­ n iem ...” 23

B iologiczna, archetypow a M acierzyzna je s t p rzedłużoną w ersją Kartoflami, k olejnym zm itologizow anym , acz n a sposób groteskow y ujęciem ojczyzny. Te dw a aspekty w y zn aczają ram y, w jak ic h narrator P ątników ... m ów i o kraju rodzinnym . Z m itologizacją i groteskow ą deform acją spotykam y się ju ż w dwóch pierw szy ch ak ap itach pow ieści:

Z iem ia ta, bracie E uropejczyku, była barcią, co ja sn e w oski w iązała w okół ta ń ca świętojańskiego, w okół piersi d ziew czy n prow okujących ogień. Lipiec w zburzał ro je p szczó ł szum iących białych rzem iosłem .

A dziś tu - o - teraz - w tej chw ili, stada g ęg ających gro m n ic w ręku ludu na klęczkach, co bije p o kłony w strach u p o chlebczym 24.

P o w ieścio w a K artoflania-M acierzyzna to kraj w yraźnie katolicki. Narrator n ie okazuje m u n adm iaru sym patii. M am y raczej do czy n ien ia z manifestacją antypatii, a naw et ja w n ie okazyw anej pogardy w obec relig ijn y ch uniesień, przejaw iających się w m onstrualnej postaci na różnych szczeblach drabiny społecznej. Je d n ą z form społecznych zachow ań obnażających „naskórkow ość” polskiego (bo K a rto flan ia to ostatecznie Polska) k atolicyzm u są przejaw y, co ju ż sygnow aliśm y, euforycznego pielgrzym ow ania do różnych m iejsc czci i kultu. O w ładnięta tą id eą ludność K artoflam i zdaje się traktow ać j ą ja k o powinność, a naw et sw o iste posłannictw o. „ S ą P ątnicy z M a c ierzyzn y je d y n ą w swoim rodzaju an ty h ag io g rafią ekstazy lat osiem d ziesiąty ch ” 25.

22 Ib id em , s. 57. 23 Ibidem , s. 133. 24 Ibidem , s. 15.

(10)

E u ropejczyk w K a rto fla m i O pow rotach d o „ m alej o jc zy zn y ' 175 Z astanaw ia jed n a k pasja, z ja k ą Pankow ski atakuje p rzejaw y w iary ch rześ­ cijańskiej. C zym to je s t uw arunkow ane? Czy chodzi tylko o to, że drażnią go przejawy „nadm iernej rytualizacji prow adzące do przerostów form aln y ch ” 26 religijnego kultu. W szystko w skazuje na to, że źródła takiej postaw y są coraz głębsze.

K artoflania Pankow skiego je s t krajem d ram atycznie rozdartym kulturow o między kulturą w yższą, łacińską i okcydentalną elity a sw ojską, plebejską i przaś- ną ludu, który - w ciągnięty w chrześcijańskie rytuały - nie do końca jednak wyrzekł się sw oich słow iańskich, przedchrześcijańskich w ierzeń. W om aw ianej powieści p rzy taczan e są stare pieśni ludow e, p o jaw iają się ukryte w trudno dostępnych pieczarach relikty pogańskich wierzeń - kam ienne posągi, ryte w ska­ le figury m agiczne27. W śród traw przem yka zielony wąż, którem u przed w iekam i na tych ziem iach oddaw ano bo sk ą cześć. P ątnicy... ro zp o czy n ają się obrazem ojczystej ziem i n arratora-bohatera - niegdysiejszej szczęśliw ej krainy słow iańs­ kiej. Jest m u przeciw staw iony groteskow y obraz w spółczesnych m ieszkańców tej ziemi, w pochlebczym strachu bijących pokłony przed chrześcijańskim i bóstwami. Sym bolicznym przedstaw ieniem pow ieści je s t ów w spom niany zielony wąż, pojawiający się n a początku książki pod postacią zaskrońca okładanego przez chłopców kijam i (którego z opresji ratuje przechodzący w łaśnie bohater), a w za­ kończeniu opow ieści narratora - pow stający z niezm ąconych jeszc ze rzek K arto­ flami w ąż zielony, Panw ąż, tratow any przez chrześcijański pochód28. Pankow ski daje w yraźnie do zrozum ienia, że polski katolicyzm , czy szerzej w ogóle m ental­ ność chrześcijańska, nie je s t dla niego znakiem praw dziw ej polskiej tożsam ości. P rzypom nijm y w tym m iejscu poglądy Z o rian a D ołęgi C hodakow skiego, najbardziej znanego naszego orędow nika polskości słow iańskiej. D ow odził on, że narzucony podbitym przez M ieszka I plem ionom chrzest w ypaczył duchow ość Polaków, zach w iał ich u kształtow aną ju ż tożsam ość, k tóra opierała się na odmiennych niż łacińskie i chrześcijańskie podstaw ach. Istniejąc jak o społeczeń­ stwo w obcej naszej istocie form ie kulturow ej, staliśm y się na koniec sobie samym „ cu d z y m i” 29. W P ątnikach... kartoflański naród d ziała ja k zaprogram o­ wany, „om otany jak im ś zbiorow ym szałem religijnym , koncentrujący się nie na dążeniu do jak ie jś istotności sw ojego bytu, ale zagubiony w zrutynizow anych rytuałach, w ypełniających m u je g o pow szechne losy. P ankow ski na ostatnich kartach pow ieści, pow ołując do życia figurę P an w ęża zielonego - sym bol owej zaprzepaszczonej praw dziw ej naszej tożsam ości - jak b y ch ciał odw rócić historię,

26 Por. S. B a r ć , W stęp do: M. P a n k o w s k i , Pątnicy.... s. 10.

27 Por. o p o w ieść m atki bohatera w R udolfie o bezpłodnej sąsiadce, p ielgrzym ującej do pieczary, do posągu czarnej M atki Boskiej (M . P a n k o w s k i , R udolf, s. 8 6 -8 9 ).

211 Por. M . P a n k o w s k i , P ątnicy z M acierzyzny, s. 18, 131.

27 Por. Z. D o ł ę g a C h o d a k o w s k i , O Staw iańszczyźnie p rze d chrześcijaństw em , [w:] i d e m ,

O Slaw iańszczyźnie p rze d chrześcijaństw em oraz inne p ism a i listy, oprać, i w stęp J. M aślanka,

(11)

176 Z bigniew F iszbak

przyw rócić nas z pow rotem naszym korzeniom . W rzeczyw istości, skoro historii cofnąć się nie da, o czym w szyscy w iem y, podobnie ja k autor, chodziłoby o poszukiw anie ję z y k a sym boli i znaków , za pom ocą którego m ożna by było dotrzeć do istoty naszej w rażliw ości. D otrzeć po to, aby obudzić, wytrącić z trw ającego od w ieków chocholego tańca. S am b o h ater poddaje się takiej terapii, nie do końca ją jed n ak w ytrzym uje, skoro ow a pokraczna Kartoflania- -M acierzy zn a ubezw łasnow olnia go ostatecznie. W zakończeniu pow ieści, po­ zbaw iony sw o jeg o głów nego atrybutu, pozw alającego m u zachow ać dystans w obec zn iew alającej go fałszyw ej narodow ej form y - m aszyny do pisania, znaku je g o p isarstw a - zostaje w ciągnięty w grom adę, w jej pielgrzymowanie „w k o ło M a c ie ju ” . T ak dokonuje się dezintegracja je g o w yższej, racjonalnej, europejskiej tożsam ości, która okazuje się tylko rodzajem kulturow ego stroju, gdy praw dziw a natura bohatera ociera się o ciem ny żyw ioł.

Inny w ariant konfrontacji z o jczyzną-K artoflanią-M acierzyzną odnajdujemy w kolejnej pow ieści P ankow skiego P ow rót białych nietoperzy. Jej tem atem jest pow rot do stron rodzinnych i w ieloraka k onfrontacjia przybysza z przestrzenią, k u ltu rą i m ieszkańcam i jeg o m alej ojczyzny.

W pow ieści tej bohater przybyw a z zagranicy do górskiej osady w Karpatach. O dbyw a on coś w rodzaju podróży sentym entalnej do m iejsc, w których spędzi! m łodość. Pow ieść ro zpoczyna się przypom nieniem sceny z dzieciń stw a narratora - dziesięcioletni chłopiec w ychodzi na spacer po przebytej dopiero co chorobie. K ończy się zim a: „S ły szałem naw et jej um ieranie. Z aczęło się o d chrapliwego pojęku lodów na naszej rzece. Potem przyszła noc i potoki sm alone wiatrem halnym spadły w d o lin ę” 30.

Spacer w aurze przedw iośnia kończy się na śm ietniku, ale też je s t to śmietnik- -skarbiec, ja k c h y b a w szystkie śm ietniki w idziane o czy m a dziecka. O braz ten pełni też, a m oże przede w szystkim , funkcję m etaliteracką, je s t sw ego rodzaju m etaforyczną zap o w ied zią literackiego bogactw a utw oru („N ie kieszenie pełne szkiełek niosę, ale siedem koszów zalśnideł, barw ników , błyszczyków , krwawni­ k ó w ” )31.

W dalszej części pow ieści narrator przyw ołuje sytuacje i zdarzenia z lat gim nazjalnych, o kresu życiow ych inicjacji, by w pew nym m om encie powiedzieć:

— Jestem tu... je ste m na p raw ach ojcow ania w łasnej m łodości. N a praw ach człow ieka, który na siw e lata w ziął do ręki swój zielnik sztubacki, ro zch y lił stare g azety, m iędzy którym i pochował był niegdyś pierw sze liśc ie w ierzby, w spółczesne swej w łasnej zieloności... Z tym szkaplerzem, broniącym od nicości, zjaw iłem się tu... przez p am ięć d la tam tej go d zin y w stydliw ej... tu, gdzie ro sła w ierzba, co piła z tej rzeki...32.

30 M. P a n k o w s k i , P ow rót białych nietoperzy. L ublin 1991, s. 5. 31 Ibidem , s. 6.

(12)

E u ropejczyk w K artoßanii. O pow rotach d o „ m alej o jc zy zn y ' 177 B ohater próbuje, poprzez zapośredniczenie się w krajobrazie i w e własnej pamięci, o dnaleźć siebie sprzed lat. U siłow ania te skazane są jed n ak na nie­ powodzenie. N ie m a pow rotu do m łodości. M ożna je d y n ie znaleźć okruchy z nią zw iązane i za ich pom ocą odnaw iać w spom nienia, ja k w kalejdoskopie. Jest jeszc ze je d e n pow ód ow ego nieudanego naw iązy w an ia do przeszłości. B ohater-narrator zostaje zaw łaszczony przez teraźniejszość, co je s t w ynikiem specyfiki je g o aparatu uczuciow ego i intelektualnego nastaw ionego na zachłanne chwytanie i p rzeżyw anie rzeczyw istości in statu n a s c e n d iP . Jeg o bogata w yob­ raźnia co rusz oplatana je s t licznym i skojarzeniam i, odnoszącym i postrzegane fakty i przeżyw ane zdarzenia do św iata form kulturow ych. P ozw ala to przy okazji na ok reślen ie statusu intelektualnego bohatera. M a on szeroką wiedzę hum anistyczną, w ielką w rażliw ość estetyczną i „ litera ck i” zm ysł „kom ponow a­ nia” zdarzeń oraz w yrafinow anego zestrajania ich w całości w yższego rzędu. Przyznać trzeba, że oczekiw ania i m yślenie b o hatera nie są m im o to w olne od stereotypów. Jego pragnienie przeżycia po raz w tóry m łodzieńczej inicjacji, początkow a w iara w m ożliw ość w yciągnięcia ręki do siebie sprzed lat, ponad czasem, je s t dążeniem do odzyskania „raju u traco n eg o ” z je g o w łościam i i w łaściw ościam i. C zas dokonał jed n a k zm iany kontekstu i przew artościow ał owe (m łodzieńcze gesty):

[...] gosp o d a w k rajo b razie sam a. I znów „ostatnia ch w ila” , bo nim w ejdę dzisiejszy, m ogę jeszcze zaistn ieć w czorajszy... Bo tu, tu... stały-stali-już-nie stoją... w ozy, chłopi. Żydzi. R am iona jednych i d rugich, p ow ołujące się na góry i na niebo. U sta plujące w rękę, i d ło n ią o dłoń! - że targ dobity.

Ale ju ż w chodzę. I w izbie karczem nej w idzę w ielką n ieobecność du d y i skrzypka, basisty i klarnecisty, D u k ea E llingtona w ju ch to w y ch butach, z czap k ą na kruczych lokach, otw ierającego i przym rużającego sw e o grom ne oko żydow skie34.

Sąsiadujące z pow yższym akapity przynoszą znaczący kom entarz bohatera, który rów nocześnie stara się odnaleźć w sobie dystans w obec narzucających się obrazów przeszłości.

B ohater-narrator, w teraźniejszości próbujący o dnaleźć ślady z czasów swojej młodości, a zarazem , ja k zaznaczyliśm y, sam okrytycznie odnoszący się do tych gestów, dosk o n ale zdaje sobie spraw ę, że zaczyna przed sam ym sobą odgryw ać swego rodzaju teatr: „[...] zaczynam ju ż poznaw ać dekoracje, w których przyjdzie mi zagrać” 35. Ś w iadom ość taka tow arzyszy mu do sam ego końca je g o górskiej przygody. O co tak napraw dę toczy się gra? O dpow iedź przynosi uw aga narratora:

33 Por. ib id em , s. 25. 34 Ibidem , s. 8. 35 Ibidem , s. 10.

(13)

178 Zbigniew F iszbak

Po pięćdziesięciu lalach próbuję u w artościow ić ro zczarow anie w y n ik ające z zastanych lu zmian. Ż e „n o w y je s te m ” , że „n iczeg o za so b ą nie w lo k ę” . 1 że to, co b yło - w zielniku, zaprasowane na kant spodni gim n azjaln y ch na bal. A le i m yśl, w gruncie rzeczy p o godna, że po celi chodzę, od daty do daty. I co gorsza - ż e nikt się tem u nie p rzy g ląd a36.

P roblem b o hatera je s t w gruncie rzeczy epistem ologiczny. O czyw iście nie 0 fizyczny p o w ró t do m łodości mu chodzi, ten je s t przecież niemożliwy. W pisując się po kilkudziesięciu latach w tę sam ą przestrzeń geograficzną (i tylko g eograficzną, choć i tutaj czas poczynił nieodw racalne zm iany - bo kulturowa 1 ludzka zm ieniły się zasadniczo), próbuje uchw ycić o p ierającą się czasowi istotę przeżytych w tedy dośw iadczeń, słow em - w yłow ić z czasu przeszłego esencję przeżyw anych w ów czas zdarzeń i doznań. Czy to się udaje? Odpowiedź na tak p o staw ione pytanie nie w ydaje się pozytyw na. B ohater, choć usilnie stara się utrzym ać w przyw oływ anym siłą woli paśm ie tam tego czasu, nie może się oprzeć napierającym na jeg o zm ysły w rażeniom aktualnym , które w końcu m ieszają się ze w spom nieniam i, z obrazam i przeszłym i.

Istotną rolę w ow ych próbach odnalezienia się w m inionym w ym iarze czasów m łodzieńczych odgryw ają erotyczne skłonności bohatera. Pragnie przeżyć powtórnie inicjację seksualną, poczuć jesz c ze raz zm ysłow ą w ibrację. C hodzi m u o swego rodzaju kurację em ocjonalną, w ram ach której ow e pow roty do czasów młodzień­ czych m ają spełniać funkcję eliksiru m łodości. Z darza się, że bohatera, uporczywie próbującego p onow nie odnaleźć się w m inionym czasie, czu łeg o na każdy ślad i drobiazg z „o d g rzew an ej” przeszłości, n ach o d zą w ątpliw ości:

Czy m am praw o do w skrzeszenia? T ylko dlatego, że w idziałem S orrento nad ziem ią, nad g łow am i ludzi u śm ie ch ający ch się do m nie. [...] N ie w iedząc, że an io ło w ie p o dgrzew ali ju ż smolę i siarkę i że n ią w k ró tce za leją m iasta i w ioski, i ziem ie ja b ło n ią stojące... N o a te cięcia od ich m ieczy na ja sn y m niebie Sorrenta... C zy w olno mi je zagoić, udając p rzy tym , że lazur nie w yciekł... że p ojutrze się zdejm ie klam erki ze św iata ju ż na do b re za b liźnionego. Czy blizna w ym ow niejsza od rany, bo p ro ponująca refleksję, a nie k rzycząca o ratunek na łapu-capu... ?37

T e w ażne py tan ia k ażą bohaterow i przeżyw ać sw o ją „eg zy sten cjaln ą przy­ g o d ę” z dystansem , skłaniają go do opierania się em ocjom , nie zaw sze się to jed n a k udaje. Z pam ięci, ja k przez dziuraw y filtr, przed o stają się co rusz zapam iętane obrazy, n ak ład ają się na w spółczesne p o strzeganie rzeczywistości. R ezu ltatem je s t sw o ista poetyzacja św iata przedstaw ionego. Z achodzenie na siebie czasu teraźniejszego i przeszłego, w zajem ne ich w ym ieszanie powoduje, że b o h ater m om entam i p rzebyw a jak b y w św iecie nadrealnym :

S koro ju ż au ra [...] przem ieniła się w d ziecięcą, zaczekajm y, bo je sz cze m oże coś się przem yśli... Jest!

36 Ib id em , s. 25. 37 Ib id em , s. 4 8 -4 9 .

(14)

Euro p ejczyk w K artoflanie O po w ro ta ch d o „ m alej o jc zy zn y ’ 179 Spod bu ld o g a o buzi anielskiej w ybiega mi pod sam e nogi ścieżka. N iby ta, którą idę, ale tak napraw dę to tam ta m iędzy żytem a żytem . B iegnę i dłońm i głaskam kłosy, a stopy m am bose. Tak dobrze p rzy leg ają do gliny uklepanej. I gło w ą zaledw ie, że w ystaję ponad ła n y 3*.

Ow e „ p o ety zacje” często przydarzają się narratorow i, który rozw ija przed czytelnikiem inne w arianty prezentow anych zdarzeń i opisyw anych sytuacji. W perspektyw ie literackości pow ieści m a to zaśw iadczyć o przypisanej literaturze umowności i fikcjonalności przebiegów fabularnych. W planach - ideow ym i kom pozycyjnym - fragm enty te p ełnią w yznaczoną im przez autorski zam ysł rolę strukturalną. T ak je s t np. z w ystępującym w zakończeniu pow ieści, „pom yś­ lanym” p rzez narratora epizodem przejazdu pary bohaterów chłopskim w ozem do m iasteczka. Jego fu n k cją je s t scalenie rozprzęgającego się czasu, spięcie go niczym klam rą, w yniesienie przeszłości i teraźniejszości w jak ie ś inne, w yższe, nieantynom iczne rejony.

Całe p isarstw o Pankow skiego przesiąknięte je s t ideą dialogu. A u to r R udolfa wprost lubuje się w zestaw ianiu ze sobą, konfrontow aniu odm iennych idei, racji, postaw . W P ow rocie białych nieto p erzy, poza zasygnalizow anym zm ie­ rzeniem się dojrzałości z m łodością, sw oistym przeglądaniu się jed n ej w drugiej, ważne m iejsce zajm uje też zarysow ujący się w przebiegu akcji dialog kulturow y między po lsk o ścią a ukraińskością. P artnerką b ohatera je s t tym razem m łoda Am erykanka ukraińskiego pochodzenia, socjolog, profesjonalnie zajm ująca się procesami integracyjnym i ludzi, żyjących na pograniczu różnych kultur, która przyjechała badać tę problem atykę w rodzinnej w si w łasnej m atki. Z atrzym uje się w tym sam ym hoteliku gdzieś w K arpatach, w którym p rzebyw a narrator, pan B arszczyński. Ju ż od pierw szego spotkania zaczy n a się m iędzy nim i szcze­ gólna w ym iana m yśli, poglądów oraz subtelna gra m iędzy m ęskością a kobiecoś­ cią. L idia i je j zm ysłow ość p odniecają bohatera, naw et na tyle, że zaczyna się przeglądać w niej je g o w yciągnięta z lam usa m łodość. O statecznie jed n ak zmysły zostają pow strzym ane. A m erykanka erotycznie zostanie „sk o n su m o w an a” przez innego m ężczyznę (chodzi o postać przew odnika B ogusław a). C iekaw sze rezul­ taty przynosi ich d ialog w płaszczyźnie rozum ienia uw arunkow ań kulturow ego przem ieszania, tak typow ego dla tych ziem stopu polsko-ukraińskiego. Lidia jest zdecy d o w an ą oręd o w n iczk ą ukraińskości, która w konfrontacji z polskością przeważnie, ja k uczy historia, sytuow ała się na pozycji przegranej. Problem jednak p olega n a tym , że to, co kiedyś było w yraźnie oddzielone (np. polski dziedzic, ukraińscy chłopi), po w yrugow aniu w dużym stopniu z ziem połu­ dniow o-w schodnich żyw iołu ukraińskiego, uległo w ogóle zagładzie. W spółczesna rzeczyw istość karm i się nie tyle żyw ą trad y cją tych ziem , ile nielicznym i ocalałymi szczątkam i kultury m aterialnej ich daw nych m ieszkańców , przem ie­ nionymi w dodatku w przedm iot handlu z odw iedzającym i te strony turystam i. Stąd bohaterow ie, poszukujący źródeł swojej tożsam ości, grzęzną w niem ożności.

(15)

180 Z bigniew F iszbak

D la pana B arszczyńskiego znikom e ślady św iata, w którym się zjaw ił epizodycz­ nie u progu sw ej dojrzałości (zrów nany z ziem ią dw ór ziem iański gimnazjalnego kolegi, brak po nim i je g o rodzinie jak ich k o lw iek śladów , pada przypuszczenie, że w szyscy zginęli, w ym ordow ani przez ukraińskich partyzantów ) są widomym znakiem kulturow ego w ydziedziczenia tego regionu. C hoć b o h ater nieustannie próbuje n adaw ać znaczące sensy św iatu w okół siebie, je d n a k czuje się coraz bardziej osaczany przez chaos. Podobnie, naukow o, socjolingw istycznie nastawio­ na L idia, przybyw ająca tu z zam iarem przyjrzenia się integracji narodów pogranicza, o djeżdża upokorzona przez czas (opow ieści jej m atki, które przywioz­ ła ze sobą nie są w stanie ożyw ić kulturow ej pustyni, z której jej rodzima ukraińskość jak b y w yparow ała i nie m a po niej, poza nielicznym i śladami, znaku). Lidia, podobnie ja k głów ny bohater, też poszukuje źródeł sw ojej tożsamo­ ści kulturow ej, chciałaby przeżyć sw oją odziedziczoną po ro d zic ach ukraińskość w n atu raln y m krajo b razie rodzinnych stron m atki, zapam iętanym i opowieściami tej ostatniej, w sercu i na ustach. N iestety, w spółcześnie nie m a ju ż tej kultury, w której żyła jej m atka. B orys, odw ażny U krainiec z je j opow ieści, w alczący po w ojnie z oddziałam i polskiego w ojska, dzisiaj m oże być tylko eleganckim przew odnikiem , który uciekł w góry z dużego m iasta i seksualnie żeruje na sp ragnionych pow rotu do kulturow ych korzeni zagranicznych turystkach.

T ak ja k w p erspektyw ie indyw idualnej nie m a pow rotu z życia dorosłego do m łodości, tak w w ym iarze kulturow ym obcow ać m ożna je d y n ie z surogatami przeszłej rzeczyw istości. O kazuje się bow iem , że w m iejscu tak newralgicznym, ja k po d k arp ack a w ieś nie m a ju ż nic autentycznego. Z a „zielo n e papierki” m ożna kupić w szystko: od „autentycznego” noża przyw ódcy oddziału ukraiń­ skiego, przez „ p raw d ziw ą” opow ieść z przeszłości, po jak iś o k ru c h „tam tego” św iata. S ytuacja je s t fałszyw a podw ójnie: i dla sprzedających, i dla kupujących. Ci pierw si k u p c zą tym , czego nie są spadkobiercam i, a drudzy udają, że wierzą, iż p roponuje się im praw dziw ą w artość.

O boje, szykując się do odjazdu z karpackiej w ioski, nie szczęd zą sobie go rzk ich słów co do sw oich w łaściw ych zam iarów i rzeczyw istych rezultatów ow ej w ypraw y do źródeł39. Pod koniec pow ieści m am y do czy n ien ia ze swego rodzaju w zajem n ą „d ek o n stru k cją” w izerunków pary bohaterów . Nawzajem o d słan ia ją p rzed so b ą m istyfikatorski charakter sw ojego pobytu w wiosce. N astępuje w zajem n a dem askacja, padają m ozolnie bu d o w an e p rzez obydwoje ich osobiste m ity. M oże najtrafniej, choć też najdrastycznjej, sytuację obydwojga kom en tu je p o d koniec pow ieści gospodarz zajazdu:

[...] p rzy szło m i na m yśl, że on i ona... każde z nich sobie z gów na bladego siw y globus utoczyło... i n a tej kuli, ja k taki złoty chom ik se narabia i drobi... że niby ciągle na górze... a to cyrk, że litość b ierze...40

*> Ibidem , s. 1 0 1-102.

(16)

E uro p ejczyk w K artoflam i. O pow rotach d o „ m alej o jc zy zn y ' 181 Z kolei bohater-narrator tak podsum ow uje ow ą nieudaną w ypraw ę w rodzinne strony:

G dyby ktoś patrzył na nas z daleka, na nasz pow rót i na n asze niep rzy leg an ie do ziem i, mógłby w ów czas nas w ziąć za spadochroniarzy, co zrezygnow ali z lądow ania i trw ają w bujnym zawieszeniu, k rą żą ro zetą nad tą G órą, co niegdyś tronow ała, orłam i szum iała, n ajeżona ogniem ołtarzy i kapłanam i. M ógłby ten ktoś w ów czas pom yśleć, że zataczam y kręgi nad ja k ąś K sięgą zapieczętow aną tak tw ardo p rzez św iętego kancelistę, że trzeba w ierzyć w te czcionki ołow iane, że się tam po ciem ku w złoty sens przem ieniły. I że nie ma m ow y, żebyśm y T om aszow ym palcem, ja czy ona, ośm ie lili się laki p raw om ocne rozpraw iczać41.

W przy to czo n y ch zdaniach m ożna dostrzec i p ełn ą ironicznego dystansu sam ośw iadom ość w łasnych ograniczeń, i jak ą ś tęsknotę do pierw otnego oblicza tych ziem (m ow a o ich przeszłości przedchrześcijańskiej, starosłow iańskiej), i niby wiarę w w artość indyw idualnego w ym iaru egzystencji. N iby - skoro, ja k czytam y w zakończeniu pow ieści, po całej przeżytej przez o boje bohaterów życiow ej „przygodzie” , „p o leciw ych dzieciach tej ziem i został [tylko - Z. F.) piasek ze śladami człow ieczej zabaw y i zm arszczka na fa li”42. N arrato r w yraża jednak nadzieję, że do św iad czen ia zam ienione w słow a (czyt. w literaturę) ostaną się. Narracja pow ieści ujaw nia zresztą, że dom eną autora nie są w ydarzenia, lecz ich ekwiwalenty słow ne („G rajm y, grajm y, skoro ziem ia i niebo przem ijają. Udając, że w ierzym y, że m ow a przetrw a, że w ziarno bursztynu się słow o przem ieni. [...] Pan to dlatego lubi, bo tu krew ju ż przem ieniona, o n a «słow em się stała»)43. T ytułow y oksym oron to znak ludzi kulturow o w ydziedziczonych, odciętych od w artości, k tóre kształtow ały ich m łodość czy życie ich rodziców , a - dom yś­ lać się należy - nie dość jeszcze w rośniętych (o ile je s t to w pełni m ożliw e) w tradycję kraju zam ieszkania. W jed n y m z w yw iadów a u to r m ów ił o sobie:

N ależę do specjalnej kategorii, razem z kilkudziesięciom a pisarzam i poch o d zen ia rosyjskiego, czeskiego, polskiego, k tórzy je steśm y trochę nietoperze o je d n y m ptasim s k rz y d le ".

Zbieżność cytow anego określenia z użytym w tytule pow ieści pozw ala jeszcze inaczej odczytyw ać ów oksym oron. K siążka ukazała się w dobie pow rotów z obczyzny do kraju. Pankow ski, ja k o człow iek i ja k o pisarz, przeżyw ał to o wiele w cześniej od innych „nieto p erzy ” , którzy ze sw oim i książkam i zdecy­ dowali się w rócić do kraju w latach dziew ięćdziesiątych, stąd też tytułow y powrót w je g o ujęciu nie m a nic w spólnego z m anifestacją polityczną, jest próbą o d nalezienia się w w ym iarze jed n o stk o w y m i czysto kulturow ym .

41 Ibidem , s. 108. 43 Ibidem , s. 110. 43 Ibidem , s. 25.

(17)

182 Z bigniew F iszbak

Zbigniew Fiszbak

A n E u r o p e a n in K a r to fla n ia - r e tu r n s to th e “ s m a li h o m e la n d ” in n ovels b y M a r ia n P a n k o w s k i

(Sum m ary)

T h e them e o f the article is the return to the m otherland in p ro se by M arian Pankowski - a Polish w riter w ho lives in B elgium .

In series o f novels th e author creates a literary cha racte r w ho, in fact, has a lo t in common w ith hism elf. W hen the m an is visiting his m otherland, a co n fro n tatio n takes place: a professor o f a w estern university, an ed u c ated E uropean w riter, a ratio n alist and h u m an ist versus his homeland - K artoflania, that is provincial in respect o f civilization and culture. T h e c o llisio n o f the different m ental w orlds, brings to the light o f day absurd and adulteration o f th e fam ily, b u t simulataneously helps the literary c h a racte r to resto re his em otionally u n stab le co n n ectio n w ith his fam ily land. T h e m ain hero o f novel tries to co m p en sate his European identity for Polish origin.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Każde zagadni enie w rchowawcze stawia i rozwi ąn:j e zasad niczo inciczej, niż to czyni ono w petlago gicc burżu azyj nej.. „Tracąc ce- chy kolektywu

Zmiana oznaczenia akcji serii A, B, C, D, E, F, G, H, I, J oraz T Spółki w serię W odbędzie się bez jednoczesnej zmiany wartości nominalnej akcji, która nadal wynosić będzie 10

Przedstawicielstwa fabryczne POZNAŃ,

38. Wykaszanie traw i chwastów z pasa drogowego dróg powiatowych na terenie gminy Wilczyn oraz Kleczew za kwotę 10 000,00zł. Wykaszanie krzewów i odrostów z pasa drogowego

mających na celu wzajemne zacieśnienie kontaktów między inżynierami i technikami Polski i Czechosłowacji dodać jeszcze należy ścisłą współpracę NOT i SIA

Warszawy w Warszawie XIII Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem KRS 0000699821 oraz do wykonywania na tymże Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu 4MASS

Na przełomie grudnia i stycznia mieszkańcy Dziećkowic będą mogli się podłączyć do kanalizacji.. Cena za odprow adzenie ścieków do miejskiej kanalizacji ma być

Walne Zgromadzenie Spółki udziela Panu Jakubowi Trzebińskiemu - Członkowi Rady Nadzorczej - absolutorium z wykonania obowiązków za okres pełnienia funkcji w roku 2020..