P I S M A
PISMA
.J Ó Z E F A SU P IŃ S K IE G O ,
...„ z a c n e przed n ad ob n em ... użyteczne przed p rzy jem n em ...“
PASCAL.
W YDANIE TRZECIE PRZEJRZANE 1 ZNACZNIE POMNOŻONE.
T O J S Æ " V .
W A R S Z A W A .
N A K Ł A D G E B E T H N E R A I W O L F F A . 1 8 8 3 .
Unfwarsytet tóete
MM3 ^ 5 1 ;
3 3 íV ^ ííc^ ,V. ,.Î ; h - » r C c -.¿f.- U. o * ,. y/ 0 3
f o 5 H o s b o j c i i o IIeH3ypoio. BapmaBa 23-Iiojia 1881. * -^~u7\Vifémol X dubi«tôw
Bib! Unlw. w ?^vłg}
K raków .— Druk W ł . L. Anczyca i Spółki.
P O P R Z E D N I E G O W Y D A N I A .
Prace Autora w poprzednich umieszczone to
mach, dają nam go poznać jako wytrawnego m y
śliciela i z gruntu trzeźwego ekonomistę, — jako
badacza głębokich i rozległych zadań społecznych,
jako uprawiacza nauk pozytywnych, realistycznych.
Sfera atoli działalności piśmienniczej J. Su-
pińskiego sięga dalej, a sięga wręcz w przeciwną
stronę; zdążając bowiem za przyspieszonem tętnem
serca, za gorętszym polotem umysłu, zapuszczała
się ona także w różaną dziedzinę uczucia i wyo
braźni, rozpostarła się też na kwiecistych błoniach
świetlanej poezyi.
I Supińskiemu sprzyjała nadobna muza. Mię
dzy innemi napisał on obszerniejszy poemat K a r
paty,, którego rozbiorowi poświęcił Brodziński cały
jeden wykład; co świadczy, że wiersz ten nie mu
siał być bez zalet. Napisał także kilka trajedyj,
jak: Morsztyn, Regąlus, które wszakże równie jak
Karpaty, pozostawione w rękopiśmie w Warszawie,
prawdopodobnie zaginęły.
Ocalały natomiast dwie trajedye: Ar cez, —
grany przed r. 1830 w teatrze warszawskim, —
i Tatarzy, — ktdrychto obu trajedyj rozbiór, wy
kazujący zalety tychże poematów, znajduje się
w „Tygodniku illustrowanym“ warszawskim w nr.
386 z r. 1867.
Dwie te trajedye więc w tomie V umieszczam.
Czynny żywot Autora, który nieraz do sprych
koła wypadków krajowych silną dłoń swą przy
kładał, pozwala nam go widzieć w dodatku jako
publicystę. Głłos jego w stanowczych razach podno
szony, miewał szczęście nie być głosem wołającego
na puszczy.
Trudne to wszakże zadanie wertować dzien
niki, a trudniejsza jeszcze u nas je znaleść. Co
jednak w polowaniu tern dało się złowić, również
tutaj zamieszczam. Wiele z tych prac, umieszczo
nych w dziennikach zamiejscowych a mianowicie
francuskich, tu już wcale objętemi być nie mogły.
TURNIEJE I POJEDYNKI
w średnich wiekach.
(© lbjp®8® ]k I b a s l Ł © 3 P j y ) .
memu w łaściw e znamiona, różniące go od wszystkiego co b yło przed nim, i co po nim nastąpiło. Ślady w pływ ów daw niejszych i nowe wypadki, stopień i kierunek cywiliza- cyi, a nawet pewne, zdające się nie m ieć źródła żadnego, upodobania i pociągi, wstręty i przesądy, pojawiają się i giną niepowrotnie w tej niekończącej się panoramie życia ludzkości, w której nic nie trwa, i nic się nie powtarza.
Jednym ze szczegółów , na które dziś spoglądamy z odległej wysokości, ja k b y na teatralne przedstawienia, są turnieje i pojedynki w kształcie ówczesnym. W szak że w w ie kach w yszłych z zamętu, w którym utonął świat starożytny, gdzie nowe życie ludów urobiło się pod dwojakim w p ły wem , z których jed en ciężył od góry, drugi parł od dołu, pod opieką wiary schodzącej do najdrobniejszych życia d o mowego szczegółów , i pod zasłoną puklerza chroniącego tam jeszcze, gdzie potęga tamtej ustępowała przed dzikością pogodzić się z nią niemogącą, — jednem z ulubionych, a razem niezbędnych zajęć stanów wyższych musiały być sprawy rycerskie.
Jakoż: świat ówczesny, to rycerze i lud pogardzony, lud niem y, zapomniany, o którym też zaledw ie wspominają d z ie je ; — to k ościoły i warowne z a m k i; dzwonnice i ba szty ; kaplice w zamku i twierdze przy k ościoła ch ; w nę trza pomieszkań, to ściany pokryte z b r o ją ; służba to żoł
— 6
-nierze, panowie to dow ódzcy. Gdzie wojna była życia try bem , tam nietylko rozrywki musiały nosić cechę tego zaję cia, lecz nadto, naczelnem zadaniem ówczesnego w ychow a nia musiała b yć wprawa i nieustająca gotow ość. I w rzeczy sam ej, krwawe napady i wspaniałe turnieje, a pom iędzy niemi pojedynki, krwawe jak tamte, wspaniałe ja k te, to dzieje rodzin średniowiecznych na południu i zachodzie.
Ekonom iści w łoscy, różniący się od ekonomistów
wszystkich innych narodów pod względem granic ja'kie gdzie indziej zakreślono tej nauce, obejm ują zwykle w części h i storycznej w ykładów swoich szczegóły m ogące zająć tych
nawet, co ulegając uprzedzeniu, nie mają dość odwagi
bogdajby przesunąć się przez stanowisko, na którem poja wia się w całej potędze ważność społeczna ich nauki.
Jednym z najnowszych pisarzów tego rodzaju, jest L. Cibrario. W znakomitem dziele je g o znajdujem y rozrzucone tu i owdzie obrazki odnoszące się do przedmiotu, który obojętnym b y ć nie może dla osób szukających w czytaniu p rzyjem n ości,— napotykamy na nie także w historyach cy - wilizacyi europejskiej, Guizota, Feranda i innych. Obrazki te zestawimy tu w sposób odpowiedni, a uzupełnimy opi sem odnoszącym się do naszych dziejów narodowych.
Turnieje i' pojedynki (mówimy w tej chwili o pojedyn kach, m ających na celu zabawę a nie zemstę) odbyw ały się zw ykle w m iejscach ogrodzonych. W tych ostatnich, ja k
ju ż sama ich nazwa pokazuje, występowało do boju dwóch tylko r y c e r z y ; w tamtych po kilku i kilkunastu z każdej strony. Ponieważ w pojedynczych walkach każdy miał w ię cej pola odznaczenia się odwagą i zręcznością w oczach licznych widzów, a nade wszystko w oczach damy, której godło i kolory pow iew ały na je g o szyszaku i na rzędzie je g o rumaka, walki te przeto były powszedniejsze, a na ich opisy napotykamy częściej w dziełach przedstawiających ówczesne obyczaje.
P ojedyn k i i turnieje zapowiadane i ogłaszane b y ły na kilka m iesięcy naprzód, a to w celu iżby każdy m ógł się do nich przygotować i wziąść w nich czynny udział. Zaś
w jednym z klasztorów puklerze rycerzy mających w niej wystąpić, a heroldow ie ogłaszali kilkakrotnie w całej ok o licy ich imiona, by wzbroniono brać w niej udział temu, 0 którym by jedna z pań lub panien oświadczyła, że uchy b ił względem niej przyjętym w rycerskiej „galanteryi" zw y czajom.
Żądza popisywania się rozpalała niekiedy tak silnie um ysły szlachty — rycerzy w tych wiekach, niepojmujących innej godności prócz siły i odwagi, iż często walki prawdzi we przeplatały starcia rozrywkowe. Zaczem skoro się zgo dzono poprzednio, iż w alczyć będzie wolno, bądź bronią tępą, bądź zabójczą, każdy z tych co miał wstąpić w szranki, składał tam dwie ta rcze: jedn ę pokojow ą, drugę wojenną. Jeżeli który z rycerzy pragnął walki prawdziwej, dotykał on ręką jed n ej z tarcz wojennych, a właściciel tarczy d o tkniętej schodził z amfiteatru i stawał do rozprawy.
Amfiteatr o którym wspominamy, wystawiano zwykle pod murami zamku lub miasta, pozostawiając wewnątrz niego rozległe m iejsce dla walczących. D la książąt, księżniczek 1 dam przybyw ających na te uroczystości, przygotowywane b yły jedw abne namioty. Sędzia bojow y, konno, otoczony he roldami i trębaczami, kierował tern wspaniałenr widowiskiem. Tarcze używane w turniejach, ozdobione były m alowidłem przedstawiającem herby, godła i sym b ola ; pancerze lekkie, sklejane z płótna lub ze skóry, sklniły się nasadzonym ka mieniem, a hełm y bogato złocone unosiły na szczycie wstęgi od dam i pióra strusie. Ponieważ zaś walki tego rodzaju przedsiębrano w yłącznie dla uciechy i chwały, broń przeto używana w nich, różną była od tej, która służyła do bojów w ojennych: szable b y ły zaokrąglone i tęp e; dzidy zakoń czone gałką, ilość i rodzaj uderzeń oznaczono z g ó r y ; — zaczem też każdy z występujących równe miał pole odzna czenia się odwagą i zręcznością, nie upośledzając przeci wnika swego. Siodła wreszcie opatrzone b yły z przodu i z tyłu w poręcze, by ułatwić silne siedzenie. W szakże mimo tych ostrożności, często turnieje rozrywkowe były
powodem kalectwa, a nawet śmierci w alczących. W y p a d kami temi oburzone niektóre koncylia, zakazywały turnie jó w , i odmawiały pogrzebu poległym w nich rycerzom .
Potyczki, które Anglicy nazywali walką na okrągłym
stole, b y ły także rodzajem turniejów. Jeden z najznakomit
szych rycerzy angielskich, R oger de Montemar urządził tur nieje podobne, sławne w dziejach A nglii w Konilworcie w końcu X IIIg o stulecia, a jedna z tych uroczystości trwała przez trzy doby. W ystępow ało na niej stu rycerzy i sto dam. Nagrodą b ył wielki lew złoty, który otrzym ał sam Montemar. Na okrągłych stołach, damy i panny składały sąd tu rn iejow y; one też rozdaw ały nagrody, którym towarzy szyło , skromne“ pocałowanie.
W X IV ty m wieku turnieje b y ły nader powszechne w Piem oncie i Sabaudyi. Najznakomitszym ich wspieraczem b y ł sam książę sabaudzki, zwany Zielonym hrabią, n ajgło śniejszy rycerz tej epoki. Gdy nadchodził tam czas ozna czony na zebranie turniejowe, wszystkie domy próżne i z a jazdy w mieście, w którem się na ten cel gromadzono, za mówione b yły przez hrabię dla dostojnych g o ś c i; a ponieważ te objąć ich nie m ogły, stawiano jeszcze po placach i za miastem namioty, baraki i lcucbnie. Ze wszech stron z je ż dżali się sabaudcy i francuscy rycerze na ogromnych i wspa niale przystrojonych k o n ia ch ; damy, jedne konno, inne w lektykach, inne jeszcze na wozach, przybyw ały niemniej lic z n ie ; — prócz tego gromadziło się tam mnóstwo sztukmi
strzów, skoczków , tancerzy, śpiewaków, trubadurów, pły-
waczy, m uzyków i t. d.
Trudno jest opisać życie i ruch jakie panowały w Cham- bery w ciągu dni turniejowych. Całe miasto b yło w ruchu; wszędzie krzyki, śpiewy, dźwięk muzyki, tańce, bójki, rże nie koni, zgiełk i zamieszanie. Podczas potyczek konnych, ten sam jeszcze panował h ałas; lecz gdy rycerze zsiedli z koni, by w alczyć pieszo, od razu cisza grobow a zaległa rozległe p o la ; — nikt słowa nie przemówił, i nikt się nie poruszył z m iejsca ; — jedyn ie oczy widzów biegały, ju żto po walczących, ju ż też po strojnych i pięknych damach sie
dzących na wzniesieniu, a których wzrok natężony i nie spokojny uśmiech, podw ajały siłę walczących. K ażdy z w i dzów kierow ał zapewne życzenia swoje ku jedn ej lub dru giej stron ie; lecz nikt słowa nie przem ówił, nikt się nie poruszył, a wśród tej solennej ciszy słychać tylko było szczęk broni i szelest zbroi, aż po chwilę, gdy zwycięstwo uwieńczyła chwała lub miłość.
Jednem z najwspanialszych widowisk tego rodzaju
w Chambery, b y ły turnieje wyprawione tam roku 1348. Zgrom adziło się na nie mnóstwo rycerzy, heroldów i je ź d ź ców. W oznaczonym dniu i o wskazanej godzinie, w jechało w szranki dwunastu rycerzy ubranych w zieloną jedw abną m a te ry ę , na koniach pokrytych podobnemiż czaprakami. K onie te prowadziło na śrebrnych jedw abnych taśmach dwa naście dam przystrojonych równie wspaniale i także zielono. P rzeciw tym dwunastu rycerzom w jechało tym samym try bem , dwunastu innych, nie mniej okazale, lecz już odmien
nie ubranych. D am y wprowadzające jednych i drugich,
ściągnęły sw oje taśmy, pozostawiając rycerzy w szrankach ; same w eszły na amfiteatr, otoczone orszakiem usługującej im m łodzieży. W ów czas rozpoczęła się walka. W ystępujący w niej rycerze, rozwinęli w dniu tym najwyższą zręczność,
i dowiedli nieporównanej wytrwałości. B ój rozpoczął się
o godzinie 3ciej z południa, a skończył późno w noc przy rzęsistych pochodniach, które rozdano między widzów, ota
czających szranki turniejowe. P o skończonej walce, damy
odprowadziły rycerzy do zamku w sposób, w ja k i ich b yły p rzy w io d ły ; a wspaniała uczta przy stole otwartym dla każdego, kto chciał wnijść do zamku, po niej zaś śpiewy, muzyki i tańce zakończyły tę uroczystość, głośną w dzie ja ch Sabaudyi.
Amedeusz syn hrabi Zielonego, równie jak je g o o jcie c pozyskał rozgłos wyprawianemi przez siebie turniejami. B ył on obok tego prawdziwie walecznym rycerzem . R oku 1383 poszedł w 700 koni wesprzeć króla Francyi przeciw Fla- m andczykom i Anglikom. Gdy się znajdował przy oblężeniu twierdzy Burburg, jed en z najcelniejszych podówczas kawa
— 10 —
lerów angielskich hr. de Hadinton przybył pod osłoną listu żelaznego do francuskiego obozu i okazał królowi Francyi wyszewkę perłową, którę nosił na sercu, a która przedsta wiała dwa gołębie trzym ające w dzióbkach łań cu szek; — na nim zaś zawieszony b ył pierścień z prześlicznym rubi nem otoczonym dwunastu diamentami. Król zapytał go, coby znaczyło to god ło ? Hr. odpowiedział, że księżniczka pewna równie wielkiego imienia, ja k wielkiej cnoty i piękności, ofiarowała mu ten pierścień w dzień nowego roku pod w a runkiem, że go nie w łoży na palec, dopokąd je j nie przy prowadzi dwunastu m łodzieńców równie szlachetnego rodu ja k ona, pokonanych dzidą w turniejach lub pojedynkach. Zobowiązanie to, mówił dalej, już niemal wypełnionem zo stało; — przychodzi on jeszcze szukać w pośród walecznych hufców, złożonych z czoła rycerstwa francuskiego, m ło
dzieńca, któryby chciał dla sławy imienia swego, życie sw oje stawić przeciw je g o życiu. Jeżeli, dodał hrabia an gielski, uda mu się uzupełnić to zobowiązanie, wolno mu będzie w łożyć pierścień na palec, w dowód otrzymanej wza jem ności ze strony księżniczki; — gdyby przeciwnie ten
dwunasty m łodzieniec b y ł je g o zw ycięzcą, zw ycięzca zyska prawo zaprowadzić go jak o jeń ca do stóp damy, i z rąk je j, otrzym ać dar, którego on dość bronić nie umiał. Amedeusz stojący przy boku króla, pobladł i zadrżał na te słowa, krew m łodociana ścięła się w żyłach jego. „P ozw ól mi królu, zaw ołał, abym ja był tym dwunastym, którego szuka po ziemi tw ojej dumny hrabia A lbion u “ .
Pom ijam y tu szczegółowre opisy wypadków, które po przedziły spotkanie się dwóch rycerzy, niemniej towarzy
szące im okoliczności uboczne. Król Francyi skłonił się
nakoniec do żądania Am edeusza, a chwila ich starcia się oznaczoną została na dzień następny.
Hadinton zawiesił na złotym sznurku pierścień u żer dzi, przy której też stanął, by bronić swego skarbu. N a przeciw niego wystąpił m łody Am edeusz. Obaj kawalerowie zdjęli hełmy, pokłonili się królowi z poszanowaniem, a na stępnie zwróciw szy konie ku sobie, natarli na siebie je d n o
cześnie w największym pędzie, z dzidą, najeżoną naprzód. P o kilkakrotnem starciu się, hrabia Sabaudyi został lekko ranny, a dostrzegając, że zbytek zapału odbiera mu prze zorność i stawia go w niem ożliwości pokierowania lepiej zręcznością swoją, starał on się uśmierzyć ten ogień, i rze czywiście, w krótce udało mu się tak straszny cios zadać przeciwnikowi swojemu, że tenże wraz z koniem runął na ziemię.
Am edeusz m ógł b ył łatwo ch w ycić za pierścień, p o d czas gdy przeciwnik je g o uczuwszy silne wstrząśnienie, z ziemi powstać nie m ógł je s z c z e ; lecz szlachetny m łodzian uczynić tego nie chciał. Przeciwnie, kazał on w spółzaw o dnika obm yć octem i różanną w o d ą ; a gdy ten odzyskał ju ż siły, kazał mu podać swego konia i rzek ł: „B roń się panie hrabio, jeżeli nie chcesz, bym porwał za pierścień“ . Z a le dwie to wyrzekł, a ju ż z taką zapalczywością uderzyli na siebie przeciwnicy, że oba wraz z końmi swemi runęli na ziemię. Podniesieni przez masztalerzy, dosiedli koni św ie żych i walczyli aż do nocy z najwyższą zapam iętałością; w końcu hrabia Sabaudyi złamał hrabi Hadinton obojczyk. Anglik uznał się pokonanym ; lecz wspaniały Sabaudczyk jeszcze i teraz ze zwycięstwa swego korzystać nie chciał, i pierścienia nie r u s z y ł; — pocieszając owszem przeciwnika słowami pełnemi słodyczy, podziwiał on je g o męztwo, je g o siłę i zręczność.
Towarzysz hrabi Hadinton, hrabia Arundel chciał
pom ścić swego przyjaciela na m ie cz e ; lecz Am edeusz po krótkiem starciu rozciął mu czaszkę i p ołożył go trupem. P o nim przedstawił się inny jeszcze m ściciel Hadintona, hrabia Pem brocke, który w yzw ał m łodzieńca na m łoty. Tu walka była straszną, zaciętą, długą i niepew n ą; wreszcie, ciężkie uderzenie w piersi, obaliło Anglika, który nie czuł się ju ż na sile opierania się dłużej. W ów czas Amedeusz kazał sobie podać piękny pierścień diamentowy, zadatek miłości księżniczki angielskiej, żądając od Hadintona, by go ofiarował swojej d am ie; — zaś je g o towarzyszowi P em brocke zadział na szyję łańcuch złoty, prosząc go, by dar
— 12 —
ten przyjął na pamiątkę dnia, w którym tak szlachetnie ch cia ł zginąć za swego przyjaciela.
Przytoczona tu scena, środkująca pom iędzy popisywa niem się i zabawą, a zemstą i pojedynkiem , prowadzi nas do innych scen tego rodzaju, przedstawiających ju ż w całej nagości boje prywatne, tak powszechne w wiekach, w któ rych wypadki powyższe czerpaliśmy.
Na lewym brzegu burzliwego jeziora Neuschatel stoi na w ysokiej górze wspaniały zamek Grandsonów. P o prze ciwnej stronie i więcej ku północy panuje okolicznej równi nie zamek równie okazały Stavayów. Nazwiska te wspólne są tym dwom m iejscom i zamieszkującym je znakomitym rodzinom. Grandsony potomkowie jednego z najdawniejszych szczepów hrabstwa Vaud, byli także najpotężniejszym w ok o licy domem, tak przez związki familijne, ja k przez własne społeczne stanowisko. Stavayé zajmowali niższe nieco m iej sce, lecz mimo to niemniej poważanemi byli w ojczyźnie sw ojej. Jezioro przedzielające ich posiadłości, mniej silną m iędzy niemi stanowiło granicę, niż rozdzielająca ich, ro dzinna, wzajemna i odwieczna nienawiść. W chwili, o któ rej m ówim y, naczelnikami tych rodzin b y li: Otton de Grand- son i Gerard de Stavayé. Otton nienawidził nieprzyjaciela sw ego tą spokojną nienawiścią, która towarzyszy zwykle wielkim, silnym i w spaniałym ; — Gerard przeciwnie czuł z dniem każdym rozżarzający się w sercu swojem ogień zemsty, może dlatego głów nie, że zemsty tej zaspokoić nie m ógł. Pom iędzy przyczynami tej je g o nienawiści, b yło p o dejrzenie, słuszne czy niesłuszne, obrażonego honoru m a ł żonka. Żądza zemsty drażniona poczuciem pewnej niższości społecznej, tak dalece rozpalała serce Ottona, iż zdawało mu się, ja k o b y b y ło rzeczą niepodobną, ażeby oba pod je - dnem ży ć mogli słońcem ; tylko śmierć sąsiada przywrócić zdołałaby spokój je g o domowi i je g o rodzinie.
Przypadek zrządził, że Amedeusz V I I panujący na Neuschatelu, umarł w największych cierpieniach w skutek niezręczności lekarza a raczej awanturnika, który mu był przyobiecał przywrócenie w łosów na je g o ołysiałej głowie.
Umierając oskarżał on lekarza, mieniąc go sprawcą swojej śmierci i polecił, b y go wzięto na to rtu ry ; bowiem przy puszczał, że lekarz przejeżdżający b ył nasłanym na je g o otrucie. Rodzaj okropnych cierpień jakie znosił Amedeusz przede śmiercią i plamy ciemne, które wystąpiły na je g o
trupie, usprawiedliwiały poniekąd to podejrzenie. Mimo to
Otto Grandson, z kolei godności pierwszy w kraju po zmar łym panującym, przeświadczony wewnętrznie o niewinności Granvilla (było to imię lekarza) nietylko nie polecił go uwię zić, lecz nadto uwolniwszy go z rąk dwóch paziów, którzy go byli przytrzymali przez przywiązanie ku swemu panu, pozw olił mu osiąść w dobrach swoich. — Głos powszechny nie podzielał przekonania Ottona, przeciwnie śmierć A m e- deusza sprawiła wielkie wrażenie pośród mieszkańców Ifeu - scbatelu gdzie dobroć je g o i je g o waleczność wysoko c e
niono. Obywatelstwo m iejscow e z żalem i oburzeniem
szukało śladów m orderstw a; zewsząd dochodziły głosy w o łające o karę ziemską i pomstę niebios.
Bona de Bourbon, matka zmarłego księcia, nalegała ze swojej strony na wyśledzenie i ukaranie winnnych. Skut kiem tego Lom pes. aptekarz nadworny, skazanym b ył na
śmierć za sporządzanie recept Granvilla. Pow leczono go
na m iejsce stracenia przywiązanego do ogona oślicy, kupio nej od żydówki. Lom pes b y ł rzeczywiście niewinnym. L e karz Granyille przerażony tą srogością uszedł do Burgundyi, gdzie go jednak wkrótce schwytano, a mimo najokropniej szych cierpień jakich tam doznawał w torturach, zaparł uroczyście czyniony mu zarzut i zaprzysiągł niewinność swoję.
Głos publiczny poszukujący ciągle pierwszych przyczyn śmierci Am edeusza skierował się stopniowo ku Ottonowi Grandson. Postępowanie je g o nie m ogło rzeczywiście nie- obudzić podejrzeń, a podejrzenia te wzrastały szczególniej w okolicy, której zdawał się panować swoją dumą i nie- przystępnością. D ostrzegłszy to, udał on się do króla Fran- cyi, do książąt Bourbon, Orleans, Berry i Bourgogne, k tó
— 14 —
rych też przekonał w poufnej rozm owie o zupełnej swojej niewinności.
G dy się to działo, odwieczny nieprzyjaciel Ottona, Gerard Stavaye ubolewając szczerze nad śmiercią Am edeusza, pocieszał się z drugiej strony nadzieją zemsty, której chwila zdawała się wreszcie n ad ch od zić; widział on ju ż zupełny upadek rodziny, zatruwającej od lat tylu dopiu je g o sto
sunki. Pierw szy raz w życiu uczuł Gerard tę gorzką po
ciechę zem sty, obok której żadne inne poczucie ostać się nie m oże. W szak że obaw iając się potęgi Ottona, a obok tego czując, że zemsta je g o otyłe tylko nasyconą b yć może, oile upadek tamtego stanie się własnem dziełem , nie prze puścił on żadnego szczegółu, któryby m ógł nieprzyjacielowi otw orzyć wrota ocalenia. W tym celu pośw ięcił wszystek czas i wszystkie siły sw oje do zbierania wiadomości, do roz szerzania krążących ju ż wieści, do przesadzenia czynów istotnych, i oburzenia ludu przeciw O ttonow i; — słowem, nie zaniedbał nic, cokolw iek położenie przeciwnika pogor
szyć m ogło. W k rótce też oskarżenia przechodzące z ust
do ust, zwiększając się z dniem każdym, zdawały się na bierać takiej pew ności, że w hrabstwie Y aud nie wiele ju ż znajdowało się osób, któreby jeszcze wątpiły, iżby senior Grandson b y ł rzeczyw iście sprawcą morderstwa dokonanego na panującym księciu Sabaudyi.
Oskarżenia te, czy potwarze piekielną radością napeł niły serce Gerarda ; lecz wkrótce dowiedziawszy się, że Grandson uznanym b y ł za niewinnego przez króla Francyi i książąt krwi panującej, wpadł on napowrót w rozpaczliwe zwątpienie. T ryu m f nieprzyjaciela w ydał mu się ja k o nowo wyrządzona mu k rz y w d a ; — a myśl, że krzyw dy tej pom ścić nie m oże, niepokoiła go we dnie i w nocy. M io tany wewnętrzną burzą postanowił wreszcie pojedynkiem wym ierzyć sobie sprawiedliwość, której losy odmawiać mu się zdawały.
W tym celu udał się on do Ludwika Joinville, udziel nego pana hrabstwa Y aud, a razem naczelnika prowincyi, i rzekł do n ie g o : „U dzielny książę Joinville! Ja Gerard
de Stayaye staję przed tobą,, jak o przed zastępcą panują cego, w ielce kochanego i w ielce potężnego księcia Sabaudyi i wyzywam przez pośrednictwo tw oje seniora Ottona de
Grandson. Proszę cię przeto, ażebyś podług zw yczajów
i praw kraju naszego, naznaczył mu dzień stawienia się przed sądem twoim, a razem doniósł mu, że W dniu tym ja Gerard de Stavaye powiem mu i udowodnię, iż on jako nikczemny zdrajca b y ł powodem śmierci naszego wielkiego, wielce ukochanego i wielce potężnego księcia Sabaudyi, a pierwej jeszcze seniora U go de G randson; że ja to powiem i przytem obstawać będę przeciw niemu, ciało przeciw ciału, w mieście Modon, gdzie rycerskie odbyw ają się sprawy, a to w ob ec ciebie panie hrabio, jak o zastępcy panującego, i do którego należą sądy nasze.“
Hrabia naznaczył 15 października roku 1397, w k tó rym obie strony przed nim stawić się miały. Gerard i O t ton stawili się rzeczywiście przed hrabią Joinville, otoczo nym w yborem rycerzy i panów okolicznych. Gerard pow tó rzył wyzwanie uczynione ju ż dawniej i rzucił rękawicę do stóp przeciwnika. Otton przeżegnawszy się głośno r z e k ł: „B iorąc na świadków B oga, świętą Aunę i błogosławiony poczet świętych, twierdzę publicznie że kłamiesz, i że skła małeś tyle razy, ile razy to pow ied zia łeś; — zaczem w obec mego seniora, tu obecnego hrabi, bronić się będę w sposób ja k i on uzna za właściw y, i nie wątpię, że mi B óg pozwoli tak się sprawić, aby honor mój wyszedł cały i nienaruszo n y ; — ty zaś jesteś i zostaniesz k ła m c ą !“ T o w yrzekłszy sir Otto rzucił także rękawicę.
Książe JoinYille kazał ustąpić obu zapaśnikom, a po krótkiej naradzie z otaczającem go rycerstwem , potwierdził żądany pojedynek, oznaczając dzień na je g o odbycie. Gerard kładąc obie ręce pom iędzy dłonie jednego z marszałków Sa baudyi, przysiągł, że się stawi święcie na dniu oznaczonym, a nadto dał ja k o zakładników dwunastu m łodzieńców szla checkiego rodu, którzy powtórzyli po nim je g o przysięgę. Otton Grandson u czyn ił to samo, poczem hrabia ogłosił na stępujący w yrok : „M y hrabia na hrabstwie Y aud, zająwszy
— 16 —
krzesło trybunalskie i położyw szy przed sobą pisma święte, a to w celu, iżby wyrok nasz pochodził od B o g a ; — nie mniej wezwawszy Jego święte Im ię i czyniąc znak krzyża świętego w sło w a ch : W Imię O jca i Syna i D ucha świę tego amen, wyrzekam y i stanowimy, a B óg użyczy nam wsparcia s w e g o , ażeby spotkanie się rycerskie rozstrzy gnęło tę sprawę, i aby każdy ze stojących w tej chwili przed nami panów, uczynił co będzie w m ocy je g o , iżby B óg m ógł okazać, po której stronie jest słuszność. Na ten cel oznaczony dzień 7 sierpnia godzinę ranną, na równinach p od pałacem naszym, wewnątrz ogrodzenia, które tam przy- gotow anem zostanie. R ycerze stawić się mają na koniach ok rytych siecią żelazną i w pełnej zbroi, to jest, z dzidami rów nej d łu g o ś ci; — każdy mieć będzie dwa oręże i po j e dnym puginale, w rodzaju ja k i mu się podoba, dla w y peł nienia obowiązku swego ja k przystało na szlachcica. Nie stawiający się w dniu oznaczonym, zapłaci 1000 marków i ogłoszonym będzie za winnego.“
Dnia 7 sierpnia, zaledwie się okazało pierwsze światło słońca, a ju ż wszystkie ulice miasta i je g o place napełnione b y ły tłumami ludzi przybyłem i z różnych okolic, chciwemi tego rodzaju widoku, i tym w ięcej ubiegającem i się za nim, że sądy ognia' i m iecza, ju ż coraz rzadszemi się stawały. Sztukmistrze grom adzący się zwykle na turniejach i pojedyn kach osób znakomitych, nie mogli ani znaleść dość miejsca wśród tłoku, ani zająć sobą uwagi skierowanej gdzieindziej.
N aokoło poręczy okrążających plac bitwy, umieszczono szesnastu heroldów, wielkich mistrzów w sztuce rycerskiej. K ażdy z nich trzymał w ręku ozdobny pręcik dla przegro dzenia nim w alczących, gd y tego uzna potrzebę. P o jednej stronie kręgu wznosiła się loża pokryta zielonym aksam item; dalej nieco od poręczy krążył na czele oddziału jeźd źców Bonczani, jeden ze znakomitej rycerskiej szlachty, a którego obowiązkiem b yło utrzymać porządek i w ym ierzyć każdemu
sprawiedliwość. P o długiem oczekiwaniu, nadjechał w re
szcie na wspaniałym i bogato przystrojonym koniu, m łody książę Joinville, w płaszczu złotolitym . Księżniczki sabau
dzkie ubrane również w złote m aterye; tudzież wiele dam
i dostojników dworskich towarzyszyło mu konno. Skoro
książę zajął przygotowaną dla niego lo żę , uderzono w trąby; lud się rozstąpił po dwóch przeciwnych stronach, a otw o rami temi wjechali dwaj zapaśnicy. Okrążywszy stępo i p o ważnie plac b o ju , następnie skłoniwszy się k sięciu , a po nim damom siedzącym na amfiteatrze, stanęli naprzeciw siebie i utkwili dzidy w ziem i, oczekując hasła do boju.
M łody G erard, który pierwszy raz w życiu znalazł się w tak uroczystem zgrom adzeniu, gdzie też wszystkie oczy zwrócone b y ły na niego, nie m ógł z razu zataić pewnego zm ięszania; — lecz wkrótce odzyskał przytomność um ysłu, a usłyszawszy trąbkę dającą ju ż znak do natarcia, nie w i dział nic przed sobą prócz kochanka swej żon y; zadrzał z w ściek łości, i nie doczekując b y trąbka u cich ła, spiął całą siłą ogrom nej postawy i okazałości rum aka, uderzył pędem na Ottona, i nim ten oczekując końca sygnału, m ógł się przygotować do odparcia ciosu, przeszył mu pancerz dzi d ą , której grot wyszedł po przeciwnej stronie ciała. Otton padł nie walcząc. Krew zalała m iejsce-na którem stał; krzyk żałośny powrstał m iędzy paniami na trybunach, a szmer ró- żnoznaczący między ludem , zdawał się podawać w wątpli wość dobrą sprawę zw ycięzcy. W ielu z tych co dotąd w ie rzyli w niewinność Ottona, zwątpili o niej po je g o upadku; inni m ówili: B óg i święta Anna ch cieli, b y Otton zginął, nie ja k o sprawca śmierci Am adeusza, lecz ja k o kochanek Katarzyny Stayaye.
Spojrzyjm y teraz na turnieje wyprawiane w P olsce, które tu nosiły także nazwy szermierstwa, igrzysk rycerskich, zapasów a nawet gonitw. Jakkolwiek Słowianie w ogólno ści, a mianowicie P olacy, byli po wszystkie wieki wielce w ojow niczym narodem , mimo to, rozrywki i popisy tego rodzaju nie przeszły żyw cem w nasze narodowe zabawy. Zostawiając ludziom powołania wytłómaczenie p rzyczyn , dla których P olska, przyjm ująca wiele urządzeń zachodnich, nie przylgnęła do tych zapasów z nam iętnością, jaka ce ch o wała w tej mierze szlachtę zachodnią, przypuścić m ożem y,
— 18 —
że rozrywki te ju ż przez to samo, iż b y ły tylko rozrywka m i, a nadto powstałem i z odmiennych usposobień ludów szczepu romańskiego, które m iędzy innemi przechow ały tra dycyjn e upodobania do igrzysk, cyrków i amfiteatrów, nie zupełnie przystawały do naszych obyczajów i do naszego trybu życia. Obowiązek i ciągła a chętna gotow ość do b ro nienia kraju od napadów wielostronnych, utrzym ywały pra o jcó w naszych w nieprzerwanych igrzyskach; zaś nie długie chwile spoczynku, spędzali oni w łonie swoich rodzin, w swo ich dom ach, do których niemniej silnie wiązało ich życie religij no-patryarchalne.
R zadko w dziejach naszych trafiamy na opisy igrzysk,
a nadto, opisy te są bardzo niedokładne. Najświetniejsze
zabawy tego rodzaju, twierdzi M aciejow sk i, dawane b y ły
na dworze Zygm unta Augusta. G łow nem zaś znamieniem
igrzysk naszych, różniącem je od turniejów zachodnich było, iż podczas gdy tam pewne tylko osoby, za poprzedniem roz poznaniem ich godn ości, udział w nich brać m ogły; u nas wolno b y ło każdemu wystąpić z tłum u, i w ezw ać każdego w szranki. Przejdźm y do szczegółów .
Jurga książę na B ełzu , lennik rzeczypospolitej, korzy stając z nieobecności króla L u d w ik a , przesiadującego ja k wiadom o w W ęg rzech , napadał ziemie okoliczne, rabow ał, uprowadzał ludność, a nawet zajął kilka warownych zam ków . L udw ik wezwany przez Polaków , przybywa z oddzia łem w ojsk węgierskich, łą czy go z polakiem , i oblęga B ełz, bardzo silną podówczas twierdzę. Jurga widząc po pierwszych natarciach, że się w niej utrzymać nie z d o ła , żąda od Ja g ie łły , dotąd tylko księcia litewskiego, p osiłków ; ale Ja gie łło , nie uznając złej sprawy księcia bełsk iego, w ysyła do niego stryja swego K iejstuta, p olecają c zgrom ić je g o wiaro- łom stwo, a razem przebłagać króla i panów polskich. R z e cz pospolita przyjm uje to upokorzenie się Jurgi, i zostawia go przy lennictw ie; zaś Kiejstut uradowany pomyślnie odbytem poselstw em , wyprawia na błoniach pod B ełzem igrzyska, w których wzięli udział "Węgrzy, Litwini i P olacy.
B y ły to gonitwy w ozow e, pom iędzy dwoma linam i, w y- ciągniętemi w linii p rostej, w połow ie której na stronie, urządzono wyniosłe siedzenie dla króla, tudzież dla innych w ęgierskich, litewskich i polskich dostojników, m iędzy k tó- remi zasiadło także wiele pań okolicznych. Na jednym koń cu tej linii umieszczono m e tę , na drugim stały w ozy czte- rokonne, które o palmę zwycięztwa ubiegać się m iały. S ę dziami obrano jednozgodnie hetmanów wojsk polskich i w ę gierskich, Sędziwoja i H uniata, którzy też w pełnej zbroi, konno i z oznakami godności sw ojej zajęli przygotowane dla nich m iejsce obok mety. D wanaście b y ło wozów, przezna czonych do b ie g u ; należały one do rozmaitych rycerzy polskich, litewskich i węgierskich. B y ły to w ozy zw y k łe , silnie zbudow ane, przykryte na prędce kobiercam i lub inną bogatą materyą. Na niektórych wznosiły się ta rcze, herby i tym podobne ozdoby.
P odług kolei oznaczonej przez hetmanów, w ozy biedź m iały po dwa naraz, w parach, tak ja k oni je ustawili. N a znak zgody i zapomnienia urazy i krzyw dy, w pierwszym zawodzie umieszczono J u rgę, a współzawodnikiem je g o b y ł
Marcin Zaręba ze Sławska. M łodzieniec ten pełen ognia,
stojąc na wozie na kształt Rzym ianina, i docinając silnie m łode i szalone ja k on rumaki sw oje, wyprzedził ostrożniej szego księcia na B e łz u , i ju ż się zbliżał ku m e cie , gdy na gle jed n o k oło uderza o kam ień; woźnica traci rów now agę, i pada m iędzy konie d yszlow e, które po nad nim przeleciały. W id zow ie unoszą skrwawionego, a M ikołaj Z e c h , wsławiony pod Opawą rycerz w ęgierski, w jeżdża w szranki, b y pom ścić przyjaciela swego Zarębę.
Jurga staje znów naprzeciw m e ty ; konie je g o pokryte pianą i robiące bokam i, niepomyślny w różyły koniec tym powtórnym wysileniom. L e cz szczęście dnia tego b y ło przy nim : wóz Zaręby nie wytrzymał nadzwyczajnego pędu po błoniach nierów nych; łamie się on w tylnej osi, Zaręba spada; konie je g o w oln ieją, a Jurga staje zw ycięzcą u m ety po raz drugi.
— 20 —
W k rótce występują dwaj inni zapaśnicy; jednym z nich b y ł S kirgełło, którego wóz ciągnęły cztery żm udzkie, znane dotąd z w ytrwałości m ierzyny; drugim Ostroróg, który p o w odow ał czterema dzikiemi Ukraińcami. Zatrąbiono — w y ruszają, z obojej strony widać najwyższe wysilenia, lecz napróżno: konie trzymają się ciągle w linii frontow ej, ja k gdyby szły szykiem bojow ym . Już dolatują razem do mety, gdy Ostroróg trafia na krzak głogu. Jedna chw ila, bo tylko chwila okrążenia krzaku, zerwała dotychczasową równowagę. Skirgełło wyprzedza Ostroroga o pół konia, i odnosi drugę palmę zwycięstwa.
Pom ijam y te szczegóły, mniej w ięcej tej samej natury towarzyszące biegow i innych wozów. Dnia następnego ry cer stwo popisywać się miało konno na kopie i oręże. Grdy już k ról, hetmani i wodzowie zajęli m iejsca sw o je , ukazał się w szrankach Lubard książę na Ł u ck u , brat K iejstuta, na dzielnym koniu, uzbrojony, ja k zw ykł b ył stawać do boju, Naprzeciw niemu w jechał niemniej wspaniale Jakób z K o
n iecpola, w ojew oda sieradzki. Z a danym znakiem trąby,
w ypuszczają oni konie naprzeciw siebie; Lubard nie czeka j ą c , by m ógł ju ż sięgnąć przeciwnika, rzuca w niego ciężką
k o p ię , lecz ta ześliznęła się po stalowej zbroi; K oniecpol ski lubo silnie wstrząśniony, dosiedział na k on iu , a natarłszy na przeciwnika, zaczepił grotem dzidy swojej o łuski je g o naram iennika, i z konia go zsadził.
W o jd y ło , chcąc pom ścić krewnego swego, wjeżdża w szranki, i nie czekając ju ż , by dano znak do natarcia, chw yta oburącz za ogromny drzewiec kopii s w o je j, rzuca nim całą siłą w przeciwnika i chybia. Koniecpolski pozo stał na miejscu niewzruszony, bo na bezbronnego uderzać ju ż nie chciał.
Sławny siłą , zręcznością i odwagą Zygm unt Palisza, je d e n z pierwszych węgierskich rycerzy, b y ł trzecim z kolei przeciwnikiem Jakóba z Koniecpola. Sława P aliszy, p ozy skana równie w turniejach dom owych ja k w w ojnie w ło skiej , rokowała mu niechybne zw ycięstw o. R odacy je g o p o witali go też okrzykiem radości, a on pochyleniem kopii
skłonił się dumnie królowi i widzom. Kilkakrotnie obaj rycerze natarli na siebie bezskutecznie; wreszcie K on iec polski, strudzony ju ż m oże zbyt długiem wytężeniem , traci równowagę i spada z konia.
Jak zwycięstwo Paliszy obudziło radość w W ę g ra ch , tak upadek Koniecpolskiego przykre wywarł wrażenie na Polakach. Poglądali oni po sobie, ażali nie znajdzie się szlach cic, któryby pow etow ał to upokorzenie. W tem wśród powszechnego zgiełku, występuje rycerz m łody, znakomitego pana syn uboczny, który b y ł przybrał imię Zaprzańca, i to przybrane imię równie męstwem w b oju , ja k długą a ciężką niewolą tatarską i wspaniałem zrzeczeniem się praw swoich do majątku ojca głośnem uczynił. Zaprzaniec i Palisza u de rzają na siebie rów nocześnie; rzucone przez nich kopie tra fiają obie przeciwników, lecz oba dosiedzieli koni swoich. P a lisza , b ojąc się utracić drogo okupione wawrzyny, zeska kuje z konia, i rzuca rękawicę. Zapaśnicy stają pieszo na przeciw siebie; zdejm ują przyłbice i dobyw ają oręże; a za ledw ie zm ierzyli się raz jed en i drugi, noga Zaprzańca plą cze się w bujnej trawie, szlachetny a nieszczęśliwy m łodzie niec pada; Palisza rozogniony, razi w twarz ju ż leżącego na ziemi!
Z g ie łk i oburzenie wielkie powstały w rycerstwie pol- skiem; szlachta ję ła się ju ż do korda; lecz król opuszcza ją c sam krzesło sw oje, polecił także rozejść się przytomnym, a tak p ołożył koniec wspaniale rozpoczętym a smutnie skoń czonym , ja k to najczęściej byw ało, wyścigom i igrzyskom. K ról chcąc prócz tego w ym ierzyć spraw iedliwość, i uspo koić wzburzone um ysły, odsądza Paliszę od stanu rycerskiego na W ę g rze ch ; zaś cierpiącem u niezasłużenie życie ca łe , za cnemu Zaprzańcow i, daje na własność P iaskow ą-skałę, wspa niały zamek z przyległościam i, który z czasem przeszedł na rodzinę W ielopolskich , a dziś jest własnością Markiza, który w ostatnich wypadkach warszawskich, głośną odegrał rolę.
T urnieje, a raczej gonitwy pow yższe, urządzone zostały na prędce i w czasach, którym obcem i jeszcze b y ły pom y sły wytworniejsze. Jakkolwiek one przeto miłemi b y ć nam
— 22 —
mogą ju ż przez to samo, że są cząstką dziejów naszych, za ledw ie przecież zasługują na nazwę igrzysk, obok ty ch , które odprawiano później przy koronacyach i zaślubinach k rólów , lub innych znakomitych dostojników. A że b y dać w yobraże nie o tych ostatnich, opiszemy tu w skróceniu zabaw y, w y prawione z powodu zaślubin Zam ojskiego z synowicą Ste fana Batorego.
Pom ijam y dzień pierwszy i drugi w esela, zatem w spa n iały obrzęd ślubny, m ow y, uczty, toasty, tańce i zabawy w rozległych pokojach zamku urządzone, bo te nie wchodzą w obraz, który skreślić zamierzyliśmy. Dzień trzeci prze znaczonym b y ł na walki i widowiska pod gołem niebem. W ypraw iono je w rozległem podwórzu zam kowem , gdzie wszystkie okna, przystrojone w kobierce i jed w a b ie, zajęte b y ły ju żto przez rodzinę i świtę królew ską, ju ż też przez innych znakomitych gości. Panie i panny jaśniały bogactwem i wspaniałością stroju narodowego. W środku podwórza i na wyniesieniu zasiedli sędziow ie, którzy odznaczającym się na grody rozdać mieli. W szystkie m iejsca próżne zapełnione b y ły ludnością m iejską; dachy nawet zaległa młodzież m iej scow a, bowiem nikomu nie wzbraniano uczestnictwa w tych uciechach.
O koło godziny 3 z południa zeszedł na podwórze król z now ożeńcem , a królowa z panną m łodą; za tamtemi po stępowali senatorowie i szlachta, za temi ich żony i córki. Przywitani okrzykiem ż y c z e ń , zajęli przygotowane dla nich m iejsca, a gdy się ju ż wszystko uciszyło, uderzono w trąby. Z dwóch przeciwnych bram zam kowych w jech ały konno dwa oddziały łuczników, złożone z m łodzieży szlach eckiej, która walcząc niedawno przy boku Zam ojskiego przeciw Moskwie, nabyła sławy, a dziś męstwem swojem popisać się pragnęła przed królem i kobietami. Broń też tych rycerzy nie była bronią używaną w turniejach na zach odzie; drzewiec ich ko- pji b ył grubości ręk i, a grot na niem osadzony zaostrzono jak do boju. Na piersiach mieli p an cerze, na głow ach przył bice z podniesioną kratą; na lewem ramieniu tarcze sk ó rzane, ozdobione herbem Zam ojskich i innemi godłami.
Za danym powtórnie znakiem , rycerze nacierając na siebie, rzucili niemal jedn ocześn ie, każdy na swego prze ciwnika, ogromną kopię z taką zręcznością, że wszystkie trafiły w tarcze, i to w m iejsce odpowiadające położeniu serca. Jeden tylko Grudziński otrzym ał ciężką ranę w pra wem ram ieniu, ale rana ta niepowstrzymała go od dalszej w alk i, tym bardziej że Zam ojski dosiadłszy konia, dodawał ducha jednym i drugim, i sam ich obrotami kierował. W cią gu dalszej walki na dzidy i pałasze, koń pod D ob k iem ra niony został w szyję. Zam ojski zsiadł ze swego i darował go D obkow i z całym bogatym rzędem i ustrojem. G dy to się działo, je d e n z heroldów przystrojony po etyopsku, w je chał nagle na plac b o ju , wstrzymał dalsze natarcia, i prosił sędziów o przyznanie nagrody tym , których tego godnemi uznają.
Zaledw ie ustąpili zapaśnicy, pojaw ił się widok innego
rodzaju. M ikołaj W olsk i miecznik koronny, przyjm ow ał
u bram zamku króla Maurów, otoczonego wspaniałym orsza kiem murzynów. Na czele orszaku okazała się Polska przed stawiona przez kobietę stojącą na złocistym w ozie, i opartą o trzy d zid y; z których dwie obrócone b y ły grotami do góry, jedna do dołu. Tamte oznaczały gotow ość do b o ju ; ta pragnienie p okoju , ja k to objaśnił napis: „rectis belli
pacisąue consiliis.“ Na ramionach dziew icy polskiej unosił
się orzeł biały, ja k b y wzbijający się do lotu ; je j skronie uwieńczone b y ły bluszczowym liściem , tworzącym cyfry królewskie. Z a nią postępował oddział jeźd źców maurytań- skich, z czarną twarzą i kruczym a najeżonym włosem. P o kryci oni byli siecią drucianą, po której spadały wieńce uwite z powoju. D alej posuwał się słoń ogromnej w ielkości, wybornie naśladowany, a z w ieży wystawionej na je g o grzbie cie , w ylatyw ały co chwila ognie sztuczne w rozmaitych bar wach i kształtach. Za słoniem szły jeszcze żyw e w ielbłądy kosztownie przystrojone, a cały orszak zam ykał drugi od dział jeźd źców m aurytańskich, podobny do początkującego. Obraz ten przesunął się wspaniale przez podw órze, i wyszedł bramą przeciw ległą.
Uniwersytet Łódzfcf
ZM M PnficoilH Santos»*!_ 24 —
Dalszem widowiskiem przedstawionem przez Mikołaja Zebrzydow skiego, starostę Stężyckiego, b y ł Saturn złotego
wieku. Jego wóz majestatyczny ciągnęły geniusze skrzy
dlate; białe po prawej stronie, czarne po lewej. P o nad całym orszakiem unosiło się niebo, do którego geniusze te przyczepione b y ły łańcucham i, tak że zdawało się, ja k ob y w powietrzu w isiały. W środku wielkiego wozu siedział na wyniesieniu Saturn długobrody z rozrzuconym włosem na gło w ie , trzym ając w ręku ogromną kosę. Poniżej niego z tyłu i z przodu, stało po dwanaście dziew cząt, trzym ających na pisy godzin dnia i nocy. W przedniej części wozu wznosiła się na kolumnie wielka kula ze złotej blachy, przedstawia jąca wiek złoty na ziemi polskiej pod panowaniem Batorego. Trzecim atoli obrazem , byli Jowisz z M inerwą, sie dzący obok siebie na wyniosłym i nader wspaniałym wozie, otoczonym obłokam i, które kunsztownie naśladowano z nie b ie sk ie j, rzadko roztrzepanej wełny. W ó z ten, u którego zamiast k ó ł, obracały się cztery k u le, przedstawiające bryłę ziem ską, ciągnionym b ył przez trzy czarne w oły, któremi pow odow ał Stanisław Miński, znakomity obyw atel Mazowsza i twórca tego obrazu. Minerwa siedząca po lewej stronie, trzymała w lewej ręce egid ę ; Jowisz po p ra w ej, trzymał pioruny, którem i miotał nieustannie. Na kolanach piastowali ob oje białego orła w gnieździe, przedstawiając tym sposo bem mądrość i potęgę, cechujące podówczas rzeczpospolitę polską. Z a tym wspaniałym rydwanem bożków panujących, postępowało pieszo czterech Satyrów, naśladujących wyśm ie nicie postacie, pod jakiem i ich pojm owali starożytni.
W pewnem oddaleniu za tym obrazem , szedł sam jed en
rycerz starożytny. B y ł to mężczyzna ogromnej postawy,
uzbrojony od stóp do głow y. W lewej ręce trzymał tarczę, przedstawiającą pośród narodowych kolorów niewinność i na dzieję, to jest wiarę w dobrą sprawę.
W takiem samem oddaleniu po za nim , postępowała Dyana przystrojona w zielone jedw abie. Otaczało ję czter naście N im f, także zielonym jedw abiem p ok ryty ch ; za nie mi i naokoło nich biegało mnóstwo chartów. C ały ten p o
chód zam ykały dwa w spaniałe, a zupełnie przyswojone j e lenie. N im fy przedstawione b y ły przez panny odznaczające się pięknością, zaś Dyaną b y ł m łody Stanisław Żółkiewski, którego staraniem obraz ten urządzonym został.
Czwarty pochód b y ł zbliżonem naśladownictwem w ja
zdu na kapitol zw ycięzkich imperatorów rzymskich. Na
czele je g o posuwał się łuk tryumfalny, niesiony przez ludzi ukrytych wewnątrz. Na nim stały po brzegach posągi sławy, i inn e, przedstawione przez żywe osoby ; pośrodku b y ł sto sowny napis łaciński. Gdy brama zbliżyła się ju ż wprost k róla, stanęła przodem do niego a po pod nią przesuwały się legiony wytwornie przystrojone; ich broń wszelka była złocista. Na czele szli trębacze; za niemi rozmaite oddziały ja z d y ; dalej rozmaita piechota. Z tyłu tych wojsk prowa dzony w ozy, napełnione zdobyczą w ojenną; po za niemi szli dostojnicy państwa.
O kilka kroków dalej posuwał się nizki, płaski a sze roki w óz, na którym stała dziewica uwieńczona wawrzynem. Za nią jech ali konno trzej bracia, w ojew odzice Słuccy, którzy ten pochód tryumfalny urządzili, ubrani ja k o rycerze rzym scy. Skoro się ju ż znaleźli wprost króla złożyli u stóp je g o wieniec bluszczowy, a jed en z nich w ygłosił mowę na
cześć króla w język u łacińskim.
G dy pochód poruszył się z m ie js ca , ujrzano dwuko łow y wóz tryumfalny, podług zwyczaju rzymskiego, ciągniony przez cztery b ia łe , bogato przystrojone rumaki. W ó z ten zadziwił wszystkich swoim ogromem i okazałością. Na je g o wyniesionym przodzie stał orzeł ; wewnątrz łucznicy strze gący znakomitych jeńców , a za niemi dziew ica, trzymająca w jed n ej ręce złotą koronę, w drugiej kłosy pszenicy. T y ł
wozu zamknięty b y ł trzema strzałami. Od grotów tych
strzał spadały trzy łańcuchy, krępujące za paszczę potwór niezgody.
Za wozem postępowało mnóstwo jeń ców płci ob ojej,
rozmaitego stanu i wieku. K obiety niosły lub prowadziły
d zieci, mężczyźni mieli ręce powiązane na plecach. Pośród nich uwijał się śm ieszek, urągając się pokonanym a zale
— 26 —
cając ludzkość zw ycięzcom . Ten pochód tryumfalny zam y
kało liczne grono doborowych muzyków i śpiewaków
z uwieńczonemi głow am i, poprzed któremi szła służba, pa ląca obficie najwyszukańsze kadzidła. *)
Przedostatnim obrazem b y ł bożek m iłości, chłopczyk złotow łosy, n a g i, z kołczanem na p le c a c h , siedzący na w y niesieniu urządzonem w środku w ozu, który ciągnęło sześć koników skrzydlatych. N aokoło bożka siedziały lub leżały dziewczęta lekko przykryte i nucące tkliwe pieśni. Orszak ten urządził m łody Osiecki syn kanclerza koronnego.
Ostatnim wreszcie obrazem była bogini piękności, p o
suwająca się na dwóch muszlach. Trzym ała ona wieniec
cnoty, który złożyła w ręce panny m łodej.
P o tym ostatnim obrazie rozrzucono między lud m nó stwo m edalików srebrnych, odbitych na pamiątkę tej uro czystości. Tu wszystko się poruszyło z m iejsc sw oich ; zgiełk i uśmiech zadowolenia wśród tłum u, a pochw ały sypiące się z ust pań i panien, b y ły nadgrodą trudów podjętych przez m łodzież pragnącą u czcić wielkiego króla i wielkiego żołnierza-obywatela.
Igrzyska zakończyły się ju ż późno w noc i przy p o chodniach. Zgrom adzenie rozeszło się na wezwanie heroldów, a dzień następny i ostatni poświęconym b y ł uczcie i roz rywkom p okojow ym , które równie ja k poprzednie, nie w ch o dzą ju ż w zakres opisów naszych.
Jest rzeczą godną uw agi, że gdy na zachodzie i po łudniu turnieje składały się niemal z samych utarczek, i to bronią tępą, P olacy woleli rozrywki innego rodzaju, a mięszając do nich przez naśladownictwo m o że , rycerskie rozprawy, rozprawom tym pozostawili ich rzetelny, w ojenny charakter.
* ) W opisie obrazu powyższego szło więcej o wierne przedstawienie jego okazałości, oraz szczegółów z których się składał, niż o ściśle historyczną treść. (Patrz poprzednie wy danie IV . 4 9 .)
Turnieje ustawać zaczęły w całej Europie w 17 stu le ciu ; u nas ślad ich zaginął od Jana Kazimierza. Stani sław August chciał je w skrzesić, i wyprawił je przy od kryciu pomnika Jana I I I , ale b y ły on e , powiada W ó jc ic k i, tak podobne do starożytnych igrzysk rycerskich, ja k Ponia
towski odwagą i sercem do Stefana Batorego. W szakże
znikające ju ż ku końcow i 16 w ieku rozrywki i popisy pu bliczne, nie zm ieniły b y ły jeszcze podówczas przyjętego w P olsce trybu wychowania m łodzieży szlacheckiej, której przeznaczeniem b yło służyć z czasem ojczyźnie radą i orę żem . „Jak niegdyś m łodzież rzymska na fo ru m , tak m ło dzież polska na dom owych błoniach, wprawiała się troskli wie w siłę, zręczność, odwagę i przytom ność, wykonyw ując rozmaite ćwiczenia gimnastyczne. K ie u czyła się ona ja k dziś skakać na szczu dłach , lub w yw racać k ozły na linach; gry rycerskie, powiada Kazimierz W ó jc ic k i, rej w iodły w je j w ychow aniu; ztąd też, są słowa je g o , zaledwie pa cholę chodzić i w ładać m ogło, ju ż choć dziecinnym szermując orężem , ścinało głow ę drewnianym Turkom w zaw ojach , zrzucało baranie czapki figurom Tatarów ; dosiadało w cze śnie koni, nabierając zręczności i siły. D oroślejsza m łódź, w pełnym biegu ze siodła, rzuconą czapkę w górę prze szywała strzałami, lub leżącą na ziemi podnosiła ręką. C i skali (rzucali) topory i m łoty husarskie, a w pędzie konia
w powietrzu za ręk ojeść chwytali. Trafiali z łuków do
k ó łe k zaw ieszonych, albo kopiam i zrywali je w czwale. P ieszo przesadzali row y; w pełnym biegu zeskakiwali ze siod eł; wprawiali się rzucaniem kamieni i kół ciężkich w górę.“ Takie b y ło ćwiczenie codzienne całej młodzi szla
checkiej w starożytnej P o lsce ; dodajm y do tego łow y
w ogromnych kniejach, gdzie nie dnie, ale tygodnie całe bez dachu, na s ło c ie , zimnie spędzano, a będziem mieli choć przybliżone wyobrażenie tej ustawicznej pracy ciała, którą hartowano się, i oswajano ze zmianą powietrza, z niebez pieczeństwem. Z takiej to szkoły wyszli ci rycerze dzielni, o których mówi Orzechowski:
— 28
-ale w szańcach, nie w maskarze (masce) -ale w kirysie, nie na biesiadzie ale na w alce ga rd łu ją, wiek swój trawią służąc królowi i wszystkiemu królestw u, które nie nogami ku tańcu, ale trąby ku harcu budzą; którzy nie m yślą, ja k ob y się pannie p o d o b a ć , ale ja k ob y się z nieprzyjacielem na świtaniu potkać. T a cy byli Sieniawscy, Starzechowscy,
Jazłowieccy, Struś, ZamOśćlci, Tarło, Secygnioicshi.*
Pom inąć tu nie m ożem y jedn ego szczegółu, odnoszącego się także do dziejów naszych.
Przytoczyliśm y wyżej opis pojedynku uważanego ja k o sąd boży, do którego też upow ażniał, a niekiedy nawet go nakazywał na zachodzie, ju ż to sąd złożony ze szlachty, ju ż też panujący, ja k o najwyższy sędzia w kraju. Sądy te, wypełniające próżnię , której nieudolne jeszcze prawodawstwo ziemskie w ypełnić nie um iało, b y ły rządkiem w P olsce zja wiskiem. Pismo poniższe, którem opowiadania nasze zakoń czym y, jest podobno jedyn ym u nas pomnikiem pozostałym po rozprawach- tego rodzaju.
„C ed u ła, czyli zapis na sądy boże między M ikołajem Turskim i M ikołajem Smolikowskim. 1511 r.
„C zeduła a Zapyss w rzeczy niżej wypisanej między szlachetnymi M ikołajem Turskim ze strony je d n e j, a M iko łajem Smolikowskim z drugiej strony, tak jak oż to dosyć każdemu z pisma niżej napisanego szerzej jawno będzie.
„Jakoż się przed nas wystąpili szlachetny M ikołaj Turski ze strony je d n e j, a szlachetny M ikołaj Smolikowski ze strony drugiej, a z tej przye (sporu) i różnicy, która się toczyła między niemi przed nami. Prosili się nas po- kornemi prośbam i, abyśmy im dworu naszego posprzeli a dozwolili. My słysząc prośby obopólne, dworu im naszego dozwoliliśm y a posprzieliśm y (użyczyliśm y). A iż się każdy z nich ma zachować przy tej bitw ie, co się zbroi, broni, koni, m iejsca, dnia i godziny dotyczę, wedle tego ja k o jest na tej wirzanej (wyrzeczonej) cedule niżej dostatecznie w y pisane.
„Item zbroje ku bitwie jednej każdej stronie ja k to im wydamy.
„Item przędny a żądny piach (tylna blacha) bernyenye rukawy (bernija po starosł. pancerz; bernienie rukawy, pan cerzow e rękawy) a schorcz (szorc, fartuch skórzany). Item myski plechovicze (miski blaszane) a nakolanki, a odkolanka nadół aż do podeszwy ani żadne plechow ye (blaszane) rzeczy ani pancerzowe nie b yły, jedn o nogawica proste sukienne a skornye (buty) proste skórzane i ostrogi. Item co się głow y albo karku, albo szyi d o ty czę , aby głow a a kark jed en każdy z nich sobie opatrzył plechem a bernieniem (pancerzem) ja k oż kto najlepiej módz a um ieć będzie. Item broń takową aby przy sobie m ieli, naprzód drzewo (dzidy), m iecz a tesak to je st k ord, a żadnej innej rzeczy, bądź to małej albo w ielk iej, to jest stpicze (ćp ice , proce) deki, n o ż a . . . “ D alej król Zygm unt określa uzbrojenie konia; wreszcie oznacza czas i m iejsce odbyć się m ającego p o je dynku.
Oto krótki, niedość zapewne dokładny, ale, oile b yć m ogło, wierny obraz igrzysk i pojedynków , które stanowią jed n ę z cech średniowiecznych p o ję ć i stosunków. Czasy te , te obyczaje przem inęły niepowrotnie, bo w życiu naro dów nic się nie powtarza pod tym samym kształtem i w tym samym kierunku. Zgromadzenia n au k ow e, polityczne i przed siębiorcze usunęły zbory szermierzy, a sprawiedliwość w y- rozumowana, wciska się coraz silniej w m ie jsce , z którego rozjaśniony sąd powszechności wyparł dzikie mordy, zwące się sądami bożeirii. R eszty tych popędów i tych przywidzeń błądzą dotąd między nam i; prawo m ocniejszego je s t jeszcze najwyższem na ziemi prawem ; ono tak długo b yć niem nie przestanie, pokąd to co jest zbrodnią w życiu ludzi p o je dyn czych , nie przestanie b y ć cnotą i sławą w zakresie życia państw i narodów c a ły c h ; pokąd okupione krwi potokami bezpieczeństwo osobiste i wolność osobista pojedynczych ludzi, nie przejdą w prawo zbiorow e, w najwyższy kodeks narodów, odprawiających dotąd igrzyska z ludami, które się stały losu igrzyskiem. B óg da, i te przeminą.
DO
wiązaniu m ojem do W a s , przesyłacie mi zadanie, które nie łatwo zdołam strawić i rozwiązać. Donosząc m i, że syn W asz ukończył właśnie nauki i wkrótce zajmie samoistne stanowisko, żądacie, abym mu udzielił z m ojej strony kilka
ogólnych uw ag, którehy przy w ejściu na świat szeroki
zw róciły je g o uwagę na to, co w nim jest przeważnie uderzającem ; któreby mu zarazem dopomódz m ogły w tej długiej a niebezpiecznej podróży. Trudne to, bardzo trudne zadanie. P rzebaczcie m i, je ź li z niego w yjdę koszlawo. Czego tu brakow ać będzie, łatw o sami u zu p ełn icie; to co znajdziecie zbytecznem , przypiszcie gadulstwu, podeszłemu wiekowi i gorzkim stosunkom, wśród których koń czyć go muszę.
W młodszym wieku i swobodniejszem położeniu lubi łem pisywać a nawet drukować doryw cze rozprawki i ar tykuły treści, o które W a m właśnie ch od zi; ponieważ zaś pojęcia i przekonania m oje nie zmieniły się w tej mierze, nie odstępując przeto od n ich , powiem tu, co byłbym p o wiedział, lub co powiedziałem rzeczyw iście podówczas.
Oto jest zapatrywanie m oje na ruch ludzkości wziętej zbiorow o, na przeobrażenia, jakie przechodzi pojedynczy człow iek, równie ja k na w ęzły które go łączą z pow szech nością.
K tokolw iek chociaż raz w życiu pośw ięcił chwil kilka rozważaniu losów lu d zk ości, ktokolwiek schw ycił myślą, chociażby tylko w głównych zarysach k oleje, ja k ie ona
— 34 —
przechodziła w długim wieków szeregu, podziwiać musi potęgę je j niestarzejącego się nigdy ż y cia , pełnego cnót i zbrodn i, wielkości i niedołęstw a, mądrości i dziwactw. Przem ykający się po tej majestatycznej scenie świata akto- rowie, ustępują z przed oczu naszych bez powrotu, przeka zując następcom swoim wielkie role, których nikt nie zna początku, nikt nie przewiduje rozw iązania; bo tylko p o je dyncze sceny są życiem pokoleń, całość jest nieśmiertelną ludzkością. W natłoku te j-o k a z a łe j widowni znikają niedo-
strzeżone jednostki. N iektóre w yskakujące nazewnątrz
imiona są raczej piętnem, skazów ką, znaczącą w odstępach przebytą podróż, a nie oderwanemi ca ło ścia m i; są soczewką zbierającą rozstrzelone św iatła, ściśniętym wieku obrazem, w ypływ em myśli w spółczesnej. D latego pom ijając zewnętrzną tej sceny wystawność i gladiatorów w alczących, je ź li nie już dla zabawy, to dla chciw ości lub dumy tych , którzy ich p rzeżyją, pom ijając huk dział i krew pstrzącą jaskraw o
okazały życia powszechnego w idok , dostrzegam y jeszcze
w głębi tej mięszaniny coś, czego okiem nie dopatrzy: myśl towarzyszącą każdej scenie, myśl przodkującą je j ruchowi, ducha pokoleń, wieków cechę.
Na sile ramienia zbudowana starożytność rozpadła się na dwie c z ę ś c i: na panów świata i ludzkich niewolników. Przeniósłszy w nadziemskie krainy w szystko, co b yło po dziwu, części i żądzy przedm iotem na z ie m i, podw oiła po tęgę ezłow ieka, w zbiła go ku niebu, spokrewniła z bogami, stworzyła świat olbrzym ów, ród p ółbogów . Z by tek sił, zby
tek życia, rozsadza wkrótce tę naprężoną społeczność.
D zik ie, półnagie hordy zalewają świat cywilizow any, depcą uprawioną rolę i ja k b y wstydząc się sami siebie, niweczą i zagładzają dzieła rozumu, świadka i sędziego sw ojej dzi kości. W n et noc czarna powleka spłoszoną ludzkość. Zdało s ię , że się przerwał łańcuch je j ż y c ia , i że ta istnienie
swoje od pierwszego zaczyna ogniwa. L e cz niebawem
ucicha rozchwiana w ciemnościach atm osfera; blade gdzie niegdzie gwiazdy występują na je j horyzont, a zmięszane plemiona poznają w sobie ludzi przy ich świetle. Ludzkość
jed n ak w ychodząc z tego zamętu, nie znalazła dróg, po których przeszła wieki d aw n iejsze; zatraciła wspomnienia i p om n ik i; zaczęła zbierać leżące tu i owdzie o d ła m y ; chwytała za wszystko bez w yboru, co b y ło dawnego życia śladem, lub świeżym pokarm em ; zmięszała klasyczną prze szłość z surowem jeszcze przyszłości życiem. R esztki sta rożytnych praw rzymskich, siła barków rozgęszczającego się w zdobytych posiadłościach Germana, zabytki greckiej kul tury, cześć dla k o b ie t z północnych przyniesiona lasów, wreszcie zasiane przez chrześcianizm m iłość bliźniego i litość nad słabym , uczucia nie łączące się z sobą, często sprze
czne, zlały się w jed n o dziwaczne pojęcie. Bujna, bo
świeżo z przerażenia wyszła wyobraźnia, zmięszała m iłość płci ze świętością, krew ze łz a m i, m ordy z miłosierdziem, sprawiedliwość wieczną z trafem ślepym, wolę Boga z prze m ocą ramienia, ewangelię z prawami A rystotelesa. Cześć religijną przysądziła k obiecie, a rozkołysane na je j łonie uczucia i żądze rozciągnęła do istot niebieskich. R ozprzę- żona chwilowo ludzkość układa się w stopnie i karby n ie. znane starożytnym ; a łącząc wzajemną zawisłością idące po sobie społeczne pokłady, przygotowuje budowę ca łości, tę najwyższą a m o ż e . ostatnią towarzyską pracę. Krótkie jest życie cz ło w ie k a ; ludzie pragną zamieszkać jeszcze sami roz
poczęte przez siebie gm achy; pospiech roztrąca niew y
kończone d zie ła , przysypuje rozwalinami łaknących praco
wników. Krwi strumienie broczą ludzkość mordującą się
nawzajem na chwałę prawd odw iecznych, których nie p o j m ow ała, lub w obronie doczesnych, wprzód nim je sobie wyrobiła. ■
Tak tedy każdy w iek, wiek nawet chw ilowego przej ścia ma swój charakter, nosi odrębne właściwe mu znamię, znikające z przed oczów zbyt ju ż oddalonego widza, nie dostrzeżone przez w spółczesnych, bo obraz je s t zbyt wielki, by go można z bliska przejrzeć w całości.
Mówiąc o ludzkości w ogóle, o je j ruchu, postępie, cofaniu się, rozwoju, mamy zwykle na względzie je j męską p o ło w ę ; b o w niej objaw ia się siła na zewnątrz, bo w