• Nie Znaleziono Wyników

Poza politykę odmowy? : "Billy Budd" Hermana Melville'a jako traktat o translacji

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Poza politykę odmowy? : "Billy Budd" Hermana Melville'a jako traktat o translacji"

Copied!
23
0
0

Pełen tekst

(1)

Poza politykę odmowy? : "Billy Budd"

Hermana Melville’a jako traktat o

translacji

Kultura i Polityka : zeszyty naukowe Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie nr 10, 55-76

(2)

POZA POLITYKĘ O D M O W Y?

B ILLY BUDD

H ERM AN A M ELVI LLE'A JAKO TRAKTAT

O TRANSLACJI

Streszczenie

Artykuł stan o w i p ró b ę re in te rp re ta c ji o p o w iad an ia Billy Budd - artystyczne­

go i filozoficznego te sta m e n tu H e rm a n n a M elville’a (1819-1891). O dw ołując się do jed n ej z najw ażniejszych opozycji Polityki A rystotelesa, a m ian o w icie do ro z ­ ró ż n ie n ia n a logos i f one, o ra z przyw ołując p ra c e w spółczesnych filozofów polity­ ki (przede w szystkim Dzielenie postrzegalnego Ja c q u e s’a R a n c ie re ’a, O polityczno­ ści C h an tal M ouffe i Politykę natury B ru n o n a L ato u ra), p ró b u je o n w łączyć się w dyskusję n a te m a t pro b le m u m ed iacji w społeczeń stw ach now oczesnych. Dzię­ ki nam ysłow i n a d z a p ro p o n o w a n ą przez L a to u ra definicją rz e czn ik a ro zp o zn aje o n w łaściw ie zn aczen ie każdego aktu politycznego w ka teg o riach tran slacji. Tezę tę sp ra w d z a i w eryfikuje o d czy tan ie Billy’ego Budda, sk o n c e n tro w a n e szczegól­ n ie n a jego m etafo ry ce i zm u szające do ponow n eg o p rzem y śle n ia p o jęcia „bar- b a rz y ń sk o śc i”, co o dbyw a się n a d ro d z e in te rp re ta c ji p ro b le m ó w artykulacyj- nych i ją k a n ia głów nego b o h a te ra te k stu M elville’a.

Słowa kluczowe

Billy Budd, M elville H em a n n , polityczność, przek ład , w ład za

+

Polityka i głos

Z n an a z I księgi Polityki intuicja A rystotelesa nie pozostaw ia w ątpli­

w ości: jeżeli człow iek istnieje „z n a tu ry ” jako „istota stw o rzo n a do ży­ cia w p a ń stw ie ” (£<pov tioXltlkov), to dlatego, że jako „jedyny z istot

ży-+ Piotr B ogalecki - lir. 1983, d o k to r n a u k h u m an isty c zn y c h w z ak re sie lite ra tu ro z n a w s tw a ,

a b so lw e n t M iędzyw ydziałow ych In d y w id u a ln y c h S tu d ió w H u m an isty czn y ch U n iw ersy tetu Ś lą­ skiego o ra z A kadem ii A rtes L iberales. P ra c u je ja k o a d iu n k t w K a ted rz e L ite ratu ry P o ró w n aw ­ czej US. Jeg o k sią żk a Niedorozmowy. Kategoria niezrozumiałości w poezji Krystyny Milobędzkiej o trz y m ała N a g ro d ę N a ro d o w e g o C e n tru m K u ltu ry z a n a jle p s z ą ro z p ra w ę d o k to rs k ą z d zie d zin y n a u k o k u ltu rz e w 2011 ro k u . E-m ail: p io tr.b o g aleck i@ u s.ed u .p l.

(3)

ją c y c h zo stał o b d arzo n y m o w ą ” (A rystoteles 2010: 27). B io rą c p o d uw ag ę fakt ko m u n ik acji „pszczół lub w szystkich innych zw ierząt ży­ ją cy ch w sta d z ie ”, S tag iry ta dokonuje p o rząd k u jącego rozróżnienia:

Głos je st o z n a k ą ra d o śc i i bólu, dlatego p o sia d a ją go i in n e istoty (rozw ój ich posunął się bow iem ta k daleko, że m ają zdolność odczuw ania bólu i radości, tudzież w y ra ż a n ia tego pom iędzy sobą). Ale m o w a służy do o k re śla n ia tego, co pożytecz­

ne czy szkodliw e, ja k ró w n ież i tego, co sp raw ied liw e czy też n ie sp raw ie d liw e (Arystoteles 2010: 27)1.

R óżnica pom iędzy fone, k tó rem u z lingw istycznego p u n k tu w id ze­ n ia m oglibyśm y p ró b o w a ć p rzy p o rząd k o w y w ać co najw yżej m o żli­ w o ść re a liz o w a n ia p ro sty ch funkcji językow ych (ekspresyw nej, im- presyw nej i fatycznej), a logosem, o d p o w iad ający m funkcjom bardziej złożo ny m (poznaw czej, poetyckiej czy m etajęzykow ej), n ie daje się o stateczn ie sp ro w adzić do k ryteriów czysto kom unikacyjnych, tak ich ja k chociażby zasto so w an a tu p ro w izo ry czn ie typologia funkcji języ ­ kow ych R om an a Jak obsona. O piera się o n a n a innym , bard ziej p o d ­ staw ow ym podziale, który określić należałoby m ian em po d ziału p o li­ tycznego. G est fun d ujący politykę ja w i się w pierw szy m rzędzie jako u zn an ie za polityczne po stu lató w w yartykułow anych zgodnie z o d nie­ sien iem w spólnotow ym , a w ykluczenie tych, k tó re o g ran iczają się do w y rażen ia stan ó w jednostkow ych. Z akreślając ram y m ożliw ych p ra k ­ tyk dyskursyw nych i fu n d u jąc d o m en ę tego, co ludzkie, p rz e c iw sta ­ w io n ą o d tą d d o m en ie tego, co zw ierzęce, p o zostaje on ukryty w sfe­ rze zało żeń i presupozycji; n iep rzy p ad k o w o A rystoteles p ro k lam u je jego u stan o w ien ie „z n atu ry rzeczy”, u zasad n iając w te n sposób ró w ­

nież dok on an ie p o d ziału n a logos i fone („N atu ra bow iem , ja k p o w iad a­ my, nic nie czyni bez celu ” - 2010: 27).

R o zróżnienie tego, co ludzkie (mowy: polityki, społeczeństw a, k u l­ tury) i tego, co nie-ludzkie {głosu: natury, biologii) funduje nie tylko Po­

litykę A ry stotelesa, ale ta k ż e te o re ty c z n y m o d e l leżący u p o d s ta w

znaczn ej części k u ltu ry eu ro p ejskiej. G iorgio A gam ben o k reślił go m ian em „m aszyny an tro p o lo g iczn ej”, funkcjonującej n a zasadzie „wy­ tw arza n ia tego, co ludzkie za p o m o cą opozycji człowiek / zwierzę, to co lu d z k ie / to, co zw ierzęce” (2008: 130), zaś B ru n o Latour, o kreślając

1 Por. w y jaśnienie A rystotelesa z Zagadnień przyrodniczych: „M ow a zaś n ie p o le g a n a tym , że daje z n ak sam ym głosem , lecz [w yraża coś] dzięki u k sztalto w an io m głosu, i [w yraża] n ie tylko b ól lub ra d o ść. G łoski zaś s ą p e w n y m i u k sz ta łto w a n ia m i głosu. D zieci zaś w y ra ż a ją [sw oje stany] p o ­ d o b n ie ja k zw ierzęta. D zieci b ow iem n ie m o g ą jeszcze w y m aw iać w y raźn ie głosek” (Arystoteles,

(4)

zad an ie ekologii politycznej, pisał o zw alczaniu panującego w kulturze Z ac h o d u „złego b ik a m e ra liz m u ” n a d ro d ze p o szu k iw an ia „następcy dla kolektyw u złożonego z dw óch izb - społeczeństw a i n a tu ry ” (2009: 330). Id ąc za pro p ozy cjam i L ato u ra o raz w ielu innych m yślicieli (nie­ koniecznie etykietow anych m ian em „postm od ernistó w ”, by w ym ienić tu ch o ciażb y Jo se p h a M itte re ra, p ro k la m u ją c e g o p o trz e b ę w yjścia p o za p arad y g m at dualizującego sposobu m yślenia, o p arty n a o b ecn o ­ ści „idei p rzed m io tu , który ró żni się od języka i je st od języka odróż- n ialny” - 1996: 11) m ożna w yobrazić sobie p rzeciw ne niż u A rystotele­ sa ujęcie zag ad n ien ia mowy, k tó re w ydobyłoby z jego w stępnej uw agi 0 ch ara k te rze p o rząd k u jący m w łaściw y p ro b lem badaw czy. Za p o m o ­ c ą pro steg o o d w ró cen ia n a p ro w ad za nas n a niego w jed n ej ze sw ych

Dziesięciu tezach o polityce Jacq ues R ancière, pisząc:

Kto p rzeb y w a w o b ecn o ści zw ierzęcia zn ająceg o język i u m iejącego się n im posługiw ać, w ie natychm iast, że m a do czynienia ze zw ierzęciem ludzkim , czyli p o ­ litycznym. Jedyna prak ty czn a tru d n o ść polega n a tym , ja k stw ierdzić, czy zwierzę, k tó re ak tu aln ie stoi p rz e d n a m i z o tw arty m i u sta m i i w ydaje dźw ięki, p ro d u k u je dyskurs czy tylko w yraża jakiś sta n (2008: 30).

Jeżeli A rystoteles z p ew n o śc ią o d rzu ciłb y tego ty p u dy lem at jako błahy, to dziś tru d n o odm ów ić m u racji bytu: n a b ie ra on szczególnej u w ag i n a g ru n cie refleksji tra n s- i p osth u m an istyczn ej (Kowalewski, Piasek, Śliw a 2008) - a w ięc n a p rzy k ład u w sp o m n ianeg o ju ż L ato ­ u ra, p rop on u jącego , by za „akto ró w ” w spółczesnej d ebaty politycznej u zn aw ać nie tylko „ludzi”, ale i „nie-ludzi”. P ro b lem em p ro jek tu Poli­

tyki natujy je st oczyw iście fakt zasadniczego i n ieusuw alnego m ilcze­

nia zw ierząt i rzeczy - p ra g n ą c „oddać im g ło s”, a ty m sam ym w yk ro ­ czyć p o z a k a rte z ja ń s k i p r y m a t s a m o ś w ia d o m e g o p o d m io tu , n ie sposób u n ik n ą ć pod staw o w eg o pytania: ja k sp raw ić, aby zw ierzęta, a ty m bardziej rzeczy, p rzem ów iły „ludzkim g ło sem ”? K onfrontujący nas z z ag a d n ie n iam i politycznej rep reze n tacji, śm iały i w oczyw isty sposób prow okacyjny ek sperym en t myślow y L ato u ra p ro w ad zi go ku p o jęciu artykulacji, synonim icznego jego zd an iem z g reck im logosem, a tak że - co w ażn e dla naszego te m a tu - z tłu m aczen iem , p rzy czym arty k u lacja „nie o k reśla się p rz ez o d n iesien ie do ja sn o śc i czy n aw et szczególnej uw agi zw racan ej n a język, ale p rzez tru d n o śc i w do trzy ­ m a n iu k ro k u p o stę p o w i ko lektyw u zaa n g a ż o w a n e g o w s to p n io w ą kom pozycję w spólnego św ia ta ” (L ato u r 2009: 319). M ów iąc prościej: w artykulacji nie chodzi o ścisłą odpow iedniość „tekstu” w yjściow ego 1 tłum aczenia (jak w klasycznych, ale w yraźnie dziś krytykowanych, teo­

(5)

riac h tra n s la c ji2), ale o p o d k re śle n ie tru d n o ś c i p rz e k ła d u faktycznej tre ś c i p o stu la tó w n a dyskurs polityczny; L a to u r nap isze, że nam ysł n ad pojęciem artykulacji pozw ala zw rócić uw agę „na sposoby, w jakie dyskurs napełnia się św iatem ” (2009: 314), nie zaś - co charakterystycz­ ne - j a k „odnosi się [on] do św ia ta ” czy „reprezentuje g o ”. Tak sz e ro ­ kie rozum ienie artykulacji p ozw ala L atourow i o d rzucić ścisły zw iązek intencji, d yskursyw ności i polityki o raz a rg u m en to w ać: aby stać się aktyw nym i członkam i d ebaty politycznej, p rzed m io ty nie m u szą w c a ­ le m ów ić - przecież w im ieniu w iększości z nas także w ypow iadają się r e p re z e n tu ją c y n asze in te re sy rzec zn icy (spokesman). Jeślib y każd y z nas w ypow iadał się w sejm ie bezpośrednio, szansa n a w prow adzenie w życie m ilionów zgłaszan y ch p o stu la tó w byłaby dużo niższa, fu n k ­ cjonow anie w spólnoty u tru d n io n e itd.3. L ato u r zau w aża jedn ak , że

przez pojęcie rzecznika rozum ie się w cale nie przejrzystość przekazu, ale c a łą gam ę, od k o m p letn eg o z w ą tp ie n ia (rze czn ik m ów i w e w łasnym im ieniu, a nie w im ie n iu sw ych zlecen io d aw có w ) do p ełn eg o zau fan ia: kiedy m ów i, je st tak, jak b y to jego zleceniodaw cy p rz em aw iali za p o śre d n ic tw e m jego u st (2009: 108).

S tą d też w łaściw e d la u cze stn ic tw a w życiu polity czn y m je s t nie tyle przek on an ie, że rzecznik rep reze n tu je m oje interesy w sposób n a ­ leżyty, co o d n o sz ą c a się do teg o n iep ew n o ść, a w ręcz zw ątp ien ie.

2 U żyw ając m eta fo ry E d w a rd a B a lcerzan a, m oglibyśm y pow iedzieć, że w tłu m a c z e n iu c h o ­ d zi n ie tyle o o d z w iercied len ie czy re p re z e n ta c ję św iata, ile raczej o „w ojnę św ia tó w ”: p rz e d s ta ­ w io n e g o p rz e z a u to r a o ra z „ p o d s ta w io n y c h ” n a je g o m ie jsc e św ia tó w k o le jn y c h tłu m a c z y (E. B alcerzan , Tłumaczenie jako „wojna światów”, w: Tłumaczenie jako „wojna światów”. W kręgu translatolo- gii i komparaty styki, W y daw nictw o U n iw ersy tetu A d am a M ick iew icza w P o zn an iu , P o zn ań 2009, s. 142-143). W ty m k o n tek ście p o jm o w an ie p rz e k ła d u p rz e z L a to u ra ja w i się ja k o sy m p to m a ­ ty cz n e i d o b rz e o d z w ierc ie d lają c e g e n e ra ln ą z m ia n ę p o d e jś c ia d o tłu m a c z e n ia , p o le g a ją c ą n a p rz e jśc iu - w ed łu g fo rm u ły T om asza B ilczew skiego - „od k o p ii d o h y b ry d y ” (zob. T. B ilczew ski,

Komparatystyka i interpretacja. Nowoczesne badania porównawcze wobec translatologii, U n iv ersitas, K raków 2010, s. 115) i p o w o d u ją c ą p rz em ie sz c za n ie się tran s la to lo g ii z m arg in esó w h u m a n isty k i d o jej c en tru m . Ja k w e w stę p ie d o p o św ięc o n eg o p ro b lem a ty c e p rz e k ła d u n u m e ru „Tekstów D ru g ic h ” u jm u je to W ło d zim ierz B olecki, „od szlifo w an ia p o zateo rety cz n ej ek w iw ale n cji w yrazów , z d ań czy re je stró w stylistycznych tran s la to lo g ia w c ią g u kilk u d ziesięciu la t p rz e sz ła do a n a lizo w a n ia - w r a m a c h w ła sn e g o p o la term in o lo g icz n e g o - n a jb a rd zie j isto tn y c h z a g a d n ie ń w sp ó łczesn ej h u m an isty k i” (W. B olecki, Pochwała translatologii, „Teksty D ru g ie” 2009, n r 6, s. 6). N a te m a t w sp ó ł­ czesnej tran s la to lo g ii zob. też: M. H eydel, Zwrot kulturowy w badaniach nad przekładem, „Teksty D ru ­ g ie” 2009, n r 6, s. 2 1 -3 3 ; P. B ukow ski, M. H eydel, Przekład - język - literatura, w: Współczesne teońe przekładu. Antologia, re d . P B ukow ski, M. H eydel, Z nak, K raków 2009, s. 5-37.

3 W edług L ato u ra , ró w n ie ż dy sk u rs n au k o w y p o jm o w ać n ależy w k a te g o ria c h n iep ew n e g o p o śre d n ic tw a p o m ięd z y św iatem nie-lu d zi a św iatem ludzi. T ym czasem , ch o ć n ie w ierzy m y już w c a łk o w itą ob iek ty w n o ść n a u k o w có w z re d u k o w a n y c h do ro li „ a p a ra tó w g ło so w y ch rz e c z y ” (L ato u r 2009: 111), k tó rzy posied lib y u m ie jętn o ść - ja k p isze K rzysztof A briszew ski -„ w y d ziera­ n ia w y pow iedzi z n a tu ry sa m ej” (K. A briszew ski, Poznanie, zbiorowość, polityka. A naliza teorii aktora-sie- ci Bruno Latoura, U niversitas, K raków 2008, s. 150), w ciąż lu b u jem y się w fo rm u ła ch w stylu „fak­ ty m ó w ią sa m e z a sie b ie ” (n a te m a t zło ż o n e g o p r o c e s u „k o lejn y ch tr a n s la c ji n a d ro d z e od »natury« d o te k s tu n au k o w eg o ” zob. s. 147-157).

(6)

„N ie-ludzie”, k tó ry ch głosy arty k u ło w a n e byłyby u stam i rzeczn ik ó w skazani byliby m ów iąc personifikująco, n a ta k ą w łaśn ie w ątpliw ość - ale to w łaśn ie ona, ta k n a m bliska, p a ra d o k s a ln ie m ogłaby uczynić z nich faktycznych uczestników dyskursu politycznego.

Od mowy do odmowy, czyli o policji

Skoro - ja k sądzić m ożna po arg u m e n tacji L ato u ra - okrężn e d ro ­ gi byw ają najlepsze, od po dn oszonych p rzez niego zag ad nień ekologii politycznej (jak spraw ić, by racje „nie-ludzi” m ogły odnaleźć politycz­ n ą rep rezen tację) p o w ró cić m ożem y ku p ro b lem o w i być m oże i b a r­ dziej tradycyjnem u, ale stan o w iącem u je d en z podstaw ow ych dylem a­ tó w ż y c ia p o lity c z n e g o : co z ro b ić , gd y z ró ż n y c h p o w o d ó w niew yartykułow ane, nienależycie rep reze n to w an e i źle p rzeło żo n e są racje człow ieka, a n aw et całych g ru p i w arstw społecznych? P róbując przeczy tać A rystotelesa L atourem , uznajm y za p u n k t w yjścia p ro b lem niem ożności artykulacji zagadnień, ja k ie m ogłyby stan o w ić p o ten cjal­ ne p ostulaty polityczne. Jeśli jako „niew czesne” ja w i się n am pytanie: „jak sp ra w ić , by nie-lu d zie p rz e m ó w ili? ”, z asta n ó w m y się ch o ciaż (id ą c p o n ie k ą d za p o k r ę tn ą in tu ic ją L a to u ra ro z p ra w ia ją c e g o się z p ro b lem em m ilczenia rzeczy za p o m o c ą katego rii nigdy nie do k o ń ­ ca rzetelnego rzecznictw a), „jak sp raw d zić, by ludzie nie byli tra k to ­ w an i jako nie-ludzie”.

Pisze R ancière: „Gdy nie chcem y ro zp o zn ać kogoś jak o istoty p o li­ tycznej, p rz e d e w szystkim od m aw iam y m u oznak polityczności (poli-

ticite), nie ch cąc zrozum ieć, co m ów i, lub o d m aw iając u zn ania, że to,

co w ydobyw a się z jego ust, je st dy sk ursem ” (2008: 30). Oto w łaściw e d ziałan ie dokonyw anych w ło n ie polityki podziałów : p o p rzez sw ego ro d zaju „sfingow anie g łu c h o ty ” w yklucza się niew ygodne postulaty, u sta n a w ia ją c ty m sam y m odpow iednio w ąsk ie sp e k tru m m ożliw ych aktów kom unikacyjnych. Jeżeli rację m a ją Jacqu es R ancière, C hantai M ouffe i in n i m yśliciele tw o rz ąc y w y ra z istą a g o n iczn ą trad y c ję p o j­ m ow an ia polityki spod znaku C arla S ch m itta4, a polityczność

definiu-4 P rzyjm ując, że „specyficzne po lity czn e ro zró żn ien ie , do k tó reg o m o ż n a s p ro w ad zić w szyst­ k ie p o lity c zn e d z ia ła n ia i m otyw y, to ro z ró ż n ie n ie p rz y ja c ie la i w ro g a ” i d o p re cy z o w u jąc , że „w róg to w a lc z ą c a lub co najm niej g o to w a d o w alki, z o rg a n iz o w a n a g ru p a ludzi, k tó ra sto i n a d ro d z e in n ej, p o d o b n ie z o rg an izo w an e j g ru p y ”, S c h m itt d efin iu je p o lity czn o ść ja k o „w yraźne ro z p o z n a n ie w łasn ej sytu acji w o b ec m o żliw o ści k o n flik tu ” (C. S c h m itt, Pojęcie polityczności [1932], tłum . M. Cichocki, w: Teologia polityczna i inne pisma, Z nak, K rak ó w 2000, s. 198, 200, 208). N a w ią­ zujący do in tu icji S c h m itta w sp ó łcześn i filozofow ie polityki w y ra źn ie o d c in a ją się od ja w n ie fa­ szy sto w sk ich w ą tk ó w je g o m yśli, p o d k re śla ją c u n iw e rsa ln o ś ć jeg o ro z p o z n a ń i m o żliw o ść ich a p lik acji d o te o rii d em okracji; re p re z e n ta ty w n e je s t tu p o d e jście C h an tal Mouffe: „(...) m ożliw e

(7)

ją cy jak o „w ym iar an tag o n izm u leżący u p o d staw każdego ludzkiego sp o łec z eń stw a” (M ouffe 2008: 30), to p o lity czn e d ziałan ie ro zu m ieć m ożna w k ateg o riach R an ciere’o w skiego „dzielenia p o strzeg aln eg o ”: „A rgum entacja p o lity czn a to d e m o n stro w an ie św iata, w k tó rym je st ona arg u m entacją pro w ad zo n ą przez podm iot posiadający w ystarczają­ ce do tego kwalifikacje i zaadresow aną do odbiorcy, od którego wymaga się, aby zauważył rzeczy »normalnie« przez niego niezauw ażane”5. Poli­ tyk k ie ru je n asz w zro k n a to, czego u p rz e d n io n ie dostrzegaliśm y, otw iera nasze uszy na to, „co brzm iało tylko jak hałas” (R anciere 2008: 30). Jednocześnie m oże on jedn ak także - i to w iąże się ze szczególnym niebezpieczeństw em , by w spom nieć tu tylko status kobiet, niewolników i cudzoziem ców u A rystotelesa6 - sta ra ć się zam ykać je tak, by głosy „skrzywdzonych i poniżonych” nie odbiły się echem w naszej codziennej gad aninie; R anciere nazyw a tego typu aktyw ność „policją” i definiuje j ą jako „takie dzielenie postrzeg aln ego , którego zasad ę stan ow i b ra k pustki i nad m iaru ”, aby następnie skontrastow ać ją z w łaściwie rozum ia­ n ą p olityką, sta n o w ią c ą fo rm ę „szczególnego p rz e c iw sta w ia n ia się po licji” pop rzez „czynienie w id zialn y m ” (2008: 28). Jeżeli zatem m o ­ delow ym d ziałan iem p olicji je s t - ja k p isze R an ciere - ro z p ra sz a n ie

je s t lep sze z ro zu m ie n ie m o c n o p o sta w io n y ch , lecz te o re ty c z n ie n ie d o p ra co w a n y c h w ą tk ó w m y­ śli S ch m itta. N aszym w y zw a n iem je s t dziś ic h ro z w in ię cie o ra z p rz e d sta w ie n ie ró ż n ic y p rz y ja ­ ciel/ w ró g w sposób m ożliw y d o p o g o d z e n ia z w y m o g am i d e m o k ra ty c z n eg o p lu ra liz m u ” (Ch. M ouffe, Polityczność [2005], tłu m . M. G dula, W ydaw nictw o K rytyki P olitycznej, W arsz aw a 2008, s. 30). We w s tę p ie d o k siążk i z biorow ej Carl Schmitt. Wyzwanie polityczności, stan o w iącej św ia d e c ­ tw o re n e s a n s u id ei S c h m itta w ś ró d w sp ó łc zesn y ch filozofów lew icow ych, u jm ie to M ouffe jesz ­ cze b a rd ziej lakonicznie: „W yzwaniem w ty m k o n tek ście je s t w ym yślenie m eto d p rz ek sz tałc en ia a n ta g o n iz m u w a g o n iz m ” (Ch. M ouffe, Wyzwanie Schmitta, tłu m . T. L eśn iak , R P łu c ie n n ic z ak , w: Carl Schmitt. Wyzwania polityczności, red . Ch. M ouffe, W ydaw nictw o K rytyki Politycznej, W arsza­ w a 2011). Zob. też. Ch. M ouffe, Carl Schm itt i paradoks liberalnej demokracji, tłu m . A. O rzechow ski, w: Paradoks demokracji [2000], W y d aw n ictw o N a u k o w e D olno śląsk iej S zkoły W yższej E d u k ac ji TWP, W rocław 2005, s. 55-76.

5 J. R an ciere, Dziesięć tez..., dz. cy t., s. 31. Ja k o r e p re z e n ta ty w n a d la m yśli R a n c ie re 'a ja w i się o pozycja k o n se n su i dyssensu. We w stęp ie do n ajn o w szeg o a nglojęzycznego z b io ru jeg o esejów z aty tu ło w an y c h Dissensus p isz e jeg o tłu m a c z i re d a k to r: „[Dla R a n cie re 'a ] d yssens n ie je s t insty ­ tu c jo n a ln y m p rz ew ro te m ; sta n o w i o n ak ty w n o ść p rz e c in a ją c ą fo rm y k u ltu ro w y c h o ra z to ż s a ­ m o ścio w y ch p rz y n ależ n o śc i i h ie ra rc h ii, k tó re ro z c ią g a ją się p o m ięd zy d y sk u rsam i i g a tu n k a m i

(genres), a z m ie rz a ją c ą d o w p ro w a d z e n ia n o w y c h p o d m io tó w i h e te ro g e n ic z n y c h p rz ed m io tó w w p o le p o s trz e g a n ia ” (S. C o rc o ran , Editor’s Intriduction, w: J. R a n c iere , Dissensus: O n Politics and Aesthetics, re d . i tłu m . S. C o rc o ran , C o n tin u u m , N ew Y o rk -L o n d o n 201 0 , s. 2). G loryfikow any p rz e z m yślicieli p o k ro ju U lrich a B eck a i A n th o n y 'ego G id d e n sa k o n se n s b ę d zie n a to m ia s t d la R a n c ie re 'a „id eą o d p o w ie d n io ści” p o le g a ją c ą n a ta k im d y stry b u o w a n iu p rz e strz e n i, w k tó ry m k ieru jem y się lo g ik ą w ła śc iw ą h ie ra rc h iz o w a n iu zm ie rz a ją ce g o d o „ o d se p a ro w a n ia p o lity c zn e­ go od społecznego, sztuki od kultury, k u ltu ry o d k o m erc ji itd .” (tam że).

6 W Polityce czy tam y n a p rz y k ła d , że „ b arb arzy ń cy s ą z n a tu ry sw ojej w ięcej n iew o ln iczeg o u sp o s o b ie n ia n iż G recy ” (A rytoteles, Polityka, dz. cyt., s. 99) o ra z że „ b arb a rzy ń c a a niew o ln ik to z n a tu ry je d n o i to sa m o ” (tam że, s. 26).

(8)

m anifestacji za p o m o c ą form uły: „Proszę się rozejść! Tu nie m a n a co p a trz e ć !” (2008: 29), to zm ien ia jąc re je str z w izu aln eg o na, bliższy Arystotelesowi, dźwiękowy, moglibyśmy określić efekt owej aktywności m ian em od-mowy: nie pozw alając słuchać, policja odm aw ia aktyw ności w yp ow iadającej się je d n o stk i s ta tu su m o w y Jeżeli zaś człow iek nie p o słu g u je się m ow ą, a w obec tego n ie je st w sta n ie w y arty k u ło w ać sw oich d ążeń „po ludzku”, niechybnie staje się - przynajm niej w edług Greków - barbarzyńcą, obcym, który, jak przypom ina czytający Arystote­ lesa L atour (2009: 116), „stara się sw ą bezdyskusyjną w ład zą p rzerw ać p o w o ln ą p ra c ę re p re z e n ta c ji”. W łaściw ym te m a te m naszej refleksji je st zatem n ieb ezp ieczeń stw o p o p a d n ię c ia w b arb arzy ń stw o , to zaś, jeśli pam iętam y o etymologii frapującego słow a barbaros, zaw ierającego niefunkcjonalną repetycję asem antycznej cząstki bar (pow stałą najpew ­ niej w intencji p rzed rze źn ien ia niezrozum iałej i bełkotliw ej m ow y cu ­ dzoziem ca), oznacza - ni m niej, ni w ięcej - ją k a n ie się. Za „postać p o ­ ję c io w ą ” polityki należy u z n a ć b ezsk u teczn ie p ró b u jąc eg o n aw iąz ać k o m u n ik ację w p rz e s trz e n i polis ją k ałę, p rzec zu w a jące g o je d n o c z e ­ śnie, że tylko zbaw ien n a obecność tłu m acz a m ogłaby go uratow ać.

Od kapłana do impotenta, czyli dylematy polityka

Ze najlepsze exemplum tak rozum ianego „jąkały” - ale rów nocześnie za najw iększe być m oże w yzw anie dla optym izm u L ato u ra - n ależało ­ by u zn ać tytułow ego b o h a te ra ostatniego, ukończonego w 1891 roku, u tw o ru H erm an a M elville’a Billy Budd7, nazw anego p rzez K lausa Lan- zingera „podsum ow aniem osiągnięć i esencją jego m ądrości” (1989: 64). K iedy n iepiśm ienny m a ry n arz-zn ajd a W illiam B u d d zjaw ia się n a p o ­ kładzie „N ieposkrom ionego”, okrętu stanow iącego zgodnie z antycznym to p o sem synek d o ch ę p ań stw a, nie p rzy p u szcza naw et, że jego w ad a w ym ow y (jak p isze Melville, „skłonność do pew nej organicznej u ło m ­ ności - m niejszego lub w iększego ją k a n ia czy n aw et czegoś g o rszeg o ” - s. 27) w y d atn ie przyczyni się do jego politycznej i osobistej tragedii.

M ogłoby w ydaw ać się, że stru k tu ra fab u larn a Billy’ego Budda ideal­ nie w pisuje się w G irardow ski m odel w ykluczenia kozła ofiarnego: już w e w stęp ie o raz w p ierw szy ch ro z d ziałac h M elville w p ro w a d z a nas w sytuację kryzysu (w edług G irard a, „ogólnego o d ró żn o ro d n ie n ia”8),

7 H. M elville, Billy Budd, tłu m . B. Zieliński, PIW, W arszaw a 1978; w szystkie cytaty z tej lo k a ­ lizacji w n a w ia s a c h w tek ście głów nym .

8 Te i ko lejn e o k re śle n ia w tym z d a n iu za: R. G ira rd , Kozioł ofiarny [1982], tłu m . M. G oszczyń­ ska, Ł ódź 1991, s. 37.

(9)

n a który sk ła d ają się w y d arzen ia o k reślan e w h isto rii am erykańskiej m a ry n a rk i w ojennej m ia n e m W ielkiego B u n tu (zb ro d n ie „odróżno- ro d n ia ją c e ”); now o p rzyjęty n a statek Billy w y ró żn ia się w yjątk o w ą m łod zień czą u ro d ą i siłą, k tó re sp raw iają, że p red esty n o w an y je st on do roli oskarżonego o p arty cy p ację w ew en tu aln y m szerzen iu się na o k ręcie n astro jó w an ty p a ń stw o w y c h (zn ak i „ o d ró ż n o ro d n ia ją c e ”); w re sz c ie sk azan y n a sk u tek n ie sp raw ie d liw eg o o sk a rż e n ia p ro fo sa C laggarta staje się on „kozłem o fiarnym ”, zaś jego p u b liczn a egzeku­ cja p ełn i funkcję sw oistego oczyszczenia w spólnoty z re p re z e n to w a ­ nego p rzez niego n ad m iaru , który zaburzył jej funkcjonow anie („prze­ m o c ”)9. N ie m o żn a n ie zau w aża ć je d n ak , że tego ty p u in te rp re ta c ja h istorii „Przystojnego M ary n arza” jaw i się jako niepokojąco niepełna: nie daje odpow iedzi n a p rzynajm niej kilka w ażn y ch pytań, tak że tych dotyczących decyzji p isarsk ich M elville’a, m iędzy innym i ak ce n to w a­ n ia p o staci i roli C laggarta (u G irard a nacisk położony je st n a an o n i­ m ow y tłu m i jego skłonność do aktów p rzem o cy 10, M elville zaś w ielo ­ k ro tn ie daje n a m do zro zu m ien ia, że n ielu biany n a o kręcie C laggart n ie m ógłby re p re z e n to w a ć in teresó w zbiorow ych), a p rz e d e w szy st­ kim k ap itan a okrętu, Św ietlistego Vere’a: to jego ro zb u d o w an a m ow a sąd o w a d o m in u je n a d ro zc iąg n iętą k u lm in acją i stan o w i b e z p o śre d ­ n ią przyczynę sk azan ia Billy’ego n a śm ierć. Z d om inow ani p rzez e ru ­ dycję i p ow ag ę k a p ita n a ław nicy w ied zą doskonale, że naiw n y i n ie­ dośw iadczony Billy p ad ł ofiarą intrygi, a je d n ak (w edług zaostrzonych k ry terió w obow iązującej w ów czas U staw y o B uncie) za m o rd erstw o p o w in n i w ym ierzyć najw yższy w y m ia r kary, n iezależnie od tego, że byliby skłonni klasyfikow ać je jako w ynik nieszczęśliw ego zbiegu o ko­ liczności: w strząśn ięty nieuczciw ym oskarżeniem , nie m ogący w y du ­ sić z siebie an i słow a m ary n arz-jąk ała zacin a się, p ra g n ą c zaś w ja k i­ kolw iek sposób u sto su n k o w ać się do o szczerstw a, u d e rz a C lagg arta w tw arz, co okazuje się ciosem śm iertelnym . O dnoszące się do o d czu ­ w an y ch p rzez ław ników w ątp liw o ści i w y rzu tó w su m ien ia słow a w y­ pow iedziane p rzez Vere’a w trak cie p ro cesu w p ro w ad zają nas w sam e

9 N ad m ia ro w o ść B illy'ego p o d k re ś la n a je s t p rz e z M elville'a w ielo k ro tn ie: c zytelnikow i z o ­ sta je o n p rz e d sta w io n y ja k o „w zór d o sk o n ało ści” (s. 11) i „klejnot p ra w d ziw y ” (s. 16), jeg o p o ­ s ta ć ja w i się ja k o „ ro zśw ie tlo n a od w e w n ą trz ”, a jeg o u r o d a ja k o „w ybitna” (s. 70); w tra k c ie tr w a n ia a k cji Billy p o ró w n y w an y je s t d o A polla (s. 17), do H e rk u le sa i in n y c h h e ro só w (s. 21 i 70), łączn ie z A chillesem (s. 60), d o „m orskiego H y p e rio n a ” (s. 91), b ib lijn y ch D a w id a (s. 71) i Iz a a k a (s. 138), d o „A dam a p rz e d u p a d k ie m ” (s. 101), a n a w e t d o „an io ła b o ż eg o ” (s. 112). W m o m e n c ie egzekucji „U rodziw ego M a ry n a rz a ” ze w s c h o d u idzie „m iękka św iatłość, rzekłbyś, r u n o B a ra n k a B ożego u jrz a n e w m isty czn y m w id z en iu ” (s. 153).

10 „Jed n o stk i sk ła d ają c e się n a tłu m zaw sze s ą p o ten c jaln y m i p rz eśla d o w c am i, b o w iem m a ­ rz y im się oczyszczenie w sp ó ln o ty z e le m en tó w nieczystych, k tó re j ą d em o ralizu ją, ze zdrajców , k tó rzy j ą p o d k o p u ją ” (R. G ira rd , Kozioł ofiarny, dz. cyt., s. 26).

(10)

sedno w łaściw ego konfliktu B illy’ego Budda: „To je st N atu ra. Ale czy te guziki, k tó re nosim y n a m u n d u ra c h , św iad czą, że m am y obow iązek w iern o ści w obec N atury? Nie, w obec k ró la ” (s. 128). O dw ołując się - ja k A rystoteles - do p o rz ą d k u n atu raln eg o , k a p ita n m o m en taln ie in ­ sta lu je w sw ym dysk ursie szty w n ą h ie ra rc h ię , b ę d ą c ą n astęp stw em ta k b ard zo krytykow anej p rzez L ato u ra dw uizbow ej konstytucji rze­ czywistości. Daje ona politykow i kom fort i sam ozadow olenie, w ynika­ ją c e z całkow itej se p arac ji „n atu raln y ch ” podrygów su m ien ia i „nad­ n a tu ra ln e g o ” p ra w a ; i ta k Vere u sp o k a ja ć m o że B u d d a sło w am i: „Wierzę ci, mój ch ło p cze” (s. 122), aby chw ilę później z zim n ą k rw ią sk azać go n a śm ie rć i u sp raw ied liw ić to form ułą: „Wszelako p ew ien jestem , że m a on ta k s z la c h e tn ą n atu rę , że gdyby w iedział, co dzieje się w naszych sercach , zaiste w spółczułby nam , n a k tórych w ojskow a konieczność n ak ład a ta k ciężki p rzy m u s” (s. 132). Łatwo je st krytyko­ w ać tego ty p u p o staw ę ja k o p rzy godną, je d n o stk o w ą hipokryzję; za ­ słu g ą now eli M elville’a je st je d n a k p o djęcie znaczn ie bardziej in te re ­ su ją c e g o e k s p e ry m e n tu m y ślow ego: p rz e d s ta w ia o n V ere’a ja k o p o stać n ien ag an n ą, k tó ra m im o że u m ie ra z im ien iem Billy’ego B u d ­ d a n a ustach , to je d n a k - ja k zostaje p od k reślo n e - nie odczuw a „wy­ rzu tó w su m ie n ia ” i od ch od zi w poko ju (s. 163)11. Tak sp o rtreto w an y Vere jaw i się jak o polityk n ieo m al idealny, który odrzuciw szy ta k w aż­ n ą d la ró w ieśn ik a M elville’a, H e n ry ’ego D avida T h o reau m ożliw ość obyw atelskiego n ie p o słu sz eń stw a, w y pełnia zad a n ie n a rz u c o n e m u p rzez państw o , p ra w o i cyw ilizację boh atersk o , do końca.

A je d n a k Vere p o p ełn ia błąd: nie w tra k c ie p o sied zen ia sądu, ale w cześniej, zezw alając n a b e z p o śre d n ią k o n fro n tację C lag garta i

Bil-11 W ym ow ę ow ego e k sp e ry m e n tu g u b i o p e ro w a w e rsja B illy’ego Budda s k o m p o n o w a n a p rz ez B e n ja m in a B r itte n a w 1951 ro k u . K ład ąc n a cisk n a p o sta ć V ere'a, a u to rz y lib re tta , E.M. F o rster i E. Crozier, w p ro w a d z a ją o b e jm u jąc ą p ro lo g i epilog ra m ę kom pozycyjną, d zięki k tó rej w ła śc i­ w a a k cja p rz e d s ta w io n a je s t ja k o re tro s p e k c ja s ta reg o ju ż k a p ita n a V ere'a, o d czu w ająceg o silne w y rzu ty s u m ie n ia n a w e t p o w ie lu lata c h : „P rzecież m o g łem go ocalić. W iedział o tym , n a w e t jeg o to w arzy sze w iedzieli, ch o ć uciszyły ic h ziem skie p ra w a. I cóż u c zy n iłem ? ” (A. Tuchow ski,

Benjamin Britten. Twórca, dzieło, epoka, M usica Iag ello n ica, K raków 1994, s. 163). P arad o k saln ie Brit- ten o w sk i Vere je s t z a b a rd z o człow iekiem , aby m ó c sp ro w o k o w ać u o d b io rcó w n am y sł n a d a n ­ ty n o m ia m i polityki. W ż a d e n sposób n ie z m ie n ia teg o o d czy tan ie H e len Geyer, zd an iem której, d zięki „isto tn em u p rz e su n ię c iu akcentów , d ra m a t B ritte n a p rzy jm u je w y m iar klasycznej tra g e ­ dii. (...) D o p iero w e rs ja B ritte n o w sk a s tw a rz a m o żliw o ść p rz y ró w n a n ia tr z e c h b o h a te ró w d o ró w n o ra m ie n n e g o tró jk ą ta , k tó reg o antypody, czyli B u d d i C lag g art ja k o p erso n ifik acje d o b ra i zła, z n a jd u ją sw ój p u n k t o d n ies ie n ia w p o sta c i k a p ita n a. (...) Vere je s t z o b o w iązan y ro z strzy ­ g n ąć p o m ięd zy ra c ją sta n u , tzn. P ra w e m w ojennym , i osobistym u czu ciem , p ry w atn y m osądem . M usi w y d ać p u b licz n ie w y ro k m ają cy ra n g ę p o w szech n ie obow iązu jąceg o p ra w a. R ozstrzygnię­ cie n a stęp u je w d u c h u tra g e d ii an ty c zn e j” (H. Geyer, Billy B u d d - współczesny mit. Rozważania nad Brittenowską alegorią dobra i zła, tłu m . N. B abińska, „De M u sica”, 2009, n r 4 -5 , s. 94). O szczeg ó łach p ra c y F o rs te ra n a d lib re tte m zob. I. M o rra, „A Song not W ithout Words”: Singing Billy B udd, w: Li­ terature and Musical Adaptation, red . M ichael Meyer, R odopi, A m ste rd am -N e w York 2002, s. 7-27.

(11)

ly ’ego w k a p ita ń s k ie j k aju cie. D ziała on w ó w c zas d o k ła d n ie ja k R a n c iere’ow ski polityk, obaw iający się, by u p ersonifikow any w k o n ­ flikcie dw óch członków jego załogi „b u n t” nie stał się „w idzialny” na pokładzie. Jeśli je d n ak rację m a rów nież Latour, a p ierw sze p rzy k aza­ nie uczestn ictw a w polityce brzm i: „Umieć zw ątpić w sw oich rzeczn i­ k ó w ” (2009: 105), to po lity k a p o w in n a cec h o w ać u m iejętn o ść zdy­ sta n so w a n ia się zaró w n o w o b ec „ n a tu ra ln y c h ” w y rzu tó w su m ie n ia i em ocji, ja k i w obec jak o ści pełnionej p rzez siebie funkcji - ale ju ż nie w o b ec sam ej in sty tu cji rzec z n ictw a . K a p ita n „N iep o sk ro m io n eg o ” zdaje się sądzić, że o d dając Billy’em u głos, w yśw iadcza m u przysługę i d ziała n a jeg o korzyść. W rzeczy w isto ści je d n a k p o zb aw ia go p o ­ śred n ictw a tłu m acza, zaś pozostaw iony sam em u sobie niew ykształco­ ny i naiw n y m ary n arz, nie b ęd ąc w stan ie o dpow iednio zareag o w ać n a o sk arżen ie C lag g arta, z a c in a się. C hociaż Vere staje po s tro n ie sw ego p o d o p ie c z n e g o i z a u w a ż a ją c jeg o a rty k u la c y jn e problem y, u sp ok aja go „ojcow skim i w to n ie ” słow am i: „Nie m a p o śpiechu, mój chłopcze. N ie śpiesz się, nie śp iesz”, jego w yrozum iałość ty m bardziej „pobudza Billy’ego do ty m gw ałtow niejszych wysiłków, aby p rz e m ó ­ w ić - w ysiłków w p ręd ce zakończonych sp o tęg o w an iem p a ra liż u i n a ­ d ający ch tw a rz y w yraz, k tó ry było u d rę k ą o g lą d a ć ” (s. 110). C okol­ w iek ro b iłb y Ś w ietlisty Vere i ja k k o lw ie k se rd e c z n y by był, jeg o d z ia ła n ie m oże p rzy n ie ść tylko sk u tek o d w ro tn y do d ek laro w an y ch p rzez niego zam ierzeń; „nie śpiesz się” k atalizu je n ieb ezpieczn ą re a k ­ cję i p rzy śp iesza w ybuch. S y tuacja V ere’a (zw róćm y uw ag ę n a z n a ­ cze n ie jego im ien ia) w y ra ż a d y le m at p re te n d u ją c e g o do d z ia ła n ia zgodnie z p ra w d ą polityka, d o strzegającego d rg ające u sta człow ieka p rób ująceg o w ypow iedzieć sw oją biedę, którego los został m u p o w ie­ rzony, i p rzec zu w a jące g o , że w arty k u lacji tej sk ry w a się o b ie tn ica praw dy. Tym czasem skrzyw dzeni i p o n iżen i nie zam ien ią się w złoto- ustych o rato ró w tylko dzięki tem u, że um ożliw i się im dostęp do m ów ­ nicy; p om im o o d pow iednich p rzym iotów i po dk reślan ej p rzez Melvil- le ’a w ra ż liw o ś c i i s e rd e c z n o ś c i V ere n ie zd o ła ł o b ro n ić sw ojego p o do piecznego p rz e d p ra w a m i instytucji.

C hociaż w ięc n iew ątp liw ie o d rzu cić należy k o n sek w en tn ą ap lik a­ cję G irardow skiego m ech an izm u kozła ofiarnego do now eli Melville- ’a, nie p o w in n iśm y tra c ić z oczu w yrazistej asy m etrii tej sceny: p o ­ ró w n y w an y do „m orskiego p o tw o ra ” i „ryby d rę tw y ” C lag g art je s t d rap ie żcą, zaś „zah ip n o ty zo w an y ”, „p orażony b iały m tr ą d e m ” Billy ja w i się jak o p rz e d m io t jeg o łowów, d o zn ający arty ku lacy jn y ch m ę ­

cza rn i porów nyw anych do duszenia się i bycia zakopyw anym żyw cem (s. 109). Jeżeli je d n a k je st on ofiarą, to n ie w y łączn ie C laggarta, ale p rz e d e w szystkim n aiw ności re p re z e n ta n ta w ładzy p rzejaw iającej się

(12)

w w ierze, że je śli tylko d o p u ści on m a ry n a rz a -a n a lfa b e tę do głosu, z ła tw o ścią o dpow ie m u on n a z ad a n e m u p rz e d m a je sta te m p ra w a „trud ne p y ta n ie ” (s. 110), w cudow ny sposób rozw iew ając zbierające się n ad statk iem -p ań stw em niskie, b u rzo w e chm ury.

Od szatana do obywatela, czyli metamorfozy demagoga

Jeśli pozw olim y sobie n a kolejny myślowy eksperym ent i abstrahując od jedn ozn aczn ie nacechow anych opisów Claggarta, przedstaw ionego jak o p rzyk ład Platońskiej „niepraw ości zgodnej z n a tu rą ” (s. 66) oraz uosobienie zła (w operze B ritten a Billy rzu ca się na C laggarta z okrzy­ k iem „ S z a ta n !” n a u stach ), sp ró b u je m y sp o jrz e ć n a niego z boku, otrzym am y o b raz zatro sk a n eg o obyw atela, który korzystając z p rzy ­ sługującego m u p ra w a głosu, w y raża sw e zaniep o k o jen ie o należyte funkcjonow anie polis. P róbkę takiego spo jrzen ia daje n a m sam Melvil­ le, cytując - zgodnie z p o ety ką m im etyzm u form alnego - fikcyjny a r­ ty k u ł p o św ię c o n y z d a rz e n io m n a „ N ie p o sk ro m io n y m ”, w k tó ry m C laggart p rzed sta w io n y je st jako „zacny i d elik atn y ”, p ełn iący sw oją „niew dzięczną fu nkcję” z „gorącym p atrio ty zm em ” (s. 164). Choć in ­ te n cje M elville’a w y d ają się ironiczne, z politycznego p u n k tu w id ze­ nia p reze n to w an a w artykule persp ek ty w a je st ja k najbardziej w łaści­ w a: ja k o o b y w a te l C la g g a r t m a p r a w o w y s tą p ić ze s w o im i ro szczen iam i, m oże rów n ież w ykazać się zn ajo m o ścią reto ry k i oraz in telig en cją n a k a z u ją c ą m u z a b ra ć głos w n ajb ard ziej sprzy jający m m om encie (w sytuacji ogólnego „podniecenia” po nieudanej pogoni za nieprzyjacielską fregatą, k tó ra sp ro w a d za n a p o k ład „niebezpieczeń­ stw o ro zn ie cen ia d rzem iące g o ż a r u ” rew o lu cji - s. 199). Billy n a to ­ m iast nie m a p ra w a artyk u ło w ać sw oich racji inaczej, niż posłu g u jąc się m ow ą, zaś za odstępstw o od tej zasady m usi p o n ieść karę. N aw et jeśli uznać, że n a stryczek p ow iódł go p rzyp ad ek zw iązany z p rzy g o d ­

n ą c ie le sn ą u ło m n o śc ią , n ie z m ien ia to faktu, że to u p ra w ia n a n a okręcie polityka nie zap ew n iła niep iśm ien n em u ją k ając em u się zn aj­ dzie, którego n iew inność aż b iła w oczy, odpo w ied n ich w aru n k ó w do obrony. Z am iast n ich stw orzyła sytuację, k tó ra nie resp ek to w ała jego o g ran iczeń i zm usiła go do użycia p rzem o cy - n astęp n ie zaś w ym ie­ rzyła m u za to najw yższy w y m iar kary. C laggart o siągnął zw ycięstwo ju ż w m om encie, w którym Billy „znalazł się niejako zam knięty w k a ­ ju c ie ” (s. 108), stanow iącej synekdochę p rzestrz en i politycznej dyspu­ ty (agory), w kolejnych ro zd ziałach przem ieniającej się w p rzestrz eń w ym iaru spraw iedliw ości (trybunału). W obliczu konsekw entnych r u ­ chów C laggarta oraz chłodnego, choć serdecznego form alizm u Vere’a

(13)

zac h o w an ie Billy’ego m usi ja w ić się jako p rzy n ależn e - by użyć sfor­ m u ło w an ia M elville’a - „bezsprzecznie b arb arzy ń c y ” (s. 145). W myśl ro zró żn ien ia A rystotelesa, dając dow ód n a to, że „nie je st zdolny w y­ m ów ić słów ”, Billy d eg radu je się do p o ziom u „w ydających głos” zw ie­ r z ą t12. Jak b arb arzy ń c a nie m a on języka: zanurzony w cielesności gło­ su m o że alb o z a m ilk n ą ć , alb o - u c ie c się do si.y. S iła zab ó jczej dialektyki m ilczenia i an tag o n izm u potężnieje, u n ie ru c h a m ia ją c B il­ ly’ego w okow ach niem ocy13.

Oto n iep ok o jące ją d ro te sta m e n tu M elville’a: d y lem at V ere’a je st dy lem atem każdego bez w yjątku polityka, zaś n a krzyw dę Billy’ego - i m ilionów m u podo b n y ch - polityka nigdy nie b ędzie p o trafiła o d n a ­ leźć le k arstw a . K lu czo w a sc e n a o p o w ia d a n ia H e rm a n a M elville’a ja w i się zatem jak o p rzejm u ją ca m etafo ra jed n eg o z najw ażniejszych dy lem ató w polityczności: Billy B u d d odgryw a w niej ro lę re p re z e n ­ ta n ta ludu, czyli w ykluczonych z p rzestrz en i m ow y (demos)14, C laggart - dem agogii, n a to m ia st Vere - władzy. Zgodnie z ro zró żn ien iem b el­

12 Zob. c y to w an y ju ż fra g m e n t Zagadnień przyrodniczych (A rystoteles, Zagadnienia..., dz. cyt., s. 580). N iezw ykle in te res u jąc e s ą w ty m św ietle u w a g i A rystotelesa n a te m a t ją k a n ia i z a c in a ­ n ia się, n a p rz y k ła d taka: „D laczego w o d ró ż n ie n iu d o in n y ch s tw o rz eń tylko człow iek b y w a j ą ­ k ałą? Czy dlatego, że tylko o n u c zestn ic zy w d a rz e mowy, in n e n a to m ia s t stw o rz en ia u c z e stn i­ c z ą w g łosie? Ci zaś, k tó rz y się ją k a ją , ro z p o rz ą d z a ją w p ra w d z ie gło sem , lecz n ie s ą z d o ln i m ó w ić p ły n n ie ” (tam że, s. 585). In tu ic je A rystotelesa w a rto zestaw ić z ro z w a ż a n ia m i k o m p ara - ty sty M a rc a S h e lla - o b e jm u jąc y m i z a ró w n o b a d a n ia n a d specyficznym i fo rm am i ją k a n ia się zw ierząt, ja k i n am y sł n a d fikcyjnym i p o sta c iam i zw ierząt-jąkałów , ta k ic h ja k a n im o w a n y Porgy Pig (M. Shell, Stutter, H a rv a rd U niversity P ress, C a m b rid g e -M assa ch u setts-L o n d o n 2005, s. 7 6 - 101) - a tak ż e ze w sp ó ln y m tek s te m D o n ald a W eslinga i T adeusza S ła w k a p o św ię co n y m „arty ­ k u la c ji m in im a ln e j” (D. W esling, T. S ław e k , Fish and Bird: M inim al Articulation, w: D. W esling, T. Sław ek, Literary Voice. The Calling o f Jonah, S ta te U niversity of N ew York P ress, N ew York 1995, s. 31 -8 4 ). W ięcej n a te m a t in te rd y sc y p lin a rn y c h b a d a ń n a d g ło sem zob. D. A p p elb au m , Voice,

S ta te U niversity o f N ew York P ress, N ew York 1990.

13 N ie d o k o ń c a tr a f n a je s t m o im z d a n ie m in te rp re ta c ja H a n n y A rendt, a k c e n tu ją c a p o d o ­ b ień s tw o re la c ji B u d d - Vere d o s p o tk a n ia J e z u sa i W ielkiego In k w izy to ra z Braci Karamazow D o­ stojew skiego (za k tó ry ch a rc h ite k st u z n a ć m o ż n a z k olei scen ę p rz e słu c h iw a n ia J e z u sa p rz e z Pi­ łata). Czytam y w k siążce O rewolucji: „M ilczenie Je z u sa i ją k a n ie się B illy'ego B u d d a w sk az u ją n a to sa m o , a m ia n o w ic ie n ie c h ę ć d o w szelk ie g o ty p u o rz ek a ją c ej lu b a rg u m e n tu ją c e j w y m ian y z d a ń , w k tó rej k to ś m ó w i d o k o goś o czym ś, co in te re s u je o b ie s tro n y (...) Takie »m ów ione« i u a rg u m e n to w a n e z a in tere so w a n ie św ia tem je s t z u p ełn ie o b ce w sp ó łczu ciu , k tó re z w ra c a się w y łączn ie i z ż a rliw ą s iłą k u sa m em u c ie rp ią c e m u czło w iek o w i” (H. A rendt, O rewolucji [1963], tłu m . M. G odyń, Czytelnik, W arsz a w a 2003, s. 105). D o c en ia ją c w a g ę glo ry fik o w an eg o p rz ez A ren d t in d y w id u aln eg o cie rp ie n ia, „znoszącego d y sta n s” i p rz ek ra c z ają ce g o politykę, zauw ażyć m u sim y że o ile m ilczen ie Je z u sa m ia ło c h a ra k te r św iad o m eg o , reto ry c zn e g o w y boru, m a ją c e ­ go n a celu w y e k sp o n o w an ie siły o d p o w ie d z i w p o s ta c i w ie ń cz ąc e g o sc e n ę p o c a łu n k u - p isze A rendt: „In ten sy w n o ść teg o słu c h a n ia [Jezusa] p rz e k sz ta łc a m o n o lo g w d ialo g ” (tam że, s. 104) - o tyle zacięc ie się B u d d a m a genezę so m a ty c z n ą i u w a ru n k o w a n e je s t w a d ą w ym ow y m ło d eg o m a ry n a rz a . Jezu s m ów i, m ilcząc, Billy m ilczy, p ró b u ją c m ów ić.

14 Pisze R anciere: „Do demos p rzy n ależy ten , k to się n ie liczy, k to n ie m a g ło su i d lateg o nie m o że być słyszany. (...) Z demos w yw odzi się ten , k to m ów i, ch o ciaż n ie m a m ów ić, i b ierz e u d z ia ł w tym , w czym b r a ć u d z ia łu n ie p o w in ien ” (J. R an ciere , Dziesięć tez..., dz. cyt., s. 23-24).

(14)

gijskiej filozofki C h antal Mouffee, o p a rta n a w ykluczeniu i przem o cy reakcja antagonistyczna pojaw ia się tam , gdzie - n a skutek ograniczeń artykulacyjnych - niem ożliw e staje się zaistnienie relacji agonicznej: w e w łaściw ym sensie politycznej, a opartej - ja k m ożem y d o d ać - na aktyw ności tłum aczenia; jeśli je d n o stk a nie m a m ożliw ości społecznej a rty k u la cji sw o ich d ążeń, zm u sz o n a je s t p ró b o w a ć arty k u ło w a ć je inaczej15. D ram at w ykluczonego ze sfery dyskursu politycznego je st za­ te m d ra m a te m ją k ały - w ie, co ch ce p o w iedzieć, n ie p o tra fi je d n a k tego zrobić, nie znajduje tłu m acz a (rzecznika), który m ógłby w yrazić jego dążenia, n a skutek czego jego racje nie zn ajd u ją w łaściw ej arty ­ kulacji. Billy B u d d p rzy zn aje to n a procesie: „Gdybym m ógł p rz e m ó ­ w ić, n ie byłbym go uderzył. Ale n ik czem n ie sk łam ał m i w oczy, i to w obecności m ojego k ap itan a, i m u siałem coś odrzec, a m ogłem w y­ pow iedzieć to tylko u d erzen iem . Boże, zm iłuj się n ad e m n ą !” (s. 122).

W szyscy jesteśmy barbarzyńcami?

K iedy w d ru g im ro zdziale sw ego u tw o ru M elville określa swojego b o h a te ra jak o „pod w ielom a w zględam i w łaściw ie coś w ro d zaju p r a ­ w ego barbarzyńcy, z ap ew n ie takiego ja k Adam, zan im u k ład n y w ąż w k ręcił się w jego to w a rzy stw o ” (s. 25), w ydaje się nam , że w k o n ­ w en cjo naln y sposób p o d k reśla on jego niew inność, ak tu alizu jąc przy okazji - ta k w ażny dla rew olucji francuskiej - m it „dobrego d zik u sa”16. Gdy je d n ak chw ilę później w spo m n i o jedynej „wadzie w ym ow y” m ło­ dego m a ry n a rza , sk ieru je n a sz ą u w ag ę n a w łaściw ą, „jąkalską” ety­ m ologię określen ia barbaros. W końcu, p o w racając do tego te m a tu ju ż po w yd aniu n a „m łodego b a rb a rz y ń c ę ” (s. 147) w yroku śm ierci, M e­ lville w y raźn ie p o d k reśli p rz y ro d z o n ą b a rb a rzy ń sk o ści relatyw ność.

15 Pisze Mouffe: „w sytuacji b r a k u kanałów , d zięki któ ry m konflikty m ogłyby p rz y b ra ć p o stać »agoniczną«, w y ra ż a ją się o n e w try b ie an tag o n isty czn y m . Z am iast w ięc w y ra ża ć opozycję m y/ o n i ja k o p o lity c zn ą k o n fro n ta c ję m ięd zy »przeciw nikam i«, p rz e d sta w ia się j ą ja k o k o n fro n ta c ję m o ra ln ą m ięd zy d o b re m a złem , w k tórej p rz ec iw n ik m o że być p o strz eg a n y jed y n ie ja k o w róg, k tó reg o n ależy z niszczyć” (Ch. M ouffe, Polityczność, dz. cyt., s. 20). P rze n o sząc in tu ic ję M ouffe n a p o z io m m e ta litera ck i, u z n a ć m o ż n a zd ecy d o w a n ie d o m in u ją c e w re c e p c ji B illy’ego Budda in te r­ p re ta c je re lig ijn o -m o raliza to rsk ie z a an tag o n isty czn e, a co z a tym idzie, n ieu c ze stn icz ąc e w b u ­ d o w a n iu d e m o k raty cz n ej w sp ó ln o ty politycznej.

16 Z daniem A rendt, Billy Budd p o w stał jak o konsekw encja rew olucji francuskiej i stan o w i kryty­ k ę w y n iesio n ej p rz e z n ią n a s z ta n d a ry tezy R o u sseau , „głoszącej, że c zło w iek w sta n ie n a tu ry je s t dobry, zły zaś staje się d o p ie ro w sp o łeczeń stw ie” (H. A rendt, O rewolucji, dz. cyt., s. 100); n e ­ gaty w n ą ocen ę rew olucji artykułuje sam Melville, odsyłając ra z p o ra z d o jej h aseł z a p o m o cą w ie­ lu aluzji i o d niesień (na przykład n azw okrętów , tak ic h ja k „P raw a człow ieka”, „Wolter”, „D iderot” czy „A teista”), a tak ż e w p ro s t, p isz ąc w e w p ro w a d z ają cy m ak ap icie now eli: „ S a m a R ew olucja n a ty c h m ia st p rz e m ie n iła się w krzyw dzicielkę, jeszc ze b a rd ziej cie m ię sk ą od k ró ló w ” (s. 7).

(15)

P rzyp o m in ając, że ro d a cy B illy’ego, „brytyjscy je ń c y (...) jak o żywe tro fea m usieli kroczyć w Rzym ie w poch o d zie triu m faln y m G erm ani- c u s a ”, zazn aczy on, że p o d o b n ie „dziś n aw ró ceń cy z p o m n iejszy ch w ysp m orskich byw ają w ożeni do L ondynu” (s. 145). Z am iast zaś o po­ w iedzieć k tó rąś z licznych anegdot, ja k ie zg ro m ad ził w tra k c ie sw o ­ ich o rien taln y c h podróży, ta k in sp iru jący ch d la jego pierw szych, n a poły autobiograficznych pow ieści ( lypee, Omoo) oraz w p ełn i ju ż fikcyj­ nego Mardiego, przytoczy zac h o w a n ą w k ro n ik ach w ypow iedź je d n e ­ go z papieży, który w itając przy p ro w adzo n y ch p rz e d jego oblicze „wy­ b r a n y c h o k a z ó w s p o ś r ó d p ie r w s z y c h b r y ty js k ic h n e o fitó w , naw ró co n y ch n a w ia rę ch rześcijań sk ą przynajm niej n o m in aln ie i z a ­ w iezionych do R zym u”, m iał pow iedzieć „Angeli (m ając n a myśli: An­ glicy, dzisiejszy w yraz pochodny), ta k w ięc ich nazyw acie? Czy d la te ­ go, że p rz y p o m in a ją an io łó w ?” (s. 146). Z w róćm y u w ag ę n a fo rm ę w ypow iedzi h ierarchy : n a p rzy w itan ie now ych „braci w C h rystu sie” zw rac a się on w łaściw ie do „sw oich” ludzi, reze rw u ją c dla neofitów fo rm ę trze cio o so b o w ą („ich”). W trącen ie „przynajm niej n o m in aln ie”

(at least nominally such) nie po zo staw ia złudzeń, że opisyw ana „w izyta”

przeb ieg a w ed łu g takiego sam ego k o lonialnego w zo rca ja k k o m u n i­ kacja z „tak zw anym i »dzikimi« m ieszkańcam i Tahiti za czasów k a p i­ ta n a C ooka” (s. 147). R ezygnując z egzotycznego, kolonialnego w zo r­ ca m ó w ie n ia o b a rb a rz y ń stw ie , a u to ż sa m ia ją c z ty m o k reślen iem m ieszkańców Anglii (i to d w ukrotnie, niczym w zająknięciu: w an eg ­ d o ta c h o c e s a rz u i p ap ież u ), w ysyła M elville czy teln y k o m u n ik at: p rz e strz e n ią b a rb arzy ń stw a nie je st tro p ik aln a dżungla, an i n aw et nie n ie u sta n n ie p rzem ieszcz ając e się te ry to riu m g ra n ic z n e odd zielające od siebie kultury, ale każde m iejsce, k tó re o rg an izo w an e je st n a s p o ­ sób polityczny. Tego typu po jm o w an ie b arb arzy ń stw a nie m oże p o zo ­ stać bez w pływ u n a in terp re ta cję opow iadanej n a m historii: Melville w spo m ina, że w późniejszych p lo tk ach i po g ło sk ach decyzja Ś w ietli­ stego Vere’a o cichym i szybkim sk azan iu B u d d a w kapitańskiej k aju ­ cie, ukryw ającej przebieg p ro ce su p rzed oczym a załogi, u zn an a zo sta­ ła za n a z b y t p o d o b n ą do „polityki p rzy ję tej w ow ych tra g e d ia c h pałacow ych, k tó re nie raz się zd arzały w stolicy założonej p rzez P io­ tr a B arbarzyńcę, w ielkiego głów nie dzięki sw ym zb ro d n io m ” (s. 116). R zucone m im o cho dem p o ró w n an ie zdjętego tro sk ą o należyte resp ek ­ tow anie p raw a Vere’a do ca ra Piotra I, określonego tu rzadkim , jeśli nie w ręcz w ym yślonym przez M elville’a, przydom kiem Peter the Barbarian, o d w ra c a p rz y p isa n e p ro ta g o n is to m role. To n ie sk azan y n a śm ie rć Billy je s t w po to czn y m , n eg atyw ny m tego słow a z n ac zen iu „ b a rb a ­ rzyński”; n a przydom ek ten zasługuje raczej polityk, który p ostaw ił go

(16)

w sytuacji niem ożności ag on u i konieczności an tag o n izm u - n iezależ­ nie od tego, czy je st on słynącym z ok ru cieństw a care m Rosji, czy zn a­ nym z ugodow ości i ro zsąd k u k a p itan em „N ieposkrom ionego”.

Aby in terp retacy jn y p o te n cjał tego typu dygresji nie u szedł u w ad ze czytelnika, kieruje do niego M elville m e taliterac k ą w skazów kę:

Kiedy przychodzi do pisania, jakkolw iek by ktoś był zdecydow any trzy m ać się głów nej drogi, zaw sze z n a jd u ją się jakieś bo czn e ścieżki m ające pow ab, k tó rem u niełatwo się oprzeć. Przyzywany przez geniusz Nelsona, m a m zam iar zabłąkać się n a ta k ą ścieżkę. R ad będę, je śli czytelnik zech ce m i d o trzy m ać to w arzy stw a. Przy­ najm niej m ożem y sobie obiecać tę przyjem ność, która, ja k m ó w ią złośliwie, tkw i w grzechu - albow iem literackim grzechem będzie takie zboczenie z drogi (s. 32).

W ystępek, do którego n am aw ia nas p isarz (nie pozo staw iając je d ­ no cześn ie alternatyw y, je śli tylko p ra g n ie się p o zo stać czytelnik am i jeg o now eli), rych ło okaże się, ja k m o żn a się dom yślać, szczęśliw ą w in ą (felix culpa) - u tw ó r M elville’a słu szn ie u z n a w a n y je s t za arc y ­ dzieło sztu ki n arracy jn ej, w k tó ry m liczne „boczne ścieżk i” o k azu ją się p ro w ad zić w sam o serce jego złożonej p roblem atyki. N ie inaczej je st z m a rg in a ln ą n a p o zó r refleksją n ad p ro b lem em b arbarzyńskości, k tó ra - jeśli w ziąć p o d u w agę etym ologię tego słow a o raz kulm inację akcji - w yraziście przem ieszcza się ku cen tru m Billy’ego Budda, po zw a­ lając sform uło w ać n a m w tym m iejscu przynajm niej trzy praw dy. Po pierw sze, p ró b u ją c określić p o lity czn ą m o d aln o ść „ b arb a rz y ń stw a”, nie m ów im y w y łącz n ie o w ro g o n astaw io n y c h cu d zo z iem cach , ale tak że o tych z nas, do który ch nie zw racam y się b ezp ośrednio, lecz - ja k p ap ież w aneg d o cie - p o p rzez tłu m acza. Po drugie, p o stać tłu m a ­

cza - tud zież rzecznika lub p o śred n ik a, ja k w oli klasyk b a d a ń k u ltu ­ ro w y ch S te p h e n G re e n b la tt (2006: 195 254) - zd efin io w ać m o ż n a jak o takiego uczestn ik a życia politycznego, do którego kierujem y sw ą w ypow iedź, b ę d ą c p rzek o n ani, że nie jesteśm y jed n o cześn ie ro zu m ia­ ni p rzez tych, do których faktycznie sk ierow any je st nasz kom unikat. W ty m sen sie w szelka d ziałaln o ść p o lity czn a (n a p rzy k ład C laggara czy k a p ita n a V ere’a) ja w i się jak o tra n sla c ja ; i o d w ro tn ie, każdy ak t tłu m a c z e n ia m a, często nieu św iado m io n e, im plikacje polityczne. Po trze cie w końcu, co ja sn o w ynika z p o p rzed n ich ro zw ażań , nie istn ie­ je istotow a ró żn ica pom iędzy b a rb a rz y ń c ą (tym, który nie m ów i, sk a­ zując się ty m sam y m n a p o śred n ictw o ) a p rzec iętn y m u czestn ik iem życia politycznego. Zgodnie z su g estią L a to u ra p isząceg o o polityce jak o o konieczności k o rzystania z po śred n ictw a, za b arb arzy ń c ę nale­

żałoby u zn ać każdego z nas. Billy Budd u św iad am ia nam , że n a k ażd e­ go z nas czyha to sam o niebezpieczeństw o zaniem ów ienia: p o zb aw ie­

(17)

n i o d p o w ie d n ie g o p o ś r e d n i c t w a , n ie m o g ą c y s a m o d z i e ln i e p rzetłu m aczy ć naszego głosu n a ak cep to w aln ą w p rzestrz en i tego, co p o lity czn e m ow ę, sk azan i je steśm y n a ciąg łe d rżen ie, czy p rz y p a d ­ kiem to nie w n a sz ą stro n ę sk iero w an y zostan ie oskarżycielski p alec C laggarta. Obok k o m fo rtu i b ezp iecze ń stw a p o śred n ictw a , polityka ew okuje lęk, k tórego źró d łe m je st ew en tu a ln o ść jego b rak u; m iędzy innym i to p o d w pływ em tej obaw y nie p ró b u jem y n aw et zab ierać gło­ su, godząc się n a p rzypadkow ych i nie zaw sze k o m p eten tn y ch rzecz­ ników. W ten sposób polityka sank cjo n u je w yrzeczenie się je d n o stk o ­ w ej mowy, w c ią g a ją c n as w n a k rę c a ją c ą się s p ira lę m ilczen ia. N ie mówimy, p on iew aż doskonale wiemy, że bez p o śred n ik a w lab iry n to ­ w ym gm aszysku tw o rząceg o p o lity czn e b ęd ziem y czuli się ja k Józef K., ów K afkow ski n astęp c a W illiam a B udda, a tak że innego, ró w n ie frap u jąceg o i ró w n ie u silnie o dczuw ającego p ro b lem y k o m unikacyj­ ne, b o h a te ra M elville’a - kopisty B artleb y ’ego17.

Polityka byłaby z atem - p arad o k saln ie, ale czyż p a ra d o k sa ln e nie je st ro zw iązan ie konfliktu w Billyrn Buddzie? - ta k ą d ziałaln o ścią k u l­ tu ro w ą, k tó ra skazuje każdego z nas n a jąk an ie. Jeżeli zaś w sp ó łtw o ­ rz ą c „ciało p o lity c z n e ”, w szyscy p ełn im y p o n ie k ą d fu nk cję policji, wszyscy jesteśm y po ten cjaln y m i ofiaram i naszej w łasnej od-mowy.

Władza zdemaskowana

L ite ra tu ra je s t m ą d rz ejsza niż kodeks. R o zp o zn ając n iem o żn o ść arty kulacji jak o p o dstaw ow y p ro b lem polityki i n ad ając swojej p o s ta ­ ci w y ra ź n e cechy „dobrego d z ik u sa ”, je śli n ie w ręcz egzystującego p o za politycznym w y m iarem zw ierzęcia, M elville w ydaje się antycy­ p o w ać p o sth u m an isty czn e ro zw ażan ia L atoura. A utor Moby Dicka nie p rzesta je p o d k reślać p arad o k saln ie nie-ludzkiego u sy tu o w an ia Billy­ ’ego ani n a m om ent; od p ierw szych scen, w któ ry ch p o p rzez m ito lo ­ giczne aluzje m niej lub bard ziej p o śred n io zostan ie on p o ró w n an y do

17 Z d an iem G illesa D eleuze'a, ją k a n ie B u d d a i u p a rte „Wolałbym n ie ” B a rtle b y 'eg o d a ją tak i sa m re zu lta t: „w p ro w a d za ją do w n ę trz a jęz y k a o b c ą m ow ę, k o n fro n tu ją go z m ilczen ie m , spy­ c h a ją w s tro n ę ciszy ” (G. D eleuze, Bartleby albo form uła, tłum . G. Jan k o w icz, w: H. M elville, Kopi­ sta Bartleby. Historia z Wall Street, tłu m . A. Szostkiew icz, W ydaw nictw o Sic!, W arszaw a 2009, s. 72). E fekt te n p o leg a w istocie n a „zn iesien iu całeg o języka, p rz e su n ię c iu go w s tro n ę granicy, w c elu o d k ry cia tego, co w o b ec niego Z ew n ętrzn e, czyli m ilc ze n ia lub m u zy k i” (tam że, s. 71). Szczegól­ n ie w k o n tek ście m eta fo ry k i te k s tu M elville'a isto tn e w ydaje się, że o m u zy ce p isa ć b ę d zie D e­ leu ze w ła śn ie w o d n ies ie n iu d o B illy'ego B u d d a, ow ej „anielskiej lub ad am o w ej natury, c ie rp ią ­ cej z p o w o d u j ą k a n i a , k tó r e w y n a tu r z a ję z y k , a le te ż o tw ie r a w r o ta d o m u z y c z n e g o i n ieb iań sk ieg o Z ew n ętrza m o w y ” (tam że, s. 72).

(18)

byka (s. 9-11), w jego n a rra c ji funkcjonuje ukryty n a poziom ie m e ta­ foryki depersonalizujący, zw ierzęcy kod. Poszczególne przym ioty m ło ­ dego m a ry n a rz a ch arak tery zo w an e s ą konsek w en tn ie za p o m o c ą cał­ kiem pokaźnego b estiariu m , w którego skład w chodzą: tu k a n (s. 21), p rz e c iw sta w io n y w ężo w i g o łą b (s. 22), słow ik (s. 25), „pies z rasy św iętego B e r n a r d a ” (s. 25), m ło d y raso w y k o ń (d w u k ro tn ie: s. 22 i 82), „n iesk u teczn ie w ierzg a jąca ja łó w k a ” (s. 72) o raz „śpiew ający ptak , który m a się p o d e rw a ć z g a łą z k i” (s. 153), do któ reg o „głosu” (sic!) p o ró w n a n e zo stają o statn ie słow a Billy’ego18. Zabieg te n odsyła nas w p ro st do wyjściowej A rystotelesow skiej opozycji logos ifone - in ­ te n cja M elville’a je st je d n ak o dw rotna: w o k ru tn ym św iecie politycz­ nego jak o „czysty i m elodyjny” (s. 153) ja w i się ju ż n ie logos, ale w ła ­ ściw y zw ierzętom , dzieciom i ją k a ło m - głos (fone).

Jeszcze bard ziej in teresu jące je st je d n a k to, co dzieje się z ludzką m o w ą od m o m e n tu egzekucji B illy’ego. C hw ilę po w y p o w ied zen iu jeg o o sta tn ic h słów, „niejako m im o w ied n ie, ja k gdyby zaiste załoga o k rętu była przew o d n ik iem jakiegoś elektrycznego p rą d u głosow ego, z góry i z d o łu jed n o g ło śn ie rozległo się d o n o śn e e c h o ” (s. 153). Tuż po egzekucji n a to m ia st zg ro m a d z en i n a p o k ład zie m a ry n a rz e p rz e ­ rw ą z a p a d ając ą ciszę, w ydając z siebie - ja k p o w iad a M elville - „od­ głos niełatw y do o d d an ia tutaj słow am i. K tokolw iek słyszał falę p o to ­ ku n ag le w e zb ran e g o po u lew n y m d eszczu w tro p ik a ln y c h g ó rach , d e sz c z u n ie sp o ty k a n e g o n a ró w n in ie - k to k o lw iek z a te m sły szał pierwszy, stłum iony p o m ru k tej fali, toczącej się w dół przep aścisty m i lasam i, m oże w ytw orzyć sobie p ew n e pojęcie o dźw ięku, który te ra z

18 W agę o k reślający ch B illy'ego p ta s ic h e p ite tó w z a a k c e n tu ją a u to rz y lib re tta d o o p e ry B en­ ja m in a B ritte n a Billy Budd: w y ra ż a jąc ra d o ś ć z fa k tu re k ru ta c ji n a „ N iep o sk ro m io n eg o ” m ło d y m a ry n a rz w ykonuje a rię Billy Budd - King ofthe Birds, w n o cy w ra z z m a ry n a rz a m i śp ie w a p io se n ­ kę o dziew czynie p o ró w n y w an ej do „p tak a n a n ieb ie ” itd. N a w e t p o w ta rza ją c y się m otyw in s tru ­ m en ta ln y ilu s tru ją cy ją k a n ie się b o h a te r a m o że k o jarzy ć się z p ta s im śp iew em (zob. A. Tuchow- ski, Benjam in B ritten, dz. cy t., s. 153). N ie z w y k le in te r e s u ją c a je s t w ty m ś w ie tle a n a liz a ety m o lo g iczn a C la u d e 'a Lévi-S tra u ssa : „b ard zo m ożliw e, że ety m ologicznie słow o barbare [b ar­ barzy ń sk i, b a rb arz y ń ca ] o d n o si się d o c h ao ty czn o ści i b ra k u arty k u lacji śp iew u p ta k ó w p rz ec iw ­ staw io n eg o w a rto śc i zn aczące j m ow y ludzkiej; sło w o sauvage [dziki], co zn aczy »z lasu«, ró w n ież p rzy w o d zi n a m yśl zw ierzęcy try b życia w opozycji d o k u ltu ry ludzkiej. W o b u p rz y p a d k a c h o d ­ m a w ia się u z n a n ia sam eg o fa k tu z ró ż n ic o w a n ia kultu ro w eg o ; c h ętn iej o d rz u c a m y p o z a k u ltu ­ rę , do natury, to w szystko, co n ie zg ad z a się z p rz y ję tą p rz e z n as n o rm ą ” (C. L évi-S trauss, Antro­ pologia strukturalna I I [1973], tłu m . M. Falski, W y daw nictw o KR, W arszaw a 2001, s. 354). W arto d opow iedzieć, że w w a rstw ie m uzycznej d z ie ła B ritte n a ją k a n ie B u d d a w y ra ża się - ja k p o w ia ­ d a G eyer - „jakby w »syrenich« m o ty w ac h o p a rty c h n a w y so k ich dźw ięk ach . G dy B u d d zaczy­ n a się ją k a ć , p o trafi u trz y m a ć sw ój głos jed y n ie n a n ieprecyzyjnie śp iew an y m c is”, w o d n iesie­ n iu d o s t r u k tu r y u tw o r u u z n a n y m p rz e z b a d a c z k ę z a d ź w ię k g ra n ic z n y , „ łą c z ą c y (...) zd ecy d o w an ie ro z g ra n ic z o n e o b sz a ry ” (H. Geyer, Billy B u d d - współczesny..., dz. cyt., s. 96 i 103).

(19)

się ro zleg ł” (s. 157). K ierując się g e n ialn ą intuicją, M elville p o d k reśla „n ie w y ra ź n o ść ”, „ n ie a rty k u ło w a ln o ść ” i a se m a n ty c z n o ść („tru d n o było ro zez n ać jego zn ac zen ie”) „dźw ięku” w yd aw anego p rzez m a ry ­ n a rz y ak ce n tu ją c w łaśn ie te c ec h y k tó ry ch w ed łu g A rystotelesa nie p o sia d a lu dzka m ow a; fakt zasad niczej „n ielu dzk o ści” opisyw anego dźw ięku p o d k reślo n y został w tłu m acz en iu B ro n isław a Zielińskiego, który o ddaje frazę man massed on the ship’s open deck, za p o m o c ą deper- sonalizującego określen ia „ciżba” (s. 157). Potężniejący głos - z defi­ nicji A rystotelesa n ie stan o w ią c y po lity czn eg o p o stu la tu , ale w yraz em ocji - staje się p ow ażnym niebezpieczeństw em dla funkcjonow ania w spólnoty, dlatego k ap itan Vere w ydać m usi n aty ch m iasto w ą k o m en ­ dę w celu o d d alen ia od polis p o w ażneg o ryzyka b u n tu : „P rzenikliw e ja k krzyk m orskiego sokoła gw izdki b o sm an a i jego zastęp có w p rz e ­

szyły ów złowieszczy, stłu m io n y p o m ru k i ro zp ro szy ły g o ” (s. 158). Decyzja Vere’a je st par excellence policyjna: zauw ażając, że p o m ru k tłu ­ m u m oże „ro zrosn ąć się w krzyk” (s. 157), ucisza go on w sposób n a j­ prostszy z m ożliw ych: zagłuszając go sygnałam i restrykcyjnej m ilitar­ nej dyscypliny. N ieprzypadkow o w scenie tej Vere zostaje p o ró w n an y do „m uszkietu n a stojaku w zbrojow ni o k rętu ” (s. 153), n ieprzy p ad ko ­ w o też w ład za p rzem aw ia tu nie słow am i, ale „przenikliw ym ja k krzyk so k o ła” g łosem gwizdków. O dsłonięte zostaje p o dstaw ow e, nie-ludz- kie b rzm ien ie politycznej mowy. Aby w yeksponow ać n ap ięcie p o m ię­ dzy niearty k u łow an ym (jąkający się, „bulgoczący” Billy i g roźn ie p o ­ m ru k u jący tłu m ) a politycznym („strateg iczn y ” Vere i funkcjonujący niczym trybiki m aszyny żołnierze, bez reszty podlegli „m ech an izm o ­ w i dyscypliny”), M elville ją k a się, p o w ta rz a ją c o pisany wyżej s c e n a ­ riusz p rzy okazji następującego tego sam ego ran k a p o g rzeb u m a ry n a ­ rza. Tym raze m je d n a k po stro n ie B illy’ego staje now a siła - n atu ra , której obecność była ta k w ym ow nym elem en tem ch arak terysty k i m a ­ ry narza: „usłyszano p on o w n ie ów dziw ny p o m ru k ludzki - te ra z sto ­ p iony z innym niearty k u ło w an y m odgłosem , w yd aw an y m p rzez p e w ­ ne w iększe p tak i m orskie, k tórych u w agę zw róciło osobliw e zbełtanie w ody” (s. 159). Finał będzie je d n ak taki sam : n arasta jący szm er sp rze­ ciwu, k tó rem u zaczyna tow arzyszyć „ruch p ełen niep ew n o ści” (s. 159) zostaje ucięty p rzez żołnierzy, p rzem aw iający ch w p o d o b n ie od-m ow - ny, zredu k o w an y do p u stego od-głosu, sposób: „nagle zab rzm iał w a r­ ko t b ę b n a n ak azu jący lu d zio m u d an ie się n a p o s te ru n k i” (s. 159). U k o ń ca naszej d ro g i odkryw am y w łaściw y sen s dokonyw anego p rzez M elville’a od w ró cen ia: aby u trz y m a ć k o n tro lę n a d w łasn y m p o le m dyskursyw nym , polityka m u si o dw ołać się do zgoła niepolitycznego a rg u m e n tu - do p ry m ity w n ej, ja k m o żn a by rzec, „ b arb a rz y ń sk iej”

Cytaty

Powiązane dokumenty

śm iennictw em dotyczącym Tatrzańskiego Parku Narodowego. Pracownicy naukowi po porozum ieniu się z Dyrekcją Parku mogą korzystać z szeregu ułatw ień dotyczących

dział blefaroplastu, każde z parabazaliów u trzym uje połączenie z jednym z ty c h or- ganoidów. Często jednak parabazale się nie dzieli, lecz po podziale

Kampania reklamowa dla Leroy Merlin udostępnione na stronach inter- netowych: Okazjum.pl, Promoceny.pl, Ding.pl, Promocyjni.p, Interia.pl - wykonane w AdRetail Grupa Interia.pl.. 1

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się

ści propagandowej takich listów ostrzegawczych skierowanych do całej załogi kierownik służby bezpieczeństwa pracy powinien się starać, aby bardziej

Czciciele św. Jakuba i miłośnicy Drogi św. Jakuba przygotowują się stopniowo do kolejnego, 120 Świętego Roku św. Rozpocznie się on zgodnie z tradycją ustanowioną

Miechów to miasto położone w północnej części województwa ma- łopolskiego, na Wyżynie Miechowskiej, nad Miechówką (lewy dopływ Szreniawy). Od wieków nazywane jest

Jacka opowiadająca o cudownym przejściu jego i towarzyszy przez wezbrany podczas powodzi nurt Wisły z lewego na prawy brzeg na wysokości miejscowości Wyszogród.. Piotr Skarga