Poza politykę odmowy? : "Billy Budd"
Hermana Melville’a jako traktat o
translacji
Kultura i Polityka : zeszyty naukowe Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie nr 10, 55-76
POZA POLITYKĘ O D M O W Y?
B ILLY BUDD
H ERM AN A M ELVI LLE'A JAKO TRAKTAT
O TRANSLACJI
Streszczenie
Artykuł stan o w i p ró b ę re in te rp re ta c ji o p o w iad an ia Billy Budd - artystyczne
go i filozoficznego te sta m e n tu H e rm a n n a M elville’a (1819-1891). O dw ołując się do jed n ej z najw ażniejszych opozycji Polityki A rystotelesa, a m ian o w icie do ro z ró ż n ie n ia n a logos i f one, o ra z przyw ołując p ra c e w spółczesnych filozofów polity ki (przede w szystkim Dzielenie postrzegalnego Ja c q u e s’a R a n c ie re ’a, O polityczno ści C h an tal M ouffe i Politykę natury B ru n o n a L ato u ra), p ró b u je o n w łączyć się w dyskusję n a te m a t pro b le m u m ed iacji w społeczeń stw ach now oczesnych. Dzię ki nam ysłow i n a d z a p ro p o n o w a n ą przez L a to u ra definicją rz e czn ik a ro zp o zn aje o n w łaściw ie zn aczen ie każdego aktu politycznego w ka teg o riach tran slacji. Tezę tę sp ra w d z a i w eryfikuje o d czy tan ie Billy’ego Budda, sk o n c e n tro w a n e szczegól n ie n a jego m etafo ry ce i zm u szające do ponow n eg o p rzem y śle n ia p o jęcia „bar- b a rz y ń sk o śc i”, co o dbyw a się n a d ro d z e in te rp re ta c ji p ro b le m ó w artykulacyj- nych i ją k a n ia głów nego b o h a te ra te k stu M elville’a.
Słowa kluczowe
Billy Budd, M elville H em a n n , polityczność, przek ład , w ład za
+
Polityka i głos
Z n an a z I księgi Polityki intuicja A rystotelesa nie pozostaw ia w ątpli
w ości: jeżeli człow iek istnieje „z n a tu ry ” jako „istota stw o rzo n a do ży cia w p a ń stw ie ” (£<pov tioXltlkov), to dlatego, że jako „jedyny z istot
ży-+ Piotr B ogalecki - lir. 1983, d o k to r n a u k h u m an isty c zn y c h w z ak re sie lite ra tu ro z n a w s tw a ,
a b so lw e n t M iędzyw ydziałow ych In d y w id u a ln y c h S tu d ió w H u m an isty czn y ch U n iw ersy tetu Ś lą skiego o ra z A kadem ii A rtes L iberales. P ra c u je ja k o a d iu n k t w K a ted rz e L ite ratu ry P o ró w n aw czej US. Jeg o k sią żk a Niedorozmowy. Kategoria niezrozumiałości w poezji Krystyny Milobędzkiej o trz y m ała N a g ro d ę N a ro d o w e g o C e n tru m K u ltu ry z a n a jle p s z ą ro z p ra w ę d o k to rs k ą z d zie d zin y n a u k o k u ltu rz e w 2011 ro k u . E-m ail: p io tr.b o g aleck i@ u s.ed u .p l.
ją c y c h zo stał o b d arzo n y m o w ą ” (A rystoteles 2010: 27). B io rą c p o d uw ag ę fakt ko m u n ik acji „pszczół lub w szystkich innych zw ierząt ży ją cy ch w sta d z ie ”, S tag iry ta dokonuje p o rząd k u jącego rozróżnienia:
Głos je st o z n a k ą ra d o śc i i bólu, dlatego p o sia d a ją go i in n e istoty (rozw ój ich posunął się bow iem ta k daleko, że m ają zdolność odczuw ania bólu i radości, tudzież w y ra ż a n ia tego pom iędzy sobą). Ale m o w a służy do o k re śla n ia tego, co pożytecz
ne czy szkodliw e, ja k ró w n ież i tego, co sp raw ied liw e czy też n ie sp raw ie d liw e (Arystoteles 2010: 27)1.
R óżnica pom iędzy fone, k tó rem u z lingw istycznego p u n k tu w id ze n ia m oglibyśm y p ró b o w a ć p rzy p o rząd k o w y w ać co najw yżej m o żli w o ść re a liz o w a n ia p ro sty ch funkcji językow ych (ekspresyw nej, im- presyw nej i fatycznej), a logosem, o d p o w iad ający m funkcjom bardziej złożo ny m (poznaw czej, poetyckiej czy m etajęzykow ej), n ie daje się o stateczn ie sp ro w adzić do k ryteriów czysto kom unikacyjnych, tak ich ja k chociażby zasto so w an a tu p ro w izo ry czn ie typologia funkcji języ kow ych R om an a Jak obsona. O piera się o n a n a innym , bard ziej p o d staw ow ym podziale, który określić należałoby m ian em po d ziału p o li tycznego. G est fun d ujący politykę ja w i się w pierw szy m rzędzie jako u zn an ie za polityczne po stu lató w w yartykułow anych zgodnie z o d nie sien iem w spólnotow ym , a w ykluczenie tych, k tó re o g ran iczają się do w y rażen ia stan ó w jednostkow ych. Z akreślając ram y m ożliw ych p ra k tyk dyskursyw nych i fu n d u jąc d o m en ę tego, co ludzkie, p rz e c iw sta w io n ą o d tą d d o m en ie tego, co zw ierzęce, p o zostaje on ukryty w sfe rze zało żeń i presupozycji; n iep rzy p ad k o w o A rystoteles p ro k lam u je jego u stan o w ien ie „z n atu ry rzeczy”, u zasad n iając w te n sposób ró w
nież dok on an ie p o d ziału n a logos i fone („N atu ra bow iem , ja k p o w iad a my, nic nie czyni bez celu ” - 2010: 27).
R o zróżnienie tego, co ludzkie (mowy: polityki, społeczeństw a, k u l tury) i tego, co nie-ludzkie {głosu: natury, biologii) funduje nie tylko Po
litykę A ry stotelesa, ale ta k ż e te o re ty c z n y m o d e l leżący u p o d s ta w
znaczn ej części k u ltu ry eu ro p ejskiej. G iorgio A gam ben o k reślił go m ian em „m aszyny an tro p o lo g iczn ej”, funkcjonującej n a zasadzie „wy tw arza n ia tego, co ludzkie za p o m o cą opozycji człowiek / zwierzę, to co lu d z k ie / to, co zw ierzęce” (2008: 130), zaś B ru n o Latour, o kreślając
1 Por. w y jaśnienie A rystotelesa z Zagadnień przyrodniczych: „M ow a zaś n ie p o le g a n a tym , że daje z n ak sam ym głosem , lecz [w yraża coś] dzięki u k sztalto w an io m głosu, i [w yraża] n ie tylko b ól lub ra d o ść. G łoski zaś s ą p e w n y m i u k sz ta łto w a n ia m i głosu. D zieci zaś w y ra ż a ją [sw oje stany] p o d o b n ie ja k zw ierzęta. D zieci b ow iem n ie m o g ą jeszcze w y m aw iać w y raźn ie głosek” (Arystoteles,
zad an ie ekologii politycznej, pisał o zw alczaniu panującego w kulturze Z ac h o d u „złego b ik a m e ra liz m u ” n a d ro d ze p o szu k iw an ia „następcy dla kolektyw u złożonego z dw óch izb - społeczeństw a i n a tu ry ” (2009: 330). Id ąc za pro p ozy cjam i L ato u ra o raz w ielu innych m yślicieli (nie koniecznie etykietow anych m ian em „postm od ernistó w ”, by w ym ienić tu ch o ciażb y Jo se p h a M itte re ra, p ro k la m u ją c e g o p o trz e b ę w yjścia p o za p arad y g m at dualizującego sposobu m yślenia, o p arty n a o b ecn o ści „idei p rzed m io tu , który ró żni się od języka i je st od języka odróż- n ialny” - 1996: 11) m ożna w yobrazić sobie p rzeciw ne niż u A rystotele sa ujęcie zag ad n ien ia mowy, k tó re w ydobyłoby z jego w stępnej uw agi 0 ch ara k te rze p o rząd k u jący m w łaściw y p ro b lem badaw czy. Za p o m o c ą pro steg o o d w ró cen ia n a p ro w ad za nas n a niego w jed n ej ze sw ych
Dziesięciu tezach o polityce Jacq ues R ancière, pisząc:
Kto p rzeb y w a w o b ecn o ści zw ierzęcia zn ająceg o język i u m iejącego się n im posługiw ać, w ie natychm iast, że m a do czynienia ze zw ierzęciem ludzkim , czyli p o litycznym. Jedyna prak ty czn a tru d n o ść polega n a tym , ja k stw ierdzić, czy zwierzę, k tó re ak tu aln ie stoi p rz e d n a m i z o tw arty m i u sta m i i w ydaje dźw ięki, p ro d u k u je dyskurs czy tylko w yraża jakiś sta n (2008: 30).
Jeżeli A rystoteles z p ew n o śc ią o d rzu ciłb y tego ty p u dy lem at jako błahy, to dziś tru d n o odm ów ić m u racji bytu: n a b ie ra on szczególnej u w ag i n a g ru n cie refleksji tra n s- i p osth u m an istyczn ej (Kowalewski, Piasek, Śliw a 2008) - a w ięc n a p rzy k ład u w sp o m n ianeg o ju ż L ato u ra, p rop on u jącego , by za „akto ró w ” w spółczesnej d ebaty politycznej u zn aw ać nie tylko „ludzi”, ale i „nie-ludzi”. P ro b lem em p ro jek tu Poli
tyki natujy je st oczyw iście fakt zasadniczego i n ieusuw alnego m ilcze
nia zw ierząt i rzeczy - p ra g n ą c „oddać im g ło s”, a ty m sam ym w yk ro czyć p o z a k a rte z ja ń s k i p r y m a t s a m o ś w ia d o m e g o p o d m io tu , n ie sposób u n ik n ą ć pod staw o w eg o pytania: ja k sp raw ić, aby zw ierzęta, a ty m bardziej rzeczy, p rzem ów iły „ludzkim g ło sem ”? K onfrontujący nas z z ag a d n ie n iam i politycznej rep reze n tacji, śm iały i w oczyw isty sposób prow okacyjny ek sperym en t myślow y L ato u ra p ro w ad zi go ku p o jęciu artykulacji, synonim icznego jego zd an iem z g reck im logosem, a tak że - co w ażn e dla naszego te m a tu - z tłu m aczen iem , p rzy czym arty k u lacja „nie o k reśla się p rz ez o d n iesien ie do ja sn o śc i czy n aw et szczególnej uw agi zw racan ej n a język, ale p rzez tru d n o śc i w do trzy m a n iu k ro k u p o stę p o w i ko lektyw u zaa n g a ż o w a n e g o w s to p n io w ą kom pozycję w spólnego św ia ta ” (L ato u r 2009: 319). M ów iąc prościej: w artykulacji nie chodzi o ścisłą odpow iedniość „tekstu” w yjściow ego 1 tłum aczenia (jak w klasycznych, ale w yraźnie dziś krytykowanych, teo
riac h tra n s la c ji2), ale o p o d k re śle n ie tru d n o ś c i p rz e k ła d u faktycznej tre ś c i p o stu la tó w n a dyskurs polityczny; L a to u r nap isze, że nam ysł n ad pojęciem artykulacji pozw ala zw rócić uw agę „na sposoby, w jakie dyskurs napełnia się św iatem ” (2009: 314), nie zaś - co charakterystycz ne - j a k „odnosi się [on] do św ia ta ” czy „reprezentuje g o ”. Tak sz e ro kie rozum ienie artykulacji p ozw ala L atourow i o d rzucić ścisły zw iązek intencji, d yskursyw ności i polityki o raz a rg u m en to w ać: aby stać się aktyw nym i członkam i d ebaty politycznej, p rzed m io ty nie m u szą w c a le m ów ić - przecież w im ieniu w iększości z nas także w ypow iadają się r e p re z e n tu ją c y n asze in te re sy rzec zn icy (spokesman). Jeślib y każd y z nas w ypow iadał się w sejm ie bezpośrednio, szansa n a w prow adzenie w życie m ilionów zgłaszan y ch p o stu la tó w byłaby dużo niższa, fu n k cjonow anie w spólnoty u tru d n io n e itd.3. L ato u r zau w aża jedn ak , że
przez pojęcie rzecznika rozum ie się w cale nie przejrzystość przekazu, ale c a łą gam ę, od k o m p letn eg o z w ą tp ie n ia (rze czn ik m ów i w e w łasnym im ieniu, a nie w im ie n iu sw ych zlecen io d aw có w ) do p ełn eg o zau fan ia: kiedy m ów i, je st tak, jak b y to jego zleceniodaw cy p rz em aw iali za p o śre d n ic tw e m jego u st (2009: 108).
S tą d też w łaściw e d la u cze stn ic tw a w życiu polity czn y m je s t nie tyle przek on an ie, że rzecznik rep reze n tu je m oje interesy w sposób n a leżyty, co o d n o sz ą c a się do teg o n iep ew n o ść, a w ręcz zw ątp ien ie.
2 U żyw ając m eta fo ry E d w a rd a B a lcerzan a, m oglibyśm y pow iedzieć, że w tłu m a c z e n iu c h o d zi n ie tyle o o d z w iercied len ie czy re p re z e n ta c ję św iata, ile raczej o „w ojnę św ia tó w ”: p rz e d s ta w io n e g o p rz e z a u to r a o ra z „ p o d s ta w io n y c h ” n a je g o m ie jsc e św ia tó w k o le jn y c h tłu m a c z y (E. B alcerzan , Tłumaczenie jako „wojna światów”, w: Tłumaczenie jako „wojna światów”. W kręgu translatolo- gii i komparaty styki, W y daw nictw o U n iw ersy tetu A d am a M ick iew icza w P o zn an iu , P o zn ań 2009, s. 142-143). W ty m k o n tek ście p o jm o w an ie p rz e k ła d u p rz e z L a to u ra ja w i się ja k o sy m p to m a ty cz n e i d o b rz e o d z w ierc ie d lają c e g e n e ra ln ą z m ia n ę p o d e jś c ia d o tłu m a c z e n ia , p o le g a ją c ą n a p rz e jśc iu - w ed łu g fo rm u ły T om asza B ilczew skiego - „od k o p ii d o h y b ry d y ” (zob. T. B ilczew ski,
Komparatystyka i interpretacja. Nowoczesne badania porównawcze wobec translatologii, U n iv ersitas, K raków 2010, s. 115) i p o w o d u ją c ą p rz em ie sz c za n ie się tran s la to lo g ii z m arg in esó w h u m a n isty k i d o jej c en tru m . Ja k w e w stę p ie d o p o św ięc o n eg o p ro b lem a ty c e p rz e k ła d u n u m e ru „Tekstów D ru g ic h ” u jm u je to W ło d zim ierz B olecki, „od szlifo w an ia p o zateo rety cz n ej ek w iw ale n cji w yrazów , z d ań czy re je stró w stylistycznych tran s la to lo g ia w c ią g u kilk u d ziesięciu la t p rz e sz ła do a n a lizo w a n ia - w r a m a c h w ła sn e g o p o la term in o lo g icz n e g o - n a jb a rd zie j isto tn y c h z a g a d n ie ń w sp ó łczesn ej h u m an isty k i” (W. B olecki, Pochwała translatologii, „Teksty D ru g ie” 2009, n r 6, s. 6). N a te m a t w sp ó ł czesnej tran s la to lo g ii zob. też: M. H eydel, Zwrot kulturowy w badaniach nad przekładem, „Teksty D ru g ie” 2009, n r 6, s. 2 1 -3 3 ; P. B ukow ski, M. H eydel, Przekład - język - literatura, w: Współczesne teońe przekładu. Antologia, re d . P B ukow ski, M. H eydel, Z nak, K raków 2009, s. 5-37.
3 W edług L ato u ra , ró w n ie ż dy sk u rs n au k o w y p o jm o w ać n ależy w k a te g o ria c h n iep ew n e g o p o śre d n ic tw a p o m ięd z y św iatem nie-lu d zi a św iatem ludzi. T ym czasem , ch o ć n ie w ierzy m y już w c a łk o w itą ob iek ty w n o ść n a u k o w có w z re d u k o w a n y c h do ro li „ a p a ra tó w g ło so w y ch rz e c z y ” (L ato u r 2009: 111), k tó rzy posied lib y u m ie jętn o ść - ja k p isze K rzysztof A briszew ski -„ w y d ziera n ia w y pow iedzi z n a tu ry sa m ej” (K. A briszew ski, Poznanie, zbiorowość, polityka. A naliza teorii aktora-sie- ci Bruno Latoura, U niversitas, K raków 2008, s. 150), w ciąż lu b u jem y się w fo rm u ła ch w stylu „fak ty m ó w ią sa m e z a sie b ie ” (n a te m a t zło ż o n e g o p r o c e s u „k o lejn y ch tr a n s la c ji n a d ro d z e od »natury« d o te k s tu n au k o w eg o ” zob. s. 147-157).
„N ie-ludzie”, k tó ry ch głosy arty k u ło w a n e byłyby u stam i rzeczn ik ó w skazani byliby m ów iąc personifikująco, n a ta k ą w łaśn ie w ątpliw ość - ale to w łaśn ie ona, ta k n a m bliska, p a ra d o k s a ln ie m ogłaby uczynić z nich faktycznych uczestników dyskursu politycznego.
Od mowy do odmowy, czyli o policji
Skoro - ja k sądzić m ożna po arg u m e n tacji L ato u ra - okrężn e d ro gi byw ają najlepsze, od po dn oszonych p rzez niego zag ad nień ekologii politycznej (jak spraw ić, by racje „nie-ludzi” m ogły odnaleźć politycz n ą rep rezen tację) p o w ró cić m ożem y ku p ro b lem o w i być m oże i b a r dziej tradycyjnem u, ale stan o w iącem u je d en z podstaw ow ych dylem a tó w ż y c ia p o lity c z n e g o : co z ro b ić , gd y z ró ż n y c h p o w o d ó w niew yartykułow ane, nienależycie rep reze n to w an e i źle p rzeło żo n e są racje człow ieka, a n aw et całych g ru p i w arstw społecznych? P róbując przeczy tać A rystotelesa L atourem , uznajm y za p u n k t w yjścia p ro b lem niem ożności artykulacji zagadnień, ja k ie m ogłyby stan o w ić p o ten cjal ne p ostulaty polityczne. Jeśli jako „niew czesne” ja w i się n am pytanie: „jak sp ra w ić , by nie-lu d zie p rz e m ó w ili? ”, z asta n ó w m y się ch o ciaż (id ą c p o n ie k ą d za p o k r ę tn ą in tu ic ją L a to u ra ro z p ra w ia ją c e g o się z p ro b lem em m ilczenia rzeczy za p o m o c ą katego rii nigdy nie do k o ń ca rzetelnego rzecznictw a), „jak sp raw d zić, by ludzie nie byli tra k to w an i jako nie-ludzie”.
Pisze R ancière: „Gdy nie chcem y ro zp o zn ać kogoś jak o istoty p o li tycznej, p rz e d e w szystkim od m aw iam y m u oznak polityczności (poli-
ticite), nie ch cąc zrozum ieć, co m ów i, lub o d m aw iając u zn ania, że to,
co w ydobyw a się z jego ust, je st dy sk ursem ” (2008: 30). Oto w łaściw e d ziałan ie dokonyw anych w ło n ie polityki podziałów : p o p rzez sw ego ro d zaju „sfingow anie g łu c h o ty ” w yklucza się niew ygodne postulaty, u sta n a w ia ją c ty m sam y m odpow iednio w ąsk ie sp e k tru m m ożliw ych aktów kom unikacyjnych. Jeżeli rację m a ją Jacqu es R ancière, C hantai M ouffe i in n i m yśliciele tw o rz ąc y w y ra z istą a g o n iczn ą trad y c ję p o j m ow an ia polityki spod znaku C arla S ch m itta4, a polityczność
definiu-4 P rzyjm ując, że „specyficzne po lity czn e ro zró żn ien ie , do k tó reg o m o ż n a s p ro w ad zić w szyst k ie p o lity c zn e d z ia ła n ia i m otyw y, to ro z ró ż n ie n ie p rz y ja c ie la i w ro g a ” i d o p re cy z o w u jąc , że „w róg to w a lc z ą c a lub co najm niej g o to w a d o w alki, z o rg a n iz o w a n a g ru p a ludzi, k tó ra sto i n a d ro d z e in n ej, p o d o b n ie z o rg an izo w an e j g ru p y ”, S c h m itt d efin iu je p o lity czn o ść ja k o „w yraźne ro z p o z n a n ie w łasn ej sytu acji w o b ec m o żliw o ści k o n flik tu ” (C. S c h m itt, Pojęcie polityczności [1932], tłum . M. Cichocki, w: Teologia polityczna i inne pisma, Z nak, K rak ó w 2000, s. 198, 200, 208). N a w ią zujący do in tu icji S c h m itta w sp ó łcześn i filozofow ie polityki w y ra źn ie o d c in a ją się od ja w n ie fa szy sto w sk ich w ą tk ó w je g o m yśli, p o d k re śla ją c u n iw e rsa ln o ś ć jeg o ro z p o z n a ń i m o żliw o ść ich a p lik acji d o te o rii d em okracji; re p re z e n ta ty w n e je s t tu p o d e jście C h an tal Mouffe: „(...) m ożliw e
ją cy jak o „w ym iar an tag o n izm u leżący u p o d staw każdego ludzkiego sp o łec z eń stw a” (M ouffe 2008: 30), to p o lity czn e d ziałan ie ro zu m ieć m ożna w k ateg o riach R an ciere’o w skiego „dzielenia p o strzeg aln eg o ”: „A rgum entacja p o lity czn a to d e m o n stro w an ie św iata, w k tó rym je st ona arg u m entacją pro w ad zo n ą przez podm iot posiadający w ystarczają ce do tego kwalifikacje i zaadresow aną do odbiorcy, od którego wymaga się, aby zauważył rzeczy »normalnie« przez niego niezauw ażane”5. Poli tyk k ie ru je n asz w zro k n a to, czego u p rz e d n io n ie dostrzegaliśm y, otw iera nasze uszy na to, „co brzm iało tylko jak hałas” (R anciere 2008: 30). Jednocześnie m oże on jedn ak także - i to w iąże się ze szczególnym niebezpieczeństw em , by w spom nieć tu tylko status kobiet, niewolników i cudzoziem ców u A rystotelesa6 - sta ra ć się zam ykać je tak, by głosy „skrzywdzonych i poniżonych” nie odbiły się echem w naszej codziennej gad aninie; R anciere nazyw a tego typu aktyw ność „policją” i definiuje j ą jako „takie dzielenie postrzeg aln ego , którego zasad ę stan ow i b ra k pustki i nad m iaru ”, aby następnie skontrastow ać ją z w łaściwie rozum ia n ą p olityką, sta n o w ią c ą fo rm ę „szczególnego p rz e c iw sta w ia n ia się po licji” pop rzez „czynienie w id zialn y m ” (2008: 28). Jeżeli zatem m o delow ym d ziałan iem p olicji je s t - ja k p isze R an ciere - ro z p ra sz a n ie
je s t lep sze z ro zu m ie n ie m o c n o p o sta w io n y ch , lecz te o re ty c z n ie n ie d o p ra co w a n y c h w ą tk ó w m y śli S ch m itta. N aszym w y zw a n iem je s t dziś ic h ro z w in ię cie o ra z p rz e d sta w ie n ie ró ż n ic y p rz y ja ciel/ w ró g w sposób m ożliw y d o p o g o d z e n ia z w y m o g am i d e m o k ra ty c z n eg o p lu ra liz m u ” (Ch. M ouffe, Polityczność [2005], tłu m . M. G dula, W ydaw nictw o K rytyki P olitycznej, W arsz aw a 2008, s. 30). We w s tę p ie d o k siążk i z biorow ej Carl Schmitt. Wyzwanie polityczności, stan o w iącej św ia d e c tw o re n e s a n s u id ei S c h m itta w ś ró d w sp ó łc zesn y ch filozofów lew icow ych, u jm ie to M ouffe jesz cze b a rd ziej lakonicznie: „W yzwaniem w ty m k o n tek ście je s t w ym yślenie m eto d p rz ek sz tałc en ia a n ta g o n iz m u w a g o n iz m ” (Ch. M ouffe, Wyzwanie Schmitta, tłu m . T. L eśn iak , R P łu c ie n n ic z ak , w: Carl Schmitt. Wyzwania polityczności, red . Ch. M ouffe, W ydaw nictw o K rytyki Politycznej, W arsza w a 2011). Zob. też. Ch. M ouffe, Carl Schm itt i paradoks liberalnej demokracji, tłu m . A. O rzechow ski, w: Paradoks demokracji [2000], W y d aw n ictw o N a u k o w e D olno śląsk iej S zkoły W yższej E d u k ac ji TWP, W rocław 2005, s. 55-76.
5 J. R an ciere, Dziesięć tez..., dz. cy t., s. 31. Ja k o r e p re z e n ta ty w n a d la m yśli R a n c ie re 'a ja w i się o pozycja k o n se n su i dyssensu. We w stęp ie do n ajn o w szeg o a nglojęzycznego z b io ru jeg o esejów z aty tu ło w an y c h Dissensus p isz e jeg o tłu m a c z i re d a k to r: „[Dla R a n cie re 'a ] d yssens n ie je s t insty tu c jo n a ln y m p rz ew ro te m ; sta n o w i o n ak ty w n o ść p rz e c in a ją c ą fo rm y k u ltu ro w y c h o ra z to ż s a m o ścio w y ch p rz y n ależ n o śc i i h ie ra rc h ii, k tó re ro z c ią g a ją się p o m ięd zy d y sk u rsam i i g a tu n k a m i
(genres), a z m ie rz a ją c ą d o w p ro w a d z e n ia n o w y c h p o d m io tó w i h e te ro g e n ic z n y c h p rz ed m io tó w w p o le p o s trz e g a n ia ” (S. C o rc o ran , Editor’s Intriduction, w: J. R a n c iere , Dissensus: O n Politics and Aesthetics, re d . i tłu m . S. C o rc o ran , C o n tin u u m , N ew Y o rk -L o n d o n 201 0 , s. 2). G loryfikow any p rz e z m yślicieli p o k ro ju U lrich a B eck a i A n th o n y 'ego G id d e n sa k o n se n s b ę d zie n a to m ia s t d la R a n c ie re 'a „id eą o d p o w ie d n io ści” p o le g a ją c ą n a ta k im d y stry b u o w a n iu p rz e strz e n i, w k tó ry m k ieru jem y się lo g ik ą w ła śc iw ą h ie ra rc h iz o w a n iu zm ie rz a ją ce g o d o „ o d se p a ro w a n ia p o lity c zn e go od społecznego, sztuki od kultury, k u ltu ry o d k o m erc ji itd .” (tam że).
6 W Polityce czy tam y n a p rz y k ła d , że „ b arb arzy ń cy s ą z n a tu ry sw ojej w ięcej n iew o ln iczeg o u sp o s o b ie n ia n iż G recy ” (A rytoteles, Polityka, dz. cyt., s. 99) o ra z że „ b arb a rzy ń c a a niew o ln ik to z n a tu ry je d n o i to sa m o ” (tam że, s. 26).
m anifestacji za p o m o c ą form uły: „Proszę się rozejść! Tu nie m a n a co p a trz e ć !” (2008: 29), to zm ien ia jąc re je str z w izu aln eg o na, bliższy Arystotelesowi, dźwiękowy, moglibyśmy określić efekt owej aktywności m ian em od-mowy: nie pozw alając słuchać, policja odm aw ia aktyw ności w yp ow iadającej się je d n o stk i s ta tu su m o w y Jeżeli zaś człow iek nie p o słu g u je się m ow ą, a w obec tego n ie je st w sta n ie w y arty k u ło w ać sw oich d ążeń „po ludzku”, niechybnie staje się - przynajm niej w edług Greków - barbarzyńcą, obcym, który, jak przypom ina czytający Arystote lesa L atour (2009: 116), „stara się sw ą bezdyskusyjną w ład zą p rzerw ać p o w o ln ą p ra c ę re p re z e n ta c ji”. W łaściw ym te m a te m naszej refleksji je st zatem n ieb ezp ieczeń stw o p o p a d n ię c ia w b arb arzy ń stw o , to zaś, jeśli pam iętam y o etymologii frapującego słow a barbaros, zaw ierającego niefunkcjonalną repetycję asem antycznej cząstki bar (pow stałą najpew niej w intencji p rzed rze źn ien ia niezrozum iałej i bełkotliw ej m ow y cu dzoziem ca), oznacza - ni m niej, ni w ięcej - ją k a n ie się. Za „postać p o ję c io w ą ” polityki należy u z n a ć b ezsk u teczn ie p ró b u jąc eg o n aw iąz ać k o m u n ik ację w p rz e s trz e n i polis ją k ałę, p rzec zu w a jące g o je d n o c z e śnie, że tylko zbaw ien n a obecność tłu m acz a m ogłaby go uratow ać.
Od kapłana do impotenta, czyli dylematy polityka
Ze najlepsze exemplum tak rozum ianego „jąkały” - ale rów nocześnie za najw iększe być m oże w yzw anie dla optym izm u L ato u ra - n ależało by u zn ać tytułow ego b o h a te ra ostatniego, ukończonego w 1891 roku, u tw o ru H erm an a M elville’a Billy Budd7, nazw anego p rzez K lausa Lan- zingera „podsum ow aniem osiągnięć i esencją jego m ądrości” (1989: 64). K iedy n iepiśm ienny m a ry n arz-zn ajd a W illiam B u d d zjaw ia się n a p o kładzie „N ieposkrom ionego”, okrętu stanow iącego zgodnie z antycznym to p o sem synek d o ch ę p ań stw a, nie p rzy p u szcza naw et, że jego w ad a w ym ow y (jak p isze Melville, „skłonność do pew nej organicznej u ło m ności - m niejszego lub w iększego ją k a n ia czy n aw et czegoś g o rszeg o ” - s. 27) w y d atn ie przyczyni się do jego politycznej i osobistej tragedii.
M ogłoby w ydaw ać się, że stru k tu ra fab u larn a Billy’ego Budda ideal nie w pisuje się w G irardow ski m odel w ykluczenia kozła ofiarnego: już w e w stęp ie o raz w p ierw szy ch ro z d ziałac h M elville w p ro w a d z a nas w sytuację kryzysu (w edług G irard a, „ogólnego o d ró żn o ro d n ie n ia”8),
7 H. M elville, Billy Budd, tłu m . B. Zieliński, PIW, W arszaw a 1978; w szystkie cytaty z tej lo k a lizacji w n a w ia s a c h w tek ście głów nym .
8 Te i ko lejn e o k re śle n ia w tym z d a n iu za: R. G ira rd , Kozioł ofiarny [1982], tłu m . M. G oszczyń ska, Ł ódź 1991, s. 37.
n a który sk ła d ają się w y d arzen ia o k reślan e w h isto rii am erykańskiej m a ry n a rk i w ojennej m ia n e m W ielkiego B u n tu (zb ro d n ie „odróżno- ro d n ia ją c e ”); now o p rzyjęty n a statek Billy w y ró żn ia się w yjątk o w ą m łod zień czą u ro d ą i siłą, k tó re sp raw iają, że p red esty n o w an y je st on do roli oskarżonego o p arty cy p ację w ew en tu aln y m szerzen iu się na o k ręcie n astro jó w an ty p a ń stw o w y c h (zn ak i „ o d ró ż n o ro d n ia ją c e ”); w re sz c ie sk azan y n a sk u tek n ie sp raw ie d liw eg o o sk a rż e n ia p ro fo sa C laggarta staje się on „kozłem o fiarnym ”, zaś jego p u b liczn a egzeku cja p ełn i funkcję sw oistego oczyszczenia w spólnoty z re p re z e n to w a nego p rzez niego n ad m iaru , który zaburzył jej funkcjonow anie („prze m o c ”)9. N ie m o żn a n ie zau w aża ć je d n ak , że tego ty p u in te rp re ta c ja h istorii „Przystojnego M ary n arza” jaw i się jako niepokojąco niepełna: nie daje odpow iedzi n a p rzynajm niej kilka w ażn y ch pytań, tak że tych dotyczących decyzji p isarsk ich M elville’a, m iędzy innym i ak ce n to w a n ia p o staci i roli C laggarta (u G irard a nacisk położony je st n a an o n i m ow y tłu m i jego skłonność do aktów p rzem o cy 10, M elville zaś w ielo k ro tn ie daje n a m do zro zu m ien ia, że n ielu biany n a o kręcie C laggart n ie m ógłby re p re z e n to w a ć in teresó w zbiorow ych), a p rz e d e w szy st kim k ap itan a okrętu, Św ietlistego Vere’a: to jego ro zb u d o w an a m ow a sąd o w a d o m in u je n a d ro zc iąg n iętą k u lm in acją i stan o w i b e z p o śre d n ią przyczynę sk azan ia Billy’ego n a śm ierć. Z d om inow ani p rzez e ru dycję i p ow ag ę k a p ita n a ław nicy w ied zą doskonale, że naiw n y i n ie dośw iadczony Billy p ad ł ofiarą intrygi, a je d n ak (w edług zaostrzonych k ry terió w obow iązującej w ów czas U staw y o B uncie) za m o rd erstw o p o w in n i w ym ierzyć najw yższy w y m ia r kary, n iezależnie od tego, że byliby skłonni klasyfikow ać je jako w ynik nieszczęśliw ego zbiegu o ko liczności: w strząśn ięty nieuczciw ym oskarżeniem , nie m ogący w y du sić z siebie an i słow a m ary n arz-jąk ała zacin a się, p ra g n ą c zaś w ja k i kolw iek sposób u sto su n k o w ać się do o szczerstw a, u d e rz a C lagg arta w tw arz, co okazuje się ciosem śm iertelnym . O dnoszące się do o d czu w an y ch p rzez ław ników w ątp liw o ści i w y rzu tó w su m ien ia słow a w y pow iedziane p rzez Vere’a w trak cie p ro cesu w p ro w ad zają nas w sam e
9 N ad m ia ro w o ść B illy'ego p o d k re ś la n a je s t p rz e z M elville'a w ielo k ro tn ie: c zytelnikow i z o sta je o n p rz e d sta w io n y ja k o „w zór d o sk o n ało ści” (s. 11) i „klejnot p ra w d ziw y ” (s. 16), jeg o p o s ta ć ja w i się ja k o „ ro zśw ie tlo n a od w e w n ą trz ”, a jeg o u r o d a ja k o „w ybitna” (s. 70); w tra k c ie tr w a n ia a k cji Billy p o ró w n y w an y je s t d o A polla (s. 17), do H e rk u le sa i in n y c h h e ro só w (s. 21 i 70), łączn ie z A chillesem (s. 60), d o „m orskiego H y p e rio n a ” (s. 91), b ib lijn y ch D a w id a (s. 71) i Iz a a k a (s. 138), d o „A dam a p rz e d u p a d k ie m ” (s. 101), a n a w e t d o „an io ła b o ż eg o ” (s. 112). W m o m e n c ie egzekucji „U rodziw ego M a ry n a rz a ” ze w s c h o d u idzie „m iękka św iatłość, rzekłbyś, r u n o B a ra n k a B ożego u jrz a n e w m isty czn y m w id z en iu ” (s. 153).
10 „Jed n o stk i sk ła d ają c e się n a tłu m zaw sze s ą p o ten c jaln y m i p rz eśla d o w c am i, b o w iem m a rz y im się oczyszczenie w sp ó ln o ty z e le m en tó w nieczystych, k tó re j ą d em o ralizu ją, ze zdrajców , k tó rzy j ą p o d k o p u ją ” (R. G ira rd , Kozioł ofiarny, dz. cyt., s. 26).
sedno w łaściw ego konfliktu B illy’ego Budda: „To je st N atu ra. Ale czy te guziki, k tó re nosim y n a m u n d u ra c h , św iad czą, że m am y obow iązek w iern o ści w obec N atury? Nie, w obec k ró la ” (s. 128). O dw ołując się - ja k A rystoteles - do p o rz ą d k u n atu raln eg o , k a p ita n m o m en taln ie in sta lu je w sw ym dysk ursie szty w n ą h ie ra rc h ię , b ę d ą c ą n astęp stw em ta k b ard zo krytykow anej p rzez L ato u ra dw uizbow ej konstytucji rze czywistości. Daje ona politykow i kom fort i sam ozadow olenie, w ynika ją c e z całkow itej se p arac ji „n atu raln y ch ” podrygów su m ien ia i „nad n a tu ra ln e g o ” p ra w a ; i ta k Vere u sp o k a ja ć m o że B u d d a sło w am i: „Wierzę ci, mój ch ło p cze” (s. 122), aby chw ilę później z zim n ą k rw ią sk azać go n a śm ie rć i u sp raw ied liw ić to form ułą: „Wszelako p ew ien jestem , że m a on ta k s z la c h e tn ą n atu rę , że gdyby w iedział, co dzieje się w naszych sercach , zaiste w spółczułby nam , n a k tórych w ojskow a konieczność n ak ład a ta k ciężki p rzy m u s” (s. 132). Łatwo je st krytyko w ać tego ty p u p o staw ę ja k o p rzy godną, je d n o stk o w ą hipokryzję; za słu g ą now eli M elville’a je st je d n a k p o djęcie znaczn ie bardziej in te re su ją c e g o e k s p e ry m e n tu m y ślow ego: p rz e d s ta w ia o n V ere’a ja k o p o stać n ien ag an n ą, k tó ra m im o że u m ie ra z im ien iem Billy’ego B u d d a n a ustach , to je d n a k - ja k zostaje p od k reślo n e - nie odczuw a „wy rzu tó w su m ie n ia ” i od ch od zi w poko ju (s. 163)11. Tak sp o rtreto w an y Vere jaw i się jak o polityk n ieo m al idealny, który odrzuciw szy ta k w aż n ą d la ró w ieśn ik a M elville’a, H e n ry ’ego D avida T h o reau m ożliw ość obyw atelskiego n ie p o słu sz eń stw a, w y pełnia zad a n ie n a rz u c o n e m u p rzez państw o , p ra w o i cyw ilizację boh atersk o , do końca.
A je d n a k Vere p o p ełn ia błąd: nie w tra k c ie p o sied zen ia sądu, ale w cześniej, zezw alając n a b e z p o śre d n ią k o n fro n tację C lag garta i
Bil-11 W ym ow ę ow ego e k sp e ry m e n tu g u b i o p e ro w a w e rsja B illy’ego Budda s k o m p o n o w a n a p rz ez B e n ja m in a B r itte n a w 1951 ro k u . K ład ąc n a cisk n a p o sta ć V ere'a, a u to rz y lib re tta , E.M. F o rster i E. Crozier, w p ro w a d z a ją o b e jm u jąc ą p ro lo g i epilog ra m ę kom pozycyjną, d zięki k tó rej w ła śc i w a a k cja p rz e d s ta w io n a je s t ja k o re tro s p e k c ja s ta reg o ju ż k a p ita n a V ere'a, o d czu w ająceg o silne w y rzu ty s u m ie n ia n a w e t p o w ie lu lata c h : „P rzecież m o g łem go ocalić. W iedział o tym , n a w e t jeg o to w arzy sze w iedzieli, ch o ć uciszyły ic h ziem skie p ra w a. I cóż u c zy n iłem ? ” (A. Tuchow ski,
Benjamin Britten. Twórca, dzieło, epoka, M usica Iag ello n ica, K raków 1994, s. 163). P arad o k saln ie Brit- ten o w sk i Vere je s t z a b a rd z o człow iekiem , aby m ó c sp ro w o k o w ać u o d b io rcó w n am y sł n a d a n ty n o m ia m i polityki. W ż a d e n sposób n ie z m ie n ia teg o o d czy tan ie H e len Geyer, zd an iem której, d zięki „isto tn em u p rz e su n ię c iu akcentów , d ra m a t B ritte n a p rzy jm u je w y m iar klasycznej tra g e dii. (...) D o p iero w e rs ja B ritte n o w sk a s tw a rz a m o żliw o ść p rz y ró w n a n ia tr z e c h b o h a te ró w d o ró w n o ra m ie n n e g o tró jk ą ta , k tó reg o antypody, czyli B u d d i C lag g art ja k o p erso n ifik acje d o b ra i zła, z n a jd u ją sw ój p u n k t o d n ies ie n ia w p o sta c i k a p ita n a. (...) Vere je s t z o b o w iązan y ro z strzy g n ąć p o m ięd zy ra c ją sta n u , tzn. P ra w e m w ojennym , i osobistym u czu ciem , p ry w atn y m osądem . M usi w y d ać p u b licz n ie w y ro k m ają cy ra n g ę p o w szech n ie obow iązu jąceg o p ra w a. R ozstrzygnię cie n a stęp u je w d u c h u tra g e d ii an ty c zn e j” (H. Geyer, Billy B u d d - współczesny mit. Rozważania nad Brittenowską alegorią dobra i zła, tłu m . N. B abińska, „De M u sica”, 2009, n r 4 -5 , s. 94). O szczeg ó łach p ra c y F o rs te ra n a d lib re tte m zob. I. M o rra, „A Song not W ithout Words”: Singing Billy B udd, w: Li terature and Musical Adaptation, red . M ichael Meyer, R odopi, A m ste rd am -N e w York 2002, s. 7-27.
ly ’ego w k a p ita ń s k ie j k aju cie. D ziała on w ó w c zas d o k ła d n ie ja k R a n c iere’ow ski polityk, obaw iający się, by u p ersonifikow any w k o n flikcie dw óch członków jego załogi „b u n t” nie stał się „w idzialny” na pokładzie. Jeśli je d n ak rację m a rów nież Latour, a p ierw sze p rzy k aza nie uczestn ictw a w polityce brzm i: „Umieć zw ątpić w sw oich rzeczn i k ó w ” (2009: 105), to po lity k a p o w in n a cec h o w ać u m iejętn o ść zdy sta n so w a n ia się zaró w n o w o b ec „ n a tu ra ln y c h ” w y rzu tó w su m ie n ia i em ocji, ja k i w obec jak o ści pełnionej p rzez siebie funkcji - ale ju ż nie w o b ec sam ej in sty tu cji rzec z n ictw a . K a p ita n „N iep o sk ro m io n eg o ” zdaje się sądzić, że o d dając Billy’em u głos, w yśw iadcza m u przysługę i d ziała n a jeg o korzyść. W rzeczy w isto ści je d n a k p o zb aw ia go p o śred n ictw a tłu m acza, zaś pozostaw iony sam em u sobie niew ykształco ny i naiw n y m ary n arz, nie b ęd ąc w stan ie o dpow iednio zareag o w ać n a o sk arżen ie C lag g arta, z a c in a się. C hociaż Vere staje po s tro n ie sw ego p o d o p ie c z n e g o i z a u w a ż a ją c jeg o a rty k u la c y jn e problem y, u sp ok aja go „ojcow skim i w to n ie ” słow am i: „Nie m a p o śpiechu, mój chłopcze. N ie śpiesz się, nie śp iesz”, jego w yrozum iałość ty m bardziej „pobudza Billy’ego do ty m gw ałtow niejszych wysiłków, aby p rz e m ó w ić - w ysiłków w p ręd ce zakończonych sp o tęg o w an iem p a ra liż u i n a d ający ch tw a rz y w yraz, k tó ry było u d rę k ą o g lą d a ć ” (s. 110). C okol w iek ro b iłb y Ś w ietlisty Vere i ja k k o lw ie k se rd e c z n y by był, jeg o d z ia ła n ie m oże p rzy n ie ść tylko sk u tek o d w ro tn y do d ek laro w an y ch p rzez niego zam ierzeń; „nie śpiesz się” k atalizu je n ieb ezpieczn ą re a k cję i p rzy śp iesza w ybuch. S y tuacja V ere’a (zw róćm y uw ag ę n a z n a cze n ie jego im ien ia) w y ra ż a d y le m at p re te n d u ją c e g o do d z ia ła n ia zgodnie z p ra w d ą polityka, d o strzegającego d rg ające u sta człow ieka p rób ująceg o w ypow iedzieć sw oją biedę, którego los został m u p o w ie rzony, i p rzec zu w a jące g o , że w arty k u lacji tej sk ry w a się o b ie tn ica praw dy. Tym czasem skrzyw dzeni i p o n iżen i nie zam ien ią się w złoto- ustych o rato ró w tylko dzięki tem u, że um ożliw i się im dostęp do m ów nicy; p om im o o d pow iednich p rzym iotów i po dk reślan ej p rzez Melvil- le ’a w ra ż liw o ś c i i s e rd e c z n o ś c i V ere n ie zd o ła ł o b ro n ić sw ojego p o do piecznego p rz e d p ra w a m i instytucji.
C hociaż w ięc n iew ątp liw ie o d rzu cić należy k o n sek w en tn ą ap lik a cję G irardow skiego m ech an izm u kozła ofiarnego do now eli Melville- ’a, nie p o w in n iśm y tra c ić z oczu w yrazistej asy m etrii tej sceny: p o ró w n y w an y do „m orskiego p o tw o ra ” i „ryby d rę tw y ” C lag g art je s t d rap ie żcą, zaś „zah ip n o ty zo w an y ”, „p orażony b iały m tr ą d e m ” Billy ja w i się jak o p rz e d m io t jeg o łowów, d o zn ający arty ku lacy jn y ch m ę
cza rn i porów nyw anych do duszenia się i bycia zakopyw anym żyw cem (s. 109). Jeżeli je d n a k je st on ofiarą, to n ie w y łączn ie C laggarta, ale p rz e d e w szystkim n aiw ności re p re z e n ta n ta w ładzy p rzejaw iającej się
w w ierze, że je śli tylko d o p u ści on m a ry n a rz a -a n a lfa b e tę do głosu, z ła tw o ścią o dpow ie m u on n a z ad a n e m u p rz e d m a je sta te m p ra w a „trud ne p y ta n ie ” (s. 110), w cudow ny sposób rozw iew ając zbierające się n ad statk iem -p ań stw em niskie, b u rzo w e chm ury.
Od szatana do obywatela, czyli metamorfozy demagoga
Jeśli pozw olim y sobie n a kolejny myślowy eksperym ent i abstrahując od jedn ozn aczn ie nacechow anych opisów Claggarta, przedstaw ionego jak o p rzyk ład Platońskiej „niepraw ości zgodnej z n a tu rą ” (s. 66) oraz uosobienie zła (w operze B ritten a Billy rzu ca się na C laggarta z okrzy k iem „ S z a ta n !” n a u stach ), sp ró b u je m y sp o jrz e ć n a niego z boku, otrzym am y o b raz zatro sk a n eg o obyw atela, który korzystając z p rzy sługującego m u p ra w a głosu, w y raża sw e zaniep o k o jen ie o należyte funkcjonow anie polis. P róbkę takiego spo jrzen ia daje n a m sam Melvil le, cytując - zgodnie z p o ety ką m im etyzm u form alnego - fikcyjny a r ty k u ł p o św ię c o n y z d a rz e n io m n a „ N ie p o sk ro m io n y m ”, w k tó ry m C laggart p rzed sta w io n y je st jako „zacny i d elik atn y ”, p ełn iący sw oją „niew dzięczną fu nkcję” z „gorącym p atrio ty zm em ” (s. 164). Choć in te n cje M elville’a w y d ają się ironiczne, z politycznego p u n k tu w id ze nia p reze n to w an a w artykule persp ek ty w a je st ja k najbardziej w łaści w a: ja k o o b y w a te l C la g g a r t m a p r a w o w y s tą p ić ze s w o im i ro szczen iam i, m oże rów n ież w ykazać się zn ajo m o ścią reto ry k i oraz in telig en cją n a k a z u ją c ą m u z a b ra ć głos w n ajb ard ziej sprzy jający m m om encie (w sytuacji ogólnego „podniecenia” po nieudanej pogoni za nieprzyjacielską fregatą, k tó ra sp ro w a d za n a p o k ład „niebezpieczeń stw o ro zn ie cen ia d rzem iące g o ż a r u ” rew o lu cji - s. 199). Billy n a to m iast nie m a p ra w a artyk u ło w ać sw oich racji inaczej, niż posłu g u jąc się m ow ą, zaś za odstępstw o od tej zasady m usi p o n ieść karę. N aw et jeśli uznać, że n a stryczek p ow iódł go p rzyp ad ek zw iązany z p rzy g o d
n ą c ie le sn ą u ło m n o śc ią , n ie z m ien ia to faktu, że to u p ra w ia n a n a okręcie polityka nie zap ew n iła niep iśm ien n em u ją k ając em u się zn aj dzie, którego n iew inność aż b iła w oczy, odpo w ied n ich w aru n k ó w do obrony. Z am iast n ich stw orzyła sytuację, k tó ra nie resp ek to w ała jego o g ran iczeń i zm usiła go do użycia p rzem o cy - n astęp n ie zaś w ym ie rzyła m u za to najw yższy w y m iar kary. C laggart o siągnął zw ycięstwo ju ż w m om encie, w którym Billy „znalazł się niejako zam knięty w k a ju c ie ” (s. 108), stanow iącej synekdochę p rzestrz en i politycznej dyspu ty (agory), w kolejnych ro zd ziałach przem ieniającej się w p rzestrz eń w ym iaru spraw iedliw ości (trybunału). W obliczu konsekw entnych r u chów C laggarta oraz chłodnego, choć serdecznego form alizm u Vere’a
zac h o w an ie Billy’ego m usi ja w ić się jako p rzy n ależn e - by użyć sfor m u ło w an ia M elville’a - „bezsprzecznie b arb arzy ń c y ” (s. 145). W myśl ro zró żn ien ia A rystotelesa, dając dow ód n a to, że „nie je st zdolny w y m ów ić słów ”, Billy d eg radu je się do p o ziom u „w ydających głos” zw ie r z ą t12. Jak b arb arzy ń c a nie m a on języka: zanurzony w cielesności gło su m o że alb o z a m ilk n ą ć , alb o - u c ie c się do si.y. S iła zab ó jczej dialektyki m ilczenia i an tag o n izm u potężnieje, u n ie ru c h a m ia ją c B il ly’ego w okow ach niem ocy13.
Oto n iep ok o jące ją d ro te sta m e n tu M elville’a: d y lem at V ere’a je st dy lem atem każdego bez w yjątku polityka, zaś n a krzyw dę Billy’ego - i m ilionów m u podo b n y ch - polityka nigdy nie b ędzie p o trafiła o d n a leźć le k arstw a . K lu czo w a sc e n a o p o w ia d a n ia H e rm a n a M elville’a ja w i się zatem jak o p rzejm u ją ca m etafo ra jed n eg o z najw ażniejszych dy lem ató w polityczności: Billy B u d d odgryw a w niej ro lę re p re z e n ta n ta ludu, czyli w ykluczonych z p rzestrz en i m ow y (demos)14, C laggart - dem agogii, n a to m ia st Vere - władzy. Zgodnie z ro zró żn ien iem b el
12 Zob. c y to w an y ju ż fra g m e n t Zagadnień przyrodniczych (A rystoteles, Zagadnienia..., dz. cyt., s. 580). N iezw ykle in te res u jąc e s ą w ty m św ietle u w a g i A rystotelesa n a te m a t ją k a n ia i z a c in a n ia się, n a p rz y k ła d taka: „D laczego w o d ró ż n ie n iu d o in n y ch s tw o rz eń tylko człow iek b y w a j ą k ałą? Czy dlatego, że tylko o n u c zestn ic zy w d a rz e mowy, in n e n a to m ia s t stw o rz en ia u c z e stn i c z ą w g łosie? Ci zaś, k tó rz y się ją k a ją , ro z p o rz ą d z a ją w p ra w d z ie gło sem , lecz n ie s ą z d o ln i m ó w ić p ły n n ie ” (tam że, s. 585). In tu ic je A rystotelesa w a rto zestaw ić z ro z w a ż a n ia m i k o m p ara - ty sty M a rc a S h e lla - o b e jm u jąc y m i z a ró w n o b a d a n ia n a d specyficznym i fo rm am i ją k a n ia się zw ierząt, ja k i n am y sł n a d fikcyjnym i p o sta c iam i zw ierząt-jąkałów , ta k ic h ja k a n im o w a n y Porgy Pig (M. Shell, Stutter, H a rv a rd U niversity P ress, C a m b rid g e -M assa ch u setts-L o n d o n 2005, s. 7 6 - 101) - a tak ż e ze w sp ó ln y m tek s te m D o n ald a W eslinga i T adeusza S ła w k a p o św ię co n y m „arty k u la c ji m in im a ln e j” (D. W esling, T. S ław e k , Fish and Bird: M inim al Articulation, w: D. W esling, T. Sław ek, Literary Voice. The Calling o f Jonah, S ta te U niversity of N ew York P ress, N ew York 1995, s. 31 -8 4 ). W ięcej n a te m a t in te rd y sc y p lin a rn y c h b a d a ń n a d g ło sem zob. D. A p p elb au m , Voice,
S ta te U niversity o f N ew York P ress, N ew York 1990.
13 N ie d o k o ń c a tr a f n a je s t m o im z d a n ie m in te rp re ta c ja H a n n y A rendt, a k c e n tu ją c a p o d o b ień s tw o re la c ji B u d d - Vere d o s p o tk a n ia J e z u sa i W ielkiego In k w izy to ra z Braci Karamazow D o stojew skiego (za k tó ry ch a rc h ite k st u z n a ć m o ż n a z k olei scen ę p rz e słu c h iw a n ia J e z u sa p rz e z Pi łata). Czytam y w k siążce O rewolucji: „M ilczenie Je z u sa i ją k a n ie się B illy'ego B u d d a w sk az u ją n a to sa m o , a m ia n o w ic ie n ie c h ę ć d o w szelk ie g o ty p u o rz ek a ją c ej lu b a rg u m e n tu ją c e j w y m ian y z d a ń , w k tó rej k to ś m ó w i d o k o goś o czym ś, co in te re s u je o b ie s tro n y (...) Takie »m ów ione« i u a rg u m e n to w a n e z a in tere so w a n ie św ia tem je s t z u p ełn ie o b ce w sp ó łczu ciu , k tó re z w ra c a się w y łączn ie i z ż a rliw ą s iłą k u sa m em u c ie rp ią c e m u czło w iek o w i” (H. A rendt, O rewolucji [1963], tłu m . M. G odyń, Czytelnik, W arsz a w a 2003, s. 105). D o c en ia ją c w a g ę glo ry fik o w an eg o p rz ez A ren d t in d y w id u aln eg o cie rp ie n ia, „znoszącego d y sta n s” i p rz ek ra c z ają ce g o politykę, zauw ażyć m u sim y że o ile m ilczen ie Je z u sa m ia ło c h a ra k te r św iad o m eg o , reto ry c zn e g o w y boru, m a ją c e go n a celu w y e k sp o n o w an ie siły o d p o w ie d z i w p o s ta c i w ie ń cz ąc e g o sc e n ę p o c a łu n k u - p isze A rendt: „In ten sy w n o ść teg o słu c h a n ia [Jezusa] p rz e k sz ta łc a m o n o lo g w d ialo g ” (tam że, s. 104) - o tyle zacięc ie się B u d d a m a genezę so m a ty c z n ą i u w a ru n k o w a n e je s t w a d ą w ym ow y m ło d eg o m a ry n a rz a . Jezu s m ów i, m ilcząc, Billy m ilczy, p ró b u ją c m ów ić.
14 Pisze R anciere: „Do demos p rzy n ależy ten , k to się n ie liczy, k to n ie m a g ło su i d lateg o nie m o że być słyszany. (...) Z demos w yw odzi się ten , k to m ów i, ch o ciaż n ie m a m ów ić, i b ierz e u d z ia ł w tym , w czym b r a ć u d z ia łu n ie p o w in ien ” (J. R an ciere , Dziesięć tez..., dz. cyt., s. 23-24).
gijskiej filozofki C h antal Mouffee, o p a rta n a w ykluczeniu i przem o cy reakcja antagonistyczna pojaw ia się tam , gdzie - n a skutek ograniczeń artykulacyjnych - niem ożliw e staje się zaistnienie relacji agonicznej: w e w łaściw ym sensie politycznej, a opartej - ja k m ożem y d o d ać - na aktyw ności tłum aczenia; jeśli je d n o stk a nie m a m ożliw ości społecznej a rty k u la cji sw o ich d ążeń, zm u sz o n a je s t p ró b o w a ć arty k u ło w a ć je inaczej15. D ram at w ykluczonego ze sfery dyskursu politycznego je st za te m d ra m a te m ją k ały - w ie, co ch ce p o w iedzieć, n ie p o tra fi je d n a k tego zrobić, nie znajduje tłu m acz a (rzecznika), który m ógłby w yrazić jego dążenia, n a skutek czego jego racje nie zn ajd u ją w łaściw ej arty kulacji. Billy B u d d p rzy zn aje to n a procesie: „Gdybym m ógł p rz e m ó w ić, n ie byłbym go uderzył. Ale n ik czem n ie sk łam ał m i w oczy, i to w obecności m ojego k ap itan a, i m u siałem coś odrzec, a m ogłem w y pow iedzieć to tylko u d erzen iem . Boże, zm iłuj się n ad e m n ą !” (s. 122).
W szyscy jesteśmy barbarzyńcami?
K iedy w d ru g im ro zdziale sw ego u tw o ru M elville określa swojego b o h a te ra jak o „pod w ielom a w zględam i w łaściw ie coś w ro d zaju p r a w ego barbarzyńcy, z ap ew n ie takiego ja k Adam, zan im u k ład n y w ąż w k ręcił się w jego to w a rzy stw o ” (s. 25), w ydaje się nam , że w k o n w en cjo naln y sposób p o d k reśla on jego niew inność, ak tu alizu jąc przy okazji - ta k w ażny dla rew olucji francuskiej - m it „dobrego d zik u sa”16. Gdy je d n ak chw ilę później w spo m n i o jedynej „wadzie w ym ow y” m ło dego m a ry n a rza , sk ieru je n a sz ą u w ag ę n a w łaściw ą, „jąkalską” ety m ologię określen ia barbaros. W końcu, p o w racając do tego te m a tu ju ż po w yd aniu n a „m łodego b a rb a rz y ń c ę ” (s. 147) w yroku śm ierci, M e lville w y raźn ie p o d k reśli p rz y ro d z o n ą b a rb a rzy ń sk o ści relatyw ność.
15 Pisze Mouffe: „w sytuacji b r a k u kanałów , d zięki któ ry m konflikty m ogłyby p rz y b ra ć p o stać »agoniczną«, w y ra ż a ją się o n e w try b ie an tag o n isty czn y m . Z am iast w ięc w y ra ża ć opozycję m y/ o n i ja k o p o lity c zn ą k o n fro n ta c ję m ięd zy »przeciw nikam i«, p rz e d sta w ia się j ą ja k o k o n fro n ta c ję m o ra ln ą m ięd zy d o b re m a złem , w k tórej p rz ec iw n ik m o że być p o strz eg a n y jed y n ie ja k o w róg, k tó reg o n ależy z niszczyć” (Ch. M ouffe, Polityczność, dz. cyt., s. 20). P rze n o sząc in tu ic ję M ouffe n a p o z io m m e ta litera ck i, u z n a ć m o ż n a zd ecy d o w a n ie d o m in u ją c e w re c e p c ji B illy’ego Budda in te r p re ta c je re lig ijn o -m o raliza to rsk ie z a an tag o n isty czn e, a co z a tym idzie, n ieu c ze stn icz ąc e w b u d o w a n iu d e m o k raty cz n ej w sp ó ln o ty politycznej.
16 Z daniem A rendt, Billy Budd p o w stał jak o konsekw encja rew olucji francuskiej i stan o w i kryty k ę w y n iesio n ej p rz e z n ią n a s z ta n d a ry tezy R o u sseau , „głoszącej, że c zło w iek w sta n ie n a tu ry je s t dobry, zły zaś staje się d o p ie ro w sp o łeczeń stw ie” (H. A rendt, O rewolucji, dz. cyt., s. 100); n e gaty w n ą ocen ę rew olucji artykułuje sam Melville, odsyłając ra z p o ra z d o jej h aseł z a p o m o cą w ie lu aluzji i o d niesień (na przykład n azw okrętów , tak ic h ja k „P raw a człow ieka”, „Wolter”, „D iderot” czy „A teista”), a tak ż e w p ro s t, p isz ąc w e w p ro w a d z ają cy m ak ap icie now eli: „ S a m a R ew olucja n a ty c h m ia st p rz e m ie n iła się w krzyw dzicielkę, jeszc ze b a rd ziej cie m ię sk ą od k ró ló w ” (s. 7).
P rzyp o m in ając, że ro d a cy B illy’ego, „brytyjscy je ń c y (...) jak o żywe tro fea m usieli kroczyć w Rzym ie w poch o d zie triu m faln y m G erm ani- c u s a ”, zazn aczy on, że p o d o b n ie „dziś n aw ró ceń cy z p o m n iejszy ch w ysp m orskich byw ają w ożeni do L ondynu” (s. 145). Z am iast zaś o po w iedzieć k tó rąś z licznych anegdot, ja k ie zg ro m ad ził w tra k c ie sw o ich o rien taln y c h podróży, ta k in sp iru jący ch d la jego pierw szych, n a poły autobiograficznych pow ieści ( lypee, Omoo) oraz w p ełn i ju ż fikcyj nego Mardiego, przytoczy zac h o w a n ą w k ro n ik ach w ypow iedź je d n e go z papieży, który w itając przy p ro w adzo n y ch p rz e d jego oblicze „wy b r a n y c h o k a z ó w s p o ś r ó d p ie r w s z y c h b r y ty js k ic h n e o fitó w , naw ró co n y ch n a w ia rę ch rześcijań sk ą przynajm niej n o m in aln ie i z a w iezionych do R zym u”, m iał pow iedzieć „Angeli (m ając n a myśli: An glicy, dzisiejszy w yraz pochodny), ta k w ięc ich nazyw acie? Czy d la te go, że p rz y p o m in a ją an io łó w ?” (s. 146). Z w róćm y u w ag ę n a fo rm ę w ypow iedzi h ierarchy : n a p rzy w itan ie now ych „braci w C h rystu sie” zw rac a się on w łaściw ie do „sw oich” ludzi, reze rw u ją c dla neofitów fo rm ę trze cio o so b o w ą („ich”). W trącen ie „przynajm niej n o m in aln ie”
(at least nominally such) nie po zo staw ia złudzeń, że opisyw ana „w izyta”
przeb ieg a w ed łu g takiego sam ego k o lonialnego w zo rca ja k k o m u n i kacja z „tak zw anym i »dzikimi« m ieszkańcam i Tahiti za czasów k a p i ta n a C ooka” (s. 147). R ezygnując z egzotycznego, kolonialnego w zo r ca m ó w ie n ia o b a rb a rz y ń stw ie , a u to ż sa m ia ją c z ty m o k reślen iem m ieszkańców Anglii (i to d w ukrotnie, niczym w zająknięciu: w an eg d o ta c h o c e s a rz u i p ap ież u ), w ysyła M elville czy teln y k o m u n ik at: p rz e strz e n ią b a rb arzy ń stw a nie je st tro p ik aln a dżungla, an i n aw et nie n ie u sta n n ie p rzem ieszcz ając e się te ry to riu m g ra n ic z n e odd zielające od siebie kultury, ale każde m iejsce, k tó re o rg an izo w an e je st n a s p o sób polityczny. Tego typu po jm o w an ie b arb arzy ń stw a nie m oże p o zo stać bez w pływ u n a in terp re ta cję opow iadanej n a m historii: Melville w spo m ina, że w późniejszych p lo tk ach i po g ło sk ach decyzja Ś w ietli stego Vere’a o cichym i szybkim sk azan iu B u d d a w kapitańskiej k aju cie, ukryw ającej przebieg p ro ce su p rzed oczym a załogi, u zn an a zo sta ła za n a z b y t p o d o b n ą do „polityki p rzy ję tej w ow ych tra g e d ia c h pałacow ych, k tó re nie raz się zd arzały w stolicy założonej p rzez P io tr a B arbarzyńcę, w ielkiego głów nie dzięki sw ym zb ro d n io m ” (s. 116). R zucone m im o cho dem p o ró w n an ie zdjętego tro sk ą o należyte resp ek tow anie p raw a Vere’a do ca ra Piotra I, określonego tu rzadkim , jeśli nie w ręcz w ym yślonym przez M elville’a, przydom kiem Peter the Barbarian, o d w ra c a p rz y p isa n e p ro ta g o n is to m role. To n ie sk azan y n a śm ie rć Billy je s t w po to czn y m , n eg atyw ny m tego słow a z n ac zen iu „ b a rb a rzyński”; n a przydom ek ten zasługuje raczej polityk, który p ostaw ił go
w sytuacji niem ożności ag on u i konieczności an tag o n izm u - n iezależ nie od tego, czy je st on słynącym z ok ru cieństw a care m Rosji, czy zn a nym z ugodow ości i ro zsąd k u k a p itan em „N ieposkrom ionego”.
Aby in terp retacy jn y p o te n cjał tego typu dygresji nie u szedł u w ad ze czytelnika, kieruje do niego M elville m e taliterac k ą w skazów kę:
Kiedy przychodzi do pisania, jakkolw iek by ktoś był zdecydow any trzy m ać się głów nej drogi, zaw sze z n a jd u ją się jakieś bo czn e ścieżki m ające pow ab, k tó rem u niełatwo się oprzeć. Przyzywany przez geniusz Nelsona, m a m zam iar zabłąkać się n a ta k ą ścieżkę. R ad będę, je śli czytelnik zech ce m i d o trzy m ać to w arzy stw a. Przy najm niej m ożem y sobie obiecać tę przyjem ność, która, ja k m ó w ią złośliwie, tkw i w grzechu - albow iem literackim grzechem będzie takie zboczenie z drogi (s. 32).
W ystępek, do którego n am aw ia nas p isarz (nie pozo staw iając je d no cześn ie alternatyw y, je śli tylko p ra g n ie się p o zo stać czytelnik am i jeg o now eli), rych ło okaże się, ja k m o żn a się dom yślać, szczęśliw ą w in ą (felix culpa) - u tw ó r M elville’a słu szn ie u z n a w a n y je s t za arc y dzieło sztu ki n arracy jn ej, w k tó ry m liczne „boczne ścieżk i” o k azu ją się p ro w ad zić w sam o serce jego złożonej p roblem atyki. N ie inaczej je st z m a rg in a ln ą n a p o zó r refleksją n ad p ro b lem em b arbarzyńskości, k tó ra - jeśli w ziąć p o d u w agę etym ologię tego słow a o raz kulm inację akcji - w yraziście przem ieszcza się ku cen tru m Billy’ego Budda, po zw a lając sform uło w ać n a m w tym m iejscu przynajm niej trzy praw dy. Po pierw sze, p ró b u ją c określić p o lity czn ą m o d aln o ść „ b arb a rz y ń stw a”, nie m ów im y w y łącz n ie o w ro g o n astaw io n y c h cu d zo z iem cach , ale tak że o tych z nas, do który ch nie zw racam y się b ezp ośrednio, lecz - ja k p ap ież w aneg d o cie - p o p rzez tłu m acza. Po drugie, p o stać tłu m a
cza - tud zież rzecznika lub p o śred n ik a, ja k w oli klasyk b a d a ń k u ltu ro w y ch S te p h e n G re e n b la tt (2006: 195 254) - zd efin io w ać m o ż n a jak o takiego uczestn ik a życia politycznego, do którego kierujem y sw ą w ypow iedź, b ę d ą c p rzek o n ani, że nie jesteśm y jed n o cześn ie ro zu m ia ni p rzez tych, do których faktycznie sk ierow any je st nasz kom unikat. W ty m sen sie w szelka d ziałaln o ść p o lity czn a (n a p rzy k ład C laggara czy k a p ita n a V ere’a) ja w i się jak o tra n sla c ja ; i o d w ro tn ie, każdy ak t tłu m a c z e n ia m a, często nieu św iado m io n e, im plikacje polityczne. Po trze cie w końcu, co ja sn o w ynika z p o p rzed n ich ro zw ażań , nie istn ie je istotow a ró żn ica pom iędzy b a rb a rz y ń c ą (tym, który nie m ów i, sk a zując się ty m sam y m n a p o śred n ictw o ) a p rzec iętn y m u czestn ik iem życia politycznego. Zgodnie z su g estią L a to u ra p isząceg o o polityce jak o o konieczności k o rzystania z po śred n ictw a, za b arb arzy ń c ę nale
żałoby u zn ać każdego z nas. Billy Budd u św iad am ia nam , że n a k ażd e go z nas czyha to sam o niebezpieczeństw o zaniem ów ienia: p o zb aw ie
n i o d p o w ie d n ie g o p o ś r e d n i c t w a , n ie m o g ą c y s a m o d z i e ln i e p rzetłu m aczy ć naszego głosu n a ak cep to w aln ą w p rzestrz en i tego, co p o lity czn e m ow ę, sk azan i je steśm y n a ciąg łe d rżen ie, czy p rz y p a d kiem to nie w n a sz ą stro n ę sk iero w an y zostan ie oskarżycielski p alec C laggarta. Obok k o m fo rtu i b ezp iecze ń stw a p o śred n ictw a , polityka ew okuje lęk, k tórego źró d łe m je st ew en tu a ln o ść jego b rak u; m iędzy innym i to p o d w pływ em tej obaw y nie p ró b u jem y n aw et zab ierać gło su, godząc się n a p rzypadkow ych i nie zaw sze k o m p eten tn y ch rzecz ników. W ten sposób polityka sank cjo n u je w yrzeczenie się je d n o stk o w ej mowy, w c ią g a ją c n as w n a k rę c a ją c ą się s p ira lę m ilczen ia. N ie mówimy, p on iew aż doskonale wiemy, że bez p o śred n ik a w lab iry n to w ym gm aszysku tw o rząceg o p o lity czn e b ęd ziem y czuli się ja k Józef K., ów K afkow ski n astęp c a W illiam a B udda, a tak że innego, ró w n ie frap u jąceg o i ró w n ie u silnie o dczuw ającego p ro b lem y k o m unikacyj ne, b o h a te ra M elville’a - kopisty B artleb y ’ego17.
Polityka byłaby z atem - p arad o k saln ie, ale czyż p a ra d o k sa ln e nie je st ro zw iązan ie konfliktu w Billyrn Buddzie? - ta k ą d ziałaln o ścią k u l tu ro w ą, k tó ra skazuje każdego z nas n a jąk an ie. Jeżeli zaś w sp ó łtw o rz ą c „ciało p o lity c z n e ”, w szyscy p ełn im y p o n ie k ą d fu nk cję policji, wszyscy jesteśm y po ten cjaln y m i ofiaram i naszej w łasnej od-mowy.
Władza zdemaskowana
L ite ra tu ra je s t m ą d rz ejsza niż kodeks. R o zp o zn ając n iem o żn o ść arty kulacji jak o p o dstaw ow y p ro b lem polityki i n ad ając swojej p o s ta ci w y ra ź n e cechy „dobrego d z ik u sa ”, je śli n ie w ręcz egzystującego p o za politycznym w y m iarem zw ierzęcia, M elville w ydaje się antycy p o w ać p o sth u m an isty czn e ro zw ażan ia L atoura. A utor Moby Dicka nie p rzesta je p o d k reślać p arad o k saln ie nie-ludzkiego u sy tu o w an ia Billy ’ego ani n a m om ent; od p ierw szych scen, w któ ry ch p o p rzez m ito lo giczne aluzje m niej lub bard ziej p o śred n io zostan ie on p o ró w n an y do
17 Z d an iem G illesa D eleuze'a, ją k a n ie B u d d a i u p a rte „Wolałbym n ie ” B a rtle b y 'eg o d a ją tak i sa m re zu lta t: „w p ro w a d za ją do w n ę trz a jęz y k a o b c ą m ow ę, k o n fro n tu ją go z m ilczen ie m , spy c h a ją w s tro n ę ciszy ” (G. D eleuze, Bartleby albo form uła, tłum . G. Jan k o w icz, w: H. M elville, Kopi sta Bartleby. Historia z Wall Street, tłu m . A. Szostkiew icz, W ydaw nictw o Sic!, W arszaw a 2009, s. 72). E fekt te n p o leg a w istocie n a „zn iesien iu całeg o języka, p rz e su n ię c iu go w s tro n ę granicy, w c elu o d k ry cia tego, co w o b ec niego Z ew n ętrzn e, czyli m ilc ze n ia lub m u zy k i” (tam że, s. 71). Szczegól n ie w k o n tek ście m eta fo ry k i te k s tu M elville'a isto tn e w ydaje się, że o m u zy ce p isa ć b ę d zie D e leu ze w ła śn ie w o d n ies ie n iu d o B illy'ego B u d d a, ow ej „anielskiej lub ad am o w ej natury, c ie rp ią cej z p o w o d u j ą k a n i a , k tó r e w y n a tu r z a ję z y k , a le te ż o tw ie r a w r o ta d o m u z y c z n e g o i n ieb iań sk ieg o Z ew n ętrza m o w y ” (tam że, s. 72).
byka (s. 9-11), w jego n a rra c ji funkcjonuje ukryty n a poziom ie m e ta foryki depersonalizujący, zw ierzęcy kod. Poszczególne przym ioty m ło dego m a ry n a rz a ch arak tery zo w an e s ą konsek w en tn ie za p o m o c ą cał kiem pokaźnego b estiariu m , w którego skład w chodzą: tu k a n (s. 21), p rz e c iw sta w io n y w ężo w i g o łą b (s. 22), słow ik (s. 25), „pies z rasy św iętego B e r n a r d a ” (s. 25), m ło d y raso w y k o ń (d w u k ro tn ie: s. 22 i 82), „n iesk u teczn ie w ierzg a jąca ja łó w k a ” (s. 72) o raz „śpiew ający ptak , który m a się p o d e rw a ć z g a łą z k i” (s. 153), do któ reg o „głosu” (sic!) p o ró w n a n e zo stają o statn ie słow a Billy’ego18. Zabieg te n odsyła nas w p ro st do wyjściowej A rystotelesow skiej opozycji logos ifone - in te n cja M elville’a je st je d n ak o dw rotna: w o k ru tn ym św iecie politycz nego jak o „czysty i m elodyjny” (s. 153) ja w i się ju ż n ie logos, ale w ła ściw y zw ierzętom , dzieciom i ją k a ło m - głos (fone).
Jeszcze bard ziej in teresu jące je st je d n a k to, co dzieje się z ludzką m o w ą od m o m e n tu egzekucji B illy’ego. C hw ilę po w y p o w ied zen iu jeg o o sta tn ic h słów, „niejako m im o w ied n ie, ja k gdyby zaiste załoga o k rętu była przew o d n ik iem jakiegoś elektrycznego p rą d u głosow ego, z góry i z d o łu jed n o g ło śn ie rozległo się d o n o śn e e c h o ” (s. 153). Tuż po egzekucji n a to m ia st zg ro m a d z en i n a p o k ład zie m a ry n a rz e p rz e rw ą z a p a d ając ą ciszę, w ydając z siebie - ja k p o w iad a M elville - „od głos niełatw y do o d d an ia tutaj słow am i. K tokolw iek słyszał falę p o to ku n ag le w e zb ran e g o po u lew n y m d eszczu w tro p ik a ln y c h g ó rach , d e sz c z u n ie sp o ty k a n e g o n a ró w n in ie - k to k o lw iek z a te m sły szał pierwszy, stłum iony p o m ru k tej fali, toczącej się w dół przep aścisty m i lasam i, m oże w ytw orzyć sobie p ew n e pojęcie o dźw ięku, który te ra z
18 W agę o k reślający ch B illy'ego p ta s ic h e p ite tó w z a a k c e n tu ją a u to rz y lib re tta d o o p e ry B en ja m in a B ritte n a Billy Budd: w y ra ż a jąc ra d o ś ć z fa k tu re k ru ta c ji n a „ N iep o sk ro m io n eg o ” m ło d y m a ry n a rz w ykonuje a rię Billy Budd - King ofthe Birds, w n o cy w ra z z m a ry n a rz a m i śp ie w a p io se n kę o dziew czynie p o ró w n y w an ej do „p tak a n a n ieb ie ” itd. N a w e t p o w ta rza ją c y się m otyw in s tru m en ta ln y ilu s tru ją cy ją k a n ie się b o h a te r a m o że k o jarzy ć się z p ta s im śp iew em (zob. A. Tuchow- ski, Benjam in B ritten, dz. cy t., s. 153). N ie z w y k le in te r e s u ją c a je s t w ty m ś w ie tle a n a liz a ety m o lo g iczn a C la u d e 'a Lévi-S tra u ssa : „b ard zo m ożliw e, że ety m ologicznie słow o barbare [b ar barzy ń sk i, b a rb arz y ń ca ] o d n o si się d o c h ao ty czn o ści i b ra k u arty k u lacji śp iew u p ta k ó w p rz ec iw staw io n eg o w a rto śc i zn aczące j m ow y ludzkiej; sło w o sauvage [dziki], co zn aczy »z lasu«, ró w n ież p rzy w o d zi n a m yśl zw ierzęcy try b życia w opozycji d o k u ltu ry ludzkiej. W o b u p rz y p a d k a c h o d m a w ia się u z n a n ia sam eg o fa k tu z ró ż n ic o w a n ia kultu ro w eg o ; c h ętn iej o d rz u c a m y p o z a k u ltu rę , do natury, to w szystko, co n ie zg ad z a się z p rz y ję tą p rz e z n as n o rm ą ” (C. L évi-S trauss, Antro pologia strukturalna I I [1973], tłu m . M. Falski, W y daw nictw o KR, W arszaw a 2001, s. 354). W arto d opow iedzieć, że w w a rstw ie m uzycznej d z ie ła B ritte n a ją k a n ie B u d d a w y ra ża się - ja k p o w ia d a G eyer - „jakby w »syrenich« m o ty w ac h o p a rty c h n a w y so k ich dźw ięk ach . G dy B u d d zaczy n a się ją k a ć , p o trafi u trz y m a ć sw ój głos jed y n ie n a n ieprecyzyjnie śp iew an y m c is”, w o d n iesie n iu d o s t r u k tu r y u tw o r u u z n a n y m p rz e z b a d a c z k ę z a d ź w ię k g ra n ic z n y , „ łą c z ą c y (...) zd ecy d o w an ie ro z g ra n ic z o n e o b sz a ry ” (H. Geyer, Billy B u d d - współczesny..., dz. cyt., s. 96 i 103).
się ro zleg ł” (s. 157). K ierując się g e n ialn ą intuicją, M elville p o d k reśla „n ie w y ra ź n o ść ”, „ n ie a rty k u ło w a ln o ść ” i a se m a n ty c z n o ść („tru d n o było ro zez n ać jego zn ac zen ie”) „dźw ięku” w yd aw anego p rzez m a ry n a rz y ak ce n tu ją c w łaśn ie te c ec h y k tó ry ch w ed łu g A rystotelesa nie p o sia d a lu dzka m ow a; fakt zasad niczej „n ielu dzk o ści” opisyw anego dźw ięku p o d k reślo n y został w tłu m acz en iu B ro n isław a Zielińskiego, który o ddaje frazę man massed on the ship’s open deck, za p o m o c ą deper- sonalizującego określen ia „ciżba” (s. 157). Potężniejący głos - z defi nicji A rystotelesa n ie stan o w ią c y po lity czn eg o p o stu la tu , ale w yraz em ocji - staje się p ow ażnym niebezpieczeństw em dla funkcjonow ania w spólnoty, dlatego k ap itan Vere w ydać m usi n aty ch m iasto w ą k o m en dę w celu o d d alen ia od polis p o w ażneg o ryzyka b u n tu : „P rzenikliw e ja k krzyk m orskiego sokoła gw izdki b o sm an a i jego zastęp có w p rz e
szyły ów złowieszczy, stłu m io n y p o m ru k i ro zp ro szy ły g o ” (s. 158). Decyzja Vere’a je st par excellence policyjna: zauw ażając, że p o m ru k tłu m u m oże „ro zrosn ąć się w krzyk” (s. 157), ucisza go on w sposób n a j prostszy z m ożliw ych: zagłuszając go sygnałam i restrykcyjnej m ilitar nej dyscypliny. N ieprzypadkow o w scenie tej Vere zostaje p o ró w n an y do „m uszkietu n a stojaku w zbrojow ni o k rętu ” (s. 153), n ieprzy p ad ko w o też w ład za p rzem aw ia tu nie słow am i, ale „przenikliw ym ja k krzyk so k o ła” g łosem gwizdków. O dsłonięte zostaje p o dstaw ow e, nie-ludz- kie b rzm ien ie politycznej mowy. Aby w yeksponow ać n ap ięcie p o m ię dzy niearty k u łow an ym (jąkający się, „bulgoczący” Billy i g roźn ie p o m ru k u jący tłu m ) a politycznym („strateg iczn y ” Vere i funkcjonujący niczym trybiki m aszyny żołnierze, bez reszty podlegli „m ech an izm o w i dyscypliny”), M elville ją k a się, p o w ta rz a ją c o pisany wyżej s c e n a riusz p rzy okazji następującego tego sam ego ran k a p o g rzeb u m a ry n a rza. Tym raze m je d n a k po stro n ie B illy’ego staje now a siła - n atu ra , której obecność była ta k w ym ow nym elem en tem ch arak terysty k i m a ry narza: „usłyszano p on o w n ie ów dziw ny p o m ru k ludzki - te ra z sto p iony z innym niearty k u ło w an y m odgłosem , w yd aw an y m p rzez p e w ne w iększe p tak i m orskie, k tórych u w agę zw róciło osobliw e zbełtanie w ody” (s. 159). Finał będzie je d n ak taki sam : n arasta jący szm er sp rze ciwu, k tó rem u zaczyna tow arzyszyć „ruch p ełen niep ew n o ści” (s. 159) zostaje ucięty p rzez żołnierzy, p rzem aw iający ch w p o d o b n ie od-m ow - ny, zredu k o w an y do p u stego od-głosu, sposób: „nagle zab rzm iał w a r ko t b ę b n a n ak azu jący lu d zio m u d an ie się n a p o s te ru n k i” (s. 159). U k o ń ca naszej d ro g i odkryw am y w łaściw y sen s dokonyw anego p rzez M elville’a od w ró cen ia: aby u trz y m a ć k o n tro lę n a d w łasn y m p o le m dyskursyw nym , polityka m u si o dw ołać się do zgoła niepolitycznego a rg u m e n tu - do p ry m ity w n ej, ja k m o żn a by rzec, „ b arb a rz y ń sk iej”