*M. 1 6. Warszawa, d. 17 Kwietnia 1887 r. T o m V I .
TYGODNIK POPULARNY^POŚW IĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM .
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."
W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artalnie „ 2
Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5 P renum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata
i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. 1’. Dr. T. C hałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. Kwietniewski, J . N atanson,
Dr J . Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek związek z nauką, na następujących I w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 '/s,
za sześć następnych razy kop. 0, za dalsze kop. 5.
.A.dres iRed-ałccyi: ^Iralrc-wsl^ie-Frzed.nn.ieście, 2>Tr SS.
I N A JN IŻ S Z E K R E S Y ŻY C IA .
G rupow anie żywych ustrojów w pewien system at n atu ra ln y rozw ijać się poczęło w czasach, gdy w iara w stałość gatunków podw alinę wiedzy stanowiła. Potężnym orędow nikiem zasady niezmienności g atu n ków był gienijalny K a ro l Lineusz, a więcćj niż całego stulecia potrzeba było na to, aby te jego przekonania zachw iać się mogły.
Lineusz sam, stw orzyw szy system at roślin sztuczny w praw dzie, ale któ ry i dziś jeszcze wartość dydaktyczną przedstaw ia, zdaw ał sobie dobrze spraw ę i rozum iał, że sposób ten uporządkow ania nie w yczerpuje kwe- styi i jój nie załatw ia. W ęzły, zw iązki i stosunki, łączące pom iędzy sobą rodzaje i gatunki istot żyjących, nie m ogły ujść bacznego i bystrego um ysłu spostrzegaw czego tego wielkiego przyx-odnika. To też, przy całym sztucznym swoim systemacie, Lineusz zestaw ił całe szeregi „naturalnych”
! rzędów roślinnych, spomiędzy których zna- I czny zastęp zasadzał się na istotnem i natu-
j ralnem pokrew ieństw ie. Jednocześnie k ład ł
| on nacisk na wyższość metody naturalnej I ponad system atyzowanie sztuczne i uznał
| pierw szą za cel ostateczny, do którego zdą
żać pow inna nauka system atyki. Takież sa
me usiłow ania co do powiązania i ugrupo- ' w ania naturalnego ustrojów na zasadzie su- { my podpatrzonych między nim i podo- 1 bieństw, ujaw niły się w pracach Jussieuów i de Candolleów; postęp odbił się i u w ido
cznił w ten sposób, że daw niejsze nazwy:
; „rzęd” lub „skupienie” przeobraziły się po-
i woli w nowsze, jak : „rodzina” lub „szczep”.
A wtedy rosła wciąż sprzeczność zasadni- j cza, ja k a z założenia w yradza się pomiędzy pojęciem „pokrew ieństw a” z jednój a „nie- { zmienności g a tu n k u ” z dr.ugićj strony. P o-
| jęcie o pokrew ieństw ie ustrojów nabrało ce-
! chy mistycznej, stało się czemś oderwanem, w yidealizowanem niby narzędziem , zapo
mocą którego od pew nśj formy urojonej a zasadniczćj usiłowano wyprowadzić odrę
bne, rzeczywiście istniejące, a cechami po-
j dobieństwa połączone gatunki. T aki spo
sób pojm owania odzw ierciedlił się naprzy- ] kład u szwedzkiego botanika E lijasza F rie-
242 w s z e c h ś w i a t . N r 1*5.
sa, k tó ry w roku 1835 uznał system at n a tu ra ln y za coś wym arzonego, nadprzy ro d zo nego, a w oddzielnych g ru p ach i poddzia
łach system atu d o p atry w ał uzm ysłow ienia pewnej zawsze idei.
W szystkie te i tym podobne poglądy r u nąć m usiały od chw ili, gdy zachw ianą zo
stała w iara w niezm ienną stałość gatunków . Ś w iatło przez nau kę o pochodzeniu gatunków rzucone, stało się dla w yobrażeń o p rz y ro - dzonem pokrew ieństw ie w natu rze ożyw io
nej, mocną bardzo i najzupełniej n atu ra ln ą opoką. U to row ały sobie drogę przekona
nia, że istoty żyjące tw orzyły się i pow sta
w ały stopniowo, jed n e z drugich, przez po
w olne a ciągłe p rzekształcenia. T eraz, po dobieństwo ustrojów mogło ju ż być wyni
kiem istotnego a nie urojonego pokrew ień
stw a, opartego na wspólności krw i: różne g atu n k i jednego rodzaju, rodzaje różne je d n e j rodziny w yrosnąć m ogły istotnie z jednego pnia daw niejszego. I poczęto kreślić drzew a rodowe, m ające być w yra
zem dom niem anych węzłów pokrew ieństw a.
C ałe królestw o żywój p rzyrody p rz ed sta
w iano sobie teraz w kształcie jednego, bo
gato rozgałęzionego drzew a. W olbrzym iem tem drzew ie, pień odziem ny, głów ne ko n a
ry i gałęzie przedstaw iają zaginione, w y m ar
łe form y ustrojów , gdy tym czasem zielone liście, bujnie wokoło gałązek rozrosłe, p rz e d stawiać m ają gatunki, ja k ie się koleją czasu w ytw orzyły i p rzy życiu teraz pozostały.
W n e t jed n ak pow stała kw estyja sporna, czy cały system at ustrojów żyw ej p rz y ro d y } przedstaw ionym być pow inien pod postacią jednego, czy też k ilk u drzew rodowych.
R osstrzygnięcie zagadki je s t trudnem , gdyż niem a środków spraw dzenia, czy życie po
w stało i w ystrzeliło z jednego źródła tylko czy z kilku różnych ognisk rów nolegle.
S ta ran n e obrabianie i rozw ażanie tego przedm iotu napiętrzyło tylko coraz to zn a
czniejsze przed nami trudności, coraz w ię
kszą nakazu jąc przezorność w staw ianiu hipotez. W g ru n cie rzeczy przecież mamy możność w yrokow ania o pokrew ieństw ie | i budow ania g ru p tylko co do ustrojów obe
cnie żyjących. K ie ru ją nam i p rzy tem względy porów naw czo - m orfologiczne, to je s t z pewnej sum y podobieństw w budowie
■wnioskujemy o wspólnem pochodzeniu. |
P rzew odnikiem naszym winna być przeto paleontologija, nauk a o w ym arłych u stro ja c h zwierzęcych i roślinnych; te jed n ak
ślady i szczątki ustrojów , ja k ie odnaleść się dają w wyciskach i skam ieniałościach d a
w niejszych pokładów ziemnych, są tak da
lece niezupełne i niedostateczne, że mało zaledw ie przyczynić się mogą do w ygładze
nia nadarzających się trudności. N iezm ier
ną wagę posiada jed n ak fakt, przez paleon
to lo g ią ujaw niony i stw ierdzony, że m iano
wicie wszelkie zaginione ustroje są tem prostsze, im p ok ład ziemi, śród którego spo
czyw ają, je s t daw niejszym . Doniosła ta p ra w d a stw ierdza w sposób znakom ity przy
puszczenie powolnych zm ian w świecie ustrojów i stopniowego rozw oju jednych form z innych. P aleo n to lo g ija przeto przy
czyniła się wielce do naukow ego um ocnie
nia w iedzy o pochodzeniu gatunków; w y
pełnienie wszelako szczerb w system atach n atu ralny ch udać jćj się może w w yjątko wych tylko razach. Ju ż w okresie paleo- zoicznym czyli pierw otnym , z którego nie
liczne ledw ie szczątki roślin przechować się zdołały, istnienie zasadniczych podziałów tego królestw a n a rzędy jest niewątpliwem ; w królestw ie zw ierząt wyróżnicowanie się podobnych działów dokonało się później do piero; możność tymczasem przechow ania się { szczątków zw ierzęcych z góry ju ż słabe
! przedstaw ia praw dopodobieństw o. P aleo n tologija może przeto stanow ić podw alinę do całego system atu naszego, lecz niepodo
b na żądać, aby nam zarysow ać m iała po
szczególny przebieg rozw oju w naturze.
D o zupełnego w yjaśnienia pochodzenia istot obecnie żyjących, do zbudow ania pi-aw dzi-
J wego łańcucha naturaln ego ustrojów , nale-
J żałoby mieć całość nigdzie n ieprzerw aną, ' pełną, sięgającą u podstaw aż do początków } życia.
W takim stanie rzeczy, do stw orzenia n a szego „n a tu raln eg o ” system atu ustrojów z konieczności ograniczyć się m usimy do m etod pośrednich: do badań porównawczej m orfologii i do pew nych wniosków oderw a
nych, z owych badań w yprow adzić się d a
jący ch . W zględn ą zatem tylko i og ran i
czoną je st ta naturalność, k tó rą my syste- m atow i przyrodniczem u nadać się teraz s ta ram y. O ile do zadecydow ania o pokre-
N r 16. W SZECHŚW IAT. 243 wieństwie je st wym agana jednostajność
cech zew nętrznych, zawsze utrudnionem je s t wszelkie w yprow adzanie wniosków z danych oznak, gdyż w tedy na zasadzie subjektyw nój oceny orzec nam wypada, czy w danym w ypadku natrafiam y na zupełną, tożsamość danój cechy, czy też na podobień
stwo tylko. J a k dalece p rzy takiój ocenie ostrożnym być należy, tego nas uczy cho
ciażby doświadczenie, z codziennego życia naszego zaczerpnięte.
G dy u dziecka znajdujem y jakikolw iek rys w ybitny wspólny z rodzicam i, mówimy zaraz w tym w ypadku o odziedziczeniu, a i ze stanow iska naukow ego mielibyśmy tu zupełne praw o uw ażać cechę w obu typach za jedno i to samo znaczenie mającą; tym czasem podobieństwo dw u wzajemnie sobie obcych ludzi uważamy za coś przypadko
wego, a również z p unktu widzenia nauko
wego, musielibyśmy taką wspólność rysów uważać za fakt podrzędnej zupełnie analo
gii. G dy przeto w system atyce mamy do czynienia z pokrew nem i gatunkam i jednego rodzaju, nie pow ątpiew am y o równój w ar
tości i doniosłości Cech wspólnych; mało pe- wnem je st wnioskowanie przy cechach istot, bardziej od siebie oddalonych, a szczegól
niej trudno wydać nam w yrok w tych wy
padkach, gdy b rak nam form przechodnich, a od poglądu naszego zależy takie lub inne przesklepienie urw iska pomostem pokre
wieństwa, w tę lub owę stronę rzuconym.
Że zadziwiające podobieństw a zachodzić | mogą między istotami zajm ującem i w syste- macie naturalnym miejsca n ad e r dalekie, dowiodły tego szczególnie badania ostatnich czasów na polu nauki o tkankach. N ajsub
telniejsza zgodność w budowie tkanek by
wała dostrzegana u istot, których o pokre
wieństwo wzajemne zgoła posądzić nie moż
na i które tożsamości tej w ukształtow aniu danćj części naw et wspólnym przodkom za
wdzięczać chyba nie mogły. T akie w ła
śnie podobieństwa w skazują, że m ateryja ożywiona, pod wpływem pew nych, przysłu
gujących jój właściwości, skłonną je st do j przyjęcia pewnych form czy postaci. Oczy
wiście, możliwość podobnych analogij w u- kształtow aniu, u trud nia niem ało w yprow a
dzanie wniosków w dziedzinie m orfolo
gii porównawczej, a zasadność ich nieraz osłabia.
(d. c. n.).
P rof. E dw ard Strasburger.
ZJAWISKA KATALITYCZNE.
(Dokończenie).
llospatrzm y niektóre p rzy kłady zjaw isk katalitycznych i spróbujm y wykazać, wczem różnią się one od zw ykłych reakcyj che
micznych.
P rz y spotkaniu się dwu ciał, mogą zajść trzy wypadki:
I. Zm iana w ruchach cząsteczkowych i atomowych stykających się ciał je s t tego rodzaju, że rów now aga atom ów w cząstecz
ce,ani w jed n em ani w drugiem , nie została jeszcze naruszoną; w takim razie nie zacho
dzi żadna reakcyja chemiczna, może jed n ak nastąpić jak ieś widoczne zjaw isko fizyczne:
zm iana stam i skupienia, własności optycz
nych, potencyjału elektrycznego i t. d. W ia
domo, że przesycone rostw ory różnych soli możemy doprow adzić do natychm iastowej krystalizacyi w ćałćj ich masie przez d o tknięcie się ich jak iem ś ciałem stałem , przy czem n atu ra tego ostatniego w yw iera wiel
ki w pływ na sam przebieg zjaw iska. T ak n aprzy kład: dotykając się przesyconego i przechłodzonego rostw oru soli glauber- skićj kaw ałkiem lodu, otrzym ujem y czysty i lód bez kryształów soli, przeciw nie kawa- J łek soli glaubei^kićj wyw ołuje powstanie kryształów tejże soli, nietw orząc wcale lo
du. Jeszcze lepićj ilu stru ją wpływ ciała dotykającego piękne doświadczenia Lecor]
j de B oisbaudrana. Uczony ten wykazał, że I przesycone rostw ory jak iejś soli k rystalizu
ją nietylko przez zetknięcie z kryształem tejże soli, ale i z kryształem soli izomorficz
nej; n ap rzyk ład siarczan miedzi k ry stalizu je w tych w arunkach w zetknięciu z s ia r
czanem żelaza, niklu, m anganu. Jeżeli da
na sól może krystalizow ać z różnem i ilo
ściami wody i przytem w różnych systema-
j tach krystalograficznych, to z przesycone-
go rostw oru zawsze w ydzielają się k ry sz ta ły z taką. samą ilością, w ody k rystaliczn ej i w tymże układzie, co i sól, k tó rą dotknę
liśmy się płynu: kw ad rato w y kry ształ s ia r
czanu n ik lu z 6-ciu cząsteczkam i wody k ry - stalizacyi (Ni S 0 4. 6 H 20 ) w przesyconym rostw orze siarczanu miedzi (k tó ry zw ykle k ry stalizu je z 5-ciu cząsteczkam i wody w system acie trójskośnoosiow ym ) w yw ołuje tw orzenie się kryształów uk ład u k w a d ra
towego (składu Cu S 0 4 + 6 H 20 ) ; jed n o - skośnoosiowy k ry sz ta ł siarczanu żelaza z 7-m iu cząst. wody ( F e S 0 4 -(- 7 H 20 ) tw o rzy rów nież jednoskośnoosiow e k ryształy (składu Cu S 0 4 -f- 7 H 20 ) . P rz y k ła d in nego rodzaju zm ian fizycznych przedstaw ia czysta terpentyna. O grzew ana do 100° C, nie ulega ona żadnój dostrzegalnej zm ianie, jeżeli będziemy je d n a k j ą ogrzew ali do te j
że tem peratu ry z kwasem w innym , szcza
wiowym, cytrynow ym lub bornym , w tedy, ja k to w ykazał B erthelot, znacznie zm niej
sza się jej zdolność skręcania płaszczyzny p olaryzacyi, następuje zm iana w ciężarze w łaściwym, punkcie w rzenia, zapachu i t. d.
chociaż żaden z w ym ienionych kwasów nie- ty lk o że nie działa chem icznie na te rp e n ty nę, ale się naw et w niej nie rospuszcza.
II. R uchy atom ów obu stykających się ciał na pow ierzchni zetknięcia doznają tak w ielkiej zm iany, że rów now aga cząsteczek, w skład k tórych one wchodzą, zupełnie n a ruszoną zostaje tak w jed n em ja k i w d ru - giem ciele, w skutek czego atom y s ty k a ją cych się ciał mogą tw orzyć nowe kom bina- cyje cząsteczek; zachodzi więc w tedy p o łą
czenie, roskład, podstaw ienie, jed n em sło
wem w tym w ypadku mamy przed sobą zw ykłe zjaw iska chemiczne. R eakcyja od byw a się oczywiście tylko n a pow ierzchni zetknięcia, a w tem miejscu, ja k to p rzy puszcza teoryja, zachodzi zm iana w ruchach w ew nętrznych obu oddziaływ ających n a siebie ciał; ściśle więc rzeczy biorąc, k ażda reak cy ja chem iczna zachodzi nie m iędzy pierw otnie w ziętem i cząsteczkam i, ale ta- kiem i, k tó re w skutek zetknięcia zm ieniły już swój stan początkow y. D opóki więc rozw ażam y tylko, ja k to obecnie chem ija czyni, statykę atom ów w cząsteczkach, a nie bierzem y także pod uw agę dynam icznej strony kwestyi, wszelkie nasze ta k zw ane
244
racyjonalne wzory, mające wyrażać u k ład atom ów w cząsteczce, pozostaną jed y n ie sztucznem i schematami. O ile sądzić można, z obecnego stanu nauki, rów now aga chemi
czna je st n atu ry dynam icznej a nie statycz
nej, podobnie ja k u planet i ich satelitów w system ie słonecznym, któ ry przedstaw ia cząsteczkę wszechświata. Że reakcyje che
m iczne istotnie zachodzą w skutek zm iany w ruchach atom owych na pow ierzchni ze
tk nięcia i m uszą być przez nie poprzedzone, za tem zdają się przem aw iać bardzo cieka
we dośw iadczenia S p rin ga nad przebiegiem reakcyj chem icznych m iędzy ciałam i d ro bno sproszkow anem i pod wpływem bardzo znacznego m echanicznego ciśnienia. B a r
dzo często nie możemy w yw ołać reakcyi chem icznej m iędzy ciałam i (które mogą łą czyć się z sobą p rzy ogrzew aniu) przez p ro ste zmięszanie ich proszków; chociażbyśmy bowiem jak najdo kładn iej zmięszali proszki dw u ciał, to jednakże liczba punktów ze
tk nięcia różnorodnych cząsteczek zawsze będzie ograniczoną. Jeżeli natom iast taką m ięszaninę doskonale sproszkow anych ciał będziem y poddaw ali ciśnieniu, to liczba p u n któw zetknięcia niesłychanie w zrasta wraz z ciśnieniem i zbliżaniem się cząsteczek;
w skutek tego zm iana w ruchach atomowych w cząsteczkach nastąpi w bardzo wielu p u n ktach, co w końcu spowoduje reakcyją che
miczną. D ziałanie więc czysto-mechanicz- ne — znaczne ciśnienie •— sprow adza tu ten sam sk utek , co i ciepło. Należy wszakże d o dać, że niezaw sze tak się dzieje: w niektó
ry ch m ianowicie w ypadkach mechaniczne ciśnienie nie może wywołać takiej zm iany w ruchach atom owych w cząsteczkach i co za tem idzie, nie sprow adza takiej reakcyi j a k ciepło; tak S pring wykazał, że siarka przy zw yczajnej tem peraturze nie w stępuje w reak cy ją ani z węgłem ani z czerwonym fosforem naw et przy ciśnieniu 6500 a t
m osfer.
W yobraźm y sobie obecnie, że w praw dzie oba stykającć się ciała u leg ają przeobraże
niu chem icznem u, jednakże tak, że jedno z nich — które dla krótkości będziemy n a
zyw ali katalitycznem — doznaje też w p rz e biegu reakcyi i zm ian w prost przeciw nych, w ostatecznym więc rezultacie otrzym am y j e napow rót w niezmienionej postaci. O d-
N r 16.
W SZEC H ŚW IA T.
N r 16. W SZECHŚW IAT. 245 daw na wiedziano, że zapomocą nieznacznój
ilości kwasu siarczanego można przeprow a
dzić wielkie ilości alkoholu w eter, przy- czem kw as siarczany w końcu występuje bez zmiany. R eakcyja ta, uw ażana poprze
dnio jak o zjaw isko katalityczne p a r excel- lence, w krótce, j a k to ju ż w r. 1865 przepo
wiedział Liebig, znalazła należyte w yjaśnie
nie, dzięki pracom W illiam sona i B erthe- lota ‘).
W podobny sposób objaśniono w następ
stwie wiele innych zjaw isk pozornie k a ta li
tycznych. Do tejże k ategoryi, według wszelkiego praw dopodobieństw a, zaliczyć w ypadnie działanie t. zw. nieupostaciow a- nych (rospuszczalnych) ferm entów , ja k in- w ertyna, em ulsyna, pepsyna i t. d. P rz y kład eteryfikacyi stanowi przejście do wła
ściwych zjaw isk katalitycznych, w ściślej- szeni znaczeniu tego term inu.
I I I. T ylko w jed nem z dw u stykających się ciał ruchy atom ów na pow ierzchni ze
tknięcia ulegają tak wielkiój zmianie, że ró
w nowaga cząsteczki naruszoną zostaje i wy
zwolone atom y tw orzą nowe kom binacyje, gdy w drugiem — katalitycznem zmiana w ruchach atomowych nie je st na tyle silną, aby spowodowała rospadnięcie się cząstecz
ki, nie doznaje ono żadnćj dostrzegalnej dla nas zmiany. Jeżeli pierwsze ciało (zmie
niające się) je st jednorodne, w tedy ono w punktach zetknięcia z ciałem katalitycz
nem może zamienić się na izom eryczną od
mianę (polym eryzacyja) albo też rospaść się na składow e części. T ak n aprzyk ład siar-
') C ,II5OH -1- HHSO, = C2 H6 HSO, + H20 K . alkohol kw. siarcz, kw. ety losiar. woda / a aza CaH5H S04+ C aH50H = H IIS 04+ C 2H30C 2H a faza
ete r f J a k to w skazują form uły, w pierw szej fazie reak- cyi 1 atom H zostaje zastąpiony przez rodnik C2II3, w drugiej zaś — naodw rót te n ostatni zostaje w y
rugow any przez H; pow stające produkty, woda (H20 ) i ete r (C2H5OC2H5), przez dystylaoyją wciąż w ydalają się z obrębu reakcyi, otrzym any kwas siarczany z nową porcyją alkoholu daje znowu te n sam cykl przem ian, co wiele razy pow tarzać się m o że. W ty m więc w ypadku ciało katalityczne (kwas siarczany) dlatego tylko przez długi czas rospatry- wano jako niebiorące czynnego udziału w reakcyi, że tru d n o było rozdzielić w niej obiedwio fazy i uchwycić efem eryczny p ro d u k t przejściowy (C2II5H S04).
kowodór zamienia siarkę beskształtną na rom biczną (siarkow odór nie działa chem i
cznie na siarkę), m inim alna ilość trójm ety- lijaku zamienia płynny chloral na stałą izo
m eryczną odmianę i t. d. N adtlenek wo
doru, przez zetknięcie z gąbką platynow ą i niektórem i innem i ciałami stałem i, rospa- da się na wodę i tlen; chloran potasu w ze
tknięciu z nadtlenkiem m anganu roskłada się daleko łatw iój, niż w jego nieobecności.
T u również należą zjaw iska dysocyjacyi g a
zów przez zetknięcie z ciałami stałem i, — przedstaw iającem i bardzo w ielką powierz
chnię w stosunku do ich masy, ja k z gąbką
J platynow ą, azbestem, szkłem drobno sprosz- 1 kowanem, proszkam i niektórych soli, — nie działających chemicznie na dane gazy; zja
wiska te skutkiem najnow szych badań M enszutlcina i Konowałowa, zainteresow ały obecnie chem ików i dały nowy bodziec do teoretycznego rozbioru działań zetknięcia.
Od czasów cennych prac W u rtz a wiemy, że niektóre połączenia nmylu (C3 H n ) w sta
nie p ary rospadają się całkowicie przy i ogrzaniu do pewnćj tem peratury na składo
we części '); otóż wymienieni rosyjscy ba-
| dacze wykazali, że jeżeli pary chlorku, brom ku lub octanu am ylu ogrzewam y w obe-
| cności porow atych ciał stałych, o których powyżej była mowa, to rospadają się one [ całkow icie na am ylen i chlorow odór, resp.
I broinowodór albo kw. octowy ju ż przy tem peratu rze przeszło o 100° niższej. I w tym więc w ypadku katalitycznie działające ciała
j (azbest, sproszkow ane szkło i t. d.) sprowa-
j dzają ten sam s k u te k — roskład p ary zw iąz
ku amylowego, co i ciepło; mogą one to ostatnie do pewnego stopnia zastąpić i obni
żają przez to tem peraturę całkowitój dyso
cyjacyi odnośnych gazów. D la zrozumie-
! nia tego, uprzytom nijm y sobie nieco bliżćj [ sposób działania ciepła oraz ciał katalitycz
nych na złożony gaz, ulegający roskładowi.
Ciepło, dostarczone masie gazu, po części zwiększa szybkość ruchu postępowego czą-
j steczek ja k o całości, po części zaś potęguje
j ruch samych atomów w cząsteczkach; przy
') N aprzykład: C5 H ,, Cl = C5 I I I0 -j- HC1 chlorek am ylu am ylen chlorow odór
24 fi W SZE C H ŚW IA T.
pewnem natężeniu togo ostatniego rów no
wago, naruszoną zostaje i cząsteczki się ros- padają. T em p eratu rę całkow itej dysocyja- cyi stanowi w łaśnie punkt, w którym en e r- gija ruchów atom owych we w szystkich czą
steczkach danój m asy gazu przew aża przy
ciąganie chemiczne. C iepło więc zw iększa am plitudę drg ań atomów w cząsteczkach i przez to w końcu sprow adza ich roskład.
Otóż K onow ałów przypuszcza, że coś podo
bnego zachodzi, gdy w prow adzam y jakieś ciało katalityczne do atm osfery gazu; w te
dy nadzw yczajnie pow iększam y liczbę u d e
rzeń jego cząsteczek o ciało katalityczne, przy czem energija ruchu postępowegoTczą- steczek zam ienia się na ruch atomów w czą
steczkach, tak, że w końcu zachodzi to sa
mo co i przy działaniu ciepła. Na tejże sa
mej osnowie o p arł chem ik angielski Irv in g swoję teoryją dysocyjacyi gazów przy ze
tknięciu z ciałami stałem i (katalitycznem i), nie będę je d n a k w tem miejscu nad nią się zastanaw iał, dlatego, że teoryja M endeleje- wa obejm uje ją jak o poszczególny p rz y p a
dek. P rzytoczę je d n a k uw agę, uczynioną przez W illiam a Thom sona p rzy dyskusyi nad teoryją Irvinga. Jeżeli wyobrazim y so
bie absolutnie sprężystą kulę, wyzwoloną z pod w pływu działania ciężkości, porusza
jącą się z wielką szybkością pom iędzy dw ie
ma rów noległem i płaskiem i płytam i, o k tó re naprzem ian uderza, to ruch kuli będzie w praw dzie trw a ł długo, ale praw dopodo
bnie w końcu ustanie. E n erg ija ruchu p o stępowego kuli stopniowo będzie się zam ie
n iała na energiją drgań je j cząstek, aż się k u la zatrzym a dlatego, że ten dru g i rodzaj energii nie może napo w rót przejść w en er
g iją ruchu postępowego. (W tym p rz y k ła dzie cząsteczka gazu reprezentow aną jest przez kulę, a atom y gazu — przez cząstki kuli).
R ospatrzm y w końcu, aby uw zględnić w szelkie możebne przypadki, taki przyk ład, gdy ciało katalityczne działa nie na ciało jednorod ne, ale na m ięszaninę dw u lub wię
cej substancyj; w tedy w p unktach zetknię
cia tych ostatnich z pierw szem , zmiany za
chodzące w ruchach w ew nętrznych mogą spowodować roskład lu b połączenie; ściślej zaś rzeczy biorąc w takich razach ma m iej
sce jedno i drugie. W odór, ja k wiadomo,
1 nie łączy się przy zw ykłej tem peraturze z tlenem; jeżeli jed n ak w prow adzim y do m ięśzaniny obu gazów kaw ałek gąbki p la
tynow ej, w tedy następuje połączenie z gwał-
j tow ną eksplozyją, przy czem w ydziela się olbrzym ia ilość ciepła, niepozostająca w ża
dnym stosunku do zasobu energii ruchu czą
steczek i atomów na pow ierzchni zetknięcia w odoru i tlenu z platyną. Zjawisko to p rzy pom ina poniekąd, naturalnie w m inijaturo- wej postaci, idealny nasz przyk ład ze sta- I dem kruków . P ostarajm y się więc i tu od
szukać ogniwa pośrednie całego procesu.
W yobraźm y sobie trzy cząsteczki, dwie — w odoru i jed n ę — tlenu, udex-żające 0 pla- tynę, energ ija ich ruchu postępowego prze
chodzi w energija ruchu atomów w ew nątrz
i cząsteczek, w skutek czego rospadają się one na swobodne atom y wodoru i tlenu, które, łącząc się z sobą, tw orzą dwie cząsteczki wody ’). W ydzielające się p rzy tój reak- cyi ciepło ogrzewa sąsiednie cząsteczki i p o w oduje ich rosk ład na atomy, przechodząc
| w części w potencyjalną energiją swobo
dnych atomów wodoru i tlenu, które z k o lei, łącząc się na wodę, w ydzielają nową
| ilość ciepła i t. d. przez całą masę obu ga
zów. Ciepło więc otrzym ane w ostatecz
nym rezultacie nie pochodzi od ciała k ata
litycznego — p latyny, ale ma swe źródło w potencyjalnćj energii wodoru i tlenu;
p laty n a g ra tu rolę tylko pierw szego bodź
ca. (I w tym razie zupełnie analogicznie działa ciepło: ja k wiemy, dostatecznie zapa
lić m ięszaninę obu gazów w jednem m iej
scu, aby połączenie nastąpiło w całej m a
sie). W podobny sposób należy sobie w y staw ić wszystkie zjaw iska katalityczne, po
łączone z wydzielaniem w ielkich ilości ciepła.
Z miejsca, ja k ie zajm ują właściwe zjaw i
ska katalityczne (wyłożone w ustępie III)
') W odór in statu nascendi łączy się już przy zw yczajnej tem p eratu rze z tlenem , ja k niektórzy u trzy m u ją dlatego, że występnje on w tedy w stanie sw obodnych atomów. Jeżeli zgodzim y się na podo
bne objaśnienie, w ted y dia zrozum ienia k atality cz
nego działania plafy n y w ystarcza już tylko przy jąć, że cząsteczki wodoru, uderzając o nią, rospadają się na atom y.
N r 16. WSZECHŚW IAT. 247 1 w tym systemie, doskonale już uwidocznia
się ścisły ich związek ze zw ykłem i reakcy- jam i chemicznemi. Podczas gdy w tych ostatnich oba stykające się ciała biorą czyn
ny udział w reakcyi i ulegają zmianie che
micznej, w zjaw iskach katalitycznych prze
ciwnie tylko jedno z nich doznaje przeobra
żenia chemicznego, jak k o lw iek niepodobna przypuścić, aby drugie ciało — katalitycz
n e pozostawało na swej pow ierzchni w tym stanie, w jak im znajdow ało się ono przed reakcyją; tylko zm iana (fizyczna) jest tego rodzaju, że tru dno ją skonstatow ać. Zna
czenie działania zetknięcia staje się bardzo widocznem, skoro wyobrazim y sobie, że cia
ło katalityczne je st tak trw ałem , że wzglę
dnie niew ielka pertu rb acy ja w ruchach we
w nętrznych, zachodzących w powierzchni zetknięcia, nie narusza w niem równowagi atomów w cząsteczkach; gdy w zmieniaj ą- cem się ciele przeciwnie: ruchom a rów no
waga atomów w cząsteczce sama przez się, jeszcze przed zetknięciem z ciałem katali- tycznem, je s t ju ż w stanie bliskim roskładu, tak, że względnie nieznaczna zm iana ju ż oswobadza atomy i czyni je zdolnem i do wstąpienia w nowe stalsze kom binacyje, w zupełnej analogii z działaniem ciepła w podobnych wypadkach.
W taki sposób teoryja M endelejew a ') dozw ala wcielić zjaw iska katalityczne do całokształtu procesów fizyko-chemicznych, zdzierając z nich ostatecznie szatę tajem ni
czości, w ja k ą przyodziała je niewiadomość.
N aturalnie należy uważać j ą tylko za pierw szy k ro k na drodze w yśw ietlenia działań zetknięcia w duchu dynam iki atomów; do
kładną ich znajomością dopiero wówczas będziemy mogli się poszczycić, gdy, na za
sadzie określonego założenia co do rodzaju ruchów atom owych w cząsteczkach sty k a
jących się ciał,będziem y mogli z góry wspo- sób ilościowy przew idzieć przebieg całego procesu, czy będą to zw ykłe reakcyje che
miczne, czy też zjaw iska katalityczne. T ym czasem jed n ak musimy tak je d n e ja k i d ru gie rospatryw ać, chociażby tylko ogólniko
wo, z tego samego p u n k tu widzenia, biorąc
') Ogłosił j% pod tytułem : „N otatka o działaniach zetknięcia".
za pu nk t wyjścia ruch atomów i niewcho- dząc do czasu w bliższe szczegóły tego ru chu. Skoro bowiem ogół faktów w z a k re sie fizyki i chemii zmusza nas do przyjęcia wewnętrznego ruch u materyi, należy z tego naczelnego założenia wyprowadzić wszyst
kie wnioski i zobaczyć, czy i o ile są one w zgodzie z obserwowanemi zjawiskami.
Henryk Silberstein.
ZMIANA P01IOMU 1/ NAJNOWSZYCH EPOKACH GIEOLOGICZNYCH.
(Sieć spękań kuli ziemskiej i ukształtowanie ładów.
P od powyższym tytułem spotykam y w 5 num erze tegorocznym R evue Scientifkpie od
czyt miany przez p. Jo u d ry w p aryskiem to- warzystwie gieologicznem, z którego treścią chcemy zaznajomić czytelników W szech
świata; odznacza się on bowiem wielką śmiałością i nowością poglądów na pewne ky^estyje z dziedziny gieografu i gieologii fizycznej, które na siebie zwłaszcza w osta
tnich czasach zw róciły powszechną uwagę specyjalistów.
Jeżeli przyjm iem y za podstaw ę powszech
nie dzisiaj przez gieologów uznaną teo- ry ją orogieniczną (teoryja powstawania gór) Suessa, musimy uznać wszelkie wyniosłości lądowe i głębie morskie za fałdy i garby k u rz ą c e j się, w skutek oziębienia ją d ra , skorupy ziem skiej. P rz y tem kurczeniu, skały tworzące owę skorupę, jak o mało ela
styczne, pękają w pewnych kierunkach i to tem silniej, im garb skorupy je st więk
szy, czyli, mówiąc językiem zw ykłym —p ę
k ają najczęściej i najsilniej wzdłuż k ieru n ków, odznaczających się największem i róż
nicami poziomów, a więc wzdłuż łańcuchów górskich i depresyj oceanicznych; linije te nazwiem y linijam i przełom u.
Z załączonej mapy widzimy, że główne linije przełomów czyli depresyi gieologicz- n6j są równoległe lub prostopadłe do ogól-
248
W SZECHŚW IAT. N r 16.nego kierunku wybrzeży lądów etałycli.
Powstają, stąd kąty rozw arte ku P n , a zw ró
cone wierzchołkiem na P d , odpow iadające kierunkow i linij w ulkanicznych oraz w ielu pasem górskich. O d tych linij głów nych roschodzi się szereg krótszych linij przeło
mu, bądź prostopadłych do linii głów nej, bądź pod pew nym stałym dla całego syste
mu kątem do nićj nachylonych. W idzim y zarazem , że lądy południow e są w szystkie od północnych na wschód przesunięte, ja k - gdyby południow a półkula uległa w kierun-
! Szkocyją, prow incyje nadreńskie, A d ry ja- : tyk, A rabiją i Indyje wschodnie, w którym to pasie zarówno praw idłow e rozmieszcze
nie mas w ulkanicznych ja k i k ierun ek p rze
ważnej ilości gór łańcuchow ych zdanie au
to ra potw ierdzają.
In n e doświadczenie D aubreego, polegają
ce n a ściśnięciu z dw u stron pryzm atu wo
skowego, daje autorow i powód do jeszcze rozleglejszych hypotez. W doświadczeniu tem godnym zaznaczenia je st fakt, że p ry zm at woskowy rosszerzył się w środku, na-
H A N I M
M KASPIJSKIE
A T LA N T YC K I
^ INOD
CHINY FÓRMOSA
IN D Y J E '1,
W. FILIPIE
ROtW/K IPUITO^^
ROWIK
’AMERYKA^
m U DNIOWA
p0j.T/rm kk W. 7 0 HA
’AUS77?ĄLJJA
fkG kSKR,
i
w jt/m
Ł K L A N D
9 • • --- W ulkany czynne
o o o - W u lk an y wygasłe
lub b azalty L inije
przełomów
j D epresyje f.
oceaniczne Szczyty
alpejskie
• ku obrotu ziemi częściowemu skręceniu.
Ju ż L o w tian G reen na skręcenie to zw ró cił uw agę. J o u rd y idzie dalej i, opierając się na dośw iadczeniu D aubrćego ze skręco
ną taflą szklaną (p. W szechśw iat, 1886, str.
391), wykazuje, że skręcenie to nietylko w ogólnych zarysach lądów stałych lecz i na całej pow ierzchni kuli ziemskiej wi
dzieć się daje, a na dowód przedstaw ia szczegółowy opis najlepiej znanej linii p rze
łom u, nazwanej przez niego drogą wscho
dnią, idącej od G renłandyi przez Islandyją,
stępnie pękł ukośnie, z jednej strony jego w ysunął się ostry k ą t trójścienny, n a prze
ciwległej zaś ścianie pow stała odpowiednia temuż w klęsłość.—A nalogiją faktu tego wi
dzi J o u d ry nap rzó d w jedn ostron nie klino
w atym kształcie lądów, będącym, zdaniem auto ra, skutkiem spłaszczenia u biegunów kuli ziemskiój a po wtóre w tej okoliczności, że, o ile wiadomo z dotychczasowych po
m iarów, szczyty alpejskie, pomimo znacznej swej wysokości niem ające nic wspólnego z siłam i w ulkanicznem i i nielicujące wcale
N r 16. W SZECHŚW IAT. 249 z przedstawioną, na m apie siecią spękań
ziemskiej skorupy, odpowiadają, najgłęb
szym miejscom oceanów na odnośnych an
typodach, czyli w okolicach ziemi oddalo
nych o 180°, I tak, A lpom E uropejskim odpowiada oddalona o 180° długości depre- syja oceanu Spokojnego poniżej cieśniny B ehringa (I na m apie), H im alajom — de- presyja zatoki M eksykańskiej (III), A lpom południow ćj A fryki — depresyja południo
wej części oceanu Spokojnego (II), Alpom Stanów Zjednoczonych — depresyja ocea
nu Indyjskiego przy wyspie św. P a w ła (V), A lpom A ustralijskim — depresyja A tla n tyku (IY ), A lpom wreszcie B oliw ijskim — depresyja wschodniej części oceanu In d y j
skiego.
W spółczesną czynność w ulkaniczną kuli ziemskiej Jo u d ry w yraża praw em , że czyn
ność ta ustaje stopniowo n a zachodzie, p rze
nosząc się coraz dalej na wschód. I tu zno- wuż, przyw oław szy na pomoc znaną czytel
nikom W szechświata hypotezę F ay ea o nie
jednostajnej grubości ziemskiej skorupy (p. W szechświat, 3886, str. 179), J o u d ry wy
prow adza logiczne tej teoryi konsekw en- cyje. Poniew aż k ształt płynnego ją d r a zie
mi je st niezależnym od nierówności skoru
py, zatem ciśnienie przez ją d ro to na sko
rupę wywierane będzie najsilniejszem i n aj
skuteczniej szem w najgrubszych tój skoru
py miejscach, tw orzących garb y w ew nętrz
ne. Poniew aż je d n a k w arstw y ziemskie ułożone są spółśrodkowo podług stopnia ciężkości, zatem w najgrubszych miejscach skorupy ziemskiej, czyli w miejscach n ajsil
niejszej depresyi najcięższe lawy bazaltowe wylewać się będą na pow ierzchnię; tam zaś, gdzie przew ażają law y lekkie, trachi- towe, je s t to dowodem, że grubość skorupy ziemskiej je s t stosunkowo nieznaczną i nie przekroczyła poziom u bespośrednio pod g ranitam i leżącego. Z badań petrograficz
nych opartych na podstaw ie powyższej wy
nika, że skorup a ziem ska je s t najgrubszą w G renlandyi, tam bowiem istnieją najnow sze lawy, składem swym najbardziej do me
teorytów zbliżone.
W yw ody powyższe podajem y bez komen
tarzy; ja k powiedzieliśm y już, odznaczają się one wielką śmiałością i nowością poglą
dów, w wielu szczegółach niepodobna im
też sluazności odmówić. J a k wszystkie wszakże teoryje ogólne na k ilk u luźnych faktach oparte, którem i tak często lubią św iat zadziwiać francuscy uczeni, tak też i ta ma niejednę słabą stronę. Jednym z ważniejszych zarzutów, który moglibyśmy zwłaszcza tej ostatniej teoryi postawić, jest fakt, że wiele wulkanów rospoczęło swoję czynność od w ytw arzania ciężkich law ba
zaltowych, zakończyło natom iast lekkiemi lawami trachitow em i, co według zdania p. Jo u d ry m iejsca nigdyby mieć niepowin- no, dowodziłoby bowiem rzeczy fizycznie niepraw dopodobnej, t. j. nie powiększenia lecz zm niejszenia grubości skorupy ziem
skiej .
Powyższe teoryje p. Jo u d ry znalazły go
rącego przeciw nika w znakom itym gieologu francuskim , L apparent. W yw iązała się stąd ożywiona polem ika, z której przebiegiem zaznajam iać czytelników W szechświata nie będziemy, zaznaczywszy tylko, że L ap p a
ren t protestuje przeciwko uogólnianiu kil-
| ku niezbyt dokładnie znanych faktów, oraz stawia poważne zarzu ty faktyczne — dowo
dzące nieuw zględniania przez au to ra naj
nowszych, a z teoryją jego niezupełnie w zgodzie będących pom iarów i sondowań.
Bądźcobądź, rospraw a p. J o u d ry je s t no
wym i ważnym przyczynkiem do teoryi fi
zycznego rozwoju ziemi, od gieometrycz- nych system atów E lie deB eaum onta i Low - tiana G reena wyższej, bo liczącej się nie z urojonem i lecz z rzeczy wistemi faktami gieografii i gieologii fizycznój.
J ó ze f Siem iradzki.
FIZYKA SŁOŃCA I KSIfŻICI.
J a k pod nazwą fizyki kuli ziemskiej czyli gieofizyki rozumiemy ten dział wiedzy, któ
ry stanowi pomost łączący przyrodoznaw stwo z gieografiją, tak też w tem znaczeniu mówić możemy o fizyce słońca i księżyca;
ja k bowiem zjawiska na własnej naszej pla
necie zachodzące tłum aczym y na podstawie wiadomości fizycznych i posługując się me
250 W SZECHŚW IAT. N r 16.
todami fizycznem', tak też tajn ik i p rzyrody innych brył niebieskich odsłonić możemy jedynie przez stosowanie tychże samych d a
nych i tychże samych w ogólności metod.
P rzy jąć naw et możemy, w raz z W undtem , że fizyka kuli z-iemskiej stanowi tylko dział astrofizyki po wszechn^j, tem się przede- wszystkiem w yróżniający, że dojść może najwyższego wydoskonalenia; dlatego też,
‘gdy fizyczne badanie ziemi rospada się na odrębne gałęzie i rozrasta się w naukę ro z
ległą, fizyka innych ciał niebieskich zada
walać się musi jed y n ie dążeniem do zdoby
cia zasad ogólnych.
Związek zresztą gieofizyki z astrofizyką je s t tem ściślejszy, że stan dzisiejszy ziemi naszej je st tylko ustępem jednym ogólnych jć j dziejów, a obrazy daw niejszych i przy
szłych w arunków jój bytu przedstaw ia nam w idok innych b ry ł niebieskich. Słusznie bowiem pow iedziano, że słońce dzisiejsze daje nam obraz tego, czem ziem ia b y ła nie
gdyś; mniój uspraw iedliw ionym je s t pogląd, że księżyc w skazuje nam stan, ja k i u dzia
łem jój będzie w przyszłości, w ogólnych wszakże rysach i na to zestaw ienie zgodzić się można. Łączność ta podsyca ciekawość naukow ą poznania tych św iatów dalekich, dlatego też o kw estyje te często potrącać nam przychodzi, byśm y dążyć mogli za cią
głym w tej dziedzinie postępem , któ ry się wiąże zarówno z teoretycznym rozw ojem fizyki ja k i z doskonaleniem przyrządów , którem i się do swych badań posługuje.
Obecnie znajdujem y co do słońca ciekaw y odczyt, wypowiedziany w instytucie kró- j lewskim w Londynie przez znakom itego fi- j zyka W illiam a Thomsona, co do księżyca { zaś szereg wywodów, opartych na badaniach L angleya, o których niejednokrotnie ju ż pismo nasze podaw ało wiadomość. Jed n ą i d ru g ą z tych rzeczy w ypada nam zająć czytelników .
I- ')
Z dziejów ro d u ludzkiego wiemy, że sło ń ce od k ilku ju ż tysięcy la t obdarza ziemię ciepłem i światłem . W iadom ości, ja k ie po-
„T h e sun’s h e a t“ by sir W illiam T hom son (Na
tu rę , 1887, N r 900).
siadam y o rolnictw ie i wogóle o historyi naturalnej roślin i zw ierząt w starożytności, stanow ią dowód, że przynajm niej w ciągu ostatnich trzech tysięcy lat nie zaszły żadne znaczniejsze zmiany w działaniu ciepła i św iatła słonecznego. Pomimo to być mo
że, że m iały miejsce zmiany pod tym w zglę
dem, nieprzechodzące 5 do 10 odsetek; p ro m ieniow anie bowiem słoneczne, które do
chodzi ziemi w Styczniu, gdy je st bliższą gw iazdy dziennćj, przenosi o 6 '/2 odsetek działanie prom ieniow ania w Lipcu, a pomi
mo to zw ykłe obserw acyje nie w ykazują co do w pływ u tej działalności słonecznej n a ziem ię żadnej różnicy ani na rów niku ani pod biegunam i. A le, co się tyczy w ieku tylk o słońca, bez względu na kw estyją sta
teczności jeg o działania, to historyja ziemi, opierając się n a faktach gieołogicznych, da
je nam dowód, że istniało ono o wiele da- wniój p rzed trzem a tysiącami lat i że pod w pływ em jeg o życie organiczne na ziemi w zbudziło się ju ż przed dziesiątkam i tysię
cy, a praw dopodobnie i przed m ilijona- m i lat.
O tw iera nam to rozległe pole do filozo
ficznych i fizycznych rozw ażań nad istotą m ateryi. Słońce, stanowiące pew ną, ogra
niczoną ilość substancyi, którego wielkość i zaw artość ocenić umiemy i które zewsząd zim nym eterem je s t otoczone, w ykonało co- najm niój w ciągu trzech tysięcy la t pracę wynoszącą 476 sekstylijonów (476 z 21 ze
ram i) koni parow ych na sekundę, a zape
wne w tym że samym stosunku od kilku albo od wielu m ilijonów lat: jakżeż zdołam y d zia
łanie to wytłum aczyć? Filozofija przyrody nie może py tan ia tego obejść, a każdy filo
zof, któ reg o działalności nie pochłaniają zu p ełn ie inne ważne zadania, zm uszony je st i tój kw estyi uw agę swę poświęcić.
N a podstaw ie przeprow adzonych dotąd badań naukow ych wiemy w ogólności, że słońce składa się z masy ognisto-płynnój, k tó ra ulegać musi stopniow em u oziębianiu, choćby może i otrzym yw ała niekiedy d ro bny dopływ nowej energii przez p rzy p ad kowo spadające m eteory. W ogólności zna
ną je s t teo ry ja H elm holtza, m ająca za sobą znaczny stopień ścisłości naukow ej i przy pomocy której objawy bytu słońca śledzić można aż do czasów przedhistorycznych.
N r 16. WSZEĆHŚW1A.T. 251 T eoryją ta da się treściw ie w następujący
przedstaw ić sposób:
W pewnym czasie, któ ry p rzyp ada w prze
szłości już praw ie niedościgłej, w ytw orzyło się ciepło słoneczne przez w zajem ne ude
rzenie się części m ateryi, przyciągniętych ku sobie z przestrzeni św iatow ej pod w pły
wem działania siły ciężkości; części te m ate
ryi przez swe złączenie u tw orzyły masę dzi
siejszego układu słonecznego. Ż ar potężny t^j masy, ja k i powstał przez te wzajemne uderzenia, zm niejszał się przez stopniowe oziębianie, a w skutek tego m asa — przez Wzajemne przyciąganie w szystkich swych części—m ogła się ściągać i objętość swę zmniejszać. W ypow iadany często pogląd ..
pi-zeciwny, jak o b y m asa słoneczna przez ściąganie się doznawała p rzyrostu tem pera
tury, jest błędny. Ściąganie bowiem czyli zagęszczanie nie stanowi przyczyny ale na
stępstwo; jestto mianowicie następstw o cią
żenia cząstek masy, które się oswobadza przy zachodzącem wciąż oziębianiu, to jest, nie je st ju ż przez ciepło pokonywane.
T eoryją H elm holtza opiera się niezbędnie na przypuszczeniu, że masa słoneczna pozo
staje w stanie płynnym ; gdyż ciało stałe, jakkolw iekby było gorące i do najwyższej jasności rozżarzone, w skutek silnego pro
m ieniow ania ciepła m usiałoby ju ż po k ró t
kim czasie utracić żar swój na pow ierzchni i przybrać pow łokę ciemną. P ow ierzchnia bowiem tego ciała stałego otrzym yw aćby m ogła ciepło z w arstw głębszych jedynie przez przew odnictw o, a choćby ono posiadało najw yższą nam znaną zdolność przew odni
ctw a, dopływ ten ciepła nie w ynagradzałby ubytku, powodowanego stygnięciem po
w ierzchni. O bserw acyje potw ierdziły wnio
skowanie to co do zew nętrznych objawów słońca, nie w ystarczyły wszakże jeszcze do obalenia poglądu, któ ry był panującym przed trzy dziestu lub czterdziestu laty, a według którego słońce posiadać miało j ą dro stałe, otoczone powłoką płom ienistą.
P rz y masie płynnej substancyja zew nętrz
nych w arstw słońca, k tó ra ciepło wysyła, gęstniejąc przy stygnięciu, musi się cofać ku w nętrzu, podczas gdy gorętsza substan
cyja płynna pędzona jest z w nętrza i wy
dostaje się na powierzchnię. Straszliw e to prądow anie, utrzym ujące się bezustannie
w olbrzym iej, ognisto płynnej masie słońca, stanowi podstawę dzisiejszej fizyki słońca, któ ra coraz więcej się rozw ija przy pomocy cudow nego przyrządu, spektroskopu, służą
cego za podstawę nowej tej gałęzi wiedzy.
D zięki spektroskopow i poznajemy ruchy rzeczywiste x-ozm aitych substancyj słonecz
nych i wszelkie zw iązane z niemi osobliwe zjawiska.
A by teraz powziąć wyobrażenie o ilości ciepła, ja k a bezustannie doprow adzaną jest do pow ierzchni słońca i w przestrzeń wy
syłaną, należy wyżej podaną olbrzymią licz
bę 476 X 1021 koni parow ych podzielić przez wielkość powierzchni słońca 6 ,1 X 1 0 18 m e
trów kw adratow ych; w ypadający stąd iloraz 78000 koni parow ych daje nam wielkość prom ieniow ania słonecznego w ciągu sekun
dy z każdego m etra kw adratow ego, w yra
żoną w jednostkach mechanicznych.
W yobraźm y sobie ośm m achin parow ych, każdą o sile 10000 koni parowych, któreby nakładem wszystkiej, przez siebie w ykony
wanej pracy w praw iały w ruch koło ło p at
kowe, umieszczone w cieczy zapełniającej koryto o przecięciu jednego metra,kwadi-a- towego: m etr kw adratow y cieczy, w tak niesłychany sposób w zburzonej, wysyłałby też samą ilość ciepła, co m etr kw adratow y pow ierzchni słońca.
T ak olbrzym ią ilość ciepła traci słońce bezustannie przez prom ieniowanie; wskutek tego, ja k powiedziano wyżej, oziębiające się w arstw y w ierzchnie opadają bezustannie ku środkow i bryły słonecznej, podczas gdy gorętsze masy p łynne przenoszą się w górę i zajm ują miejsce mas opadających, a wy
m iana olbrzym ich tych prądów utrzym uje się bezustannie. W skutek zaś tego obniżania się tem p eratury ujaw nia się w każdój chw i
li wzajem ne przyciąganie cząstek cieczy, a praca, przez to ściąganie się cieczy wywo
łana, nieznacznie ledwie mniejszą być może od owej wartości mechanicznej ciepła, które w tymże samym czasie jest wysyłane.
Natężenie prom ieniow ania słonecznego, jakie w czasach obecnych ma miejsce, po
zw ala obliczyć, że idące za tem ściąganie się prom ienia słonecznego wynosi około 35 me
trów rocznie, co w ciągu dw u tysięcy lat czyni dziesięciotysiączną część jogo długo
ści. Jeżeli więc prom ieniow anie słońca je st
252 w s z e c h ś w i a t . N r 16.
obecnie takiem samem, ja k ie m było przed j 200000 lat, to prom ień słoneczny m usiał być j podówczas o je d n ę odsetkę większy. G dyby- j
śmy obliczenie to w tenże sam sposób prze- j prow adzić chcieli «dalój, należałoby wziąć pod uw agę i zm ianę gęstości, k tó ra wynosi około 3 odsetek na zm ianę długości prom ie
nia o 1 odsetkę.
R achu nek tego rodzaju uczy, że jeżeli j w czasie ubiegłym słońce wysyłało piętna
ście m ilijonów razy większą, ilość ciepła ro - j cznie aniżeli obecnie, to prom ień słońca mu- j siał być cztery razy większy, niż za dni n a
szych. A jeżeli działalność słoneczna w ta- j kiem samem j a k obecnie natężeniu prom ie
niow ania utrzym ać się ma jeszcze przez j dwadzieścia m ilijonów lat, to prom ień sło
neczny zm niejszyłby się o połowę. D odać j wszakże należy, że w takim razie gęstość j słońca byłaby wtedy 11 razy większą, od gę- j stości wody, czyli w yrów nyw ałaby gęstości ołowiu; nie m ogłoby przeto już zachodzić praw idłow e zagęszczanie, ja k to ma m iejsce co do gazów. Należy więc przyjąć, że w p rzy szłości ilość ciepła w ysyłanego przez słońce wynosić będzie tylko dw udziestom ilijonow ą część w artości obecnćj. T rzeb a też i na to uwagę zwrócić, że znaczne zm niejszenie po
wierzchni prom ieniejącej przy tem peraturze znacznie niższej wydawać też będzie znacznie J mniej ciepła, aniżeli obecnie słońce w ydaje. |
Na zasadzie podobnych rozw ażań wnio
skuje astronom am erykański Newcomb, że niepodobna przypuścić, aby słońce po upły wie dziesięciu jeszcze milionów la t wysyłać mogło przez prom ieniow anie ilość ciepła, potrzebną do utrzym yw ania życia na ziemi.
(Dok. nast.)
S. K.
S P R A W O Z D A N I E .
Z. Fiszer. W yciąg z listu do profesora Dybow
skiego. Kosmos (lwowski), rok X I, str. 129.
A u to r podaje sposób p rep aro w an ia m orskich zw ierząt beskręgowych, przeznaczonych do zacho
w ania w spirytusie. Żywe zw ierzę pozostaje dwa dni w wodzie m orskiej, do któ rej stopniow o do
daje się stężonego rostw oru soli kuch en n ej. Do o sta tn ie g o '/a litra , ja k i się dolewa do m orskiej
w ody, należy dodać osiem gram ów ałunu. W tej m ięszaninie wody m orskiej z solą kuch en n ą i a łu nem zw ierzę zdycha,' poczem zostaje przeniesione do rostw oru czystej soli kuchennej; rostw ór ten w p rzeciągu sześciu dni stopniowo zastępuje się rostw orem złożonym z 70 g soli kuchennej, 30 y i atunu, 0,12 g sublim atu i l*/6 litra wody. T u taj zw ierzę pozostaje dwa dni, a następnie zostaje przeniesione do spirytusu 30%. Stopniowo doda
je się spirytusu m ocniejszego, dopóki nie zostanie osięgnięty spirytus 80% , poczem dodaje się kilka kropel kwasu octowego.
A . W.
P o s i e d z e n i e s z ó s t e K o m i s y i te o - r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyio się dnia 7 K w ietnia 1887 roku, w lokalu Tow arzystw a, o godzinie 8 w ie
czorem.
1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został od
czy tan y i przyjęty.
2. P. H. Cybulski przedstaw ił kw iaty dwu rz a d kich roślin, w yhodow anych w cieplarni Ogrodu Bo
tanicznego, a m ianow icie: M edinilla m agnifica Lin.
i B rassia Joschti. Pierw sza z ty ch roślin należy do rodziny M elastom aceae, pochodzi z Jaw y, posiada kw iatostan grono okazałe,na kilkanaście cali długie, opatrzone przy nasadzie czterem a przykw iatkam i
’ naprzem ianległem i, różowego koloru. K w iaty pon- sowe, w y rastają okółkowo z głównej szypułki także ponsowej, kielich zrosłodziałkow y kolorowy, korona pięciopłatkow a. pręcików 10, o pylnikach długich, sierpow ato zgiętych i słupek o zaw iązka pięeioko- m órkowym .
D ruga roślina B rassia Joschti, z rodziny storczy- kow atych, m a kw iatostan grono, kw iaty o działkach
! zielono-żółtaw ych, z plam kam i brunatnem i, poprze
cznie położonem i. T rzy działki okw iatu zew nętrzne są szczupłe, bardzo długie, lancetow ate. W arga (la- bellum) jasnożółta, b ru n atn o n a k ro p io n a , pręcik jed en .
3. N astępnie p. J . Sztolcm an m ów ił „ 0 p rzyczy nie rozw inięcia się dwu płci w świecie organicz- nym “. Zwróciwszy uwagę na powszechność repro- dukcyi płciowej czyli amfigonii H aeckla, p. S.
przyszedł do wniosku, że jakieś nadzwyczaj ważne przyczyny m usiały j ą wywołać, tem bardziej, że u najniższych isto t dośó częste są przykłady roz
m nażania indyw idualnego czyli monogonii. Jeżeli dow iedziem y, że isto ty organiczne zyskują cokol
wiek w walce o b y t p rz y rozm nażaniu bigonicznem, wówczas py tan ie ..jaka była przyczyna rozm nażania płciowego11 rozw iązanem zostanie przy pomocy p ra wa w yboru naturalnego.
W dalszym ciągu p. S. streścił rozm aite sposoby
■ rozm nażania istot organicznych, ujm ując je w trzy
N r 16. w s z e c h ś w i a t. 253 grupy: 1) rozm nażanie indyw idualne czyli jedno-
osobnikowe (monogouija H aeckla); 2) rozm nażanie parzyste bezpłciowe (bigoniczne); 3) rozm naża
nie parzyste płciowe (amfigonija Haeckla). Dalej przytoczył p rzy k ład y z każdej gru p y rozm nażania i doszedł do ogólnej uw agi, że jakkolw iek rozm n a
żanie indyw idualne n ap o ty k a się w różnych grupach niższych organizmów, zawsze je d n a k przew aża re- produkcyja parzysta. N ajw ażniejszym czynnikiem dla transform izm u je st indyw idualność, gdyż bez niej formy czy to zwierzęce czy ro ślin n e pozostały
by w stanie bezw ładności. N astępnie zaś starał się dowieść, że cechy indyw idualne są, więcej rozw inię
te tam , gdzie przy w ydaniu potom stw a biorą udział dwa osobniki, aniżeli w ty ch w ypadkach, gdzie każ
dy osobnik repro d u k cje się sam odzielnie; a zatem, rozm nażanie parzyste je st użytecznem d la org a
nizmów i powstało pod w pływ em w yboru n a tu ra l
nego. W końcu p. S. sta ra ł się w yjaśnić potrzebę rozw inięcia się dwu płci u tw orów organicznych, głównie na podstaw ie różnicow ania się organiz
mów.
Po przem ówieniu p. S. zaw iązała sie dyskusyja, w której brali udział; prezes J. A lexandrow icz, p. A.
Slósarski i p. Hołowiński.
Na tem posiedzenie ukończone zostało.
Towarzystwo polskich przyrodników imienia Ko
pernika we Lwowie.
N a szesnastem w alnem zgrom adzeniu tego to w arzystwa, które się odbyło d. 19 L utego r. b., za
rząd złożył spraw ozdanie z czynności swoich za czas od 19L utego 1886 do 19 Lutego 1887 r. Ze sp ra
w ozdania tego, zamieszczonego w trzecim zeszycie z r. b. „Kosmosu", k tó ry je st organem urzędowym tow arzystw a, w yjm ujem y niektóre szczegóły. Za
rząd pod przew odnictw em prof. d ra Dybowskiego składali: zastępca prezesa prof. N iedźw iedzki, se
k retarz d r PeteleDz, zastępca sek retarza prof. Pa- wlewski, sk arb n ik prof. W itkow ski, konserw ator prof- d r R ehm an, re d a k to r Kosmosu prof. Hadzisze- wski. Prócz tego w czynnościach zarządu b ra li jeszcze udział prof. d r F abian, prof. d r K reutz i dr- Stella-Sawicki. Towarzystwo liczy 3 członków h o norow ych i 159 zw yczajnych; dochody wynosiły 1955 zł. aust. 16 et.,—w tej sum ie zasiłek sejm u k ra jowego w wysokości 400 zł. austr.; w ydatki 1665 zł.
99 ct., głównie na w ydawnictw o „K osm osu". Posie
dzeń p lenarnych odbyło tow arzystw o w roku ubie
głym 12, nn których wygłoszono następne odczyty:
Prof. d r Ign. Petelenz: O nerw ach i narządzie elektrycznym drętw ika. P rof d r M aryjan Ł om nic
ki: O pleistocenie podolskim. Prof. d r Br. R ad zi
szewski: C harakterystyka reakcyi chem icznej w r o ślinach i zw ierzętach. Prof. d r Gust. Woloszczak:
0 rozróżnianiu wierzb w stanie bezlistnym . Dyr.
d r P. Seifman: O szczepieniu przeciw w ściekliźnie.
Prof. d r Ant. Rehman: Rośliny polarne i alpejskie na niżu sarm ackim . Prof. Ju lijan Niedźwiedzki:
Spraw ozdanie z dziedziny gieologii. Dr Paw eł W i- spek: O wosku ziem nym. Dr lgn. Petelenz: O żabni
cy. Prof. d r Ben. Dybowski; O mięszańcach. Prof.
d r Ign. Petelenz: O ryb ach głębin morskich. Prof.
A. W. W itkowski: O sterow aniu balonów. Dr Oskar W idm an: Lokalizacyja czynności mózgowych. Dr Aleks. R aciborski: O hypnotyzm ie. Prof. d r Leo
pold Weigel: O perłach w Galicyi. Prof. d r H. Ka- dyj: O naczyniach krw ionośnych ludzkiego rdzenia pacierzowego. Prof d r Ant. Rehm ann: P recesyja 1 je j wpływ na wiekowe zm iany klim atu ziemi. Doc.
d r E m il Dunikowski: O b adaniach N ordenskjólda i N ath o rsta w G renlandyi.
W miejsce w ychodzących członków zarządu, pp.
R ehm ana i F a b ia n a weszli pp. W ajgiel i Szpilm an, przew odniczącym i nadal pozostał prof. Dybowski.
Spraw y redakcyjne „Kosmosu11, ja k mówi sp ra wozdanie, rostrząsano na każdem posiedzeniu za
rządu i ja k dotąd, ta k i nadal zam ierza im zarząd poświęcić jaknaj większą staranność. Zw racam y tu wszakże uwagę redakcyi n a konieczność większego baczenia na czystość i poprawność języka naukow e
go. W ostatnim np. zeszycie znajdujem y w yraże
nie „pow ietrze cienkie11: kto po niem iecku nie um ie, nie dom yśli się, że tu mowa o pow ietrzu rozrze- dzonem.
K E G H f K A H A U K G W A .
METEOROLOGIJA.
— Nadzwyczajne płatki śnieżne. Podczas krótko
trw ałej zaw ieruchy śnieżnej, ja k a się srożyła w po
bliżu Chepstow w Anglii, 9 Stycznia r. b ., w idziano p łatk i śnieżne o w ym iarach nadzw yczajnych. Miały one mianowicie po 7 cm długości na 6 cm szeroko
ści, grubość ich wynosiła 7, 5 m W końcu w ym iary ich wzrosły jeszcze, dochodziły 9 i 10 cm długości.
Każdy z ty ch olbrzym ich płatków po stajaniu w yda
wał 14—16 kropli wody; złożone były z setek kry szta
łów, rozłożonych pod różuem i kątam i, raczej wszak
że w kierunku długości płatków aniżeli ich grubości.
T em p eratu ra pow ietrza w ynosiła 0, 3° C, tem p era
tu ra śniegu 0, 2° C, gęstość śniegu względem wody 0,6. W spółcześnie zresztą z niem i padały i p łatk i drobniejsze. W iadom ość o tem osobliwem zjawisku podaje pismo Ciel e t T erre.
T. H.
FIZYKA.
— Nowa luneta. H asert w E isenach zbudował lu netę, której szkło przedm iotowe składa się z jednej