• Nie Znaleziono Wyników

M 13. d. Tom V.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M 13. d. Tom V.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 1 3 . W arszaw a, d. 2 8 Marca 1886 r. T o m V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P RENUM ERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W a rs z a w ie :

rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2

Z p r z e s y łk ą p o c zto w ą :

rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich k sięg arn iach w k ra ju i zagranicą.

K om itet R edakcyjny

stanowią,: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., m ag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniewski, J . N atanson,

D r J Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Za 1 w iersz zwykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera sig za pierw szy ra z kop. 7 ‘/a,

za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.

A d r e s IE5ed.a,ł5:c3^i: ^ o d - ^ a l e ISTr n o v 7 y .

F ig. 1. K ogut feniks, z Jap o n ii, znajdujący sig w 'paryskim Ogrodzie A klim atyzacyjnym .

(2)

1 9 4 WSZECHŚW IAT.

N r. 13.

KOGUT FENIKS

CZYLI

HNfO “W AR A~T AB

z J A P O N I I

podał A. W rześn io w sk i.

P . K alinow ski, tow arzysz pobytu p ro fe ­ sora B enedykta Dybow skiego na K am czat­

ce, baw iąc w Tokio (w Japo n ii) zw iedził miejscowe muzeum zoologiczne, gdzie za­

uw ażył dziwnego koguta z niezw ykle d łu - giemi pokryw am i ogonowemi i długiem i

ma nadzw yczaj długi ogon i pochodzi p ie r­

w otnie z miejscowości Sino-w ara w prow in- cyi Tosa (w południow ej Jap o n ii), dlatego zwą, go S ino-w ara-tau. Z nany je s t z 50 lat.

O gon jego m iew a około 13 '/z stóp (angiel­

skich) długości i każde z długich pió r w ogo­

nie je s t około pół cala szerokie. W szyst­

kich tych pió r byw a około 20. W C hinach żyje podobny p tak , ale nie m a ta k długiego ogona, j a k nasz; ogon chińskiego p tak a m ie­

w a 3— 5 stóp długości i byw a czasem biały, co go czyni podobnym do zwieszonej gałęzi b iały ch kw iatów . W prow incyi Tosa je s t jeszcze in n y g atu n ek podobnych ptaków , a te się nazyw ają S akka-ha-tau.

(P o dp isali) N aka-Sim a, rysow ał;

T anaka, opisał;

T an ak a-Jo si-w o , skontrolował*'.

Fig. 2. K ogut feniks z Ja p o n ii, kopija rysunku japońskiego.

pióram i kuprow em i. D y re k to r m uzeum ofiarow ał p. K alinow skiem u dw a egzem pla­

rze pięknych rysunków kolorow anych, w y­

obrażających koguta i k u rę tój zad ziw iają­

cej odm iany. P . K alinow ski je d e n egzem ­ p larz ry su n k u p rz e sła ł prof. D ybow skiem u, d ru g i p. W ł. Taczanow skiem u. Z ałączony powyżej rysunek je s t znacznie zm niejszoną kopiją tego rysunku, nad którym zn a jd u je się opis w języ k u jap o ń sk im (na załączonej kopii opuszczony). Z a staraniem prof. B.

D ybow skiego opis przetłum aczono w am ­ basadzie japońskiej w W iedniu; je s t on n a ­ stępujący: ’) „ P ta k ten je s t gatun kiem k u r,

*) Kosmos. Rok 11, Lwów, 1886, str. 1.

T anaka-Josi-w o był kom isarzem rz ąd u japońskiego na w ystaw ie w W ied niu 1873 roku.

O tej dziwnej rasie kurzej p. E . O ustalet podaje następu jące szczegóły (L a N aturę, 1885, str. 129).

W r. 1878 pierw sze w E u ro p ie okazy fe­

niksów znajdow ały się na wystawie p ary ­ skiej na folw arku japońskim , lecz dziw na rzecz, zaledw ie j e zauważono. P an iB o d in u s, k tó ra w B elgii z wielkiem powodzeniem od­

daje się hodow li drobiu, otrzym ała kilka okazów spom iędzy sprow adzonych na w y­

staw ę 1878 r.

W tym samym czasie baronow a U lm -E r- bach otrzym ała z Jap o n ii k u ry tej rasy, któ­

re się u niój niosły, lecz podczas pierzenia

się zdechły przed w yprow adzeniem potom ­

(3)

N r 13.

WSZECHŚWIAT.

195 stwa. W r. 1879 k u ry feniks zostały spro­

w adzone z Jap o n ii do H am b u rg a przez p.

W ichm ana, k tó ry im tę nazw ę nadał. W e dw a lata, później p. T ony Conte, pierw szy sekretarz am basady francuskiej w Tokio, p rz esłał k ilk a p a r feniksów p. A. Geoffroy S ain t-H ilaire, d y rek to ro w i ogrodu aklim a­

tyzacyjnego w lasku B ulońskim , gdzie k u ­ ry dobrze się zaaklim atyzow ały i liczne wy­

dały potom stw o.

K o g u t feniks, nazyw any w Jap o n ii Sino- w ara-tau, szu-w i-kci (kogut długoogonow y) lu b kurosasa-oski, bardzo je s t podobny do koguta bojowego, oraz do koguta rasy J o ­ koham a; różni się upierzeniem i długością p ok ry w ogonowych. G łow a feniksa jest m ała i zgrabna, ozdobiona grzebieniem po­

jedynczym i wzniesionym; górna kraw ędź dzioba je s t ząbkow ana, a kolor czerwony.

P oliczk i czerw one, szyja bardzo mało w y­

gięta, rap tow nie się u góry zwęża, gdyż po­

kryw ające j ą w ąskie pióra coraz bardziej w ydłużają się od gó ry do dołu; tw orzą one obszerny k a p tu r zakryw ający ty ł grzbietu, lecz z przodu otw arty; tak więc piersi je d n o ­ stajnie czarne, podobnie ja k cały spód ciała, pozostają odsłonięte. K a p tu r je s t słomia- nożółty u odm iany złocistej, srebrzysto bia­

ły u odm iany srebrzystej, zatem silnie odbi­

j a od czarnój b arw y spodu ciała. G rzbiet i łopatki p tak a są kasztanow ate, aksam itno połyskujące, albo koloru mlecznej k aw y . S k rzy d ła zawsze są upstrzone kolorem me- talicznozielonym , czarnym i białym . Ogon, u k ry ty pod zielonemi, św ietnie połyskujące- mi pokryw am i, je s t m atow o czarny. U b a r­

w ienie pió r kuprow ych je st podobne do ub arw ien ia k a p tu ra szyjowego. Dziób, tę­

czówka i nogi zmiennój są barw y: feniks złocisty z kaczemi skrzydłam i, ma dziób mięsnożółty, oczy żółtopom arańczow e i bla- dożółte skoki, gdy tymczasem dziób feniksa srebrzystego z kaczem i skrzydłam i je s t b ru ­ natna wy, oczy czerwonopom arańczowe, sko­

ki ołow ianoszare. N ajbardziej uderzającem znam ieniem feniksa je s t niesłychanie długi ogon, a w łaściw ie nadzw yczaj długie po­

k ry w y ogonowe i długie pióra kuprow e.

Te ostatnie z każdej strony grzbietu spada­

j ą do samej ziemi, a pokryw y ogonowe, w e­

dług przytoczonego powyżej opisu ja p o ń ­ skiego dochodzą do 1372 stóp angielskich

długości (długość pokryw przysłanych p. A.

Geoffroy S ain t-H ilaire z Japo nii dochodziła tylko do ośmiu stóp; okazy hodowane w la ­ sku B ulońskim , m ają też pokryw y znacznie krótsze, ja k to łatw o dostrzedz porów nyw a- jąc oba załączone rysunki).

K u ry są tego samego w zrostu i tak samo zbudow ane ja k kogut. U pierzenie m ają roz­

maite: u jed n y ch przew aża kolor szarob ru ­ natny, u innych szarosrebrzysty; oprócz te­

go różnią się u pstrzeniem sk rzyd eł i piór szyjowych.

O prócz wzm iankow anych, istnieją rozm ai­

te inne odm iany tój rasy, co prow adzi do w niosku, że rasa nie je st jeszcze utrw alona, albo też uległa skrzyżow aniu z innem i ra ­ sami. Bądźcobądź, rasa feniks je s t spo­

k rew niona z rasą Jokoham a i rasą bo­

jow ą.

W ed łu g wiadomości, udzielonych przez p. L a P e rre de Roo i p. T ony Conte, feniksy mało są rospowszechnione w Jap o n ii, gdzie je bardzo wysoko cenią. Bogaci am atoro- wie trzym ają tego w spaniałego ptaka w k la t- kach wysokich, lecz tak wąskich, że p tak nie może się obrócić. K latk a m a dwie gi’zę- dy, z których je d n a znajduje się blisko jej w ierzchu, a drug a nieco niżej. T a ostatnia służy za schodek ptakow i w skakującem u na górną grzędę, oraz podtrzym uje ogon kogu­

ta siedzącego n a tej grzędzie. W szystkie te ostrożności zm ierzają do zabespieczenia od zużycia pokryw ogonowych, będących n a j­

wspanialszą ozdobą ptaka. Nie dosyć na tem —gdy biednych więźniów w ypuszczają z klatki, drobiazgow e staranie posuw ają do tego stopnia, że im długie pióra w papiloty zaw ijają.

A utor jap o ń sk i H . M iszim ura podał 1859 ro k u opis i rysunek ko gu ta szu-wi-kei. W e ­ dług niego „w K o rei znajd u je się d ró b ,k tó ­ rego kog ut ma ogon wąski, na trzy stopy długi, a w Tosa istnieje podobny gatunek zwany Saganam i, w zrostu zw yczajnego ko­

guta, odznaczający się długością ogona; ko­

gut poziomo nosi ogon i tym sposobem n ad ­ zwyczaj długie pióra wloką się po ziemi.

Praw dopodobnie istnieje jeszcze kilk a in­

nych odm ian podobnych do pawia, otrzym a­

nych przez krzyżowanie, jed n e złociste, in ­

ne srebrzyste, albo zupełnie białe, zwane

(4)

1 9 6 W SZECHŚW IAT. N r 1 3 .

w k ra ju sia -fu g i i t. d.“ (W edług tłum a­

czenia baronow ej U lm -E rbach , przytoczo­

nego w pow ołanym arty k u le p. O ustalet).

0 KLIMACIE ASTRONOMICZNYM HEM

PODAŁ

S ta n is ła w K ra m szty k .

Jak k o lw iek często w życiu potocznem o klim acie mówimy, to je d n a k rzadko w y­

razow i tem u nadajem y znaczenie ściśle o kre­

ślone. W ed łu g H u m b o ld ta k lim at w n aj- ogólniejszem rozum ieniu obejm uje wszelkie zm iany w atmosferze, k tóre w yraźnie na o r­

gany nasze oddziaływ ają; najprostsze j e ­ d nak i najściślejsze określenie tój nazw y znajdujem y u H an na, k tó ry przez klim at rozum ie ogól objaw ów m eteorologicznych, cechujących stan średni atm osfery w ja k ie j­

kolw iek na ziemi miejscowości. W znacze­

niu tem do czynników klim atycznych zali­

czyć należy stan w ilgotności pow ietrza, za­

chm urzenie nieba i w iatry panujące, r o s ­ k ład wód i lądów, ukształtow an ie g ru n tu ,

•obfitość lasów. Ś ród tych w szystkich w szak­

że i wielu innych zapew ne okoliczności na naczelnem m iejscu w ym ienić trzeb a tem pe­

ra tu rę , k tóra znów bespośrednio zaw isła od natężenia, z jakiem prom ieniow anie słońca danćj okolicy ziemi sięga. C iepło bowiem, które na pow ierzchni b ry ły naszej ru ch i ży­

cie utrzym uje, w yłącznym je s t darem g w ia­

zdy dziennej, ale różne okolice ziemi z d aru tego niejednakow o korzystają. P o d z ia ł zie­

mi na strefy czyli pasy, w prow adzony je s z ­ cze przez gieografów staro ży tn y ch , o p arty je s t na tój właśnie zasadzie, bierze on bo­

wiem pod uwagę jed y n ie tylko natężenie, z jakiem prom ienie słoneczno w różnych szerokościach gieograficznych w ystępują.

Otóż, gdy z tego wyłącznego stanow iska na k lim at się zapatrujem y, mówim y o klim acie słonecznym, m atem atycznym czyli astrono­

micznym.

G dyby cała pow ierzchnia ziemi u tw orzo­

na była z pow łoki w odnćj, albo też, gdyby

zajęta była wszędzie przez g ru n t jed n o staj- ny i gładk i, klim at ten astronom iczny b y ł­

by zarazem istotnym , fizycznym klim atem ziemi; pod wpływem wszakże niejednakiego ro sk ład u mórz i lądów , zarów no j a k i w sku­

tek rozm aitego pofałdow ania się stałej sko­

ru p y ziem i, ulega on znacznem u przeina­

czeniu, tak , że dw a m iejsca pod je d n ą sze­

rokością gieograficzną położone, w odrę­

bnych zgoła w arunkach klim atycznych zo­

stają. Niem niej je d n a k odstępstw a te nie sięgają ta k daleko, by działanie przyczyn głów nych zupełnie m askować m ogły, a sa­

mo położenie gieograficzne miejsca daje ju ż przybliżone pojęcie o jego klimacie. D la ­ tego też znajom ość klim atu astronom iczne­

go, stanow ić zawsze m usi podstaw ę wszel­

kich b ad ań klim atologicznych. K lim at zaś astronom iczny da się określić ja k o roskład teo retyczn y ciepła słonecznego na pow ierz­

chni ziemi.

P ro m ien ie ciepła w tedy tylko w całej p e ł­

ni swój działalności jak ąk o lw iek pow ierz­

chnię ud erzają, g dy na nią prostopadle p a­

dają; ogrzew ają j ą tem słabićj, im ukośniej w zględem niej są zw rócone, a w pływ ich schodzi do zera, gdy przechodzą do nićj ró ­ wnolegle, gdy po niej się tylko ślizgają.

W każdej więc chw ili te okolice ziemi n a j­

silniej są ogrzew ane, którym słońce prom ie­

nie swe rzuca prostopadle. W czasach ró- wnonocy wiosennej lub jesiennej w w arun ­ kach takich zn a jd u ją się m iejsca n a rów ni­

ku położone, gdy w tym sam ym czasie oko­

lice biegunów , dla k tó ry ch słońce n a samym poziomie przypada, zgoła od słońca ciepła nie otrzym ują, a natężenie prom ieniow ania słonecznego w każdem m iejscu ziemi tem je s t w tedy słabsze, im bliżej się bieguna zn ajd uje, im szerokość jego gieograficzna je s t większa. G dy słońce oddala się od ró­

w nika, przesuw a się i pas najsilniejszego działania prom ieni słonecznych.

Zadanie wrięc schodzi n a g ru n t m atem a­

tyczny, a za p u n k t wyjścia rach u n k u służy ilość ciepła, ja k ą w czasie bardzo krótkim otrzym uje od słońca pow ierzchnia jednego centym etra kw adratow ego, pod jak ąk o lw ie k szerokością gieograficzną położona, przy p e­

wnej wysokości słońca. Ilość ta oczywiście w każdej chw ili dn ia je s t inną, ulega zm ia­

nie w raz ze wznoszeniem się słońca nad po­

(5)

N r 13.

W SZECHŚW IAT.

197 ziom uw ażanego miejsca, ale analiza m ate­

m atyczna pozw ala zsumować drobne te i zm ienne ilości ciepła, a tym sposobem obli­

czamy ilość ciepła, jaką. dany p u n k t ziemi otrzym uje w ciągu całego dnia, od wschodu do zachodu słońca. P rze z dalsze tego ro ­ dzaju rach u n k i, przez dalsze sum owania m ożemy obliczenie to rosciągnąć na dłuższe okresy czasu i na większe powierzchnie.

P odobne badania m atem atyczne prow a­

dzili ju ż daw no H alley , L am bert, Poisson, a w ostatnich czasach Meech, R ollinger, S chlem uller i W iener. Liczby tą drogą o trz y m a n e j praw a, z takich form uł m atem a­

tycznych w ypływ ające, jak k o lw iek ważny re z u lta t teoretyczny stanow ią, nie okazują je d n a k zgodności dostatecznej ze stosunka­

mi, k tóre istnieją rzeczywiście n a ziemi.

O dstępstw o to wywodów m atem atycznych od istotnego ro sk ład u ciepła na pow ierzchni ziemi tłum aczy się tem , że rachu nki do­

tychczasow e nie b ra ły pod uw agę jednej okoliczności, którćj górujące znaczenie w ostatnich dopiero czasach należycie oce­

niono. O kolicznością tą je s t pochłanianie prom ieni słonecznych przez atmosferę ziem­

ską '). S koro czynnika tego nie u w zglę­

dniano, otrzym yw ano te jed y n ie ilości cie­

p ła, k tó re do górn y ch kresów atm osfery do­

chodzą; rospatryw ano stosunki, któreby na ziemi zachodziły, g dyby atm osfera zgoła prom ieni nie zatrzym yw ała, gdyby doskona­

le przecieplającą była; pochłanianie jed n ak prom ieni przez pow ietrze w pływ a nietylko n a ogólną ilość ciepła przez ziemię otrzym y­

w aną, ale i na ro sk ład ciepła n a j <’j powierz­

chni.

P o w ło k a atm osferyczna pochłania oczy­

wiście tem większy zasób prom ieni słonecz­

nych im dłuższą w niój drogę przebiegają, im zatem bliżój poziom u znajduje się słoń­

ce. S tąd i czynnik, przedstaw iający sto­

pień przezroczystości pow ietrza, stanowi ilość w ciągu dnia zm ienną, a w prow adze­

nie go do rachunków w ikła j e znacznie i u tru d n ia tak dalece, że rozw iązanie tego zadania w całej ogólności okazało się do­

tą d niemożliwem.

') Ob. W szechś. t. II, str. 33.

D latego też m eteorolog francuski, p. A n - got, postanow ił przeprow adzić je w sk ro ­ m niejszym choćby zakresie i w yprow adził w artości liczebne dla ilości ciepła, jak ie otrzym uje ziemia w pasach obejm ujących po 10° szerokości gicograficznćj. M etoda, ja k ą się posługiw ał, odpow iada postępow a­

niu gieoinetrycznem u, k tó re m a na celu przybliżone zm ierzenie pola, ograniczonego linijam i krzyw em i; wiadomo, że pole takie dzielim y na paski dostatecznie wąskie, by można je za trap ezy uważać i sumę ich zbie­

ram y; podobne sumowTanie zastosow ał pan A ng ot do obliczania ilości ciepła, nadsyła­

nych ziem i przez słońce.

W sk u tek biegu rocznego ziemi i pochy­

lenia osi jój względem ekliptyki, słońce co­

dziennie inne miejsce n a niebie zajm uje, a stąd każdy pas ziemi codziennie inną ilość ciepła od słońca otrzym uje; p. A ngot p rz e ­ pro w adził tedy rach u n k i swe dla piętnastu rozm aitych stanow isk słońca. Nadto, nie wiemy naprawTdę dobrze, ja k silnem jest po­

ch łan ianie prom ieni przez atm osferę, zresz­

tą niezawsze je s t ono jednakiem , choćby ze w zględu na rozm aity stan zachm urzenia nieba. N ależało więc uw zględnić rozm aite stopnie przezroczystości atmosfery, a p. A n ­ got wszystkie swe rach un ki przeprow adził kolejno p rzy spółczynnikach przezroczysto­

ści 1, 0,9, 0,8, 0,7 i 0,6. P rze z spółczynni- ki te rozumieć należy ułam ki, k tó ry ch m ia­

now niki w skazują p ełną ilość prom ieni p rzy ­ bywających od słońca, liczniki zaś tę tylko ich część, która rzeczywiście do ziemi do­

biega. Spółczynnik zatem 1 oznacza zupeł­

ną przezroczystość pow ietrza, przy spół- czynniku 0,6 do ziem i dochodzą tylko trzy piąte części t(5j ilości, ja k a do górnych w arstw pow ietrza przybyw a.

D ługie te ra ch u n k i ogłoszone zostały w R ocznikach centralnego B iu ra m eteorolo­

gicznego we F ran cy i; ciekawsze ich rezulta­

ty podały Spraw ozdania paryskiej A kadem ii nau k ścisłych. P rzy taczam y tu z nich p rze­

dew szystkiem tabelę, k tó ra podaje ilość cie­

pła, otrzym yw aną w ciągu roku przez pole jednego centym etra kw adratow ego pod r ó ­ w nikiem oraz pod szerokościam i gieografi- eznemi 30°, 60° i 90°, przy różnych założe­

niach co do przezroczystości pow ietrza.

(6)

198

W SZECH ŚW IAT.

N r 13.

Szerokość nik przezro Spótczyn- czystości 1

0,9 0,8 0,7 0,G

0° rów nik 3 0 ° . . . 60° . . . 90° biegun O

350.3 307,9 199,2 145.4

298,4 256.8 152.9 100,1

251,9 209,2170,2 212,3 172,9 137,6 118,2! 90,2 67,4 68,2' 45 1 28,4

L iczby te wykazują, w sposób uderzający w pływ atm osfery. G dyby atm osfera dosko­

nale była przecieplającą, pole pod ró w n i­

kiem otrzym yw ałoby tylko 2,3 ra za więcćj ciepła, aniżeli równdj wielkości pole pod biegunem ; w m iarę je d n a k , ja k przezroczy­

stość ta słabnie, stosunek ten rośnie bardzo szybko i p rzy spółczynniku 0,8 wynosi ju ż 3,7, p rzy spółczynniku 0,6 w zrasta do 6 b li­

sko. A właśnie ta słabsza przezroczystość pow ietrza w zw ykłych w arunkach z a ­ chodzi.

W tabeli powyższej przyjęto za jed n o stk ę tę ilość ciepła, ja k ą otrzym uje centym etr k w ad rato w y na rów niku, na sk ra ja ch atm o­

sfery, w ciągu dnia w epoce rów nonocy, to je s t p rz y prostopadłym k ieru n k u prom ieni.

A by liczby te w yrazić w ciepłostkach, p rz y ­ ją ć trzeba pew ną, oznaczoną w artość „sta- łćj słonecznej*1. S tałą słoneczną nazyw am y ilość ciepła, ja k ą jed en centym etr k w a d ra ­ tow y na g ranicy atm osfery otrzy m u je w c ią ­ gu m inuty p rzy prom ieniach prostopadłych.

B adania n ad oznaczeniem tćj ilości p ro w a ­ dził pierw szy P o u illet p rzy pomocy obm y­

ślanego przez siebie p y rhelijom etru, a poszu­

k iw ania jeg o w ydały liczbę 1,76 ciepłostki.

P rzypo m inam y tu, że ciepłostką nazyw am y ilość ciepła potrzebną do podw yższenia tem ­ p e ra tu ry kilo g ram a wody o 1° C. P o u ille t wszakże zbyt słabo cenił pochłanianie p ro ­ mieni przez atm osferę, dlatego też p race późniejsze w ydały liczby większe. G. H a - gen n a zasadzie obserw acyj prow adzonych przez syna swego O ttona na M aderze, o trz y ­ m ał liczbę 2, G rova 1876 r. od ],9 do 2,3, Y iolle z obserw acyj n a M ontblanc 2,54, a L angley , d y re k to r o bserw atoryjum w A l- leghany, ze spostrzeżeń na górze W h itn ey w S ie rra Nevada K aliforn ii południow ej 2,84.

Jeżeli ja k o stalą słoneczną przy jm iem y liczbę podaną przez Y iollea, 2,54, to ilość ciepła, otrzym yw ana przez cen tym etr k w a­

d ratow y na ró w niku w epoce równonocy w ciągu dnia, w yrazi się przez 1164 ciepło- stek, a ta właśnie ilość odpow iada jednostce w powyższój tabeli przyjętój.

W ciągu roku słońce przesuw a się m ię­

dzy zw rotnikam i, codziennie zatem inny ró­

wnoleżnik otrzym uje największą ilość cie­

p ła od słońca. W czasie równonocy, gdy słońce przechodzi przez rów nik, a dzień na całej ziemi ma jed nak ow ą długość, naj w ię­

kszość otrzym yw anego ciepła przypada na rów niku. W m iarę, j a k słońce oddala się od rów nika, coraz inny rów noleżnik ma słońce w swym zenicie w chw ili południa;

nie n a tym wszakże rów noleżniku przypada największość ciepła, gdyż przybyw a tu in­

ny jeszcze czynnik, a m ianow icie długość dnia. N a tym bowiem rów noleżniku, k tó ­ ry ma słońce w swoim zenicie, dzień je s t krótszy, aniżeli w większych szerokościach gieograficznych; w okolicach tych prom ienie słońca p ad ają w praw dzie ukośnićj, ale dzia- ła ją przez czas dłuższy; a stąd największość ciepła otrzym uje nie ten rów noleżnik, któ ­ ry ma słońce w swym zenicie w chw ili po­

łu dnia, ale rów noleżnik pod w iększą szero­

kością gieograficzną położony.

R achunki daw niejsze, prow adzone, ja k wiemy, w przypuszczeniu zupełnćj przezro­

czystości pow ietrza, p ro w adziły do w nio­

sku, że w chw ili przesilenia letniego n a j­

więcej ciepła otrzym uje rów noleżnik, poło­

żony niem al pod 45° szerokości północnój, to je s t nieledw ie w E u ro p ie środkow ćj. N ie­

zgodność tego w yw odu m atem atycznego z rzeczyw istością je s t aż nazbyt uderzającą, ale i to tłum aczy się dostatecznie pochłania­

niem prom ieni p rzez atm osferę; po chłania­

nie to bowiem m usi być silniejszem w sze­

rokościach w iększych, dla których słońce niżej się nad poziom wznosi, a tem samem prom ienie ukośniej padają. D ziałanie to osłabia w pływ korzystny, ja k i na ogrzew a­

nie danego m iejsca w yw iera znaczniejsza długość dnia.

N astępna tabela podaje szerokości gieo- graficzne, które otrzym ują w ciągu dnia n aj­

większą ilość ciepła przy rozm aitem zbo­

czeniu słońca, t. j . p rzy rozm aitem jeg o od­

daleniu od rów nika, a mianowicie przy zbo­

czeniu 0° (epoka rów nonocy, 21 M arca i 20

W rześnia), 8° (10 K w ietnia i 2 W rześnia),

(7)

N r. 13.

WSZECHŚWIAT.

199 16° (4 M arca i 8 Sierpnia) i 23° 27,20" (epo­

k a przesilenia, 20 Czerwca i 21 G ru ­ dnia)-

Zboczenie

Spółczyn- nik przezro­

czystości 1

0,9 0,8 0,7 0,6

0 °. .

.

0° 0° 0° 0° 0°

8 ° . . . 12°30' lll° 3 0 " 11° l l ° j l l ° 1 6 ° . . . 26°30' 25° 24° 23° 22°

23° 1 7 '2 0 " 43°60' 39° 36° 34° 32°30' l

Liczby pierw szej kolum ny odnoszą, się do zupełnej przezroczystości pow ietrza, odpo­

w iadają one rachunkom dawniejszym. P rz y spółczynnikach 0,8 i 0,7, odpow iadających norm alnym w arunkom pochłaniania p ro ­ m ieni przez atm osferę, okolice najsilniej ogrzew ane p rz y p ad ają w szerokości 35°, a re zu ltat ten nie odstępuje od stosunków rzeczywiście na ziemi zachodzących.

W dniu przesilenia letniego dla miejsca położonego na kole biegunowem północnem słońce nie zachodzi ju ż przez całą dobę, dzień trw a 24 godziny; w szerokościach dal­

szych długość dnia je s t coraz większą, na biegunie wynosi pół roku. Otóż rachunk i prow adzone w przypuszczeniu zupełnej przezroczystości pow ietrza w ydaw ały zno­

w u re zu ltat osobliwy; począwszy m ianowi­

cie od rów noleżnika, dla którego dzień trw a 24 godziny, ciepło otrzym yw ane w ciągu dnia m iało w zrastać w m iarę szerokości.

W ten sposób, począw szy od rów noleżnika położonego w średniej szerokości gieogra- ficznój, o którym wyżej była mowa, ciepło m iało m aleć aż do koła biegunowego, a od- O O ' tąd znów w zrastać aż do bieguna i to tak dalece, że w epoce przesilenia, ilość ciepła, otrzym yw anego od słońca, w ciągu 24 go­

dzin byłaby naj większą ju ż nie w szeroko­

ści średniój (43°30'), ale na biegunie. Z ta­

kich to wywodów m atem atycznych w ypły­

nęły zapew ne pojęcia o wysokiej tem pera­

tu rze biegunow ej, o otw artem , wolnem od lodów m orzu podbiegunowem, a przy n aj­

mniej znajdow ały takie pojęcia silne popar- cie w tego rodzaju rozum ow aniach teorety­

cznych.

R ezultat taki m ógłby wszakże być słusz­

nym jed y n ie przy doskonałej przezroczysto­

ści atm osfery, albo też u je j skrajów . R a ­ chunki p. A ngot uczą, że ju ż przy spółczyn- niku przezroczystości 0,9 naj większość cie­

pła n a biegunie je s t mniejszą, aniżeli naj- większość w szerokościach średnich, a p rzy przezroczystościach m niejszych spada coraz więcej. G dy spółczynnilc ten wynosi 0,73, ilość ciepła na biegunie je st takaż sama, ja k pod szerokością 80°, a gdy przyj mierny spół- czynnik jeszcze m niejszy, to względna n a j- większość n a biegunie niknie zupełnie, ilość zatem ciepła otrzym yw anego od słońca ma­

leje statecznie, począwszy od średnich sze­

rokości gieograficznych aż do bieguna. W i­

dzim y więc, że i ta anom alija m iędzy rezu l­

tatam i rach u n k u a rzeczywistym roskładem ciepła ginie, gdy uwzględniam y pochłania­

nie prom ieni ciepła przez atmosferę.

Cośmy tu mówili o roskładzie ciepła sło­

necznego n a ziemi, nie stosuje się jeszcze bespośrednio do ro sk ład u tem peratury. A by bowiem na zasadzie znanego roskładu cie­

pła słonecznego w yprow adzić wnioski odno­

szące się do tem peratury, uw zględnić nale­

ży inne jeszcze okoliczności, ja k zdolność pochłaniania ciepła przez grunt, przew odni­

ctwo w arstw zw ierzchnich ziemi, prom ie­

niowanie jej czyli szybkość stygnięcia, róż­

nicę m iędzy pow ierzchnią lądow ą i wodną i t. d. Zadanie przedstaw ia się zbyt zawi- łem, aby j e można było w całej ogólności rozwiązać; p. A ngot tedy zam ierza zająć się niem w podobny rachunkow y sposób, ja k w kw estyi ro sk ładu ciepła słone­

cznego.

W skutek w szystkich tych okoliczności dwa miejsca, na jed n ak ie prom ieniow anie słoneczne wystawione, znajdow ać się mogą w różnych w arunkach co do stanu tem pera­

tury. O statnie to przeto zadanie wchodzi ju ż w zakres klim atologii szczegółowej, a ra ­

czej stanowiłoby łącznik między klim atolo-

giją ogólną, teoretyczną, a klim atografiją,

obejm ującą szczegółowe badanie różnych

okolic ziemi pod względem klimatycznym .

(8)

200

w s z e c h ś w i a t.

N r 13.

SKROPLONY

DWUTLENEK WĘGLA

o p i s a ł Z S a a . .

P rz e d kilkom a dniam i n ad arzy ła mi się sposobność pow tórzenia kilku ciekaw ych dośw iadczeń ze skroplonym dw utlen kiem w ęgla. Znałem j e dotąd praw ie w yłącznie z opisów tylko, poniew aż prak ty k o w an y d o ­ tychczas sposób otrzym yw ania ciekłego d w u tlenku węgla był bardzo uciążliw y i nie pozw alał na przygotow anie tego ciała w do­

statecznie w ielkich ilościach. W tój chw ili je d n a k skroplony dw utlenek w ęgla z n a jd u ­ je się w handlu, a cena jeg o je st stosunko­

wo bardzo przystępna, której to okoliczno­

ści przypisać należy, że spoufalać się z nim zaczyna już naw et i przem ysł, niem ów iąc, rzecz prosta, o pracow niach naukow ych.

D w u tlen ek węgla by ł jed n y m z p ierw ­ szych gazów, doprow adzonych do stan u cie­

kłego. W ażne w historyi n auki od krycie, że gazy wogóle sk raplać się m ogą, m iało miejsce w 1823 roku, a dokonał go F a ra d a y . M etoda, zastosow ana przez tego uczonego, polegała na w ytw arzaniu gazu w p rz e s trz e ­ ni zam kniętej i w takiej p rzytem ilości, ż e ­ by objętość wydzielonego gazu, uw ażana w zw yczajnych w arunkach, w ielokrotnie przenosiła objętość p rz y rząd u . W e w n ątrz tego ostatniego nagrom adza się więc gaz p o d c i ś n i e n i e m , a skutkiem tego czą­

steczki jego tra c ą nieograniczoną p raw ie swobodę ruchów , właściw ą lotnem u stan o ­ w i skupienia i m atery ja p rzy jm u je stan ciekły.

W zajm ującym nas w ypadku przyrządem użytym do dośw iadczenia była bardzo m o­

cna ru rk a szklana, zgięta w kształcie p rz e ­ w róconej litery V; w je d n e m jó j ram ieniu, zalutow anem w ogniu, F a ra d a y um ieszczał kw as siarczany, w drugiem zaś — w ęglan am onu. P o napełnieniu ru rk i w taki s p o ­ sób, żeby w ym ienione ciała nie stykały się ze sobą, F a ra d a y zam ykał nakoniec ru rk ę przez zalutow anie w ogniu i drugiego j<’j

ram ienia, a po ochłodzeniu u staw iał ją tak, żeby kw as siarczany zw olna przepływ ał do ram ienia, zaw ierającego w ęglan amonu.

K iedy dw a te ciała z sobą się zetknęły, za­

czynał się odczyn chemiczny, polegający na ogólnej zasadzie d ziałania kwasów n a sole.

Ilek ro ć bowiem mięszamy kw as jak ik o lw iek z solą, odpow iadającą kw asow i innem u, za­

wsze ten d ru g i zostaje w ydzielony w stanie wolnym , a natom iast tw orzy się sól, odpo­

w iadająca pierwszem u. Jeżeli w ydzielony kw as łatw o może się usuw ać z przestrzeni, w której działanie chemiczne m a miejsce, reakcyj a odbyw a się aż do końca. P rz y zetkn ięciu kw asu siarczanego z węglanem amonu, albo w ogólności jakiego ko lw iek kw asu z jak im k o lw iek w ęglanem , powinien w ydzielić się kw as węglany. A le kwas wę­

glany, j a k o tem mówiliśm y ju ż daw niej w naszem piśmie (W szechśw iat, t.I , str. 156, 174), je s t ta k n ietrw ały m związkiem , że od- razu , w chw ili kiedy się tw orzy, roskłada się n a wodę i d w utlenek węgla, k tó ry je st więc jeg o bezwodnikiem . W doświadcze­

niu F a ra d a y a przed działaniem mieliśmy kw as siarczany i w ęglan amonu, po d ziała­

niu zaś— wodę i dw utlenek węgla, ja k o r e ­ zu ltat rospadnięcia się wydzielonego kw asu w ęglanego, oraz siarczan amonu.

R u rk i szklane, używ ane do podobnych dośw iadczeń,posiadają zw ykle objętość oko­

ło 100 cm3, jeżeli w nich um ieścimy około 30 g w ęglanu am onu i odpow iednią ilość t. j. około 18 cm3 kw asu siarczanego, to p ro ­ dukty działania będą względem siebie w ta ­ kim stosunku objętościowym , że utw orzony siarczan am onu i woda zajm ą m niej więcej 25 cm3, a w pozostałych 75 cm 3 przestrzen i zmieścić się musi blisko 14 g dw utlenku w ę­

gla. L ecz tak a ilość w stanie gazowym pod zw yczajnem ciśnieniem atm osferycz- nem potrzebow ałaby dla siebie przeszło 7 000 cm3, w rurce więc, gdzie mieścić się musi w objętości niem al sto razy m niejszej, je s t w ystaw iona n a działanie ogrom nego ci­

śnienia, blisko sto razy większego, niż ci­

śnienie jed n ej atm osfery. Z doświadczeń samego F ara d ay a, a zw łaszcza z później­

szych badań Donnyego i M areski w ypada, że dw utlenek węgla, p rzy zw ykłej tem pera­

tu rze pokojow ej, wynoszącej 20° C, sk ra p la

się pod ciśnieniem 60 atm osfer, w rurce

(9)

N r 13.

W SZEC nSW IA T.

201 więc powyżćj opisanej tem bardziój skroplić

się musi.

D onny i M areska, a następnie T h ilo rier p o w tarzali dośw iadczenia F a ra d a y a na wię­

kszą skalę, używ ając ju ż nie szklanej ru rk i, ale przyrządów m etalow ych o daleko w ię­

kszej objętości. B ardzo w ytrzym ała butla żelazna lub m iedziana, w ew nątrz wyłożona ołowiem, stanow iła g enerator czyli część przyrządu, w której dw utlenek węgla się w yrabiał. Gaz przechodził przez m etalo­

wą ru rk ę do drugiej podobnej butli, szczel­

nie zam kniętej ze wszystkich stron i chło­

dniejszej niż pierw sza, a ta służyła za odbie­

ra ln ik skroplonego dw utlenku węgla. P rz y ­ rząd na tej zasadzie zbudowany, a znany pod nazw ą p rz y rząd u T hiloriera, mógł w praw dzie dostarczyć znaczniejszych ilości ciekłego dw utlen ku węgla, ale w użyciu był niebespieczny, ja k tego w sm utny sposób dow iodło kilka w ypadków .

Znaczny postęp na drodze badań nad skra­

planiem gazów zaczyna się z chw ilą zbudo­

w ania przez N a tterera znanej pom py, tło ­ czącej gaz do w ytrzym ałego zbiornika, któ ­ ry następnie m ógł być odśrubow any, a p ły n ­ na jeg o zaw artość — wydobyta. P rz y rz ą d N atterera, opisany w 1844 roku, rospowsze- chnił się bardzo w pracow niach naukow ych, a by ł używ any przez bardzo wielu bada- czów i do celów najrozm aitszych. Zaletę jego stanow iła możność użycia do wszel­

kich gazów, niedziałających chemicznie na m etale, prostota kon strukcyi i dowcipne urządzenie zbiornika do skroplonego gazu.

Z drugiej jednakże strony doświadczenia z tym przyrzędem są bardzo uciążliwe: Gaz, w ytw orzony oddzielnie, ti-zeba pompować do zbiornika niezm iernie długo. T ak np.

w doświadczeniu, p rzy którem m iałem spo­

sobność się znajdow ać, dla przygotow ania 200 g ciekłego dw u tlen k u węgla, pompo­

wano gaz przez całe pięć godzin.

Zaznaczone przyczyny spraw iały, że skro­

plone gazy aż do ostatnich czasów były m a­

ło p o p u larn e i dopiero można opieka wiel­

kiego przem ysłu zm ieniła tę postać rzeczy.

P oczątek dał w tym względzie nie d w utle­

nek węgla, ale inny gaz, daleko łatwiej p rzyjm ujący stan płynny, to je st dw utlenek siarki. Dosyć je s t oziębić ten gaz do •—11° C, ażeby pod zw ykłem ciśnieniem ju ż p rz e­

szedł w ciało płynne. Spostrzeżenie, że ciekły dw utlenek siarki, jeżeli w sobie wca­

le wody nie zaw iera, może być przechow y­

w any w p rzyrządach metalowych, zostało w yzyskane w celu przechow yw ania w ięk­

szych jego zapasów. N apełniają nim zbior­

niki m iedziane z dwom a kranam i, ta k urzą- dzonemi, że jed en pozw ala wyprow adzać nazew nątrz dw utlenek siarki w stanie cie­

kłym , gdy za otw arciem drugiego otrzym u­

jem y strum ień gazu. D w utlenek siarki ma jed n ak niezbyt znaczne zastosow ania chemi­

czne, a korzystaniu z fizycznych jeg o w ła­

sności staje na przeszkodzie nadzwyczaj sil­

ny i p rz y k ry jego zapach. D latego to w pro­

wadzenie go do handlu nie wyw ołało w ie l­

kiego w rażenia w przem yśle, a i w praco­

wniach naukow ych nie wzbudziło zajęcia, ponieważ tam oddaw na um ieją bardzo ła- tw em i sposoby przygotow yw ać to ciało w ilościach dostatecznych do wszelkiego ro ­ dzaju doświadczeń.

Zupełnie inaczej pow itane zostało ukaza­

nie się w sprzedaży skroplonego dw utlenku węgla. W N r 8 naszego pisma z r. b. czy­

telnicy m ieli podane sobie znaczenie tego p rzetw o ru w zastosowaniach przem ysło­

wych. To uw alnia mnie od przedstaw iania przem ysłowej ważności tego nowego p rz ed ­ m iotu handlu i pozw ala przejść o drazu do znaczenia jeg o dla pracow ni naukow ych.

Tow arzystw o akcyjne berlińskie przesy­

ła obecnie skroplony dw utlenek węgla we flaszkach z kutego żelaza, których kształt mamy przedstaw iony n a fig. 1. R ysunek w górnej części przedstaw ia w ew nętrzne urządzenie flaszki. F la szk a ta, zrobiona z kutego żelaza, m a ścianki grube na kilka centym etrów i przed napełnieniem zostaje poddana urzędowej próbie w ytrzym ałości.

K ażdy egzem plarz otrzym uje świadectwo, że znosi bez szkody ciśnienie 250 atmosfer.

Obadw a dna flaszki, jeszcze grubsze od jój ścian, są nieco stożkowate, większą powierz­

chnią do w nętrza flaszki zwrócone i w ta- kiem położeniu w ogniu spojone. W gór- nem dnie znajduje się wentyl, którego szcze­

góły w ‘/ 8 rzeczywistej wielkości przedsta­

wia fig. 2. Je st on bronzowy, doskonale przyśrubow any do flaszki i zam yka się stoż­

kiem stalowym e, chodzącym na śrubie i po­

ruszanym zapomocą klucza chw ytającego

(10)

2 0 2 W SZECHŚW IAT. N r 1 3 .

czw orokątny jeg o koniec h. Za podniesie­

niem tego stożka zaw artość flaszki wycho­

dzi n azew nątrz przez k a n a ł d i f , którego w ylo t je s t zabespieczony przez p rz y śru b o ­ w aną nakryw kę g , usuw aną w chw ili otw ie­

ra n ia przy rządu. F la sz k a je s t utw ierdzona n a żelaznej albo drew nianej podstaw ie w ta ­ ki sposób, że może być skierow ana w en ty ­ lem albo ku górze albo k u dołowi. E gzem ­ plarz, do którego odnosi się opis niniejszy*

zaw iera w sobie Osiem litrów ciekłego d w u ­ tle n k u węgla.

F ig . 1.

Jeżeli otw ieram y flaszkę, zw róconą w en­

tylem do góry, to p ły n n y dw utlenek w ęgla, pow racając pod ciśnienie jednó j atm osfery, zaczyna szybko zam ieniać się n a gaz i w g a­

zo wćj postaci uchodzi przez r u r k ę / . W ta ­ ki sposób bywa on używ any głów nie w ce­

lach przem ysłow ych. Jeżeli je d n a k odw ró­

cimy flaszkę w entylem k u dołow i, to za otw arciem w ypływ ać będzie dw utlenek w ę­

gla w stanie cieczy. Poniew aż w takiem położeniu w ew nętrzne ujście w en ty la je s t zalane przez ciecz, a ponad nią znajd u je się gaz, posiadający wysokie ciśnienie, p rzy

zw ykłej tem peraturze dochodzące do 60 a t­

mosfer, przeto ciecz w ytryska nader gw ał­

tow nie. W ychodząc z zam kniętej przestrze­

n i dw utlenek węgla nie może zatrzym ać swego stanu ciekłego, do tego bowiem ko ­ niecznym w arunkiem je s t albo ciśnienie, albo obniżenie tem p eratu ry do 80° pod ze­

ro. W chw ili otw orzenia flaszki, wentylem n a dół zwróconój, część wydostającej się cieczy natychm iast pow raca do stanu gazo­

wego. Że je d n a k do podobnej przem iany p otrzebn a je st znaczna ilość ciepła, przeto, w m iarę zam iany jed n ej części na gaz, inna

h

Fig. 2.

część zostaje ochłodzona aż do tem p eratu ry skrzepnięcia, leżącej poniżój 80° zim na.

S kutkiem tego nasza flaszka w opisanych w arunkach w yrzuca z siebie niesłychanie gw ałtow ny strum ień stałego dw utlenku wę­

gla w postaci drobnego białego śniegu.

S tały dw utlenek węgla poraź pierw szy był otrzym any przez T h ilo riera w r. 1844.

J e s t on ciałem bardzo ciekaw em z powodu nadzw yczaj niskiej tem p eratury, w ja k ie j istnienie jeg o je s t możliwe. Zew nętrznie przypom ina śnieg do złudzenia, stanow i bo­

wiem m asę pulchną, dającą się ugniatać.

W stanie cokolw iek zbitym p aru je tylko’na

pow ierzchni, a poniew aż nadto je st bardzo

(11)

N r 13.

WSZECHŚWIAT.

203 złym przew odnikiem ciepła, zachow uje się

zatem przez czas dosyć stosunkowo długi.

P . L a n d o lt p rzed dwom a la ty w ykonał do­

świadczenie następujące: W form ie d re ­ wnianej u g n iatał i zb ijał m łotkiem znaczniej - szą ilość stałego dw utlenku węgla i o trzy­

m yw ał tym sposobem w ałeczki do 90 g ra ­ mów ważące. T ak i w ałeczek całkowicie ulatnia sig dopiero po pięciu przeszło godzi­

nach. P u lc h n y , śnieżysty dw utlenek węgla daleko prędzój n a gaz się zamienia, ale i z ta­

kim można w ykonać wiele ciekawych do­

świadczeń, któ ry ch głów nym w arunkiem je s t niska tem p eratu ra. Rospuszcza się on doskonale w eterze zw yczajnym i taki wła­

śnie rostw ór stanow i je d e n z najdzielniej­

szych środków oziębiających.

Ścisłej zgody pom iędzy badaczam i co do tem peratu ry, ja k ą dać może stały dw utle­

nek węgla, niem a dotychczas jeszcze. Tem ­ p e ra tu ra ta w każdym razie odpowiadać musi punktow i w rzenia d w u tlen k u węgla.

Otóż kiedy F a ra d a y oznacza ten punkt przez — 99° C, to z doświadczeń R egnaulta przypada on przy — 78° C, a P ou illet po­

tw ierdza tę ostatnią cyfrę, z n a jd u ją c — 79°C.

Zgodniój nieco p rzyjm ują autorow ie, że pod dzwonem m achiny pneum atycznej, szybciej niż w pow ietrzu paru jąc, m ięszanina stałe­

go d w u tlen k u w ęgla z eterem daje tem pe­

ra tu rę — 110° C.

T ak więc, otw ierając k ran zbiornika z płynnym dw utlenkiem węgla, otrzym uje­

my odrazu to ciało w stanie stałym . D a ­ wniej zbierano j e w um yślnie na ten cel urządzonych puszkach blaszanych, dogo- godniej je d n a k w ylot k ra n u w prost obwią­

zać płóciennym lub sukiennym woreczkiem, mającym l ' / 2 do 2 litrów objętości. Śnie­

żysta masa zbiera się wtedy w tym worecz­

ku i łatw o może być z niego wydobyta.

L otne ciało, upadłszy na silnie ogrzany przedm iot, p aru je bardzo szybko, ale tylko na samej pow ierzchni. K ażdy bezw ątpie- j n ia w idział, ja k zachow ują się krople wody na rozgrzanym blacie kuchni angielskiej.

B iegają one i podskakują, przyczem icli obję­

tość pow olnie tylko się zm niejsza, a kształt, ; przez cały czas zjaw iska, pozostaje kulisty. ; T akie zachow anie się zależy od tego, że kro- i plę wody otacza w arstw a pary, o tyle sprę- j żystej, że podnosi k rop lę i ta nie dotyka |

w prost blatu, aunosząc się swobodnie w prze­

strzeni, zachow uje w łaściw y cieczom w tym razie k ształt kulisty. Im niższa je s t tem ­ p e ra tu ra w rzenia cieczy, tem łatw iej i w y­

raźniej p rzy jm u je ona stan opisany, zw any stanem sferoidalnym .

B ardzo lotne ciała stałe mogą także p rz y j­

mować „stan sferoidalny“, a d w utlenek wę­

gla w stanie śniegu ja k n ajb a rd ziej nadaje się do doświadczeń nad podobnem i zjaw i­

skami. Dość głęboki tygielek platynow y ogrzew ałem do 100° mniej więcej, a w rzu­

cana do niego grudk a śnieżystego d w utlen­

ku węgla w yskakiw ała ja k gum owa piłka.

T akaż sam a g ru d k a, położona n a równej szybie szklanej, uciekała gdym do niej zbli­

żał palec, pędzona strum ieniem gazu, szyb­

ko w ytw arzającego się n a pow ierzchni za ogrzaniem przez ciepło mego palca. G ru d ­ ka taka, położona na dłoni, nie dotyka je j bespośrednio, ale unosi się nad nią na w ar­

stwie gazowego d w utlenku węgla, będącego złym przew odnikiem ciepła, dlatego w yda­

w ała mi się niezbyt chłodną, niewiele chło­

dniejszą od śniegu. A le kiedy j ą ścisnąłem w palcach, poczułem tru d n e do opisania w ra­

żenie chłodu, które natychm iast przeszło w uczucie palenia, ja k p rzy dotknięciu do J rozżarzonego przedm iotu, a na skórze utwo- j rzy ł się biały pęcherz ja k od sparzenia. M a­

łe oparzenia, często pow tarzające się w p ra-

| cowni chemicznej, usuwam , pocierając zlek- ka bolące miejsce czystym krystalicznym fe­

nolem . Ból z „oparzenia od zim na“, wy-

| wołanego przez stały dw utlenek węgla, ustąpił także za użyciem tego środka. A le najw yraźniej „stan sferoidalny“ i niską tem ­ peraturę stałego d w utlenku w ęgla zarazem J ilustru je następujące doświadczenie: D uży

| tygiel platynow y rozgrzew ałem do żywej } czerwoności i w rzucałem do niego zna­

czniejszą ilość nieco zbitego śnieżystego dw utlenku węgla. P ozostaje on, otoczony przez rozżarzony m etal, ja k g d y b y bez ża­

dnej zm iany, a przynajm niej o tyle powol­

nie paruje, że m iałem dość czasu na wpro­

wadzenie do środka jego b ry łk i cienkiej ru r­

ki szklanej z rtęcią, która po kilku sekun­

dach zm arzła na ciało stałe i przytem zm ar­

zła tak silnie, że można było ru rk ę rozbić i wydostać wałeczek tw ardego m etalu, zu­

pełnie podobnego do srebra. R tęć marźnie

(12)

2 0 4 WSZECHŚW IAT.

N r 13.

p rz y 40 praw ie stopniach C elsyjusza pod zerem .

M ając dw utlenek węgla stały, dość ju ż stosunkow o łatw o przygotow ać to ciało w stanie ciekłym . W tym celu trzeba ty l­

ko ubić znaczną, jeg o ilość w mocnej ru rce szklanej z zalutow anym jed n y m końcem, a następnie zalutow ać i drugi. T akim spo­

sobem w fabrykach chemicznych przygoto­

w ują ru rk i, napełnione różnem i ilościam i płynnego dw u tlen k u węgla, na któ ry ch w szczególnie d okładny sposób m ożna się zapoznaw ać ze zjaw iskam i, tow arzyszącem i przejściu cieczy w stan lotny i odw rotnie.

Jeżeli ru rk a je s t napełniona praw ie całko­

wicie, łatw o na niej wryw ołać m ożna jed n o z najciekaw szych i najefektow niejszych zja­

wisk—-to je st przejście m ateryi w stan k ry ­ tyczny.—A le zalutow anie ru r k i szklanej ze stałym dw utlenkiem w ęgla w ym aga niesły­

chanej w praw y w robocie ze szkłem , bo prężność pary tego ciała jeszcze przy —60°C wynosi około pięciu atm osfer, ru rk a więc łatw o może być rozdęta, a oprócz tego niska tem p eratu ra je d n ś j części, a współcześnie silne ogrzanie innej, to najpom yślniejsze w a ru n k i do p ękania ru re k szklanych. M nie też udało się zam knąć w rurce tylko nie­

w ielką ilość dw utlen k u wręgla, ale p rz y p ad ­ kowo zdarzyło się, że ilość ta w ystarcza w łaśnie do utrzy m an ia w ew nątrz ru r k i ci­

śnienia jak ich ś może 50 atm osfer, a sk u t­

kiem tego ru rk a p rzy zw ykłej tem p eratu rze w ydaje się próżną, je s t bowiem n apełnion a jeszcze gazem, lecz oziębienie bardzo n ie­

znaczne, do — {— 5° lub + 6 ° C, w ystarcza do skroplenia części tego gazu. P ły n n y d w u ­ tlenek węgla, takim sposobem o trzym any je s t cieczą bezbarw ną i przej rzystą j a k w o­

da, ale odróżnia się swoją nadzw yczajną r u ­ chliwością. K ied y moja ru rk a pow raca do zw ykłćj tem p eratu ry , zaw artość je j znow u staje się gazem i p rzy tej sposobności łatw o zauw ażyć pochłanianie ciepła, gdyż zew nę­

trz n e ściany ru rk i pokryw ają się rosą a n a­

wet szronem.

Grazy łatw iej p rzyjm ujące stan ciekły niż dw utlenek węgla, bardzo łatwro m ogą być przy j ego pomocy skraplane. C hlor, k tó ry się sk rap la p rzy — 35°, am onijak gazow y, przechodzący w płyn p rz y —48° i tym p o ­ dobne ciała otrzy m u ję w stanie cieczy ta ­

kim sposobem, że ru rk ę szklaną, w jed n y m końcu zalutow aną, usta wdam w m ięszaninie stałego dw utlenk u w ęgla z eterem i na je j dno, przez inną cieniutką ru rk ę , doprow a­

dzam gaz, k tó ry skroplić zam ierzam . P o p aru m inutach zbiera się w ru rce kilk a centym etr, sześć, cieczy ze skrop lenia gazu pow stałej, a wtedy, niew yjm ując ru rk i z m ię- szaniny oziębiającej, drugi je j koniec zam y­

kam przez stopienie w ogniu. W tym k ie ­ ru n k u można urozm aicać niesłychanie uży­

cie d w utlen k u węgla do ciekaw ych i w aż­

nych doświadczeń.

Z pro to ku lu X IV w alnego Z g ro m ad zen ia P olskiego T ow arzystw a P rzyrodników im ie­

n ia K op ern ik a we Lw ow ie.

I D nia 19 Lutego 1686 r. zgrom adziło się o godz. 6 w auli uniw ersytetu 50 członków T ow arzystw a dla o dbycia statutem przepisanego w alnego zebrania.

Posiedzenie zagaił przew odniczący, prof. d r Feliks K reutz nastgpującem przem ówieniem :

Szanow ni Panowie!

Po raz czternasty zbieram y się w tej auli na doro­

czne posiedzenie naszego Tow arzystw a, n a którem m ogliśm y dotychczas zawsze stw ierdzić jego p otrze­

bę dla nas, a wogóle jego żyw otność i użyteczność.

Z danie to nie ulegnie dziś zmianie, a spostrzeżenie, że Tow arzystw o mogłoby było zdziałać więcej, m o­

że być ty lk o bodźcem do usilniejszej p racy i pobud­

k ą do większego rozw oju Towarzystw a.

Znakom icie do szybkiego, olbrzym iego rozwoju um iejętności przyrodniczej p rzyczyniający się po­

d ział i rozdział w p ra c y naukowej m a niew ątpliw ie w n iek tó ry ch w ypadkach i złe strony; m ianow icie, gdy p rzyrodnik, gorliw ie, praw ie nam iętnie oddany specyjalnem u przedm iotow i z jednego działu nauk p rzy ro d n iczy ch , nie znajduje czasu, możności, spo­

sobności i ułatw ienia do szybkiego, wogóle choć p o ­ bieżnego, w części zaś gruntow niejszego pouczenia sig o postępie w in n y ch dziedzinach ty ch nauk.

U p rzy ro d n ik a ta k zupełnie i w yłącznie ty lk o swoim ściślejszym przedm iotem zajętego, m usi się z cza­

sem objaw ić obniżenie wiedzy ogólnej, b rak i i jed n o ­

stronność w p racach w łasnych i sądzie o innych

i t. d. Od m ożliwych złych skutków koniecznego

i d la um iejętności korzystnego podziału pracy n au ­

kowej w inno nas chro n ić nasze stowarzyszenie, k tó ­

rego potrzebg i korzyści oceni wysoko każdy p rz y ­

ro d n ik , czujący potrzebg w yrobienia sobie poglądu

n a postgpy przynajm niej w niektórych działach

(13)

N r 13.

WSZECHŚWIAT.

n au k przyrodniczych i potrzebujący niekiedy poin­

formować się dokładnie o tej lub owej kw estyi z je ­ dnej z ty c h nauk. To też słyszeliśm y na naszych posiedzeniach, prócz spraw ozdań z prac naukow ych członków T o w , także k ilk a wykładów, przew ażnie z dośw iadczeniam i, w k tó ry ch uproszeni prelegenci z naszego Tow. przedstaw ili nam k ry ty czn ie te ra ­ źniejsze wiadomości i zap atry w an ia w kw estyjach naukow ych, z k tó ry ch sobie członkowie życzyli fa­

chowego spraw ozdania lub w yjaśnień.

Gdyby sig dało umożliwić szerszej św iatłej pu b li­

czności uczęszczanie n a nasze posiedzenia naukowe, to stałyby się one bardzo dzielnym środkiem ros- pow szechnienia w iedzy przyrodniczej, a Tow arzy­

stwo zb ierając nietylko badaczy, ale w szystkich zajm ujących się i in teresu jący ch naukam i przyro- dniczem i, wogóle przyjaciół ty c h nauk, zyskałoby w krótce znacznie więcej członków, wpływów i środ­

ków działania.

Z e b ra n ia nasze dają nam też sposobność poznania się i zaw iązyw ania bliższych stosunków naukow ych lub tow arzyskich.

W czasopiśmie naszem Kosmos, które już jedyna- sty ro k pod um iejętną re d ak cy ją prcf. Radziszew­

skiego wychodzi mogliśmy, dzięki subwencyi przez Wysoki Sejm krajow y galic. n a nasz Kosmos udzie­

lanej i dochodom z w ystaw y kam czackiej we Lwo­

wie, któ re prof. Dybowski na te n cel przeznaczył,—

pomieścić też, ja k w latach poprzednich, szereg w iększych artykułów i rospraw naukowych z m a p a ­ m i, fotografijam i i rycinam i, te k s t objaśniającem i.

Na rosszerzenie n iek tó ry ch działów naszego pism a nie dozwolił n am niestety b ra k potrzebnych na to funduszów. L iczyliśm y w praw dzie na dochody z od­

czytów publicznych, k tó re w ubiegłej jesien i u rz ą ­ dzać zam ierzaliśm y, z różnych powodów m usieliśm y je d n a k w ykonanie tego zam iaru na czas późniejszy odłożyć.

Chociaż pism o nasze z powodu niedostateczności i niepewności funduszów jeszcze na czas dłuższy nie­

jedno do życzenia pozostaw iać m usi, przyczynia się ono niew ątpliw ie bardzo znacznie do ożyw ienia r u ­ chu w naukow em piśm iennictw ie przyrodniczem . R uch te n wogóle zwiększa się u nas dość pom yślnie, ja k sądzić m ożna z kilku now ych dzieł przyr. i p od­

ręczników nauk przy r., pięknej fizyjograficznej pu- blik acy i Muzeum im. D zieduszyckich, liczn y ch ros­

praw naukow ych przyr. w P am iętn ik ach i Sprawo­

zdaniach naszej A kadem ii U m iejętności, Spraw o­

zdaniach K om isyi fizyjograficznej w K rakowie, P a­

m iętniku fizyjogr. w arszaw skim , naszym Kosmosie, kilku czasopismach m edycznych, farm aceutycznych i agronom icznych, jak o też w czasopismach: W szech­

św iat, Górnik, P rzy ro d n ik , B a rtn ik , Sylw an i t. d.

P ięknem św iadectw em zam iłow ania naukowego, pośw ięcenia i p atry jo ty zm u współpracowników, r e ­ daktorów , nakładców czasopism i wogóle publikacyj przyrodniczych polskich oraz w spierających je oso­

bistości i in sty tu cy j, je s t okoliczność, że o ile m i wiadomo, żadne z ty ch pism przyr. naw et na pok ry ­ cie kosztów z rosprzedaży pism a w obecnych sto­

sunkach jeszcze liczyć nie może. Sm utny zresztą

bardzo je s t ten objaw w kraju, w któ ry m pomimo tego i pom im o utrudnień, jakie nabyciu w ykształce­

n ia w zakładach publicznych w k rajach polskich, z w yjątkiem Galicyi, obcy język wykładow y i różne inne przeszkody przysparzają, skarżą się i narzeka­

ją przecież powszechnie na h y p erp ro d u k cy ją in teli­

gencyi. To jednak, przynajm niej w Galicyi, nie zuaczy n iestety więcej, ja k , że m am y bardzo dużo kandydatów n a posady urzędników i adwokatów.

D alby Bóg, żebyśm y n a praw dę rychło m ieli w k ra ­ ju jak n aj więcej inteligencyi! U trzym anie się już na nabytem stanow isku naukow em i podążanie za d al­

szym postępem nauk je s t p rzy teraźniejszej żwawej kom unikacyi i dość powszechnej u nas znajomości języków obcych, praw ie nie m niej niż w innych k ra­

ja c h ułatw ione. O wiele trudniejszą m usi być j e ­ dnak u nas konkurencyja z innem i bogatszem i n a ­ rodam i w p racy nad postępem nauk p rzy ro d n i­

czych, zb y t m ało bow iem posiadam y dostatecznie uposażonych instytucyj d la badań przyrodniczych, zbyt m ało posad dających badaczom utrzym anie i zbyt m ało zamożniejszej młodzieży, k tó rab y się naukom przyrodniczym dla nauki samej poświęcić chciała, a osięgnąwszy, ja k zwykle, ry ch ło wysokie i wpływowe stanow iska w społeczeństwie, mogłaby też naukom przyrodniczym ich w artości odpowie­

dnie m iejsce w szkołach w yjednać. Gdzie droga do wolnej konkurencyi przez w yrów nanie je j w a ru n ­ ków nie je st stosowaną, ta m też ciężką m usi być konkurencyja; je s t ona jed n a k możliwą, ja k św iad­

czą o te m prace naszych przyrodników , któ re p rzy ­ czyniły się do postępu nauk i są też jako tak ie przez najznakom itszych obcych uczonych uznane i ce­

nione.

Udział ten w postępie um iejętności je st atoli jesz­

cze bardzo m ały w porów naniu z udziałem ja k i w nim m ają N iem cy, Francuzi, A nglicy, a naród nasz musi koniecznie dążyć do tego, by im w ty m względzie dorównał. Nie daw na świetność, moc i da­

wniejsze zasługi, lecz jego dzielność w danej chwili, stopień k u ltu ry ogólnej narodu i udział jego w po­

stępie um iejętności m usi stanow ić w ażny m om ent w ocenieniu stanowiska, jak ie mu przynależy w rzę­

dzie innych narodów . Z tego względu, ja k nie­

m niej w uznaniu m oralnych i m ateryjalnych korzy­

ści, jakie nauka i kraj z p rac naukow ych naszych Członków odnosi, nie poskąpią nam też nadal kraj i A kadem ija U miejętności zasłużonego poparcia.

W ubiegłym roku ponieśliśm y nieodżałow aną stra ­ tę przez śm ierć starosty górniczego H enryka Wach- tla , profesora chemii M arcelego Gramskiego i oby- w atela-księgarza A dam a Bartoszewicza, wysoko dla swego ch a ra k te ru i pięknej w ybitnej działalności ce­

nionych w spółtow arzyszy naszych. Cześć dla ich pam ięci zechcą Panow ie przez pow stanie okazać!

Miejmy nadzieję, że z czasem coraz liczniejsze młode, świeże siły, te n w ielki ubytek m niej d o tk li­

wym uczynią i że Tow arzystw o nasze w roku przy ­ szłym pom yślnie i ra ź n ie j niż w ubiegłym w w szyst­

kich możliw ych kieru n k ach rozw ijać się będzie.

Z tą otuchą otw ieram cztern aste w alne zgrom adzę-

(14)

2 0 6 AVSZECHŚ W IA T . N r 1 3 .

nie Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. Ko­

pernika.

To tej mowie p. Br. Paw lew ski, jak o zastępca se­

k re ta rz a , odczytał spraw ozdanie z czynności Z a rz ą ­ du za r. 1885, N astępnie skarbnik, p. Z u b er, odczy­

ta ł spraw ozdanie kasowe, po którego przyjęciu, p an O. F a b ia n w ygłosił odczyt „ K a rtk a z życia astrono- m a1, (K eplera). Nalconiec zebrani p rzy stąp ili do w y ­ b oru przew odniczącego i czterech członków Z a rz ą ­ du. Ten ostatni w r. 1886 składać się będzie z pp.:

Przew odniczącego — B. Dybowskiego, Członków—

F ab ian a, K reutza, N iedźw iedź kiego, Pawłowskiego, Petelenza, Radziszewskiego, R ehm ana, Saw ickiego i W itkow skiego. P rzed zam knięciem posiedzenia prof. Radziszewski uczynił jeszcze wniosek, ażeby Z arząd pow ołał kom isyją, m ającą się zająć ulepsze­

niem niedostatecznych dotychczas sposobów ozna­

czania ilości ozonu w pow ietrzu, oraz, ab y w yniki b adań w ty m k ieru n k u p rzed staw ił n a następnem w alnem zgrom adzeniu.

(Z Kosmosu, r. 1886, str. 155 i nast.).

Korespondencja Wszechświata,

AKADEMIJA UMIEJĘTNOŚCI.

Kraków, 22 Marcu 18S6 r.

N a posiedzeniu W ydz. M atem . P rzy ro d n . A kad.

Um. w Krakowie, d n ia 20 M arca b. r. P. Godfr. Os­

sowski m iał rzecz o w ołynicie. T a skała odróżnia­

na przez niego jeszcze w r. 1869, świeżo b y ła p rz e d ­ m iotem b ad ań m ikroskopijnych d ra Chruszczow a we W rocławiu. P odług n ich , w o ły n it zaw iera oprócz plagioklazu i amfibolu tak że jeszcze żelazo m agnetyczne, ilm en it, a p a ty t, m ikę, sfen, kw arc, cyrkon i m in erał iijoletow y nieoznaczony. Z m i­

nerałów pochodnych d r Chruszczów dostrzegł w W o­

łynicie: ch lo ry t, tytanom orfit, sossuryt i kaolin.

Na zasadzie ty ch b ad ań p. Ossowski w idzi piętno petrograficznej odrębności w o łynitu głów nie w w iel­

kiej ilości ilm en itu . W końcu a u to r sta ra ł się ozna­

czyć względny w iek te j skały, k tó rą b ad ał w Mi- chajłówce n ad Grozdawcem, pod W aśkow iczam i n a d Szesteniem i w K rem iennicy n ad Użem.

N astępnie prof. S zajnocha p rzed staw ił fotografije zdjęte za jego staran ie m w W iedniu z ry b kopal­

nych i sta ra ł się w ykazać wyższość tego sposobu n ad litografiją, ta k dla większej dokładności ja k i dla m niej wysokiej ceny.

SPRAW O ZDANIE.

Włodzimierz Kulczycki. M a t e r y j a ł y d o f a u ­ n y s k o r u p i a k ó w k r a j o w y c h . Kosmos,

czasopism o polskiego T ow arzystw a Przyrodników im ienia K opernika. Lwów. R ok X, str. 315—323, 405—417, 1 tab l. rysunków .

A utor podaje znam iona rzędu skorupiaków równo- nogich (Isopoda), znam iona rodziny wieszyc (Asel- lidae), oraz rod zaju w ieszycy (Asellus). Rodzaj w ieszycy opisuje on z całą dokładnością rosp atru - ją c po kolei budowę ciała wogóle, budowę rożków (czułków), żuwaczek, szczęk, nogoszczęk, nóg tu ło ­ w ia i odw łoka, oraz nóg ogonowych. N astępnie a u ­ to r zastanaw ia się n ad zabarw ieniem wieszyc i nad budow ą ich przyrządów płciow ych. Dalej następu­

je opis dwu gatunków znanych autorow i: wieszycy wodnej (A sellus aąuaticus) i w ieszycy goplańskiej (A sellus goplanus). Oba te g a tu n k i odróżnia autor zabarw ieniem ciała, budow ą rożków , żuwaczek, szczęk, nogoszczęki, nóg chw ytnych, nóg oddecho­

w ych pierwszej p a ry , blaszki ogonowej i budow ą nóg ogonowych.

P ierw szy z ty ch gatunków , przeszło 150 la t tem u opisany przez F risch a, obszerne m a rozm ieszczenie gieogiaficzne, gdyż znam y go ze Szwecyi, z N iem iec, z okolic T ryjestu, z okolic W enecyi i z H iszpanii.

U nas wszędzie znajduje się w staw ach, sadzaw kach, jezio rach , row ach, g liniankach.

D rugi gatunek, pochodzący z jezio ra Gopła został utw orzony przez autora. W pierw szym gatu n k u a u to r odróżnił odm ianę pochodzącą z okolic K rako­

w a (Asellus aquatieus var. cracoviensis), w drugim odróżnił odmianę pochodzącą z je z io ra Świtezi (A sellus goplanus var. św iteziana).

A. W.

KROMKA NAUKOWA.

(F izyka).

— Z a m a c h n a t e o r y j ą k i n e t y c z n ą g a z ó w . Z nany z b ad ań swych nad teo ry ją m e­

chaniczną ciepła, fizyk H irn, w ystąpił z zarzutam i przeciw te o ry i kinetycznej gazów, k tó ra, ja k w iado­

mo, w szystkie objaw y zachodzące w gazach tłu m a­

czy ru ch em postępow ym ich cząsteczek i którą p rzyw ykliśm y uw ażać za jednę z podstaw dzisiejszej fizyki teoretycznej. P rzed czterem a jeszcze laty w y­

prow adził on drogą analityczną z zasad te j teoryi w niosek, że opór, ja k i gaz staw ia ruchow i w nim ciała, zależeć w inien bespośrednio od te m p e ra tu ry gazu. Tym czasem dośw iadczenia prow adzone w te m ­ p eratu rach m iędzy 0° a 200° w ydały re z u lta t p rze­

ciw ny,—opór bowiem okazał się jed n ak im przy róż­

n y ch tem p eratu rach , byleb y ty lk o ciśnienie pozo­

staw ało jed n ak iem . Jakkolw iek dośw iadczenia te prow adzone były staran n ie , n a w ywody H irn a mało zw racano uwagi. O becnie znów tenże fizyk za po­

średnictw em p. F ay ea przedstaw ił dośw iadczenia,

któ re z innej stro n y teo ry ją tę napastują. Jeżeli

Cytaty

Powiązane dokumenty

Sam proces wywoływania daje się w taki sposób wyjaśnić, że wywoływacz nie działa na ziarna nieoświetlone; redukuje zaś tylko te miejsca, gdzie zarodki z

Natychmiast gasną wszystkie j lampy, co jest dowodem, że prąd przepłynął w przeważnej części przez wstęgę, a fakt ten daje się objaśnić tylko wtedy,

Stańmy w kierunku linij sił w ten sposób, żeby biegły one od dołu ku górze (od stóp ku głowie) i patrzmy na poruszający się przewodnik : jeżeli się on

dził po mistrzowsku. Utleniając cy- mol, Nencki zauważył już wtedy ciekawą bardzo różnicę, źe w organizmie utlenia się naprzód grupa propylowa a dopiero

grzewa się przytem wcale; widocznie więc energia chemiczna danej reakcyi w ogniwie nie objawia się w postaci energii termicz nej, lecz przemienia się w energią

Czwarty z wymienionych pasów żył, dla produkcji złota ważny bardzo, położony na wschodniej pochyłości Sierra Newady, jest w bezpośrednim związku ze skałami

skim zawartość krzemu i glinu, lecz przekonali się wkrótce, że te domieszki nie są przyczyną osobliwych własności tej stali. Zajęli się przeto ci uczeni

G iy grzybnia, z zewnątrz przebiwszy naskórek, raz się dostanie do wnętrza kłączy, szybko się w nich rozprzestrzenia, ponieważ najcieńszemi wypustkami swych