tM. 16. Warszawa, d. 18 Kwietnia 1886 r. Tom V.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA.“
W W arszaw ie: ro c zn ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z p rz e sy łk ą pocztową: ro c z n ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 5
P renum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich księg arn iach w k ra ju i zagranicę.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, Wł. K wietniewski, J. N atanson,
D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 wiersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 '/2>
za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
^ .d ie s IE5ed.a,l£C3ri: :E=od.-wa-le USTr n o w y .
O bserw atoryjum m eteorologiczne n a górze Ben Nevis w Szkocyi.
242
O BSERW A TO RYJU M M ETEO RO LO G IC ZN E N A G Ó R Z E
BEM N E Y IS W S Z K O C I!
PRZEZ
" W - 3 C .
Ju ż oddaw na m eteorologow ie przyszli do przekonania, że aby poznać dokładnie p ra wa, podług których odbywają, się za w ikła
ne zm iany atmosferyczne, nieulegające na pozór żadnym praw idłom , nie dosyć je s t ro bić spostrzeżenia p rzy pow ierzchni ziemi, ożyli na dnie oceanu pow ietrznego, w któ
rym żyjem y. O ile można, należy w tym celu poddać dokładniejszem u zbadaniu zm ia
ny zachodzące w w arstw ach pow ietrza, le
żących w rozm aitych wysokościach.
W praw dzie obserw acyje staranne ruchu chm ur pierzastych (cirri), znajdujących się w bardzo wysokich w arstw ach atm osfery, rów nie j a k i dostrzeżenia robione podczas I podróży napow ietrznych balonam i, d o star
czyły wiele pożytecznego m atery jału . J e dnak, tak jed n e ja k i drugie są. właściw ie przypadkow ej n atu ry , drugie naw et są zbyt luźne, aby m ogły stanow ić trwałą, podstaw ę do badań m eteorologicznych. Z tego po
w odu niezbędną okazało się rzeczą u stano
wienie stałych stacyj m eteorologicznych na w ierzchołkach gór. W praw dzie stacyje w górach istniały ju ż oddaw na, bo od koń
ca zeszłego wieku, w S zw ajcaryi, na wzór której założono stacyje podobne w różnych miejscach E uropy, A m eryki i A zyi. J e dnak dopiero ostatnim czasom należy się zasługa ustanaw iania zupełnych obserw ato- ryjów m eteorologicznych na odosobnionych w ierzchołkach gór; obserw atoryjów zaopa
trzonych w precyzyjne i sam opiszące p rz y rządy, niemniej w obserw atorów specyjal- nie do tego uzdolnionych.
N a stronie 754 tomu IV W szechśw iata po
mieściliśmy opis takiej stacyi, znajdującej się w A ustryi. Obecnie dajem y k ró tk i opis jednego z najw ażniejszych eui‘opejskich ob
serw atoryjów m eteorologicznych, urządzo
nego n a górze Ben-N evis w Szkocyi, o któ- rem nieraz w W szechświecie w ypadnie nam mówić. Jak k o lw iek na w ierzchołku tym dostrzeżenia daw niej ju ż były prowadzone*
z tem wszystkiem obserw atoryjum w teraź-- nieszćj swej postaci i zaopatrzeniu zostało >
w prow adzone w życie od jesieni 1884 r.
Niezależnie od wzorowego urządzenia,, w ielka Avaga tój stacyi pochodzi stąd, że le
ży ona na wysokiej północy (56°40' szero
kości) z zachodniej strony Szkocyi, na g łó wnej drodze, k tó rą w zimie przechodzą d e - presyje barom etryczne do E uropy. O d tych to depresyj zależy przew ażnie pogoda E u - ropy północnej i środkow ej.
B en Nevis je s t najw yższą górą nietylko Szkocyi, ale całej W ielkiej B rytanii. W p ra w dzie dosięga ona wysokości tylko 1343 tn (4406 stóp angielskich), więc je s t wyższą za
ledw ie o 100 m od G ubałów ki, a niższą o 500 m od G iew ontu, je d n a k położenie jej je s t tak szczęśliwe, że wznosi się ona p ra
wie bespośrednio z pow ierzchni morza. Za
chodni brzeg Szkocyi je st, ja k wiadomo, po szarpany głęboko w rzynającem i się w ląd zatokam i, które noszą ogolne miano „ F irth “ lub „ F rith “. Liczne jeziora, Loelis, leżące w górskiej części Szkocyi (H ighland), b a r
dzo często łączą się z takiem i zatokam i. J e dna z tych zatok, zw ana „ F irth of L a rn e “ lub ,,L o rn “ nosi miano „L och L y n n h e“
w dalszej części, zachodzącej głęboko w ląd.
T a o statnia część przedłuża się dalej w sz tu cznie w yżłobiony kanał, zw any kaledoń- skim (C aledonian C anal), łączący pierwszy zatokę z zatoką leżącą, na przeciw ległym , wschodnim brzegu Szkocyi, nazw aną „M o- ray F ir th “ . Tym sposobem północna część Szkocyi, leżąca powyżej kanału, je s t w zu
pełności oddzieloną od lądu stałego, jeżeli wogóle można tego w yrażenia użyć m ówiąc o wyspach W ielkiej Bx-ytanii.
O tóż góra Ben Nevis leży w tem właśnie m iejscu, gdzie k an a ł kaledoński wychodzi z „Loch L y n nh e“; ponieważ to ostatnie je s t uważane za proste przedłużenia zatoki, przeto Ben Newis wznosi się bespośrednio nad zatoką.
U stóp samej góry, przy wejściu do kana
łu leży fo rt zw any „ F o rt W illiam “ oddalo
ny w linii prostej n a milę jeograficzną od
N r 16. W S Z E C H ŚW IA T . 243 w ierzchołka „B enu“ ’), ja k pospolicie tam
nazywają, tę górę. Z tem wszystkiem, po
mimo tego, że od fortu poprowadzono umyślnie drogę do obserw atoryjum , której pochyłość nigdzie nie przenosi stosunku 1:5;
potrzeba jed n ak przynajm niej 4 '/ 2 godzin aby się dostać z fortu na wierzchołek. D ro ga w ije się z początku przez G len (dolina) Nevis; w wysokości 564 m napotykam y m a
ły staw, zw any „ T a rn “, powyżćj którego ginie ju ż wszelki ślad roślinności; drugą po
łowę drogi niezm iernie utrudniają, ro zrzu cone odłam y porfirowe.
N a płaskiem , cokolw iek ku południowi pochylonym w ierzchołku spotykam y n a
przód: „R efreshm ents Room“ (bufet) w któ
rym niejeden podróżny doznaje niemiłego rosczarow ania, przekonaw szy się, że jestto właściwie gospoda tow arzystw a wstrzemię
źliwości (tem perance hotel). Z napojów do
stanie tam tylko herbaty, kaw y i wody. P o mieszczenie je d n a k i usługa są tam zupełnie dobre i o wiele lepsze niż w większej części górskich hotelów niemieckich.
W idok z B en Nevis na górską Szkocyją w raz z jć j niezliczonemi stawami i zatoka
mi, ograniczoną od wschodu przez morze Północne, od zachodu przez Ocean A tla n tycki, z którego w ystępuje szereg wysp H e- brydzkich, należy do najw spanialszych na północy. N a nieszczęście bardzo rzadko m ożna z niego korzystać, gdyż góra je s t po najw iększej części ok ry ta całkow icie gęstą m głą. W ciągu roku mianowicie na Ben Nevis słońce świeci średnio tylko przez 464 godzin, co stanow i zaledwie 11 procent w szystkich godzin, przez które słońce znaj
duje się nad poziomem. P odróżny musi się zadow olnić widokiem przepaści, głębokiej od 400 do 500 m, znajdującej się na północ- nowschódniej stronie góry, o ścianach nie
mal pionowych, z dna której ustawicznie się podnoszą kłębiące się masy mgły. W głę- bokich rospadlinach skał leżą masy śniegu naw et w najgorętsze lata; zresztą i na wierz
chołku góry śnieg ginie dopiero pod koniec Sierpnia.
>) W yraz „B en“ odpowiada w zupełności polskiej nazwie „ w irch “ .
O bserw atoryjum należy do T ow arzystw a m eteorologicznego szkockiego, którego se-O O O ' o kretarz, A lek sand er B uchan, je s t jednym
! z naj pierwszych, obecnie żyjących m eteoro-
\ logów. F undusze na budowę zakładu i dro-
| gi, wynoszące około 30000 rubli, były ze
brane ze składek publicznych w ciągu roku jednego; dalsze utrzym anie obserw atoryjum je st również głów nie oparte na dobrow ol
nych składkach.
B udow a całkow ita w obecnym swoim sta
nie była ukończoną w ostatnim tygodniu Października 1884 r., lecz obserwacyje re
gularne ju ż były robione od Czerwca do Października w latach 1881 i 1882 i od Czerwca 1883 r., w ypadki ich podane przez A leksandra Buchan, na posiedzeniu T ow a
rzystw a meteorologicznego szkockiego w d, 21 L ipca 1884 r. O wypadkach tych ob- serwacyj i porów naniu ich z dostrzeżeniam i, robionem i w F o rt W illiam , pomówimy kie- dyindziej.
Społeczeństwo angielskie tak żywo inte
resow ało się tą spraw ą, że w ciągu samego lata 1884 roku przeszło 2000 osób zw iedzi
ło prow adzone na w ierzchołku góry ro boty.
A b y stawić dostateczny opór burzom i wszelkiego rodzaju niepogodom, pospoli
tym w tak surowym klimacie, budynek je s t wyprow adzony tylko do pierwszego piętra, o ścianach nazew nątrz pochyłych i grubych na cztery stopy. C ały budynek je s t z k a
mienia, który to m ateryjał znajduje się w obfitości na m iejscu. Ze środka płaskie
go dachu wznosi się ośm iokątna wieża, na 25 stóp wysoka, o ścianach grubych na sześć stóp, na w ierzchołku którćj znajd ują się anemometry, połączone z aparatam i samo- piszącemi i oznaczającem i kierunek, p r ę d kość i ciśnienie w iatru. W wieży je st u rz ą dzone główne wejście i wyjście z budynku na czas zimowy, gdy cały dolny budynek znajduje się zagrzebany w śniegu. Dosyć niskie pokoje m ieszkalne dla dyrektora, którym je s t P. O m ond i jeg o dwu pomocni
ków są dobrze zaopatrzone przeciw ko w il
goci i zimnu podwój nem oszalowaniem we- wnętrznem z desek i doskonale urządzonem ogrzewaniem i w entylacyją; lecz zresztą przedstaw iają zamało wygód dla m ieszkań
ców niezm iernie pracow ity żyw ot pędzą-
cycli. Jak k o lw iek są. tam zaprow adzone i samopiszące przyrządy, z tem w szystkiem dzień i noc przez cały przeciąg czasu robią, się spostrzeżenia co godzina, co do tój pory nie m iało miejsca na żadnej górskiej stacyi.
W y p a d k i tych dostrzeżeń, robionych przez specyjalnie do tego uzdolnionych m eteoro
logów, a nie obserw atorów przypadkow ych, dostarczą, nieocenionego m ateryjału dla n a u ki. W m iarę ogłaszania nie om ieszkamy po
daw ać ich do wiadomości naszym*czytelni
kom.
z B a l f o u r a S t e - w a i t a przez
s . is :.
W niedaw no zamieszczonym arty k u le o m orzu podbiegunow em , dotknęliśm y kw e- styi, kiedy prom ieniow anie słońca je s t sil
niejsze— w czasie najw iększej czy też n a j
mniejszej obfitości plam. P rzed m io t ten ro zebrał niedaw no profesor B alfo u r S te w a rt w N aturę, podajem y tu tedy pogląd je g o na tę ważną, a niedosyć rozjaśnioną kw estyją.
Zastosowanie spektroskopu pozw oliło nam ocenić szybkość prądów w atm osferze sło
necznej '). Jeżeli gaz słoneczny porusza się w kieru n k u k u naszem u oku, to odpo
w iadające mu linije w idm ow e przesuwają, się w stronę fijoletu; przeciw ny ru ch gazu pow oduje zboczenie linij w idm ow ych w s tro nę przeciwną. T aką drogą poznano na słońcu niezm ierne szybkości. P rz y n a j
gw ałtow niejszych na ziemi burzach, pow ie
trze osięga szybkość dochodzącą do 150 km n a godzinę; o rkany na słońcu przebiegają podobnąż drogę w ciągu sekundy.
Najznaczniejsze na słońcu szybkości p rz y p adają w epoce najw iększej obfitości plam ,
*) Ob. „ 0 ruchu gw iazd11 W szechświat, t. IV, str, 568.
g d y wogóle zachodzi p rzy ro st wszelkićj działalności na słońcu i w ew nątrz jego m a
sy. W szystkie nasze obserw acyje w ykazu
j ą i zadziwiającą, rozległość atm osfery sło
necznej i energiją niesłychaną w szystkich poruszających się w niej mas gazowych, a w szczególności wodoru.
P ro ste zastanow ienie prow adzi do w n io sku, że oba te zadziw iające objawy, niespo- życie potężne prom ieniow anie słońca i g w ał
tow ne p rzew ro ty w jego atm osferze, są ja k - najściślej ze sobą zespolone i naw zajem się tłum aczą; silniej lub słabiej w zburzone m a
sy gazowe stanow ią więc właściwie m otor, k tó ry um ożliw ia nieprzerw ane prom ienio
w anie słońca. N iezm ierna ilość gorących cząsteczek zostaje w yrzucona w górę: u k a
zuje się pochodnia słoneczna; m asa oziębio
na opada i tw orzy plam ę słoneczną, z a ra zem je d n a k wynurzają, się nowe masy, aby w przestrzeń światową znow u światło i cie
pło wysyłać.
Nie może ulegać zgoła zaprzeczeniu, że tym w stępującym i zstępującym prądom po
czątek swój zaw dzięczają pochodnie i p la
m y słoneczne; n ietru dn o także dostrzedz j a kie to przyczyny przew rotom tym udzielają tak niepojęte praw ie natężenie.
Przedew szystkiem zaliczyć tu wypada różnicę tem p eratury m iędzy gorącem i i ozię- bionem i cząsteczkam i, różnica ta je s t nader wielką, atm osfera bowiem słoneczna og ran i
czona je s t zimną przestrzenią światową. D a- lćj, siła ciężkości n a pow ierzchni słońca przechodzi mnićj więcćj dwadzieścia osiem razy liczbę, w yrażającą działalność tejże si
ły n a ziemi. P otrzecie, przebieg ten ode- g ry w a się m iędzy rozległem i bardzo g ra n i
cami, a nakoniec nie należy zapom inać, że atm osfera słoneczna zaw iera substancyje ulegające skraplaniu. Są to w szystko przy
czyny potężnie działające, a aby ogólny ich re z u lta t otrzym ać, należałoby j e raczej m no
żyć, aniżeli sumować.
R ozw ażania powyższe mogą też rzucić światło na kw estyją zmienności prom ienio
w ania słonecznego. J a k wiadomo, plam y słoneczne ulegają okresow i jed enastoletnie
mu; w czasie, gdy okres ten przez najm niej- szość przechodzi, słońce nie okazuje plam żadnych, albo też nieznaczną ich ilość.
Otóż, łatw o to wnieść z góry, co zresztą,
W S Z E C H ŚW IA T . 245 stw ierdziły i obserw acyje, że plam a słone
czna w ysyła m niej św iatła i ciepła, aniżeli pow ierzchnia słońca, k tó ra zm ianie nie ule
gła. R ozległość obszaru zajętego przez plam y je s t w praw dzie nieznaczny w stosun
ku do całej pow ierzchni; ale zestaw iając oba te fakty, w pierw szej chw ili gotowi jesteś
m y wnioskować, że w czasie największej obfitości plam , słońce wysyłać musi nieco mnićj św iatła i ciepła, aniżeli w czasie naj
słabszego ich rozw oju.
Słuszniejsza będzie je d n a k przyjąć, że bespośredni ubytek taki wykazać się nie da.
P lam y są to jed y n ie wskazówki tego, ja k mówi H erschell, że „sagan słoneczny przy takich okolicznościach w arzy się i burzy sil
niej, aniżeli w w arunkach zwykłych*'.
W e d łu g tego spodzie wrać się należy, że prom ieniowanie słoneczne je st najpotężniej
sze, gdy najw ięcej plam występuje. W nio
sek ten, czysto teoretyczny, znajduje p o p a r
cie w obserw acyjach ziem skich, które pod
dane być mogą ścisłej próbie. Bespośre- dnich dowodów podsyconego prom ieniow a
nia słonecznego w czasie najw iększej obfi
tości plam dotąd nie posiadam y. Istnieją wszakże dowrody pośrednie, których zn a
czna doniosłość w innaby sprow adzić ros- strzygnięcie t.(?j kwestyi.
W iadom o pow szechnie, że m agnetyzm ziem ski doznaje zm ian w skutek działania słońca; sprow adza ono nietylko okres dzien
ny w stanie igiełki m agnesow ej, ale może też w yw oływ ać ta k zw ane burze m agnety
czne; w pływ y te na zboczenie igiełki wy
stępują stanowczo najsilniój i najczęściej w latach naj większości plam słonecznych.
Także i elektryczne zjaw iska, ja k zorza północna i p rą d y ziemne, rozw ijają się z największem natężeniem , gdy najwięcej dostrzegam y plam . D ow ody zebrane na p o lu m eteorologii nie posiadają takiej siły przekonyw ającej, przem aw iają je d n a k także n a korzyść tego poglądu. L a ta największej obfitości plam słonecznych w ykazują n a j
więcej cyklonów w In d y jach Zachodnich i W schodnich, j a k rów nież i najsilniejszy spadek deszczów; w edług badań B axendella zachodzić ma współcześnie szczególnie ży
wy rozwrój sił, dających pochop do ruchów w atm osferze ziemskiej.
N r. 16.
0 WZAJEMNEJ ZALEŻNOŚCI
WIELKICH CZYNNIKÓW PRZYRODY
Mowa R. Clausiusa, przełożyła
M a r c e l l a Z a ł u s k a .
(Dokończenie).
Obecnie pozostaje tedy jeszcze kw estyja stosunku ciepła do elektryczności, czy m ia
nowicie są one od siebie niezależne, czy też zachodzi między niemi także pew ien zw ią
zek.
W nowszych [dziełach fizycznych, szcze
gólniej w pismach popularnych, które zbyt często b ra k gruntow ności zastąpić u siłują śmiałością poglądów, znajdujem y często bardzo ogólne tw ierdzenia o jedności sił przyrody, które zdają się zaw ierać odpo
wiedź na zajm ujące nas obecnie pytanie.
O ddaw na mianowicie wiadomo, że zapo
mocą prądów elektrycznych można otrzy m y wać światło i ciepło i to ciepło wysokiej tem peratury, a światło nadzw yczajnej jasności;
z drugiej strony wiadomo również, że przez ciepło wyw ołuje się prądy elektryczne, a za pośrednictwem tych ostatnich i m agnetyzm.
Procesy te bardzo często są pojmowane w ten sposób, jak g d y b y w nich m iała m iej
sce zam iana elektryczności na ciepło i św ia
tło i odwrotnie ciepła na elektryczność i m a
gnetyzm. Gdy do tego dodaje się dalej, że czynniki, które się jed n e w drugie dają za
mienić, muszą co do swój istoty być je d n a kie, dochodzi się do wniosku, że wszystkie cztery czynniki: św iatło, ciepło, m agne
tyzm i elektryczność, są jed nej i tejże samej n atu ry i przedstaw iają tylko odm ienne for
my jednego i tegoż samego czynnika.
Jestto wszakże wniosek zbyt pos])ic8zny, oparty nafałszyw em pojm owaniu wyżwspo- mnianych procesów'. W rzeczywistości n ik t nie zdołał jeszcze zam ienić elektryczności n a ciepło ani ciepła na elektryczność i we wszystkich tych procesach chodzi o zam ia
nę całkiem innego rodzaju.
P r ą d elektryczny polega n a ciągłym r u chu elektryczności, w yw ołanym i p odtrzy
m yw anym przez jak ąb ąd ż siłę postronną.
Jeśli zaś przez p rąd elektryczny zostaje w y- wołanem ciepło, dzieje się to w ten sposób, że przez ruch elektryczności zostają w pra
wione w ruch i atom y ciała, przez które przepływ a elektryczność, zatem to nie elek- [ tryczność sama, ale tylko jój ru c h zam ienił się na ciepło. W podobnyż sposób, kiedy p rą d elektryczny zostaje w yw ołanym przez ciepło, nie w ytw arza się tu elektryczność, ale tylko elektryczność, zn ajd u jąca się w przew odnikach, zostaje w praw ioną w ruch a zatem ciepło zam ienia się w ru c h elek try czności.
N a zasadzie tego procesy te sch a rak tery zować można w ten sposób, że tu je d e n ro dzaj ru chu zam ienia się w inny, a m ianow i
cie ru ch elektryczności w ruch atom ów i od
w rotnie.
T a k a zm iana form y ruchu , w ynikająca z przeniesienia ru ch u z jedneg o przedm iotu na drugi, je s t procesem ta k prostym i ł a tw ym do zrozum ienia, że naw et obliczyć można ilość ciepła, k tó rą w danych w a ru n kach może dać prąd elektryczny, b ynaj
mniej niebiorąc pod uw agę właściwej n a tu ry elektryczności. Nie należy zatem w ż a dnym razie oczekiwać, aby z powyższych procesów w yprow adzić m ożna było w nio
sek o istocie elektryczności; w niosek zaś, że elektryczność je s t co do swój istoty podobną do ciepła, je st całkiem chybiony.
N atom iast w ostatnich czasach w ykaza
nym został fak t u derzający, prow adzący w innym kieru n k u do zw iązku m iędzy elek
trycznością, św iatłem i ciepłem i któ ry po
prow adzić może do dokładnego poglądu na n a tu rę elektryczności.
W spom inaliśm y ju ż w yżej, że w elek try czności rozróżnić należy dw a rodzaje sił:
elektrostatyczne, które działają niezależnie od ru chu i elektrodynam iczne, k tó re tylko przez ruch powstają. L ubo je d n a k poró- j
w nanie tych sił do ich w ielkości było myślą ; bardzo n atu raln ą, to przep row ad zenie tego porów nania przedstaw iało takie trudno ści dośw iadczalne, że udało się je p rzep ro w a
dzić zaledw ie bardzo długo po odkryciu sił elektrodynam icznych, dzięki m istrzow - skim poszukiw aniom W ilhelm a W ebera I
i K ohlrauscha, przynajm niej o tyle, że siły elektrodynam iczne, w yw arte przez całkow i
te p rą d y elektryczne, u jęte zostały w pewien zw iązek liczebny z odpowiedniem i siłami elektrostatycznem i.
Jeżeli rezu ltaty zdobyte dla prądów cał
kow itych, przenieść chcem y na oddzielne cząsteczki elektryczności w ruch w praw io
ne, to napotykam y tu pew ną wielkość n ie
oznaczoną, k tó ra jed n ak w zajm ującój nas obecnie kwestyi, je s t o tyle podrzędnego znaczenia, że idzie w niój nie o średnią wielkość sił elektrodynam icznych i zależ
ność jć j od szybkości ru chu , lecz tylko o p e
w ne różnice, tyczące się k ierunków ru ch u i siły. N ierospatru jąc zatem bliżej tćj oko
liczności, ograniczę się tu na przytoczeniu powyższego rezu ltatu w takiej formie, w j a kiej go otrzym am y po zastosow aniu do nie
go praw a sił, które mi się w ydaje n ajp ra - wdopodobniejszem ').
W yobraźm y sobie dw ie cząsteczki elek
tryczności jednoim iennej, poruszające się z szybkościami rów nem i i niezm iennem i w kieru nkach rów noległych — w yw ierają one n a siebie odpychanie ze względu na si
łę elektrostatyczną, a przyciąganie — ze w zględu na siłę elektrodynam iczną. P ie r wsza je s t niezależną od szybkości, podczas kiedy przeciw nie d rug a rośnie wraz z je j wzrostem; można zatem zadać sobie p y ta
nie, ja k w ielką winna być szybkość tych cząsteczek elektrycznych, aby obie siły sta
ły się sobie rów ne i zniosły się naw zajem . P y ta n ie to na zasadzie poszukiw ań W ebera i K ohlrauscha ro strzyg a się w ten sposób, że potrzebna do tego szybkość w inna być w łaśnie rów ną szybkości, z ja k ą w p rze
strzeni światowej roschodzi się ciepło p ro m ieniste i światło.
W idzim y tu zatem zgodność dw u w ielko
ści, z któ ry ch je d n a należy tylko do dziedzi
ny elektryczności, a d ru g a wyłącznie do dziedziny ciepła i św iatła, a taka zgodność
') P a trz Das K raftgesetz u nd seine B egriindnng w B o rch ard t’s Jo u rn al fiir rein e und angew andtc M atheraatik, tom 83, str. 85 i w mojej książce U eber die m ectianische B ehandlung d er E le k tric ita t, roz
dział IX.
N r 16. W SZ EC H ŚW IA T . 247 musi polegać na pewnćj zasadniczej przy
czynie.
Do tego dodać należy inny jeszcze fakt, również ostatniem i czasy w ykazany. W ia
domo, że św iatło roschodzi się w ciele prze- zroczystem wolniej aniżeli w przestrzeni próżnój, skąd w ynika załam anie św iatła przy jeg o przejściu do ciała przezroczystego.
Z drugiej strony zauważono także, że we
w nątrz takiego ciała i siła elektrostatyczna, w yw ołana przez w zajem ne działanie dwu cząsteczek elektrycznych, ma wartość m niej
szą, tak że szybkość, ja k ą te cząsteczki po
siadać muszą, aby ich siła elektrodynam i
czna znieść m ogła siłę elektrostatyczną—
musi być w ciele m niejszą aniżeli w prze
strzeni w olnej; a nadto, o ile na zasadzie obecnych pom iarów orzec m o żn a—zm niej
szenie tej ostatniej prędkości, je s t równem zmniejszeniu szybkości roschodzenia się św iatła ').
T a zgodność nie pozostawia żadnej w ąt
pliwości, że przy roschodzeniu się światła, lub, co na jed n o wychodzi, ciepła prom ie
nistego, muszą być czynne siły elektryczne.
Musi zatem m iędzy elektrycznością i cie
płem zachodzić bliski związek, na k tó ry na
prow adzają nas nie ju ż niejasne spekulacy- je , oparte na przypuszczeniach tylko, lecz poszukiw ania, o parte na faktach ustalonych.
Do pewnego stopnia udało się ju ż zw ią
zać n a powyższej zasadzie oba te czynniki.
Dotychczas p rzy rachunkach odnoszących j
się do roschodzenia się św iatła, uważano eter, w którym to roschodzenie ma miejsce, ja k o substancyją obdarzoną zw ykłem i siła
mi sprężystem i i stosowano te siły sprężyste do w yprow adzenia odpowiednich równań.
Jed en z najgienijalniejszych nowszych fizy- ; ków, M axw ell, zm arły niedaw no w pełni j
swej twórczej działalności, wykazał, że dojść można do tychże samych rów nań, w prow a
dzając w rachun ek siły elektryczne i dał j w ten sposób początek swej elektrodynam i- j cznój lub, ja k ją sam nazw ał, elektrom agne
tycznej teoryi św iatła.
Należy dodać, że rmisiał on tu przyjąć niektóre przypuszczenia, zachodzące też i w innych jeg o pracach, a których słusz
ność nie je st w prost widoczną i o których mówi on sam '), że mu się ich nie udało oprzeć na m echanicznych zasadach. A za
tem dopiero dalsze badania, o ile sądzić w ol
no niedalekie, doprow adzić nas m ają do zdobycia takiego wyobrażenia o istocie elek
tryczności, któ rab y w ykazała słuszność i ko
nieczność powyższych przypuszczeń, do r a chunku wprow adzonych.
T yle je d n a k można ju ż teraz wypowie
dzieć: jeżeli roschodzenie się ciepła prom ie
nistego i św iatła, ma być objaśnione działa
niem sił elektrycznych, to trzeba sobie wy
obrazić wszechświat w ypełniony elek try cznością, a zatem przyjąć, że owa substan- cyja, istniejąca w całym wszechświecie, a n a - wet i we w nętrzu wszystkich ciał, k tó rą do
tąd nazyw ano eterem , je st niczem innem , ja k elektrycznością. J a k je d n a k należy poj
mować zachow anie się tej substancyi i ja k objaśnić różne siły na nią działające i przez nią w yw ierane, wym aga to dalszych jeszcze poszukiwań.
Porów najm y teraz daw ne zapatryw anie się na czynniki n atu ry , z zapatryw aniem się nowoczesnem, które rozwinęło się w sposób powyżój przytoczony i które je st na drodze niew ątpliw ego rozw oju, a przedstaw i nam się jasn y obraz, ja k nauki przyrodzone nie- tylko rozrosły się co do swego obszaru i zna
czenia praktycznego, ale też wzmogły się wewnętrznie, przez udoskonalenia pojęć teo
retycznych i ściśle naukow ego traktow ania.
Podczas, kiedy jeszcze na początku bie
żącego stulecia stały obok siebie bez żadne
go łącznika w fizyce cztery wielkie czynni
ki natury, a do ich objaśnienia potrzeba by
ło uciekać się do tyluż różnych substancyj, a naw et i do substancyj podwójnych, które nadto obdarzać trzeba było coraz to nowe- mi własnościami, aby wyjaśnić różne dzia
') Idzie tn o szybkość roschodzenia się drgań I ł) A T reatise oa E ie c tric ity and MagnetismuS, o bardzo znacznej długości fali. I tom I, str. 132.
248
łan ia owych czynników, tak , że właściwie zam iast objaśnienia przedm iotu, nadaw ało mu się tylko inny pozór, to pogląd obecny na te czynniki, stanow i system jednolity, w którym obok masy ważkiej przyjm ujem y tylko jed n ę szczególną, m ateryją, elektry
czność, a wszystko inne znajduje swe wy
jaśnienie w ruchu. Całość tego systemu daje się porównać do gm achu, wznoszącego się na trw ałśj podstaw ie, k tó ry w zrasta w praw dzie pracą licznych rąk, ale wedle j e dnolicie naszkicowanego planu, tak , że k aż
da nowa cegiełka znajduje właściw e sobie miejsce i mimo że nie je s t on jeszcze wy
kończonym, widać w nim dokładnie p ra w i
dłowość budowy, ta k że się w nim łatw o i bespiecznie oryjentow ać można.
Stąd to wynika, że nau k a fizyki, mimo w zrastającego ciągle m atery jału, w skutek coraz nowych w ynalazków i o d kry ć •— by
najm niej nie staje się trudniejszą, ale owszem raczej łatw iejszą aniżeli daw niej, a przez pewność swych wniosków i jasność pojm o
w ania rzeczy, zapew nia nam ona zadow olę- [ n ie ja k ie g o daw niej znaleść w niej nie było można.
I DZIEJÓW CTWILEACTI.
Według wykładu wstępnego p. Letourneau w S zk o le A ntropologii w Paryżu,
podai B,
G łów ne w yniki cierpliw ych i sum ien
nych badań, których przedm iotem była epo
ka przeddziejow a w E uropie, w ciągu osta
tnich la t trzydziestu, mogą być streszczone w k ró tk ich słowach. C hcąc pozostać na g runcie faktów niezbitych, o okresie trz e ciorzędowym nie w spom nim y tu naw et; dość nam będzie zaznaczyć, że podczas całego długotrw ającego okresu czw artorzędow ego człow iek istniał w E u ro p ie napew no i że dzisiaj wiemy ju ż zgrubsza, j a k on się p rz ed staw iał i ja k ie p row adził życie.
B ył to ju ż bezw ątpienia człow iek, ale w początkach przynajm niej, dziki je sz cze zupełnie. Za broń i n arzędzia s łu żyły mu kaw ały krzem ienia, odłu p y w an e
zrazu, później niezdarnie gładzone. Czło
wiek ten był koczow nikiem — żyw iłsię z my- śliw stw a, a lasy ówczesne były w zw ierzynę bogate. N a brzegach wód szukał m ięcza
ków, bo w praw y w łow ienie ryb mało m iał jeszcze. Z darzało się też, że brzeg, b o gat
szy w m ięczaki od innych, zatrzym yw ał go dłużój, a wtedy, ja k o ślad po sobie, zosta
w iał ten człow iek pierw o tny ogrom ne stosy m uszli, które dalecy jeg o potom kowie na
zw ali „szczątkam i kuchennem i“ .
C złow iek pierw otny długo nie znał sztu
ki ani przem ysłu. Do polowania, a w razie po trzeb y i do bójki w ystarczał m u oszczep, drew nian a pałka, albo na k iju utw ierdzony krzem ień. P rze z długie w ieki form a o bra
bianych krzem ieni była bardzo jed n o stajn a.
Jed n o tylko, co niby zorza przyśw iecało tej kolebce przyszłej wielkości, to była um ieję
tność po sługiw ania się ogniem, dziedzictwo po przodkach z epoki trzeciorzędow ej. A le użytek z ognia był bardzo ograniczony, bo człow iek ówczesny nie znał jeszcze g a rn carstw a.
O stały ch m ieszkaniach ludzie jeszcze nie m yśleli — mieszkali, gdzie się nadarzyło:
w rospadlinacli skał, w jam ach, rzadko w j a skiniach, zajętych pospolicie przez groźnych lokatorów , drapieżników , z którem i człowiek pierw otny nierad się m ierzył zapewne. K to w idział czaszkę niedźw iedzia jaskiniow ego, albo szczątki tych olbrzym ich jeg o w spół- cześników, ja k n ap rzy k ład słoni i nosoroż
ców kopalnych, ten łatw o zrozum ie, ja k sro gie lekcyje przezorności brać od nich m u
si:! 1 częstokroć człow iek pierw otny. Częściej zapew ne byw ał on zw ierzyną niż myśliwym.
A je d n a k przyszłość daleka pokazać dopie
ro m iała po czyjej stronie pozostanie trw a łe zwycięstwo. T en nieszczęśliwy człow iek z początków epoki czw artorzędow ej był j e dn ak potom kiem licznych ju ż pokoleń i dzie
dzicem przez nie w ytw orzonego postępu, a z drugiej strony k ro k jeg o każdy na d ro dze doskonalenia się, jak ko lw iek nieśm iały i niedołężny, był zapow iedzią przyszłych, coraz wspanialszych tryum fów .
Stopniow o z niewdzięcznego a jedynego m atery jału , krzem ienia, człow iek cz w arto rzędow y uczy się robić szydła, piły i skro
baczki, a tem i narzędziam i umie rozłupyw ać kości i skrobać skóry. Z tych ostatnich ro
N r 16. W SZ EC H ŚW IA T . 249 bi odzienie, cboć zresztą, aż do początków
o k resu lodowego, m usiał on powszechnie bez szat się obchodzić, kiedy p rzedhistory
czny arty sta z Laugerie-B asse przedstaw ił m yśliw ca na żubry całkow icie nagim. Zwol
na jednakże liczbę m ateryjałów tego dzie
cinnego przem ysłu pow iększają kości i rogi zwierzęce, a współcześnie postać w yrabia
nych przedm iotów uskutecznia -się i urozm a
ica. H a rp u n y zazębione, wykopane w M a- deleine, stanow ią ju ż broń bardzo w ydosko
naloną, a row ki n a ich końcach każą się domyślać, że bodaj byw ały one z a tru wane.
O d tćj chw ili człow iek czw artorzędow y, lepiej zaopatrzony w walce z przeciw nościa
mi, może niekiedy użyć chw ilki wczasu, może zebrać myśli i dać im bieg swobodniej
szy. K o rzy sta z tego i czyni w ielki krok naprzód: staje się arty stą. Zaledw ie mimo
chodem przypom nieć tu możemy, że znane są okazy sztuki graficznej i plastycznej z owej epoki, okazy naiw ne, śmieszne może, ale dowodzące w tw órcach swoich pewności ręki, bystrego oka i dokładnej obserwacyi.
Większo, bespieczeństwo i rozbudzony sm ak estetyczny każą też myśleć o stroju. B arw ne ziemie i hem atyt, u ta rte w rodzaju kubków lub uskrobane, w chodzą w użycie do b a r
w ienia ciała, a przedziuraw ione muszle i zę
by dzikich zw ierząt, byw ają używ ane do ozdabiania kolczyków , naszyjników i p a
sów.
P rzeddziejow y a rty sta m iał je d n a k wyo
braźnię mało rozw iniętą. Pom iędzy o kaza
mi jego utw orów (z M adeleine) niem a nic takiego, coby choć zdaleka przypom inało jak ik o lw iek k u lt religijny. Zresztą brak najprostszych pojęć lub uczuć w tym kie
ru n k u przebija się najw yraźniej w oboję
tności, z ja k ą nieboszczyków pozostaw iał w m iejscu, gdzie ich śm ierć zaskoczyła, nie- troszcząc się wcale o ich pogrzebanie. Taki stan um ysłowości nie mógłby, rzecz prosta, iść w parze z j akim ś utrw alonym , uporząd kowanym bytem socyjalnym i napewno tw ierdzić można, że człow iek czw artorzędo
wy europejski żył w koczowniczych, nieli
cznych i bardzo luźnych grom adach, na wzór w spółczesnych m ałp antropom orfi- cznych.
A ż do zaznaczonej epoki rozwój czło
wieka europejskiego mógł być badany krok za krokiem i doprow adza do wniosku, że, pomimo nieznacznego ruchu naprzód, był on ciągle postępowym . D zisiejszym ludziom, dziedzicom ty lu pokoleń, które z najw ię
kszym w ysiłkiem w yw alczyły ju ż sobie ostatecznie praw o istnienia, w brew niezli
czonym zam achom w rogich sił przyrody, postęp tak i musi w ydaw ać się bardzo nie
znacznym . B ył on je d n a k punktem wyjścia d la wszystkich dalszych zdobyczy ducha ludzkiego, ja k ja jk o je s t punktem wyjścia osobnika. Dotychczas je d n a k — i na to n a
cisk kładziem y — postęp ten był stopniow y i nieprzerw any.
A le pomiędzy człowiekiem czw artorzę
dowym i jeg o następcą, człowiekiem z epoki neolitycznej, ciągłość ta ulega zerw aniu.
Człowiek czw artorzędow y znika, ja k się zdaje, w pewnych okolicach E uropy, sku t
kiem przew rotów gieologicznych i klim a
tycznych, oraz zw iązanych z niem i w ędró
wek zw ierząt i przem ian w faunie i florze.
P o upływ ie czasu, zapewne bardzo zna
cznym, ustępuje 011 miejsca człowiekowi wyżej rozw iniętem u i zarazem bardzo od
m iennem u. Nowy ten działacz na widowni dziejów cywilizacyi nie posiada ju ż poczu
cia artystycznego, k tó re poprzednikow i jego ukazyw ało we m głach przeczucia drogę do krainy ideału. J e s t on je d n a k garncarzem , rolnikiem i hodowcą zw ierząt domowych, umie budować jask in ie sztuczne albo na- w pół sztuczne, kopane w skałach wapien
nych albo m egalityczne. W jask iniach ta
kich grzebie nieboszczyków , ale zapewne i zamieszkuje je za życia. Troszczy się bez- w ątpienia o życie zagrobowe, o którem ani myślał jego przodek czw artorzędow y. W y obraźnia jego pracuje: posiada on fetysze i am ulety, posiada m itologiją, k tó ra odtąd tyle zajęcia, tyle m ąk i obłędu a nie
kiedy i tyle pociechy daw ała rodzajow i ludzkiem u.
W warsztacie i arsenale człow ieka neoli
tycznego najw ażniejsze znaczenie ma sie
kierka kamienna. Um ie on wyciosać j ą b ar
dzo prawidłow o i doskonale wygładzić. P o sługuje się lukiem i osadza na strzałach g ro ty artystycznie wyrobione, trójkątn e, czasa
mi ząbkowane. P ostęp jego staje się coraz szybszy, a ku końcowi okresu neolityczne
go, to je s t w zaran iu czasów historycznych, europejczyk nie m ieszka ju ż w jask in iach n aturalnych, lecz buduje sztuczne m ieszka
nia, czasem w ziem iankach, niekiedy na dzi
wiących przezornem urządzeniem palafi- tach. M ieszkaniec palafitów je s t ju ż bespo- średnim naszym poprzednikiem . P osiada główne zw ierzęta domowe i najw ażniejsze zboża, piecze gruby chleb, a może umie ju ż fabrykow ać i napoje spirytualne, zajm uje się tkactwem i buduje łodzie. O d pierw szych historycznych naszych antenatów różni się zrazu brakiem znajomości m etali, w krótce je d n a k i te w ynajduje albo przysw aja sobie ich używanie. K oniecznem i n atu ra ln em następstw em takiego stanu rzeczy je st wię
ksze skupienie się ludności, gęstsze za
m ieszkiwanie danych okolic, a zatem i p e wne różnicow anie się społeczne. L udność ta m a ju ż wodzów i pierw sze zaczątki u rz ą dzeń państw ow ych.
Pow iedzieliśm y wyżej, że człow iek z epo
ki kam ienia gładzonego nagle zastąpił w E u ropie swego przodka czw artorzędow ego.
Strzeżm y się je d n a k b ra ć te słow a w zn a
czeniu C uvierow skich kataklizm ów . W rz e
czy samej w E u ro p ie u k azała się now a rasa ludzka; p rzy b y ła ona skądinąd, w części ze wschodu, w części bez w ątpienia z południa, gdyż człow iek m entoński je s t zbliżony z G u - anczam i kanaryjskiem i, a ci ostatni z mie
szkańcami B erberyi. A le człow iek czw ar
torzędow y nie zginął bez śladu. Szczątki kopalne w ykazują nam przeciw nie, że d lu - gogłow a rasa p ierw o tn a żyła razem z kró- tkogłow em i najeźdźcam i. W G ren elle zn a
leziono naw et typ pośredni, dow odzący, że rasy się mięszały. M ięszał się także i p rz e
mysł, bo kam ień łu p an y wszędzie w y stępu j e obok gładzonego. T en ostatni był, ja k
się zdaje, przedm iotem zbytku, dostępnym tylko dla możnych ówczesnego świata.
K u końcowi okresu kam ienia gładzonego archeologija przeddziejow a zaczyna mięszać się z historyczną. B ronz u kazuje się i m ię- sza się z kam ieniem gładzonym , j a k ten ostatni m ięszał się z łupanym . T e dane, za
czerpnięte z historyi przem ysłu, w ykazują stopniow y rozwój plem ion i organizm ów społecznych późniejszych z owych dzikich h ord przeddziejow ój ludzkości. Niem niej silnie przem aw iają n a korzyść tego m niem a
nia liczne i dobrze znane przypadki ataw i
zmu, sięgającego aż do dni naszych. Q ua- trefages odnalazł sław ną szczękę z M oulin- Q uignon u współczesnego estończyka; K.
Y ogt m iał znajom ego lekarza, k tó ry nosił na swym k ark u d ok ład n ą podobiznę czaszki neandertalskićj; B ordier spotykał pom iędzy więźniam i francuskiem i znaczną liczbę o k a
zów, budow ą czaszki zupełnie zbliżonych do człow ieka z okresu kam ienia gładzo
nego.O
(dok. n.).
Towarzystwo Ogrodniczo.
P o s i e d z e n i e s i ó d m e K o m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyło sig dnia 8 K w ietnia 1880 roku, w lokalu Tow arzystw a, o godzinie 7 '/a w ie
czorem.
1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został o d c zy tan y i przyjęty.
2. Przew odniczący p ro f d r W. Szokalski, w ser
decznych stówach w ita w im ieniu K omisyi S ekretarza jej, p. A ntoniego Ślósarskiego, k tó ry po półrocznym praw ie pobycie w M eranie, pow rócił w łaśnie w do
b rem zdrow iu i poraź pierwszy od P aździernika r. z.
bierze udział w posiedzeniu. Po przem ówieniu p.
Przew odniczącego, p. Znatow icz przedstaw ia w nio
sek, żeby Komisyja w yraziła swe uznanie dla Kasy Pom ocy naukowej im . M ianowskiego za ułatw ienie p. Ślósarskiem u w yjazdu na k u racy ją. W nioiek ten , gorąco p oparty przez p. dziekana Jurkiew icza i jednogłośnie p rz y ję ty przez obecnych, zyskuje wy
konanie w dziękczynnej odezwie od Komisyi do K o
m itetu Z arządzającego Kasą im ienia Mianowskiego, a uchw ała powyższa zostaje zapisana do protokułu posiedzenia.
3. P. Józef Nusbaum rospoczął swój w ykład. W spo
m niał naprzód o teo ry i Miecznikowa w alki fagocy- tów z b ak tery jam i i zaznaczył, że prace pp. Zawa- rykina, Thanhoffera, W iedersheim a, S tóhra i F.
H ofm eistra nad w ew nątrzkom órkow em pochłania
niem peptonów i tłuszczów u w yższych organizmów, jak o też liczne fak ty dotyczące traw ien ia (np. u Ne- m ertin a, Gąbek) u niższych zw ierząt dowodzą, że w ew nątrzkom órkow e odżyw ianie się wogóle bardzo je st rospow szechnione u zw ierząt. Z tem i faktam i powiązał p. N usbaum spostrzeżenia, jakich dokonał prof. Kowalewski n ad rozwojem pozarodkow ym owadów. Uczony te n przekonał się, że in tracela- larn e odżyw ianie sig kom órek g ra rów nież o lb rzy m ią rolg w procesach przeobrażeń u owadów. Jesz
N r 16. W S Z E C H ŚW IA T . 251 cze W eism ann, a po n im szereg innych badaczy:
G raber, G anin i in n i w ykazali, że u poczw arki ros- pada się większość tk a n e k ciała (w yjąw szy organy płciowe, u k ład nerw ow y, serce i n iek tó re inne czę- | ści) na kulki ziarn iste (K órnehenkugelchen), w ypeł
n iające ja m ę ciała poczw arki. W eism an tw ierdził, j że z ty c h kulek tw orzą się nanowo kom órki, budu- \ ją c e ciało owada, ale in n i badacze w ykazali, że większość zniszczonych organów buduje się nanowo 11 owada głównie z tarczek im aginalnych, rozw ija
ją c y c h się bądź ze skóry, bądź z błon zew nętrznych | dychaw ek lub pni nerw ow ych. N ik t atoli nie znał dotąd znaczenia m orfologicznego ty ch kulek — tych produktów rospadniętych tkanek. P. Kowalewski do
wiódł, że w ędrujące ciałka krw i n ap ad ają na roz- | m aite organy ciała gąsienicy i pow odują ich znisz
czenie, a same, najedzone, tw orzą w łaśnie owe kulki ziarniste. P. N usbaum zatrzym ał się dłużej nad procesem owego zniszczenia. Co się z ty ch kulek tw orzy p. Kowalewski nie wie; p. K orotneff zaś przyjm uje, że ostateczny nabłonek kiszki owada pow staje w łaśnie z w ędrujących ciałek krw i. Z fak
tam i fem i pow iązał n astęp n ie p. N. kw estyją walki 0 b y t pom iędzy kom órkam i ciała (Roux). N astę
pnie m ówił p. N usbaum o nowszych zapatryw aniach j
bijologów na znaczenie ją d r a w kom órkach płcio- ! wych; w jąd rze, a specyjalnie w organizow anej jego części, w chrom atynie, m ieści się substancyja, sta
now iąca m atery jaln e podścielisko cech dziedzicz- | nych. P, N. przytoczył spostrzeżenie van Benedena nad zapłodnieniem ja j u glisty końskiej (A scaris m egalocephala) i w spom niał o poglądach H ertw iga 1 W eismaua.
W reszcie p. N. przedstaw ił obecnym p re p a ra ty j
z ukończonej p racy swej nad rozwojem zarodkowym stonogi (Oniscus); p re p a ra ty te w ykonał p. Nusbaum przy pom ocy najnow szych m etod tech n ik i m ikro
skopowej, przyczem w y raził szan. prof. Hoyerowi wdzięczność za udzielone m u niek tó re wskazówki, dotyczące tej techniki.
W y k ład p. N usbaum a w ywołał ze strony prof.
H. H oyera obszerne i n ad er ciekawe dopełnienia, w kry ty czn y sposób przedstaw iające badania p rzy toczonych przez p. N. bijologów.
4. P. J a n Chełm icki, kand. nauk p rzy r., okazyw ał zebranym pró b y swego wynalazku, pozwalającego otrzym yw ać rep ro d u k cy je wszelkiego rodzaju r y sunków na pow ierzchni m etalow ej, zapomocą tegoż samego albo innego m etalu. Sposób p. Ch. nadaje się do artystycznego ozdabiania wyrobów srebrzo
nych, złoconych, pokryw anych niklem , kobaltem i t. p ., a odznacza się trw ałością i niezn&cznemi kosztam i w ykonania. W ynalasca utrzym uje swe odkrycie w tajem nicy, dopóki na właściwej drodze nie uzyska zabespieczenia praw swoich.
Na tem posiedzenie ukończonem zostało.
S P R A W O Z D A N IE .
W ło d zim ie rz Kulczycki. M ateryjały do monografii skorupiaków liścionogich. liodzina B ranchipodi- dae. G atunek C allaonella Jelskii. Kosmos, czaso
pism o polskiego T ow arzystw a Przyrodników im ie
nia K opernika. Lwów, rok X, str. 5S8 —599, 1 tabl.
rysunków.
P. W ł. Kulczycki dokładnie zbadał skorupiaka li- ścionogiego, zebranego koło Callao w Peru przez p. K. Jelskiego. S korupiaka przed dw unastu laty opisał prof. E . G rube pod nazw ą A rtem ia Jelskii.
P. K ulczycki porównawszy znam iona rodzai zalicza
nych do rodziny B ranchipodidae, a m ianowicie ro dzaju A rtem ia, B ranchipus i Polyartem ia, p rzy szedł do przekonania, że skorupiak znaleziony przez pana Jelskiego pow inien być uważany za typ now e
go rodzaju, którem u n ad ał nazwę Callaonella, od miejscowości, w której go odkryto. N azw a g atu n k o wa nadana skorupiakow i na cześć zasłużonego po
dróżnika, którem u ty le zawdzięczam y św ietnych odkryć, pozostała bez zm iany. P. K ulczycki podajo następującą ch arak tery sty k ę rodzaju Callaonella.
Ciało w stosunku do szerokości bardzo krótkie. Od
cinków (t. j. pierścieni) ciała 23, z których 3 stano
wią głowę, 11 tułów, 9 odwłok. Czułki (t. j. rożki) dolne podobne do cznlków rodzaju A rtem ia. W arga górna o dwu wcięciach. Odwłok k ró tk i i złożony z 9 odcinków (pierścieni). P łaty ogonowe, praw ie aż do nasady obsadzone szczecinami.
A. W .
KBONłKA NAUKOWA.
M E T E0R 0L 0G 1JA .
— Pr7ebieg zjaw isk atm osferycznych w ciągu m iesią
ca Lutego r. b.
W ciągu miesiąca L utego B iuro Meteorologiczne znowu zaczęło otrzym yw ać wiadomości z K rasióca (w gub. Płockiej). P rócz tego d r Jędrzejew icz r a czył zakomunikować rezu ltaty obserwacyj, dokona' nych na urządzonej przez niego stacyi w Płońsku, o której, jako przodującej w kraju naszym, każdy z czytelników W szechśw iata słyszał niejednokro
tnie. Tak więc za m iesiąc L uty posiadam y dane z czternastu miejscowości.
M iesiąc L uty stanow ił cały niem al okres stałej zi
m y. D ni ze średnią tem p eratu rą wyższą od zera