l M 14. Warszawa, d. 4 Kwietnia 1886 r. T o m V .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
W W arszaw ie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z p rze sy łk ą pocztową: rocznie „ 10
półrocznie „ 5
P renum erow ać m ożna w K edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k raju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J . A leksandrow icz h. dziekan Uniw., mag. Ii. Deike, mag. S. K ram sztyk, Wł. Kwietniewski, J. N atanson,
D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek związek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/2,
za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
A dres IRedalsicyi: Podw ale 3STr nowiy.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ."
M a n i o k .
210
w s z e c h ś w i a t.N r. 14.
TK ZE Z
J a n a S ztolcm ana.
M aniok należy do najużyteczniejszych roślin k rajó w zw rotnikow ych, a pomimo to wiele osób wie zaledw ie o je g o istnieniu, niem ając pojęcia o samćj roślinie i o po
żytku, ja k i przynosi. K ażdy praw ie sły
szał lub naw et probow ał osławionej t a p i o k i , którą, ostatniem i czasy w prow adzono w E uropie ja k o pokarm bardzo pożyw ny i łatw ostraw ny, a je d n a k nieliczne tylko osoby wiedzą, że ta cenna kasza z m anioku się w yrabia. W szyscy wiedzą,, że tapiokę zza m orza przyw ożą, lecz nie m ają pojęcia o roślinie, k tó ra j ą w ydaje; po większej czę
ści m ięszają j ą z s a g ó w przekonaniu, że to z jak ićjś palm y w yrabia się k ru p y tapio
ko we.
M aniok pod względem użyteczności stoi n a rów ni z kartoflem , bananem , pszenicą lub ryżem . Czem je s t kartofel d la m ieszkań
ców um iarkow anych stre f now ego i starego świata, tem je s t m aniok lub w łaściw ie yu- k a ') (M anihot) dla okolic gorących P o łu dniowej i Środkow ej A m ery k i. D w a są gatunki m anioku, a m ianow icie y u c a (M a
n ih ot palm ata lub M. aipi) i y u c a b r a v a (M anihot uti'issim a). Zajm iem y się każdym zosobna.
Y uka słodka (M anihot p alm ata) stanow i bardzo ważną, niem al niezbędną roślinę w życiu m ieszkańca gorących s tre f A m ery ki, a choć do E u ro p y nie udało się je j w pro
wadzić dla zbyt ostrego klim atu, zato A fry k a skorzystała z tego dobrodziejstw a, gdyż wiem y z opisów podróżników współcze
snych, że głów nem pożyw ieniem m urzynów nad Congo je s t właśnie ta d rogocenna ro ślina. Y uca w yrasta w drzew ko o łodydze w ęzłow atój, rozgałęziającej się często od sa
mego korzenia; ku górze cienkie szypułki nieliczne, dość duże, palczaste liście o po
w ierzchni gładkiej. K orzeń tej rośliny p rz y b ie ra znaczne rozm iary i stanow i w ła
śnie część ja d a ln ą rośliny. K ażdy k rz ak posiada kilka takich korzeni, który ch waga (biorąc każdy zosobna) wynosi z wy kle p a
rę funtów , w yjątkow o zaś dochodzi przy bard zo dobrym gruncie do 25 funt., ja k to się trafia w dolinie Sesuya, jednego z dopły
wów górnego M arańonu *). Często więc jed en k rz ak dostarcza dwudniow ego poży
w ienia dla całej rodziny. K orzeń y uk i p rzy pom ina nieco kształtem i kolorem naszą, czarną rzodkiew —posiada dość grubą, bru-
• n atn ą skórę i biały środek, zaw ierający m a
sę krochm alu.
Y uk a sadzi się w takich okolicach, gdzie jeszcze świeże dziewicze g ru n ty nie wym a
gają żadnej upraw y. C ała więc m anipula- cyja sadzenia ogranicza się na zrobieniu ko
lein skośnej dziury, do której w tyka się k a
w ałek łodygi, obejm ujący trz y węzły czyli dw a oczka. Jed e n koniec pozostaje nad ziemią. W ten sposób sadzona y uka doj
rzew a rozm aicie, stosownie do średniój tem p e ra tu ry miejscowości. I ta k w częściach P e ru najgoi-ętszych, to je s t na Pom orzu, i w kotlinie A m azonki w ystarcza sześć mie
sięcy do zupełnego dojrzenia m anioku, gdy tymczasem w górskich regijonach n a g ran i
cy k u ltu ry yuki, czyli na 6000' nad pozio
mem m orza, roślina ta potrzebuje dw u lat zanim korzeń dojdzie. Zresztą m aniok sa
dzony na tej wysokości, posiada praw ie za
wsze korzeń niew ielki, odznaczający się tw ardością i obfitością drzew iastych włó
kien, których naw et długie gotowanie zm ięk
czyć nie może. W yjątkow o je d n a k trafiają się miejscowości wysoko położone, a p rod u
kujące m aniok w doskonałym gatunku. Do takich należy w spom niana dolina Sesuya, licząca 5500' nad poz. m orza, oraz pobli
ska dolina H uayabam ba, leżąca w systemie rzeki H uallag i. Obie te doliny praw dopo
dobnie w skutek osobliwego topograficzue-
*) Y u k a nazw a in d y js k a m anioku, używ ana ') Sesuya leży w pófuocnem Peru, w departam en- w P eru , Boliw ii, E kw adorze i K olum bii. cie Amazonas.
N r. 14.
2 1 1go położenia m ają średnią tem peraturę wyż
szą. od innych miejscowości, leżących na tymże poziomie, a alu w ijalne g runty, które w dolinie H uayabam ba stanow iły niegdyś dno jezio ra, zdają się być szczególniej po
myślne dla rozw oju m anioku.
Y uka je st sm aczną tylko wtedy, gdy się j ą spożywa tegoż samego dnia, a conajpóź
niej następnego po w yjęciu z ziemi; w p rze
ciw nym razie staje się tw ardą, drzew iastą i wym aga długiego gotow ania, a smak je j ju ż nie je s t nigdy tak przyjem ny, ja k świe
żo z ziemi w yjętej. Z w ykle podają ją pe- ruw ijanie n a stół albo ugotowaną, albo upieczoną na węglach i wówczas chleb pszenny zastępuje; nadto je d n a k służy do przyrząd zania m nóstwa potraw , których tu wyliczać nie będę. Na nizinach znów am a
zońskich, dzicy lub napół dzicy indyjanie przyrządzają z niej ulubiony swój napój, zw any m a s a t o , a używ any powszechnie przez leśnych mieszkańców amazońskiej ko
tliny od Boliwii p o K o lu m b iją. W edług Re- clusa ‘) indyjanie P anam y i D arienu znają także, jeg o użycie. W strę tn y sposób p rzy rzą
dzania tego napoju zasługuje na wzmiankę.
O brane korzenie m anioku gotuje się, a na
stępnie rozgniata w długich, drew nianych korytach p rzy pomocy drew nianych tłucz
ków. T a k rozgniecioną yukę, żują nastę
pnie indyjanki i w ypluw ają wraz ze śliną do naczynia zw anego b o t e a (niecka). Zżuty maniok m ięszają z resztą rozgniecionego ko
rzenia i poddają ferm entacyi, a otrzym aną papkę używ ają do przyrządzenia napoju:
dość je s t trochę takiej masy rosprow adzić w zimnej wodzie, aby otrzym ać bardzo przy
jem ny (sic) napój. K ażdy indyjanin wy
bierający się w drogę, czyto ja k o b o g a ( wioślarz), czy ja k o c a r g u e r o (trag arz)—
bierze ze sobą zapas masatowej p apki i za żadne pieniądze z dom u się nie ruszy, póki całego zapasu nie m a przygotow anego.
O czyw ista rzecz, że i żadne święto indyjskie nie obejdzie się bez ulubionego masato.
K onsum cyja zaś tego napoju tak je s t wiel
ką u leśnych indyjan, że kobiety indyjskie
są zajęte niem al ciągle żuciem manioku, i spełniając jednocześnie inne roboty gospo
darskie. W ielem razy zachodził do chat indyjskich w M aynas (nad rzeką H uallagą),
i
zawsze spotykałem pośrodku wielką nieckę, którą gospodyni napełniała stopniowo prze
żutym maniokiem.
In dyjanie są zawsze bardzo gościnni, lecz, niestety, gościnność swoję m anifestują za
wsze podaniem czarki masato. M ożna so
bie wystawić zakłopotanie tych osób, które poraź pierw szy dostaną się do k ra in y masa- to, gdyż etykieta in d y jsk a wymaga, aby po
dany sobie napój wypić do dna. Jeżeli gość okaże w stręt, a co gorzej odmówi wy
picia m asato, je st to najw iększą obrazą dla indyjanina. W ów czas nie liczmy ju ż w ię
cej na niego, gdyż mam y w nim n iep rzyja
ciela. Jeszcze przed moją podróżą na wschód P e ru często myślałem, j a k j a sobie poradzę w danym razie, w ydaw ało mi się bowiem niepodobieństwem, abym mógł wziąć do ust rzecz tak obrzydliwą. Zbliska je d n a k wszy
stko w ydaje się inaczej i mój debiut odbył się niespodzianie łatw o. W podróży mojej z M oyobam ba do B alza-G uerto m iałem za tow arzysza niejakiego p. Rios, ku pca z B al- za-Lruerto. C zteredniow ą podróż odbyw a
liśmy pieszo w okolicy nadzwyczaj urw istej i niedostępnej. Pew nego dnia, spuściwszy się na dno wąwozu, spostrzegliśm y grupę indyjan trag a rzy , zajętych właśnie przy rzą
dzaniem masato p rzy strum ieniu. Rios, przyzwyczajony od dziecka do tego napoju, w ziął natychm iast czarkę, a podając mi ją , rzekł: „sprobuj-no p an“ . P ić mi się chcia
ło, a napój wcale ponętnie wyglądał; nie pam iętało się też, w ja k i to sposób p rz y rzą
dzony został. W ziąłem więc czarkę, w y
chyliłem do dna i... poprosiłem o drugą. O d tego czasu stałem się w ielkim zw olennikiem masato. A dodać muszę, że wszyscy bez w yjątku europejczycy, podróżujący po tych odległych krainach, bardzo ten napój lubią.
N aw et sław ny lejtenan t W yse, głów ny ini- cyjator kanału panamskiego, w podróżach swych po D arienie (P anam a) nie pom ijał nigdy okazyi napicia się tego przyjem nego napoju ').
') P a trz : A rm and Reclus. P anam a e t D arien.
P aryż, 1880. i) P atrz A rm and Reclus. loc. c.
2 1 2 W S Z E C H Ś W IA T .
N r 14.
P y ta łe m m iejscowych, dlaczego nie p o d d ają w prost ferm entacyi rozgniecionego w m oździerzu m anioku; odpowiadano mi, że ferm entacyja nie je s t nigdy tak kom pletną, j a k p rzy w spółudziale śliny. W podobny sposób indyjanie kotliny amazońskiej p rz y rząd zają masato z owocu pew nej palm y, zwanój pishuayo (G uilielm a speciosa).
O prócz w ym ienionych użytków , m aniok słodki daje jeszcze doskonały krochm al, któ
ry w m edycynie więcój je s t cenionym od kartoflanego.
Jedyny m nieprzyjacielem m anioku po
m iędzy owadami zdaje się być m rów ka, zw ana przez m iejscow ych „h o rm ig a -arrie - r a “ (Oedocoma), k tó ra w ycina liście i do swych m row isk zanosi, niszcząc tym sposo
bem roślinę, Zato między czw oronogam i znajdujem y dw a gatunki, a mianowicie agu- ti (D asyprocta) i paca lub p ik u ru (Coeloge- nys), które za k rad a ją się na pola m anioko
we, w yrządzając znaczne szkody. K ażde z tych zw ierząt nie je st w stanie zjeść naraz całego korzenia, lecz odgrzebując coraz to nowe, sprow adzają uschnięcie drzew ek, k tó rych korzenie zostają odkryte. T o też k r a jow cy wypowiedzieli w ojnę szkodnikom , tę piąc j e bronią lu b potrzaskam i.
D ru g i g atu nek m anioku zwie się yuca brava *) (M anihot utilissima), posiada bo
wiem korzeń jad o w ity . M atery ja je d n a k tru jąc a (kw as pru sk i) je s t na szczęście b a r
dzo lotną, tak, że w ystarcza wysuszenie, wy
gotow anie, lub naw et proste w ystaw ienie na pow ietrze w ciągu 24 godzin* aby pozba
wić korzeń jego tru jąc y ch własności. T en to właśnie g atu n ek służy do w yrab iania ta pioki, k tó ra się cieszy obecnie takiem uzna
niem w E urop ie, że ją naw et raczą fałszo
wać. T apioka lub f a r i n k a brązy lijczy- ków przy rząd za się w sposób następujący:
P rzem y ty korzeń ściera się na tarce, a n a
stępnie poddaje silnem u p raso w aniu dla usunięcia trującego soku, poczem suszy się go n a gorących płytach. O trzym an a w ten sposób farinka roschodzi się po całym św ie
cie. W B razylii n ad A m azonką, użycie ta pioki je st bardzo rospowszechnionem , o czem się m ogłem naocznie przekonać. K ażdy z jedzących posiada n a spodku trochę k ru p m aniokowych, k tóre dom ięszywa do wszyst
kich bez w yjątku potraw . Użycie je d n a k tapioki w P e ru i E kw adorze je s t bardzo ograniczone, tam bowiem yu k a słodka i b a
nan głów ną grają rolę.
Zapew niano mnie w M aynas, że dzicy in dyjanie k otlin y am azońskiej jed zą gotow a
ne liście m anioku, p rzyrządzając rodzaj k a
puśniaku bez soli, nie um iano m nie je d n a k objaśnić, którego g atu n k u do tego używ ają.
Przypuszczam , że to m uszą być liście yuki słodkiój, którój korzenie używ ane są przez tychże ind yjan n a wyrób m asato, pochłania
ją c y całą produkcyją manioku.
0 WZAJEMNEJ ZALEŻNOŚCI
WIELKICH f f l l l M PB1YR0D P
Mowa B. Clasinsa,
p r z e ło ż y ła
M a r c e l l a Z a ł u s k a .
O wiele więcej, niż w epokach ubiegłych ujaw n iła się w ostatnich czasach dążność do w ykrycia w ew nętrznego zw iązku między różnemi siłam i, lub raczej różnemi czynni
kami przyrody. Jeszcze w niedalekiej prze
szłości czynniki, którem i n atu ra swą d ziałal
ność w yw iera: św iatło i ciepło, m agnetyzm i elektryczność, rospati'yw ane były o drę
bnie, niezależnie jed n e od drugich. O bser
w owano rodzaj działania danego czynnika i starano się je objaśnić zapomocą przyp usz
czeń, zgodnych z pojęciam i panującem i w danym czasie, bynajm niej nietroszcząc się jednocześnie o inne czynniki. W krótce za-
') U eber den Zusam m enhang zwischen den gros- ') B ravo—zDaczy po hiszp. odważny, a tak że zły, sen .Agentien der N atu r. von K. Clausius, Bonn,
dziki. j 1885.
N r 14.
W SZ EC H ŚW IA T .213 częly się w ykazyw ać coraz bardziej i podo
bieństwa, ja k ie zachodzą, w zachow aniu się różnych czynników , a k tóre nie mogą być w ynikiem przyp adku, poznano, że w dzia
łaniach swych naw zajem na siebie w pływ a
j ą i że naw et przez działanie jednego czyn
nika w ywołanym być może drugi. Z tego wszystkiego m usiał w ypłynąć wniosek, że nie mogą one być niezależnemi, że przeci
w nie zw iązane są w pew ien sposób; n a czem ta ich łączność polega i w ja k i sposób roz
maitość zjaw isk należy sprow adzić do mo
żliwie jed n ak ich przyczyn, oto zadanie, któ
re narzuciło się badawczym umysłom.
Je st ono ju ż w znacznej części rozwiązane;
ostatniem i czasy szczególniej zrobiono w tym kieru n k u ważny postęp, obfity w następ
stwa; nie w ypow iedział on jeszcze w praw dzie ostatniego słowa, potrzebuje naw et pe
wnych w yjaśnień, aby mógł być przedsta
wionym ja k o fakt spełniony, mimo to zasłu
guje ju ż na ogólną uw agę.
Z tego to pow odu chw ila obecna wydaje mi się bardzo stosowną do rzucenia wstecz okiem na dotychczasowe usiłow ania, czynio
ne w celu uproszczenia poglądów na przy
rodę.
A by w yjaśnić różne czynniki, z których każdy działalność sw ą w odrębny przedsta
w ia sposób, chwycono się środka najprost
szego, wyobrażono sobie, m ianowicie, że te czynniki polegają na istnieniu pew nych w ła
ściwych m ateryj. Przyjm ow ano zatem istnie
nie m ateryi św ietlnej, m ateryi cieplikowej, dw u m ateryj, a raczej płynów elekrycznych i dw u m agnetycznych. P rzypisyw aniem każ
dej z tych m ateryj dowolnych własności, starano się objaśnić sposób działania każde
go czynnika i otrzym ano na tej drodze wy
starczające dla pierw otnych w ym agań wy
obrażenie o istocie ich i o zjaw iskach w przy
rodzie, przez nie wywołanych. W eźmy n ajpierw pod uw agę św iatło. U w ażane ono było w daw nych czasach za m ateryją, try skającą z ciała świecącego, np. ze słońca we w szystkich kierunkach; m ateryja ta m ia
ła się składać z bardzo m aleńkich ciałek, w yrzuconych przez ciało świecące z w ielką siłą i biegnących dalej w kieru nku prosto
linijnym . C iałka te m iały być bez poró
w nania mniejsze, niż atom y ciał ważkich i w skutek tego m iały własność przeciskania
się nietylko przez próżnię, ale i przez m a
teryj e ważkie o znacznej gęstości, j a k np.
przez szkło lub wodę. C iałka te przenika
ją c do naszego ok a, m iały wywoływać w niem wrażenie, k tó re nazywam y widze
niem.
A le ju ż w X V II wieku genijalny H uygens przeciw staw ił temu ogólnie przyjętem u po
glądow i teory ją inną. P orów nał on światło z głosem. N a ciele dźwięczącem widzieć można, po większej części golem ju ż okiem, że się ono znajduje w stanie ruchu d rg ają
cego—stąd łatw o było wnieść, że te drgania udzielają się otaczającem u je pow ietrzu i roschodzą się w niem we w szystkich kie
runkach pod postacią zgęszczeń i rozrze- dzeń, zapoinocą któ ry ch ruch ciała dźwię
czącego dochodzi do naszego ucha. ‘ o e
Podobnie, mówi H uygens, zachow uje się i ciało świecące, ono także znajduje się w stanie ru c h u drgającego, nie d rg a wszak
że całą swą masą, ale atom y jego d rg a ją od
dzielnie. T e drgania, które z n atu ry rze
czy muszą być o wiele m niejsze i szybsze niż d rg an ia całych ciał, muszą się udzielać rów nież otaczającem u j e środkowi i w nim roschodzić pod postacią fal. Za taki śro
dek nienależy bynajm niej uważać pow ietrza, ani żadnego innego gazu, bo gazy ja k o skła
dające się z atomów ważkich, do rosprze- strzeniania drgań tak drobnych m ają cząst
ki zbyt wielkie. Należy raczej przypuścić istnienie innej substancyi, o wiele delika
tniejszej, napełniającej cały wszechświat i przenikającej wszystkie m ateryje ważkie:
śubstancyją tę nazw ano „eterem “.
D rogą tą doszło się do szczególniejszego rezultatu: usunięto przyjętą w d o ty chcza
sowej teoryi m ateryją świetlną, ale nato
miast wprow adzono inną, konieczną dla przenoszenia drgań świetlnych. T o też z te
go punktu widzenia nie można było powie
dzieć, aby nowa teo ryja prostszą była niż daw na. W yższość je j je d n a k okazyw ała się w tłum aczeniach oddzielnych zjawisk.
Ju ż sam H uygens w yprow adził z tej teo
ry i różne zasadnicze praw a światła, między innem i p raw a odbicia i załam ania i to z ta
ką pewnością i wytwornością, że n ic nie p o zostaw iały do życzenia. P o d ał on też dla zjawiska, o wiele więcój zawiłego, dla po
dwójnego załam ania św iatła, sposób grafi
214
W S Z E C H Ś W IA T .N r 14.
czny oznaczenia k ie ru n k u obudw u prom ie
ni załam anych, dotąd jeszcze używ any.
C ała nau k a o uginaniu św iatła polega ró wnież na zasadzie, podanej przez niego i n o szącej jego nazwisko.
W nosząc ze zw ykłego biegu rzeczy w nau
kach ścisłych, w których każdy zdobyty re zu lta t bywa rychło wyzyskanym , m ożnaby sądzić, że nowa teoryja w yprze dawną, i za
panuje w krótce w yłącznie. A le d aw n a teo
ry ja znalazła bardzo biegłego obrońcę w zn a
kom itym fizyku i astronom ie owego czasu, N ew tonie, k tóry, przyjąw szy na początku swych studyjów optycznych daw ną teoryją, trzy m ał się jej z w ytrw ałością w łaściw ą a n glikom . Mimo, że p rzy objaśnieniach zjaw isk, przez niego samego odkrytych, n ap o ty k ał w niej daleko większe trudności niż w no
wej'—zdołał j e zawsze usuw ać z taką zrę
cznością zapomocą odpow iednich liypotez ubocznych, że objaśnienia jego zostały p rzy ję te p raw ie ogólnie przez fizyków, olśnio
nych wreszcie jeg o im ieniem .
P ię k n a teo ry ja H uygensa, choć nie po
szła w zapom nienie, została je d n a k usuniętą n a d ru g i plan i w ten to sposób stały obok siebie więcej niż przez wiek cały dw ie teo- ryje: em isyjna i undulacyjna. Jeszcze na końcu zeszłego i na początku bieżącego stu lecia teoryja em isyjna m iała takich obroń
ców j a k Biot, H erschel i L aplace.
W obecnem dopiero stuleciu, dzięki o d k ryciu now ych i bardzo różnorodnych zja
w isk, których objaśnienie poddało obie teo- ry je próbie ro strz y g ające j— udało się teoryi falow ania w ykazać swą wyższość w sposób ta k oczywisty, że w y p arła ona całkow icie daw ną i o m ateryi św ietlnej odtąd nie było ju ż mowy.
_______________________ (d . c. n .)
MORZA PODBIEGUNOWEGO
TRZEZ
S. IK T .
S ta ra kw estyja m orza podbiegunow ego nie zasypia zgoła. W pierw szych num erach
naszego pisma z r. 1884, podał d r N adm or
ski dokładny obraz obecnego stanu tej sp ra wy, kreśląc rys historyczny w ypraw do b ie
g una północnego. P am iętn a w ypraw a N a- resa, 1876 (ob. W szechśw iat t. III, str. 72), któ ry w zatoce Sm itha zdołał dotrzeć do 83°20' szerokości półn., rozbijała daw ne przypuszczenia o m orzu podbiegunowem otw artem j wolnem od lodów. N apotkał on tam m ianowicie pokłady mas lodowych, do
chodzących do 16 m etrów grubości, które nazw ał lodem paleokrystycznym (paleocry- stic floes), co d r N adm orski tłum aczy przez lód stuletni. B ardziej zbliżone do nazw y angielskiej byłoby może w yrażenie lód od
w ieczny lub lód pierw otny, d r N adm orski może je d n a k lepiej uchw ycił isto tną myśl żeglarza angielskiego, któ ry tą nazw ą p ra w dopodobnie oznaczyć chciał tylko pew ną odrębną formę utw orów lodowych, właści
wych dalekiej północy, nie mówi zaś o mo
rzu pokrytem wiecznemi lodam i, o m orzu paleokrystycznem , ja k to wielu pisarzy ro zum iało. Istotnie też w r. 1883 w ypraw a am erykańska pod dowództw em Greelyego w tychże samych okolicach, gdzie N aresa zatrzym ał ów lód pierw otny, znalazła mo
rze od lodów wolne—i znów w ynurzyło się pytanie o otw artem moi-zu podbiegunow em . Jeżeli pomimo krótkiego lata a długiej i tak ciężkiej zimy północnej, okolice podbiegu
nowa ochronione być mogą od zupełnego zlodowacenia, to przypisać w ypada prądom morskim, k tó re do tych stref zimnych do
prow adzają ciepło z lepiej uposażonych oko
lic ziemi,—ja k to na początku swej pracy d r N adm orski zaznaczył.
P rzeciw ko poglądom G reelyego oświad
czył się porucznik Ray, kierow nik stacyi podbiegunowej am erykańskiej w P o in t B ar- row ; w ykazuje on, że nie zna żadnych zgoła wskazówek, któreby świadczyć m ogły o obe
cności w ody ciepłej na północy, morze zaś otw'arte zaw ieraćby m usiało wodę ciepłą.
S łynny wszakże m eteorolog i badacz epoki lodowej, W ojejkow , zaprzecza tem u, żeby w klim atach podbiegunow ych, tem p eratu ra wody m iała w pływ ta k stanow czy na wię
ksze lub m niejsze je j zlodowacenie. P ocho
dzi to mianowicie stąd, że woda m orska
znacznie się różni od wody czystej pod
względem w łasności, towarzyszących je j
N r 14.
W SZ EC H ŚW IA T .215 krzepnięciu. T em p eratu ra największej jej
gęstości nie p rzypad a p rzy + 4 ° C, ale zna
cznie niżój, j a k to w ykazali mianowicie M iiłiry, R osetti i Z oppritz, niżej naw et ani
żeli p u n k t krzepnięcia. W edług Rosettie- go, mianowicie, w L ipcu p u n k t najw iększej gęstości p rzypada w tem peraturze — 3°,21, p u n k t zaś krzepnięcia przy •—1°,90, w L i
stopadzie zaś, gdy woda m orska większą nieco gęstość posiada, krzepnie ona dopiero przy — 2°, 10, ale też p u n k t je j najw iększej gęstości obniża się do — 3°,90. W morzach zatem nie zachodzą objaw y podobne ja k w zbiornikach wody słodkiej, w oda zim niej
sza nie je st lżejszą, nie podnosi się na po
w ierzchnię, a pow staw anie lodu je st tym sposobem utrudnione.
W ed łu g W ojejk ow a więc, lody na morzu pochodzą przedew szystkiem z wody słod
kiej, k tó ra w końcu lata unosi się ponad cięższą wodą m orską, a pochodzi w części ze stopienia lodów, w części z rzek, które w tym czasie w ezbrane do morza się w yle
w ają,—może to mieć miejsce oczy wiście je dynie w sąsiedztw ie lądów. W takim ra zie górne w arstw y m orza zaw ierać mogą wodę zim niejszą, a je d n a k lżejszą od warstw głębszych.
Jeżeli przeto w sąsiedztwie bieguna lą
dów niema, a otacza go jedynie głęboka, zim na woda, tem peratura zaś lata tak jest niską, że niew ielka tylko ilość lodów stopie
niu ulega, to na pow ierzchni unosi się tylko nieznaczna ilość wody słodkiej, albo niedo- s ta je je j zgoła; jednego bowiem je j źródła, to je st wody rzecznej, brak tam zupełny, drugie zaś, woda z topienia lodów pocho
dząca, w znacznem w ystępuje ograniczeniu.
Niema tam przeto ta k korzystnych w arun
ków rozw ijania się lodu, ja k ie znajdujem y n a północnych w ybrzeżach lądów, a w ten sposób unosić się może dokoła biegunów woda, stosunkowo od lodu wolna, jakkol
wiek zimna. Jeżeli zaś, natom iast biegun otoczony je s t wyspami, to lód obficie two
rzyć się może, a o m orzu otw artem niema mowy.
Nie należy wszakże oświadczenia W o jej
kow a rozumieć tak, żeby woda m orska wca
le krzepn ąć nie mogła, ja k to niegdyś są
dzono. W y tra w n y znaw ca stosunków pod- | biegunow ych, W eyprecht, w yróżnia trzy |
rodzaje lodu, okazujące własności dosyć odm ienne, m ianowicie lód z wody słonej, lód z wody słodkiej i lód pochodzący z lo- dników. W oda słodka jedy nie m arznie ła twiej aniżeli morska.
I otw arte więc części m orza przyczyniać się mogą do pow iększania w zimie obfitości lodów, k tóre znów słabną, zarówno przez topienie w lecie, ja k i przez dopływ cie
płych prądó w oceanicznych. Otóż Borgen w yprow adził wzory przedstaw iające przy rost ilości lodów i ich ub ytek w ciągu ro ku,— w yrażenia zaś te zrów nać można j e dno z drugiem , p rzy statecznych bowiem w arunkach zew nętrznych przyrost i ubytek lodów naw zajem równow ażyć się muszą.
Do wzoru w ten sposób otrzym anego w pro
wadza B orgen dane, odnoszące się do to pienia lodu i jego grubości, szybkości i sze
rokości prądów , oraz do trw ałości lata pod
biegunowego, których to danych dostarczyły obserwacyje żeglarzy podbiegunow ych—i na tej zasadzie znajduje, że najm niejszość po
w łoki lodowej n a m orzu podbiegunowem wynosi 2/ 3, czyli naj większość m orza otw ar- tego
'/3j eg ° pow ierzchni. W yw ód ten teo
retyczny niekorzystnie przem aw ia za może- bnością m orza otw artego; Borgen wnosi przeto, że mogą istnieć wprawdzie tam miej
sca otw arte, większej lub mniejszej rozle
głości, nigdy jed n ak morze zupełnie dokoła bieguna otw arte.
„N atu rfo rsch er“, przedstaw iając w j e dnym z ostatnich swych num erów stan tej kwestyi, przytacza także ciekawą wiado
mość, która znów inne rzuca na spraw ę tę światło. F a k t, o którym tu mowa, potw ier
dzony został przez d y rek to ra kolonij gren
landzkich C. Lytzena w Ju lian ehaab w spra
wozdaniu, zamieszczonem w duńskiem cza
sopiśmie gieograficznem, a tyczy się jeszcze szczątków' nieszczęśliwej w ypraw y n a okrę
cie Jean ette pod kieru nk iem kapitana De Long; znany je s t los fatalny, jakiem u wy
praw a ta uległa koło wysp nowosyberyj- skich, na północ względem ujść L eny ').
Otóż w lecie 1884 r. znaleziono pod Ju lia-
') Ob. Wszechśw., t. III, str. 93.
216
w s z e c h ś w i a t.N r 14.
nehaab, w m arzłe w b ry łę lodową., przedm io
ty, należące do tej w ypraw y, ja k p apiery z podpisam i, książkę rachunkow ą, części odzieży z nazwiskam i właściciela, szczątki nam iotu. P rzedm ioty te pochodzić mogą.
jed y n ie z obozowiska załogi zatraconego statku; w ciągu trzech la t tedy one przez p rą d y m orskie przeniesione zostały z wysp nowosyberyjskich aż na południow y k ra n ie c G renlandyi. F a k t ten zresztą nie je s t zgo
ła w yjątkow ym , często bowiem w zdłuż w y
brzeża wschodniego G ren landy i i pod p rz y lądkiem F arew ell nap o ty k ają się pnie, p o chodzące z lasów syberyjskich i przez ta meczne wielkie rzeki doprow adzane do m o
rza lodowatego. O statnio to wszakże od
krycie z tego w zględu je s t ważne, że po
zw ala ocenić szybkość tego przepływ u, b ry ła bowiem lodow a z owemi przedm iotam i ze statk u Jea n ette, potrzebow ała trzech lat, by przebyć drogę od w ysp now osyberyj
skich aż do południow ego k ra ń ca G re n la n dyi; w ypada stąd, że p rąd, k tó ry ową b ryłę pędził, przebiega ze średnią szybkością 4— 6 | k m dziennie. P ro f. M ohn sta ra ł się w to-
jwarzy st wie nauko wem w C h rystyjanii oz na-
jczyć drogę, ja k ą p rzebyła w spom niana b ry -
jła; praw dopodobnie obiegła ona k raj F ra n - ; ciszka Józefa na północy '), skąd pod i szerokością mniej więcej 80° zw róciła się prostą drogą k u G renlandyi W schodniej, a dalej przez p rąd biegunow y uniesioną zo
stała n a południe i około p rz y lą d k a F a r e w ell dostała się do Ju lian eh aab . S koro ta k k ru c h a b ryła lodowa, w k ró tk im stosunk o
wo czasie odbyć m ogła bespiecznie drogę tak rozległą w najdalszych szerokościach, to wnosić stąd w olno, że okolice owe nie mogą być zajęte przez nieruchom y „lód o d wieczny", ale, chociaż zapew ne nie są od lo
du zupełnie wolne, przedstaw iać m uszą do
syć w ody, um ożebniając6j żeglugę sw obo
dną.
W y p raw y podbiegunow e zysku ją więc nową podnietę i nową otuchę; a dotarcie do bieguna stanowi zadanie tak ponętne, że za
pew ne nie zab rak n ie ani nak ładów na po-
') Ob. K artę Okolic B ieguna Północnego, Wszechś.
t. ITT, str. 8 i 9.
dobne przedsięw zięcia, ani śm iałków, k tó rych nie odstraszy los poprzedników . R oz
wój lodów ulega być może, pew nym okre
som, w ciągu któ ry ch ilość jego kolejno po
większa się i zmniejsza; chciano naw et nie
raz okres taki pow iązać z peryjodem plam słonecznych. Na nieszczęście je d n a k dotąd nik t n ap raw d ę powiedzieć n ie zdoła, czy najw iększą ilość ciepła nadsyła nam słońce w czasie naj mniej szóści, czy7 też w czasie naj większości rozw oju plam słonecznych.
W iększa ilość plam p rzytłum ia zapew ne na-
| tężenie prom ieniow ania słonecznego, z d ru giej je d n a k strony najobfitszy rozwój plam
j
łączy się zapewne z najżyw szą działalnością
| tój b ry ły ogni stój, z najsilniej szem wyw ią-
| zyw aniem ciepła. Nie mamy przeto dotąd żadnych zgoła wskazówek, któreby nam la ta do żeglugi korzystniejsze zapow iadać mo- I gły. K ongres gieografów niem ieckich przed I k ilk u laty uchw alił rezolucyją, m ającą na celu popieranie w ypraw do bieguna p ołu dniowego. Za powrodzeniem takiej w y p ra
w y przem aw ia pew na okoliczność; ilekroć m ianow icie na m orzach antarlctycznych u d a
ło się przebić p o k ład lodu natłoczonego, n a potykano zawsze wodę wolną na dosyć zn a
cznej przestrzeni.
J e st wszakże rzeczą niew ątpliw ą, że wszel
kie wywody teoretyczne rosstrzygnać nie zdołają kwestyi, j a k dalece m orza podbie
gunow e są od lodów swobodne; dalsza ty l ko w ytrw ałość i poświęcenie podróżników rozjaśnić j ą będą mogły.
Z A G A D K A Ż Y C IA
W ŚWIETLE BAD A! CHEMICZNYCH
napisał
Maksymilian Flaum.
J a k tru d n o zaszczepić w um ysłach poję
cia nowe, poglądy poraź pierw szy w y g ła
szane, pomimo niekiedy naw et bijącej w oczy
ich praw dziw ości, łatwo się przekonać przy
badaniu historycznem dowolnej dziedziny
W S Z E C H SW IA T .
217 wiedzy. P rz y k ła d taki przedstaw ia między
innem i rozwój naszego pojęcia o istocie ży
cia, choć p rzy k ład ten, co praw da, nie je s t zbyt rażącym, albowiem samo zjaw isko n ad to je st zawiłe. „B adanie życia i śmierci na
leży do dziedziny spekulacyj metafizycz
nych, samo życie i śm ierć są zagadkam i, k tó rych um ysł ludzki uchw ycić i pojąć nie zdo
ła " — w ten mniej więcej sposób uczeni starali się uw olnić od żm udnych trudów szukania rozw iązania tej zagadki, do k tóre
go je d n a k wciąż pow racali.
W naszem dopiero stuleciu kw estyja ta, zająw szy um ysły wybitnych przyrodników , weszła o ile się zdaje, na właściwe tory.
B adali j ą bijologow ie i wygłosili teoryje, mające dopiero zdobyć sobie praw o obywa
telstw a w nauce '); a od roku 1828, kiedy poraź pierw szy przez jednego z najznako
mitszych chemików, W ohlera, został synte
tycznie otrzym any zw iązek chemiczny (mo
cznik), znany przedtem tylko jak o produkt procesów życiowych, kw estyja ta żywo za- j ję ła też chemików. Gdyż, jeśli nie istnieje
jowa specyficzna siła życiowa, na którą zwa- ! lano tru d y w ykonyw ania wszelkich zjaw isk I w organizm ie, zjaw iska te, pow iadano sobie,
jpow inny zostać wyjaśnione przez współ
działanie znanych nam sił fizycznych i che
micznych.
Zbytecznem byłoby dodawać, że zjaw i
ska fizyjologiczne nie zostały w zadaw ala
ją c y sposób w yjaśnione przez przyjęcie w ra- chubę jed y n ie sił fizycznych i chemicznych, do dziś dnia jeszcze spotykam y w tćj dzie
dzinie w iedzy praw dziw e zagadki. A ja k sprzeczne były nadzieje uczonych w tym względzie, przekonać się łatwo z dw u na- stępujących cytat. W roku 1842 L ieb ig pi- | sał: „P rzyczyną siły życiowej nie je s t siła chem iczna, ani elektryczność lub magne- | tyzm; je st to siła posiadająca najogólniejsze
jwłasności w szystkich przyczyn ruchu, zmia- I n y formy*i składu m ateryi, siła szczególna, gdyż przejaw ia się tak, j a k żadna inna“. !
') Porówn. a rty k u ł p. N usbaum a p. t. „Nowsze p oglądy n a zjawisko śm ierci w żywej przyrodzie11.
W szechśw iat t. II, 1883, N r 33 i 34.
P raw ie w tyrm samym czasie, bo w r. 1844, botanik Schleiden pisze: „T ylko nieuctwro i lenistwo um ysłowe są p rzy teraźniejszym stanie nauk przyrodniczych rzecznikam i si
ły życiow ej, k tó ra m a wszystko zdziałać, wszystko objaśniać, a o której n ik t powie
dzieć nie umie, gdzie się ona kryje, ja k i po
dług ja k ic h praw działa. D ziki, nazyw a
ją c y lokom otywę zw ierzęciem żyjącein, nie
mniej je s t oświeconym od przyrodnika, ros- praw iającego o sile życiowej w organizm ie“ .
Co raz więcej przekonyw am y się, że taje
mnicze procesy życiowe d ają się w sposób łatw y objaśnić, bez uciekania się po pomoc do czynników nadprzyrodzonych, a choć i teraz jeszcze pomiędzy uczonymi odbyw a
j ą się spory— co p raw d a mniej nam iętne,—
niem niej jed n ak ogólnie panuje przek ona
nie, że wszystkie zjaw iska, odbyw ające się w natu rze, uda nam się sprow adzić do z ja wisk ruchu, ja k o do pierw otnej przyczyny wszelkich przejaw ów energii.
S yntetyczne otrzym yw anie zw iązków o r
ganicznych przy obecnym stanie nauki n a
leży do w ypadków powszednich, o sile ży
ciowej i-zadko rospraw iają uczeni, nie dzi
wna więc, że przy takim stanie kw estyi po
kuszono się o wyjaśnienie spraw y życia i śmierci ze strony chemicznej.
W roku 1875 Pfliiger poraź pierw szy po
łożył nacisk na konieczność przyjęcia różnic chemicznych pom iędzy protoplazm ą żyjącą i m artwą. PflOger, ja k o reform ator starych pojęć, nie długo czekał na uczniów, a z tych ostatnich Ivoew i B ok orny okazali się naj- w ytrwalszym i, gdyż najwięcej dostarczyli nam faktycznego m ateryjału , na którego podstawie dalsze spory i prace nie powinny zostać płonnemi.
Z kw estyja życia protoplazm y ściśle jest połączona kw estyja budow y białka, gdyż ono je st najistotniejszą składow ą częścią komorki roślinnej i zwierzęcej. Chemiczna n a tu ra tego tajem niczego zw iązku nie zosta
ła dotychczas dość ściśle określoną, lecz ba
dania L oew a i Bokornego posuw ają nas o znaczny k ro k naprzód w wyjaśnieniu j e go budowy.
P odług Ilu n ta ciała białkowe pow stają z wodanu węgla (cukru) i am onijaku, po
dług li. Sachssego z asparaginy i aldeliidów
kwasów tłuszczowych, wreszcie Schiitzen-
2 1 8 W SZECnŚA Y IA T.
N r 14.
b erg er uw aża je za złożone ciała, pow stałe z pochodnych m ocznika. W szystkie te teo- ry je nie zostały p o p arte wystarczającemu dow odam i faktycznem i, a poparcie tak ie je s t trudnem , ju ż chociażby ze w zględu na to, że w ciele roślinnem nie znajdujem y zw iązków , które, wychodząc z pow yższych teoryj, m oglibyśm y uw ażać za bespośrednio służące do utw orzenia białka. Nowe b ad a
nia Nagelego, dotyczące odżyw iania się grzybów , rzuciły odm ienne św iatło na sp ra wę syntezy białka. N iektóre gatu n k i g rz y bów są w stanie tw orzyć białko z zw iązków stosunkow o mało zaw iłej budow y chem i
cznej, ja k np. z octanu am onu, leucyny, as- paraginy, a w obecności am onijaku z cukru, m annitu, alkoholu butylow ego, gliceryny, kw asu octowego, bursztynow ego i in. Z te
go wnosić można, że od w szystkich tych, tak różnorodnych ciał, zostaje odłączona j e dna i ta sama g ru p a atom ów w celu użycia je j do zbudow ania cząstek białka. Zdaniem pp. L oew a i B okornego g ru p a owa składa się z czterech atomów, m ianowicie: jedn ego atom u węgla, dw u w odoru i jednego tlen u . G ru p a ta C H O H , pod w zględem ilości i j a kości atom ów identyczna z aldehidem kw a
su mrówkowego, w stępuje w re a k c y ją z amo- nijakiem dla utw orzenia białka. R eakcy ja tak a je s t przykładem kondensacyi, t. j . zja
wiska chemicznego, p rz y którem z. dw u ciał organicznych obok wody otrzym ujem y ciało no w e,bardziej złożone. P o k ilk ak ro tn ej k o n densacyi otrzym ujem y zaw'iły zw iązek b ia ł
kowy, którego budo wg autorow ie poddają ścisłej krytyce.
A ldehidy, zw iązki pośrednie pom iędzy al
koholam i i kw asam i tłuszczow em i, zostają otrzym ane z pierw szych przez utlenienie, a same, u tlen iają się dalej, dając kwasy. A l- dehid zaw iera o dwie części mniej w odoru od odpow iedniego alkoholu, a o 16 części mniój tlenu od odpow iedniego kw asu. O gól
nie możemy przedstaw ić w zór ald eh id u j a ko R. C O H , przyczem lite rą R oznaczamy g ru p ę atomów węgla i w odoru rozm aitą dla każdego aldehidu, gdy tym czasem g ru p a C O H je st ch arak tery sty czn ą d la aldehidów i w ystępuje w każdym z nich •).
<, T akie grupy atom ów, w ystępujące w pokrew nycli zw iązkach, nazyw am y r o d n i k a m i .
Zbudow aw szy teo ry ją aldehidow ej n a tu ry protoplazm y, Loew i B okorny starali się przedew szystkiem wyjaśnić istnieniem tej g ru p y atomów życie protoplazm y, a n astę
pnie dośw iadczalnie dowieść istnienia je j w żywej i nieobecności w m artw ej zarodzi.
Najczulszym odczynnikiem n a aldehidy są rostw ory soli srebra. A ld ehid y energi
cznie łączą się z tlenem przechodząc w kw a
sy, a od tleniając tym sposobem sole srebra, w ydzielają srebro metaliczne. D o doświad-
j
czeń swych Loew i B okorny użyć musieli takich tk an ek roślinnych, k tó re nie odzna
czają się zbytnią w rażliwością na w pływ y zew nętrzn e i któ ry ch budowa nie je s t zbyt skom plikow aną, by tym sposobem nie mieć w ielkich trudności przy spostrzeżeniach.
W aru n k o m tym najlepiej odpow iadały wo-
J
dorosty z gatu n k u Spirogyra. Zbadaw szy do
k ład n ie działanie odczynników na inne czę
ści składow e tych wodorostów jakoto: cukier, garb nik , mączkę, tłuszcz, przez szereg ż m u dnych doświadczeń zdołali autorow ie u n o r
mować rostw ory soli sreb ra, które p rzy da
n ych w arunkach najpew niej w skazyw ały obecność g ru p y aldehidowój w białku. R os
tw o ry te są nadzwyczaj roscieńczone, albo
wiem tkan ki S pirogyry przy silniejszej kon- centracyi rostw orów pod działaniem ich na
tychm iast obum ierały, choć jeszcze w tym względzie okazyw ały odporność większą niż inne rośliny. Z arzut, ja k ie niektórzy fizy-
| jologow ie reakcyi tej zrobili, musi upaść wobec całego szeregu porów naw czych ba-
| dań, w k tó ry m autorow ie wykazali, że ros- tw ór, z ja k im operow ali, przez żadną inną część składow ą tk an k i roślinnej nie mógł
| zostać odtlenionym .
Zachow ując się sceptycznie wobec tych doświadczeń, m oglibyśm y zapytać: czy nie zaw iera protoplazm a jakiegoś zw iązku do
tychczas nam nieznanego, k tó ry srebro z ros- tw oru wydziela? dlaczegóż koniecznie przy
ją ć , że g ru py alhehidow e dokonyw ają tego?
L ecz pom yślmy, że staw iając podobne kwe- styje, zapom inam y o tein, że nau ka stara się w yjaśniać ciem ne zjaw iska na zasadzie zna
nych faktów i że liczyć się m usimy tylko z obecnym stanem wiedzy. D okąd doszli- byśmy, gdybyśm y chcieli zaniechać tłum a
czenia pew nego spostrzeżenia na tój tylko
zasadzie, że w przyszłości mogą się zjaw ić
N r 14.
W S Z E C H ŚW IA T .219 pow ody, niedopuszczające tego tłum acze
nia?
L ecz pow róćm y do dalszych doświad
czeń. Loew i B okorny zabijali wodorosty w najrozm aitszy sposób i w żadnym razie po śmierci w tkankach czułym swym od
czynnikiem nie mogli dowieść obecności związków aldehidow'ych. Jed n ą porcyją umieścili przy dostępie pow ietrza w prze
strzeni zupełnie ciemnej i próby tej porcyi od czasu do czasu poddaw ali działaniu soli srebra. D ało się w ten sposób spostrzegać stopniow e um ieranie roślin w skutek głodu, a szesnastego dnia reakcyi zupełnie ju ż za
uważyć nie można było. In n a znów porcy- ja , na pow ierzchni osuszona, została umiesz
czona pod kloszem nad stężonym kwasem siarczanym i po 12 godzinach ju ż większa część kom órek nie okazyw ała ani śladu od- tleniania rostw oru srebra. T u um arły ro śliny przez wyschnięcie. Inne próby wy
konyw ali autorowde po zabiciu wodorostówr przez roscieranie w m oździerzyku, przez podwyższenie tem peratury lub w yładow a
nia elektryczne. Ś rodki znieczulające, ja k ; eter, chloroform po działaniu na Spirogyry także w yw ierały w pływ przew idziany.
Śmierć przez uduszenie zadaw ano wodoro
stom, w ystaw iając j e na działanie prąd u dw utlenku węgla lub wodoru. S iarkow o
dór, allcalija, kwasy, sole alkaliczne, sole m etali ciężkich, działając na badane rośliny zabijały j e też i w żadnym razie po śmierci wydzielanie srebra nie następowało. D alej poddano j e w pływ ow i całego szeregu ciał organicznych: kw asu karbolow ego, pikryno- wego, hydrochinonu, rezorcyny, pirogaliny, kw asu salicylowego, alkaloidów — we wszy
stkich razach z jednakow o pomyślnym re zultatem .
Nie wszystkie J e d n a k rośliny do podo
bnego badania się nadają, naw et nie wszy
stkie g atunk i wodorostów. U jem ne rezul
taty, otrzym ane p rzy działaniu rostw orem soli sreb ra na nie, dają się łatw o w ytłum a
czyć zb y t wielką w rażliw ością ich kom órek, które natychm iast po dotknięciu ich kroplą odczynnika obum ierają, zatracając zupełnie swą charakterystyczną budowę. Zm iany te dają się pod m ikroskopem badać. T ak sa
mo zachow uje się w rażliw a tkan k a zw ie
rzęca. T k an k i myszy i żaby daw ały uje
mne rezu ltaty , wymoczki natychmiastowo um ierają, co pod m ikroskopem wskazuje na
głe zaprzestanie ruchów i skurczenie się ich w kulkę. N atom iast znanym je s t fakt, że wyższe organizm y zwierzęce redu ku ją (odtleniają) w prow adzone do w n ętrza sole srebra, czego dotychczas wytłum aczyć nie można było. Spostrzeżenia te robiono przy sekcyjach nad zm arłym i w skutek chronicz
nego otrucia solami srebra.
W obec ty lu dowodów, przem aw iających za istnieniem w żyjącem białku g ru p alde- hidowych a nieobecnością ich w protoplaz- mie m artw ćj, Loew w yraża przypuszczenie, że samo życie protoplazm y polega n a inten
sywnym ruchu cząstek białka w skutek n ad
zwyczajnej energii g ru p aldehidow ych.
Śm ierć zaś n astępuje przez nagłe przem iesz
czenie atom ów w grupach lub samych grup.
N iektóre fakty, znane z fizyjologii, ju ż da
wniej kazały przypuszczać, że śm ierci to
warzyszy pew na zm iana układu cząsteczek i atomów. P rz y przejściu m ięśnia w stan tężca, a więc z stanu żywego do m artwego, następuje podwyższenie tem peratury, az d ru giej strony daje się dokładnie skonstatow ać reakcyja kwaśna mięśnia. Przeciw ko p rzy puszczeniu, że ruch życiowy w protoplaz- inie w ytw arza się w skutek zjaw isk utlenia^
nia można przytoczyć znane fakty, że niż
sze zw ierzęta i rośliny bez przystępu tlenu żyją przez dość długi czas w gazach takich, ja k azot i wodór, wydzielając p rzy tein dw utlenek węgla. Jeszcze w r. 1864 Kiihne wypowiedział m niemanie, że tlen n a jp ra wdopodobniej tylko podtrzym uje drażli- wość protoplazm y, ale nie je s t jej przyczy
ną. Zgodnie z tym poglądem w yjaśnia Loew „chemiczną przyczynę życia“ .
W m iarę w zrastania w ew nętrznego ruchu w ciele (przez doprow adzenie ciepła) wyra
sta też jego skłonność do roskładu, d o ł ą czenia się z ciałam i innem i. M ożna więc odw rotnie przypuścić, że ciała takie, ja k al
dehidy, doznające ju ż przy zw ykłej tem pe
raturze zmian chemicznych, posiadają nad zwyczajną ruchliw ość najm niejszych czą
stek lub pewnych g ru p atomowych. Może
my to sobie w następujący sposób w ytłum a
czyć. Istnienie wspólnej wszystkim alde- hidom grupy C O H , podlega grze sił pow i
nowactwa chemicznego z jednój strony tle
220
w s z e c h ś w i a t.N r 14.
n u do w odoru, z drugiej strony w ęgla do tlen u i w odoru. T len stara się połączyć z znajdującym się w pobliżu atom em wo
do ru , lecz siła pow inow actw a atom u w ęgla u siłu je przezw yciężyć tam ten ru ch i ja k o re zu ltat tycli dw u antagonistycznych p rz e jaw ó w energii atom owej otrzym ujem y silny ruch w całój grupie. Nie pozostają n a ru chy te bez w pływ u i inne g ru p y atomów, znnjdujące się w czynnem żyjącem białku.
T a g ru p a atomów7, w której skład wchodzą atom y azotu, niezbędnego dla istnienia b ia ł
ka, działa, w edług m niem ania L oew a, b a r
dzo pobudzająco na g ru p y aldehidow e.
W pływ y nadzw yczaj drobne, w y p row adza
ją c e atom y z ich w zględnego położenia, m o
gą w yw ołać ta k głębokie przem ieszczenia, że g ru p y aldehidow e zostają rozerw ane, z czynnego, żyjącego, białko staje się b ier- nem, martwCm ip ro to p lazm au m iera. W sk u tek przem ieszczenia atomów, będącego n i- czem innem , ja k wewTnętrznem utlenianiem , w ytw arza się ciepło i oto przyczyna pod
wyższenia tem p eratu ry p rz y obum ieraniu tkanek .
M ówiąc je d n a k o w pływ ach, pow odują
cych przem ieszczenie
A v z g l ę d n e g opołożenia atom ów stanowiących grupę aldehidowrą, po ruszam y się ju ż na gruncie nadzw yczaj chw iejnych hipotez. Ś rodki, k tórem i ros-
p o r z ą d z a o b e c n i e
wiedza
p r z y r o d n i c z azd a
j ą się
b y ćniew ystarczającem i, by p rzy ich pom ocy mieć w idoki stanow czego rosstrzy- gnięcia tej kwestyi.
Istnienie protoplazm y żywej nie zależy w yłącznie od istnienia g ru p aldehidow ycli w cząstkach białka, ale i od budow y samej protoplazm y i w tym w zględzie autorow ie też dostarczają dośw iadczalnych danych.
M ożemy uw ażać protoplazm ę ja k o m aszynę o nadzw yczaj kunsztow nej budow ie, w k tó rej cząstki białka zachow ują się względem siebie j a k zaw iły u k ład kół, a en e rg ija g ru p aldehidow ycli w yobraża poruszającą p arę.
jT a k samo j a k działanie m aszyny dw om a [ różnem i sposobami możemy w strzym ać, m ia
nowicie: gasząc ogień pod kotłem parow ym
jlub łam iąc koła i osi, ta k też protoplazm a może dwom a sposobam i być doprow adzoną do stanu m artw oty. Znosząc g ru p y aldeh i
dowe, zabijam y kom órkę, lecz w ew nętrzna budow a, t. j. względne położenie cząstek
b iałka, zostaje nienaruszona. T ak np. ko
m órki w odorostu S pirogyra, pozostając przez 10 m inut w jednoprocentow ym rostw orze kw asu cytrynow ego, zachow ują w zupełno
ści swą piękną budow ę — a je d n a k są m a r
twe, przestały asym ilować (przysw ajać ma- tery je odżywcze), oddychać i rostw orem s re b ra obecność g ru p aldehidow ych nie daje się dowieść. D ru g i w ypadek, polegający n a zachow aniu g ru p aldehidow ych lecz głę- bokiem zniszczeniu budowry protoplazm y je s t rzadszy. W ystępuje on p rzy działaniu niektórych trucizn, zwłaszcza alkaloidów . G dy zanurzym y kom órki S pirogyry w j e dnoprocentow ym rostw orze octanu s try chniny, budowa protoplazm y ulegnie takim zm ianom , że norm alne funkcyje życiowe odbyw ać się nie mogą, chociaż obecność g ru p aldehidow ych daje się jeszcze dowieść.
Najczęściej n atu ralnie p rzy śm ierci ma m iej
sce jednoczesne zanikanie budow y proto
plazm y i g rup aldehidow ych. N ależałoby, opierając się na tein, odróżniać „siłę życio
w ą" i „życie". S iła życiowa przedstaw ia nam je d y n ie kinetyczną energija atom ów w grupach aldehidów , gdy życie pojm ować należy ja k o wypadkowy rezultat, który zo
staje osiągnięty p rzy pomocy tej siły przez zaw iłą budowę protoplazm atyczną. W ten sposób zrozum iem y, że nietylko zniszczenie owćj energii, ale i zakłócenie zw iązku po
m iędzy cząstkam i czynnego b iałka może przerw ać życie, w tedy naw et, gdy ta en er
gija jeszcze istnieje.
P o w racając obecnie do początku a rty kułu, zapytajm y: po czyjej stronie słusz
ność? Czy zdołaliśm y sprow adzić najm niej dla um ysłu ludzkiego dostępną zagadkę ży
cia organizm ów do zw ykłych zjaw isk che
m iczny cli lub, m ówiąc ogólniej, m echanicz
nych? Czy też spraw y życiow e zaw ierają w sobie ,,coś“ dla nas tajem niczego, nieu
chw ytnego, czego obecny stan wiedzy przy rodniczej wyjaśnić nie zdoła? T rzeb a przy znać, że odpowiedź stanow cza tu tru d n a i o ile się zdaje, dotychczas naw et niemoże- bna. F izy jo lo g ija kryje w sobie mnóstwo zagadnień, których rozw iązanie pozosta
w ione je s t przyszłości. P y ta n ia „dlaczego",
„jak ", z którem i badacze przystępują do kw estyj now ych, w w ielkiej ilości w ypad
ków nie zostały rosstrzygnięte. Lecz m o
W SZ EC H ŚW IA T .
221 żemy śmiało powiedzieć, że droga, po któ
rej kroczy nauk a do w yśw ietlenia tych kwe- styj, nie je st fałszywą. T ak śm iałe domy
sły i kom binacyje, oparte na pewności d a
nych dośw iadczalnych, ja k tego przy k ład mamy, w badaniach Loew a i Bokornego, muszą wyw rzeć dodatni w pływ n a rozwój odnośnego działu nauki.
Towarzystwo Ogrodnicze.
P o s i e d z e n i e s z ó s t e K o m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyło się d n ia 18 J M arca 1886 roku, w lokalu Tow arzystw a, o godzinie T1/* wie
czorem.
1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został o d czytany i przyjęty.
2. Prezes K omisyi d r Szokalski oznajm ił obecnym, że otrzym ał list od p. E razm a Majewskiego, w któ
rym ten ostatni prosi go o wezwanie do w spółudzia
łu członków T ow arzystw a w pracy nad słownikiem h istoryi n atu raln ej, n ad ukończeniem którego p ra
cuje p. M ajewski. W iadom ość udzielona w yw ołała dyskusyją, w k tó rej przyjm ow ali udział: prezes To
w arzystw a p. Aleksandrowicz i p. Deike. N a w nio
sek prezesa A leksandrow icza postanowiono część p ra c y p. Majewskiego odczytać na jednem z nastę
pnych posiedzeń Tow arzystw a, gdyby zaś spraw a w ym agała więcej czasu, lub była zbyt speeyjalną, to zebrać oddzielne posiedzenie w yłącznie do zajęcia się rospatrzeniem opracow anej części słownika.
3. P. Grosglik mówił o poszukiw aniach sw ych nad budową i rozwojem nerk i u ry b . N aprzód p. G. wy
łożył tre ść swej pracy, umieszczonej w Zool. Anz.
N r 207 pod ty tu łe m „ Z u r M orphologie d er Kopfnie- re der Fische“ , w której doszedł do wniosku, że tak zwana n erk a głowowa (p ronephros) ry b kostnoskie- letow ych, u d ojrzałych okazów zanika i nie m a nic wspólnego z ic h ap a ra te m moczowym, ja k dotąd przypuszczano. N a m iejscu n e rk i głowowej rozwi
ja się tk an k a, k tó rą au to r porów nyw a z gruczołem nadnerkow ym w yższych zw ierząt, w łaściw ie zaś z w arstw ą korow ą tego gruczołu; w arstw a zaś środ
kowa (m edularna) leży w ty ln ej części n erk i (meso- nephros). N astępnie p. G. zbijał zarzuty, robione m u w tem że piśm ie przez prof. E m ery, którego b a d an ia p. G. w ostatniej swej p racy obala i dodaje, że prow adzone przezeń dalsze badania nad n e rk ą in n ych ry b kostnoskieletow ych w zupełności potw ier
dzają powyższe jego wnioski. W dalszym ciągu za
stan aw ia się p. G. n ad budow ą n erk i m inoga (Pe- trom yzon fluviatilis), w której p rzednia część, t. j.
n erk a głowowa -wbrew dotychczasowym przypusz
czeniom przedstaw ia się, według badań p. G., zupeł
nie zredukow aną i składa sig z cienkiej taśm y z tk a n ki łącznej. Co się zaś tyczy ty ln ej części nerki m i
noga czyli ta k zw. m esonephros, to autor potw ier
dza badania Meyera, obalone przez F u rb rin g era, a polegające na tem , że n e rk a m inoga posiada tylko jeden kłębek M alpighiego (glom erulus) z każdej strony, na brzusznej stro n ie n erk i nad tę tn ic ą n e r
kową leżący i w torebce Bowm auna zaw arty. Do tej to reb k i o tw ierają się liczne rureczk i moczowe zapomocą lejków, z n abłonka rzęsowego złożonych.
Z budow y kłębka w nioskuje p. G., że tw orzy się on zapewne w skutek zrastania w ielu oddzielnych kłęb
ków, co je s t jed y n y m przykładem w g ru p ie k rę gowców.
4. P. Znatow icz przedstaw ił zgrom adzonym opis przyrządu, w któ ry m obecnie przesyłają skroplony dw utlenek węgla. Opis ten znany je st czytelnikom W szechśw iata z arty k u łu , zamieszczonego w N r 13.
Na tem posiedzenie ukończonem zostało.
Korespondencja Wszechświata,
Warszawa^ .‘11 Marca lk»6 r.
Z nana je st akuratność w term inach w ędrówek bo
ciana; za pierw szy te rm in pojaw iania się tego p tak a z wiosny, uw ażany je st pow szechnie dzień Świętego Józefa (19 M arca), w w iosny zaś więcej spóźniono przybyw a dopiero około 26 t. m. i dzień te n nazna
czany jest powszechnie za te rm in ostateczny. T ra fiają się jednak wiosny tak spóźnione, że się bocian pojaw ia dopiero w k ilk a dni później po ty m osta
tnim term inie, ja k to m iało miejsce za mojej pam ię
ci w roku 1843. Pod jesień zaczynają sig grom a
dzić w połowie S ierpnia i zw ykle 20 tego m iesiąca razem odlatują, a pojedyńcze stare osobniki tu łają się jeszcze przez kilka dni, a naw et niekiedy przez parę tygodni, co można przypisać tem u, że szukają spóźnionych m łodych z okolic więcej północnych aby im przew odniczyć w dalszej podróży. Opusz
czają one nasze strony w takiej porze, że jeszcze przez parę tygodni m iałyby dosyć żywności.
Lecą na zimę do Sudanu i bardzo rzadko można spotkać bociana w tej porze w północnej Afryce.
W powrocie praw ie jed n y m ciągiem przybyw ają w okolice lęgowe. P. A lleou obserw ując przez lat kilka przeloty ptastw a wędrownego przez Bosfor, zauważył, że ptaki przelotne nie zatrzym ują się po przebyciu morza, lecz w prost podążają w g łąb E u
ropy. U w szystkich b ity ch na takim przelocie cały kanał pokarm owy jest zupełnie pusty i p tak i wcale o pożyw ieniu w ciągu podróży nie myślą, dlatego też obok stad gołębi, kaczek, żóraw i, bocianów i t. p.
lecą najspokojniej drapieżne wcale ich niezaeze- piając.
2 2 2 W S Z E C H ŚW IA T .
N r 14.
D la w iedzącego to w szystko dziw ną się w ydaw ała wiadom ość zam ieszczona w k u ry je ra c h w arszaw skich w L u ty m r. b., o pojaw ieniu się sześciu b o cia
nów w okolicach Żółkiewki, a następnie zatrzy m a
niu się ich w Olchowcu. W idząc, że ta wiadom ość je s t niepraw dopodobną, nie zw racałem n a n ią uwagi, lecz gdy w p arę tygodni potem K u ry jer Codzienny pow tórzył podobną w iadom ość, że sześć bocianów p rzyleciało do Osmolić, o dwie m ile od L u b lin a, w śród pory śnieżnej i ciężkiej i ta k b y ły osłabione, że p. Stadnicki, w łaściciel Osmolić, kazał je zabrać do budynków i żywi je do lepszych czasów.
W iadom ość ta, nib y dokładniejsza od poprzedniej nie zasługiw ała także na w iarę, z uw agi jed n ak , że ktoś j ą może zanotować, a n o tatk a t a po p ew nym czasie może posłużyć do podania fak tu za rzeteln y i w prow adzenia w b łąd n iepotrzebny, postanow iłem spraw dzić tę okoliczność; napisałem więc w obie okolice do przyjaciół, prosząc ich o spraw dzenie n a m iejscu. N aprzód otrzym ałem odpow iedź z pod Osmolić, w k tó rej pow iedziano, że p. Stadnickiego niem a już od trzech m iesięcy w dom u, a dzierżaw ca i rządca, zapew niają, że bocianów ta m n ik t nie w i
dział. W p arę dni później dostałem odpowiedź z Olchowca, podobnej treści; bocianów ta m w cale nie było, mówiono tylko, że k tó ry ś z w łościan m iał w idzieć bociana z opalonem i skrzydłam i w początku L utego, gdy jeszcze śniegu niebyło, n a łące p rzy źródlisku, lecz n ik t nie m ógł w skazać człowieka, k tó ry to m iał widzieć.
t
V. Taczanowski,I
Y a n za w a , 31 Marca,
1886 r.W K uryjerze W arszaw skim N r 82a z d n ia 23 M ar
ca b r., znajdujem y streszczenie podanej w N r 12 W szechśw iata, w zm ianki o g ra n a ta c h Ilard en a.
Iied ak cy ja K u ry jera p rz y p o m in ająca często słusz
n y najzupełniej zwyczaj podaw ania ź ró d ła , z k tó re go in n e pism o daną w iadom ość zaczerpnęło, ty ra razem o zachow aniu go zapom niała. P rzeciw nie, za stosowne uznano zaopatrzenie w zm ian k i o g ra n a ta c h firm ą zagraniczną, co gorsza, nieistniejącą.
Ustęp, o k tó ry nam ch o d zi b rzm i w K uryjerze:
wiadomość p odana o ty ch g ra n a ta c h w ,,1’harm . chem . H an d .-b latt‘‘. Pism o, noszące te n ty tu ł n ie istn ieje, a przytoczenie go możem y sobie jed y n ie w ytłum aczyć błędnym dom ysłem spraw ozdaw cy K uryjera, k tó ry zacytow any przez W szechśw iat t y t u ł czasopism a „P h arm . C. H. 26, 447“ t. j. P h a r- m aceutische C entrallhalle, w te n sposób za stoso
w ne uznał rosszerzyć.
D alej, zestawienie isto tn ej w artości ow ych g ra n atów z ceną n a nie nałożoną, wogóle w P h arm . C. H. się nieznajduje, lecz dodano je ty lk o do w zm ian
ki w W szechświecie podanej.
Rzecz cała je s t drobną, a jed n ak , je ś li chodzi o za
sadę, liczyć się z n ią należy, tem bardziej, że pism o nasze nie piewszy raz je s t bezim iennem źródłem , z którego czerpią inne.
St. Pr.
KBONfKA NAUKOWA.
FIZY JO LO G IJA .
— B a d a n ia nad zatruciem przez siarkow od ór, p o d ję te przez pp. P. B rouardel i P. Loge na psach, w y
kazują, że rozróżniać należy dwa rodzaje zatrucia.
Śm ierć następuje albo nagle w skutek oddziaływ ania n a ośrodki nerw owe lub powoli, w tedy zjawiskom spow odowanym przez p odrażnienie nerwów to w a
rzy szą inne, któ re au to r o wic przypisują duszeniu.
P rzeb ieg z a tru cia zależy od stosunku ilościowego siarkow odoru w pow ietrzu w dychanem . Pies zdechł np. po upływ ie dwu m in u t po w dechnięciu 5 l po
w ietrza zaw ierającego na 100 l — 2 1 siarkow odoru, in n y pies zdechł w 3/4 godziny, wdechnąwszy 100 Z pow ietrza, zaw ierających 0,5 l siarkow odoru. Mniej zatem bezw zględna ilość, aniżeli ilościowy stosunek siarkow odoru w pow ietrzu, m a przy zatruciu zna
czenie. (Chem. Z tg. 1885, str. 1289).
S t. Pr.
— W ym iary pow ierzchni oddechowej c ia ła ludzkiego.
P. M arek See przedstaw ił niedaw no A kadem ii lek ar
skiej w P aryżu re z u lta ty pom iarów dróg oddecho
w ych człowieka; w edług ty c h badań objętość p rze
wodów oddechow ych wynosi 125 centym etrów sze
ściennych, całkow ita zaś objętość p łu c 3'/a litra; po
nieważ litr czyni 1000 centym , sześć., przeto na o bjętość pęcherzyków płucnych pozostaje 3 350 centym , sześć. P rom ień pęcherzyka płucnego w y
nosi średnio 0,1 m ilim etra, objętość jego przeto czy
ni około 0,003 mm sześć., w zestawieniu przeto z po
wyżej znalezioną ogólną objętością pęcherzyków p łu c n y c h w nieść m ożna, że ilość ty c h pęcherzyków dochodzi około 1100 m ilijonów . P rzy prom ieniu 0,1 min pow ierzchnia jednego pęcherzyka wynosi 0,125 m ilim e tra kw adratow ego, pow ierzchnia przeto w szystkich 1100 milijonów pęcherzyków czyni prze
szło 130 m etrów kw adratow ych, co przechodzi oko
ło 90 razy pow ierzchnię ciała ludzkiego,