• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, d. 4 Kwietnia 1886 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, d. 4 Kwietnia 1886 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

l M 14. Warszawa, d. 4 Kwietnia 1886 r. T o m V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

W W arszaw ie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z p rze sy łk ą pocztową: rocznie „ 10

półrocznie „ 5

P renum erow ać m ożna w K edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k raju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J . A leksandrow icz h. dziekan Uniw., mag. Ii. Deike, mag. S. K ram sztyk, Wł. Kwietniewski, J. N atanson,

D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek związek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/2,

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

A dres IRedalsicyi: Podw ale 3STr nowiy.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ."

M a n i o k .

(2)

210

w s z e c h ś w i a t.

N r. 14.

TK ZE Z

J a n a S ztolcm ana.

M aniok należy do najużyteczniejszych roślin k rajó w zw rotnikow ych, a pomimo to wiele osób wie zaledw ie o je g o istnieniu, niem ając pojęcia o samćj roślinie i o po­

żytku, ja k i przynosi. K ażdy praw ie sły­

szał lub naw et probow ał osławionej t a p i o ­ k i , którą, ostatniem i czasy w prow adzono w E uropie ja k o pokarm bardzo pożyw ny i łatw ostraw ny, a je d n a k nieliczne tylko osoby wiedzą, że ta cenna kasza z m anioku się w yrabia. W szyscy wiedzą,, że tapiokę zza m orza przyw ożą, lecz nie m ają pojęcia o roślinie, k tó ra j ą w ydaje; po większej czę­

ści m ięszają j ą z s a g ó w przekonaniu, że to z jak ićjś palm y w yrabia się k ru p y tapio­

ko we.

M aniok pod względem użyteczności stoi n a rów ni z kartoflem , bananem , pszenicą lub ryżem . Czem je s t kartofel d la m ieszkań­

ców um iarkow anych stre f now ego i starego świata, tem je s t m aniok lub w łaściw ie yu- k a ') (M anihot) dla okolic gorących P o łu ­ dniowej i Środkow ej A m ery k i. D w a są gatunki m anioku, a m ianow icie y u c a (M a­

n ih ot palm ata lub M. aipi) i y u c a b r a v a (M anihot uti'issim a). Zajm iem y się każdym zosobna.

Y uka słodka (M anihot p alm ata) stanow i bardzo ważną, niem al niezbędną roślinę w życiu m ieszkańca gorących s tre f A m ery ­ ki, a choć do E u ro p y nie udało się je j w pro­

wadzić dla zbyt ostrego klim atu, zato A fry ­ k a skorzystała z tego dobrodziejstw a, gdyż wiem y z opisów podróżników współcze­

snych, że głów nem pożyw ieniem m urzynów nad Congo je s t właśnie ta d rogocenna ro ­ ślina. Y uca w yrasta w drzew ko o łodydze w ęzłow atój, rozgałęziającej się często od sa­

mego korzenia; ku górze cienkie szypułki nieliczne, dość duże, palczaste liście o po­

w ierzchni gładkiej. K orzeń tej rośliny p rz y b ie ra znaczne rozm iary i stanow i w ła­

śnie część ja d a ln ą rośliny. K ażdy k rz ak posiada kilka takich korzeni, który ch waga (biorąc każdy zosobna) wynosi z wy kle p a­

rę funtów , w yjątkow o zaś dochodzi przy bard zo dobrym gruncie do 25 funt., ja k to się trafia w dolinie Sesuya, jednego z dopły­

wów górnego M arańonu *). Często więc jed en k rz ak dostarcza dwudniow ego poży­

w ienia dla całej rodziny. K orzeń y uk i p rzy ­ pom ina nieco kształtem i kolorem naszą, czarną rzodkiew —posiada dość grubą, bru-

• n atn ą skórę i biały środek, zaw ierający m a­

sę krochm alu.

Y uk a sadzi się w takich okolicach, gdzie jeszcze świeże dziewicze g ru n ty nie wym a­

gają żadnej upraw y. C ała więc m anipula- cyja sadzenia ogranicza się na zrobieniu ko­

lein skośnej dziury, do której w tyka się k a­

w ałek łodygi, obejm ujący trz y węzły czyli dw a oczka. Jed e n koniec pozostaje nad ziemią. W ten sposób sadzona y uka doj­

rzew a rozm aicie, stosownie do średniój tem ­ p e ra tu ry miejscowości. I ta k w częściach P e ru najgoi-ętszych, to je s t na Pom orzu, i w kotlinie A m azonki w ystarcza sześć mie­

sięcy do zupełnego dojrzenia m anioku, gdy tymczasem w górskich regijonach n a g ran i­

cy k u ltu ry yuki, czyli na 6000' nad pozio­

mem m orza, roślina ta potrzebuje dw u lat zanim korzeń dojdzie. Zresztą m aniok sa­

dzony na tej wysokości, posiada praw ie za­

wsze korzeń niew ielki, odznaczający się tw ardością i obfitością drzew iastych włó­

kien, których naw et długie gotowanie zm ięk­

czyć nie może. W yjątkow o je d n a k trafiają się miejscowości wysoko położone, a p rod u­

kujące m aniok w doskonałym gatunku. Do takich należy w spom niana dolina Sesuya, licząca 5500' nad poz. m orza, oraz pobli­

ska dolina H uayabam ba, leżąca w systemie rzeki H uallag i. Obie te doliny praw dopo­

dobnie w skutek osobliwego topograficzue-

*) Y u k a nazw a in d y js k a m anioku, używ ana ') Sesuya leży w pófuocnem Peru, w departam en- w P eru , Boliw ii, E kw adorze i K olum bii. cie Amazonas.

(3)

N r. 14.

2 1 1

go położenia m ają średnią tem peraturę wyż­

szą. od innych miejscowości, leżących na tymże poziomie, a alu w ijalne g runty, które w dolinie H uayabam ba stanow iły niegdyś dno jezio ra, zdają się być szczególniej po­

myślne dla rozw oju m anioku.

Y uka je st sm aczną tylko wtedy, gdy się j ą spożywa tegoż samego dnia, a conajpóź­

niej następnego po w yjęciu z ziemi; w p rze­

ciw nym razie staje się tw ardą, drzew iastą i wym aga długiego gotow ania, a smak je j ju ż nie je s t nigdy tak przyjem ny, ja k świe­

żo z ziemi w yjętej. Z w ykle podają ją pe- ruw ijanie n a stół albo ugotowaną, albo upieczoną na węglach i wówczas chleb pszenny zastępuje; nadto je d n a k służy do przyrząd zania m nóstwa potraw , których tu wyliczać nie będę. Na nizinach znów am a­

zońskich, dzicy lub napół dzicy indyjanie przyrządzają z niej ulubiony swój napój, zw any m a s a t o , a używ any powszechnie przez leśnych mieszkańców amazońskiej ko­

tliny od Boliwii p o K o lu m b iją. W edług Re- clusa ‘) indyjanie P anam y i D arienu znają także, jeg o użycie. W strę tn y sposób p rzy rzą­

dzania tego napoju zasługuje na wzmiankę.

O brane korzenie m anioku gotuje się, a na­

stępnie rozgniata w długich, drew nianych korytach p rzy pomocy drew nianych tłucz­

ków. T a k rozgniecioną yukę, żują nastę­

pnie indyjanki i w ypluw ają wraz ze śliną do naczynia zw anego b o t e a (niecka). Zżuty maniok m ięszają z resztą rozgniecionego ko­

rzenia i poddają ferm entacyi, a otrzym aną papkę używ ają do przyrządzenia napoju:

dość je s t trochę takiej masy rosprow adzić w zimnej wodzie, aby otrzym ać bardzo przy­

jem ny (sic) napój. K ażdy indyjanin wy­

bierający się w drogę, czyto ja k o b o g a ( wioślarz), czy ja k o c a r g u e r o (trag arz)—

bierze ze sobą zapas masatowej p apki i za żadne pieniądze z dom u się nie ruszy, póki całego zapasu nie m a przygotow anego.

O czyw ista rzecz, że i żadne święto indyjskie nie obejdzie się bez ulubionego masato.

K onsum cyja zaś tego napoju tak je s t wiel­

ką u leśnych indyjan, że kobiety indyjskie

są zajęte niem al ciągle żuciem manioku, i spełniając jednocześnie inne roboty gospo­

darskie. W ielem razy zachodził do chat indyjskich w M aynas (nad rzeką H uallagą),

i

zawsze spotykałem pośrodku wielką nieckę, którą gospodyni napełniała stopniowo prze­

żutym maniokiem.

In dyjanie są zawsze bardzo gościnni, lecz, niestety, gościnność swoję m anifestują za­

wsze podaniem czarki masato. M ożna so­

bie wystawić zakłopotanie tych osób, które poraź pierw szy dostaną się do k ra in y masa- to, gdyż etykieta in d y jsk a wymaga, aby po­

dany sobie napój wypić do dna. Jeżeli gość okaże w stręt, a co gorzej odmówi wy­

picia m asato, je st to najw iększą obrazą dla indyjanina. W ów czas nie liczmy ju ż w ię­

cej na niego, gdyż mam y w nim n iep rzyja­

ciela. Jeszcze przed moją podróżą na wschód P e ru często myślałem, j a k j a sobie poradzę w danym razie, w ydaw ało mi się bowiem niepodobieństwem, abym mógł wziąć do ust rzecz tak obrzydliwą. Zbliska je d n a k wszy­

stko w ydaje się inaczej i mój debiut odbył się niespodzianie łatw o. W podróży mojej z M oyobam ba do B alza-G uerto m iałem za tow arzysza niejakiego p. Rios, ku pca z B al- za-Lruerto. C zteredniow ą podróż odbyw a­

liśmy pieszo w okolicy nadzwyczaj urw istej i niedostępnej. Pew nego dnia, spuściwszy się na dno wąwozu, spostrzegliśm y grupę indyjan trag a rzy , zajętych właśnie przy rzą­

dzaniem masato p rzy strum ieniu. Rios, przyzwyczajony od dziecka do tego napoju, w ziął natychm iast czarkę, a podając mi ją , rzekł: „sprobuj-no p an“ . P ić mi się chcia­

ło, a napój wcale ponętnie wyglądał; nie pam iętało się też, w ja k i to sposób p rz y rzą­

dzony został. W ziąłem więc czarkę, w y­

chyliłem do dna i... poprosiłem o drugą. O d tego czasu stałem się w ielkim zw olennikiem masato. A dodać muszę, że wszyscy bez w yjątku europejczycy, podróżujący po tych odległych krainach, bardzo ten napój lubią.

N aw et sław ny lejtenan t W yse, głów ny ini- cyjator kanału panamskiego, w podróżach swych po D arienie (P anam a) nie pom ijał nigdy okazyi napicia się tego przyjem nego napoju ').

') P a trz : A rm and Reclus. P anam a e t D arien.

P aryż, 1880. i) P atrz A rm and Reclus. loc. c.

(4)

2 1 2 W S Z E C H Ś W IA T .

N r 14.

P y ta łe m m iejscowych, dlaczego nie p o d ­ d ają w prost ferm entacyi rozgniecionego w m oździerzu m anioku; odpowiadano mi, że ferm entacyja nie je s t nigdy tak kom pletną, j a k p rzy w spółudziale śliny. W podobny sposób indyjanie kotliny amazońskiej p rz y ­ rząd zają masato z owocu pew nej palm y, zwanój pishuayo (G uilielm a speciosa).

O prócz w ym ienionych użytków , m aniok słodki daje jeszcze doskonały krochm al, któ­

ry w m edycynie więcój je s t cenionym od kartoflanego.

Jedyny m nieprzyjacielem m anioku po­

m iędzy owadami zdaje się być m rów ka, zw ana przez m iejscow ych „h o rm ig a -arrie - r a “ (Oedocoma), k tó ra w ycina liście i do swych m row isk zanosi, niszcząc tym sposo­

bem roślinę, Zato między czw oronogam i znajdujem y dw a gatunki, a mianowicie agu- ti (D asyprocta) i paca lub p ik u ru (Coeloge- nys), które za k rad a ją się na pola m anioko­

we, w yrządzając znaczne szkody. K ażde z tych zw ierząt nie je st w stanie zjeść naraz całego korzenia, lecz odgrzebując coraz to nowe, sprow adzają uschnięcie drzew ek, k tó ­ rych korzenie zostają odkryte. T o też k r a ­ jow cy wypowiedzieli w ojnę szkodnikom , tę ­ piąc j e bronią lu b potrzaskam i.

D ru g i g atu nek m anioku zwie się yuca brava *) (M anihot utilissima), posiada bo­

wiem korzeń jad o w ity . M atery ja je d n a k tru jąc a (kw as pru sk i) je s t na szczęście b a r­

dzo lotną, tak, że w ystarcza wysuszenie, wy­

gotow anie, lub naw et proste w ystaw ienie na pow ietrze w ciągu 24 godzin* aby pozba­

wić korzeń jego tru jąc y ch własności. T en to właśnie g atu n ek służy do w yrab iania ta ­ pioki, k tó ra się cieszy obecnie takiem uzna­

niem w E urop ie, że ją naw et raczą fałszo­

wać. T apioka lub f a r i n k a brązy lijczy- ków przy rząd za się w sposób następujący:

P rzem y ty korzeń ściera się na tarce, a n a­

stępnie poddaje silnem u p raso w aniu dla usunięcia trującego soku, poczem suszy się go n a gorących płytach. O trzym an a w ten sposób farinka roschodzi się po całym św ie­

cie. W B razylii n ad A m azonką, użycie ta ­ pioki je st bardzo rospowszechnionem , o czem się m ogłem naocznie przekonać. K ażdy z jedzących posiada n a spodku trochę k ru p m aniokowych, k tóre dom ięszywa do wszyst­

kich bez w yjątku potraw . Użycie je d n a k tapioki w P e ru i E kw adorze je s t bardzo ograniczone, tam bowiem yu k a słodka i b a­

nan głów ną grają rolę.

Zapew niano mnie w M aynas, że dzicy in ­ dyjanie k otlin y am azońskiej jed zą gotow a­

ne liście m anioku, p rzyrządzając rodzaj k a­

puśniaku bez soli, nie um iano m nie je d n a k objaśnić, którego g atu n k u do tego używ ają.

Przypuszczam , że to m uszą być liście yuki słodkiój, którój korzenie używ ane są przez tychże ind yjan n a wyrób m asato, pochłania­

ją c y całą produkcyją manioku.

0 WZAJEMNEJ ZALEŻNOŚCI

WIELKICH f f l l l M PB1YR0D P

Mowa B. Clasinsa,

p r z e ło ż y ła

M a r c e l l a Z a ł u s k a .

O wiele więcej, niż w epokach ubiegłych ujaw n iła się w ostatnich czasach dążność do w ykrycia w ew nętrznego zw iązku między różnemi siłam i, lub raczej różnemi czynni­

kami przyrody. Jeszcze w niedalekiej prze­

szłości czynniki, którem i n atu ra swą d ziałal­

ność w yw iera: św iatło i ciepło, m agnetyzm i elektryczność, rospati'yw ane były o drę­

bnie, niezależnie jed n e od drugich. O bser­

w owano rodzaj działania danego czynnika i starano się je objaśnić zapomocą przyp usz­

czeń, zgodnych z pojęciam i panującem i w danym czasie, bynajm niej nietroszcząc się jednocześnie o inne czynniki. W krótce za-

') U eber den Zusam m enhang zwischen den gros- ') B ravo—zDaczy po hiszp. odważny, a tak że zły, sen .Agentien der N atu r. von K. Clausius, Bonn,

dziki. j 1885.

(5)

N r 14.

W SZ EC H ŚW IA T .

213 częly się w ykazyw ać coraz bardziej i podo­

bieństwa, ja k ie zachodzą, w zachow aniu się różnych czynników , a k tóre nie mogą być w ynikiem przyp adku, poznano, że w dzia­

łaniach swych naw zajem na siebie w pływ a­

j ą i że naw et przez działanie jednego czyn­

nika w ywołanym być może drugi. Z tego wszystkiego m usiał w ypłynąć wniosek, że nie mogą one być niezależnemi, że przeci­

w nie zw iązane są w pew ien sposób; n a czem ta ich łączność polega i w ja k i sposób roz­

maitość zjaw isk należy sprow adzić do mo­

żliwie jed n ak ich przyczyn, oto zadanie, któ­

re narzuciło się badawczym umysłom.

Je st ono ju ż w znacznej części rozwiązane;

ostatniem i czasy szczególniej zrobiono w tym kieru n k u ważny postęp, obfity w następ­

stwa; nie w ypow iedział on jeszcze w praw ­ dzie ostatniego słowa, potrzebuje naw et pe­

wnych w yjaśnień, aby mógł być przedsta­

wionym ja k o fakt spełniony, mimo to zasłu­

guje ju ż na ogólną uw agę.

Z tego to pow odu chw ila obecna wydaje mi się bardzo stosowną do rzucenia wstecz okiem na dotychczasowe usiłow ania, czynio­

ne w celu uproszczenia poglądów na przy­

rodę.

A by w yjaśnić różne czynniki, z których każdy działalność sw ą w odrębny przedsta­

w ia sposób, chwycono się środka najprost­

szego, wyobrażono sobie, m ianowicie, że te czynniki polegają na istnieniu pew nych w ła­

ściwych m ateryj. Przyjm ow ano zatem istnie­

nie m ateryi św ietlnej, m ateryi cieplikowej, dw u m ateryj, a raczej płynów elekrycznych i dw u m agnetycznych. P rzypisyw aniem każ­

dej z tych m ateryj dowolnych własności, starano się objaśnić sposób działania każde­

go czynnika i otrzym ano na tej drodze wy­

starczające dla pierw otnych w ym agań wy­

obrażenie o istocie ich i o zjaw iskach w przy­

rodzie, przez nie wywołanych. W eźmy n ajpierw pod uw agę św iatło. U w ażane ono było w daw nych czasach za m ateryją, try ­ skającą z ciała świecącego, np. ze słońca we w szystkich kierunkach; m ateryja ta m ia­

ła się składać z bardzo m aleńkich ciałek, w yrzuconych przez ciało świecące z w ielką siłą i biegnących dalej w kieru nku prosto­

linijnym . C iałka te m iały być bez poró­

w nania mniejsze, niż atom y ciał ważkich i w skutek tego m iały własność przeciskania

się nietylko przez próżnię, ale i przez m a­

teryj e ważkie o znacznej gęstości, j a k np.

przez szkło lub wodę. C iałka te przenika­

ją c do naszego ok a, m iały wywoływać w niem wrażenie, k tó re nazywam y widze­

niem.

A le ju ż w X V II wieku genijalny H uygens przeciw staw ił temu ogólnie przyjętem u po­

glądow i teory ją inną. P orów nał on światło z głosem. N a ciele dźwięczącem widzieć można, po większej części golem ju ż okiem, że się ono znajduje w stanie ruchu d rg ają­

cego—stąd łatw o było wnieść, że te drgania udzielają się otaczającem u je pow ietrzu i roschodzą się w niem we w szystkich kie­

runkach pod postacią zgęszczeń i rozrze- dzeń, zapoinocą któ ry ch ruch ciała dźwię­

czącego dochodzi do naszego ucha. ‘ o e

Podobnie, mówi H uygens, zachow uje się i ciało świecące, ono także znajduje się w stanie ru c h u drgającego, nie d rg a wszak­

że całą swą masą, ale atom y jego d rg a ją od­

dzielnie. T e drgania, które z n atu ry rze­

czy muszą być o wiele m niejsze i szybsze niż d rg an ia całych ciał, muszą się udzielać rów nież otaczającem u j e środkowi i w nim roschodzić pod postacią fal. Za taki śro­

dek nienależy bynajm niej uważać pow ietrza, ani żadnego innego gazu, bo gazy ja k o skła­

dające się z atomów ważkich, do rosprze- strzeniania drgań tak drobnych m ają cząst­

ki zbyt wielkie. Należy raczej przypuścić istnienie innej substancyi, o wiele delika­

tniejszej, napełniającej cały wszechświat i przenikającej wszystkie m ateryje ważkie:

śubstancyją tę nazw ano „eterem “.

D rogą tą doszło się do szczególniejszego rezultatu: usunięto przyjętą w d o ty chcza­

sowej teoryi m ateryją świetlną, ale nato­

miast wprow adzono inną, konieczną dla przenoszenia drgań świetlnych. T o też z te­

go punktu widzenia nie można było powie­

dzieć, aby nowa teo ryja prostszą była niż daw na. W yższość je j je d n a k okazyw ała się w tłum aczeniach oddzielnych zjawisk.

Ju ż sam H uygens w yprow adził z tej teo­

ry i różne zasadnicze praw a światła, między innem i p raw a odbicia i załam ania i to z ta­

ką pewnością i wytwornością, że n ic nie p o ­ zostaw iały do życzenia. P o d ał on też dla zjawiska, o wiele więcój zawiłego, dla po­

dwójnego załam ania św iatła, sposób grafi­

(6)

214

W S Z E C H Ś W IA T .

N r 14.

czny oznaczenia k ie ru n k u obudw u prom ie­

ni załam anych, dotąd jeszcze używ any.

C ała nau k a o uginaniu św iatła polega ró ­ wnież na zasadzie, podanej przez niego i n o ­ szącej jego nazwisko.

W nosząc ze zw ykłego biegu rzeczy w nau­

kach ścisłych, w których każdy zdobyty re ­ zu lta t bywa rychło wyzyskanym , m ożnaby sądzić, że nowa teoryja w yprze dawną, i za­

panuje w krótce w yłącznie. A le d aw n a teo­

ry ja znalazła bardzo biegłego obrońcę w zn a­

kom itym fizyku i astronom ie owego czasu, N ew tonie, k tóry, przyjąw szy na początku swych studyjów optycznych daw ną teoryją, trzy m ał się jej z w ytrw ałością w łaściw ą a n ­ glikom . Mimo, że p rzy objaśnieniach zjaw isk, przez niego samego odkrytych, n ap o ty k ał w niej daleko większe trudności niż w no­

wej'—zdołał j e zawsze usuw ać z taką zrę­

cznością zapomocą odpow iednich liypotez ubocznych, że objaśnienia jego zostały p rzy ­ ję te p raw ie ogólnie przez fizyków, olśnio­

nych wreszcie jeg o im ieniem .

P ię k n a teo ry ja H uygensa, choć nie po­

szła w zapom nienie, została je d n a k usuniętą n a d ru g i plan i w ten to sposób stały obok siebie więcej niż przez wiek cały dw ie teo- ryje: em isyjna i undulacyjna. Jeszcze na końcu zeszłego i na początku bieżącego stu ­ lecia teoryja em isyjna m iała takich obroń­

ców j a k Biot, H erschel i L aplace.

W obecnem dopiero stuleciu, dzięki o d ­ k ryciu now ych i bardzo różnorodnych zja­

w isk, których objaśnienie poddało obie teo- ry je próbie ro strz y g ające j— udało się teoryi falow ania w ykazać swą wyższość w sposób ta k oczywisty, że w y p arła ona całkow icie daw ną i o m ateryi św ietlnej odtąd nie było ju ż mowy.

_______________________ (d . c. n .)

MORZA PODBIEGUNOWEGO

TRZEZ

S. IK T .

S ta ra kw estyja m orza podbiegunow ego nie zasypia zgoła. W pierw szych num erach

naszego pisma z r. 1884, podał d r N adm or­

ski dokładny obraz obecnego stanu tej sp ra ­ wy, kreśląc rys historyczny w ypraw do b ie­

g una północnego. P am iętn a w ypraw a N a- resa, 1876 (ob. W szechśw iat t. III, str. 72), któ ry w zatoce Sm itha zdołał dotrzeć do 83°20' szerokości półn., rozbijała daw ne przypuszczenia o m orzu podbiegunowem otw artem j wolnem od lodów. N apotkał on tam m ianowicie pokłady mas lodowych, do­

chodzących do 16 m etrów grubości, które nazw ał lodem paleokrystycznym (paleocry- stic floes), co d r N adm orski tłum aczy przez lód stuletni. B ardziej zbliżone do nazw y angielskiej byłoby może w yrażenie lód od­

w ieczny lub lód pierw otny, d r N adm orski może je d n a k lepiej uchw ycił isto tną myśl żeglarza angielskiego, któ ry tą nazw ą p ra ­ w dopodobnie oznaczyć chciał tylko pew ną odrębną formę utw orów lodowych, właści­

wych dalekiej północy, nie mówi zaś o mo­

rzu pokrytem wiecznemi lodam i, o m orzu paleokrystycznem , ja k to wielu pisarzy ro ­ zum iało. Istotnie też w r. 1883 w ypraw a am erykańska pod dowództw em Greelyego w tychże samych okolicach, gdzie N aresa zatrzym ał ów lód pierw otny, znalazła mo­

rze od lodów wolne—i znów w ynurzyło się pytanie o otw artem moi-zu podbiegunow em . Jeżeli pomimo krótkiego lata a długiej i tak ciężkiej zimy północnej, okolice podbiegu­

nowa ochronione być mogą od zupełnego zlodowacenia, to przypisać w ypada prądom morskim, k tó re do tych stref zimnych do­

prow adzają ciepło z lepiej uposażonych oko­

lic ziemi,—ja k to na początku swej pracy d r N adm orski zaznaczył.

P rzeciw ko poglądom G reelyego oświad­

czył się porucznik Ray, kierow nik stacyi podbiegunowej am erykańskiej w P o in t B ar- row ; w ykazuje on, że nie zna żadnych zgoła wskazówek, któreby świadczyć m ogły o obe­

cności w ody ciepłej na północy, morze zaś otw'arte zaw ieraćby m usiało wodę ciepłą.

S łynny wszakże m eteorolog i badacz epoki lodowej, W ojejkow , zaprzecza tem u, żeby w klim atach podbiegunow ych, tem p eratu ra wody m iała w pływ ta k stanow czy na wię­

ksze lub m niejsze je j zlodowacenie. P ocho­

dzi to mianowicie stąd, że woda m orska

znacznie się różni od wody czystej pod

względem w łasności, towarzyszących je j

(7)

N r 14.

W SZ EC H ŚW IA T .

215 krzepnięciu. T em p eratu ra największej jej

gęstości nie p rzypad a p rzy + 4 ° C, ale zna­

cznie niżój, j a k to w ykazali mianowicie M iiłiry, R osetti i Z oppritz, niżej naw et ani­

żeli p u n k t krzepnięcia. W edług Rosettie- go, mianowicie, w L ipcu p u n k t najw iększej gęstości p rzypada w tem peraturze — 3°,21, p u n k t zaś krzepnięcia przy •—1°,90, w L i­

stopadzie zaś, gdy woda m orska większą nieco gęstość posiada, krzepnie ona dopiero przy — 2°, 10, ale też p u n k t je j najw iększej gęstości obniża się do — 3°,90. W morzach zatem nie zachodzą objaw y podobne ja k w zbiornikach wody słodkiej, w oda zim niej­

sza nie je st lżejszą, nie podnosi się na po­

w ierzchnię, a pow staw anie lodu je st tym sposobem utrudnione.

W ed łu g W ojejk ow a więc, lody na morzu pochodzą przedew szystkiem z wody słod­

kiej, k tó ra w końcu lata unosi się ponad cięższą wodą m orską, a pochodzi w części ze stopienia lodów, w części z rzek, które w tym czasie w ezbrane do morza się w yle­

w ają,—może to mieć miejsce oczy wiście je ­ dynie w sąsiedztw ie lądów. W takim ra ­ zie górne w arstw y m orza zaw ierać mogą wodę zim niejszą, a je d n a k lżejszą od warstw głębszych.

Jeżeli przeto w sąsiedztwie bieguna lą­

dów niema, a otacza go jedynie głęboka, zim na woda, tem peratura zaś lata tak jest niską, że niew ielka tylko ilość lodów stopie­

niu ulega, to na pow ierzchni unosi się tylko nieznaczna ilość wody słodkiej, albo niedo- s ta je je j zgoła; jednego bowiem je j źródła, to je st wody rzecznej, brak tam zupełny, drugie zaś, woda z topienia lodów pocho­

dząca, w znacznem w ystępuje ograniczeniu.

Niema tam przeto ta k korzystnych w arun­

ków rozw ijania się lodu, ja k ie znajdujem y n a północnych w ybrzeżach lądów, a w ten sposób unosić się może dokoła biegunów woda, stosunkowo od lodu wolna, jakkol­

wiek zimna. Jeżeli zaś, natom iast biegun otoczony je s t wyspami, to lód obficie two­

rzyć się może, a o m orzu otw artem niema mowy.

Nie należy wszakże oświadczenia W o jej­

kow a rozumieć tak, żeby woda m orska wca­

le krzepn ąć nie mogła, ja k to niegdyś są­

dzono. W y tra w n y znaw ca stosunków pod- | biegunow ych, W eyprecht, w yróżnia trzy |

rodzaje lodu, okazujące własności dosyć odm ienne, m ianowicie lód z wody słonej, lód z wody słodkiej i lód pochodzący z lo- dników. W oda słodka jedy nie m arznie ła ­ twiej aniżeli morska.

I otw arte więc części m orza przyczyniać się mogą do pow iększania w zimie obfitości lodów, k tóre znów słabną, zarówno przez topienie w lecie, ja k i przez dopływ cie­

płych prądó w oceanicznych. Otóż Borgen w yprow adził wzory przedstaw iające przy ­ rost ilości lodów i ich ub ytek w ciągu ro ­ ku,— w yrażenia zaś te zrów nać można j e ­ dno z drugiem , p rzy statecznych bowiem w arunkach zew nętrznych przyrost i ubytek lodów naw zajem równow ażyć się muszą.

Do wzoru w ten sposób otrzym anego w pro­

wadza B orgen dane, odnoszące się do to ­ pienia lodu i jego grubości, szybkości i sze­

rokości prądów , oraz do trw ałości lata pod­

biegunowego, których to danych dostarczyły obserwacyje żeglarzy podbiegunow ych—i na tej zasadzie znajduje, że najm niejszość po­

w łoki lodowej n a m orzu podbiegunowem wynosi 2/ 3, czyli naj większość m orza otw ar- tego

'/3

j eg ° pow ierzchni. W yw ód ten teo­

retyczny niekorzystnie przem aw ia za może- bnością m orza otw artego; Borgen wnosi przeto, że mogą istnieć wprawdzie tam miej­

sca otw arte, większej lub mniejszej rozle­

głości, nigdy jed n ak morze zupełnie dokoła bieguna otw arte.

„N atu rfo rsch er“, przedstaw iając w j e ­ dnym z ostatnich swych num erów stan tej kwestyi, przytacza także ciekawą wiado­

mość, która znów inne rzuca na spraw ę tę światło. F a k t, o którym tu mowa, potw ier­

dzony został przez d y rek to ra kolonij gren­

landzkich C. Lytzena w Ju lian ehaab w spra­

wozdaniu, zamieszczonem w duńskiem cza­

sopiśmie gieograficznem, a tyczy się jeszcze szczątków' nieszczęśliwej w ypraw y n a okrę­

cie Jean ette pod kieru nk iem kapitana De Long; znany je s t los fatalny, jakiem u wy­

praw a ta uległa koło wysp nowosyberyj- skich, na północ względem ujść L eny ').

Otóż w lecie 1884 r. znaleziono pod Ju lia-

') Ob. Wszechśw., t. III, str. 93.

(8)

216

w s z e c h ś w i a t.

N r 14.

nehaab, w m arzłe w b ry łę lodową., przedm io­

ty, należące do tej w ypraw y, ja k p apiery z podpisam i, książkę rachunkow ą, części odzieży z nazwiskam i właściciela, szczątki nam iotu. P rzedm ioty te pochodzić mogą.

jed y n ie z obozowiska załogi zatraconego statku; w ciągu trzech la t tedy one przez p rą d y m orskie przeniesione zostały z wysp nowosyberyjskich aż na południow y k ra n ie c G renlandyi. F a k t ten zresztą nie je s t zgo­

ła w yjątkow ym , często bowiem w zdłuż w y­

brzeża wschodniego G ren landy i i pod p rz y ­ lądkiem F arew ell nap o ty k ają się pnie, p o ­ chodzące z lasów syberyjskich i przez ta ­ meczne wielkie rzeki doprow adzane do m o­

rza lodowatego. O statnio to wszakże od­

krycie z tego w zględu je s t ważne, że po­

zw ala ocenić szybkość tego przepływ u, b ry ­ ła bowiem lodow a z owemi przedm iotam i ze statk u Jea n ette, potrzebow ała trzech lat, by przebyć drogę od w ysp now osyberyj­

skich aż do południow ego k ra ń ca G re n la n ­ dyi; w ypada stąd, że p rąd, k tó ry ową b ryłę pędził, przebiega ze średnią szybkością 4— 6 | k m dziennie. P ro f. M ohn sta ra ł się w to-

j

warzy st wie nauko wem w C h rystyjanii oz na-

j

czyć drogę, ja k ą p rzebyła w spom niana b ry -

j

ła; praw dopodobnie obiegła ona k raj F ra n - ; ciszka Józefa na północy '), skąd pod i szerokością mniej więcej 80° zw róciła się prostą drogą k u G renlandyi W schodniej, a dalej przez p rąd biegunow y uniesioną zo­

stała n a południe i około p rz y lą d k a F a r e ­ w ell dostała się do Ju lian eh aab . S koro ta k k ru c h a b ryła lodowa, w k ró tk im stosunk o­

wo czasie odbyć m ogła bespiecznie drogę tak rozległą w najdalszych szerokościach, to wnosić stąd w olno, że okolice owe nie mogą być zajęte przez nieruchom y „lód o d ­ wieczny", ale, chociaż zapew ne nie są od lo­

du zupełnie wolne, przedstaw iać m uszą do­

syć w ody, um ożebniając6j żeglugę sw obo­

dną.

W y p raw y podbiegunow e zysku ją więc nową podnietę i nową otuchę; a dotarcie do bieguna stanowi zadanie tak ponętne, że za­

pew ne nie zab rak n ie ani nak ładów na po-

') Ob. K artę Okolic B ieguna Północnego, Wszechś.

t. ITT, str. 8 i 9.

dobne przedsięw zięcia, ani śm iałków, k tó ­ rych nie odstraszy los poprzedników . R oz­

wój lodów ulega być może, pew nym okre­

som, w ciągu któ ry ch ilość jego kolejno po­

większa się i zmniejsza; chciano naw et nie­

raz okres taki pow iązać z peryjodem plam słonecznych. Na nieszczęście je d n a k dotąd nik t n ap raw d ę powiedzieć n ie zdoła, czy najw iększą ilość ciepła nadsyła nam słońce w czasie naj mniej szóści, czy7 też w czasie naj większości rozw oju plam słonecznych.

W iększa ilość plam p rzytłum ia zapew ne na-

| tężenie prom ieniow ania słonecznego, z d ru ­ giej je d n a k strony najobfitszy rozwój plam

j

łączy się zapewne z najżyw szą działalnością

| tój b ry ły ogni stój, z najsilniej szem wyw ią-

| zyw aniem ciepła. Nie mamy przeto dotąd żadnych zgoła wskazówek, któreby nam la ­ ta do żeglugi korzystniejsze zapow iadać mo- I gły. K ongres gieografów niem ieckich przed I k ilk u laty uchw alił rezolucyją, m ającą na celu popieranie w ypraw do bieguna p ołu ­ dniowego. Za powrodzeniem takiej w y p ra­

w y przem aw ia pew na okoliczność; ilekroć m ianow icie na m orzach antarlctycznych u d a­

ło się przebić p o k ład lodu natłoczonego, n a ­ potykano zawsze wodę wolną na dosyć zn a­

cznej przestrzeni.

J e st wszakże rzeczą niew ątpliw ą, że wszel­

kie wywody teoretyczne rosstrzygnać nie zdołają kwestyi, j a k dalece m orza podbie­

gunow e są od lodów swobodne; dalsza ty l ­ ko w ytrw ałość i poświęcenie podróżników rozjaśnić j ą będą mogły.

Z A G A D K A Ż Y C IA

W ŚWIETLE BAD A! CHEMICZNYCH

napisał

Maksymilian Flaum.

J a k tru d n o zaszczepić w um ysłach poję­

cia nowe, poglądy poraź pierw szy w y g ła­

szane, pomimo niekiedy naw et bijącej w oczy

ich praw dziw ości, łatwo się przekonać przy

badaniu historycznem dowolnej dziedziny

(9)

W S Z E C H SW IA T .

217 wiedzy. P rz y k ła d taki przedstaw ia między

innem i rozwój naszego pojęcia o istocie ży­

cia, choć p rzy k ład ten, co praw da, nie je s t zbyt rażącym, albowiem samo zjaw isko n ad ­ to je st zawiłe. „B adanie życia i śmierci na­

leży do dziedziny spekulacyj metafizycz­

nych, samo życie i śm ierć są zagadkam i, k tó ­ rych um ysł ludzki uchw ycić i pojąć nie zdo­

ła " — w ten mniej więcej sposób uczeni starali się uw olnić od żm udnych trudów szukania rozw iązania tej zagadki, do k tóre­

go je d n a k wciąż pow racali.

W naszem dopiero stuleciu kw estyja ta, zająw szy um ysły wybitnych przyrodników , weszła o ile się zdaje, na właściwe tory.

B adali j ą bijologow ie i wygłosili teoryje, mające dopiero zdobyć sobie praw o obywa­

telstw a w nauce '); a od roku 1828, kiedy poraź pierw szy przez jednego z najznako­

mitszych chemików, W ohlera, został synte­

tycznie otrzym any zw iązek chemiczny (mo­

cznik), znany przedtem tylko jak o produkt procesów życiowych, kw estyja ta żywo za- j ję ła też chemików. Gdyż, jeśli nie istnieje

j

owa specyficzna siła życiowa, na którą zwa- ! lano tru d y w ykonyw ania wszelkich zjaw isk I w organizm ie, zjaw iska te, pow iadano sobie,

j

pow inny zostać wyjaśnione przez współ­

działanie znanych nam sił fizycznych i che­

micznych.

Zbytecznem byłoby dodawać, że zjaw i­

ska fizyjologiczne nie zostały w zadaw ala­

ją c y sposób w yjaśnione przez przyjęcie w ra- chubę jed y n ie sił fizycznych i chemicznych, do dziś dnia jeszcze spotykam y w tćj dzie­

dzinie w iedzy praw dziw e zagadki. A ja k sprzeczne były nadzieje uczonych w tym względzie, przekonać się łatwo z dw u na- stępujących cytat. W roku 1842 L ieb ig pi- | sał: „P rzyczyną siły życiowej nie je s t siła chem iczna, ani elektryczność lub magne- | tyzm; je st to siła posiadająca najogólniejsze

j

własności w szystkich przyczyn ruchu, zmia- I n y formy*i składu m ateryi, siła szczególna, gdyż przejaw ia się tak, j a k żadna inna“. !

') Porówn. a rty k u ł p. N usbaum a p. t. „Nowsze p oglądy n a zjawisko śm ierci w żywej przyrodzie11.

W szechśw iat t. II, 1883, N r 33 i 34.

P raw ie w tyrm samym czasie, bo w r. 1844, botanik Schleiden pisze: „T ylko nieuctwro i lenistwo um ysłowe są p rzy teraźniejszym stanie nauk przyrodniczych rzecznikam i si­

ły życiow ej, k tó ra m a wszystko zdziałać, wszystko objaśniać, a o której n ik t powie­

dzieć nie umie, gdzie się ona kryje, ja k i po­

dług ja k ic h praw działa. D ziki, nazyw a­

ją c y lokom otywę zw ierzęciem żyjącein, nie­

mniej je s t oświeconym od przyrodnika, ros- praw iającego o sile życiowej w organizm ie“ .

Co raz więcej przekonyw am y się, że taje­

mnicze procesy życiowe d ają się w sposób łatw y objaśnić, bez uciekania się po pomoc do czynników nadprzyrodzonych, a choć i teraz jeszcze pomiędzy uczonymi odbyw a­

j ą się spory— co p raw d a mniej nam iętne,—

niem niej jed n ak ogólnie panuje przek ona­

nie, że wszystkie zjaw iska, odbyw ające się w natu rze, uda nam się sprow adzić do z ja ­ wisk ruchu, ja k o do pierw otnej przyczyny wszelkich przejaw ów energii.

S yntetyczne otrzym yw anie zw iązków o r­

ganicznych przy obecnym stanie nauki n a­

leży do w ypadków powszednich, o sile ży­

ciowej i-zadko rospraw iają uczeni, nie dzi­

wna więc, że przy takim stanie kw estyi po­

kuszono się o wyjaśnienie spraw y życia i śmierci ze strony chemicznej.

W roku 1875 Pfliiger poraź pierw szy po­

łożył nacisk na konieczność przyjęcia różnic chemicznych pom iędzy protoplazm ą żyjącą i m artwą. PflOger, ja k o reform ator starych pojęć, nie długo czekał na uczniów, a z tych ostatnich Ivoew i B ok orny okazali się naj- w ytrwalszym i, gdyż najwięcej dostarczyli nam faktycznego m ateryjału , na którego podstawie dalsze spory i prace nie powinny zostać płonnemi.

Z kw estyja życia protoplazm y ściśle jest połączona kw estyja budow y białka, gdyż ono je st najistotniejszą składow ą częścią komorki roślinnej i zwierzęcej. Chemiczna n a tu ra tego tajem niczego zw iązku nie zosta­

ła dotychczas dość ściśle określoną, lecz ba­

dania L oew a i Bokornego posuw ają nas o znaczny k ro k naprzód w wyjaśnieniu j e ­ go budowy.

P odług Ilu n ta ciała białkowe pow stają z wodanu węgla (cukru) i am onijaku, po­

dług li. Sachssego z asparaginy i aldeliidów

kwasów tłuszczowych, wreszcie Schiitzen-

(10)

2 1 8 W SZECnŚA Y IA T.

N r 14.

b erg er uw aża je za złożone ciała, pow stałe z pochodnych m ocznika. W szystkie te teo- ry je nie zostały p o p arte wystarczającemu dow odam i faktycznem i, a poparcie tak ie je s t trudnem , ju ż chociażby ze w zględu na to, że w ciele roślinnem nie znajdujem y zw iązków , które, wychodząc z pow yższych teoryj, m oglibyśm y uw ażać za bespośrednio służące do utw orzenia białka. Nowe b ad a­

nia Nagelego, dotyczące odżyw iania się grzybów , rzuciły odm ienne św iatło na sp ra ­ wę syntezy białka. N iektóre gatu n k i g rz y ­ bów są w stanie tw orzyć białko z zw iązków stosunkow o mało zaw iłej budow y chem i­

cznej, ja k np. z octanu am onu, leucyny, as- paraginy, a w obecności am onijaku z cukru, m annitu, alkoholu butylow ego, gliceryny, kw asu octowego, bursztynow ego i in. Z te­

go wnosić można, że od w szystkich tych, tak różnorodnych ciał, zostaje odłączona j e ­ dna i ta sama g ru p a atom ów w celu użycia je j do zbudow ania cząstek białka. Zdaniem pp. L oew a i B okornego g ru p a owa składa się z czterech atomów, m ianowicie: jedn ego atom u węgla, dw u w odoru i jednego tlen u . G ru p a ta C H O H , pod w zględem ilości i j a ­ kości atom ów identyczna z aldehidem kw a­

su mrówkowego, w stępuje w re a k c y ją z amo- nijakiem dla utw orzenia białka. R eakcy ja tak a je s t przykładem kondensacyi, t. j . zja­

wiska chemicznego, p rz y którem z. dw u ciał organicznych obok wody otrzym ujem y ciało no w e,bardziej złożone. P o k ilk ak ro tn ej k o n ­ densacyi otrzym ujem y zaw'iły zw iązek b ia ł­

kowy, którego budo wg autorow ie poddają ścisłej krytyce.

A ldehidy, zw iązki pośrednie pom iędzy al­

koholam i i kw asam i tłuszczow em i, zostają otrzym ane z pierw szych przez utlenienie, a same, u tlen iają się dalej, dając kwasy. A l- dehid zaw iera o dwie części mniej w odoru od odpow iedniego alkoholu, a o 16 części mniój tlenu od odpow iedniego kw asu. O gól­

nie możemy przedstaw ić w zór ald eh id u j a ­ ko R. C O H , przyczem lite rą R oznaczamy g ru p ę atomów węgla i w odoru rozm aitą dla każdego aldehidu, gdy tym czasem g ru p a C O H je st ch arak tery sty czn ą d la aldehidów i w ystępuje w każdym z nich •).

<, T akie grupy atom ów, w ystępujące w pokrew nycli zw iązkach, nazyw am y r o d n i k a m i .

Zbudow aw szy teo ry ją aldehidow ej n a tu ­ ry protoplazm y, Loew i B okorny starali się przedew szystkiem wyjaśnić istnieniem tej g ru p y atomów życie protoplazm y, a n astę­

pnie dośw iadczalnie dowieść istnienia je j w żywej i nieobecności w m artw ej zarodzi.

Najczulszym odczynnikiem n a aldehidy są rostw ory soli srebra. A ld ehid y energi­

cznie łączą się z tlenem przechodząc w kw a­

sy, a od tleniając tym sposobem sole srebra, w ydzielają srebro metaliczne. D o doświad-

j

czeń swych Loew i B okorny użyć musieli takich tk an ek roślinnych, k tó re nie odzna­

czają się zbytnią w rażliwością na w pływ y zew nętrzn e i któ ry ch budowa nie je s t zbyt skom plikow aną, by tym sposobem nie mieć w ielkich trudności przy spostrzeżeniach.

W aru n k o m tym najlepiej odpow iadały wo-

J

dorosty z gatu n k u Spirogyra. Zbadaw szy do­

k ład n ie działanie odczynników na inne czę­

ści składow e tych wodorostów jakoto: cukier, garb nik , mączkę, tłuszcz, przez szereg ż m u ­ dnych doświadczeń zdołali autorow ie u n o r­

mować rostw ory soli sreb ra, które p rzy da­

n ych w arunkach najpew niej w skazyw ały obecność g ru p y aldehidowój w białku. R os­

tw o ry te są nadzwyczaj roscieńczone, albo­

wiem tkan ki S pirogyry przy silniejszej kon- centracyi rostw orów pod działaniem ich na­

tychm iast obum ierały, choć jeszcze w tym względzie okazyw ały odporność większą niż inne rośliny. Z arzut, ja k ie niektórzy fizy-

| jologow ie reakcyi tej zrobili, musi upaść wobec całego szeregu porów naw czych ba-

| dań, w k tó ry m autorow ie wykazali, że ros- tw ór, z ja k im operow ali, przez żadną inną część składow ą tk an k i roślinnej nie mógł

| zostać odtlenionym .

Zachow ując się sceptycznie wobec tych doświadczeń, m oglibyśm y zapytać: czy nie zaw iera protoplazm a jakiegoś zw iązku do­

tychczas nam nieznanego, k tó ry srebro z ros- tw oru wydziela? dlaczegóż koniecznie przy­

ją ć , że g ru py alhehidow e dokonyw ają tego?

L ecz pom yślmy, że staw iając podobne kwe- styje, zapom inam y o tein, że nau ka stara się w yjaśniać ciem ne zjaw iska na zasadzie zna­

nych faktów i że liczyć się m usimy tylko z obecnym stanem wiedzy. D okąd doszli- byśmy, gdybyśm y chcieli zaniechać tłum a­

czenia pew nego spostrzeżenia na tój tylko

zasadzie, że w przyszłości mogą się zjaw ić

(11)

N r 14.

W S Z E C H ŚW IA T .

219 pow ody, niedopuszczające tego tłum acze­

nia?

L ecz pow róćm y do dalszych doświad­

czeń. Loew i B okorny zabijali wodorosty w najrozm aitszy sposób i w żadnym razie po śmierci w tkankach czułym swym od­

czynnikiem nie mogli dowieść obecności związków aldehidow'ych. Jed n ą porcyją umieścili przy dostępie pow ietrza w prze­

strzeni zupełnie ciemnej i próby tej porcyi od czasu do czasu poddaw ali działaniu soli srebra. D ało się w ten sposób spostrzegać stopniow e um ieranie roślin w skutek głodu, a szesnastego dnia reakcyi zupełnie ju ż za­

uważyć nie można było. In n a znów porcy- ja , na pow ierzchni osuszona, została umiesz­

czona pod kloszem nad stężonym kwasem siarczanym i po 12 godzinach ju ż większa część kom órek nie okazyw ała ani śladu od- tleniania rostw oru srebra. T u um arły ro ­ śliny przez wyschnięcie. Inne próby wy­

konyw ali autorowde po zabiciu wodorostówr przez roscieranie w m oździerzyku, przez podwyższenie tem peratury lub w yładow a­

nia elektryczne. Ś rodki znieczulające, ja k ; eter, chloroform po działaniu na Spirogyry także w yw ierały w pływ przew idziany.

Śmierć przez uduszenie zadaw ano wodoro­

stom, w ystaw iając j e na działanie prąd u dw utlenku węgla lub wodoru. S iarkow o­

dór, allcalija, kwasy, sole alkaliczne, sole m etali ciężkich, działając na badane rośliny zabijały j e też i w żadnym razie po śmierci wydzielanie srebra nie następowało. D alej poddano j e w pływ ow i całego szeregu ciał organicznych: kw asu karbolow ego, pikryno- wego, hydrochinonu, rezorcyny, pirogaliny, kw asu salicylowego, alkaloidów — we wszy­

stkich razach z jednakow o pomyślnym re ­ zultatem .

Nie wszystkie J e d n a k rośliny do podo­

bnego badania się nadają, naw et nie wszy­

stkie g atunk i wodorostów. U jem ne rezul­

taty, otrzym ane p rzy działaniu rostw orem soli sreb ra na nie, dają się łatw o w ytłum a­

czyć zb y t wielką w rażliw ością ich kom órek, które natychm iast po dotknięciu ich kroplą odczynnika obum ierają, zatracając zupełnie swą charakterystyczną budowę. Zm iany te dają się pod m ikroskopem badać. T ak sa­

mo zachow uje się w rażliw a tkan k a zw ie­

rzęca. T k an k i myszy i żaby daw ały uje­

mne rezu ltaty , wymoczki natychmiastowo um ierają, co pod m ikroskopem wskazuje na­

głe zaprzestanie ruchów i skurczenie się ich w kulkę. N atom iast znanym je s t fakt, że wyższe organizm y zwierzęce redu ku ją (odtleniają) w prow adzone do w n ętrza sole srebra, czego dotychczas wytłum aczyć nie można było. Spostrzeżenia te robiono przy sekcyjach nad zm arłym i w skutek chronicz­

nego otrucia solami srebra.

W obec ty lu dowodów, przem aw iających za istnieniem w żyjącem białku g ru p alde- hidowych a nieobecnością ich w protoplaz- mie m artw ćj, Loew w yraża przypuszczenie, że samo życie protoplazm y polega n a inten­

sywnym ruchu cząstek białka w skutek n ad­

zwyczajnej energii g ru p aldehidow ych.

Śm ierć zaś n astępuje przez nagłe przem iesz­

czenie atom ów w grupach lub samych grup.

N iektóre fakty, znane z fizyjologii, ju ż da­

wniej kazały przypuszczać, że śm ierci to­

warzyszy pew na zm iana układu cząsteczek i atomów. P rz y przejściu m ięśnia w stan tężca, a więc z stanu żywego do m artwego, następuje podwyższenie tem peratury, az d ru ­ giej strony daje się dokładnie skonstatow ać reakcyja kwaśna mięśnia. Przeciw ko p rzy ­ puszczeniu, że ruch życiowy w protoplaz- inie w ytw arza się w skutek zjaw isk utlenia^

nia można przytoczyć znane fakty, że niż­

sze zw ierzęta i rośliny bez przystępu tlenu żyją przez dość długi czas w gazach takich, ja k azot i wodór, wydzielając p rzy tein dw utlenek węgla. Jeszcze w r. 1864 Kiihne wypowiedział m niemanie, że tlen n a jp ra ­ wdopodobniej tylko podtrzym uje drażli- wość protoplazm y, ale nie je s t jej przyczy­

ną. Zgodnie z tym poglądem w yjaśnia Loew „chemiczną przyczynę życia“ .

W m iarę w zrastania w ew nętrznego ruchu w ciele (przez doprow adzenie ciepła) wyra­

sta też jego skłonność do roskładu, d o ł ą ­ czenia się z ciałam i innem i. M ożna więc odw rotnie przypuścić, że ciała takie, ja k al­

dehidy, doznające ju ż przy zw ykłej tem pe­

raturze zmian chemicznych, posiadają nad ­ zwyczajną ruchliw ość najm niejszych czą­

stek lub pewnych g ru p atomowych. Może­

my to sobie w następujący sposób w ytłum a­

czyć. Istnienie wspólnej wszystkim alde- hidom grupy C O H , podlega grze sił pow i­

nowactwa chemicznego z jednój strony tle ­

(12)

220

w s z e c h ś w i a t.

N r 14.

n u do w odoru, z drugiej strony w ęgla do tlen u i w odoru. T len stara się połączyć z znajdującym się w pobliżu atom em wo­

do ru , lecz siła pow inow actw a atom u w ęgla u siłu je przezw yciężyć tam ten ru ch i ja k o re zu ltat tycli dw u antagonistycznych p rz e ­ jaw ó w energii atom owej otrzym ujem y silny ruch w całój grupie. Nie pozostają n a ru ­ chy te bez w pływ u i inne g ru p y atomów, znnjdujące się w czynnem żyjącem białku.

T a g ru p a atomów7, w której skład wchodzą atom y azotu, niezbędnego dla istnienia b ia ł­

ka, działa, w edług m niem ania L oew a, b a r­

dzo pobudzająco na g ru p y aldehidow e.

W pływ y nadzw yczaj drobne, w y p row adza­

ją c e atom y z ich w zględnego położenia, m o­

gą w yw ołać ta k głębokie przem ieszczenia, że g ru p y aldehidow e zostają rozerw ane, z czynnego, żyjącego, białko staje się b ier- nem, martwCm ip ro to p lazm au m iera. W sk u ­ tek przem ieszczenia atomów, będącego n i- czem innem , ja k wewTnętrznem utlenianiem , w ytw arza się ciepło i oto przyczyna pod­

wyższenia tem p eratu ry p rz y obum ieraniu tkanek .

M ówiąc je d n a k o w pływ ach, pow odują­

cych przem ieszczenie

A v z g l ę d n e g o

położenia atom ów stanowiących grupę aldehidowrą, po ­ ruszam y się ju ż na gruncie nadzw yczaj chw iejnych hipotez. Ś rodki, k tórem i ros-

p o r z ą d z a o b e c n i e

wiedza

p r z y r o d n i c z a

zd a­

j ą się

b y ć

niew ystarczającem i, by p rzy ich pom ocy mieć w idoki stanow czego rosstrzy- gnięcia tej kwestyi.

Istnienie protoplazm y żywej nie zależy w yłącznie od istnienia g ru p aldehidow ycli w cząstkach białka, ale i od budow y samej protoplazm y i w tym w zględzie autorow ie też dostarczają dośw iadczalnych danych.

M ożemy uw ażać protoplazm ę ja k o m aszynę o nadzw yczaj kunsztow nej budow ie, w k tó ­ rej cząstki białka zachow ują się względem siebie j a k zaw iły u k ład kół, a en e rg ija g ru p aldehidow ycli w yobraża poruszającą p arę.

j

T a k samo j a k działanie m aszyny dw om a [ różnem i sposobami możemy w strzym ać, m ia­

nowicie: gasząc ogień pod kotłem parow ym

j

lub łam iąc koła i osi, ta k też protoplazm a może dwom a sposobam i być doprow adzoną do stanu m artw oty. Znosząc g ru p y aldeh i­

dowe, zabijam y kom órkę, lecz w ew nętrzna budow a, t. j. względne położenie cząstek

b iałka, zostaje nienaruszona. T ak np. ko­

m órki w odorostu S pirogyra, pozostając przez 10 m inut w jednoprocentow ym rostw orze kw asu cytrynow ego, zachow ują w zupełno­

ści swą piękną budow ę — a je d n a k są m a r­

twe, przestały asym ilować (przysw ajać ma- tery je odżywcze), oddychać i rostw orem s re ­ b ra obecność g ru p aldehidow ych nie daje się dowieść. D ru g i w ypadek, polegający n a zachow aniu g ru p aldehidow ych lecz głę- bokiem zniszczeniu budowry protoplazm y je s t rzadszy. W ystępuje on p rzy działaniu niektórych trucizn, zwłaszcza alkaloidów . G dy zanurzym y kom órki S pirogyry w j e ­ dnoprocentow ym rostw orze octanu s try ­ chniny, budowa protoplazm y ulegnie takim zm ianom , że norm alne funkcyje życiowe odbyw ać się nie mogą, chociaż obecność g ru p aldehidow ych daje się jeszcze dowieść.

Najczęściej n atu ralnie p rzy śm ierci ma m iej­

sce jednoczesne zanikanie budow y proto­

plazm y i g rup aldehidow ych. N ależałoby, opierając się na tein, odróżniać „siłę życio­

w ą" i „życie". S iła życiowa przedstaw ia nam je d y n ie kinetyczną energija atom ów w grupach aldehidów , gdy życie pojm ować należy ja k o wypadkowy rezultat, który zo­

staje osiągnięty p rzy pomocy tej siły przez zaw iłą budowę protoplazm atyczną. W ten sposób zrozum iem y, że nietylko zniszczenie owćj energii, ale i zakłócenie zw iązku po­

m iędzy cząstkam i czynnego b iałka może przerw ać życie, w tedy naw et, gdy ta en er­

gija jeszcze istnieje.

P o w racając obecnie do początku a rty ­ kułu, zapytajm y: po czyjej stronie słusz­

ność? Czy zdołaliśm y sprow adzić najm niej dla um ysłu ludzkiego dostępną zagadkę ży­

cia organizm ów do zw ykłych zjaw isk che­

m iczny cli lub, m ówiąc ogólniej, m echanicz­

nych? Czy też spraw y życiow e zaw ierają w sobie ,,coś“ dla nas tajem niczego, nieu­

chw ytnego, czego obecny stan wiedzy przy ­ rodniczej wyjaśnić nie zdoła? T rzeb a przy ­ znać, że odpowiedź stanow cza tu tru d n a i o ile się zdaje, dotychczas naw et niemoże- bna. F izy jo lo g ija kryje w sobie mnóstwo zagadnień, których rozw iązanie pozosta­

w ione je s t przyszłości. P y ta n ia „dlaczego",

„jak ", z którem i badacze przystępują do kw estyj now ych, w w ielkiej ilości w ypad­

ków nie zostały rosstrzygnięte. Lecz m o­

(13)

W SZ EC H ŚW IA T .

221 żemy śmiało powiedzieć, że droga, po któ­

rej kroczy nauk a do w yśw ietlenia tych kwe- styj, nie je st fałszywą. T ak śm iałe domy­

sły i kom binacyje, oparte na pewności d a­

nych dośw iadczalnych, ja k tego przy k ład mamy, w badaniach Loew a i Bokornego, muszą wyw rzeć dodatni w pływ n a rozwój odnośnego działu nauki.

Towarzystwo Ogrodnicze.

P o s i e d z e n i e s z ó s t e K o m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o ­ m o c n i c z y c h odbyło się d n ia 18 J M arca 1886 roku, w lokalu Tow arzystw a, o godzinie T1/* wie­

czorem.

1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został o d ­ czytany i przyjęty.

2. Prezes K omisyi d r Szokalski oznajm ił obecnym, że otrzym ał list od p. E razm a Majewskiego, w któ­

rym ten ostatni prosi go o wezwanie do w spółudzia­

łu członków T ow arzystw a w pracy nad słownikiem h istoryi n atu raln ej, n ad ukończeniem którego p ra­

cuje p. M ajewski. W iadom ość udzielona w yw ołała dyskusyją, w k tó rej przyjm ow ali udział: prezes To­

w arzystw a p. Aleksandrowicz i p. Deike. N a w nio­

sek prezesa A leksandrow icza postanowiono część p ra c y p. Majewskiego odczytać na jednem z nastę­

pnych posiedzeń Tow arzystw a, gdyby zaś spraw a w ym agała więcej czasu, lub była zbyt speeyjalną, to zebrać oddzielne posiedzenie w yłącznie do zajęcia się rospatrzeniem opracow anej części słownika.

3. P. Grosglik mówił o poszukiw aniach sw ych nad budową i rozwojem nerk i u ry b . N aprzód p. G. wy­

łożył tre ść swej pracy, umieszczonej w Zool. Anz.

N r 207 pod ty tu łe m „ Z u r M orphologie d er Kopfnie- re der Fische“ , w której doszedł do wniosku, że tak zwana n erk a głowowa (p ronephros) ry b kostnoskie- letow ych, u d ojrzałych okazów zanika i nie m a nic wspólnego z ic h ap a ra te m moczowym, ja k dotąd przypuszczano. N a m iejscu n e rk i głowowej rozwi­

ja się tk an k a, k tó rą au to r porów nyw a z gruczołem nadnerkow ym w yższych zw ierząt, w łaściw ie zaś z w arstw ą korow ą tego gruczołu; w arstw a zaś środ­

kowa (m edularna) leży w ty ln ej części n erk i (meso- nephros). N astępnie p. G. zbijał zarzuty, robione m u w tem że piśm ie przez prof. E m ery, którego b a ­ d an ia p. G. w ostatniej swej p racy obala i dodaje, że prow adzone przezeń dalsze badania nad n e rk ą in ­ n ych ry b kostnoskieletow ych w zupełności potw ier­

dzają powyższe jego wnioski. W dalszym ciągu za­

stan aw ia się p. G. n ad budow ą n erk i m inoga (Pe- trom yzon fluviatilis), w której p rzednia część, t. j.

n erk a głowowa -wbrew dotychczasowym przypusz­

czeniom przedstaw ia się, według badań p. G., zupeł­

nie zredukow aną i składa sig z cienkiej taśm y z tk a n ­ ki łącznej. Co się zaś tyczy ty ln ej części nerki m i­

noga czyli ta k zw. m esonephros, to autor potw ier­

dza badania Meyera, obalone przez F u rb rin g era, a polegające na tem , że n e rk a m inoga posiada tylko jeden kłębek M alpighiego (glom erulus) z każdej strony, na brzusznej stro n ie n erk i nad tę tn ic ą n e r­

kową leżący i w torebce Bowm auna zaw arty. Do tej to reb k i o tw ierają się liczne rureczk i moczowe zapomocą lejków, z n abłonka rzęsowego złożonych.

Z budow y kłębka w nioskuje p. G., że tw orzy się on zapewne w skutek zrastania w ielu oddzielnych kłęb­

ków, co je s t jed y n y m przykładem w g ru p ie k rę ­ gowców.

4. P. Znatow icz przedstaw ił zgrom adzonym opis przyrządu, w któ ry m obecnie przesyłają skroplony dw utlenek węgla. Opis ten znany je st czytelnikom W szechśw iata z arty k u łu , zamieszczonego w N r 13.

Na tem posiedzenie ukończonem zostało.

Korespondencja Wszechświata,

Warszawa^ .‘11 Marca lk»6 r.

Z nana je st akuratność w term inach w ędrówek bo­

ciana; za pierw szy te rm in pojaw iania się tego p tak a z wiosny, uw ażany je st pow szechnie dzień Świętego Józefa (19 M arca), w w iosny zaś więcej spóźniono przybyw a dopiero około 26 t. m. i dzień te n nazna­

czany jest powszechnie za te rm in ostateczny. T ra ­ fiają się jednak wiosny tak spóźnione, że się bocian pojaw ia dopiero w k ilk a dni później po ty m osta­

tnim term inie, ja k to m iało miejsce za mojej pam ię­

ci w roku 1843. Pod jesień zaczynają sig grom a­

dzić w połowie S ierpnia i zw ykle 20 tego m iesiąca razem odlatują, a pojedyńcze stare osobniki tu łają się jeszcze przez kilka dni, a naw et niekiedy przez parę tygodni, co można przypisać tem u, że szukają spóźnionych m łodych z okolic więcej północnych aby im przew odniczyć w dalszej podróży. Opusz­

czają one nasze strony w takiej porze, że jeszcze przez parę tygodni m iałyby dosyć żywności.

Lecą na zimę do Sudanu i bardzo rzadko można spotkać bociana w tej porze w północnej Afryce.

W powrocie praw ie jed n y m ciągiem przybyw ają w okolice lęgowe. P. A lleou obserw ując przez lat kilka przeloty ptastw a wędrownego przez Bosfor, zauważył, że ptaki przelotne nie zatrzym ują się po przebyciu morza, lecz w prost podążają w g łąb E u­

ropy. U w szystkich b ity ch na takim przelocie cały kanał pokarm owy jest zupełnie pusty i p tak i wcale o pożyw ieniu w ciągu podróży nie myślą, dlatego też obok stad gołębi, kaczek, żóraw i, bocianów i t. p.

lecą najspokojniej drapieżne wcale ich niezaeze- piając.

(14)

2 2 2 W S Z E C H ŚW IA T .

N r 14.

D la w iedzącego to w szystko dziw ną się w ydaw ała wiadom ość zam ieszczona w k u ry je ra c h w arszaw ­ skich w L u ty m r. b., o pojaw ieniu się sześciu b o cia­

nów w okolicach Żółkiewki, a następnie zatrzy m a­

niu się ich w Olchowcu. W idząc, że ta wiadom ość je s t niepraw dopodobną, nie zw racałem n a n ią uwagi, lecz gdy w p arę tygodni potem K u ry jer Codzienny pow tórzył podobną w iadom ość, że sześć bocianów p rzyleciało do Osmolić, o dwie m ile od L u b lin a, w śród pory śnieżnej i ciężkiej i ta k b y ły osłabione, że p. Stadnicki, w łaściciel Osmolić, kazał je zabrać do budynków i żywi je do lepszych czasów.

W iadom ość ta, nib y dokładniejsza od poprzedniej nie zasługiw ała także na w iarę, z uw agi jed n ak , że ktoś j ą może zanotować, a n o tatk a t a po p ew nym czasie może posłużyć do podania fak tu za rzeteln y i w prow adzenia w b łąd n iepotrzebny, postanow iłem spraw dzić tę okoliczność; napisałem więc w obie okolice do przyjaciół, prosząc ich o spraw dzenie n a m iejscu. N aprzód otrzym ałem odpow iedź z pod Osmolić, w k tó rej pow iedziano, że p. Stadnickiego niem a już od trzech m iesięcy w dom u, a dzierżaw ca i rządca, zapew niają, że bocianów ta m n ik t nie w i­

dział. W p arę dni później dostałem odpowiedź z Olchowca, podobnej treści; bocianów ta m w cale nie było, mówiono tylko, że k tó ry ś z w łościan m iał w idzieć bociana z opalonem i skrzydłam i w początku L utego, gdy jeszcze śniegu niebyło, n a łące p rzy źródlisku, lecz n ik t nie m ógł w skazać człowieka, k tó ry to m iał widzieć.

t

V. Taczanowski,

I

Y a n za w a , 31 Marca

,

1886 r.

W K uryjerze W arszaw skim N r 82a z d n ia 23 M ar­

ca b r., znajdujem y streszczenie podanej w N r 12 W szechśw iata, w zm ianki o g ra n a ta c h Ilard en a.

Iied ak cy ja K u ry jera p rz y p o m in ająca często słusz­

n y najzupełniej zwyczaj podaw ania ź ró d ła , z k tó re ­ go in n e pism o daną w iadom ość zaczerpnęło, ty ra razem o zachow aniu go zapom niała. P rzeciw nie, za stosowne uznano zaopatrzenie w zm ian k i o g ra n a ­ ta c h firm ą zagraniczną, co gorsza, nieistniejącą.

Ustęp, o k tó ry nam ch o d zi b rzm i w K uryjerze:

wiadomość p odana o ty ch g ra n a ta c h w ,,1’harm . chem . H an d .-b latt‘‘. Pism o, noszące te n ty tu ł n ie istn ieje, a przytoczenie go możem y sobie jed y n ie w ytłum aczyć błędnym dom ysłem spraw ozdaw cy K uryjera, k tó ry zacytow any przez W szechśw iat t y t u ł czasopism a „P h arm . C. H. 26, 447“ t. j. P h a r- m aceutische C entrallhalle, w te n sposób za stoso­

w ne uznał rosszerzyć.

D alej, zestawienie isto tn ej w artości ow ych g ra ­ n atów z ceną n a nie nałożoną, wogóle w P h arm . C. H. się nieznajduje, lecz dodano je ty lk o do w zm ian­

ki w W szechświecie podanej.

Rzecz cała je s t drobną, a jed n ak , je ś li chodzi o za­

sadę, liczyć się z n ią należy, tem bardziej, że pism o nasze nie piewszy raz je s t bezim iennem źródłem , z którego czerpią inne.

St. Pr.

KBONfKA NAUKOWA.

FIZY JO LO G IJA .

— B a d a n ia nad zatruciem przez siarkow od ór, p o d ­ ję te przez pp. P. B rouardel i P. Loge na psach, w y­

kazują, że rozróżniać należy dwa rodzaje zatrucia.

Śm ierć następuje albo nagle w skutek oddziaływ ania n a ośrodki nerw owe lub powoli, w tedy zjawiskom spow odowanym przez p odrażnienie nerwów to w a ­

rzy szą inne, któ re au to r o wic przypisują duszeniu.

P rzeb ieg z a tru cia zależy od stosunku ilościowego siarkow odoru w pow ietrzu w dychanem . Pies zdechł np. po upływ ie dwu m in u t po w dechnięciu 5 l po­

w ietrza zaw ierającego na 100 l2 1 siarkow odoru, in n y pies zdechł w 3/4 godziny, wdechnąwszy 100 Z pow ietrza, zaw ierających 0,5 l siarkow odoru. Mniej zatem bezw zględna ilość, aniżeli ilościowy stosunek siarkow odoru w pow ietrzu, m a przy zatruciu zna­

czenie. (Chem. Z tg. 1885, str. 1289).

S t. Pr.

— W ym iary pow ierzchni oddechowej c ia ła ludzkiego.

P. M arek See przedstaw ił niedaw no A kadem ii lek ar­

skiej w P aryżu re z u lta ty pom iarów dróg oddecho­

w ych człowieka; w edług ty c h badań objętość p rze­

wodów oddechow ych wynosi 125 centym etrów sze­

ściennych, całkow ita zaś objętość p łu c 3'/a litra; po­

nieważ litr czyni 1000 centym , sześć., przeto na o bjętość pęcherzyków płucnych pozostaje 3 350 centym , sześć. P rom ień pęcherzyka płucnego w y­

nosi średnio 0,1 m ilim etra, objętość jego przeto czy­

ni około 0,003 mm sześć., w zestawieniu przeto z po­

wyżej znalezioną ogólną objętością pęcherzyków p łu c n y c h w nieść m ożna, że ilość ty c h pęcherzyków dochodzi około 1100 m ilijonów . P rzy prom ieniu 0,1 min pow ierzchnia jednego pęcherzyka wynosi 0,125 m ilim e tra kw adratow ego, pow ierzchnia przeto w szystkich 1100 milijonów pęcherzyków czyni prze­

szło 130 m etrów kw adratow ych, co przechodzi oko­

ło 90 razy pow ierzchnię ciała ludzkiego,

Cytaty

Powiązane dokumenty

urzędu jaki piastuje, Stanie przed nim in te res a n t, o którym wie, że zalicza się do obozu przeciwnego jego przekonaniem,— zasię temu urzędnikowi do

Moduł ADAM-4520 umożliwia dwustronną, przezroczystą konwersję standardu komunikacyjnego RS-232 na standardy RS-485 (w trybie półdupleksowym, dwuprzewodowym) i RS-422 (w

&#34;Mrówka&#34; od początku ukazywania się miała aspiracje zaistnienia w świadomości czytelników jako pismo ilustrowa­. ne, co uwidaczniał podtytuł na zbiorczej

Wykonawca może zastrzec, że załączone do oferty dokumenty zawierające informacje stanowiące tajemnicę przedsiębiorstwa w rozumieniu przepisów o zwalczaniu nieuczciwej

Segregator A4 75-80 mm z mechanizmem dźwigowym, wykonany z kartonu pokrytego z zewnątrz folią PCV z wymienną etykietą grzbietową, różne

Zależnie od stosunkow ych ilości tych m ateryjałów otrzym uje się ro ­ zmaite odcienie barw ne ostatecznego p ro

i) wypełnionym zgłoszeniem miejsca stażu u organizatora. Nieobecność jednego z członków Komisji nie blokuje prac Komisji. Komisja jest organem opiniodawczym Dyrektora Urzędu

&#34;Czy jesteś za zmianą granic Miasta Sanoka polegającą na włączeniu do Miasta Sanoka obszaru sołectwa Bykowce, sołectwa Czerteż, sołectwa Międzybrodzie,