16. Warszawa, d. 16 kwietnia 1893 r. T om X I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A TA , , W S Z E C H Ś W IA T A ". R edakcyjny W s zec h ś w iata stanow ią Panow ie:
' A lexandrow icz J., Deike K., Dickstem b., H o y er H.
W W arszawie: rocznie rs. 8 Jurkiew icz K., Kw ietniew ski W ł., Kram sztyk S., N a- j-w artalnie ° tanson J., P rauss St., Sztolcman J. i W róblew ski W.
Z p rz e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie „ i o j P renum erow ać można w R edakcyi „W szechświata"
półrocznie „ 5 i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
.A-d.res lESedsiłscyi: ISZra.łco-wsłcie-lFrzećl.aaa.Ieście, 2>Tr ©©.
S P O S T R Z E Ż E N I A
UZASADNIAJĄCE TE0RYA
o -paiori& ijtn ics>em pocfto?<&ciiui CHORÓB ZAKAŹNYCH.
C horoba pojaw ia się u człowieka często zu
pełnie nagle, przy najpomyślniejszym na po
zór stanie zdrowia, a po upływie kilkunastu godzin, kilku dni lub tygodni kończy się albo śmiercią, albo też wyzdrowieniem. Szcze
gólnie rażącem bywa to nagłe występowanie choroby w czasie panow ania groźnych epide- m ij, przy których otoczenie osoby dotkniętej chorobą zbiera często dotykalne dowody prze
noszenia się cierpienia z jednej jednostki na drugą. T akie spostrzeżenia czynione były j u ż w najodleglejszej starożytności i wtedy wytworzyło się też pojęcie o chorobie jako samoistnym czynniku, który, przedostawszy się z zew nątrz do organizm u, wywołuje w nim nieprawidłowe zjawiska, podobnie ja k zły
•duch opanowuje duszę „opętanego.” Owo pojęcie o chorobie jak o obcem jestestwie
: utrzym uje się aż dotąd, nietylko u dzikich plemion A fryki, A ustralii i A m eryki, ale ta k że pośród mieszkańców „ucywilizowanej”
Europy. U w ydatnia się to szczególnie w li- i cznych wyrażeniach i zwrotach mowy, ogólnie używanych i u tartych. K a ż d a osoba utrzy-
! m uje np. że choroba j ą napadła, dręczyła, osłabiła, a nareszcie opuściła; często jednak i dobija ona człowieka. Stosownie do tych po
jęć o istocie choroby, rozwinęły się też poję- j cia o najwłaściwszych środkach do jej „zwal-
| czania.” S taran o się mianowicie usunąć wro
ga przez m odły lub zaklęcia, stosownie czy.
| był zesłany n a człowieka przez dobrotliwe bóstwa lub zawistne demony '), albo też uczy
nić mu pobyt w organizmie nieznośnym przez
■ wprowadzenie do ostatniego w strętnych le
karstw .
Medycyna, upraw iana przez lekarzy z po
wołania, utw orzyła sobie w starożytności za przykładem H ip p o k ratesa i G alena odmienne pojęcia o istocie choroby, które przetrw ały naw et przez wieki średnie. W ed ług tej teo-
') N ajm odniejsi szamani „p o d d a ją” chorobie m y ś l, ażeby się dobrowolnie wyniosła, co nazy
waj ą „ s u g g e s ty ą . ”
242 WSZECHSWIAT. Nr 16.
ryi, choroba m iała powstawać przez ferm enta- cyą (coctio) i wadliwą m ięszaninę zasadni
czych cieczy organizm u t. j. krwi, śluzu, żół
tej i czarnej żółci. Począwszy od X Y I wieku, medycyna oficyalna chw iała się bezustannie pomiędzy najróźnorodniejszem i kierunkam i, stosownie do panujących w danym czasie po
jęć o istotnym czynniku życia. P o archeu- szach P ara celsa i van H elm o n ta zapanow ały po kolei jatrochem ia, jatro m ech an ik a, animi
styczny kierunek S tahla, neuropatologia, ho- m eopatya i t. d. W pojęciach ludzi prze
trw a ła jed n ak w iara w odrębne i samodzielne jestestw o choroby, k tóre się jeszcze utrw aliło przez g rasu jącą w średnich wiekach dżumę, rozprzestrzeniającą się niby za pośrednictwem t. z. „morowego pow ietrza” i przerażające rozprzestrzenianie się niektórych wydatnie zaraźliwych chorób, a naw et sam i lekarze skłaniali się w znacznej części do tych „onto- genicznych” teoryj, ja k np. sławny angielski lekarz Sydenham (1624— 1689).
M atery aln ą podporę zyskał ten pogląd je dnak dopiero pod koniec X V I I wieku, gdy do b ad ań żywej przyrody zaczęto stosować mi
kroskop złożony, odkryty n a początku owego wieku. .Dostrzeżono bowiem przy jego pomo
cy m iryady najdrobniejszych organizmów w wodzie, ziemi i powietrzu, w szczególności zaś w płynach gnijących. Poniew aż szkodli
we własności tych ostatnich ju ż wówczas do
brze były znane, a powstawanie chorób leka
rze przypisywali zgniłem u rozkładow i cieczy organizm u, łatw o zrozumieć, w ja k i sposób odkrycie drobnych mikroskopowych ustrojów m usiało oddziaływać n a pojęcia o przyczynach chorób. Sławny jezu ita, A tan azy K ircher, ogłosił obszerne dzieło (1671), w którem wy
tw arzanie chorób, a w szczególności epidemi
cznych, przypisyw ał owym drobnym żyjątkom i s ta ł się tym sposobem tw órcą bardzo rozpo
wszechnionej teoryi o ta k zwanem „contagium yivum s. anim atum .” P rzypuszczenia jego co do przenikania tych ostatnich do organi
zmu wyższych zw ierząt i człowieka znalazły poniekąd potwierdzenie w odkryciach znako
m itego badacza holenderskiego Leeuwenhoec- ka, któ ry pierwszy dostrzegł żwawo porusza
ją c e się ciałka w nasieniu, wziętem ze świeżo zabitego zwierzęcia (sperm atozoa), a jedno
cześnie opisał tak że ruchliwe b ak tery e (1675) i znalazł je naw et w cieczach żyjącego o rga
nizmu, szczególnie w śluzie własnych u st.
Twierdzenia K irch era spraw iły wielkie w ra
żenie n a ówczesnych uczonych. Nietylko po
twierdzano jego przypuszczenia ze wszech stron, ale starano się najróżnorodniejsze cier
pienia, niemające nic wspólnego z pasorzyta- mi, wytłum aczyć jako skutki przenikających do organizm u drobnych żyjątek. Do jakich niedorzeczności w tym względzie doszli ówcze
śni lekarze okazuje ta okoliczność, źe stawiali nieraz następ u jącą tezę: an mors naturalis sit substantia verminosa (t. j. czy śmierć n a tu ra ln a stanowi substancyą robakową) i po wię
kszej części do potw ierdzających dochodzili wniosków. P rzekonam y się poniżej, źe po
dobne zjawisko pow tarzało się z biegiem cza
su przy każdem ważniejszem odkryciu, które żywiej zainteresowało obszerniejsze w arstw y ludności.
Do czasu odkrycia drobnych ustrojów, do
strzeganych tylko przy pomocy szkieł powię
kszających, m ało zwracano także uwagi na większe pasorzyty zwierzęce, przebywające w wewnętrznych organach człowieka. P aso rzy ty zewnętrzne (wszy, pchły, pluskwy, kle
szcze i in.) napastow ały skórę człowieka za
pewne od początku rozwoju rodu ludzkiego:
świerzbowiec znany był lekarzom arabskim , lecz później o nim prawie zupełnie zapomnia
no. Z robaków żyjących w kanale pokarm o
wym człowieka wymieniano tylko kilka g a
tunków spotykanych niekiedy w odchodach,, albowiem sekcye trupów zaczęto dopiero do
konywać w wieku X V I-y m . Ze znaczenia licznych pasorzytów, napotykanych we wnę
trz u zwierząt używanych n a pokarm , nie um iano sobie zdać sprawy, ja k np. z pęche- rzykowatych węgrów i bąblowców, ponieważ z ich postaci trudn o domyślić się ch a rak teru zwierzęcego. Powstawanie pasorzytów we
w nątrz organizm u tłum aczono teoryą sam o- rództw a, ogólnie wówczas p rz y ję tą dla ustro
jów z niższą organizacyą. P o odkryciach K irc h era i Leeuwenhoecka obecność glist i drobnych robaczków w kanale pokarmowym objaśniono wprowadzeniem ich (albo przynaj
mniej ich ja j lub zarodków) do żołądka wraz z pokarm am i, lub wodą spożytą w stanie suro
wym. N aw et sławny n a tu ra lista Linneusz.
skłan iając się ku hipotezie K irch era, przy
puszczał, źe te same robaki, k tóre żyją zwy
kle w wodzie lub ziemi, m ogą także swobo
N r 16. WSZECH SW1AT. 243 dnie przebywać w organizmie człowieka
i zwierząt wyższych. S krajni zwolennicy tej hipotezy przyznawali możność istnienia w ży
jącym organizm ie człowieka i zwierząt nietyl- ko robaków, ale także różnych gatunków owadów, pająków , wężów, żab, jaszczurek, ptaków, a naw et młodych psów i kotów, a na dowód przytaczali odnośne spostrzeżenia *).
G dy tedy, po rozpowszechnieniu się hipotezy pasorzytniczej, spostrzeżono przy różnych cho
robach, szczególnie gorączkowych, że robaki zostały wydalone na zewnątrz, uważano to za potwierdzenie dyagnozy co do pasorzytni- czego charak teru choroby, a wydzielenie pa- sorzyta za sym ptom at pomyślny, albowiem
„siła lecznicza” zwyciężyła czynnik chorobo
twórczy (m ateria peccans) i wydaliła go na zewnątrz.
Ponieważ zdrowy rozum nie znosi żadnych wybryków um ysłu ludzkiego, więc reakcya przeciwko wspomnionym krańcowym poglą
dom m usiała w krótce nastąpić. W ykazano dobitnie mylność spostrzeżeń, m ających niby dowodzić pasorzytniczego charakteru licznych chorób, wyszydzono je bez litości w dziełach satyrycznych, a niektórzy badacze, ja k np.
zasłużony helmintolog zeszłego wieku, Gotze, zajęli wręcz przeciwne stanowisko, utrzym u
jąc, że pasorzyty kiszkowe nietylko nie wy
rząd zają organizmowi żadnej szkody, ale przeciwnie w ywierają korzystny wpływ n a trawienie przez spożycie zbytecznego śluzu i pobudzenie robaczkowego ruchu kiszek.
Pomimo tej opozycyi przekonanie o wielkiej szkodliwości pasorzytów u większości lekarzy nie wygasło, owszem wzrosło znów do pierwo
tnej potęgi, gdy, przy rozbudzonym przez Leeuwenhoecka, Swam m erdam a, Linneusza i in. av X V I I I wieku zapale do badań przy
rodniczych, zaczęto także pilniejszą zwracać uwagę na organizm y, prowadzące byt paso- rzytniczy. P rz e d tym peryodem poznano za
ledwie kilkanaście gatunków pasorzytów zwie
rzęcych, dzięki je d n a k usiłowaniom licznej rzeszy sumiennych badaczów (O. F . M uller,
') W szystkie te baśnie są, skrzętnie zebrane w ciekawem i bogato ilustrow anem dziele Jorden- sa (Entom ologie und Helm inthologie des menschl.
K orpers. H of 1 8 0 1 ).— Spostrzeżenia, przytaczane na ich poparcie, m a ją ak u ra t tyle w artości, co czynione nad sztukam i modnej panny E uzapii.
P allas, Bloch, Gotze, B rem ser, B udolphi i wielu innych) liczba ich wzrosła do setek, a w obecnym wieku do tysięcy. O kazało się, źe pasorzyty są niezmiernie rozpowszechnione, należą do nad er różnych grom ad i plemion, znajdują swoje utrzym anie tak n a najroz
maitszych zwierzętach, ja k i na roślinach.
Organizacya ich jest ściśle zastosowana do warunków bytu pasorzytniczego, a każdy ga
tunek ich żyje tylko na jednym lub najwyżej na kilku ściśle oznaczonych gatunkach zwie
rz ą t lub roślin. Bywa naw et tak, że na zwie
rzęciu prowadzącem życie pa sorzytnicze utrzy
muje się inne, mniejsze jeszcze, stanowiące pa- sorzyt pierwszego. Niem a prawie zwierzęcia żyjącego swobodnie w przyrodzie, u którego niemożnaby spotkać po jednym przynajmniej gatunku pasorzytów.
P rz y takich rezu ltatach spostrzeżeń dziwić się nie można, źe dawna teorya o chorobo- twórczem znaczeniu pasorzytów znów szeroko się rozrosła, zyskawszy obszerną podstawę faktyczną. „B obaki” zaczęły ważną odgry
wać rolę w medycynie. Przyjm owano liczne choroby robakowe, gorączkę robakową, po
drażnienie robakowe, a naw et usposobienie lub zwyrodnienie robakowe (diathesis vermi- nosa). Powoli i przeciwko tym wybrykom nastąpiła reakcya, ale wpływ jej okazał się bezsilnym, dopóki przy pomocy najściślejsze
go badania nie wykazano całego procesu roz
woju i wędrówek pasorzytów.
W tym samym czasie, w którym nau k a z ta k wielkiem powodzeniem zajęła się b ad a
niam i pasorzytów zwierzęcych, zwrócono ta k że uwagę na ta k rozpowszechnione w wodzie i ziemi, w szczególności zaś w płynach gniją
cych najniższe organizmy, które zaliczano przeważnie do państw a zwierzęcego, ponieważ liczne ich formy odznaczają się źywemi samo- dzielnemi rucham i. Powyżej już zaznaczyli
śmy, że szkodliwy wpływ gnijących ciał n a człowieka był już rozpoznany w połowie X V I I wieku, udział zaś mikroskopowych organi
zmów w procesie życia, a zatem i przy wytwa
rzaniu chorób nie zdawał się ulegać wątpliwo
ści. Ł atw o więc zrozumieć, dlaczego zw raca
no o dtąd także pilną uwagę n a owe proste ustroje w postaci drobnych kuleczek, pręcików lub krótkich ruchliwych wężownic. Liczni badacze zajęli się ich opisaniem, najd ok ła
dniejsze jednak spostrzeżenia zaw dzięczała
244 WSZECHSWIAT. Nr 16.
ówczesna nau k a dzielnemu duńskiem u uczo
nemu, O. F . Mullerowi, który pierwszy zasto
sował do nich nazwę „Infusoria,” 1786 r. T en sam badacz przyczynił się także niem ało do postępów parazytologii zwierzęcej, o których wyżej by ła mowa.
Nazw a „In fu so ria” czyli wymoczki oznacza
ła ustroje, pow stające w nalewkach m artw ych ciał organicznych. N iektórzy uczeni (H a rt- soecker, R eaum ur, Jo b lo t) przypuszczali wprawdzie, źe drobne te istoty pow stają z p y ł
ków przenikających z powietrzem do nalewek, pomieszczonych w nieszczelnie zamkniętych naczyniach, lecz N eedham utrzym yw ał, źe można bezpośrednio pod m ikroskopem obser
wować wytwarzanie się wymoczków z cząstek rozpadających się ziarn zbożowych, a tw ier
dzenie to najbardziej się zgadzało z ogólnie panującem i wówczas poglądam i. Od A ry sto telesa bowiem aź do X V I I wieku dopuszczano możność samodzielnego pow staw ania o rga
nizmów czyli sam orództw a (generatio aequi- Yoca sive spontanea, abiogenesis) nietylko dla wszystkich zwierząt bezkręgowych, ale w czę
ści i dla kręgowców. Dopiero F ranciszek R edi w ykazał n a zasadzie ścisłych doświad
czeń (1688 r.), źe owady pow stają z ja j, a m ia
nowicie: źe robaki ukazujące się na gnijącem mięsie nie pow stają bezpośrednio z mięsa, ale pochodzą z ja j, składanych n a niem przez owa
dy i stanowią tylko stan gąsienicy w procesie rozwojowym tych ostatnich. N aw et ju ż przed Redim , bo w pierwszej połowie X V I I wieku, sławny odkrywca obiegu krwi, W illiam H a r- vey, w ystąpił z obszernem dziełem o tworzeniu się istot żyjących (de geńeratione), w którem s ta ra ł się dowieść, że wszystkie organizm y pow stają z ja jk a (omne vivum ex ovo). Swam- m erdam zaś, znakom ity badacz rozwoju owa
dów, nietylko potw ierdził spostrzeżenia Re- diego, ale wiedział ju ż także, że wszy pow sta
j ą z ja j. Lecz wszystkie dowody, dostarczone przez wspomnianych uczonych nie w ystarczy
ły ani do wyjaśnienia sposobu powstawania pasorzytów w zam kniętych częściach ciała, niem ających żadnej kom unikacyi na zew nątrz, ja k np. w mózgu i mięśniach, ani też wymo
czków w przegotowanych uprzednio nalew
kach. Ile di i Sw am m erdam sam i zastrzegli wyraźnie dla pasorzytów wyłączne powstawa
nie przez sam orództwo. Zdolność w ytw arza
nia żywych ustrojów z gotowej m asy organi
cznej przypisywano tajem niczej sile żywotnej, k tó ra m iała być ta k wszechwładną, że zdołała utworzyć nietylko najprostsze „wymoczki,” ale naw et n ad er złożone ustroje zwierząt kręgo
wych.
Lecz zasiane raz ziarno powątpiewania nie przestało kiełkować i przynosić powoli owoce.
Przeciwko sam orództwu przem awiało miano
wicie odkrycie (przez P allasa i in.) niezmier
nych mas ja j i żyworodzącego się potomstwa u licznych wnętrzniaków (tasiemców, glist), lecz z drugiej strony wydawało się niezmier
nie dziwnem, źe przy takiej płodności paso
rzytów gospodarz ich nie zam ieniał się ostate
cznie w całości n a zbitą bryłę „robaków.”
P ró cz tego dzielny włoski opat Spallanzani, zachęcony teoretycznem i wywodami B onneta, s ta ra ł się przy pomocy ścisłych doświadczeń wykazać, że i wymoczki nie w ytw arzają się w organicznych nalewkach, jeżeli naczynie pozostaje po zagotowaniu płynu szczelnie zamkniętem. Lecz zbyt trudno było wyjaśnić przenikanie pasorzytów do organów położo
nych w głębi ciała, ażeby można było obejść się ju ż bezteoryi sam orództw a, chociaż i Lin- neusz sk łan iał się ku przypuszczeniu pow sta
wania wnętrzniaków z przenikających tam z ze
w nątrz ustrojów. Przeciwko doświadczeniom Spałlanzaniego podniesiono zaś ten zarzut, że w naczyniu szczelnie zam kniętem i pozbawio- nem pow ietrza żywe organizm y wytworzyć się nie mogą. Odkrycie ja j u pasorzytów spowo
dowało jed n ak różne n ad er naciągane i dzi
waczne hipotezy, z których wymienimy tu tylko hipotezę zupełnie bezpodstaw ną o dzie
dziczności pasorzytów czyli pochodzeniu ich z rodziców n a potomstwo (Vallisneri). O sta
tecznie zwyciężyła znów teorya sam orództw a, p o p arta szczególnie powagą zasłużonego b a
dacza pasorzytów Rudolphiego (przy końcu X V I I I wieku) i u trzy m ała się w tym stanie aż do trzeciego dziesiątka la t wieku bieżącego.
W szystkie wyżej wyłożone poglądy i teorye szybko ustąpiły m iejsca ściśle naukowym spo
strzeżeniom, gdy znakomicie udoskonalony m ikroskop zastosowano do badań organizm u zwierzęcego i roślinnego. R ozw ijająca się wówczas n au k a o komórce, o fundam entalnym jej udziale w rozwoju organizm u i w czynno
ściach jeg o tkan ek spowodowała zupełny przew rót w poglądach na istotę spraw życio
wych na powstawanie, rozwój i w arunki b ytu
\ 'r 1(5, W SZECHSW 1 AT. 2-^5 organizmów. E hrenberg w ykazał zapomocą
mikroskopu w r. 1838 złożoną budowę wielu wymoczków, ja k również obecność licznych zarodników tych ostatnich w pyłkach powie
trz a . C agniard L a to u r i Schwann odkryli jednocześnie skład drożdży z drobnych kulek, przedstaw iających ch a rak ter samodzielnych organizmów'. F r . Schulze i Schwann potwier
dzili dalej przy pomocy ulepszonych metod doświadczalnych zasadność twierdzeń Spallan- zaniego co do nieistnienia sam orództwa „wy
moczków” w przegotowanych roztw orach ciał organicznych, choćby dostęp powietrza nie był wstrzymany; należy tylko zniszczyć zaw arte w niem zarodniki, przeprow adzając powietrze przez stężony kwas siarczany lub rozżarzoną ru rk ę. Nieco później Schróder i Dusch wy
kazali, że takie usunięcie zarodników daje się osięgnąć prostszą i dogodniejszą metodą, a mianowicie przez proste cedzenie powietrza przez watę.
(C . cl. nast.J.
TL H o ye r.
T E O R Y A
T A K Z W A N E G O
WĘGLA ASYMETRYCZNEGO.
Od daw na ju ż widoczne było blizkie pokre
wieństwo chemii z fizyką, oddawna twierdzo
no, że jed n a d ru g ą wspierać winna, źe rozwój pierwszej je s t zależny od rozwoju drugiej i odwrotnie. W istocie, o ta k świetnym roz
woju teoryi atom istycznej nawetby m arzyć niemożna, gdyby poglądów D ałtona nie po
p a rł F resn e ł i A m pćre, wywodów zaś o stat
nich nie utrw aliła nau k a o izomeryi. Teorya cynetyczna gazów nie m iałaby ta k wielkiego znaczenia, jak ie posiada, gdyby nie wypróbo
wano jej konsekw encji w zakresie badań che
micznych. N a u k a o powinowactwie chemi- cznem szam o tała się w zaklętem kole do- potąd, dopóki jej fizyka nie przyszła z pomo
cą. Is to ta roztworów i elektrolizy ‘) sta ła
‘) Porów n. W szechśw iat 1892, str. 117, 185, 153, 823.
się zrozum iałą dopiero wrtedy, gdy chemikowi pom ógł fizyk. Zracyonalizowanie w końcu fi
zyki, wytworzenie w niej ogólnych postulatów mechanicznych je st dopóty niemożliwe, dopó
ki nie powstanie energetyka, tę zaś wytwo
rzyć może tylko fizyka, zespolona z chemią.
Podobnie się też rzecz m iała z nauk ą o che
micznej ciał budowie. W początkowych epo
kach rozwoju chem ia m ogła sobie wystar
czać. Z asady jej wytworzyły teoryą duali
styczną, później teoryą rodników i typów, w końcu naukę o wiązaniu się atomów w ła ń cuchy. N a stąp iła atoli chwila, w której wszel
kie zasoby myślenia chemicznego nie w ystar
czały, natrafiono na fakty, których chemia sam a wytłumaczyć nie by ła w stanie.
F izyka i tym razem pomogła. Umożliwiła ona stworzenie teoryi węgla asymetrycznego, k tó ra nietylko przyczyniła się do zrozumienia owych tajem nicą otulonych taktów, ale oprócz tego położyła kam ień węgielny pod nowy gm ach poglądów teoretycznych na budowę chemiczną ciał organicznych, gmach dziś juź okazały.
Teoryą t. z. węgla asymetrycznego oparto n a teoryi i faktach, odnoszących się do zjawi
ska skręcania płaszczyzny polaryzowanego św iatła przez ciała stałe nieorganiczne. Do ciał takich należą kwarc, chloran i brom ian sodu, tiosiarczan stroutu i wapnia.
K aw ałek kwarcu, otrzym any przez przecię
cie kryształu w kierunku prostopadłym do osi głównej, odchyla płaszczyznę polaryzacyi św iatła, przyczem siła skręcania płaszczyzny je s t w stosunku prostym do grubości użytej tafelki kwarcu. Zauważono też, że należy rozróżniać dwa rodzaje kwarców, jedne zw ra
cają płaszczyznę polaryzacyi na prawo, inne na lewo. N astępnie przekonano się, że kwarc nie krystalizuje w formach całkowitych (ho- loedrycznych) ale podług zasady tetratoedry i trapezoidalnej, wskutek czego pow stają formy geometryczne, nieposiadające płaszczyzn sy
metrycznych, a niektóre kryształy s ą do siebie w takim stosunku, ja k praw a rę k a do lewej, albo ja k przedm iot do swego obrazu w zwierciadle.
K ry sz tały , posiadające podobne własności, N a u m an nazw ał enantiomorficznemi. W k ró t
ce po tem odkryciu zauważono, że większość
ciał, odchylających płaszczyznę polaryzacyi
posiada niesymetryczne płaszczyzny, występu
N r 16.
jące w dwu enantiomorficznych formach i źe płaszczyzny, posiadające enantiomorfizm, są spiralnie ugrupow ane względem osi głównej kryształu. Owemu spiralnem u ugrupow aniu płaszczyzn przypisano przyczynę skręcania płaszczyzny polaryzacyi przez ciała stałe.
Powyżej scharakteryzow aną teo ry ą starano się następnie utrw alić przez sztuczne wytwo
rzenie ciał. zw racających płaszczyznę polary
zacyi. D okonał tego z wielkiem powodzeniem Heuss. P rzez spiralne ugrupowanie tafelek miki, ciała, które ja k wiadomo, samo przez się płaszczyzny polaryzacyi nie skręca, otrzy
mano układy, posiadające owę własność. S iła skręcania je st w odwrotnym stosunku do g ru bości tafelek, a w prostym do ilości tych ostatnich. Oprócz tego u dało się otrzym ać układy, skręcające w dwu przeciwnych kie
runkach, stosownie do tego, czy ułożenie tafe
lek jed n a na d ru g ą nastąpiło zgodnie z kie
runkiem biegu skazówki zegara, czy teź w kie
runku przeciwnym. T a k np. ugrupow anie podane na figurze 1-ej powoduje skręcenie płaszczyzny polaryzacyi n a prawo, ugrupow a
nie zaś oddane przez figurę 2-gą powoduje skręcenie na lewo.
W idzim y zatem , że niezbędnym w arunkiem zw racania płaszczyzny polaryzacyi je s t układ spiralny cząsteczek pewnego środka ‘), źe własność t a nie je s t zależną od specyficznych odrębności tej lub innej m ateryi.
Ł atw o zrozumieć, źe przyczynę skręcania płaszczyzny polaryzacyi przez ciała płynne staran o się także sprowadzić do poprzednio przytoczonego poglądu. Przew idyw ano, że czynność optyczna ciał ciekłych powoduje się przez spiralne ugrupow anie atomów wzglę
dem pewnej osi w cząsteczce, lecz przekonano
się też, że podobna myśl dopóty będzie n ie - zrozum iałą dopóki nie nadam y w spekulacyach naszych cząsteczkom pewnej postaci geome
trycznej'.
P o trzeb a nadania cząsteczkom pewnej for
my stereometrycznej sta ła się zresztą już wtedy naglącą, gdy chemicy otrzymywali związki- chemiczne, zupełnie się nieróźniące pod wrzględem konstytucyjnym, w oczach t. z.
teoryi s tru k tu ry •), a pomimo tego wykazują
ce znaczne różnice pod względem fizycznym.
Dawniejsza teorya budowy związków, roz
w inięta przez K ekulego i innych wybitnych badaczów, orzekała wprawdzie o układzie atomów w cząsteczce, lecz zadaw alniała się tylko wykryciem porządku, w jakim atomy danej cząsteczki są ze sobą połączone. W z ó r chemiczny związku m iał n a celu przedstaw ie
nie bliższych stosunków pomiędzy atomami, o położeniu zaś ostatnich w przestrzeni ża
dnego pojęcia nie daw ał. T eorya owa oddała nauce niepospolite usługi. T łum aczyła w do
skonały sposób najróżnorodniejsze izomerye, umożliwiła syntezy ciał według planów z góry obmyślonych, podniosła chemią, dotąd naukę typowo indukcyjną, do szeregu nauk posługu
jących się dedukcyą w badaniu.
A toli wkrótce natrafiono n a wypadki izo- m eryi, których wspomniana teorya w ytłum a
czyć nie m ogła. O dkryto ciała, których spo
sób powstawania i własności chemiczne wska
zywały, źe posiadają identyczną budowę w myśl dotychczasowej teoryi o budowie che
micznej ciał, a k tóre pomimo tego różniły się pod względem fizycznym.
Stwierdzono np., że istnieją dwa kwasy winne, których cząsteczki obok atomów węgla posiadają atomy wodoru, grupy hydroksylowe (O H ) i karboksylowe (COOH ) w zupełnie identyczny sposób powiązane ze sobą. K w asy te wykazywały jed n ak znaczną różnicę w sto
sunku do św iatła polaryzowanego; jed en z nich zw racał płaszczyznę polaryzacyi na prawo, drugi na lewo. P asteu r, którem u za
wdzięczamy klasyczne studyum nad tem i cia
łam i, wypowiedział myśl, że różnica własności je st spowodowana w tym razie przez różny
i) Do tego samego w niosku doszedł Solmcke ’) Czyli nau k i o łączeniu się atom ów w łań-
drogą dedukcyjną. cuchy.
]Srr 16. WSZECHSWIAT. 247 przestrzeniow y u kład atomów, tworzących
>cząsteczki.
K iedy następnie badacz niemiecki Wisli- cenus udowodnił, że zupełnie analogiczną kategoryą ciał przedstaw iają kwasy mleczne—
reform a dotychczasowych poglądów n a budo
wę ciał by ła konieczną.
Reformy tej dokonali Tan t/Hoff i L e Bel.
Poglądy tych badaczów m iały wspólny punkt wyjścia. Przy przeglądzie podówczas zna
nych izomeryj spostrzegli, źe różnica polega najczęściej na rożnem zachowaniu się wzglę
dem św iatła polaryzowanego. N a tem spo
strzeżeniu oparto cały przyszły gmach teore
tyczny.
Dziś fundam ent tak i uważamy za dostate
czny; inaczej rzecz się m iała, kiedy pierwszy re z u lta t dociekań tych badaczów stan ął przed forum św iata naukowego. W niejednym um y
śle pow stała b urza protestów, nowe poglądy piętnowano m ianem utopii, widziano w nich wznowienie pogardzanej „filozofii przyrody,”
m iały one świadczyć o upadku chemii i t. d.
P ak to m jed n ak zaprzeczać niemożna było;
widniały one w archiwach nauki na podobień
stwo wielkich znaków zapytania, jako protest przeciwko tym umysłom, które „czy to z b ra ku dostatecznej elastyczności, czy też skut
kiem innych jakichś własności” pod nowy sztan d a r garn ąć się nie chciały. D la nich izom erya kwasów winnych nie m a nic wspól
nego z budową chemiczną ich cząsteczek, je st to izom erya „fizyczna.” Podobne tłum acze
nie, a raczej g ra słów, mogło być tolerowane dawniej. A by uzasadnić ta k pomyślaną izo- m eryą, należało przypuścić, źe i w płynach, a naw et w roztw orach cząsteczki ciał łączą się ze sobą w ta k i sposób, że wytwarza się spi
ralny u k ład punktów m ateryi wkoło pewnej osi; czynność więc optyczna m iała być za
leżną od nagrom adzenia optycznie obojętnych cząsteczek. Dziś rozumowanie takie odrzu
camy z ca łą stanowczością, toż badania van t ’Hoffa, A rrheniusa, R aoulta, Ostwalda i in
nych nauczyły, że ciała w roztw orach roz
szczepiają się na swe .cząsteczki, czynność więc optyczna pewnego roztw oru je s t zależna od czynności optycznej samych cząsteczek ciała rozpuszczonego.
Do reform y zresztą teoryi stru k tu ry przyczyniła się tu bezpośrednio kry tyka jej konsekwencyj. N ajprostszy wzór graficzny
i związku, w którym znajduje się jeden atom I węgla—w edług lej teoryi je st następujący:
R '
I I ')
R* — . — R l O R>
O pierając się na hipotezie, że przejawy
| działania czterech jednostek wartościowości węgla są jednoznaczne, dochodzimy do wnio
sku, że związki o ogólnym wzorze O (R jt istnieć mogą tylko w jednej postaci izomery
cznej.
T o samo m ożna powiedzieć o zw iązkach ' C (R')3 R “ j w których atom w ęgla je st p ołą
czony z trzem a atomami pierw iastku R ' i je dnym atomem pierw iastku R 11.
Inaczej rzecz się m a ze związkami bardziej skomplikowanemi ja k O (R ')2 ( R " ) 2 hib
! C (R ')2 R 11 R 1" , w tych razach ugrupowanie j atomów nasycających wartości węgla może
być różne w stosunku do tego ostatniego.
Związek O (R ')2 ( R 1 % możemy oddać przez następujące schematy:
R 1 R '
I I
R n — C — R " i R “ -— C — R l
i I !
R 1 R "
Pierw szy wzór wyraża, że atomy dwu pier
wiastków, połączonych z węglem, ułożone są w stosunku do ostatniego symetrycznie, a d ru gi, źe atomy te sąsiadują ze sobą. Należałoby się więc spodziewać dwu izomerycznych związków, odpowiadających powyższym wzo
rom , co jednakże przeczy faktom ; gdyż do
tychczas nie znamy ani dwu izomerycznych
| dwuchlorków m etanu, ani dwu dwubromków i t. d.
W idzim y, że dotychczasowa teorya budo
wy w istocie nie może oddać w racyonalny sposób stosunków pomiędzy atom am i w czą
steczce. Trudności tu taj napotkane znoszą się wszelako, gdy badać będziemy położenie atomów przestrzeniowo. Ł atw o zrozumieć, źe ch arak ter m etanu, lub wogóle związku je dnego atom u węgla z czterem a jednakowemi
') C oznacza atom węgla, K 1 atomy, lub grupy
| atomów innych pierwiastków.
2 1 8 WSZECHŚWIAT. Nr 16.
atom am i innego pierw iastku najlepiej oddaje te tra e d r, czyli czworościan foremny.
Jeżeli wyobrazimy sobie atom w ęgla po
środku takiego czworościanu a atom y wodo
ru, chloru etc., w wierzchołkach, natenczas zrozumiemy, źe związki C (R')i> C (R ')3 R"
C (R1^ (R'‘);s i C! ( R ') 3 R 11 R " 1 m ogą istnieć tylko w jednej formie, gdyż w tych razach nie istnieją różnice w stosunkowych układach poszczególnych atomów.
Jedynie w tym w ypadku, gdy z węglem łą czą się 4 atom y zupełnie różnych pierwiastków lub 4 różne rodniki należy oczekiwać dwu izomerycznych związków, ja k tego dowodzi figura 3 i 4-ta.
Różnicę powyższych układów najlepiej zro
zumiemy, jeżeli sobie wystawimy siebie wzdłuż kraw ędzi R 3 R t z głow ą w R 4, obserwując kraw ędź R , R 2; w pierwszym razie ujrzym y punk t R 2 po lewej stronie, w drugim zaś po praw ej. W razie więc, gdy cztery wartości atom u w ęgla są nasycone przez 4 różne ato- my, pogląd van t ’H offa prow adzi do konstru- kcyi dwu i tylko dwu, różnycl^czworościanów nienakładalnych, które w takim względem siebie pozostają stosunku, jak b y jed en był obrazem drugiego w zwierciadle i któ re, sto
sownie do propozycyi N aum ana, nazywam y enantiomorficznemi.
Czworościan, w yobrażający cząsteczkę, za
w ierającą atom w ęgla połączony z 4 różnem i atom am i lub rodnikam i, posiadać winien, ja k to zaraz zobaczymy, pew ną szczególną w ła
sność geom etryczną.
Liczne przykłady świadczą o tem, źe pier
wiastki łączą się ze sobą z większą lub mniej
szą łatwością, stosownie do ich t. z. powino
wactwa chemicznego.
Chlor np. łączy się znacznie energiczniej z m etalam i, niż z niem etalam i, brom łączy się łatwiej z wodorem, niż jod i t. p., stosownie do tego łatw iej je st też rozszczepić n a części składowe chlorek niem etalu, niż m etalu. O bra
zowo fakty te można przedstawić przez bliż
sze lub dalsze oddalenie dwu atomów, tw orzą
cych dany związek.
J a k oddalenie atom u chloru od atom u wodoru w cząsteczce chlorowodoru je s t inne, niż oddalenie brom u od wodoru w cząsteczce bromowodoru, podobnie oddalenie różnych pierwiastków, istniejących w połączeniu z wę
glem w jednej cząsceczce nie je st jednakow e.
Przestrzeniowego zatem uk ład u związku C R j R 2 R 3 R 4 nie przedstaw ia czworościan foremny, ale czworościan zupełnie niesyme
tryczny, którego wszystkie krawędzi są różne.
T etra ed r ów m a ta k ą własność, źe wierzchoł
ki jego ułożone są na linii spiralnej względem osi równoległej do je dnej z jego krawędzi np. do R 4 R 2. Okoli
czność ta stanowi pod
stawę teoryi van t ’Hof- fa. W iem y już, jakie
znaczenie w stosunku do optycznych własności ciała m a spiralny u k ład jego cząsteczek, wiemy, że tafelki miki ułożone spiralnie skręcają p ła szczyznę polaryzacyi św iatła, zachodzi więc pytanie, czy spiralny u kład atomów w czą
steczce nie powoduje optycznych własności tych ciał, czyli innemi słowy, czy czynność optyczna pewnego związku nie je s t uwarunkowana obecnością t. z. asym etrycznego węgla t. j. wę
gla połączonego z czterem a różnemi rod nika
mi, lub elem entarnem i atomami. Liczne przy
k łady stw ierdzają w istocie, że związki opty
cznie czynne zawsze zaw ierają jeden, lub kilka atomów węgla asymetrycznego.
Z m nóstwa ciał przytoczonych przez L e B ela i van t ’Hoffa wzmiankujemy dla przy
k ła d u kilka:
Nr IG. WSZECHSWIAT. 243
K w asy jabłkow e COOH. CH. OH. C H 2.
COOH ') icb sole i amid.
K w as asparaginowy: COOH. C H N H 2. C H 2.
CO O H jego sole i amid.
K w asy winne COOH. ÓH. OH. CH. OH.
COOH.
D ekstroza (cukier gronowy):
C H ,. O H
*'CH. O H
*'CH.
> ^ * 'C H . O H O ' *'CH. O H
*'CH. O H
Zgodnie z powyżej wyłożoną teorya, należy się spodziewać, że każde optycznie czynne ciało występuje w dwu modyfikacyacb, z k tó rych jed n a powoduje skręcenie płaszczyzny św iatła polaryzowanego n a prawo, a drug a o tyleż na lewo. Rzeczywiście znamy ciała, występujące we wspomnianych przeciwnie skręcających modyfikacyach, posiadających z wyjątkiem optycznych, zupełnie identyczne własności i które, połączone w jednakowych ilościach, d ają mięszaninę optycznie obojętną.
Szczególnie kwasy winne i kwas gronowy, zbadane ta k gruntownie przez P asteu ra , od
pow iadają w zupełności powyższym wymaga
niom. J a k ju ż wyżej nadmieniliśmy, nie zna
my optycznie czynnych związków, któreby nie posiadały choć jednego asymetrycznego ato
mu węgla. Odwrotnie zaś, znamy wiele ciał, które posiadają asym etryczne węgle, a pomi
mo tego nie sk ręcają płaszczyzny polaryzacyi.
P a k t ten jednakże teoryi van t ’Hoffa za
chwiać nie może, owszem je st przez nią prze
widziany. P rz y reakcyach pow stają praw do
podobnie zawsze dwie modyfikacye, posiada
jące w stosunku do polaryzowanego św iatła wręcz przeciwne własności, skutkiem czego ciało otrzym ane okaże się optycznie obojętnem.
W razach , gdy dany związek zaw iera 2 asy
m etryczne atom y węgla, wpływy ostatnich m ogą się w pewnych w arunkach sumować, albo częściowo lub całkowicie znosić. W ta kich w arunkach m ogą istnieć optycznie obo
jętn e modyfikacye w skutek wewnętrznego (we
w nątrz cząsteczki dokonanego) zobojętnienia wręcz przeciwnych wpływów dwu asym etry
cznych atomów węgla. D o związków takich należy przedewszystkiem kwas mezo-winny.
W ostatnich czasach prawo van t ’Hoffa i L e B ela rozszerzono i do związków azotu.
L e B el mianowicie wykazał, źe chlorowodan izobutylopropyloetylometyliaku je st optycznie czynny. Ł atw o zrozumieć, że w tym wypadku przyczyną czynności optycznej je s t również asym etrya atom u azotu, albo, innemi słowy, spiralny u k ład atomów względem pewnej osi w cząsteczce.
N ie ulega wątpliwości, że badanie i innych pierwiastków w tym kierunku przyniesie po
dobnie pozytywne rezultaty, chociaż o ile się zdaje, studyum najeżone je s t wielkiemi tr u dnościami. Przedewszystkiem można się spo
dziewać optycznie czynnych ciał, pomiędzy pochodnemi czterowartościowej siarki. B a
danie w tym kierunku podjąłem , dokonawszy syntezy związku, który zawiera atom siarki połączony z czterem a różnemi rodnikami, mianowicie jodek benzylometyloetylosulfiny:
C H 2. C c H-, J — Ś — C H
C2 H ,
P ro d u k t ten je st optycznie obojętny, czego się teź można było spodziewać, gdyż, ja k wy
żej zaznaczyłem, przy syntezach powstaje zawsze mięszanina dwu modyfikacyj, skręca
jących w przeciwne strony. Chodziło więc 0 rozszczepienie otrzymanej obojętnej mięsza- niny na części składowe. Istn ie ją dwie metody, które zazwyczaj prow adzą do celu. Pierw sza polega na tem, że w rozczynie mięszani- ny hoduje się grzybki pleśniowe, drożdże 1 t. p. G rzybek pochłania przy swym proce
sie życiowym najczęściej tylko jednę optycznie czynną modyfikacyą. D ru g a m etoda polega na wyzyskaniu minimalnych fizycznych różnic bardziej złożonych pochodnych tych modyfi
kacyj. P rzy moich pracach ani pierwsza, ani dru g a m etoda dotychczas pożądanych rezul
tatów nie dała. G rzybki nie m ają ochoty karm ić się owym związkiem, a bardziej złożo
ne jego pochodne posiadają bardzo słab ą ten- dencyą do krystalizow ania ’). Nie wątpię
*) A tom y asym etryczne oznaczone są *.
’) Badałem przew ażnie sole zasady otrzym anej z wymienionego jo d k u sułfmowego przez działa
nie wodanu potasu.
250 WSZKCHSWIAT. Nr 16.
jednak , że przy dalszem badaniu, jeżeli nie mnie, to komu innem u u d a się uskutecznić wspomniany ro zk ład n a dwie optycznie czynne modyfikacye.
P rze g lą d ając ogrom faktów, jak ie teorya Le B ela i yan t ’Hoffa tłum aczy, każdy musi przyznać, że stanowi ona epokę w rozwoju -chemii. Znaczenie je j udow adnia zresztą bezpośrednio okoliczność, że stw orzyła ona gałąź syntetycznej chemii t. z. stereochem ią *), k tó ra z dnia na dzień robi coraz większe po
stępy.
D r. L. Marchlewski.
PRZEMIANY
W P A Ń S T W IE R O Ś L IN N E M przez M . F a u v e l l e .
(Dokończenie).
I I I .
Tab lica porów naw cza rozw oju rodowego roślin i zw ie rzą t.
Obecnie, aby uw ydatnić specyalne cechy zmienności w państw ie roślinnem , pozostaje jedynie w sposób porównawczy rozpatrzeć przem iany, jak im zw ierzęta ulegały w tych samych środowiskach. Zam ieszczone poniżej dwie tablice genealogiczne pozwolą nam uchwycić zasadnicze różnice, zachodzące po
m iędzy tem i dwiema drogam i rozwoju istot organizowanych.
P un ktem wyjścia dla obu państw , zrodzo
nych w środowisku m orskiem , były dw a oso
bniki jednokom órkowe, najzupełniej identy
czne pod względem k ształtu , objętości, budo
wy i innych własności, różne je d n a k o tyle, o ile jeden z nich zaw ierał w swej plazmie ziarna chlorofilowe, a więc odmienne pod względem sposobu odżyw iania się.
Zielona kom órka roślinna samodzielnie cią
gnęła pokarm z ciał m ineralnych. Pierw szym wytworem tej p racy b y ł woreczek błoniasty,
') Porów n. W . M eyera, Z adania i w yniki b adań stereochem icznych, tłu m . B r. Znatow icza.
któ ry chronił komórkę od zetknięcia ze świa
tem zewnętrznym; jednakże błona ta , skut
kiem przenikliwości dla promieni słonecznych i otaczającego j ą płynnego roztw oru soli, nie tam ow ała w ytw arzania ciał organicznych.
| K om órka strac iła zaledwie zdolność przeno
szenia się z miejsca na miejsce, zdolność t a zresztą s ta ła się odtąd dla niej zupełnie nieużyteczną.
B ezbarw na zaś kom órka zwierzęca m usiała, przeciwnie, poszukiwać m ateryałów spożyw
czych w zielonej komórce lub też jej szcząt
kach. T u taj b y ła jej bardzo pomocna jej r u chliwość, kierow ana wrażliwością , n a bodźce zewnętrzne, której żadna błona nie s ta ła na zawadzie. W tak i sposób zaczynają wchodzić w grę owe dwie zasadnicze własności istot organizowanych, podczas gdy roślinna komór
k a posługuje się niemi jedynie wewnątrz swej błony komórkowej.
Pierw iastkow a więc zasada podziału istot organizowanych n a dwie wielkie grupy pole
g a ła wyłącznie na różnicy pod względem spo
sobu odżywiania się i to skutkiem tej samej przyczyny, dla której one coraz więcej się od
dalają w m iarę rozwoju dalszych przeobrażeń.
Pochodne rozmnożonej zielonej komórki, po
w stałe drogą je j podziału, natychm iast łączą się w mniejszej lub większej ilości i tw orzą rozm aitego k sz ta łtu i objętości ciało, którego wszystkie elementy odżywiają się na wzór przodka. Rzecz widoczna, że w tak i sposób utworzone rośliny, nieulegając żadnym głębo
kim modyfikacyom, mogły się rozpowszechniać i rozm nażać n a dnie morskiem, dostatecznie przystępnem dla św iatła. Jedy nie ich barwa, wielkość i konsysteneya mogły ulegać zm ia
nom. S tą d m orza zawsze zawierały jednę tylko grupę roślin, mianowicie wodorosty.
Zupełnie innym był los komórki zwierzęcej w tem samem środowisku. W stanie odoso
bnionym nie uległa ona żadnym widocznym zmianom. W samej rzeczy, pomiędzy m onerą z niewyraźnem jąd rem a najwyższym wymocz
kiem migawkowym, niem a większej różnicy nad mniej lub więcej system atyczne ułożenie części składowych.
A toli nadeszła chwila, kiedy, w pewnych
warunkach, rozm nażające się kom órki nie
oddzieliły się od siebie, p rz estały żyć k ażda
dla siebie w ciągłej i bezpośredniej styczności
ze światem zewnętrznym, lecz pozostały w po
N r 16. WSZECH S WIAT. 251 łączeniu i wewnątrz całego skupienia powsta
ła ta k zw ana ja m a segm entacyjna. Chociaż t a ostatnia m iała niewielkie znaczenie, to jednakże kulisty k ształt został zachowany i, gdy całe ciało doszło do stosunkowo zna
cznej wielkości, słab a oporność jego ścianek nieodbicie m usiała doprowadzić do wpuklenia jednej połowy w drugą. T aki był początek gastruli, owej pierwotnej formy wszystkich zw ierząt wielokomórkowych, od najniższego
strularnego) połączonych pierwiastków. W ten sposób utworzyły się komórki nerwowe czu
ciowe i ruchowe, komórki kurczliwe i t. d., k tó re w następstwie połączyły się w ośrodki nerwowe, mięśnie, błony wydzielające, oddy
chające i inne tkanki.
Osobniki g astru larn e bezpośrednio podzie
liły się na dwie grupy i z jednej strony dały zwierzęta przymocowane do podłoża za pomo
cą końca przeciwgębowego (aboralnego),
O
.^ s c u u fć rp o 'z s v ie z z ę c e .
9 r ■ząt(cnrte>
JZu/fecyc Zce&ncce- S* /jęitf&tu/f/ić.
J«*.
J7ćont0iifa oez&tfśiM-rcL'
%.7t'c m io i/lc L '(P ct^& cccs Zrtrcćix4 ce<jf0
- ojntzsuićrucc
polipa aż do człowieka, ja k tego dowodzi ich rozwój osobnikowy i rodowy.
Skutki tej praw ie przypadkowej inwagina-
■cyi były ogromne. Przedewszystkiem n astą
pił podział pracy pomiędzy zjednoczonemi osobnikami komórkowemi, następnie— zjawi
sko, którego nie spostrzegaliśmy w żadnej grupie roślinnej— potworzyły się rozm aite ugrupow ania kom órek, odpowiednio do roz
m aitych własności i czynności organizm u (g a
z drugiej zaś osobniki swobodnie żyjące o sy- m etryi dwubocznej względem podłużnej osi ciała.
J a k rośliny, osobniki dwu tych g rup mnożą się za pomocą ja je k , przez połączenie zaro
dników płciowych. Lecz, czegobyśmy tu nie spodziewali się, to tego, że nieruchome o rga
nizmy g astru larn e posiadają również zdolno
ści rozm nażania się za pomocą zarodników
ona
w s z e c h ś w i a t. v r . irj.
(kom órek) bezpłciowych, stałe do organizm u m acierzystego przytwierdzonych.
J e d n a łub kilka niezróźnicowanych kom órek w arstwy zewnętrznej, zwykle u rozszerzonej podstawy, dzielą się i d a ją początek nowym osobnikom, zupełnie podobnym do pierwsze
go. C zasam i po dojściu do stan u dojrzałego nowe te osobniki odryw ają się i żyją oddziel
nie; lecz najczęściej pozostają w połączeniu z pierwszym i razem z nim tw orzą połączenie drugiego rzędu, przypom inające analogiczne twory u mchów i, szczególniej, u roślin naczy
niowych. W szystkie te osobniki razem , uło żone dokoła swego p rao jca albo wzdłuż mniej lub więcej wydłużonej osi, m ogą żyć i mnożyć się każdy oddzielnie, lub też może zachodzić pomiędzy niemi podział pracy. W tym o stat
nim wypadku osobnik środkowy obejmuje czynność odżywczą, jego zaś najbliżsi sąsiedzi, obdarzeni lepiej rozwiniętym zmysłem dotyku, d ostarczają pierwszemu pożywienia, chw yta
ją c przepływ ające w pobliżu organizmy; pó
źniej przybyw ają osobniki rozrodcze; wreszcie indywidua, najwięcej od środka oddalone i o wiele gorzej odżywiane, pozostają na sta- dyum mniej lub więcej tw ardych wydłużonych kolców, zupełnie podobnych do cierni naszych drzew, które również są zwyrodniałemi ga- łęźmi. Z bliżając się, te ko ła współśrodkowe ta k ściśle m ogą zlewać się ze sobą, źe ich an a
liza staje się możliwą jedynie na drodze embryologicznej. W te n sposób rozwinęły się gąbki, mszywioły, polipy i szkarłupnie-—■
jedyne grupy, zbudowane z nieruchomych osobników gastrularnych.
O wiele wyższego stopnia rozwoju dosięgły pozostałe wolne formy w skutek tego, źe m ogły się przenosić n a dużą odległość i w obfi
tości znajdować pożywienie. M nożą się wy
łącznie za pomocą ja j, bezpłciowe zaś, swo
bodne, lub nieoddzielające się zarodniki zastę
puje tu inne zjawisko.
P o d wpływem odżywiania się, zwierzę wy
dłuża się do pewnego stopnia i następnie dzieli w poprzecznym kierunku n a dwie czę
ści, dając w ten sposób początek dwu zupełnie jednakow ym osobnikom. Obecnie przykłady całkowitego podziału są bardzo rzadkie i n aj
częściej jed en od drugiego w ton sposób po
chodzące osobniki pozostają połączone w po
dłużnym szeregu, dzieląc pom iędzy sobą p ra cę odżywiania i rozm nażania tego nowego
ag reg atu drugiego rzędu, zupełnie ja k u zro
śniętych polipów. Te organizmy, wielokrotne;
w swej jedności, otrzym ały miano robaków.
Pomiędzy temi ostatniemi, u jednych naskó
rek je s t przykryty m iękką błoną n atu ry rogo
wej, u innych błonka t a sk ład a się z cliityny, substancyi o zupełnie innej budowie — stąd dwa wielkie poddziały.
Z pierwszych bezpośrednio pochodzą pier
ścienice, następnie za pośrednictwem rob a
ków, w ru rk ach zamieszkałych, mięczaki i wreszcie ryby, które z kolei zróżnicowały się n a kościste i chrząstkowate. T en sam począ
tek m iały i osłonice, które jeszcze obecnie w początkowych stadyach rozw ijają się na wzór kręgowców, lecz nieruchomy sposób ży
cia w strzym ał je w pochodzie rozwojowym i przybliżył do pierwszych typów zwierząt gastrularnych.
W m orzu robaki chitynowe wydały jedynie skorupiaki, u których chityna jeszcze b a r
dziej stw ardniała, przyjm ując do swego skła
du sole wapienne.
Czyż nie je s t uderzającą ta ogrom na różni
ca pomiędzy tworam i morskiemi, ta k jedno- rodnem i w śród państw a roślinnego i ta k wie- lorakiem i i róźnorodnem i wśród zwierząt? J a k ju ź wiemy i ja k , zresztą, łatw o zrozumieć, da się to sprowadzić jedynie do różnicy pod względem sposobu odżywiania się. P o d tym względem roślina zachowuje się zupełnie bier
nie, pozw alając się jedynie odżywiać, podczas gdy zwierzę zawsze je st w pogoni za zdoby
czą i, zależnie od je j k ształtu i składu chemi
cznego, ulega znacznym i różnorodnym zmia
nom.
Podobnie, ja k u roślin, przejście z morza, do bieżących, lub stojących zbiorników słodko
wodnych nie wywołało u zwierząt żadnych podstawowych zmian i dało początek jedynie pewnym specyficznym zmianom. W szystkie grupy m ają w nowem środowisku mniej lub więcej licznych przedstawicieli, za wyjątkiem szkarłupni i osłonie, z pomiędzy których do
tychczas ani je d n a form a nie była znaleziona poza obrębem m orza. B ądź co bądź, fauna i flora wód słodkich są o wiele uboższe, o wiele skąpsze, niż fauna i flora oceanów i mórz, za
chowując przy tem w ogólności ten sam wy
gląd. Z upełnie inaczej się dzieje na wynu
rzonym lądzie.
Nr 16. WSZECHSWIAT. f 253 Trudności, jak ie pociągało za sobą przejście
ze środowiska płynnego do powietrznego, były wcale niejednakowe dla zwierząt i roślin, dla tych ostatnich były daleko większe, niż dla pierwszych; albowiem chodziło o doprowadze
nie za pomocą krążenia soków odżywczych do każdej komórki, podczas gdy u zwierząt k rą żenie istniało już oddawna. Te ostatnie musiały jedynie uchronić od wyschnięcia błony chło
nące tlen. Z w ierzęta g astrularne, żyjące swobodnie, osięgnęły to z łatwością przez wpuklenie oddychającej powierzchni, ograni
czonej podczas pierwszych okresów rozwojo- i wych do pewnych tylko części warstwy ze
wnętrznej. Nieruchom e zaś formy, jak o zna
cznie mniej w tym kierunku przygotowane, pozostały wewnątrz płynnego środowiska, po za którem napotkałyby mnóstwo jeszcze innych trudności przy poszukiwaniu żywności.
Z pomiędzy potomków robaków o rogowej powłoce pierścienice i mięczaki mogły rozwi
nąć n a wynurzonym lądzie bardzo niewielkie kolonie: z jednej strony dżdżownice, z drugiej kilka maleńkich brzuchonogów. Znacznie szczęśliwsze były ryby. T ak, kilka niższych gatunków kościstych dało początek grupie płazów bezogonowych (B atrachia). Lecz, po
nieważ ich ja jk a zbyt mało zaw ierają mate- ryałów , któreby je m ogły wyżywić aż do stanu dorosłego, więc podczas pierwszych okresów swego życia pozostają one w wodzie. By by chrząstkow ate, których ja jk a były o wiele le
piej uposażone, jednym skokiem przekroczyły granicę, oddzielającą dwa te środowiska i za
m ieniły się w gady. Być może nawet, że gru
pa ta , obecnie wyłącznie m orska, ani na chwilę nie za trzy m ała się w zbiornikach słod
kowodnych.
Z e skorupiaków, potomków robaków chity- nowych, zaledwie dwa niewielkie rodzaje stonogi (Oniscus i Porcellio) mogły zamie
szkać n a lądzie. Lecz oto zjaw ia się druga g ru p a zwierząt o chitynowym naskórku, któ
rej najm niejszych naw et śladów w m orzu nie spostrzegam y. S ą to stawonogi dychawkowe, u których sprężyste, rozgałęzione ru rk i rozno
szą tlen bezpośrednio do wszystkich części ciała zwierzęcia. J a k em bryologia wskazuje, pochodzą one od pewnych robaków chityno- wych, oddychających przy pomocy naczyń
Jwodnych również rozgałęzionych aż do wnę- j
j trz a tkanek. Przyczyną tej przem iany było poprostu zastąpienie wody przez powietrze.
Nowe formy zatrzym ały się n a grun tach wilgotnych lub bagnistych i znaczna ich część
| do dziś dnia naw et zamieszkuje te miejscowo-
| ści. Do życia zaś n a suchej i jedynie przez
i
deszcze zraszanej ziemi są przystosowane tylko owady i pająki, t. j. wszystkie dychaw- j ko we, prócz wielonogów, z gadów—jaszczurki i i węże i bezpośrednio od nich pochodzące p ta
ki i zwierzęta ssące.
Ukazanie się dwu tych ostatnich grup było w związku z otoczeniem, które aż dotąd wy
wierało wpływ bardzo ograniczony, ale z któ
rem od tej chwili należało się liczyć. Mowa tu o obniżeniu tem peratury. W szystkie zwie-
! rz ę ta , o których dotąd mówiłem, zupełnie biernie zachowywały się wobec ciągłej niesta
łości tem peratur}7 i um ierały, gdy ta, ostatnia zbytnio się podnosiła, lub zniżała.
Jedynie gady posiadały organizacyą, zdol
n ą do zmian, powiększających odporność I u stro ju na te strasznie niszczące wpływy. J a k
| wiadomo, ich serce m a jedn ę tylko komorę, gdzie krew żylna i tętnicza mięsza się i i w tym stanie zostaje rozniesioną, po całym organizmie. J e s t to bardzo niesprzyjająca okoliczność dla zachowania stałej tem p eratu ry; lecz aby zapobiedz tej niedogodności, do-
; syć było przegrody pionowej, dzielącej komo-
| rę n a dwie połowy: praw ą i lewą; z których
| ostatnia przepuszcza do wszystkich narządów tylko tak ą krew, k tó ra została oczyszczoną w płucach. P rzeg ro d a ta , k tórą w chwili
| tworzenia obserwujemy u krokodylów, w zu
pełności się rozw inęła u ptaków i ssących, je dynych zwierząt o stałej tem peraturze bez
j względu n a tem p eratu rę otoczenia.
Z w ierzęta ssące bezpośrednio podzieliły się n a poddziały. Pochodne gadów żyworodnych w prost wytworzyły formy łożyskowe. P rzy obecnym stanie nauki bardzo je st trudno dwie te grupy dokładnie oddzielić od siebie.
Do łożyskowych należałoby zaliczyć, naprz., wieloryby (Cetacea) i szczerbate (E d en tata), obecnie żyjące i kopalne, posiadające nadzwy
czaj wyraźne cechy gadów, również może i wieloryby roślinożerne (Sirenidae) i foki, ogromne rodzaje, które zawsze przysparzały system atykom niem ało kłopotu.
Z w ierzęta ssące, wytworzone przez gady
jajorodne, nasam przód wydały workowate
254 WSZECHSWIAT. N}r 16.
Ogrodnicze.
(M arsupialia), które, ja k w skazują dane pa
leontologiczne, były punktem wyjścia dla wszystkich łożyskowych, prócz tych, o których wyżej wspomniano. Tuż obok należy umie
ścić człowieka, najbardziej oddalonego od bezbarwnej komórki.
Streścim y w kilku słowach to porównanie dwu państw: roślinnego i zwierzęcego.
W środowisku płynnem pierwsze z nich przedstaw ia się w jednej tylko formie, pod
czas gdy drugie rozwinęło wszystkie swe g ru py. Oba, po znacznych stra ta c h przy przej
ściu przez zbiorniki słodkowodne, w zdziesiąt
kowanym stanie przybyły n a wynurzony z wody ląd i zam ieszkały n a nim dzięki jed y
nie pośredniem u środkowi, t. j. bagnom . P o mimo tych sprzyjających okoliczności, stały ląd pozostałby zupełną pustynią, gdyby nie
które działy obu państw nie okazały się do
statecznie uzbrojonem i, aby stawić opór nie
korzystnym w arunkom klimatycznym . T a- kiemi są, z jednej strony, ssące i p ta k i zdolne do wytrzymywania zim na i, z drugiej, rośliny naczyniowe jawnokw iatow e, zabezpieczone od posuchy na powierzchni ziemi i same odżywia
jące swe potom stwo, k tó re bez tego nie mo
głoby się rozwinąć. Rozwój rodowy zw ierząt da się przedstaw ić w kształcie wysokopienne
go drzewa, roślin zaś— w formie gęstego krzewu.
W brew wszelkim moim usiłowaniom, nie zdołałem wyczerpać postawionego sobie zada
nia. Lecz pomimo całej niedoskonałości wy- ; kładu, zdaje mi się, źe teo ry a zmienności rzuca zadziwiająco żywe św iatło n a historyą, isto t organizowanych. G ę sta m g ła w ciągu i długich wieków, nagrom adzona przez przesą
dy i nieświadomość, ro z p rasza się pod jej wpływem. Z e wszystkich stron b iją prom ie
nie prawdy. Cześć więc L am arkow i, któ ry swym głębokim um ysłem j ą odkrył! Cześć Darwinowi, któ ry p o jął i rozw inął myśl tę!
Cześć wszystkim uczonym, którzy w dalszym ciągu prow adzą i u zupełniają dzieła tych dwu geniuszów!
T łu m . H enryh L indenfeld.
Posiedzenie szóste Komisyi teoryi ogrodnictwa i n a u k przyrodniczych pomocniczych odbyło się się dnia 6 kw ietnia 1893 roku, o godzinie 8-ej wieczorem w lokalu Towarzystwa Ogrodniczego,.
Chmielna N r 14.
1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego z o stał odczytany i przyjęty.
2. S ekretarz Komisyi odczytał arty k u ł d ra Al.
Zalewskiego „O pelicie diatom owym ,” nadesłany w raz z okazami.
Okazy „pelitu diatom owego” (okrzemkowe
go) które przesyłam , pisze p. A. Z. pochodzą z pod D obrzynia nad W isłą. Zebrane tam były przezem nie w ro k u przeszłym w pokładach iłu czarniawo-szarego, należącego do wyższych w arstw form acyi lignitowej. P elit te n okrzemkowy więc je s t swojem pochodzeniem nieskończenie starszy od w szystkich innych, znalezionych dotychczas u nas, któ re zwyczajnie znajd u ją się w alluvium a poczęści w d ilh ra u m . Iły dobrzyńskie, zawie
rające p elit diatom ow y,nie tw orzą pokładów rów nych i poziomych, lecz silnie nachylone, pogięte i w różnych kierunkach pom arszczone. Samo występowanie tego m inerału je s t nadzwyczaj zaj
m ujące i tru d n e do rozw iązania. Nie znajduje się on tam bowiem w nieprzerw anych w arstwach lub w arstewkach, lecz tw orzy bardzo liczne gnia
zda, dochodzące średnio najwyżej wielkości pięści, porozrzucane gęsto w odległości 1 do 2 stóp od siebie na przestrzeni pokładów iłu przynajm niej do 60 stój) grubości dochodzących. W tym sa
mym ile naprzem ian z pełitem wpryśnięte są również mniej więcej liczne i równie wielkie k a w ałki lignitu.
P elit dobrzyński tw orzy bryłki praw ie zupeł
nie czystej, białej barw y (tylko od zew nątrz nieco ciem niejszej), dosyć zwięzłe, lecz bardzo m iękkie, w dotknięciu szorstkie i łatw o rozcierające się w palcach. Po wysuszeniu chciwie w ciąga wodę i silnie przyczepia się do języ k a. P róby chem i
czne wykazały, że składa się on z zupełnie czystej krzem ionki, bez śladów w ęglanu w apnia i glinki.
Cała m asa p elitu diatomowego (okrzemkowego) składa się ze zniszczonych szczątków okrzem ek, wogóle nadzwyczaj drobnych, czworobocznych i pręcikow atych, najczęściej ta k szerokich ja k i długich, zaledwie do kilku mikrom ilim etrów wielkości m ających. R zadko bardzo zd a rzają się I szczątki nieco większe, lecz i te są zupełnie wy- j ślizgane, gładkie, bez śladów rysunku, ta k że tylko na niektórych ze środka bryłki pochodzących, m ożna wyróżnić linią środkow ą skorupki, lub, co
i