• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, d. 16 Października 1887 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, d. 16 Października 1887 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

k M 4 2 . Warszawa, d. 16 Października 1887 r. T o m V I .

P RENUM ERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W a rs za w ie : r o c z n ie rs . 8 k w a r t a l n i e „ 2 Z p rz e s y łk ą poc zto w ą : r o c z n ie „ 10 p ó łr o c z n ie „ 5

P re n u m ero w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .

K om itet R edakcyjny stan o w ią: P. P. D r. T. C h a łu b iń sk i, J . A lek san d ro w icz b. d z ie k an U niw ., m ag. K. D eike, m ag. S. K ra m az ty k , W ł. K w ietn iew sk i, J . N a tan s o n ,

D r J . S ie m ira d z k i i m ag . A. Ślósaraki.

„W sze ch św iat" p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó ry c h tr e ś ć m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz zw y k łeg o d ru k u w sz p a lc ie alb o jeg o m ie jsce p o b ie ra się za p ierw szy ra z kop. 7 '/a,

za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za dalsze kop. 5.

A d r e s XSed.a,ls:c37"i: K r a k o w s k i e - P r z e d m i e ś c i s , 3>Tr 8 6 .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

Obóz n a szczy cie M o n tb la n c , w w ysokości 4 8 1 0 m. N a lew o a k ty n o m e tr A ra g a , b a ro m e tr i t . d. W p o śro d k u n a m io t. N a p ra w o w ie lk i a k ty n o m e tr Y iollea, b u cik a te rm o m e try c z n a i c h o rą g ie w tr ó jb a r w n a .

(2)

658

W SZECH ŚW IAT.

Nr 42.

M H U C Z H O S Ć

A T M O S F E R Y C Z N A .

P o m nóstwie hypotez, obm yślonych przez różnych fizyków dla w yjaśnienia źródła elektryczności atm osferycznej, ciekaw ą je st now a praca N ahrw olda, który po wielu do­

św iadczeniach dochodzi do w niosku, że praw dopodobnie elektryczność atm osfery­

czna we właściwem tego słow a znaczeniu wcale nie istnieje i że raczej siedlisko swe m a w cząsteczkach pyłu, k tóre w niezliczo­

nej ilości atm osferę w ypełniają.

W pływ p y łu atm osferycznego na różne objaw y m eteorologiczne dobrze je st znany czytelnikom naszym. O d cząstek tego p y ­ łu odbite prom ienie słoneczne rospraszają się na w szystkie stro n y i pow odują zw ykłą jasność dzienną, zarów no ja k i zjaw iska zo ­ rzy i zm ierzchu. Z dośw iadczeń znów p rze­

prow adzonych przez A itk en a (W szechśw iat z r. 1882, str. 79), a potw ierdzonych przez R o b erta H elm holtza, wiadom o, że w pow ie­

trz u zupełnie od pyłu wolnem cząstki m gły zgoła w ytw arzać się nie mogą; niezbę­

dnym przeto w arunkiem pow staw ania m gły i chm ur je st p y ł atm osferyczny, bez niego nie byłoby tedy dalej deszczu i śniegu. P y ł pow oduje także i zjaw iska b arw ne w g ó r­

n ych w arstw ach atm osfery w ystępujące, a przezroczystość i jasność pow ietrza po ulew nych deszczach tłum aczy się u su n ię­

ciem nadm iaru pyłu, jak b y p rzep łókaniem atm osfery przez spływ ającą wodę. Obe- I cnie, ja k przytoczyliśm y, p. N ah rw o ld u si­

łu je wykazać, że pył je s t też siedliskiem elektryczności atm osferycznej, a tem sam em

j

stanow i niezbędny w arunek grzm otów i bły ­ skawic.

Ju ż p rzed dziesięciu laty w ykazał N a h r­

w old, że gdy elektryczność przepływ a z ostrza do zbiornika, połączonego przew o ­ dnikiem z ziemią, elek try zu ją się przew aż­

nie cząstki p y łu unoszące się w pow ietrzu w ypełniającem zbiornik; cząstki te usuw ają się w tedy szybko ku ścianom naczynia, a gdy te pokryte są glicery n ą, przylegają do nich, w ten przeto sposób pod działa-

j

niem elektryczności zbiorn ik oswobadza się prędko od pyłu. Podobneż dośw iadczenia p rzeprow adził i Lodge, a spostrzeżenia te zdołano ju ż naw et zastosować do celów p rak ty czn y ch , a m ianowicie do oczyszczania p ow ietrza od dymów hutniczych ').

Co się zaś tyczy pow ietrza od py łu oswo­

bodzonego, przekonał się N ahrw old, że za- pom ocą ostrza nie daje się ono statycznie naelektryzow ać, a tem mniej zapomocą przew od nika kątow atego lub zaok rąg lon e­

go; za pośrednictw em je d n a k rozżarzonego d ru ta platynow ego m ógł on w prow adzać elektryczność do pow ietrza w ypełniającego zbiornik, u w ażał przeto, że w tym p rzyp adk u n aelektryzow anie p ow ietrza jest możliwe.

D la dokładniejszego zbadania tej kw e­

styi podjął znowu p. N ahrw old w ostatnich czasach poprzednie swe doświadczenia nad elektryzow aniem pow ietrza. Z b iornik sta ­ now ił dzw on szklany, którego ściany po­

wleczone były gliceryną; do w prow adzania elektryczności służył d ru t, opatrzony k ilk u ostrzam i i połączony z m achiną elektrycz­

ną. P o d dzw onem nadto znajdo w ał się elek tro m etr, m ający w skazyw ać stopień na- elektryzow ania czyli raczej potencyjał elek­

try czn y pow ietrza; dla przeprow adzania zaś elektryczności pow ietrza na elektrom etr, ten ostatni połączony był z naczyniem , z którego w yp ły w ała k rop lam i rtęć, t. j.

z tak zw anym kolektorem kroplistym (tro p - ping collector) Thom sona. R ysunek tego p rz y rzą d u i jeg o znaczenie podane były w naszem piśmie na str. 565 zeszłorocznego tom u, gdyśm y mówili o pracach P alm iere- go nad elektrycznością atm osferyczną. W re­

szcie pod dzw onem znajdow ały się jeszcze dw a d ru ty odosobnione, których końce w e­

w nętrzn e połączone były cienkim d ru ci­

kiem platynow ym ; zew nętrzne zaś końce tychże d ru tó w , w ystępujące n a zew nątrz dzw onu, szły do stosu, zapomocą którego cienki dru cik doprow adzany m ógł być do rozżarzenia.

G dy dzw on zaw ierał zw ykłe, nieoczysz- czone od pyłu pow ietrze, to po w praw ieniu w ruch m achiny elektrycznej skazów ka elektro m etru szybko i znacznie się odchy­

lała, następnie je d n a k odchylenie to zwol-

>) Ob- W sz ec h św ia t z r . 1886, s tr . 78.

(3)

N r 42.

w s z e c h ś w i a t .

659 na się zm niejszało i nikło wreszcie p raw ie

zupełnie. W raz z usuw aniem się pyłu ku ścianom dzw ona, ginęła tedy i elektrycz­

ność pow ietrza; po pew nym czasie można je było w praw dzie znow u nieco silniej naelek- tryzow ać, ale bardzo nieznacznie. Można więc było przypuszczać, że w racająca ta zdolność pow ietrza do p rz y b ieran ia ład u n ­ ku elektrycznego ma źródło w dostaw aniu się pod dzw on z zew nątrz pow ietrza zapy­

lonego; rzeczywiście też po zaprow adzeniu środków ochronnych odchylenia skazówki elektrom etru stały się m niejsze, nie ustały je d n a k zupełnie. P ierw otnego wszakże, znacznego ład u n k u pow ietrze w dzwonie zaw arte nie m ogło ju ż przy b rać nietylko tegoż samego dnia, ale i w czasie później­

szym; re zu ltat b y ł jednakow y, czy używano elektryczności jednoim ienn^j czy też różno- im iennćj z pierw otną. A le gdy w ja k ik o l­

wiek sposób dostawało się pod dzw on św ie­

że pow ietrze pokojow e, można je było zno­

w u zapomocą ostrzy ładow ać.

By wreszcie mieć dow ód stanow czy, że różnice te zależą od obecności lub braku pyłu, pow ietrze p rzed w prow adzeniem go pod dzwon przeciskano przez baw ełnę, by je od pyłu oczyścić; w tym razie niew ielkie ilości pow ietrza wchodzącego nie pow odo­

wały żadnćj zgoła zm iany w zdolności p rzy ­ bierania ład u n k u elektrycznego przez p o ­ w ietrze zam knięte, a znaczniejsze ilości oczyszczonego pow ietrza niew iele ją tylko zm ieniały. Nie może przeto ulegać w ą t­

pieniu, że to py ł unoszący się w pow ietrzu je s t siedliskiem ład u n k u elektrycznego; py ­

łu tego zupełnie z pow ietrza żadną m iarą usunąć nie możemy, wnosi więc p. N a h r­

wold, że w ogólności przez elektryczność w ypływ ającą z ostrzy p rzy zw ykłej tem pe­

ratu rze elek tryzuje się statycznie, nie samo pow ietrze, ale p y ł w niem zawieszony, sk ła ­ dający się z cząsteczek stałych lub ciekłych.

Pozostawało teraz zbadać w pływ drutów rozżarzonych. P ow ietrze w zbiorniku oczy­

szczone zostało od pyłu przez elektryczność we wskazany wyżej sposób, tak, że zn a­

czniejszych ładunków elektrycznych p rzy ­ bierać już nie mogło; d ru t platynow y do­

prow adzony w tedy został do rozżarzenia, a następnie, po ustaniu rozżarzenia, ostrza naładow ane zostały statycznie, wtedy oka-

| zało się, że pow ietrze zyskało znowu zdol­

ność przyb ieran ia w wysokim stopniu ła ­ du nk u elektrycznego. D alsze dośw iadcze­

nia nauczyły, że zdolność ta w zrastała tein więcśj, im dłużój ija ś n iś j d ru t się żarzył.

Rozżarzenie jeg o słabe w yw ierało w pływ

| nieznaczny tylko. — Dodać też należy, że zarów no świeże pow ietrze pokojowe, ja k i powietrze, które zdolność elektryzow ania się przyjęło po rozżarzeniu w niem d ru tu platynow ego, traciło zdolność tę zwolna,

j

gdy przez czas dosyć długi w zbiorniku spokojnie pozostawało.

Dośw iadczenia te w ykazują, że przez ża­

rzenie d ru tu platynowego pow ietrze od py­

łu wolne zostaje tak zmienione, że w zglę­

dem elektryczności w ypływ ającej z ostrzy

| zachowuje się znów ja k pow ietrze zapylo- I ne. J e s t przeto rzeczą bardzo praw d op o­

dobną, że rozżarzony d ru t platynow y ro z­

rzuca cząstk i,k tó re rospraszają się po zbior­

niku ja k o py ł bardzo drobny. Rzeczyw i­

ście, d ru t platynow y, k tó ry przed ro zżarze­

niem ważył 26,2 mg, po dosyć d ług otrw a- łem żarzeniu utracił na ciężarze 4,3 mg.

G dy żarzenie odbyw ało się w wąskiej r u r ­ ce, to w ew nętrzna j<;j ściana pokryw ała się osadem, któ ry się rospuszczał w wodzie królew skiej i z chlorkiem potasu daw ał osad żółty. Nie może przeto ulegać w ąt­

pliwości, że d ru t wyrzuca cząsteczki w po­

wietrze; czy to zaś odryw ają się cząstki p la ­ tyny, czy tlenku platyny, czy też to platy n a się ulatnia i w pewnćj odległości znów się skrapla, dla rzeczy, o k tó rą tu idzie, zn a­

czenie przedstaw ia podrzędne.

Zestaw iając ostatnie te spostrzeżenia z ba­

daniam i nad udziałem pyłu w elek tryzo w a­

niu pow ietrza, wnieść należy dalej, że i elek­

tryczność w ypływ ająca z rozżarzonego d ru ­ tu platynow ego siedlisko swoje, przew aż­

nie p rzynajm niej, ma nie na cząsteczkach pow ietrza, ale na cząsteczkach w pow ietrze przez d ru t w yrzucanych. Toż samo da się powiedzieć i o płomieniach, a gdyby się udało otrzym ać płomień, któryby zgoła nie w prow adzał do pow ietrza oczyszczonego cząstek stałych, to zapewne taki płom ień elektryzow any nie mógłby udzielać otacza­

jącem u pow ietrzu tak znacznych ładu nk ów ,

ja k ie się okazują przy dośw iadczeniach

z płom ieniam i zw ykłem i.

(4)

660

W SZE C H ŚW IA T.

N r 42.

D ośw iadczenia N ah rw o ld a wykazują, t e ­ dy,’ że bardzo praw dopodobnie pow ietrze atm osferyczne ani inne gazy nie mogą. być statycznie naelektryzow ane; nie tyczy się to wszakże objaw ów , ja k ie pod wpływ em p rą ­ dów elektrycznych zachodzą w gazach ro z ­ rzedzonych, w ru ra c h G eislera np. R óżna

barw a, ja k ą przy przepływ ie p rą d u okazują r u ry zaw ierające różne gazy, w skazuje, że tu gazy same u leg ają elektryzacyi.

B adania nad elektrycznością atm osfery­

czną liczyć się o dtąd muszą z rezu ltatam i d o ­ św iadczeń N ahrw olda. O becnie tyle p rz y ­ najm niej przyjąć m ożna, że im więcej p y łu zaw iera pow ietrze, tem też więcej p rz y ją ć może elektryczności. D ane statystyczne po ­ zw alają wnosić, że ilość uderzeń piorunów w ostatnich latach w zrosła, a A ndries ju ż daw niej przypuszczał, że przypisać to n a le ­ ży w zrastającem u zanieczyszczeniu pow ie­

trz a przez dym y uchodzące z mnożących się bezustannie kom inów fabrycznych; j e ­ żeli więc staty sty k a p raw d ę mówi, to do­

m ysł A n driesa zn a jd u je potw ierdzenie w b a ­ daniach, o k tó ry ch mówimy.

P rzypom nieć tu wreszcie w ypada, że pierw sze dośw iadczenia nad p ow ietrzem od p y łu oswobodzonem zaw dzięczam y T y n d al- low i w r. 1876; od tego czasu w pływ p y łu na objaw y m eteorologiczne w coraz w y­

raźniejszych i szerszych rysach nam się przedstaw ia.

S. K .

I P R Ó B Y K O L O N I Z A C Y J N E

W A F R Y C E .

(C ią g dalszy).

C zw a rta kolonija niem iecka w A fryce le- I ży nad północnow schodniem wybrzeżem; je j granice ustanow iono na konferencyi lo n ­ dyńskiej, odbytśj pom iędzy pełnom ocnika­

mi niem ieckim i i angielskim i w P aźd z ie r­

niku i L istopadzie 1886 rok u. Na mocy tej ugody pozostaw iono pod zw ierzchn i­

ctwem su łtan a Z anzibaru wyspy Z anzibar,

P em bę i Mafią z otaczającem i je mniejsze- mi, dalej sk raw ek w ybrzeża szeroki na 10 m il angielskich, ciągnący się z południa od ujścia rzek i R ow um y aż do ujścia rzeki T a ­ n y na północy. P oza skraw kiem w głąb A fry k i p rzyznano niem com obszary p rz y ­ ty k ające na po łu d n iu do osad portugalskich, gdzie R ow um a stanowi granicę, n a północy do rzeczki W ang i i gór K ilim a N dżaro; za­

chodnią granicę będą tw orzyły jezio ra A f­

ry k i środkow ej, jeżeli uda się niemcom te k ra je pozyskać. Do anglików będzie n a le ­ żał pas ciągnący się od w ybrzeża zanzibar- skiego pom iędzy rzekam i W angą i T an ą aż do jezio ra U kerew e czyli W ik to ry ja- N jansy.

Posiadłości Z anzibaru na lądzie stałym są. więc zupełnie objęte posiadłościami nie- inieckiem i i dziś już, ja k zauw ażył nieda­

wno S tanley, dom inuje w Zanzibarze b a n ­ dera niem iecka i niemcy w ystępują tam z tak ą stanowczością, ja k b y byli panam i su łtanatu.

W ybrzeże som ałijskie od T any aż do p rz y lą d k a G u ard afu i pozostało tym czasem bez pana europejskiego z w yjątkiem p o r­

tów K ism ayu, B araw a, M erka i M akdiszu, zostających pod zw ierzchnictw em Z anziba­

ru i państw a W itu zajętego przez niemców.

Pełnom ocnicy niem ieckiego tow arzystw a d la A fry k i wschodniej, które wschodnio- afryk ańsk ie kolonije w tak i sam sposób n a ­ było i pod opiekę rządu oddało, ja k Liide- ritz na zachodzie, k rz ątają się ju ż pom iędzy som alijczykam i i być może, że cały og ro ­ m ny obszar aż do G uardafui zostanie w ła­

snością niem iecką. G dyby to nastąpiło, zaj­

m ow ałyby niem ieckie osady we wschodniej A fry ce najw iększe przestrzenie, a ponieważ zd ała od b rzegu nie są one jeszcze znane, łud zą się niektórzy nadzieją, że znajdą, się tam n aw et okolice zdatne na kolonije ro l­

nicze. R ząd sam jed nak że tych złudzeń nie podziela, bo o d ra d zał publicznie grom adną w ędrów kę do osad afrykańskich, a kilku rzem ieślników , którzy udali się do A fryki niem ieckiej n a zw iady, pow róciło rozczaro ­ w anych.

Zrobiliśm y ju ż na innem m iejscu wzm ian­

kę, że wszędzie, gdzie pan uje w pływ arab ­ ski i m ahom etański, przystęp dla europ ej­

czyków je s t bardzo tru d n y , z tej więc p rzy ­

(5)

czyny w schodnie w ybrzeże A fryki północ­

nej było przez długie wieki nieznane, cho­

ciaż ju ż w roku 1486 D iaz o d k ry ł je aż do M alindy. Stacyje portugalskie dochodziły tylko tak daleko, ja k potrzeba było płynąć przy A fryce w drodze do In d y j, resztę wy­

brzeża pozostawiono arabom . N aw et po odkryciu A bissynii i rospoczęciu poszuki­

wań źródeł N ilu nie tykano wcale te ­ go wybrzeża, bo do Abissynii i źródeł N ilu prow adziła bespieczniejsza, chociaż dalsza droga z E giptu. Zm ieniło się to w drugiój połowie naszego wieku, odkąd wszystkie ekspedycyje do jezio r środkow ych wycho­

dziły z wschodniego brzegu; od wielkich zaś o d kry ć B u rto n a i Spekego w latach 1857—63 stał się Z anzibar głów ną bram ą A fryki środkow ej i siedliskiem jój handlu.

P rzyczyniło się do tój zm iany ja k i zara­

zem do bliższego poznania brzegów m orza C zerw onego otw arcie kan ału sueskiego, przez co przy żadnym brzegu afrykańskim nie płynie tyle okrętów , ile przy północno- wschodnim. D ziś wszystkie w ypraw y do A fryki środkow ej robią przygotow ania w Zanzibarze i posługują się m ieszkańcam i w ybrzeża zanzibarskiego, któ rzy słyną z o d ­ wagi. S ułtan Z anzibaru nie robi zresztą europejczykom zw ykle żadnych przeszkód, bo z w ypraw u niego przygotow anych cią­

gnie znaczne korzyści, a poddani jego chę­

tnie podróżnikom europejskim pom agają.

Tam atoli, dokąd nie sięga w pływ sułtana, ja k u som alijczyków, n apotykają eu ro p ej­

czycy na wielkie przeszkody i niebespie- czeństwa, a kilku ju ż z nich życie tu p ostra­

dało. W roku 1865 chciał von Decken do ­ stać się po rzece Ju b ie do m iasta B erdery, ale przed miastem jeszcze n ap ad li go soma- lijczycy, zabili jego samego i całą niem al karaw anę w pień wycięli. W porcie K ism a- j u poległ rów nież od sztyletu som alijczyka agent niem ieckiego tow arzystw a kolonijal­

nego, d r Ju h lk e, w G ru d n iu 1886 r.

Więcój atoli ofiar w ludziach ponieśli niemcy skutkiem niezdrow ego klimatu, niż z ręki zabójczój dzikich krajow ców i to właśnie oziębiło nieco zapał kolonizacyjny, bo dosadnićj, niż wszelkie rospraw y teore­

tyczne, zdrow otność A fry k i zw rotnikow ej scharakteryzow ało. W ym ienim y tych t y l ­ ko zm arłych podróżników , którzy przez swe _ NL 42!

odkrycia w A fryce szerszego nabrali ro z­

głosu, a na czele stawiamy d ra N achtigala, gub ernatora K am erunu.

N achtigal u rod ził się 1834 ro k u w E ich- sta tt w M archii; będąc lekarzem wojsko­

wym, u d ał się w roku 1863 z powodu cho­

roby piersiowój do A lg ieru i tu pow ziął myśl podróżow ania po Afryce. Nieco póź- niój został nadw ornym lekarzem beja w T u ­ nisie i b ra ł udział w jego w ypraw ach wo­

jennych. W roku 1868 pow ierzył mu k ró l p ruski m isyją do sułtana państw a B ornu nad Cadem; po drodze zboczył on do T i- besti, gdzie przed nim nie postał żaden eu­

ropejczyk i inne pom niejsze zrobił wyciecz­

ki, tak, że dopiero w r. 1870 stanął w s to ­ licy K uk a i w ręczył sułtanow i O m arow i bogate podarunki. Z K u k i zwiedził oko­

lice nad jezio rem Cade, ja k B orgu i Ba- ghirm i, a w powrocie przeszedł państwo W adai. Co do dwu pierw szych z tych państw , był on pierwszym europejczykiem , który je zw iedził, w W adai byli przed nim V ogel i B eurm ann, ale ci śm ierć tam zna­

leźli. Podróże N achtigala zapoznały E u ­ ropę z topografiją i etnografiją wielkich, dotąd zupełnie nieznanych obszarów A fry ­ ki, a w uznaniu tych wielkich zasług obda­

rzyło go tow arzystw o gieograficzne w P a ­ ryżu złotym medalem. W ostatnich latach zajm ow ał on się głów nie opracowaniem wielkiego dzieła: Sahara i Sudan, które ma dla gieografów niepoślednią wartość. O d z ia ­ łalności jego, jak o g u b ern ato ra K am erun u, pisaliśm y już; przerw aną ona została śm ier­

cią w pobliżu p rzy ląd k a P alm as, gdzie mu chcą niem cy w spaniały postaw ić pom nik.

W tój samój części A fryki, w Brass, nad dolnym N igrem , um arł we W rześniu 1886 roku d r F leg el, k tó ry od ro k u 1875 p o dró­

żował w k ra ja ch nad zatoką gw inejską i chciał w ostatnim czasie pozakładać s ta ­ cyje niem ieckie nad rzeką Benue, ale wy­

przedzonym został przez anglika Thom pso­

na, przez co najdogodniejsza kom unikacyja z państw am i m urzyńskiem i nad Cadem d o ­ stała się anglikom .

(d. c. nast.).

D r N adm orski.

661

W SZECHŚW IAT.

(6)

662

W SZE C H ŚW IA T.

N r 42.

POBYT TRZYDNIOWY

N A S Z C Z Y C IE

M O N T B L A N C .

W poprzedzającym num erze pism a n asz e­

go podaliśm y spis stacyj m eteorologicznych, rozłożonych na szczytach gór europejskich;

szczególną Avszakże ważność pod tym w zglę­

dem przedstaw iałby szczyt M ontblanc, ja k o najw yższy w ierzchołek europejski, w zno­

szący się na 4810 m etrów n ad poziom m o­

rz a i panujący n ad całą masą gór a lp e j­

skich. P o b y t je d n a k n a tym szczycie n ie ­ co dłuższy, jak ieg o w ym aga p rzep ro w ad ze­

nie pew nego szeregu dostrzeżeń, je s t n ie ­ słychanie tru d n y i uw aża się wogóle za nie- możebny zgoła, a turyści, któ rzy się w dzie­

r a ją na ten w ierzchołek, baw ią tam przez czas b ardzo k ró tk i, najczęściej niew iele ty l­

ko m inut. Z tego w zględu w ypraw a, w ce­

lach naukow ych podjęta, k tó ra zdołała się przez ciąg trzech dni na tej niegościnnej wyniosłości utrzym ać, zasługuje na uw agę.

Zam iłow anie gór, k tóre w społeczeństw ie dzisiejszem tak je s t silnie rozw inięte, je s t objaw em zupełnie nowoczesnym , a wyższe szczyty górskie, powiedzieć możno, o d k ry te i zdobyte zostały zgoła niedaw no. Od ch w i­

li, gdy poraź pierw szy noga ludzka stanęła na w ierzchołku M ontblanc, właśnie co sto la t u p ły n ęło , a d la u pam iętnienia tego tryum fu wzniesiono w C ham ounix pom nik, przed k ilku dopiero tygodniam i odsłonięty.

T ryum fatorem , którem u pom nik ten pośw ię­

cono, był H oracy B en ed y k t de Saussure, sław ny z badań m eteorologicznych i z w y­

praw , podejm ow anych dla poznania bu d o ­ w y kuli ziem skiej. Na pom niku obok figu­

ry S aussura rzeźb iarz przedstaw ił i p rz e ­ w odnika B alm at, którego A leksander D u ­ m as n azw ał K olum bem góry B iałej. O n to m ianowicie, po wielu próżnych usiłow a­

niach podejm ow anych przez S aussura, po­

stanow ił pokonać olbrzym a alpejskiego, a niezrażony lodnikam i i przepaściam i, sta­

n ą ł wreszcie na w ierzchołku najwyższej g ó ­ ry europejskiej 9 S ierpn ia 1786, w rok zaś

później, 3 S ierpn ia 1787 r., poprow adził tam S au ssu ra w tow arzystw ie do kto ra P accard i p rz y pomocy osiem nastu przew odników .

W y p raw y na szczyt M ontblanc stały się od tąd powszednie, ale, jakeśm y pow iedzieli, tu ry ści baw ią tam przez czas bardzo k ró t­

ki; S aussure w r. 1788 pozostał przez kilk a dni na Col du G óant w wysokości 3 500 m, w r. 1844 M artins, B ravais i L e P ile u r ro z­

bili nam iot na G rrand-Plateau w wysokości 40 0 0 m i p rzepędzili tam dni kilka. Na samym jed n ak szczycie, w wysokości 4 810m, d o tąd p rz ep ęd z ił je d n ę tylko noc T y n d all w tow arzystw ie d ra F ra n k la n d a , 22 S ier­

pn ia 1859 r., ale w y praw a ta żadnych re ­ zultatów naukow ych nie w ydała. P rzez czas dłuższy zdo łał się tam dopiero obecnie Utrzymać p. Jó z e f Y allot, w ytrw ały ba­

dacz gór i a u to r dzieła o lodnikach pyre- nejskich.

D okonaw szy w roku ubiegłym szeregu obserwacyj na kilku w yniosłych szczytach alpejskich, zam ierzył on zaprow adzić n agó - rze M ontblanc trzy czasowe obserw atoryja m eteorologiczne, jed n o w C ham ounix na wysokości .1050 m, d ru gie na skałach G rand s-M ulets 3030 m, trzecie wreszcie na samym w ierzchołku góry, 4810 m. U rz ą ­ dził tedy odpow iednie schroniska i każde z nich zao p atrzy ł w przy rząd y samopiszące b raci R ich ard , których opis podany był w n a- szem piśmie (str. 737 i 817 z r. 1886).

P rzy rząd y pozostaw ione na dw u stacy- ja c h niższych m iały być regulow ane co ty­

dzień, na stacyi zaś w ierzchołkow ej co dwa tygodnie; nadto p. Y allot um ieścił na stacyi w C ham ounix szereg p rzy rządó w p rzezna­

czonych do odczytyw ania bespośredniego i postanow ił z podobnem iż p rzyrządam i przepędzić trzy dni na szczycie M ontblanc, aby w ciągu tego czasu przeprow adzić ob~

serw acyje współczesne w wysokości 4810 i 1050 m\ tem i ostatniem i obserw acyjam i zająć się m iał b ra t jego, p. H e n ry k Y allot, inżynier.

Z am iar swój przeprow adził p. Y allot w to w arzystw ie p. F . M. R icharda, jedn ego z ko nstru k to ró w przytoczonych wyżej przy ­ rządów sam opiszących, który opis tego pierw szego pobytu na szczycie góry Białej po dał w piśmie L a N aturę. Bagaż, jak i za­

brali ze sobą nieustraszeni wędrowcy, wa­

(7)

N r 42.

W SZECHŚW IAT.

663 żył niemniej j a k 250 kg i do przeniesienia

go trzeba było dw udziestu czterech przew o­

dników.

W ypraw a w yruszyła 27 L ipca 1887 roku w południe i do schroniska w G rands-M u- lets p rzybyła o godz. 10 wieczorem, a n a­

zajutrz o godz. 3 rano puściła się w dalszą, drogę. W ejście na górę je st odtąd bardzo uciążliw e, ale przy dobrym śniegu stosun­

kowo niezbyt niebespieczne; je s t tylko k il­

ka rospadlin, z których jed n ę przechodzić trzeb a po drabinie. P o krótkim wypoczyn­

ku na G rand P la teau , o godz. 7 rano, wy­

praw a stanęła na szczycie o godz. 3 po po­

łudniu. Przew odnicy, by zdążyli wrócić przed nocą, z pośpiechem porzucili swe ba­

gaże, a p. Y allot i R ichard pozostali tylko w tow arzystw ie dw u przew odników . Szczyt M ontblanc przedstaw ia podobieństwo do gruszki przeciętój w k ieru n k u długości i ułożonej pow ierzchnią płaską ku górze;

kraw ędź bardzo wąska, przez k tórą się wchodzi, przypom ina dosyć dobrze ogonek owocu. P om iędzy tą kraw ędzią a kopułą, mającą około 20 m średnicy, znajduje się m ała płaszczyzna; tutaj rozw inięto nam iot, który widzim y na rycinie. Pom im o o b ja­

wów choroby górskiej, uczestnicy w ypraw y przystąpili natychm iast do tej roboty, a j e ­ den z przew odników stopił nieco śniegu na kuchence naftow ej dla przygotow ania obia­

du z konserw . P . V allot zdołał ustaw ić kilka przyrządów m eteorologicznych i um ie­

ścił na śniegu term om etr do minimów; z i­

mno je d n a k zmusiło go do schronienia się pod nam iot, p o k ry ty podwójnem płótnem smołowanem i tk an in ą pilśniow ą, grubą na 4 cm. Pom im o to, zimno było bardzo ucią­

żliwe, a term om etr pozostaw iony na śnie'gu wskazał — 19° C. Silny w ia tr m roził aż do szpiku kości, ale dobrze p rzew ietrzał namiot.

Rano stan zdrow ia był nieco lepszy, a n i­

żeli dnia poprzedniego, ale p. R ichard i je ­ den z przew odników doznaw ali gw ałtow ne­

go bólu głow y, a tętno wszystkich biło tak silnie, ja k b y w gorączce. N ajsłabszy w y­

siłek, najm niejsza p ra c a , poruszenie się o kilka kroków , pow odow ały takie zm ęcze­

nie, że trzeba było co chw ila dla spoczynku chronić się do nam iotu.

W schodzące słońce nadaw ało odcień ró­

żowy śnieżnym szczytom gór otaczających;

chm ury poniżej szczytu w ydaw ały się ju ż to morzem wzburzonem , ju ż to zasłoną roscią- gniętą ponad dolinami, osłoniętem i jeszcze pom roką nocy. Potem , chm ury te, rozw ie­

wając się pod wpływem ciepła słonecznego, zn ikały ja k b y pod działaniem czarodziej- skiem i zostaw iały tylko lekkie mgły, opa­

sujące stoki g ó r otaczających. T rzeba się było je d n a k oderw ać od tego w idoku cza- row nego, by ustaw ić przy rządy i ja k n a jp rę - dzej rospocząć obserwacyje. Na stole s k ła ­ danym ustawiono wielki aktynom etr, z b u ­ dow any przez p.Y iolle; inne przyrządy roz­

mieszczono na kopule góry. Co godzina n o ­ towano stan aktynom etru A raga, barom etru F o rtin a, term om etrów , anem om etru, a co dwie godziny p. V iolle prow adził dośw iad­

czenia ze swym wielkim aktynom etrem , co

O b s erw ato r w m asce p łó cie n n e j.

stanow iło pracę najuciążliw szą. O tychże samych godzinach p. H e n ry k Y allot p ro ­ wadzić m iał też same dostrzeżenia w C ha- mounix. D la osłonięcia szyi i uszu podróż­

nicy zaopatrzyli się w stosowne szale (pas­

se-m ontagne), dla ochrony tw arzy p rz y ­ wdzieli m aski płócienne, a oczy od działa­

nia prom ieni odbijanych przez lodniki za- bespieczono okularam i przyciem nionem i;

widok tak uzbrojonego obserw atora, ja k i nam daje załączona rycina, sam przez się dostatecznie wskazuje trudności, ja k ie ma do zw alczenia pobyt na tej olbrzym iej w y­

sokości. O d odm rożenia nóg chroniło obu­

wie fu trzane, na które nasuwano stosowne kalosze gum owe (snow-boots).

D zień cały zeszedł na prow adzeniu obser-

wacyi; o godz. 11 m ała osada otrzym ała nie-

(8)

664

W SZ E C H ŚW IA T.

N r 42.

spodzianą wizytę pew nego tu ry sty , p rzyby­

wającego od strony w łoskiej, k tó ry ze zd u ­ mieniem dostrzegł m ieszkańców na szczycie góry Białej. Noc druga b y ła mniej uciążli­

wa aniżeli pierw sza, nam iot bow iem w ygo­

dniej nieco urządzono. P rz e z cały czas po­

b y tu jedzono bardzo m ało; poprzestaw ano codziennie na d w ukrotnem posileniu się zu ­ pą, przygotow aną z konserw . Za napój uży­

wano kaw y gorącej, h e rb a ta w ydaw ała się ckliw ą.

D n ia 30 L ip c a obserwacyj e rospoczęto od j w schodu słońca, a dzień ten rów nież by ł | urozm aicony w izytą pewnego anglika. P o ­ ra ź też pierw szy w sąsiedztw ie turystów u k az ał się ptak: była to kaw ka, k tó ra spo­

częła w odległości kilku m etrów od nam io-

j

tu . Zdaw ała się ona w zyw ać do p ow rotu, | jak k o lw iek przew odnicy tw ierdzili, żejej obecność je s t zapow iedzią pogody. R ze­

czywiście, koło godz. 2 olbrzym ie chm ury kłębiaste zaczęły się grom adzić od strony g óry P elvoux, a nad A lpam i Sabaudzkiem i w ybuchła burza. P io ru n y biły gw ałtow nie, a w iatr wściekły spędził obserw atorów do nam iotu. O koło godz. 9 dopiero p. Y allot zd o łał wyjść na zew nątrz; szczyt góry o to ­ czony by ł chm uram i tak silnie elektryczne- mi, że z głow y jego i odzieży w y ry w ał się bezustannie trzask, j a k p rz y dośw iadcze­

niach z elektrycznością statyczną. Z m u­

szony do pobytu w nam iocie, p. Y iolle sko­

rz y sta ł z tego, by p rzeprow adżić dośw iad­

czenia fizyjologiczne; p rzy pom ocy m iano­

w icie p rzyrządów sam opiszących otrzym ał k ilk a krzyw ych, dających bieg tętna. O ko­

ło godz. 2 nad ranem b urza się uspokoiła i m ożna było spokojnie zasnąć.

D zień 31 L ip ca przeznaczony był na zej­

ście, do godz. 9 jed n ak jeszcze prow adzono dostrzeżenia. P p . Y allot i R ich ard czuli się daleko lepićj, ja k b y się zaczynali do tych niezw ykłych w arunków aklim atyzow ać; j e ­ den wszakże z przew odników doznaw ał gw ałtow nej m igreny połączonej z silną go­

rączką, o godz. 11 je d n a k m ożna było o d ­ w ró t rospocząć. P rze w ażn ą część bagaży pozostaw iono na górze, zab ran o ty lko p rzed­

m ioty, których nie można było na los p rz y ­ p ad k u oddać.

P o w ró t był uciążliw y, śnieg bowiem zm ie­

ciony przez w iatr nie pozostaw ił śladów

i trzeb a było kroki stosować do pochyłości kraw ędzi. P o przejściu zw łaszcza G ran d P la te a u droga była bardzo zła; na tej bo­

wiem wysokości p ad ał deszcz, a śnieg stał się tak sypki, że w niektórych miejscach za­

padano do połow y ciała. W G rands-M u-

| lets dopiero, pod w pływ em łagodniejszej tem p eratu ry , gęstszego pow ietrza i dobrego posiłku odzyskano siły, a po zm ienieniu p a­

pieró w w p rzyrząd ach sam opiszących r u ­ szono w dalszą drogę.

O godzinie 7-ej dzielni w ędrow cy stanęli w C ham ounix, gdzie w ładze m unicypalne z m erem n a czele i z deputacyją p rzew o­

dników uroczyście ich p rzy jęły .

C el w ypraw y osięgnięty ted y został; po­

ra ź pierw szy zdołano przepędzić dni kilka na szczycie takiego olbrzym a górskiego i n a­

grom adzono pew ien zasób danych n au k o ­ wych.

Z dośw iadczenia własnego wnosi p. R i­

ch ard , że na ta k znacznych jeszcze w ysoko­

ściach można przebyw ać i pracow ać, lubo w n iekorzystnych w arunkach zdrow ia. N a j­

w iększe niebespieczeństwo grozi ze strony b urz, k tóre w ybuchają niespodzianie i czę­

sto tak gw ałtow nie, że zm iatać mogą n a j­

silniejsze budow le człow ieka. O re zu lta­

tach dokonanych obserwacyj nic jeszcze, na nieszczęście, podać tu nie możemy, zebrane bowiem szczegóły wym agają zbadania i ros- klasyfikow ania; skoro tylko ogłoszone zo­

staną, nie om ieszkamy zapoznać z niemi czytelników naszych.

T. R.

B O G A C T W A K O P A L N E

O K O L IC

KIELC I CHĘCIN.

K to ko lw iek dzisiaj, zw abiony m alow ni- czemi widokam i, zwiedza okolice K ielc i C hę­

cin — ubogie, jało w e, skaliste i piaszczy­

ste, p atrz ąc na mnóstwo śladów za rzu c o ­ nych robót górniczych, n a hałdy n ag ro m a­

dzone i szyby wodą zalane lub gruzem za­

sypane, m im ow oli zap ytu je siebie, czem się

(9)

-

N r 42V

to dzieje, że w tej tak czynnej niegdyś oko­

licy ruch wszelki zam arł, że tam , gdzie nie­

gdyś tysiące robotników znajdow ało zaję­

cie, dzisiaj nie odezwie się ani jedno ude­

rzenie górniczego kilofa. Czyżby skarby m ineralne były ju ż w yczerpane? czyżby

j

szereg fryszerek zarzuconych, od M iedzia­

nej góry do Ł agow a i S łu p i Nowej ciągną­

cy się, całe bogactw o rudy wyzyskał? Nie, przem ysł górniczy, zaledwie rozbudzony w końcu zeszłego i w pierw szej połowie te­

raźniejszego wieku, protegow any pod rz ą ­ dem austryjaków i popierany energicznie przez późniejszy B ank p o lsk i, w n ie­

spokojnych czasach, niezdążywszy jeszcze 0 w łasnych siłach stanąć, u stał zupełnie.

Łabęcki w swojej „historyi g ó rn ictw a”

utrzym uje, że pokłady ru d y zostały w yczer­

pane, a ja k o przy kład p rzytacza kopalnie M iedzianogórskie, które wszakże, pomimo rzekom ego w yczerpania, są w tćj chwili przedm iotem bardzo energicznej czynności.

To samo pow tórzy się praw dopodobnie 1 z innem i zarzuconem i kopalniam i, p o szu ­ kiw ań specyjalnych bowiem dotychczas nie robiono żadnych, a tw ierdzenie o w yczer­

paniu pokładów je s t najzupełniej gołosło- wnem.

Okolice K ielc i C hęcin posiadają cztery rodzaje kopalin pożytecznych: rudę żelazną, ru d y m iedziane, błyszcz ołowiu, wreszcie m arm ur. O w arunk ach znajdow ania się i przypuszczeniach co do obfitości każdej z nich pomówimy osobno.

R uda żelazna (lim onit) znajduje się w kie­

leckim okręgu na g ranicy pom iędzy forma- cyją syluryjską i dew ońską, t. j. w spągu kw arcytów dew ońskich, tw orzących pasmo gór Św iętokrzyskich, a w stropie piaskow ­ ców i łupków szarow akow ych, zw ykle w to­

w arzystw ie pokładów gliniastych lub m ar- glowych. P o k ła d ru d y dochodzi na M ie­

dzianej górze m iejscam i k ilk u sążni g ru b o ­ ści. W w aru nkach podobnych do M iedzia- nogórskich znajd u ją się pokłady ru d y że­

laznej pod Daleszycam i w Sierakow ie, w Z a­

lesiu pod Rakowem , a zapew ne też w w ie­

lu m iejscach leśnych obszarów leśnictw a Cisow skiego, B odzentyńskiego i Ł agow ­ skiego.

R u d y m iedziane, a m ianowicie m alachit, ażuryt, chryzokoll i ru d a czerw ona, znaj-

665 dują się w w arunkach tych sam ych, co i że­

lazo, tow arzysząc mu w M iedzianej gó­

rze. W tej miejscowości pokład miedzi zo­

stał, o ile się zdaje, wyczerpanym ; inaczej rzecz się ma wszakże z M iedzianką, o dwie mile n a P nZ od Chęcin położoną, gdzie miedź się znajduje żyłam i w w apieniu de- wońskim; k ilk a sztolni, przeprow adzonych i zarzuconych obecnie, bynajm niej nie wy­

czerpuje całego terenu, na którym się żyły ku p ry tu i m alachitu znaleść mogą.

Błyszcz ołowiany jiajszerzój je st rospo- wszechnionym, nie znajduje się on wszakże bynajm niej, ja k tw ierdzi p. R ouba (W szech­

świat, 1886) nie wiadomo na zasadzie jak ich inform acyj, w w apieniu muszlowym, k tó re ­ go obecność dotychczas w tym obrębie przez nikogo faktycznie udow odnioną nie została, lecz w postaci gniazd je s t rozrzucony w si­

wym dolomicie dewońskim, od M iedzianki aż do Łagow a, to je s t na przestrzeni blisko ośmiomilowej. K oło M iedzianki włościanie w k ilku m ałych odkryw kach wrydobyw ają niekiedy wcale pokaźne b ry ły błyszczu.

W paśm ie tem w łaśnie leży słynna niegdyś z obfitości kopalnia ołowiu Jaw orzn ia. D zi­

siaj góra cała, przew iercona mnóstwem sztol­

ni i szybów, lasem porosła, a na je j szczycie w idnieją ru in y kapliczki i p ły ta grobow a ostatniego jej właściciela i d y rekto ra, rad cy górniczego U llm anna. E ksploatacyja o ło ­ wiu na całej linii dzisiaj je s t zaniechaną.

Przechodzim y wreszcie do m arm urów . Słyszeć się nieraz dają bespodstaw ne u ty ­ skiw ania na ich niszczenie i niepraw idłow ą ek sp lo atacy ją, bespodstaw ne dlatego, że eksploatacyi m arm urów w łaściw ie wcale niema: łam ią go trochę w C hęcinach, tro ­ chę w Zielejowej górze, trochę w Zygm un- towskiej skale, w Słopcu, gdy tymczasem m ożna śmiało powiedzieć, że z m ałemi w y ­ jątk am i całe K ieleckie na m arm urach stoi.

M arm urów szlachetniejszych tutaj copraw- da niema, najlepsze białe z czerwonem i ży ł­

kam i z Zielejow ej góry i Mażysza są n ad ­ zwyczaj kruche, z powodu m nóstwa niew i­

dzialnych szczelin, tak, że do większych wyrobów się nie nadają. Najpospolitszym je s t gatunek koralow ego w apienia, szarego lub brunatnego, najbardziej używ any na nagrobki, flizy i t. p. D o piękniejszych odm ian tego m arm uru należą sk ały w Słop-

W SZECHŚW IAT.

(10)

666

W SZE CH ŚW IAT.

N r 42.

cu, dalćj w Bilczy i B olechow icach — w a­

pienie koralow e, zaw ierające w obfitości C alcinopora filiformis i cerv icornis, oraz S trom atop ora concentrica, należą do śro d ­ kow ego ogniw a form acyi dew ońskiej. K ra ń ­ cowym ich punktem na zachód je s t M ie­

dzianka, na wschód aż za O patów się ciągną, tam wszakże znajd u jem y tylko jasnoszarą, półk ry staliczną odm ianę. W spągu k o ra lo ­ wych wapieni leżą jasnosiw e, biaław e n a­

w et w apienie dew ońskie, które wielu d o ­ tychczasow ych badaczy błędnie bądź do try ja su , bądź do ju r y zaliczało,—w stropie natom iast znajdujem y dw a odm ienne u tw o ­ ry: Jed n y m je s t czarny m arm ur, m ający p o ­ zór konglom eratu, wcale ład n y po w ypole­

row aniu, gdyż je d n e części jeg o, tw ardsze, szlifują się dobrze, podczas gdy inne, j a ­ śniej zabarw ione, m atow y p ołysk zachow u­

ją , — taki m arm u r m am y pom iędzy innem i w K ostom łotach. M arm urom tym tow a­

rzyszą niekiedy lub je zastępują, np. w G ó r­

nie, Łagow ie, K ielcach , czarne łu p k i sm o­

liste, p rzekładane w arstw am i czarnego pół- krystalicznego w apienia.

D rugim utw orem wielce ciekawym , w h a n ­ d lu rów nież znanym pod im ieniem m arm u ­ ru , są czerw one konglom eraty, złożone z okruchów koralow ego w apienia dew oń- [ skiego (Z ygm untow ska skała); konglom e- 1 ra ty te, w ystępujące w wielu m iejscach na Z. i P d K ielc, ja k na K arczów ce, koło B o­

lechow ie, W oli M urow anój, K ow ali, B rze­

zin, były przez R oem era zaliczone do form acyi perm skiój, przez in n y ch do tr y ja ­ su: o ile mi się zdaje i o ile wnosić m ożna z ich położenia stratygraficznego, należą one do górnego dew onu. T rz y zatem odm iany m arm urów • okolice K ielc po siad a­

ją : m arm ur chęciński koralow y, m arm u r czarny i konglom erat w apienny. D o d aw ­ szy do tego łom y czerw onego piaskow ca pom iędzy Zagnańskiem i K ielcam i, będzie­

my m ieli obraz zupełny bogactw a k o p aln e­

go, zachęcającego, zw łaszcza p rzy obecnie ustalonój kom unikacyi kolejowój, do ro z w i­

nięcia na szeroką skalę przem ysłu k am ie­

niarskiego, upraw ianego dotychczas w b a r ­ dzo m ałych rozm iarach.

J ó z e f Siem iradzki.

W I A D O M O Ś Ć

0 DZIAŁALNOŚCt

p. Jana Kalinowskiego w Korei.

D o k tó r D ybow ski, w yjeżdżając na K am ­ czatkę, zab rał z sobą p. K alinow skiego, m ło­

dego człow ieka, rodem z pod W arszaw y, w ch a rak terze

S t r z e l c a

i

p r e p a r a t o r a

do zbiorów zoologicznych. W ciągu pięciole­

tniego pobytu

n a

K am czatce i wyspach K o­

m andorskich, pom ocnik ten zyskał tak wiel­

kie zaufanie u prof. D ybow skiego, tyle o k a ­ zał dowodów gorliw ości, przychylności, uz­

dolnienia kolektorskiego, sp ry tu i odw agi, a m ianow icie w dłuższych w ypraw ach, k tó ­ re sam odbył n a -wyspy i w głąb półw yspu kam czackiego, że uczony profesor, w raca­

ją c do k raju , postanow ił zostaw ić go na krańcach w schodnich starego

l ą d u

i p o ru - czył mu dalszą eksploracyją, na w łasną rę ­ k ę

p r o w a d z o n ą .

Jak o p rz y k ła d m yśliw­

skich jeg o zdolności w ystarcza wiadomość, że na K am czatce zabił sto niedźwiedzi, to je s t tyle, ile zam ierzył; po dociągnięciu do tej liczby więcej ju ż ich nie strzelał.

P. K alin ow sk i został we W ładiw ostoku z poleceniem zebrania kolekcyj zoologicz­

nych w okolicach je z io ra C hanki i na Side- mi, to je st na granicy południow o-zacho­

dniej k ra ju U ssuryjskiego, dla dopełnienia eksploracyi, k tó rą tam prow ad ził poprze­

dnio w tow arzystw ie p. G odlew skiego, a n a­

stępnie p. Jan k o w sk i stale w tej okolicy m ieszkający. P o załatw ieniu tej czynności p odróżnik nasz m iał się udać do K orei, do­

tą d wcale pod w zględem zoologicznym nie- badanćj, a gdyby się to okazało niemoże- bnem — do Japonii.

P ierw sze z tych zadań pow iodło się n a d ­ spodziew anie pom yślnie, p. K. dostaw ił dwa tran sp o rty , w których znalazło się kilka gatunków ptak ó w , wcale przedtem na p rz e ­ strzeni k ra ju U ssuryjskiego nieznalezio- nych; są to więc dla nas nader ważne n a­

by tk i, gdyż g atu n k i te wchodzą do fauny S y biru wschodniego, której właśnie zajm u­

jem y się opracow aniem . N ajw ażniejszym

i najciekaw szym z tych nabytków je s t w spa­

(11)

N r 42.

W SZECHŚW IAT.

667 niały puchacz U rru a B lakcstoni, dopiero

w ro k u 1883 opisany przez p. Seebohm, z okazu zdobytego na wyspie japońskiej Yezo, przez podróżnika, którem u je s t dedy­

kow any. D otąd znane są tylko trzy okazy tego okazałego p tak a, to je s t dw ie samice p. I i . i okaz typow y, znajdujący się w M u­

zeum brytańskiem . P o w yjeździe p. K . u d a­

ło się p. Jan kow sk iem u ubić samca, którego przybycia z wielkiem upragnieniem oczeku­

jem y. P rócz tego nowego puchacza w te j­

że samój posyłce znajdow ał się puchacz zw yczajny Bubo ignavus F orsch., zupełnie identyczny z puchaczem E u ro p y środkow ej, gdy tymczasem g atu nek ten w D auryi, w M ongolii i w Syberyi zastąpiony je st r a ­ są lokalną o wiele bledszą, Bubo sibiricus E w ersm . Z najdow anie się tych dwu o k a ­ załych puchaczy w jednej okolicy na Side- mi przedstaw ia fakt bardzo interesujący dla gieografii ornitologicznej.

P o wielu przeszkodach i trudnościach udało się nareszcie p. K. dostr.ć do K orei, przy pomocy osób życzliwych, z którem i się poprzednio zaznajom ił i znaleść bespieczny p rz y tu łe k w tym niegościnnym kraju. P r z y ­ był tam i rospoczął prace pod koniec 1885 roku. Z tego, co dotąd pisze, okazuje się, że eksploracyja tego k ra ju je s t nadzwyczaj tru d n a i niebespieczna, ludność bowiem miejscowa je st nieokrzesana, nieprzyjazna, leniwa, bardzo uboga, skłonna do krad zie­

ży i rozbojów ; k raj bez dróg i środków po­

dróżow ania, pod względem przyrody b a r­

dzo słabo uposażony. W części tój, w któ ­ rej nasz podróżnik przebyw a, to je s t w oko­

licach Siutu, stolicy państw a, kraj jest bez­

leśny, po większój części górzysty, o b a r­

dzo naw et słabej roślinności zielnej i ubogi w wody lądowe. P tastw o w ędrow ne p rze­

latu je tam tędy szybko, a zaledw ie p iąta część gatunków na lęg pozostaje, zim uje także pew na liczba gatunków północnych.

W nosząc z samego położenia K orei, była ju ż w szelka pewność, że większość ogrom na gatunków je s t wspólna z S ybirem wscho­

dnim, tam tędy bowiem głów na je st droga przelotów z k ra ju U ssuryjskiego; spodzie­

wać się także można było znacznój przy- mięszki gatunków Chinom i Jap o n ii w ła­

ściwych. Nowego nic sobie obiecywać nie można było. K ra j je s t zaszczupły, klim at

dość ostry, położenie niewiele pod tym względem obiecujące.

Posyłka świeżo otrzym ana najzupełniej przypuszczenie nasze stw ierdziła. K olek- cyja ta zbierana była od L istopada roku 1885 do połowy M arca 1887 roku. Zaw ie­

ra 107 gatunków ptaków , w czem jest zale­

dwie 14 gatunków i ras nieznalezionych na całej przestrzeni wschodniej Syberyi w raz z K am czatką i wyspami K om andorskiem i, to je st nieco więcej nad */,0 ogólnej liczby.

Z tych są trzy g atu nk i japońskie, to je st P a ru s varius (Tem et Schl.), M ecistura tri- yirgata (Tem. et Schl.) i M icroscelis am au- rotis (Less) Znalezienie tam ogonatki M.

tr m r g a ta je s t bardzo interesujące; w całej bowiem E uropie, zacząwszy od Niemiec środkowych i w całój A zyi północnej aż po K am czatkę włącznie, ujście A m uru i kraj U ssuryjski, zam ieszkuje nasza zw yczajna ogonatka M. caudata (L), o głow ie całko­

wicie czysto białój; w A nglii zaś w osta­

tnich dopiero czasach spostrzeżono, że ptaka tego zastępuje tam odm renna form a, M. ro- sea S harpe, z czarną długą sm ugą brw iow ą po obu stronach głow y; w krótce potem p rz e­

konano się, że podobna rasa znajduje się także we F ran c y i północnej i środkow ej, a hr. Berlepsch nakoniec zaobserw ow ał, że taż sama zam ieszkuje zachodnie Niemcy aż po Cassel, gdzie się już obie rasy spotyka.

Podobny fakt pow tarza się na wschodnim k rańcu Azyi: jap o ń sk a ogonatka bardzo jest podobna do angielskiej, znalezienie jej więc na stałym lądzie jest bardzo interesujące;

ja k się daleko je j pobyt rosciąga, dotąd n ie ­ wiadomo, w C hinach jój bowiem niespostrze- żono. F a k t obecności brw i czarnej u form w yspiarskich i w okolicach nadm orskich obu krańców starego św iata przedstaw ia zu­

pełnie niezrozum iałą nam zagadkę, tak sa­

mo ja k czarny ko lo r zastępujący na w ierz­

chu ciała pliszek nadm orskich w A nglii, na K am czatce, w k ra ju U ssuryjskim , w J a p o ­ nii, w Egipcie, w K apie etc. — popielaty — gatunków w głębi lądów zam ieszkujących.

Czyżby to klim at m orski m iał sprzyjać w y­

tw arzan iu się czarnego k oloru w niektórych razach?

N astępujące gatunki właściw e są Chinom

i Indyjom wschodnim: A stu r cuculoides

(Tem ), S yrnium nivicola H odgs., bardzo po­

(12)

668

W SZ E C H ŚW IA T.

N r 42.

krew n a naszej bardzo pospolitej sowy, S.

aluco, F alco hendersoni H um e, S u th o ra w ebbiana G r., Ib is nippon Tem . E asa lo­

kalna pośm ieciuszki, której znów in n a rasa zn a jd u je się aż w M ongolii. R asa wscho­

dnia naszej p ustułki, w łaściw a Jap o n ii i po­

dobno w C hinach znajdow ana, rasa ch iń ­ ska krzyw onosa L oxia albiventus Sw inh., gdy tym czasem zewsząd z S yberyi w scho­

dniej i k ra ju U ssuryjskiego otrzym yw ali­

śmy tylko krzyw onosa identycznego z n a ­ szym L . cu rv iro stra L . N ajciekaw szym zaś ptakiem je st g atunek w ielkiego dzięcioła czarnego z azyjatyckiego ro d z aju T h rip o - n a x i ten, o ile się zdaje, je s t nowym . R e- prezentacyja tego rodzaju znajd u je się w ln - dyjach, na w yspach Sondzkich, w P eg u i A ndam anie; w C hinach nigdzie żadnego 7 ir>

nie znaleziono.

Pom im o je d n a k tak m ałej ilości g a tu n ­ ków now ych dla fauny, całość je s t bardzo ważna dla gieografii zoologicznej, k ra j bo ­ wiem nie b y ł pod tym w zględem badany;

przy b y w a więc nauce oznaczenie now ych stanow isk d la w szystkich gatunków , a dla mojej p racy nad fauną, sybirsk ą niem ało cennego bardzo m ateryjału.

Z w ierząt ssących je s t k ilk a gatunków . N a szczególną uw agę zasługuje kot dziki F elis eu p silu ra E llio t, rzadki i mało znany dotąd gatunek. Z najduje się on także w po- łudniow o-ussuryjskim k ra ju , lecz go dotąd wcale w W arszaw ie nie posiadam y; była w praw dzie skóra od d ra D ybow skiego, lecz bardzo zła i n iezd atn a n a okaz zoologiczny.

S arn dw ie skóry i pew na liczba czaszek, odm iennych od czaszek sa rn y europejskiej i od sarny sybirskiej. T chórz p ra w d o p o ­ dobnie nieznany, w iew iórka czarna, z u p e ł­

nie podobna do odm iany sybirskiej (popie­

licy) i tatrzań sk iej, p ara buru n d u k ó w (T a- mias striatu s),n ied o p erz duży, mysz i szczur.

W ężów są trzy gatunki, ja sz c z u rk i j e ­ den, żab, ro p u ch i żabki 5 lub 6. R ybek drobnych k ilk a z wód słodkich, a m ianow i­

cie z ro dzaju piskorzy, ro d z aju P hoxinus, ro d zaju pałoszów i parę białorybów .

R aczków k ilk a g atu n k ó w i k ilk a m usze­

lek, pająków bardzo słaba kolelccyja.

R eprezentacyja ow adów tej przesyłki do­

tąd nie jest jeszcze należycie p rzejrzana, nie można przeto dać o ich w artości d o k ła ­

dnego w yobrażenia. Je d n e tylko owady pszczołow ate p rzejrza ł specyjalista, g ienerał R adoszkow ski i znalazł, że praw ie w szyst­

kie g atu n k i są nowe i nauce nieznane, a w krótce j e opracuje. M iędzy żukam i zw róciła m oję uw agę bardzo piękna szczy- paw ka (C arabus z działu C optolabrus). Z na­

nych je s t dotąd osiem gatunków , rozm iesz­

czonych w D au ry i, w k ra ju U ssuryjskim , w C hinach i Japonii. W szystkie są św ie­

tn ie zielone z czerw onym thoraxem , prócz japońskiego, k tó ry je s t całkow icie czarny;

ko rejski zaś je s t św ietnie czerw ony i w y­

różniający się od wszystkich innych k sz ta ł­

tem thoraxu. J e s t także bardzo piękna ko- lek cyja m otyli starannie zachow anych, m ię­

dzy którem i znajdzie się zapewne duży p ro ­ cent nieznanych. Zbiór ten będzie kom u­

nik o w an y p. O b.erthur, w Rennes, specyja- liście znanem u z pięknych publikacyj mo­

ty li k ra ju U ssuryjskiego, dostaw ionych mu przez p ana Jankow skiego, peruw ijańskich przez p. Sztolcm ana i wielu innych podróż­

ników.

W ogóle przedm ioty tego całego tra n sp o r­

tu są wzorowo zebrane, urządzone-i up ako ­ wane, p rzed staw iają też całość bardzo p o ­ kaźną. K olekcyja ta byłaby nierów nie ob­

fitsza, gdyby nie była nastąpiła długa p rz e r­

wa w pracach p. K . z pow odu cholery, k tó ­ ra przez trz y miesiące przeszło zrządzała wielkie spustoszenie w stolicy K o rei i w jś j okolicach. P o k ilkaset ludzi wym ierało dziennie w mieście samem, przerażenie by­

ło straszne, a przy niedbalstw ie ludności tam tejszej i p rzy niedołęstw ie w ładz rząd o­

w ych zaledw ie połowę ciał zm arłych g rze­

bano, resztę w yrzucano na pola za miasto.

C ała okolica w koło stolicy tak przez to by­

ła zapow ietrzona, że niepodobna było wy­

chodzić z m iasta i cały praw ie czas trw an ia zarazy podróżnik nasz m usiał spędzić bes- czynnie.

Z biory nadesłane są własnością h r. K sa­

w erego B ranickiego, którego głów nie kosz­

tem podróżuje p. K . i stanow ią bardzo cen­

n y n ab y tek do zbiorów muzeum B ranic- kicli, k tó re się dzielnie zaczęło rozw ijać i którego przyszłość je s t bardzo obiecująca.

W k ró tce po w ypraw ieniu tego tran sp o rtu

donosi p odróżnik o świeżych n abytkach,

m iędzy którem i znaczny je st procent g a tu n ­

(13)

N r 42.

w s z e c h ś w i a t.

669 ków, ja k ic h nie było w poprzednim . P o ­

zostanie on w K orei tylko do jesieni, a w L ipcu x-. p. powróci do k ra ju , skąd po k il­

kum iesięcznym w ypoczynku po pracach i trudach dziew ięcioletnich i przygotow aniu się do przyszłych podróży uda się w inną zupełnie stronę, to je st do A m eryki połu­

dniow ej, z eksploraeyją której ta k silnie je ­ steśmy zw iązani. Tam to dzielny nasz po­

dróżnik znajdzie pole do działania o wiele wdzięczniejsze, ornis tam tejsza dostarczy mu m atery jału nierów nie obfitszego; mamy przeto w szelką nadzieję, że poprow adzi d a ­ lej badania tak dzielnie i z tak pomyślnym skutkiem , ja k były przez pp. Jclskiego i Sztolcm ana rospoczęte.

Jak k o lw iek badanie K orei wielce je s t dla n auki ważne, tyle je d n a k trudności i nie*

bespieczeństw przedstaw ia, że otrzym ane l-ezultaty nie w ynagradzają przebytych p rze­

ciwności, a mianowicie też dla nowo p o ­ wstającego muzeum, gdzie głów nie idzie o zyskanie ja k n a j większej liczby gatunków, nowych dla t^j kolekcyi, a między niem i nowych i dla nauk i. Tym więc sposobem now e to m uzeum zyskać może pewien p ro ­ cent typów , z których będą opisane now o­

ści, a posiadanie takich najw ięcej nadaje ważności kolekcyjom .

O los tćj posyłki była w ielka obawa, m ia­

no j ą bowiem oddać na statek Kostrom ę, k tó ry rozbił się przy Sachalinie. W iad o ­ mość o tej katastrofie mocno zaniepokoiła p. K , a następnie nas, lecz w końcu p oka­

zało się, że posyłka dostała się z niewiado­

mych przyczyn nie na K ostrom ę, lecz na statek Jaro sław , któ ry w łaśnie p rzybył na ratunek rozbitego kolegi, a następnie od­

wiózł nasze paki do Odesy.

P odróż po K orei wogóle jest bardzo ucią­

żliw a, a niem ały kłopot spraw iają pienią­

dze korejskie; są one tak ciężkie, że na sto ru b li idzie ich około sześciu pudów. O ko- rejczykach zresztą w yraża się p. K. bardzo nieprzychylnie, j a k to widzim y z listu, k tó ­ rego treść zamieszczoną była na str. 175 r. b. naszego pisma.

W ła d ysła w Taczanowski.

Listy do Redakcyi.

W dziale tym R edakcyja zamieszcza o trzy­

mane od korespondentów listy, mogące dla ogółu czytelników zajęcie przedstaw iać. L i­

sty te — przynajm niej dla wiadomości R e­

dakcyi •— winny być przez autorów podpi­

sane, a za w yrażane w nich poglądy R edak - cyja na siebie odpowiedzialności nie p rz y j­

muje.

D n ia 18 W rz e śn ią m ia łe m sp o sobność o b se rw o w a ­ n ia ciekaw ego m ete o ru . B y łem w ów czas n a je z io rz e F irle j p o d m ia ste c z k ie m tegoż n a z w is k a, w pow . L u b arto w s k im . 0 godz. 0 m in u t 35 po p o łu d n iu w stro n ie p ó łn o cn o -w sch o d n iej n ie b a u k a za ła się św ietn a o g n ista k u la , n ie p o je d y n c z a , a le złożona n a jm n ie j z 10 ciu m n ie jsz y c h k u l, k tó re w k ró tc e z lały się w je d n ę . T r a c ą c pow oli n a św ietn o śc i, k u ­ la ta p o su w ała się k u p ó łn o cy , aż w k o ń c u b lask zg in ą ł, a jeszcze p rz e z c h w ilę b y ło w id ać sła b e żółtaw e św ia tło , k tó re znikło ju ż b lis k o h o ry z o n tu . Ś w ia tło m e te o ru p rz y p o m in a ło sił% i k o lo rem p a ­ lą c ą się w stąż k ę m ag n ezy jo w ą. C ałe zjaw isk o trw a ć m o g ło około 30 se k u n d . B . Gepner.

P rz. Red. P o jed y n cza n ap o zó r b r y ła m e te o ry c z n a , w id z ia n a p rzez tele sk o p , o k azu je się często ro je m , złożonym ze zn ac zn e j liczby b r y ł m n iejszy ch , j a k to p. G. m ia ł r z a d k ą sp o so b n o ść o b serw o w ać o k iem n ieu z b ro jo n e m . O becnie co raz w ięcej u trw a la się p o g ląd , że b ry łk i m ete o ry e z n e , sp a d a ją c e n a ziem ię w p o sta c i deszczu k a m ie n iste g o , j a k ze sły n n eg o m e te o ru p u łtu s k ie g o , n ie p o w s ta ją z ro z b ic ia je d n e j w ielk iej b ry ły , j a k d o tą d p rz y jm o w a n o , a le że b o ­ lid ta k i p rz y b y w a ju ż z p rz e s trz e n i św iato w ej ja k o rój z d ro b n y c h ty c h c iał złożony. M niem ane p ę ­ k a n ie b o lid u w p o w ie trz u je s t w ięc p ra w d o p o d o ­ b n ie ty lk o p o zo rn e, a p o w o d u ją cy z łu d z en ie h u k tłu m a c z y się d o sta te c z n ie g w a łto w n em w strz ąśn ie - n iem p o w ie trz a.

Towarzystwo Ogrodnicze.

P o s i e d z e n i e t r z y n a s t e K o m i s y i t e o - r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h o d b y ło się d n ia 6 P a ź d z ie rn ik a 1887 ro k u , o g o dzinie 8 w ieczorem , w lo k alu T o ­ w a rz y s tw a , C h m ie ln a N r 14.

1. P ro to k u ł p o sie d zen ia p o p rz e d n ie g o z o sta ł o d ­ c z y ta n y i p rz y ję ty .

2. P J a n S zto lcm an m ó w ił o m u ze u m zoolo- gic7nem , u rz ąd z o n em s ta ra n ie m h r . K saw ereg o

Cytaty

Powiązane dokumenty

Istotnie, gdyby dla którejś z nich istniał taki dowód (powiedzmy dla X), to po wykonaniu Y Aldona nie mogłaby udawać przed Bogumiłem, że uczyniła X (gdyż wówczas Bogumił wie,

Wiązka światła przechodząca przez prosty układ optyczny, złożony z jednej soczewki, rozszczepi się zarówno na granicy powietrze/soczewka, jak i na granicy soczewka/powietrze,

A po tym wymiale, jak ja taką właśnie maszynę zastosowałem do przeróbki, to gdy [gruda marglu] została zmielona, to wtedy ona się wymieszała już w całej cegle i taka

W spisie poniżej umieszczonym stacyje oznaczone głoską a znajdują się właściwie nie na samym w ierzchołku góry, ale tylko w niew ielkiej od niego

W ed ług H ertw iga atoli, plazma, przenosząca cechy dziedziczne, mieści się j w ją d rz e kom órki płciowej, Naegeli zaś przedstaw ia pod tym względem

— Pochłanianie św ia tła w rozmaitych rospuszczal-

[r]

Drapieżnik ten je s t zwykle przez lato wszędzie u nas pospolitym, lecz wszędzie nielicznym, w tym zaś roku pojaw ił się w daleko większej obfitości, przez