• Nie Znaleziono Wyników

■j\i Warszawa, d. 16 Października 1892 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "■j\i Warszawa, d. 16 Października 1892 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

■j\i 4 2 . Warszawa, d. 16 Października 1892 r. T o m X I .

T Y G O D N IK P O P U L A R N Y , POŚWIĘCONY NAUKOM P R ZY R O D N IC ZY M .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A " . W W a r s z a w i e : ro czn ie rs. 8

k w a rta ln ie „ 2 Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : ro c zn ie „ 10

p ó łro c z n ie „ 6

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

K om i t et Redakcyjny W s z e c h ś w i a t a stanow ią panow ie:

A leksandrow icz J ., D eike K., IMckstein 8., H oyer fi., Jurk iew icz K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., N atanson J ., F rauss St., Sztolem an J . i W róblew ski W .

„ W s z e c h ś w ia t" p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łe g o -d ru k u w sz p a lc ie alb o je g o m ie jsce p o b ie ra się za p ierw sz y r a z k o p . 7'/*

za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za d a lsze kop. 5.

j A - d r e s E2ed.a,ls:c3ri: Z K Z ra .ł^ c^ w słrie-IP rz.eclm leście, USTr ©©.

12 Października 1492 r.

K I L K A K A R T

Z D Z I E N N I K A P I E R W S Z E J P O D R Ó Ż Y

KRZYSZTOFA KOLUMBA,

D nia 12 P aźd ziern ik a r. b. u p ły n ęło 400 lat od ch w ili, w

k tórej

K r z y sz to f K olum b ujrzał poraź p ierw szy brzęgi now ego św ia­

ta. D la uczczenia tego doniosłego zdarzę- nia dziejow ego, najstosow niejszem może bę­

dzie um ieszczenie opisu przekazanego po­

tom ności przez sam ego K olum ba. G dy bo­

wiem ten w ielk i m arynarz w łoski w y p ły n ą ł dnia 3 Sierpnia na n ieznane dotąd szerokie przestrzenie A tla n ty k u , rospocząl natych­

m iast zapisyw ać w osobnym d zienniku każ- d od zien n y przebieg podróży, a zam knął no­

tatki dopiero d. 15 M arca 1493 roku, gdy szczęśliw ie znow u stanął na ziem i hiszpań­

skiej. D zien n ik ten, różne listy w ielk iego żeglarza, opisujące następne podróże, ja k o też zapiski u czestników podróży, w yd ał w r. 1536 sław ny K olum ba p rzyjaciel bis­

kup L as Casas razem z jeg o synem F ern an ­ dem C olom bo. O rygin ały od n alazł poraź drugi don Navarrete w roku 1791 i w ydał w roku 1826. W yjątki podane poniżej nie

s ą

w zięte z hiszpańskiej publikacyi Navar- retego, lecz z niem ieckiego tłum aczenia, sporządzonego w częściow em skróceniu przez F r . Pr. i w ydanego w przeszłym roku

w L ipsku.

F erd yn an d i Izabela dali K olum bow i

trzy n iew ielk ie okręty, czyli tak zwane k a ­

ra w ele. N ajw ięk szy z nich Santa Maria

został statkiem adm iralskim i w iózł sam ego

K olum ba, dwa inne P inta i Nina (N in ia),

niem ające naw et pokładu, pozostaw ały pod

d ow ództw em trzech braci P inzonów , k tó ­

rych K olum b sam zaciągnął do sw ych sz e ­

regów , cała załoga w ynosiła 120 g łó w , p o ­

m iędzy m arynarzam i znajdow ali się naw et

w ięźniow ie, którzy uzyskali w olność pod

warunkiem przyłączenia się do w ypraw y

(2)

658

w s z e c h ś w i a t.

Nr 42.

K olum ba, tak niebespieczną w y d a w a ła się ona w spółczesnym .

P rzeszło m iesiąc m u siał się zatrzym ać K olum b na jednej z w ysp K anaryjskich i przebudow ać u szk od zon ą P in tę , w yru szył zaś stam tąd 14 W rześnia, a 16 u jrzał poraź pierw szy p ływ ającą traw ę m orską. B y ł to początek m orza S argasow ego, o którem ju ż daw no k rążyły n iew yraźn e opow iadania, ale które K olu m b poraź p ierw szy ujrzał w rzeczyw istości. K olum bow i i jeg o m a­

rynarzom zdaw ało się, że to są zw iastu n y b lisk iego lądu, a przynajm niej w yspy.

U tw ierd zało ich w tój nadziei cią g łe u k a­

zyw an ie się ptastw a najrozm aitszych g a tu n ­ ków , ale w g łęb i duszy k ry ł K olu m b pew ne n ied ow ierzan ie, dlatego zap isyw ał w u rzę­

dow ym dzienniku codzień o k ilk a m il mniej niż rzeczy w iście u p łyn ął, aby n ie przerażać za ło g i m yślą, że ju ż tak d alek o o d d alili się od brzegów H iszp an ii.

M im o to coraz w ięk szy niepokój o p a n o ­ w y w a ł za ło g ę, nie z p ow od u traw y, którą m iejscam i, ja k K olu m b p isze, m orze było pokryte jak lodem , o czem d aw n iejsze ży­

ciorysy K olum ba dużo niep raw d ziw ych po­

d a w a ły szczeg ó łó w , ale w sk u tek k ierunku w iatru, który w ia ł p rzew ażnie od w schodu, zdaw ało się bow iem , że w taki sposób p o ­ wrót do H iszp a n ii będzie niem ożebny.

W ieczorem d. 25 W rześn ia zd aw ało się poraź pierw szy A lfo n so w i P in zo n o w i, k a ­ pitanow i P in ty , że w id zi ziem ię, p o tw ier­

d ził to sam K olu m b i in n i. U n ie sie n i z t e ­ go p ow odu radością u p ad li w szy scy na k o ­ lana i zaśpiew ali: G loria in ex celsis Deo!

lecz gd y n astęp n ego dnia słoń ce rosśw ieciło w id n ok rąg, okazało się, że ziem i n ie było ani śladu.

P ierw sz eg o P a źd ziern ik a sp o strzeg ł K o ­ lum b ponow nie trw ogę na tw arzach załogi, sternik bow iem rosp ow iad ał im , że ju ż 578 m il u p ły n ęli. K olu m b p rzed sta w ił notatki, w k tórych sfałszow an e liczb y w y k a zy w a ły m il 584, w rzeczy w isto ści flotyla oddaliła się ju ż była 707 m il. A d m ir a ł w spom ina często w sw ych n otatkach, o m apie, którą zabrał dla oryjentow ania się. B y ła to p raw ­ dopodobn ie m apa n a jsła w n iejszeg o podróż­

nika w iek ów średnich M arka P oli, ob ejm u ­ jąca w sch od n ie brzegi A zy i. N ie m iała ona oczyw iście dla K olu m b a p ły n ą c eg o po A tla n -

| tyk u żadnej wartości, ale sam K olum b n ie przeczuw ał tego i dziw i się, że nie napoty-

| ka żadnych z w ysp oceanu S p ok ojn ego, tłu ­ macząc to w obec załogi tem , że grupy w ysp zostały w idocznie na północnej, lub p ołu - i dniow ej stronie drogi, a szkoda czasu na ich szukanie, zw łaszcza, że z polecenia m o­

narchów m iał on w prost dążyć do In d y jr lub Cypanga, t. j. Japonii.

Jak m ylne zresztą m iał K olum b w yob ra­

żenie o w schodniem w ybrzeżu A z y i, które znane było z niedokładnych map i opisów Marka P o li, w idać z tego, że gdy mu A lfon s P in zo n radził, aby zw rócił bieg bardziej ku południow i, K olum b zauw ażył, że w tedy zb liży lib y się do w yspy C ypango, a o d d ali- lib y się od lądu stałego.

Siódm ego P aździernika zdaw ało się za ­ ło d z e N ini, że widać ziem ię, ale i tym ra ­ zem pokazało się, że to było złu d zen ie. Ł a ­ tw o sobie w ystaw ić, że takie zaw ody po­

m nażały tylko niepokój m arynarzy. S zem ­ rali oni też coraz głośn iej, ale żeby m ieli posunąć się aż do stanow czego w y p o w ie­

dzenia posłuszeństw a, lub naw et zagrażać życiu adm irała, o tem niem a w dzienniku K olum ba najm niejszej w zm ianki. Na do­

wód, że opisy nader krytycznego p ołożen ia, w jak iem m iał się znajdow ać K olum b krót­

ko przed ukazaniem się ziem i, polegają na późniejszych w ym ysłach, przytoczę notatki d ziennika, odnoszące się do ostatnich trzech dni podróży, dosłow nie w ed łu g tłum aczenia n iem ieck iego, nadm ieniając dla objaśnienia*

że tam, gd zie o adm irale mowa w trzeciej osobie, pierw si w yd aw cy dziennika i tłu ­ m acz niem iecki tek st skrócili, opuszczając w szelk ie szczegóły, odnoszące się do kierun­

ku w iatru, zgłębianiu m orza i t. p., tam zaśf gd zie K olum b m ówi o sobie w pierw szej osobie, mieści się d osłow n y tekst dziennika.

Środa, 1 0 P a źd ziern ik a .

L u d zie uskarżali się, że podróż trwa tak d łu go i w zbraniali się płynąć dalej. A d m i­

rał uspokajał ich, o ile się tylk o dało, p rzed ­

staw iając im k orzyści, ja k ie z tej podróży

osięgnąć mogą, ale dodał zarazem, że szem ­

ranie na nic się nie zda, gdyż celem jeg o

w ypraw y było dopłynąć do In d y j, a jego-

(3)

.\ r 42.

W SZECHŚW IAT.

659 niezłom nem postanow ieniem jest, z pomocą

B oską, do celu tego dotrzeć.

C zw artek, 11 P aździern ika.

A d m irał p ły n ą ł dalej w k ierunku W SW . M orze b yło burzliw sze, niż k ied y k o lw iek w ciągu całój podróży, zauważono rodzaj petreli i tuż przy okręcie adm iralskim z ie ­ loną trzcinę. Z ałoga P in ty spostrzegła trzci­

nę i kij, m yśm y tak że ujrzeli inną laseczkę, ja k się zdaw ało, żelazem okutą, n ad p łyn ęła też traw a, która rośnie tylko na lądzie i d eszczułka. Z ałoga N ini sp ostrzegła inne jeszcze oznaki b lisk ieg o lądu, pom iędzy niem i gałązkę kolczatą z n iew ielk im ow o­

cem. T e oznaki p rzyn iosły w szystkim ulgę, a m nie n ap ełn iły radością. D o zachodu słońca posunięto się tego dnia o m il 27.

O zm ierzchu adm irał roskazał płynąć w prost na zachód, w godzinę posuw ano się m il 12. P o n iew a ż P in ta najlepszym była żaglow cem i p rześcigła okręt adm iralski, ujrzano z niej naprzód ziem ię i dano znak u m ów iony. M arynarz R odrigo de Triana pierw szy d o strzeg ł ląd, adm irał, który o g o ­ dzinie 10 patrzał z k osza m asztow ego, w i­

d ział w praw dzie św iatełk o, ale śród takiej ciem ności, że nie był pew nym , czy ono z kraju pochodziło, zaw ołał w ięc Piotra G utiereza, rachm istrza k ró lew sk ieg o i po­

w ied ział mu, że zdaje mu się, iż w idzi św ia­

tło. T en gdy się zaczął w patryw ać, także ow o św iatło ujrzał. A d m irał zw ró cił się następnie do R odriga Sancheza z S egow ii, którego król i królow a przydali flotyli w charakterze nadzorcy, ale ten św iatła nie d ostrzegł, gd yż z m iejsca, na którem się znajdow ał, nie b yło to m ożebnem . G dy przez to K olum b zw rócił ogólną uw agę, ujrzano ow o św iatło, następnie jeszcze dw a, czy trzy razy. B y ło ono podobne do św ie­

cy, której św iatło to słab ło, to wzm agało się, niejeden u w ażałb y to tylko za praw do­

podobną zapow iedź b lisk ieg o kraju, dla ad­

m irała było to pew n ik iem ‘).

') Z e słó w p o w y ższy ch n ie m o ż n a sig d o m y ślić czy R o d rig o d e T r ia n a p ie rw sz y w ogóle, c zy p ie r w ­ szy po K o lu m b ie sp o s trz e g ł to sam o ś w ia te łk o co a d m ir a ł, b ą d ź ja k b ą d ź , K o lu m b z a trz y m a ł d la sie-

P o Salve, które m arynarze, po sw ojem u śpiew ając, odm awiają, opow iedział adm irał sw e spostrzeżenia, polecił m arynarzow i w koszu na m aszcie piln ie uw ażać, czy gd zie kraju nie ujrzy i p rzyrzek ł tem u, który go p ierw szy spostrzeże, oprócz nagrody wy<- znaczonej przez króla i królow ę, a stano­

wiącej 1 0 0 0 0 m araw edów (t. j. 8000 fran­

ków ) rocznie pobieranego doży wocia, dodać od siebie szatę jed w ab n ą. N areszcie ukazał się o god zin ie drugiej po p ółnocy kraj i był ju ż tylko dw ie m ile oddalony, dlatego sp u sz­

czono w szystkie żagle oprócz g łów n ego.

Zatrzym ano się tym sposobem na m iejscu aż do św itu dnia następnego, t. j. do piąt­

ku, poczem zb liżon o się do w ysepki, którą krajow cy nazyw ają G uanahani. W krótce zjaw iło się dużo krajow ców bez w szelkiego okrycia. A d m irał udał się z M arcinem A l ­ fonsem Pinzonem i bratem jego, kapitanem N in i na brzeg, adm irał u jął sztandar kró­

lew ski, obaj kapitani rozw in ęli chorągw ie ozdobione krzyżem zielonym , które adm i­

rał na przypadek zajęcia jakiej ziem i m iał ze sobą na okrętach. Po obu stronach k rzy­

ża w idniały na chorągw iach po prawej stro-

! nie litera F , po lew ej Y , nad każdą korona

i

królew ska. Na w ybrzeżu ujrzeli m aryna- i rze drzew a o świeżej zielen i, dużo w ody i ow oców przeróżnego gatunku. A dm irał p rzyw ołał obu kapitanów i innych, którzy w yląd ow ali, R odriga D escoved a, pisarza flotyli, R odriga Sancheza z S e g o w ii i w e­

zw ał ich na św iadków , jako w im ieniu kró­

la i k rólow ej, m onarchów sw ych , zajm uje w posiadanie te w yspy, do których odtąd żaden inny żeglarz prawa rościć sobie nie może. W k rótce o toczyła ich znaczna liczba krajow ców .

„P oznałem , pisze dalej dosłow n ie K o ­ lum b, że byli to ludzie, z którym i łatw o obcow ać, a których łagodnością i przekona­

niem dla wiary śvv. pozyskać będzie można,

j

bez uciekania się do przem ocy, darow ałem w ięc k ilk u kolorow e czapeczki i p erły szk la­

ne, które zaw iesili na szyi i inne d rob n ost­

ki, które n ap ełn iły ich w ielką radością

b ie i sła w ę , że p ie rw s z y u jrz a ł ś w ia tło p o c h o d zą ­ ce z k r a ju i n a g ro d ę k ró le w sk ą , ja k o so b ie p r z y - I n a le żn ą .

(4)

6 6 0

W SZEC H ŚW IA T.

Nr 42.

i odrazu podbiły dla naa ich serca. U d a li się w ięc w pław do naszych statk ów znosząc papugi, k łęb k i przędzy, d zid y drew niane i inne przedm ioty, zam ieniając je na perły szklane i dzw on k i. B r a li, co im kto dał, oddając co p osiad ali, ale zd a w a ło mi się, że ich m ienie b yło nader u b ogie. M ężczyźni i k ob iety chodzą bez ubrania, w idziałem tylk o je d n ę zu p ełn ie m łodą kobietę, z m ęż­

czyzn pew nie ani jed en n ie m iał nad 30 lat.

O dznaczali się w szyscy w zrostem i piękną budową ciała i tw arzy, w ło sy ich m iały g r u ­ bość g rzy w y koń sk iej, z przodu b y ły nad brwiam i u cięte, w tyle nie ucinają ich w ca­

le, lecz łączą w d łu gi, spadający w arkocz.

N iek tórzy m alują się na czarno, w ła ściw y kolor ich skóry j e s t zu p e łn ie taki, ja k u ka- J n aryjczyków , ani czarny, ani biały, ale w ie ­ lu barwi się biało, in n i czerw on o, a dużo inną ja k ą barw ą. N iek tó rzy zabarw iają tw arz, in n i całe ciało, ten i ów ty lk o do­

koła oczu, inni znów ty lk o nos. B ron i nie noszą i n a w et jój nie znają (m ow a tu w i­

docznie o broni żelazn śj, tłu m a c z ), bo g d y im pokazałem sza b le u ch w y cili je w p rost za ostrze i w sk u tek swój nieznajom ości p o ­ ranili się. N ie znają żelaza; oszczep y ich są to drążki bez żelazn ego ostrza. W ogóle w zrost ich i postaw a są piękne, ruchy z g r a ­ bne. U n iek tórych sp ostrzegłem b lizn y , zap ytałem się w ięc na m ig i, skąd one po­

chodzą, a oni ob jaśn ili m ię, że z sąsiednich w y sp wpadają często do n ich ob cy w ojow ­ n icy, aby zaop atrzyć się w niew oln ik ów , w tenczas ch w ytają za oręż, ab y się bronić.

M iałem w ów czas, a i dziś je sz c z e mam to przekonanie, że m ieszk ań cy sta łe g o lądu uprow adzają ich w n iew olę, bo dla sw ego charakteru p ow in n i oni być dobrym i słu g a ­ m i. Z au w ażyłem , że łatw o pojm ują i na­

śladują, je ż e li im się co pow ie, a z p e w n o ­ ścią nietrudno b y ło b y ich n ak łon ić do p r z y ­ ję c ia chrześcijaństw a, bo zdaje mi się, że oni do żadnój sek ty n ie należą. Jeżeli B ó g p o zw o li zabiorę sześciu z n ich z pow rotem dla W aszych K ró le w sk ic h M ości (K olu m b za w sze pisze w liczb ie m n ogiej, p on iew aż F erd yn an d i Izabela b yli, ja k w iadom o, sa­

m od zieln ym i m onarcham i), aby się n a u ­ c z y li naszego języ k a . O prócz p ap u g ża­

d n ych in n ych zw ie rzą t na w ysp ie n ie w i- J działem ”

T ak zakończył się na G uanahani pam ięt­

ny dla całego św iata 12 Października, k tó ­ ry, ja k w idzim y z pow yższego, K olum b opi­

sał w dzienniku pod datą 11 tego m iesiąca.

P rzez następną sobotę, 13 Października,

| zatrzym ał się jeszcze K olum b na G uanahani i podaje pod datą tego dnia dalszy opis m ieszkańców , pow tarzając poczęści podane ju ż szczegóły. C hodziło mu m ianow icie 0 d ow ied zen ie się, czy na w yspie niema złota, ale oprócz cienkich blaszek do ozdo­

b y, m ieszkańcy go n ie posiadali, lecz p o le ­ cali mu, aby się udał na południe, tam znaj­

dzie kraj złotodajny.

W następną n ied zielę rano w yruszył z a ­ tem K olum b w dalszą drogę, aby, ja k pisze, starać się dotrzeć do w yspy Cypango, t. j.

Jap on ii.

G uanahani, na którćj w yląd ow ał K olum b, była to jed n a z wysp Baham skich i to p raw ­ dopodobnie d zisiejsza w yspa W atling. Za­

raz za nią sp o strzeg ł on znaczną liczb ę in ­ n ych , z których kilka zw ied ził, sam szu k a­

ją c i ludziom polecając pilnie rozglądać się za złotem , ale poniew aż i tam tego kruszcu n ie było, p o p ły n ą ł dalej aż do K uby, gd zie się m iał znajdow ać kacyk, posiadający dużo złota.

D w a g łów n ie pow ody p opchnęły K o lu m ­ ba na A tla n ty k i kierow ały odkryciem w ysp Zachodnio - indyjskich: żądza złota 1 pragnienie rosszerzenia chrześcijaństw a.

D ziw n em się w ydać musi zestaw ienie tych d w u tak różnych m otyw ów , ale stanow ią ofee w łaśnie n ajcharakterystyczniejszy rys ów czesn ego usposobienia hiszpanów . K o ­ lum b sam staw iał praw dopodobnie rossze- rżenie chrześcijaństw a wyżej od grom ad ze­

nia złota, ale późniejsi conąuistadores hisz­

pańscy ju ż w cale o chrześcijaństw ie nie m yśleli, nie ch od ziło im też, jak in n yn zd o ­ byw com , o zaw iązyw an ie stosu n k ów h an ­ d low ych i kolonizacyją: złoto i tylk o złoto było celem w ypraw O rellan y, Pizarra, B a l- boy i tylu innych, którzy z narażeniem ży­

cia torow ali sobie drogi przez dziew icze lasy A m eryk i p ołu d n iow ej, aby znaleść ka­

cyka, k tóry m iał być cały złotem pokryty, a którego hiszpańska nazw a el dorado, t. j.

p ozłacany, u w szystkich narodów przyjęła

znaczenie m iojsca roskoszy i szczęścia.

(5)

Nr 42.

W SZECH ŚW IAT.

661 K olum b w y sła ł dwu m arynarzy hiszpań­

skich w głąb w yspy K uby, g d zie m iał się znajdow ać kacyk, m ający złote n aczy­

nia, w y sła ń cy zn aleźli rzeczyw iście kacyka w w ielk iśj osadzie, ale ten nie posiadał złota. W racając do okrętów , spostrzegli ow i m arynarze poraź pierw szy indyjan z cy ­ garam i w ustach, to odkrycie tabaki Las Casnz opisuje w następujący sposób podług dziennika K olum ba.

„W ysłańcy hiszpańscy spotkali m nóstwo m ężczyzn i kobiet niosących w rękach ża­

rzący się w ęgiel, który był zw ity z wonnych roślin i to w taki sposób, że suche rośliny zaw in ięte b yły w szeroki liść rów nież su ­ chy, całość w ygląd ała ja k m ałe m uszkiety, któremi dzieci w H iszp an ii bawią się w Zie­

lon e Ś w iątk i. Z jed n eg o końca tliły się, a z drugiego ssali je ci lu d zie i połykali niejako dym. U sy p ia ich to i upaja, ale chroni w idocznie od zm ęczenia. K rajow cy nazyw ają ten rodzaj m ałych m uszkietów tabacos”.

Las Casas, przyjaciel K olum ba, dodaje, że i w H iszp an ii rospow szechnia się ju ż ten zw yczaj, a gd y on w ystęp ow ał przeciw niem u, odpow iadano mu, że niepodobna się od n iego odzw yczaić.

B yć m oże, że K olum b już i kartofle na K ubie w id ział, pow iada on bow iem , że p eł­

no tam b yło w arzyw a „mames”, podobnego zew n ętrzn ie do m archw i, a w smaku do k asztan ów . N a innem m iejscu nazyw a on ten ow oc , niam es” i porów nyw a go do r z e ­ py. Stanow i on g łó w n y pokarm m ieszkań­

ców, którzy z n iego także chleb pieką. R o ­ ślina, w ydająca te korzenie, rozm naża się p rzez odnogi w ziem ię zatknięte.

P óźnićj K olum b od k rył jeszcze wyspę H a iti, która mu się w ydaw ała n ajpiękniej­

szą ze w szystk ich , a d. 4 S tyczn ia 1493 r.

w yru szył z p ow rotem , straciw szy g łó w n y swój statek S an ta M aria. D n ia 15 M arca stanął, ja k ju ż w spom niałem , na brzegu portugalskim w ok olicy L izb on y.

D r N a d m o rsk i.

C H O L E R A

W Z A L E Ż N O Ś C I

O D W A R U N K Ó W M E T E O R O L O G I C Z N Y C H . (Z pow o d u o b ecn ej e p id e m ii w H a m b u rg u ).

O góln e panuje przekonanie, że za obecną k lęsk ę ham burską cała odpow iedzialność spada na barki tam tejszego inspektora rady sanitarnój, dra K rausa. W e w szystkich niem al dziennikach spotykam y się z tw ier­

dzeniam i, że rosszerzenia się epidem ii w in ­ nym je s t n iedostateczny nadzór nad ruchem pasażerskim w porcie ham burskim , n ied o ­ łężne zaopiekow anie się w ychodźcam i z R o - syi, spóźnione ob w ieszczen ie pierw szych w ypadków i t. d. P on iew aż wszakże n i­

gd zie w pism ach ogóln ych n ie spotkałem się dotąd z uw zględ n ien iem szeregu czynni­

ków m iejscow ych, w yłam ujących się, jak dotąd, z pod w7szelk iśj w ładzy ludzldój, a m ających, w edług bardzo poważnych u czo­

nych (ze znakom itym Pettenkoferem na czele) pierw szorzędne zn aczen ie w sprzy­

jan iu rozw ojow i zarazka cholerycznego, przeto, opierając się na najnow szych o d ­ nośnych m ateryjałach ') chciałbym tu p rzy­

toczyć kilka szczegółów .

H am burg nie poraź p ierw szy d otknięty jest cholerą. W ed łu g doniesień dra R ein- ckego (N r 36 „B erliner klinische W ochen- sch rift”), wiadom o niem nićj jak o 14 ep id e- mijach cholery, ja k ie srożyły się w naszem stuleciu w H am burgu, m ianowicie:

od 31 Paźdz. 1831 do 19 S tyczn ia 1832

„ 2 L u tego „ 17 G rudnia 1832

„ 1 W rześnia „ 31 G rudnia 1848

„ 14 Czerw ca „ 22 L istop ad a 1849

„ 2-6 L ip ca 1850 „ 11 Stycznia 1851

ł) C z erp ię z r u b r y k

o

c h o le rze w b ie ż ą c y c h n u ­ m e ra c h p is m le k a r s k ic h ,,B e r lin e r k lin isc h e W o- c h e n s e h r if t" i „ M iin c h e n e r m e d ic in is c b e W o ch e n - s c h r if t'1 ( N -ry 86 i 3 7 ) o ra z z d z ie lą P e tte n k o fe ra

„ Z u m g e g e n w a rtig e n S ta n d d e r C h o le ra fra g e " , Mo- n a c h iju m , 1887.

(6)

662

W SZECH ŚW IA T.

N r 42.

o d 23 C zerw ca do 29 Paźdz. 1853

„ 14 Czerwca

» 14 L istop ad a 1854

„ 30 Czerwca

71 22 P aźdz. 1855

„ 13 C zerwca 5) 14 L istop ad a 1856

9 Czerwca łł 27 L istopada 1857

9 Czerwca

V

5 P aźdz. 1859

„ 30 C zerw ca

Y)

22 P aźdz. 1866

1 Sierpnia W 24 W rześn ia 1871

„ 24 Lipca J? 8 L istopada 1873 H am burg je s t w ięc bardzo podatnym gruntem dla laseczn ik a cholery, co -wielu ludzi uważać b ęd zie za rzecz zu p ełn ie zro­

zum iałą, bo jak o m iasto p ortow e H am burg dostępniejszy je st dla za w leczen ia tćj ch o­

roby aniżeli m iasta ląd ow e. A le oto B er­

lin , m iasto nieportow e, p rzech od ził przez ten sam czas n ie m niój, lecz w ięc śj, bo 17, epidem ij cholery, w latach 1 8 3 1 ,1 8 3 2 ,1 8 3 3 , 1837, 1848, 1849, 1850, 1852, 1853, 1854, 1855, 1857, 1859, 1865, 1866, 1871, 1873, z których epidem ije w roku 1837 i 1865 z pew nością n ie m ogą być przypisane z a ­ w leczen iu z H am burga, gd y ż w ów czas w H am burgu ch olery n ie b y ło . J e ż e li zaś w szy stk ie inne ep id em ije b erliń sk ie zec h c e ­ my uw ażać za zaw leczo n e z H am b u rga, to zagadką je d n a k ż e pozostanie, d laczego, w o­

bec ożyw ion ego ruchu z H am b u rga do B er­

lin a i vice versa, w latach 1837 i 1865 ch o­

lera z B erlina nie p rzen iosła się do H a m ­ burga. W yn ik a przecie stąd o czy w iście, że n ie każdego roku H am b u rg jed n a k o w o j e s t „ w rażliw y” na ch olerę, lecz tylk o w p ew n ych latach, a i w ów czas tylk o w p ew -

i

nych porach roku.

G dy m ianow icie bliżćj przyjrzym y się, kiedy ep id em ije w H am burgu się rospoczy- n ały, okazuje się, że z 14 epidem ij 9 rospo- c z ę ło się w C zerw cu, 1 w L ip cu , 1 w S ie r ­

pniu, 1 we W rześn iu , 1 w P aździerniku i 1 w L u tym . T a ostatnia (1832) różni się tylk o o 14 dni od końca ep id em ii w 1831 r., jest to w ięc najpew niej ta sama epidem ij a;

tak w ięc, że pozostaje 13 ep id em ij, z k tó ­ rych początek d ziew ięciu p rzypada na C zer­

w iec, 11 na kw artał: C zerw iec, L ip iec, S ie r ­ pień, a w szy stk ie 13 w o g ó le na czas od C zerw ca do P aźd ziern ik a, w którym to cza­

sie (S ierp ień ) w yb u ch ła i obecna epidem ija.

W ięk sza zn ów część tych epidem ij k ończyła

się w Październiku (4) i L istopadzie (5), a tylk o epidem ija z r. 1831/32 trw ała przez cały rok.

T aka w idoczna zależność cholery w H am ­ burgu od pory roku nie daje się w z u p eł­

ności pogodzić z nauką uw zględniającą t y l­

ko zaw leczen ie zarazka. T rudno w ogóle pom yśleć o nowem zaw leczen iu cholery do H am burga przez czas od 1848 do 1859 r.,

j

gd yż w przeciągu tych lat praw ie corok i z dziw ną p raw idłow ością praw ie zaw sze w C zerw cu cholera w ystępow ała ep id em i­

czn ie w H am burgu.

G runt miasta H am burga ma w łaśnie w so­

bie w arunki, sprzyjające rozw ojow i zarazka ch oleryczn ego i sprow adzające cholerę, ile ­ kroć znajdzie się do tego „usposobienie cza­

s o w e ” (Z eitliche D isp o sitio n ). T o zaś u sp o­

sob ien ie czasow e, ja k d ow iód ł Pettenkofer, dla dużój liczby m iejscow ości ch olerycz­

nych, tkw i g łó w n ie w ilości i rozm ieszcze­

niu opadów atm osferyczn ych .

Średnia roczna ilo ść d eszczu dla H a m ­ burga w ynosi p rzeciętn ie 644 mm, a w ięc stosunkow o m ało; przypada z tego:

na S tyczeń 42,0 mm

» L u ty 40,4 »

V M arzec

43,6

n

n K w iecień

40,4

n

»ł Maj 51,2

55

n C zerw iec

69,9 n

V L ip iec

73,7

55

n Sierpień

68,6

n

n W rzesień

69,6

n

» P aźd ziern ik 64,7

55 Listopad 54,0

V

55 G rudzień 55,7

n

P ierw sza w ięc połow a roku je st p r z e c ię ­ tn ie znacznie suchsza, aniżeli druga; z w ła ­ szcza zaś w iosna m ało ma deszczu.

R ok ch oleryczn y 1848, p oprzedzony su ­ chym bardzo rokiem 1847 (473,2 m m op a­

d u ) m iał w szystk iego opadu 497,1 mm.

W roku 1849 opadło 637 mm, dla roku

1850 brak dokładnych danych. W roku

1853 (cholera) ilość opadu atm osferyczn ego

w yn osiła 475,3 mm; następny rok 1854

znów b ył suchy (cholera); dla 1855 i 1856

znów niem a danych. R ok 1857 (ch olera)

m iał 419,2 mm opadu, rok 1859 (cholera)

571,2 mm. P otem nastąp ił rok 1860 z 746,3

(7)

N r 42.

w s z e c h ś w i a t.

663

m m opadu i w tym roku nie b yło cholery.

R o k 1865, poprzedzający 1866 (ch olera) bardzo b ył suchy (464,4 m m opadu). Sam 1866 m iał 760,9 m m , a w ięc w ięcej niż śr e ­ dnią ilość, lecz w iosna tego roku miała opad mniej niż średni. W 1871 roku opad w y­

n o sił 650,0, a w 1873 r .—615,3 mm.

Lata suche, takie jak 1858, 1874, 1883, 1885— 1887 w oln e b y ły w praw dzie od ch o­

lery, ale niekażdy su ch y rok musi k on iecz­

nie sprowadzać ch olerę. Susze w latach 1885, 1886 i 1887, zw łaszcza ostatniego (z 465 m m d eszczu ) od b iły się pow ażnie na stanie zdrow otnym H am burga ciężkiem i epidem ijam i tyfusow em i. W tej ch w ili n ie ­ można było je sz c z e, n iestety, zasięgnąć w ia­

dom ości o w ielkości opadu w H am burgu za ub iegłe m iesiące bieżącego 1892 roku, lecz, o ile sądzić m ożna z danych okolicz­

nych m iast, opad n ie p rzen iósł zw yk łej śre­

dniej miary.

W tych w łaśn ie stosunkach m eteorolo­

giczn ych szukać n a leży zadaw alniającego objaśnienia szyb k iego rosszerzania się obec­

n ej epidem ii ham burskiej. K to przyniósł zarazek, k ied y i skąd się on w ziął, to w tym razie, ja k i w w ielu poprzednich epidem i- ja ch , zapew ne n ie da się w yk ryć i dlatego zarzuty teg o rodzaju, że przy n ależytym nadzorze nad w arunkam i sanitarnem i portu zapobieżonoby epidem ii, niezu p ełn ie w y ­ trzym ują krytyk ę. Zarazek ch olery m ógł ju ż daw no tem u, przed tygodniam i lub m ie ­ siącam i, b yć zaw leczony do H am burga d ro­

gą lądow ą. W ja k i sposób m ożnaby go w ów czas wykryć? Z chw ilą w szakże, gdy zarazek ju ż się w H am burgu znajdow ał, a m iejscow e i czasow e usposobienie sp rzy­

ja ło mu, w ątpliw em jest, czy jak ą k o lw iek siłą ludzką m ożnaby mu w rozw oju (p ow ia­

dam „w rozw oju ”, n ie „w zakażeniu się n im ”) położyć tam ę. P ók i zaś istotnie nie w iem y, że m am y tego w roga w najbliższem otoczeniu, póty go się n ie w ystrzegam y: nic -dezynfekujem y, nie gotujem y w ody, nie w ystrzegam y się w jed zen iu i t. d. T ak p o ­ stępują w szęd zie i tak postępow ano w H a m ­

burgu przed w ybuchem epidem ii ‘).

’ ) W c elu u n ik n ię c ia n ie p o ro z u m ie ń , k ła d ę u m y śl­

n ie n a c is k n a to , że w a r ty k u le n in ie js z y m s ta r a m

Na przyszłość może H am burg zabespie- czyć się od w kroczenia cholery tylko przez najdokładniejszą poprawę w arunków sw ego gruntu i przez ogólną asenizacyją. Nad

„usposobieniem czasow em ” nie posiadam y żadnej władzy; natom iast „usposobienie m iejscow e” zm ienić jesteśm y w sta n ie, grunt m ożem y uczynić jałow ym ; że zaś w tym kierunku w H am burgu dużo jeszcze pozo­

staje do zrobienia, dow odem tego epide- m ije tyfusow e w latach 1885— 1888.

J eszcze tylko jed en przykład na poparcie pow yższego.

W roku 1873 cholera srożyła się w M o- nachijum , podczas gdy w pobliskim A u g s ­ burgu, pozostającym w bardzo ożywionej kom unikacyi z M onachijum , cholera ofiar żadnych nie zabrała. O tóż, zw ażm y, że średni roczny opad atm osferyczn y w obu- dw u tych m iastach w ynosi jednakow o 817,5

mm; w roku zaś 1873 w A ugsburgu w y n o ­

sił 1 059,6, w M onachijum zaś tylk o 806.

A ugsburg m iał rok m okry, a zw łaszcza mokrem i b yły tak krytyczne dla epidem ii m iesiące w iosenne (średnio: M arzec 50,0, K w iecień 58,5, Maj 92,0, C zerw iec 123,4;

a w A ugsburgu w r. 1873: 107,1, 97,0, 129,2, 169,4), tym czasem M onachijum m iało w przybliżeniu norm alny rok z m iesiącam i M arcem i K w ietniem suchszem i niż n o r­

m alnie (32,6 i 53,8).

Są tacy, którzy przypuszczają, że w każ- dem innem m ieście, które byłoby „czasowo usposobion e” do przyjęcia cholery i w któ- rem choroba ta w ybuchłaby tak gw ałtow n ie ja k w H am burgu, nie działoby się lepiej niż tam. Może, p isze jed en z lek arzy ham - burskich do „Munch. m edic. W och en sch r.”, to lu b ow o w służbie sanitarnej H am burga zasługuje na naganę, lecz bądźcobądź p o ­ szczególn ych urzęd n ik ów w ładzy zdrow ia nie można czynić odpow iedzialnym i za ob ec­

ną epidem iją. A le opinija publiczna do-

sig w y jaśn ić, d lac ze g o z ro z u m ia łe m je s t, że n ie z ap o b ież o n o w y b u c h o w i e p id e m ii w H a m b u rg u , n ie zaś d lac ze g o e p id e m iją ta k sz e ro k ie p r z y b ra ła ro z ­ m ia ry . T o o sta tn ie , b e z w ą tp ie n ia , m o ż e b y ć w in ą n ie d o ś ć e n e rg ic z n y c h k ro k ó w w ład z s a n ita r n y c h , w in ą b r a k u pom ocy, k tó re j p o trz e b y n ie p rz e w i­

d y w an o . L ecz k to w ie znów , czy w te r a sam em p o ło ż e n iu n ie z n alaz ło b y się k a ż d e m iasto ?

(8)

664

W SZECH ŚW IA T.

Nr 42.

m agała się ofiary z koła tych urzędników

i

woli

jtij

stało się zadość".

M. FI.

P rzy p ise k .

P o m ieściliśm y w naszem piśm ie pow yższy artyk u ł p. F lau m a w p r z e ­ konaniu o zupełnój zasadności, je g o p o g lą ­ d ów na p ow staw an ie epidem ij c h o le r y c z ­ nych, lecz uznaliśm y zarazem za w łaściw e ! d op ełn ić go niektórem i u w agam i, opartem i

j

na spostrzeżeniach, p oczyn ion ych p rzy p o ­ jaw ian iu się w różnych m iejscow ościach obecnej ep idem ii. Zarazek dostaje się z w y ­ kle do pewnćj m iejscow ości przez osoby p rzyb yłe z o k o lic y dotkniętej epidem iją, ja k to dobitnie w ykazuje rosp rzestrzen ien ie ch olery z H am burga na bliższą, okolicę, m oże jednak także b yć za w leczo n y przez w ilgotn ą b ielizn ę, odzież i t. d. Osoba p r z e ­ nosząca zarazek może n aw et w yzd row ieć, ja k to m iało m iejsce w B iskupicach pod L u b lin em , g d zie dopiero choroba praczki, która bieliznę owój osob y p rzy b y łej z R o ­ stow a w yprała, dała p oczątek epidem ii.

P r zez p rzenoszenie z jed n ej osoby na d r u ­ gą (za pośrednictw em od ch od ów , zaw ierają­

cych zarazek) epidem ija ch oleryczn a w ię k ­ szych rozm iarów przybrać n ie może; n a stę­

puje to dopiero, g d y zarazek dostał się do środka, który n iety lk o sprzyja jeg o roz­

m nożeniu, ale zarazem u ła tw ia je g o ro s­

przestrzen ien ie na w iększą liczb ę osób. T aki środek stanow i zapew ne w w ięk szej części dotkniętych m iejscow ości w oda słu żąca do użyku dom ow ego i zaczerp n ięta ze staw ów , z ły c h studzien, lub m ałych w olno p ły n ą ­ cych rzeczek, ja k to m ian ow icie m iało m iej­

sce w L u b lin ie. B rak od p ow ied n ich w a­

runków sprzyjających rozm n ożen iu zarazka czy n i różne m iejscow ości w oln em i od e p i­

dem ii (nadaje im t. zw . irnm unitas). Z a­

w leczon a tam choroba w ystęp u je ty lk o sp o ­ radycznie.

P r zez zap row ad zen ie urządzeń san itar­

n ych (k a n a liza cy i, w o d o cią g ó w , n a jw ię k ­ szej czystości) m ożna w arunki sprzyjające rozw ojow i epidem ii zn aczn ie ogran iczyć i tym sposobem osięgnąć sztuczną „im m u- n ita s”. O statnia p ozostan ie je d n a k w w ie­

lu m iastach tylk o w zg lęd n ą , d la teg o też

ważne znaczenie m ieć tu będzie usiłow an ie w ytępienia zarazka przy każdem pojaw ia­

niu się, a to przez odosobnienie chorego pod ścisłym dozorem i dokładną d ezyn fek - cyją. Pom im o najściślejszego dozoru w ładz sanitarnych może jednak zarazek przez ukryw ające się chore jednostki z n ie c h lu j­

nych w arstw ludności, przedostać się do m iejsc sprzyjających rozw ojow i i obszer­

niejszem u rosprzestrzenianiu m ikrobów i tym sposobem dać początek g w a łto w n ie szerzą­

cej się epidem ii. Ziem ia czyli grunt pod m iastem , zam iast sprzyjać rozm nożeniu m i­

kroba cholerycznego, ja k to dawniej p rzy­

p u szczał P ettenkofer, p rzeciw n ie go zabija.

M ało w ydaje się praw dopodobnem , ażeby zarazek po w ygaśnięciu epidem ii m ógł się w gru n cie, lub w odzie przez d łu ższy czas w ukryciu przechow ać i przy bardziej sprzyjających warunkach znów rozm nożyć.

M ikrob ch oleryczn y nie tw orzy bow iem za­

rodników', opierających się przez dłu ższy czas działaniu w p ły w ó w szkodliw ych, a m ia­

n ow icie w yschnięciu. Tam , gdzie w obec- n6j epidem ii m ożna b yło do p ew n ego sto ­ pnia w yśledzić pierw sze jej początki w d a ­ nej m iejscow ości, zw y k le zauw ażono już w tyd zień po przybyciu pierw szego ch ore­

go początek szerszego rosprzestrzeniania się choroby. N ie w ydaje się w ięc p raw d o­

podobnem , ażeby cholera do H am burga z a ­ w leczon ą została na k ilk a tygodni lub m ie-

| sięcy przed epidem icznem jej w ystąpieniem . J Z pow yższego wnosić można, że w arunki m iejscow e mają w praw dzie w ażne, ale n ie w yłączn e znaczenie przy pow staw aniu e p i­

dem ii, opady zaś deszczow a mogą raz sprzy­

jać jej rozw ojow i, np. przez przenoszenie zarazka do studzień, utwrorzenie dłużej utrzym ujących się kałuż i t. d., drugi raz przeszkadzać przez och łod zen ie pow ietrza i oczyszczen ie ścieków . P o d n o szen iu się i opadaniu w7ody zaskórnój niem ożna je ­ dnak przyznaw ać ow ego w yłączn ego w p ły ­ w u na pow staw anie epidem ii, ja k i P e tten ­ k ofer u siłow ał dawniej w ykazać.

II. H.

(9)

W SZECHŚW IAT.

665

, (O d c z y t w y g ło sz o n y w Z u ry c h u ).

Piękną baśń zostaw iła nam starożytność, baśń o szczęśliw y ch m inionych czasach.

W śród pracy i um ęczenia, w czasach, kiedy prawo i cnoty nic m iały najm niejszego zna­

czenia, podstęp zaś i g w a łt były czynnikam i w szech w ład n em i,u ciek ali się H ezyjod i póź­

niejsi rzym scy i greccy poeci do pom ysłów fantastycznych. O pow iadali oni, że w daw ­ nych czasach ziem ia w ydaw ała w szelkie ow oce bez najm niejszych zachodów ze stro­

ny człow iek a, że ludzie ży li podów czas bez troski i pracy. N ie znali nam iętności i bólu ani grzechów; wciąż szczęśliw i i spokojni ż y li znacznie dłużej niż dziś, a później, po zgon ie ż y li dalej jako niebiańscy obrońcy żyjącego pokolenia. B y ł to w iek zloty, k tó ­ ry nie nastanie ponow nie w brew szczerym pragnieniom ludzkości. Po nim nastąpił w iek srebrny. T eraz, kto ch ciał m ieć o w o ­ ce, m usiał już ziem ię upraw iać, m ieszkania i suknie stały się nieodzow nem i potrzebami, nastąpiły choroby i grzech y, a lu d zie nie ch cieli służyć bogom tak w iernie jak d aw ­ niej.

N astępnie n ad szed ł w iek spiżow y. Ś w iat poznaje sztuki p ięk n e, ale zarazem wojnę i jój okropności. L u d zie zaznają nędzy i rospaczy, lecz są pom iędzy nim i jeszcze szlachetni, g w a łt, w ystęp ek i niespraw ie­

d liw ość byw ają karane. L ecz i w iek sp i­

żow y m inął; czas, w którym poeta sam żyje je st zn aczn ie g o rszy i sm utniejszy. O szu ­ stw o, g w a łt, ch ciw ość, w szelk iego rodzaju w ystępki rządzą; w y tw o rz y ły się wpraw dzie handel i ż eglu ga, lecz i w ojny nastąpiły liczn e. T rosk i i rospacz są udziałem k a ż ­ dego śm iertelnika.

Inny obraz rozw inie się nam przed oczy-

') T łu m a c z y li z m a n u s k r y p tu a u to r a L . P. M.

i K. R .

ma, g d y zejdziem y z w yżyn poezyi i p rzy ­ patrzym y się rzeczyw istości, t. j. gdy damy głos antropologow i, archeologow i i h isto ­ rykow i. P ierw sze ślady człow iek a każą przypuszczać, że tylko nieznacznie się on różnił od najw yższych m ałp. W ciągłej w alce z dzikiem i zw ierzętam i i swym i brać­

mi, karmi się on produktam i, spotykanemi w gotow ym stanie w przyrodzie: korzon­

kami, ow ocam i, lub upolow aną zw ierzyną.

M etale są mu nieznane, krzem ienie, kości zw ierząt, ości ryb dają mu oręż i narzędzia.

P ierw szy ten stopień rozw oju człow ieka nazw ano okresem krzem iennym . Z chw ilą użycia metalów, obyczaje ludzi stają się zn a­

cznie w yższem i. P o n iew a ż w pozostało­

ściach z tam tych czasów znajdowano prze­

w ażnie bronz, w iek ów nazw ano bronzo- w ym . O kres ten w szelako pozostaje je s z ­ cze bardzo daleko poza tym stopniem roz­

w oju, który zow iem y cyw ilizacyją, a w k tó­

rym człow iek przyw yk ł do pew nych u rzą­

dzeń społecznych, rządzi się prawem , w k tó ­ rym sztuka i poezyja poczynają kw itnąć i rozw ijają się nauki. Jakiż w ięc okres przew yższa w tak niezm iernym stopniu wiek kam ienny i następuje po tak d łu g o ­ trw ałym okresie bronzowym ? J est to w iek żelaza. D opiero w czasach, w których sp o­

tykam y narzędzia i broń z żelaza ludzie mają obyczaje podobne do w spółczesnych.

O przejściu ow em mówią w yraźnie u tw ory H om era.

B adanie w ięc historyka doprowadza nas do w prost przeciw nych poglądów , niż u tw o ­ ry poetów. L u d zk ość nie cofn ęła się z w y ­ żyn jak iegoś w ym arzonego okresu zło teg o do żelaznego, lecz p rzeciw n ie w zniosła się z d zikiego, surow ego w ieku kam iennego do okresu żelaza.

„W iek żelaza” nie je st zresztą w łaści- wem określeniem starożytnej cy w iliza cy i.

Zastosow anie żelaza do celów życia co d zien ­ nego i techniki nie było tak p ow szech n e jak później.

Zbiory starożytne w N eapolu dow odzą, że za czasów rzym skich robiono z bronzu m nóstw o przedm iotów do użytku codzien­

nego. T o samo m ożna poczęści pow iedzieć o ów czesnym orężu. N aw et w budow nic­

tw ie i m echanice stosow anej często sp o ty ­

kam y bronz, lub miedź.

(10)

6 6 6 W SZECH ŚW IA T.

Nr 42.

Jeszcze częściej n iż bronz spotykam y za I czasów rzym skich kam ień w b udow lach, m ostach, w iaduktach, g d z ie obecnie w y ­ łączn ie praw ie używ a się żelaza. D o n a j­

bardziej im ponujących p ozostałości z ow ego okresu należą w spaniałe w odociągi.

K to w K am panii rzym skiej w id zia ł w sp a­

n iałe ak w edukty, lub w ustronnej dolin ie G ardonu pod A w in io n em prześliczny m ost na rzece G ard, ten n iezaw od n ie w tej ch w ili cofn ie się m yślą w daw no m inione czasy, 1 podziw iać będzie en ergiją i zdolności je d n e ­ go z najw iększych narodów k u li ziem skiej.

J eżeli podróżnik zapyta sp ecy ja listy , d la ­ czego teraźniejsi in ży n iero w ie nie budują tak przecudnych w odociągów , odpow ie mu, w zruszając ram ionam i, że tak kosztow ne bu d ow le stały się zb yteczn em i od czasu, gd y nauczono się w yrabiać rury od lew an e, zapom ocą których m ożna tran sp ortow ać w odę pod ciśnieniem , a zatem w odociąg przystosow ać do n ierów ności p ow ierzch n i ziem i. Starożytni zaś rzym ian ie n ie um ieli pokonać tych trudności w in n y sposób, jak ty lk o przez to, że nadaw ali sw oim w o d o ­ ciągom cią g ły sp ad ek , p o cząw szy od źródła aż do m iejsca przeznaczenia.

K tóryż z inżynierów rzym skich w id zia ł choćby w n ajfa n ty sty czn iejszy ch snach w y ­ sokie, jak w ieże, m osty ponad rw ącem i strum ieniam i, g d zie niepodobna zakładać podpór m urow anych, lub nad przesm ykam i m orskiem i ja k M enai S u nd, lub zatokam i ja k w F orth i T ay, lub H u n d so n pod N ew -

Yorkiem?

O m ało pożyteczn ych d ziełach sztu k i, ja k o w ieży Eiffla, w tój ch w ili nie m ó w i­

my, lecz czyż m ożnaby z pom ocą w iedzy inżynierów rzym skich zbudow ać choćby h ale naszych dw orców k olei żelazn ych . Skutkiem podobnych kontrastów jesteśm y sk łon n i najw sp an ialszy okres arch itek tu ry rzym skiej i greckiej nazw ać w iekiem k a ­ m ienia. O kres ten w ystęp u je n iejed n o k ro t­

n ie jeszcze późniźj, a punkt ku lm in acyjn y stanow ią w każdym razie przepyszne łu k i i strzały tum ów g otyck ich . O kres zaś n a ­ zyw an y żelaznym rospoczyna się dopiero w p ołow ie bieżącego w iek u , m niej w ięcej w czasie rospow szechniania się kolei ż e la z ­ nych i w krótce przechodzi w okres sta li, pośród którego żyjem y obecnie.

Stal w łaściw ie nie je st wytw orem naszych czasów , ani naw et now szych czasów w ogóle.

N ie m ów im y ju ż o tem, że indusi, przed kilkom a tysiącam i lat w yrabiali stal, do- rów nyw ającą co do dobroci dzisiejszej s ły n ­ nej stali W utza. Znaną też je st b iegłość orm iańskiego plem ienia chalybów w w yra­

bianiu stali. O słynnych k lingach północ- nyoh bogów opow iadają baśnie, począw szy od czasów E d d y. Już bóg piorunów ze sw ym n ierozłączn ym m łotem dow odzi ist­

n ienia kow alstw a. Jeszcze wyraźniej w y ­ stępuje stal w licznych baśniach gierinań- ski o kow alu W iela n d zie, w których cała akcyja obraca się koło dobroci stali. Jed en z m ieczów , zrobionych przez W ielan d a, u łożon y w strum yku przecina z łatw ością pędzony w odą zw ój w ełn y, m ający w śre­

d nicy trzy stopy. W spółzaw odnik W ie la n -

| da, k ow al A m ilias w kłada zbroję z n ajlep ­ szej sta li, W ieland przecina go pom im o to od stóp do głów sw oim m ieczem .

N ie je st zap ew n e rzeczą przypadkow ą, że baśni bohaterskie m ów ią o kuźniach l e ś ­ n ych , p ołożon ych w krajach, w k tórych do dnia dzisiejszego k w itn ie przem ysł żelazny i sta lo w y . W daw niejszym N oricum , d z i­

siejszej Styryi i K aryn tyi, na w schodzie, w dolno-reńskich prow incyjach, w W estfalii, na zachodzie N iem iec, produkcyja stali z a j­

m uje pierw szorzędne stanow isko. A c z k o l­

w iek naród an gielsk i n ietylk o pod w z g lę ­ dem ilościow ym ale i jak ościow ym bezw a­

runkow o zajm uje p ierw sze m iejsce wśród narodów , produkujących żelazo i stal, to jed n a k że zdanie, w ed łu g którego w szystk ie in n e narody są tylk o naśladow cam i A n g lii, je st przesadne. N ie ma ono słuszności sz c z e ­ gólniej w zględem N iem iec. Najbardziej im ponujący i n ajw ażn iejszy aparat, piec hu tn iczy, jest w ynalazkiem niem ieckim , za­

szczepionym dopiero później w A n g lii. R o ­ botnicy z W estfalii przenieśli koło roku 1700 sekret robienia stali cem entow ej do A n g lii. P u d low an ie żelaza je st w y n a la z ­ kiem angielskim , lecz stal pudlow ą w y n a ­ leziono w N iem czech. N ajn ow szy zaś sp o ­ sób otrzym yw an ia stali zaw dzięczam y po- części francuzow i M artinow i, poczęści n iem - cow i S iem ensow i.

Ju ż nazw a „ S tah lh of” (S ta h l = stal,

H o f = d w ó r ) m agazynu zbu d ow an ego w ro-

(11)

Nr 42.

W SZECH ŚW IAT.

667 ku 1266 w L o n d y n ie , w skazuje, że jednym

z najw ażniejszych produktów im portow a­

nych z N iem iec do A n g lii b yła stal; rów nie znam iennem je s t w zbronienie w yw ozu stali z A n g lii w roku 1354, z pow odu obaw y, że cennego tego m ateryjału zabraknie w kra­

ju . N iem cy i L om bardyja stanow iły w w ie ­ kach średnich w ogóle najw ażniejsze punkty skąd stal otrzym yw ał św iat cały.

W d zięczność się należy narodow i a n g ie l­

skiem u za dwa now e sposoby otrzym yw ania stali, m ianow icie za ulepszony sposób pu- dlow ania i za proces Bessem era. Oprócz tego należy zazn aczyć, że piec hutniczy, dopiero po ulepszeniach dokonanych w A n ­ glii, stał się praktycznym . Zresztą do w y­

tw orzenia okresu stali w m yśl naszego określenia p rzy czy n iły się także zn acz­

nie i inne narody: francuzi, szw edzi, bel- gow ie.

Co się ty czy rozm iarów produkcyi w E u ­ ropie to pierw szeń stw o pozostaje przy A n ­ glii. M łody zaś olbrzym , A m eryka, nad którym przyroda szczodrą ręką rossiała sw e bogactw a i który z niezrów naną in - teligien cyją potrafi! z tego skorzystać, d o ­ g o n ił już św iat stary, a naw et w yprzedził.

J u ż oddaw na ilość koni parow ych zu ży w a ­ nych przez S tan y Z jed n oczon e przew yższa liczbę koni parow ych całej E uropy. P ierw ­ sza produkcyja am erykańska w zorow ała się na an gielsk iej, lecz w krótce i tam pow stały sam odzielne w yn alazk i. Podporą produk­

cyi w A m eryce b yły w yb orow e kopalnie rudy żelaznój i w ęg la , a z drugiej strony olbrzym ie cła ochronne.

Poniżej podane w ykazy statystyczn e uła­

tw ią pogląd na d z isiejszy stan produkcyi n ajgłów n iejszych krajów:

1860 1890

A n g lija i Szko-

cyja 3 8 2 8 0 0 0 ton 8 0 0 1 0 0 0 ton S tan y Z jedno­

czone 1 0 1 4 0 0 0 „ 9 2 0 2 7 0 2 „ N iem cy 3 9 5 0 0 0 „ 4 6 5 8 4 6 1 „ F ran cyja 797 000 „ 1 9 7 0 0 0 0 „ A u str o -W ęg ry 3 1 2 0 0 0 ,, 9 2 5 0 0 0 „ B e lg ija 3 1 8 0 0 0 „ 7 8 2 0 0 0 „

P on iew aż w dalszym w y k ła d zie zm uszeni będziem y często w ym ieniać surow iec obok

żelaza kutego i stali, nie będzie może zby- tecznem , jeżeli damy bliższe określenie tych trzech substancyj. S u row iec, lub żelazo lane odróżnia się tak znacznie od żelaza kutego, że na pierw szy rzut oka w ydaje się, iż mamy do czynienia z zupełnie odm ien- nem i m etalam i. Sposób zaś otrzym yw ania tych ciał i rozbiory chem iczne w ykazują, że w obu razach głów nym składnikiem jest ten sam metal, różnica zaś polega na do- m ięszkach. Stal, ostatnie ze w spom nianych ciał, jest najbardziej spokrew nione z żela­

zem kutem . O piszm y przede w szystkiem głów niejsze własności tych trzech odm ian.

Surow iec, t. j . pierw szy produkt, o trzy ­ m any z rud w piecach hutniczych, może być dw ojakiego gatunku, m ianow icie szary lub b iały. Surow iec biały odróżnia się od szarego ju ż na p ierw szy rzut oka przez swą- barwę i budowę w łóknistą w p rzeciw sta­

w ieniu do drugiego rodzaju, szarego, o bu­

dow ie ziarnistej. Surow iec topi się w s t o ­ sunkow a niskiej tem peraturze, nadaje się w ięc do odlew ania. D użo surow ca używ a się też w samój rzeczy do tego celu i m ate- ryjał nosi dlatego nazw ę żelaza lanego. S u ­ row iec nie posiada zresztą tych w łasności, które zw y k le w idzim y u m etali; nie posiada on ciągli w ości, nie m ożna go kuć ani szw aj - sować, pod w pływ em uderzeń, lub naw et w strząśnień łam ie się. Su row iec nie je st więc m ateryjałem , nadającym się do robót kow alskich. K ow al m ianow icie ma do c z y ­ nienia z t. z w. żelazem kutem , z m ateryja­

łem stosunkow o m iękkim , przybierającym pod w pływ em uderzeń, ciśnień i t. p., naj rozm aitsze k sz ta łty . Jeszcze jed n ę w aż­

ną w łasność posiada żelazo kute; m ożna je m ianow icie przy wysokiej tem peratu­

rze skuw ać, czyli szwaj sow ać, t. j. dwa k aw ały czystego żelaza kutego, rospalone do białości, spajają się pod uderzeniem m ło ­ ta. W od lew n ictw ie natom iast używ ać go zupełnie nie można, gdyż topi się dopiero w n adzw yczajnie w ysokich tem peraturach;

jed y n ie przez dodanie najnow szego w y tw o ­ ru m etalurgii, m ianow icie glin u , punkt to­

pliw ości zn aczn ie się obniża, spiż się łatw o topi i byw a dość często używ any.

Przechodzim y do opisu stali, która łączy w sobie w łasności żelaza lan ego i kutego.

Z w łasności pierw szego przejęła ona tw a r­

(12)

w s z e c h ś w i a t.

Nr 42.

dość i dostateczny stopień top liw ości, dzięki czem u nadaje się do od lew an ia, aczk o lw iek w m niejszćj m ierze, niż su row iec. Z w ła ­ sności drugiego w stali odnajdujem y cią- gliw ość, zdolność do szw ajsow an ia się i ko- walność. Z w łasności zaś w y łą czn ie s w o i­

stych stali n a leży w ym ien ić n ad zw yczajn ą sprężystość i hartow ność, t. j. w łasn ość, na m ocy, którćj stal po rospaleniu ochłodzona szybko w w odzie, uzyskuje ogrom ną tw ar­

dość i kruchość; ze stanu tego m ożna n a stę­

p n ie hartow aną stal przez ostrożne o g r z e ­ w anie, czyli t. zvv. odpuszczanie p rzep ro­

wadzać d ow oln ie w gatunki m niejszćj tw ar­

dości. S ta l skutkiem tego u ży w a się do n ajostrzejszych narzędzi chiru rgiczn ych i najd elik atn iejszych , lub n ajsiln iejszy c h sprężyn. Ze stal dzięki w łaśnie sw ym w ła ­ snościom napół lanego n ap ół k u tego żelaza, je st ceniona w ięcej, niż oba inne w spom nia­

ne gatunki, o tom w ie każdy. T oż od n ajd aw ­ niejszych czasów stal b yła sym bolem czegoś nadzw yczaj tw ardego, a zarazem surow ego.

D o ja k ieg o stopnia cena żelaza w k sz ta ł­

cie stali przew yższa cen ę surow ca, o tem nie k ażd y sobie zdaje spraw ę. K ilogram s u ­ rowca kosztuje obecnie m nićj więcćj 5 cen ­ tym ów , taka sam a zaś ilo ść stali, w postaci sprężyn zegarkow ych kosztuje 2 5 0 0 0 fr., to jest 10 razy w ięcćj niż k ilogram złota. ! S p rężyn y do zu p ełn ie m ałych zegarków kosztują w stosunku do ich w a g i jeszc ze znacznie w ięcćj. Jak że sobie w ytłu m a czy ć tę okoliczność, że ten sam m etal w dw u róż­

nych postaciach posiada tak bardzo od- j m ienne ceny. N a w et n iesp ecy ja lista nie przypuści, aby w danym razie ch od ziło o p ew n e tylk o odm iany tego sam ego m e ta ­ lu, że np. stal je s t n ajczystszem , su row iec zaś najbardzićj zan ieczyszczon em żelazem . P r zy p u szczen ie takie upada zresztą już choćby na tćj podstaw ie, że żelazo kute, które zaw iera m niejszą ilo ść c ia ł obcych jest znacznie tańsze niż stal. W samćj r z e ­ czy postronne ow e ciała, zn ajd u jące się obok żelaza w stali, bynajm nićj nie stan o­

wią zan ieczyszczeń , lecz przeciw nie są w tym sam ym stopniu w ażnem i częściam i sk ład o- w em i ja k sam o żelazo. N ajw ażniejszem z tych ciał je s t w ęgiel; znaczenie je g o ja k o sk ładnika gatunków żelaza postaram y się bliżćj scharakteryzow ać, in n e zaś, rów nie

6 6 8

ważne, ja k krzem , m angan, siarkę, fosfor, zm uszeni będziem y pominąć.

W ę g ie l w żelazie znajduje się nietylko- w różnych ilościach, lecz także pod różnem i postaciam i chem icznem i, bądźto w stanie w oln ym , bądź połączony z żelazem . N aj­

więcej w ęgla, m ianow icie 3 do 5 procent zaw iera surow iec. Jed en gatunek je g o , m ianow icie biały, bardzo kruchy, p rzedsta­

w ia w prost zw iązek chem iczny żelaza z w ę­

glem ; drugi gatunek, surow iec szary, za w ie­

ra w ę g ie l w stanie w olnym pod postacią grafitu. Najm nićj w ęg la , 0,3% , zaw iera żelazo kow alne, m iękkie. S tal zaś, którćj w łasności wahają się pom iędzy w łasn ościa­

mi 8urowrca i żelaza kutego i co do ilości zaw artego w ęgla zajm uje m iejsce pośre­

dnie. Ilość ow a w ynosi m ianow ie n a jw y - żćj 1% , najczęścićj zaś 0,7b°'o, lub 0,5%- Zapomocą now szych sposobów przj-goto- w yw ania stali otrzym uje się naw et produkt, który zaw iera mnićj niż 0,ó% węglu a p o ­ mimo tego, posiadający w łasności stali tak, że obecnie niepodobna przeprow adzić ści­

słeg o rozgraniczenia ch em iczn ego pom ię­

dzy stalą a żelazem kutem . S tal zresztą je s t tem m iększa im m nićj zaw iera w ęgla, n a w et d ziesiąte części odsetek ilości w ęgla stanow ią tutaj bardzo w iele. N ajbardzićj zaś zajm ującą je st okoliczność, że hartow a­

nie, o którem poprzednio ju ż wspom niano, polega na tem, że w ęg iel danego kaw ałka stali pod w pływ em hartow ania zm ienia sw ą postać chem iczną. P ięć różnych gatu n k ów żelaza, które skutkiem zu p ełn ie odm ien­

nych w łasności przedstaw iają się nain ja k pięć zup ełn ie różnych m etali, są zatem w istocie ciałam i zupełnie różnem i. C zy- stem , albo raczćj praw ie czystem żelazem jest ty lk o m iękkie żelazo k ow alne, inne gatunki są połączeniam i żelaza z w ęglem i innem i p ierw iastkam i. S to su n k o w o m ało w ęgla zaw iera stal; w ięcćj, je ż e li je st p o łą ­ czon y chem icznie z żelazem , zawTiera suro­

w iec biały, je ż e li zaś w ęgiel stano\v’i przy- m ięszkę m echaniczną pod postacią grafitu, to pow staje surow iec szary. P rzez sto so w ­ ne jed n a k operacyje m ożua w szystk ie o w e ciała zam ieniać jed n o w drugie.

(c. d. nast.).

Cytaty

Powiązane dokumenty

S kutkiem podobnego rospoczęcia się teoryi, k ażdy podręcznik zaczyna od tego, że szkło, lu b bursztyn po potarciu jedw abiem stają się elektrycznemi, tak,

Zabarw ienia te mogą w ystępow ać na liściu same przez się albo też obok zabarw ienia zielonego.. Liście takie oznaczają

Toż samo da się powiedzieć i o płomieniach, a gdyby się udało otrzym ać płomień, któryby zgoła nie w prow adzał do pow ietrza oczyszczonego cząstek

Porów najm y teraz daw ne zapatryw anie się na czynniki n atu ry , z zapatryw aniem się nowoczesnem, które rozwinęło się w sposób powyżój przytoczony i które

A dryanow skiego, wykazał osłabiające działanie św iatła na kiełkow anie ziarn i, zdaje się, iż fakt ten można połą­. czyć jeszcze z osłabiającem działaniem

R ów noupraw niając wszakże ten rosk ład z innemi ferm entacyjaini,gorzej zba- danemi, nie wdamy się tutaj w rozbiór nie­. tylko drugorzędnych czynników i wpływów

Z resztą i to praw o liczb całkow ityoh tyczy się tylko pewnej oznaczonej postaci oiał brzm iących;. przy odm iennej postaci ty ch ciał związek między

Jeżeli w razie w alki zw ierz posuwa się naprzód, lub cofa się, zaw sze może zadać nieprzyjacielow i cię­.. żkie