• Nie Znaleziono Wyników

Sto milionów

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Sto milionów"

Copied!
5
0
0

Pełen tekst

(1)

Zygmunt Hofmokl-Ostrowski

Sto milionów

Palestra 19/12(216), 53-56

1975

(2)

% V S n O M X I E \ l Ą

A u to r o b c h o d z ił w b ie ż ą c y m r o k u z ło ty j u b ile u s z p r a c y z a w o d o w e j. P o n iż s z y s z k ic j e s t b a r w n y m p r z e k a z e m z p ie r w s z y c h d n i p o o s w o b o d ze n iu G ó rn e g o Ś lą sk a . (R ed.).

ZYG M UNT HOFMOKL-OSTROWSKI

Sto milionów

J e s t p oczątek 1945 r. U licam i K atow ic ciągną zd ziesiątkow ane i zm ęczone od­ działy h itlero w sk ie. G rupki, nie sp ra w ia ją c e w ra że n ia w ojska, w loką się pow oli na Z achód. Od czasu do czasu m iędzy nim i jad ą w ozy ciężarow e w iozące d y g n ita rzy w ró żn y c h m u n d u ra c h , w szoferce — obok kierow cy — żony i dzieci, p la tfo rm a n ała d o w a n a d obytkiem w postaci m ebli, w aliz i w orków , na jednym n a w e t duże p o p ęk an e lu stro ścienne w złoconych ram ach...

S to ję n a p la cu W olności i oglądam dziejow y w y m ia r spraw iedliw ości, ja k i się tu w olno, ale k o n se k w e n tn ie odbyw a.

*

Z am ieszk u jąc w dom u p ara fia ln y m , zam ienionym na dom aktorów , k tó rzy pod koniec w o jn y ju ż nie w ystępow ali, słyszę k an o n a d ę a rty le ry jsk ą w pobliżu m iasta. Dom o p ustoszał zupełnie, zostałem sam . Schodzę do schronu pod kościołem g a rn i­ zonow ym obliczyw szy, że jego położenie je st w zględnie bezpieczne, um ieszczone m iędzy dużym i dom am i. Z ab ieram ze sobą sporo poduszek i pierzyn, bo zim no i zapach stęchlizny u tru d n ia sen.

R ano o k azu je się, że za p an o w a ła zupełna cisza. J e s t 27 stycznia 1945 r.

W ychodzę n a zupełnie p u stą ulicę K op ern ik a i spostrzegam dw óch żołnierzy radzieckich, k tórzy po obu stro n ac h ulicy sk ra d a ją się, patrz ąc w górę. W ołam w ięc głośno: „Da z d ra stw u j!” i podnosząc ręce do góry m a sze ru ję w prost na nich. W t a ­ k ic h sy tu a c ja c h o tragiczne nieporozum ienia n ie tru d n o . „K uda G ierm ań cy ” — p y ta ją . „P aszli” — pow iadam . „Ja Polak, w asz so jusznik” . „C horoszo” — m ów ią i id ą dalej, otrzym aw szy ode m nie p rze d o statn ią paczkę p apierosów i zapałki. Za nim i m a sz e ru ją coraz to w iększe gru p k i, w końcu zw a rte oddziały, zadające to sam o pytan ie. N a p la cu M iark i leżą d w aj polegli.

*

„P anie m ecen asie” — m ów i dozorca P aw eł M otyczka z dom u przy ulicy R y m era 7, w piw nicy którego znalazłem tym czasow e schronienie — „przyszło W ojsko P olskie, a n a R y b n ick iej je st polski g en e rał”.

N a w idok polskich m u n d u ró w łzy sta ją m i w oczach. R any odniesione na w ojnie nie p o zw alają, by się zaraz do nich przyłączyć. Je stem inw alidą. S zukam w ięc ul. R ybnickiej i z n a jd u ję sam ochody w ojskow e, żołnierzy polskich i p o ste ru n e k przed jed n ą z w ill, w k tó re j z a k w ate ro w a ł się g en erał A lek san d er Zaw adzki.

M elduję się zaraz do pracy, dow iedziaw szy się, że G enerał je st pełnom ocnikiem R ządu n a w ojew ództw o śląskie. Jego tow arzysze to płk Je rz y Z iętek, płk E ugeniusz Szyr, m jr W łodzim ierz S ta h l i a d iu ta n t ppor. B łażejczyk.

(3)

54 Z y g m u n t H o f m o k l - O s t r o w s k i N r 12 (218)

życia. B iorę w ięc udział w n a ra d a c h i zeb ran iach , w p o rzą d k o w a n iu życia p ublicz­ nego w zak resie gospodarki i ad m in istra cji, opieki nad p o w ra ca jąc y m i w p asiak a ch w ięź n ia m i O św ięcim ia, a ta k że nad P o lak am i, którzy uciekli z w o jsk a h itle ro w ­ skiego.

„M ecenasie — pow iad a g en e rał Z aw adzki — dziś w nocy przyw iozą z W arszaw y sto m ilionów złotych, nie m am nikogo, kom u m ógłbym ta k ą k w o tę pow ierzyć. P roszę ją przy jąć, zaopiekow ać się nią i w p orozum ieniu z porucznikiem B orejdo rozdzie­ lić ją m iędzy przem ysł, aby m ógł zaraz ruszyć. W ojna nie je s t skończona, a p ro ­ d u k c ja nasza bardzo się p rz y d a ” .

„O czyw iście” — odpow iadam — „sp ra w a ja sn a, P an ie G en e ra le ”.

W obszernym schronie przeciw lotniczym przy ulicy R y m era 7 koczuje i nocuje istn a W ieża Babel. Pod czułą opieką p a n i M otyczkow ej, k tó ra dw oi się i troi, m a ją c czw oro w łasnych „drobiazgów ” , p rze b ierają się z m u n d u ró w niem ieckich w cy w iln e u b ra n ia P olacy śląscy, przym usow o do arm ii h itlero w sk iej p rze d przeszło pięciu la ty w cieleni, któ rzy n a w łasn ą ręk ę zakończyli w ojnę. K ilk a n aśc ie m łodych d ziew cząt u k raiń sk ich , k tó re uciekły z ja k ie jś fa b ry k i na Ś ląsku, w ę d ru je na ch y b ił tra fił do dom u i znalazło tu chw ilow e przytulisko. P ojedynczy Ś lązacy, po ­ w ra c a ją c y z m iejsc w yw iezienia na ro boty przym usow e, są n a jb a rd z ie j w y czerpani, to te ż ogólne w spółczucie tow arzyszy im słow em i czynem na każd y m k ro k u . M a­ s z e ru ją za w ojsk am i radzieckim i i polskim i pojedynczo lub w g ru p k ac h , zm arznięci, głodni i n ie ra z obdarci, a żyw iący się z ła sk i k u ch n i polow ych, o fiarn y ch chłopów w w ioskach przydrożnych, sam ych zresztą żyjących w głodzie i chłodzie, a czasem z w łasn y ch , zręcznych rąk. Czesi w ę d ru ją aż znad D niepru, Włosi w iozą n a san k ach sw ój sk ro m n y dobytek, w szyscy m a ją jedno życzenie, og arn ia ich jedno m arzenie: do dom u, do dom u po te j straszn e j tułaczce! J e s t ta k ż e r a n n y w rę k ę żołnierz niem iecki, b ła g ają cy o litość i cyw ilne u b ran ie, A u stria k , k tó ry nie chce iść do niew oli.

*

„ T ra n sp o rt przy jech ał!” — ta k im o krzykiem dozorca w y ry w a m nie 5 lutego 1945 r. o godzinie cz w artej nad ran e m ze snu. W yskakuję z łoża złożonego ze s ta ­ ry c h w iórów stolarskich, zm arzn ięty i zaspany.

„Szybko płaszcz w ojskow y” — odzyw am się do dozorcy, u któ reg o w idziałem n o w iu tk i płaszcz z 1939 roku, i u b ran y w eń w ychodzę na górę. W śród s tu k u kolb i k rz y k u rozpoznaję w ciem nościach sylw etki polskich żołnierzy. O tw iera m b ra m ę i z m iejsca uciszam po w o jskow em u zniecierpliw ioną i zm arzn ię tą gru p k ę. Nic dziw nego: m a ją za sobą przeszło 300 kilo m etró w na o tw a rty c h p la tfo rm a c h sam o­ ch o d ó w w ojskow ych, w iozących 43 p ak zalakow anych, na każdym z nich k a ra b in m aszynow y. A m róz —12°.

M łodziutki podporucznik m e ld u je się przepisow o i po d aje mi k o p e rtę p rz e a d re - so w an ą na m oje nazw isko i m iejsce p o bytu z n ad ru k ie m nad aw cy „N arodow y B an k P olski. W arszaw a”.

„ P a k i zw alam y i w racam y do W arszaw y” — ośw iadcza.

„P an ie p o ru cz n ik u — m ów ię stanow czo — P an nie wie, co P a n przy w ió zł” . Z ro zk azu G en e ra ła Z aw adzkiego polęcam : „Sam ochody w czw orobok, sta ła straż po obu stro n a c h złożona z dw óch szeregow ych, zm ieniać co pół godziny aż do

(4)

N r 12 (216) Sto m ilio n ó w 55

odw o łan ia, po dw óch o strzeżeniach strzelać, re sz ta oddziału p rze n o cu je w m iesz­ k a n iu n a p ierw szym p ię trze, za nieposłuszeństw o sąd połow y”.

„G orąca w oda zaraz b ęd z ie” — d o d aję i zn ik am w piw nicy. M otyczkę proszę, ab y ich zap ro w ad ził do jednego z opuszczonych m ieszkań, z k tó ry c h N iem cy u cie­ k li, o d d aję klucze dozorcy i zapow iadam ry ch ły pow rót. P o n ad to zlecam dozorcy zap y tać, czy przybysze nie m a ją czasem za dużo żyw ności, bo w sc h ro n ie głód, a są i dzieci. D arem nie. S am i ledw ie d la siebie m ają.

*

Z k a ra b in a m i gotow ym i do strz a łu k o lu m n a po su w a się w olno u licam i K atow ic, b y dotrzeć do gm achu B a n k u Polskiego. N a p rzedzie m ały gazik, w nim podpo­ ru czn ik , k iero w ca i ja, ciągle w płaszczu w ojskow ym . K a rab in y m aszynow e u s ta ­ w io n e n a p ak a c h w ra z z obsługą budzą zrozum iałe zain tereso w an ie przechodzących w o jsk i cyw ilów. K ilk a k ro tn ie niezw ykły pochód staje, bo niezliczone m asy w ojsk sprzym ierzonych p ły n ą za u ciek a jąc y m w rogiem i n ie zaw sze u stę p u ją drogi.

W reszcie docieram y do ulicy B ankow ej. D zw onek do stalow ej b ra m y w y w ab ia u m u n d u ro w an e g o bankow o dozorcę, k tó ry nie chce n as w puścić, o b ja śn ia jąc : „Już tu b y li”. R obi w ra że n ie w ystraszo n eg o człow ieka. D łuższa p ersw az ja odnosi sku tek . S am ochody w jeżdżają.

N a osobności tłum aczę m u, że m uszę w p an c ern y m podziem iu ulokow ać now e polsk ie pieniądze, k tó re m am podzielić m iędzy zakłady przem ysłow e. D ozorca z a ­ ła m u je ręce i bez słow a p ro w a d zi m nie n a dół. Nic z niego w ydobyć nie mogę. J e s t w idocznie zastraszony.

O lbrzym ie w ro ta p an c ern e do tre so ru leżą n a w znak, w ysadzone w iązką g r a n a ­ tó w ręcznych. W ew n ątrz ro zb ite n ie k tó re sejfy, n a ziem i w a la ją się całym i stosam i ak c je niem ieckich p rze d sięb io rstw , pap iery o nieokreślonym przeznaczeniu i w a r ­ tości. B rak tylk o pieniędzy.

„Z ab rali 40 p ak ze złotym i zębam i p rzy sła n y m i z O św ięcim ia”. „K to” ?

D ozorca m ilczy. D alej nie pytam . Może się boi po w ro tu hitlerow ców . Z am el­ duję.

Ż ołnierze d źw igają ciężkie p a k i do podziem ia, oficerow i n ak a zu ję zabezpieczyć gm ach i schron, a żołnierzy um ieścić na sali o p era cy jn e j, gdzie w cieple n a ty c h m ia st zasy p iają snem strudzonego w o jak a . S am id ę do telefonu, aby zam eldow ać płkow i Szyrow i do tarcie tra n s p o rtu do b a n k u i prosić go o żyw ność dla m ego p ó łp lu - toniku.

P oru czn ik B orejdo ju ż w ie i m a n a b iu rk u listę, k tó ry m hutom , kopaln io m i in ­ nym zakładom należy n a jp ie rw przydzielić pieniądze. P odział pozostaw iono m nie. Z adanie dla p ra w n ik a raczej niew y k o n aln e. Ale było się za m łodu dw a la ta w b a n ­ ku, w p ad a m w ięc n a pom ysł, żeby sto m ilionów rozdzielić stosow nie do liczebności załóg bez w zględu n a ro d zaj zak ład u . Innego w yjścia nie m am . A le ja k tu w y ­ trza sn ąć na poczekaniu sta n liczebny załogi odległych n ie ra z o k ilk a d ziesią t k ilo ­ m e tró w jednostek? R adio k a to w ic k ie ju ż działa. N a m oją prośbę płk Z iętek poleca, aby każdy zakład niezw łocznie podał sta n liczbow y załogi, bez żadnego k o m e n tarza . P o d ajem y je d y n ie n u m e r te lefo n u bankow ego, przy k tó ry m siedzę bez w y tc h n ie n ia cały n astęp n y i część dalszego dnia. W k ońcu u zyskałem cały sta n z a tru d n ie n ia i n astępnym k o m u n ik a te m w zy w am kolejno cały skład d y rek c ji i ra d y za k ła d o ­

(5)

56 Z y g m u n t H o f m o k l - O s t r o w s k i N r 12 (216)

w ej — ju ż m ia n o w an y c h i w y b ra n y ch — z jak im iś dow odam i osobow ym i, w y zn acza­ jąc godziny sta w ien n ictw a, podobnie ja k sąd na ro zp raw ę, ciągle przy tym n ie z d ra ­ dzając, o co chodzi.

L isty osób o d b ie ra jąc y ch środki pien iężn e sporządzam sam . Czynność to m ozolna i przew lek ła, n ie k tó ry c h m uszę odsyłać po dow ody, inni prócz dow odów niem ieckich nie m a ją nic. Z ty m m uszę się zgodzić. Po p ieniądze schodzę sam . O ficer siedzi przy pakach, k tó re kolejno o tw ie ra m y przy pom ocy żołnierzy i w y jm u je m y o b anderolo- w an e paczki n o w iu tk ic h , n ie znanych n am jeszcze b an k n o tó w N arodow ego B anku P olskiego w szelakiej w artości. B ilonu jeszcze nie ma.

K ażdą p o b ra n ą k w otę k w itu ję z w łasnej inicjaty w y oficerow i i zap isu ję w od­ dzielnym zeszycie. S tra c h przed p om yłką tow arzyszy m i stale, n a w e t gdy w nocy śpim y n a p a k a c h z pieniędzm i; spędza m i sen z pow iek m im o zm ęczenia. O ficer też się pogodził ze sw ym losem w obliczu w agi zadania, ja k ie m u przy p ad ło w ykonać. T akże jak o ś poddał się żelaznej dyscyplinie, ja k ą z m iejsca zaprow adziłem . T y tu łu ją m nie m a jo re m — ch y b a dlatego, że jestem siwy.

P ra c a w re dzień po d n iu — do upadłego. O sobiście m uszę dopilnow ać, ab y w m o­ je j obecności p ieniądze przeliczono, aby n a liście każdy z o d b ierający ch pokw ito w ał podpisem zgodnym z do k u m en tem rozpoznaw czym . M an ip u lacja ta p rze d łu ża się w nieskończoność. W b ra k u d o k u m e n tu z w zorem podpisu p odpisują obok podpisu danego o b y w a te la dodatk o w o in n i członkow ie d y rek c ji lub rad y zakładow ej.

P ra w ie zbaw ieniem w y d aje m i się, gdy piątego dnia zjaw ia się p rac o w n ica B anku, a po ty g o d n iu dalszy b ankow iec m gr M orcinek. Żołnierze, którzy m n ie przez cały czas żyw ili ze sw oich zapasów , odjechali. Z astąpiło ich pięciu św ieżo upieczonych m ilicjan tó w z pluto n o w y m na czele, k tó ry m od raz u k azałem w obecności oficera w ojskow ego oddać leg itym acje, po czym zadzw oniłem do K om endy w y sta w iają ce j w celu sp raw d ze n ia autentyczności, w szystkie dane osobiste o d eb ra łem i spisałem , oddając je w oźnem u b a n k u n a przechow anie. W idok ta k ie j olbrzym iej sum y p ie n ię­ dzy może i uczciw ego człow ieka oszołomić. H u ta „P o k ó j” o trzy m u je siedem m ilio­ n ów złotych!

M gr M orcinek p rzyczynił się bardzo do u sp raw n ie n ia i przyspieszenia rozdziału. P ra co w n ic a b an k o w a zasiadła w kasie. Ju ż trzy n asteg o dnia m ogłem zam eldow ać g enerałow i Z aw ad zk iem u zakończenie rozdziału i przed staw ić listę, n a k tó re j się w szystko zgodziło.

Serdeczny uścisk dłoni, a n astęp n ie decydująca pom oc A lek san d ra Z aw adzkiego i Jerzego Z ię tk a p rzy u zyskaniu spółdzielczego m ieszkania po pow rocie do W arszaw y stan o w iły dla m n ie praw d ziw ą saty sfak cję.

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

w., gdy jedno mo˙zna otrzyma´ c z drugiego przy pomocy sko´ nczonej ilo´sci przekszta lce´ n

HistoriaAI—lata50-teXXwieku •ideeXIX-wieczne(iwcze´sniejsze):filozofia,logika,prawdopodobie´nstwo, badanianadfunkcjonowaniemm´ozguludzkiego

Suma dwóch zbiorów przeliczalnych jest zbiorem przeliczalnym. Je eli który z nich jest zbiorem pustym, to twierdzenie jest oczywiste. Wnioski.. 1) Suma ka dej sko czonej ilo

Zbi´or warto´sci przyjmowanych przez zmienn¸a losow¸a typu skokowego mo˙ze by´c

Ka˙zde zdanie jest prawdziwe lub

5 Poka», »e w przestrzeni Hausdora punkty s¡ domkni¦te, a ci¡gi zbie»ne maj¡ tylko jedn¡

Trudno rozstrzygnąć czy tak otw arcie postaw ione propozycje le ­ gata były dla króla K azim ierza zaskoczeniem, czy też b rał je w rachubę już godząc się