• Ś S S S Ś Ł S Y N D Y K A T R O L N I C Z Y
Plac Szczepański 1. 6.
Sfasinna • lłoni ozyA> traw, buraków, roślin strączko-
HaolUlla . wych i warzywnych o gwarantowanej czysto
ści i sile kiełkowania.
U
jmuj,™ • tomasyna, tuperfosfaty, saletra chilijska, sól Ila lfU Ł J . potasowa, kainit k r a j o w y i stassfurcki, wa
pno azotowe.
rnlniP7P * w yl,lczna reprexentacya na Gali- I UlllluŁu • cyę wszechświatowo znanych siew*
(120)
Maszyny
ników „ W e s t f a lia " .
PłD|j, t a j , Mtjwatorj, siewiiki, walce tle. elc.
ul. Kościuszki 1. H.
Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K osiarki, Żni
w iarki, W iązałki, G rabiarki, Przetrząsacie.
Wielki zapas części zapasowych.
W ła s n e w a r s z t a t y r e p a r a c y j n e .- N a c z y n i a i przybory m leczarskie. Oferty
i cenniki na każde żądanie darmo i oplatnie.
Węgiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.
K O K S o s tr a w s k l I g ó r n o ś lą s k i.
Mr-*
-J^mjLiystwp
tlaciy Płótna czysto lniane
różnej szerokości, chusteczki, ręczniki, obrusy, ser
wety i t. d. poleca taniej niż wszędzie (i04f
Towarzystwo tkaczy obok Kroma Korczyna
K to c h c e u b e z p i e c z y ć
w sposób najbardziej odpowiedni mienie swoje od po- ia r u , pioruna eksplozyi i t. p., od kradzie&y i ra bunku- — ziemiopłody od gradobicia, — kto chce uzyskać podstawę kredytu, kto pragnie zapewnić sobie lub innej osobie kapitał na starość lub rentę dożywotnią, zapewnić rodzinie byt w razie swej śmierci, dzieci wy
posażyć, zapewnić im wychowanie i wykształcenie i t. p.
niech zw róci się o informacyę do któregokolwiek za
stępstwa najstarszej i największej instytucyi asekura- tolskiej
cyjnej polskiej (>‘ 3 ) Tow a rzystw a wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie.
Informacyi udzielają: Dyrekcya Towarzystwa w Krakowie, Reprezeritacye we Lwowie, Czerniowcach i Bernie mon Sekrye w Rzeszowie, Przemyślu, Tarnopolu i Stanisławo
wie, oraz około 2.000 agencyi Towarzystwa w różnych miejscowościach Galicyi, Bukowiny, Śląska i Moraw.
Za 6 Kor. beczułkę ,5 kg. znakomitej
b b * s * j o w c ^ f „ B R . "
Za 4 Kor. skrzynkę 150 sztuk
k w a r f f l i marki „ B . R .“ duże N r 4
pobraniem:
Fabryczny skład serów': Braci R olnlckich, K ra k ó w , W ielopole 7 / 2 4 . (139 Cennik różnych serów darmo i oplatnie.
NOWOŚĆ! Maszynka do szybkiego klejiania kos! NOWOŚĆ!
Be;? £k *luego tru d u w y k l e p i e u la k n id ij k o s ę w k ilk u m l nu*
ta c h . — P r z y k le p a n ie n ie m o ż liw e .
1 szt. K 3-30 B s i t .K I B - | l Z s z t .K 3 0 - |
Przy zam ów ieniu 1 lub 2 astuk uprasza nadoidać ple*
r niijd/o z tfóry i dołączyć 8t) h. na porto.
SR E B R N O - S T A L O W E K O S Y KORONNE w s z y s t k ie z g w a r a n o y ^ .
cm: _6l___ 66 71 76 81 86 91 kor: 160 160 170 180 190 łjTÓ 230
S R E BR N O -ST A LO W E S I E R P Y Z Ą B K O W A N E !
| i «t. 65 hal. 6 s;l. i. 3 B0 118 sit. M.BO {50 «t*M5-' K or. 3*30
M Ł Y N E K D O K O Ś C I
»Heureka« niezbędny dla każdego gospodarza. Od K . 24*— za sztukę wzwyż. Sprzedano w przeciągu 3 lat
przeszło 36.000 sztuk- Proszę żądać szczegółowego prospe
ktu i cennika od firmy J o h a n n B a l d i S c h i i r d i n g am Inn.
I. Ob. Oest Specialgeschaft fiir Gefliigelzucht.
N A P R 0 B Ę wysyłam na»tfpnJijoy gw n ltu r t opłaconą pocztą: I koroną koi, dowalili
y.
m m J długą, I miitynką itybkaklaplącą, I dobry bruilk I 1 marśclah da koty. Wy- L R KUK 0 jiyłka tylko /.a zallosk) lub uadułanlara plentfAky u g d tj. <tu (UA)C c n t r a l a j f a b r y k i s r c b r u o - s t a l . i k o s k o r o n n y c h
J U L J U S Z F E K E T E , W IE D E Ń -5 4 ., Dw ór Roberta 25.
B p o c y u ln y u o n n ik n a k o s y N r 12. w y s y ł a m k a id o m n z a d a rra o .
T A N I E J N I Ź W S Z Ę D Z I E w
m ołna nabyć ( U l) q.
y r o b y t k a c k i e
z
firmy („pod opieką Najśw. R odzlnyu)J Ó Z E F A J Ó R A S Z A w K o r c z y n ie obok K r o s n a (Galicja).
Prow« liądaó próbek t cenników darmo I opfatnlo.
»
Galicyjski Bank Ziemski
Stowarzyszenie zarejestrowane z ograniczoną poręką w Łańcucie.
1) Nabywa majątki ziemskie i gospodarstwa włościańskie celem odsprzeda
wania ich członkom Stowarzyszenia w całości lub częściami.
2) Ułatwi^ członkom swoim parcelacyę i sprzedaż majątków ziemskich.
3) Reguluje majątkowe stosunki członków i dostarcza kredytu na kupno gruntów.
4) Przyjmuje wkładki oszczędności i na rachunek bieżący począwszy od 50 koron i opłaca od* złożonych pieniędzy 5% z półrocznem oprocentowaniem.
Od kapitałów złożonych na czas dłuższy jako stałe lokacye opłaca Bank procent wyższy aniżeli 5 od sta, a to stosownie do umowy z Dyrekcyą. Treść umowy zostaje zanotowaną w książeczce jako zastrzeżenie.
Wkładki do 100 koron wypłaca Bank bez wypowiedzenia, przy wkładkach zaś wyższych zastrzega sobie prawo żądania poprzedniego wypowiedzenia.
0*d wkładek opłaca Bank podatek rentowy z własnych funduszów, a dla zaoszczędzenia opłaty pocztowej zamiejscowym dostarcza się czeków pocztowej
Kasy oszczędności.
Zarazem podaje się do wiadomości, że działalność Banku ograniczona jest do interesów opartych wyłącznie na własności ziemskiej.
Wkładki oszczędności przyjmuje Bank i wydaje książeczki wkładkowe nie- tylko w biurach w Łańcucie, ale również w Filii swojej we Lwowie przy ulicy
Pańskiej 1. 17, I. p. (II2,
— J a n i e , je ż e li k to p r z y jd z ie , to p o w ie d z , że b ę d ę w d o m u o d w u n a s te j.
W
g o d z in ę p o te m .— N o , b y ł k t o ?
— B y ł o trzec h że b rak ó w ’ , p o w ie d z ia łe m im , ż e b y p r z y sz li o d w u n a s t e j.
Nie zrozumieli sią.
— J a k iż tam w a sz n o w y w ó jt W o jc ie c h u ?
— A n o , je s z :z e m jjo an i raz u w s ta n ie trz e ź w y m n ie w id z ia ł.
— J a k t o , p ije ? ^
— O n n ie , a le j a V
Dobre przysłowie.
K t o s o b ie d o b rz e p o d je , od czuw .c -loe^rzu c a ł y d z ie ń . — K t o d o b r e z b ie iz e p lo n y , o d c z u w a to p rz e z r o k c a ł y , — K t o się d o b rz e o ż en i, o d c z u w a to p rz e z c a łe ż y c ie .
Dyrekcyą Krajowej Szkoły Oyrodniczej
we Wólce kapitańskiej koło L w o w a (poczta Zamarstynów)
podaje niniejszem do publicznej wiadomoici.-że kurs nauki rozpoczyna sią z dniem 1 października b. r.
Kandydaci nu utzmów winni już teraz zgłaszać się na wstępną praktykę ogrodniczą i w tym celu mają wnieść podania zaopatrzone: aj metryką, b) świadectwem ostatniem szkolnem, c) świadectwem moralności, d) świadectwem zdrowia, oraz o ile poda
jący się chce być przyjęty na fundusz krajowy e) świadectwo ubóstwa.
Pary latas Owoce, jarzyny etc.
m ożna takie w zim ie świeże spożywać przy pomocy:
I.
Uf p P K A *s+0i
ów na kon serw y inbulin
-a pa ra tu do s te r y -• li z o w a n i a .
C e n n y m i' s ą też o n e p o d c z a s
bicia świń, drobiu w do*
m u,
g d y ż k o n s e r w y W e c k a p o z o s t a ją p r z e * la t a c a łew s t a n ie ś w ie ż y m .
Żądajcie darmo ilustr. cennika J. Wecka
G . m . b . H ,Główny skład:
Carl. Muller, M.-Schonberg N .57
(Morawy). u 47 )
Główne zastępstwo „A p a ra tu W ecka'
Galicyę zach.:
W . H a ls k i, K r a k ó w , S u k ie n n ic e 21— 2 2 i ul. S z e w s k a 2 3 .
Kto jeszcze nic posiada tak miłego to- warzysza, jak
maciek Bzdura
w e s o łe o p o w ia d a n ie p a r o b k a w ie js k ie g o ,
niech natychmiast przysyła 2 Kor. a otrzy
ma go odwrotnie juz z opłaconą przesyłką.
A d r e s na przekazy: Antoni St. Bassara Kraków, ul. św. Tomasza 32.
H B T E ż S a g d I l iW f c R g H I f c ^ f u g ą i
Hej Czytelniku! m łody czy stary, Kiedy zamawiasz jakie towary, Których ogłoszeń widzisz tu wiele, Napisz do firm y zupełnie śmiele, Żeś o nich w „R o li" naszej wyczytał I źeś sią „Roli o adres pytał.
na
Do sprzedania bardzo tanio
c h a ta d r e w n ia n a k r y t a p a p ą i sto d o ł a o s o b n o , tu d zież c h le w i c h le w i k i ; d o t e g o 7 jo c h ó w p o la . — Z g ł o s z e n i a :
Franciszek Szoblik
Ustroń 1. 12 1 ,
Ś lą s k , au str.Kiedy cię sm utki trapią i bole W eź do ręki na ówczas Itole..
Ta przyjaciółka o Bracia moi!.
Ulży boleściom, sm utki ukoi
Z a zmianę adresu należy się 40 halerzy.
TYGODNIK OBRAZKOWY NIEPOLITYCZNY KU POUCZENIU I ROZRYWCE.
Przedpłata: Rocznie w Austryi 4 korony, półrocznie 2 korony; — do Niemiec 5 marek; — do Francyi 7 franków; __
Jo Ameryki 3 dolary. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Numer pojedynczy 10 halerzy; do nabycia w księgarniach 1 na większych dworcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i Administracyi: Kraków, ulica Św. T o masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6 . Telefon nr. 13 4 6 .
S o e y aliści.
onieważ socyaliści grasują nietylko po mia
stach, ale zaczynają coraz częściej i na wieś zaglądać, przeto chcemy o nich kilka słów napisać.
Korzystając z upośledzenia i ciemnoty ludzi biedniejszych, przychodzą do nich socyaliści i obiecują im raj na ziemi, byle nowy zaprowadzili ład. Na czemże ma polegać ów m owy ład?«
Socyaliści uczą ta k :
»Przedewszystkiem należy zerwać z wiarą chrze
ścijańską, a zwłaszcza z Kościołem katolickim. K o ściół ten, krępując obyczajowo lud, służy interesom fabrykantów, obszarników i innych »burżujów«, któ
rzy drżećby musieli przed żądaniami wyzwolonego
»proletaryatu« (t. j. ludzi żyjących z pracy). Trzeba krzyż Chrystusa usunąć ze wszystkich instytucyi spo
łecznych, a zwłaszcza ze szkoły. Gdy on zniknie, ró
wność zapanuje wśród ludzi.
Dalej, trzeba się koniecznie wyodrębnić z wła
snego społeczeństwa, a połączyć z »proletaryuszami całego świata!« Bo bratem robotnika może być tylko robotnik, każdy inny człowiek, to wróg, którego zwalczać należy bezwzględnie. Czas już otrząsnąć się ze starych przesądów: robotnik uświadomiony niema Ojczyzny; on jest obywatelem całego świata!
Gdy już proletaryusze poczują się na siłach, wy
właszczają oni robotników, przemysłowców, kupców i — samych siebie, a wszelką majętność złożą w ręce socyalistów, którzy ustanowią rząd. Ten rząd będzie dawał pracę i płacę, nie gotówką — która będzie zniesiona — lecz zaspokojeniem potrzeb życia. Mał
żeństwo, zawarte na pewien okres czasu, nie będzie już krępowało zmiennych serc obywateli i obywate
lek... Ponieważ rodzice nie umieją chować dzieci, państwo zajmie się tą sprawą. Zaraz po przyjściu na świat, maleństwo będzie wydane odpowiedniemu zakładowi*.
Oto w głównych zarysach program socyalisty- czny, który pociągnął tylu naszych braci z miast, a który tylko dla miast głoszą, bo po wsiach szerzą inne zasady. Program? Raczej zbrodnicza brednia.
Czy Kościół robi jakąkolwiek różnicę między ubogim a bogatym, a między sługą a panem? Nie!
on żąda od wszystkich jednakowego posłuszeństwa, dla ich własnego dobra doczesnego i wiecznego.
Ojczyzna, to nie jest żaden wym ysł »burżujski«, to jest najrzeczywistsza z rzeczywistości. To jest ta ziemia, która nas żywi, ta mowa, w której wypowia
damy swoje myśli i uczucia, ten obyczaj stary, tak drogi naszemu sercu, to są prochy ojców naszych, śpiące w mogiłach, to jesteśmy my sami z naszą tro
ską powszednią, z naszą niewygasłą nadzieją. W al
czyć z nsrodowością, to walczyć — przyrodzeniem.
Życie w każdym kraju kształtuje się inaczej, stoso
wnie do warunków miejscowych. Cóż tedy łączyć moie »proletaryuszów całego świata?*... Natomiast obywatele jednego kraju, czy chcą, czy nie chcą, mają wiele interesów wspólnych.
Co do własności, czyby człowiek pracował na
leżycie bez tego bodźca? Chyba jakie wyjątkowe je
dnostki. Zwykły śmiertelnik, nie spodziewając się oso
bistych korzyści, opuszczałby ręce i zabrakłoby chleba w tem państwie pańszczyźnianem.
Dowiedzmyż się przynajmniej, kto są ci refor
matorzy, którym mamy zaufać tak bezwzględnie?
Twórcą nowoczesnego socyalizmu jest żyd Marks.
Jego naukę »udoskonalili« żydzi, Engels i Lassale.
Szerzą ją po całej kuli ziemskiej — żydzi.
Tak, drodzy czytelnicy, socyalizm, to jest tru
cizna żydowska dla gojów. Nie targa się on na wiarę
żydowską, nie niszczy solidarności wszechstanowej
Izraela, ani przeszkadza mu w zdobywaniu coraz no
wych placówek ekonomicznych. Zadaniem socyalizmu
jest rozłożenie społeczeństw chrześcijańskich, by na
ich gruzach rozbić namiot żydowski, stworzyć państwo,
obejmujące wszystkie pięć części świata. Do takiego
władania żydzi czują się powołani od dawna i do
niego zmierzają nieprzerwanie.
434 »R O L A« Nr 28
(Opowiadanie porucznika 2 r. 1863 ).
---i - :---
B o le s n a w y p r a w a .
36 R O ZST R ZELA N IE.
N a S a sk im P la c u . — S k a z a n ie c . Ś m ie r ć K a r o l a .
M ó j o k rz y k .
Nazajutrz, wczesnym rankiem zerwałem się z łóż
ka, ogarnięty znów zupełnie żalem i rozpaczą za moim biednym, nieszczęśliwym Karolem. Bądź co b ą d ł postanowiłem pójść na ów Saski Plac,*) gnany niepewną jakąś nadzieją, że może jaką pomoc będę mógł dać skazańcowi, pokazać mu się, natchnąć go odwagą w ostatniej chwili życia. Jeżeli już ma um
rzeć, mówiłem sobie, niechże umiera z odwagą, niech zawstydzi swych wrogów, którzy publicznie oskarża
ją o tchórzostwo. Nie wątpiłem, że moja przyto
mność, jeżeli mi się uda zwrócić jego uwagę na sie
bie, będzie miła jego sercu. Zapomniałem o grożą- cem mi niebezpieczeństwie, o tem, że policya z pe
wnością licznie zbierze się na miejscu stracenia i pil
ne mieć będzie oko na wszystko i wszystkich. O tem, powtarzam, wcale nie myślałem, a zajęty byłem my
ślą przesłania ostatniego pożegnania memu dawnemu towarzyszowi broni. Ubrałem się śpiesznie, nie chcia
łem pić kawy, przyniesionej mi przez poczciwą pa
nią Franciszkę i wyruszyłem do miasta.
Poranek, pamiętam, był chłodny i smutny; nie bo pokryte ołowianemi chmurami. Na ulicy dogo
niła mię Adolfina, ubrana jak do wyjścia, ale z pe
wną prostotą i skromnością. Nie była uróżowana, oczy i jej blada, zmęczona, przedwcześnie podstarza
ła twarzyczka, nosiła na sobie piętno smutku. Ubra
na była w zwykły swój kapelusz, bo zapewne inne go nie miała, ale odpięła od niego pęk jaskrawych róż i liści, i zrobił się przeto skromniejszy jakiś, na sobie miała ciemną sukienkę i w ogóle wygladała dość przyzwoicie.
Zbliżyła się do mnie z minką zakłopotaną i rzekła:
— O! niech się pan nie lęka, ja z panem nie pójdę. Ja przecież wiem, że z taką jak ja kobietą porządny mężczyzna przez ulicę iść nie może. Ja chciałam panu powiedzieć, że i ja tam będę... na Placu Saskim.
Patrzała na mnie swemi dużemi, przedwcześnie spłowiałemi oczami, z widoczną obawą, bym jej nie zabronił iść na ten plac.
— A ty — mówiłem jej już »ty« — skąd wiesz o tem?
— O! ja wiem o wszystkiem... wiem, że to był pański przyjaciel.. wiem wszystko i... niech się pan nie gniewa na mnie, nie mogę pana puścić samego.
O! ja nie pójdę z panem, ja tylko zdaleka będę pa
trzała na pana. A może pan chce, żeby ten biedak widział pana, co? Panu się może zdaje, a i ja myślę, że to tak jest, iż lżej się umiera, gdy się widzi koło siebie kogo z bliskich. Jeżeli pan chce, żeby on pa
na dostrzegł, to ja to zrobię.
— Jakim sposobem?
— O! widzę, że pan sobie tego (życzy. No!
niech pan będzie spokojny, już on pana zobaczy.
— Ale moje dziecko — rzekłem, biorąc ją za chudą rączynę — jakże ty to zrobisz?
— Jak ? To już mój sekret, dość, że zrobię.
*) P la c S a s k i, n a jw ię k s z y p la c w sam ym ś ro d k u W a r s z a w y , n ie g d y ś m ie jsc e ćw ic z e ń w o js k p o lsk ic h , z o sta ł p rzed k ilk u n a s tu la ty ze sz p e co n y, g d y ż rząd r o s y js k i z b u d o w a ł n a n im o g ro m n ą c e rk ie w sc h iz m a ty ck ą .
— Musisz mi powiedzieć. Bo przecież nie mo gę pozwolić na to, byś się narażała dla mnie.
Spojrzała na mnie z pewnym wyrazem wyrzutu i psiego przywiązania.
— Pan wie, że gdyby mi pan kazał skoczyć do rzeki, skoczyłabym zaraz. Ale ja się wcale nie narażam. Co oni mogą zrobić takiej jak ja dziewczy
nie? Pan może myśli, że ja ich się boj$? Wezmą mię i wsadzą do kozy! Wielka mi rzecz! Zawsze się znajdzie jakiś głupi Józef, który za obietnicę ., za uścisk... uwolni.
Zarumieniła się lekko, spuściła oczy i śmiać się poczęła głośno na całą ulicę, śmiechem widocznie udanym i sztucznym. Nagle wysunęła rękę, którą dotąd trzymałem, i obejrzawszy się, rzekła pół
głosem :
— Niech pan już idzie, bo ta jędza, szewcowa, już łeb wyściubia przez bramę i strzela na nas złe- mi ślepiami. Gada po całym domu, że ja z panerrf romansuję... ja!
W tym wykrzykniku »ja«, było tyle bolu, tyle wzgardy dla samej siebie, że mimowoli wziąłem ją za obie rączyny i szepnąłem:
— Już idę, panno Adolfino... idę.., ale muszę ci powiedzieć, że jesteś najlepszą, najserdeczniejszą na świecie dziewczyną.
Spojrzała na mnie szeroko rozwartemi oczami, a na jej bladych, zawiędłych ustach p ;awił się smu
tny uśmiech. Wydobyła z moich s i ręce lekko, odwróciła się i odchodząc, rzekła:
— Niech pan będzie spokojny, już ja to zrobię, że on pana zobaczy.
Poszedłem więc jeszcze smutniejszy niż wprzódy, jeszcze czarniejszemi, jak przedtem, tra-s..
piony myślami. — Na ulicy Marszałkowskiej spo strzegłem ruch niezwykły. Szwadron żandarmów przeciągał przez nią wyciągniętym kłusem z brzę
kiem, trzaskiem i chrzęstem! mnóstwo policyantów kręciło się, ale za to przechodniów było niewielu i ci przemykali się chyłkiem. Smutek jakiś wiał z ulic i domów tego nieszczęśliwego miasta.
Na Krakowskiem Przedmieściu, do którego przytyka Plac Saski, ruch wojska był jeszcze wię
kszy. Co kilka kroków stali policyanci, oficerowie, konne posterunki żandarmów i lekkiej kawaleryi. Na chwilę zastanowiłem się, czy rozsądnem będzie z mej strony i krokiem puszczać się na tę ulicę. Ale na szczęście ruch publiczności tu był znacznie zwiększo
ny. Po chodnikach przesuwały się tłumy obojej płci, bodaj nawet czy kobiet nie było więcej, tłumy po
ważne, milczące, ponure, a wszystko to dążyło na Plac Saski. Łatwo mi było zginąć w tym tłumie, to też zanurzyłem się w niego i popychany rosnącą w miarę zbliżania się do miejsca kaźni, falą, znala
złem się wkrótce na onym fatalnym placu. Z boku środka stał wbity w ziemię słup, otoczony z trzech stron szeregami piechoty, za którą czerniały głowy tysiąca zebranych tu osób. W całem tem zbiegowi
sku panowało martwe, posępne milczenie, niemy, rzekłbyś, protest, przeciw zbrodni mającej się tu do
konać. Mnóstwo wyższych oficerów, przybranych w swe paradne mundury, pełne złota, pióropuszy, orderów, konno i pieszo, kręciło się na wszystkie strony.
Starałem się przedostać przez zbite masy w i
dzów jak najbliżej słupa. Zajęło mi to bardzo dużo czasu i kosztowało mię wiele usiłowań, ale nakoniec dokonałem swego. Ale zaledwie umieściłem się tuż za szeregami, gdy cały tłum zakołysał się i rozległ się szmer głosów.
— Już jadą... jadą!
Nr 28 »R O L A« 435 Podniosłem się na palcach i ujrzałem ponury
czarny wóz, jak właśnie skręcał z Krakowskiego Przedmieścia na plac. Na wozie, tyłem do koni, na prostej ławce szarem suknem pokrytej, siedział mój biedny, mój nieszczęśliwy Karol Laskonogi. Głowę miał obnażoną, a jego bujne, kędzierzawe włosy ja
sne wiatr rozwiewał. Twarzy nie było widać, bo, jak powiadam, siedział tyłem do mnie, ale postawa ca
ła, ruchy, podniesienie głowy zdradzały niewzruszo
ny spokój w tym dzielnym chłopcu. Obok niego z kapturem, naciągnionym na głowę, umieścił się Kapucyn z krzyżem w ręku i książką otwartą i coś szeptał do ucha skazańca...
Wóz przesuwał się wolno wśród szpaleru pie
choty. Otaczała go gromada konnych żandarmów z dobytemi szablami i cały ten ponury aparat śmier
ci, błyszczący mundurami, hełmami, kitami, pełen chrzęstu i trzasku, robił straszne, przygnębiające wrażenie.
Gdy wóz zbliżał się do miejsca kaźni i właśnie niedaleko mnie przejeżdżał, nagle wśród mrocznej, ponurej ciszy, panującej w tłumie, gdzieś w pobliżu mnie ozwał się donośny, przenikliwy głos kobiecy, doskonale mi znany głos Adolfiny:
— Panie Karolu, spójrz tutaj!
Ten okrzyk, wśród panującej, ogólnej, martwej ciszy, rezległ się szeroko po placu i zwrócił także uwagę Karola. Podniósł swą głowę i oczy jego skie
rowały się w tę stronę, skąd krzyk go doszedł i z pe wnym wyrazem cichej melancholii, ale niezakłóco
nego niczem spokoju, poczęły błądzić po kołyszą
cych się ze wzruszenia głowach tłumu, szukając za
pewne tej, która nań zawołała. B y ł blady, włos miał rozburzony, ale na tej jego dobrej, poczciwej twarzy rozlany był ten dawny, znany mi doskonale, dobro
tliwy uśmiech pobłażania i wyższości ducha nad wszystkiemi nędzami ludzkiemi.
Widząc, że oczy jego błądzą po tłumie i szu
kają tylko kobiet, chcąc koniecznie, żeby mnie zoba
czył, nie pomny na własne niebezpieczeństwo, mo
gące mi grozić od licznie zapewne rozrzuconych wśród tłumu szpiegów, a jedynie zajęty myślą po
kazania się Karolowi i dodania mu odwagi, zerwa
łem kapelusz z głowy i począłem nim potrząsać, wołając:
— Karolu 1 to ja! to ja!
Wzrok jego, dotąd błądzący niepewnie po tem morzu głów, nagle zatrzymał się na mnie, zajaśniał radością. Podniósł się i skłonił lekko.
— Odwagi! — zawołałem — odwagi!
Wtedy on wyprostował się dumnie, wyciągnął rękę i głosem grzmiącym, wydobytym z całych pier
si, zawołał:
— Obywatele! niech żyje Polska!
Chciał coś dalej mówić, ale w tejże chwili ofi
cer, jadący koło jego wozu, dał znak i dobosze ude
rzyli w bębny, które zagłuszyły głos biednego, ale dzielnego skazańca.
Trudno opisać, jak olbrzymie wrażenie wywar
ła na tłum ta scena. Zakołysał się on cały i z ty
siąca ust ozwał się głuchy, bolesny jęk, rzewna, bezsłowna, ale niewypowiedzianie bolesna skarga.
W tejże chwili jakaś ciężka ręka spadła z tyłu na moje ramię i odezwał się dość chrypliwy i suro
wy głos.
W jednej chwili, niby błyskawica, przebiegła mi myśl o skutkach mego dotychczasowego zacho
wania się, oraz o tem, że cała możliwość uratowania od grożącego mi niebezpieczeństwa, polegała na tem, by aresztujący mię policyant nie ujrzał mojej twa
rzy. Z przytomnością więc nie odwróciłem się wcale, ale szarpnąłem się mocno i rzuciłem się naprzód między tłum. Jednocześnie prawie, tuż za mną, roz
legł się piskliwy głos Adolfiny:
— Ł ap aj! Trzym aj! Ten człowiek mię okradł.
Ach, ty łotrze! ty zbóju! ty hyclu! — wrzeszczała dalej Adolfina i rzuciła się na policyanta i szarpać go poczęła, bo zrobiło się ogromne zamieszanie, do
koła mnie zakołysały się głow y, podniosły ręce, przekleństwa, ciosy, jednem słowem zamęt nie do opisania. Ale nad tem wszystkiem brzmiał ponury odgłos bębnów, dudniących jakiś takt posępny.
Skorzystałem z tego i rozpierając się ramiona
mi, prześlizgując się zręcznie między zwartym tłu
mem, udało mi się odsunąć od miejsca, gdzie poli
cyant chciał mię aresztować o kilkanaście kroków, i tu przystanąwszy za grupą trzech czy czterech w y
sokich mężczyzn, uczułem się zupełnie bezpiecznym.
Dopomogło mi do tego wiele powszechne zajęcie się wszystkich owymi przenikliwymi krzykami Adolfiny i zamęt, jaki koło niej powstał. Uczułem dla tej po
czciwej dziewczyny wdzięczność głęboką; nie pier
wszy to raz poświęciła się ona dla mnie, a poświę
ciła z narażeniem własnem.
Ale nie było czasu o tem myśleć, bo właśnie ponury wóź wjechał w środek batalionu i kat, ubra
ny w płaszcz czerwony, ze swymi pomocnikami, spro
wadził Karola z wozu i przywiązywać go zaczął do słupa. W tłumie, dotąd kołyszącym się, patrzącym w stronę wrzasków panny Adolfiny, szemrzącym jak wielkie wody, nagle zapanowała martwa cisza i te tysiące oczów i serc nagle skamieniało...
Wtedy wystąpił na plac jakiś młody oficerek, ubrany w mundur audytora*) z miną obojętną i wy
muskaną i rozwinąwszy duży arkusz papieru, gdy umilkły bębny, począł głosem na pół kobiecym, czytać wyrok... Trwało to dość długo, co już było widocznem pastwieniem się nad nieszczęśliwym ska
zańcem, przywiązanym do słupa. Ale mój dzielny Karol i tę próbę wytrzymał zwycięsko. Patrzyłem na niego i widziałem twarz ciągle spokojną, z lek
kim, błąkającym się po ustach uśmiechem i ironią.
Tak umierają bohaterzy!
Wreszcie skończyło się odczytywanie wyroku, którego nikt nie słuchał, i na skinienie udekorowa
nego bogato generała, wystąpił z szeregu pluton żołniefzy z porucznikiem na czele. Z plutonu tego wybiegł podoficer z chustką białą w ręku i chciał nią zawiązać oczy skazanemu. Ale Karol oparł się temu i stał jeszcze bardziej wyprostowany, jeszcze dumniejszy i pogardliwszy, z głową podniesioną, po
stawą niemal wyzywającą. W chwili, gdy oficer za
komenderował plutonowi:
— C el! p a l!
rozległ się donośny okrzyk K aro la: »Niech żyje Pol
ska U
Trafiony w serce, zlany krwią, zwalił się jak słup....
W tłumie zebranym zabrzmiał cichy, bolesny jęk, wiele kobiet z krzykiem praraźliwym zemdlało, a ja... ja... przysiągłem sobie wtedy, że pomszczę się, pomszczę strasznie i bezlitośnie. Odtąd nie będę się powodował żadnymi względami; każdy z nich bę
dzie mi wrogiem i nikogo już z nich, jak Rotkircha, na wolność nie wypuszczę. Każdy z nich zapłaci mi życiem za życie Karola, a pierwszym będzie jutro namiestnik hr. Berg.
*) S ę d z io w ie w o js k o w i n a z y w a ją się au d y to ram i.
v (C ią g d a lsz y n astąp i).