• Nie Znaleziono Wyników

Rola. R. 7, nr 11 (1913)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola. R. 7, nr 11 (1913)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

TYGODNIK OBRAZKOWY NA NIEDZIELĘ KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

S Y N D Y K A T H U L M I C £ Y

K R A K Ó W ,

P l a c S z c z e p a ń s k i 1. 6.

N a c i n n a * koniczyn, traw, buraków, ro&tiii strączko- ndolUlla . wych i warzywnych o gwarantowanej czysto­

ści i sile kiełkowania.

Unujnyy * toraasyna, superfosfaty, saletra chilijska, sól IlanUŁj • potasowa, kainit k ra jo w y i stassfurcki, wa­

pno azotowe.

Maszyny rolniczB * Wyiącjina rePrezentacya na Gai>-

t iik ó w „ W e s t f a l i a " .

cyę wszechSwiatowo znanych siew-

(12 0 )

Pluli, Sną kiplorj, siewaiki, walce tle. tle.

ręcznego, w ibracyjnego, kosm etycznego i elektryzacyi

medje. ttlljttili J. W lMm

W K R A K O W IE ,

ulica K arm elicka L. 30, I. p.

Godz. o rd y n acy jn e od 3 —6 popoł.

Dla ubogich od godz. 6 —7 wiecz.

darmo.

Na prowinc}'? do dworów, zakła­

dów, klasztorów etc. w ysyła asj'- stentów ew entualnie s a m w y­

jeżdża.

u l . K o ś c i u s z k i 1. 14.

Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o sia r k i, Ż n i­

w ia r k i, W ią z a łk i, G ra b ia r k i, P r z e tr z ą s a c ie .

Wielki zapas części zapasowych.

Własne warsztaty reparacyjne.

N a c z y n i a i przybory m leczarskie. Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i oplatnie.

Węgiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.

K O K S o s tr a w s k i i g ó rn o ś lą s k i.

K to c h c e u b e z p ie c z y ć

w sposób najbardziej odpowiedni mienie swoje od po­

żaru, pioruna eksplozyi i t. p., od kradzieży i r a ­ bunku, — ziemiopłody od gr a d o b ic ia , kto chce uzyskać podstawę kredytu, kto pragnie zapewnić sobie lub innej osobie kapitał na starość lub rentę dożywotnią, zapewnić rodzinie byt w razie swej śmierci, dzieci wy­

posażyć, zapewnić im wychowanie i wykształcenie i t. p.

niech z w r ó c i się o informacyę do któregokolwiek za­

stępstwa najstarszej i największej" instytucyi asekura­

cyjnej polskiej’ (113) T o w a rzy s tw a wzajem nych ubezpieczeń w Krakowie.

Infortnacyi udzielają: Dyrekcya Towarzystwa w Krakowie, Reprezentacye we Lwowie, Czerniowcach i Bernie mor.

Sekcye w Rzeszowie, Przemyślu, Tarnopolu i Stanisławo­

wie, oraz około 2.000 agencyi Towarzystwa w różnych miejscowościach Galicyi, Bukowiny, Śląska i Moraw.

§

Towarzystwo

tkaczy Płótna czysto iniane

urokości, chusteczki, ręczniki, o b ru sy , ser- i t. d. p oleca taniej niż w szęd zie (194) różnej sz

w ety

Towa rzystwo tkaczy i» 1 Krotna

i — Politechniczny instytut — * Frankenhausen (N iem cy) |

( K Y F F H ) .

O góln a i rolnicza b u d ow a ma I szyn. Elektrstschnlka, budownictwo.)

^■1

Kiedy cię smutki trapią i b o le .

Weź do ręki naów czas Bolę..

Ta przyjaciółka oBracia moil.

Ulży boleściom, smutki u k o i .

P ro sim y n ajusiln iej przy p rzesyłan iu p ren um c- --- --- ■■■■... — —...■ ■■'■

raty p i S S Ć w y r a ź n i e im ię, n azw isko , m ie j' Z a zm ianę adresu należy się 40 halerzy, sce zam ieszkania i pocztę.

(2)

Nijleptze ezttklt itkui

Tanie pierze.

n a r t , dobre, ikńbłiie 1 kg. 2 K .; lepsze

2 K . 40 h.; półbliłc' pierwszej jakości 2 K 80 h.

blait 4 białe puebowate 5 k o r. 10 h.;

«a||. jakości, śnieżnobiałe, tkubaae 6'40 i 8 k .;

sz a ry puch 1 kg. >i k. —7 k or : d el. b ia ły ; 10 kor.; n ajlep szy puch piersiowy 12 k or. P rz y o d b io rze 5 kg. opłatnle.

G o t o w e p ie r z y n y

z g ęsteg o , czerw ., b łęk itu ., b iałeg o lub żó łtego nankinu I sitaka 180 cm.

d łu g a, 120 cm. szerok a, u e a i dwoma poduszkami, każd a d łu go ści 8 0 cm . a szer. 60 cm . n ap ełnion e św ieżem , szarem , b a rd z o trw ałem , poebowateat pierzem 16 K. pMpuchem 20 K ., pacbem 24 K . — Pojedyncze szlaki 10 K ., 12 K , U K, 16 K ; poduszki 3 K , 350 K , 4 K , sztuki 200 cm. d łu g ie, 140 cm . sze rok ie 13Z. 1470 K , 17*80 K , 21 K ; poduszki 90 c m . długie, 70 cm . szer.

4-50 K , 5-20 K , 5-70 K . Podplerzyay z m ocn ego, k ratkow an ego grad ła 180 c m d łu gie, 116 cm szer 12-80 K , 1480K . R o z sy łk a za pobraniem poczt, od 12 K. op łatnic. Zam ian a lub zw ro t za o p łatą d o zw o lo n y. Z a nieod­

powiednie pieniądze napnwrót. Wyczerpujący cennik darmo I opłatnle. (30fi)

S. ItENISCH w BJESCHKNITZ Nr. 834, IWhmen.

Eażdą reklamacyę wraz z reklamowanym numerem po­

syłam y do dyrekcyi poczt w e Lwowie.

Żądajcie wszędzie ! Zadajcie w sz ę d z ie !

ŚMIECH0 WSKIEG0

MYDŁO RAJSKIE

K R A K O W S K I E J F A B R Y K I M Y D Ł A

C . S M I E C H 0W S K I

KRAKÓW . Spółka z ogran. odpow. KRAKÓW .

M y d ł a Ś m i e c h o w s k i e g o w y r a b i a n e z n a j c z y s t ­ s z y c h n a j p r z e d n i e j s z y c h t ł u s z c z y , w e d ł u g p a t e n - t u a u s t r . N r 2 4 3 8 1 w u ż y c i u n i e z r ó w n a n e , n a j ­ l e p s z e d o m y c i a i p r a n i a . W s z ę d z i e d o n a b y c i a .

<260) I

Z a z m i a n ę a d r e s u należy się 40 halerzy

! ł Ś m i e r ć w s z y s t k i m s z c z u r o m I m y s z o m ! !

Uprzejmie zawiadamia się Szanowną P. T. Publiczność, iż wyrabiane są przez c. k. koncesyonowany weterynaryjny Instytut Weterynarza W. 0. Thanhofera we Wiedniu prawnie zastrzeżone (patentowane) zaradcze środki do całkowitego wytępienia szczurów, myszy polnych i domowych, oraz wszelkich należących do tejże rodziny gryzoniów, sporządzone z bakteryą Antirat.ol'(Ba- cillus pneumo enteridis i Antimusol), (Bacillus Thyfimurium) wynalazku Profesora Ora Lófflera i nie tylko, że środki to powodują natychmiastową śmierć — ale także wywołują u tychże bezpośrednią zarazę ich tępienia, a zupełnie są nieszkodliwe te środki dla ludzi i zwierząt domowych. — jak tylko posiadają jeszcze tę zaletę, że działają dezinfekcyjnie i uznane są w całej Europie z a 11 a j 1 e p a z e.

Kompletne tępienie szczurów, myszy polnych i domowych w całych miasteczkach, gmi­

nach, obszarach dworskich, cukro­

wniach, browarach, fabrykach, poje­

dynczych domach, i t. d., wykonuje instytut zapomocą potrójnych prepa­

ratów: 1) założeniem trutek, 2) zało-

1 o , żeniem bakteryi, 3) duszeniem płynem

v x / m i a * . r* bakteryjnym, po nader przystępnych

cenach.

Z g ło s z e n ia ze wszyskich miejsco­

wości Galicyi, Bukowiny, Śląska austr., Król. Polskiego i Ces. Rosyjskiego przyjmuje: Wyłączny na te kraje Generalny Zastępca Józef Sadzikow ski, Sekretarz Instytutu, Kraków Zielona 19f

___ . który na żądanie może przedłożyć ofertę czyli kosztorys.

Środki, którenti wykonuje się^kompletne tępienie, można również nabyć w drobnej ilości, a to w ampulach, flaszkach szklanych; bakterye wytrzymałości 4 do 6 miesięcy w cenie po koron 3, 6 i 15, oraz t. zw. reklamowe trutki wytrzymałości 12 do 15 miesięcy, po koron 2, a korzystniej w większych pudełkach po koron 3, wraz^z dokładnem pouczeniem o sposobie użycia za poprzedniem nadesłaniem należytości lub pobraniem pocztowem.

Do nabycia u: JÓZEFA SADZIKOWSKiEGO, Sekretarza Instytutu, Kraków, Zielona 19, oraz uprasza się żądać w aptekach i drogueryach i t. p. Handlach.

Sj/ĘT A więc czas jest już wiellci, ażeby Szan. P. T. Publiczność skorzystała z wynalazku i pozbyła się tej plagi, nie marnując bezużytecznie pieniędzy na różne nieudolne falsyfikaty, zechciała się przekonać o dobroci i skuteczności prawdziwych środków w dowód czego powołujemy się na poniżej (w małej części) uwidocznione refereneye c. i k. Ministerstwa wojny, c. k. Ministerstwa kolei państwowej, c. k. Ministerstwa robót publicznych c. i k. Komendy Korpusu i Szpitala Garnizonowego Nr. 1., c. k. Dyrekcyi kolei północnej w Wiedniu, Ora Leona Tomasika właściciela realności i c. k. starszego komisarza policyi, Aleksandra Grabowskiego właściciela realności i fa­

bryki wyrobów masarskich w Krakowie, i t. d , i t. d.

C. k. Koncesyonowany Weterynaryjny Instytut Weterynarza W. 0. Thanhofera w Wiedniu.

Stampila opiewa: Kraków, 26/11. 1913. Fabryka wyrobów masarskich

A l e k s a n d r a G r a b o w s k i e g o w Krakowie, ul. Szewska 1. 16.

Do Wielmożnego Pana

Józefa Sadzikowskiego

Sekretarza Wiedeńskiego Instytutu Weterynarza W.O.Thanhofera Kraków, ul. Zielona 19. Niniejszem poczuwam się do obowiązku podziękować Szan. 1 Firmie za należyte i skuteczne wytępienie w mej realności przy ul. Szew skiej 1. 16, szczurów, myszy jakoteż karakonów (Szwa­

bów), które przez przeciąg pewnego czasu tępione były różnemi tak krajowymi, jak i poza krajowymi trutkami, jednak te nie odnio­

sły podobnego skutku, jak zastosowanie preparatu Szan. Firmy.

Środki używane przez Szan. Firmę do tępienia powyż wy­

mienionej plagi, okazały się zupełnie skutecznymi, jak również nieszkodliwemi (Ba zwierząt domowych.

Pozbywszy się tej plagi serdeczne dzięki składam Szan.

Firmie za zastosowanie śródków i z wdzięczności za to stara­

niem mojem będzie polecać Szan. Firmę w jaknajsżerszych krę­

gach mej znajomości. Z prawdziwem poważaniem A le k s a n d e r G ra b o w s k i m . d .

Do W. Pana

Józefa Sadzikowskiego

Sekretarza Wiedeńskiego Instytutu Weterynarza W.O. Thanhofera

Kraków, ul. Zielona 1. 19.- Poczuwam się do miłego obowiązku podziękować Szan.

Firmie za skuteczne wytępienie w realności mej przy ul. To­

polowej 1. 35. szczurów i myszy, które przez szereg lat tępione przeze mnie za pośrednictwem różnych tak krajowych jak i za­

granicznych trucizn i środków pokazywały się w coraz wię­

kszej ilości wyrządzając tak w budynku jak i w inwentarzu żywym i martwym bardzo wielkie szkody, te atoli aczkolwiek kosztowały daleko więcej, nie wydały rezultatu. Środek, ja­

kiego Szan. Firma do tępienia tychże szkodników użyła, oka­

zał się rzeczywiście bardzo skuteczny, gdyż obecnie nie poka­

zują się one już zupełnie, a jest o tyle jeszcze więcej prakty­

cznym, że nie wpływa szkodliwie na inne zwierzęta domowe, wobec czego środek, używany przez Szan. Firmę gorąco każdemu w imię dobra innych obywateli polecać będę.

Kraków, 11 lutego 1913. Z poważaniem Dr . Leon Tomasik, m. p.

c. k. starszy komisarz policyi

Przy zamówieniach p r o s i m y p o w o ł y w a ć się na o g ł o s z e n i a «Roli«

(3)

T Y G O D N IK O B R A Z K O W Y N IE PO L IT Y C Z N Y KU P O U C Z E N IU I R O Z R Y W C E .

Przedpłata: Rocznie w Austryi 4 korony, półrocznie 2 korony; — do Niemiec 5 marek; — do Francyi 7 franków; —

d o Ameryki 3 dolary. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Numer pojedynczy 1 0 halerzy; do nabycia

w księgarniach 1 na większych dworcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i Administracyi: Kraków, ulica Św. To­

masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 2346.

WI E L KI T Y D Z I E Ń .

aw niej w W ielk im ty g o d n iu w szyscy P o ­ la c y zajm ow ali się nabożeństwem , p rz y ­ gotow aniem do spow iedzi w ielkanocnej • i nie opuszczali żadnej kościt lnej Cere­

m onii. A cerem onie te są bardzo piękne.

W W ie lk ą Ś rod ę, po odpraw ieniu w k ościele jutrzni, która się nazyw a ciem ną d latego , że podczas niej g a ­ szą w szystkie św iece po jed n ej przy śpiew an iu od po­

w iednich psalm ów , je s t zw yczaj, że księża, na znak zam ieszania, ja k ie p o w stało przy m ęce C hrystusow ej,

^ ud erzają psałterzam i i b rew iarzam i o ła w k i, czyniąc w ten sposób pew ien ło sk ot. Otóż daw niej sw aw o ln i ch ło p cy, naślad ując k sięży, p o zb iegaw szy się do k o ­ ścio ła z kijam i, tłu k li o ła w k i nieom al z całej siły , d opóki służba k ościeln a nie w yp ęd ziła ich stam tąd.

W ó w czas robili b ałw a n a ze starych szmat, w y p c h a­

nego słom ą, k tó ry m iał w yob rażać Ju d a sz a N a jp ierw oprow ad zali g o po ulicach, a następnie w cią g a li na wieżę kościeln ą, a b y zrzucić z okna na ulicę. S k o ro ju d a sz został zrzucony, włóczono g o na sznurku po ulicach, przyczem ch ło p cy, go n iąc za nim, bili kijam i dopóty, dopóki go zupełnie nie popsuli.

Pod obnie, ja k to czynią b iskup i, i k ró lo w ie nasi w W ie lk i C zw artek starcom u m yw ali nogi. Z y g m u n tU I b y ł pierw szym , k tó ry tego obrządku regu larn ie do­

pełn iał. U b o gich starców sadzano potem do stołu, a k ró l i znakom itsze o so b y im u słu g iw a ły . K a ż d y starzec o trzym yw a ł c a łk o w ity ubiór, nóż i w idelec sreb rn y, tudzież serw etę, w k tórej b y ł zaw iązany du­

kat. Potem n astęp o w ała w ieczerza, na k tó rą k ró l za­

p raszał w szy stk ie znakom itsze o sob y w sto licy. P o niej zam ek jeszcze bardziej n apełn iał się osobam i cie- kaw em i usłyszeć oratoryum , które w y k o n y w ali za­

zwyczaj sław n i ś p ie w a c y i śpiew aczki, um yślnie p rzy­

b y li z W ło ch w tym celu. K o ń c z y ła tę pobożną uro­

czysto ść k w esta, zbierana przez n ajpiękniejszą z dzie­

w ic ów czesnych. K w e s ta ta przyn o siła zw yk le od

3 do 5 ty się c y d ukatów , k tóre następnie dzielono pom iędzy szpitale.

Od W ie lk ie g o C zw artku począw szy aż do so­

b o ty w łącznie K o śc ió ł na znak żałob y nie używ a dzwonów, tylk o k lek o tek do kołatan ia. Ja k tylk o na w ieży kościelnej przedtem od ezw ała się klek otk a, chłopcy natychm iast nie om ieszkali b ie g ać po u li­

cach, sp raw iając sw em i grzechotkam i p rzy k ry hałas.

K le k o tk a kościeln a b y ła w iększa, osadzona na k ó ł­

kach, ja k taczki, dla ła tw ie jsze g o toczenia je j po u li­

cy, oko ło św iątyn i P a ń sk iej i oznajm iania ludow i 0 zbliżającem się nabożeństw ie.

W ie lk i P ią te k c a ły pośw ięcony b y w a ł ro zp atry­

w aniu M ęki Pańskiej. W tym dniu po nabożeństw ie zaczynało się obchodzenie grob ów . M ężczyźni i dam y w szystkie ubrane b y ły czarno.

P o południu w W ie lk i P ią te k w m iastach, a na­

w et po w siach zaczyn ały się procesye. W śró d pro- cesyi p ostępow ał ktoś u d ający P a n a Je z u sa, w k o ­ ronie ciern iow ej, z łańcucham i i d źw igał krzyż w ie lk i;

dopom agał mu C yryneusz, otaczali ich żołnierze ju dzcy, a k ie d y u padał pod tem brzem ieniem , płazo­

w ano go , m ó w ią c : postępuj Jezu !

Ci, k tó rzy od W ieczerzy P ań sk iej aż do św ię ­ con ego nic nie je d li, p ili ty lk o w odę św ięconą w W ie lk ą Sobotę. B r a li ją w szyscy do dom ów we flaszkach, a do m ajętniejszych roznosili je dziady 1 bab ki szpitalne, za co o trzym yw ali podarek. G d y ksiądz w czasie m szy św iętej p ierw szy raz zaśp iew ał A llelu ja, w szy scy obecni uściśnieniem ręk i, ukłonem g ło w y i cichym głosem w inszow ali sobie w esołego A lle lu ja . Podobnie też czyn ili, sp o tyk ając się na uli­

cy i w domu.

Zaw sze pobożni P o la c y i k ró lo w ie z rodziną sw o ją w iększą część n ocy w W ie lk ą So b o tę przep ę­

dzali w kościele. W sto licy, w m iastach, a naw et po w siach w czasie rezu rek cyi strzelano z arm at, moździe­

rzy i fu zyi przez próżną beczkę dla w iększego od­

g ło su ; palono d o okoła k o ścio ła lub w pobliżu beczki smolne. Je d n o i d ru gie przez niezręczność lub n ieo ­ strożność zrządzało czasam i w ypad ki.

(4)

I 62 . R O L A . Nr u

( O p o w i a d a n i e p o r u c z n i k a z r . 18 6 3 ) .

--- :•—

18. ŻONA W R O G A .

W smutnem usposobieniu. — Sm utne m yśli. — P o w ró t do hotelu.

K a r t k a na p od łodze. — Z n ow u śpiew ki K a r o la . — N iep ow od zen ia wachm istrza.

Na ulicy wiatr w ył i jęczał i płakał, jakby się użalał nad głupotą i nędzą ludzką. Płomienie latarń miotane wichrem, rzucały nagłe, migotliwe blaski na wysokie i ciemne domy, i na rzadkich przecho­

dniów, przemykających się szybko, otulonych w pła­

szcze z latarkami drżącemi w ich rękach. Szedłem wolno, zamyślony, smutny nieskończenie. Z tego wszystkiego, com widział i słyszał w tajemniczem, milczącem, jakby sennem mieszkaniu pułkownika Traugutta, pozostało mi tylko jedno wrażenie, że moja ukochana Józefina jest żoną najniebezpieczniej­

szego i najgroźniejszego z moich wrogów. Byłem wówczas jeszcze młody, kobieta i miłość zajmowały pierwszorzędne miejsce w mym umyśle. W owej no­

cy wietrznej i burzliwej, gdym szedł wolno po pu­

stej uliczce Smolnej, nie myślałem wcale o mogą- cem mi zagrażać niebezpieczeństwie, o surowem na­

pomnieniu, niezasłużonem zupełnie, generała Bosaka, 0 ofiarnej postaci i słowach biernego oddania się falom losu pułkownika Traugutta, o napomnieniach Sumińskiego, że jestem źle widziany przez jegc współtowarzyszy, wszystko to zatarło się i znikło z mej głow y, a została w niej tylko smętna postać zapłakanej Józefiny, żony Rotkircha. Cóż za dziwny zbieg okoliczności, jaka złośliwa komplikacya przy­

padku! Trzebaż było, żeby los rzucił mię w objęcia najmilszej z kobiet i«żeby ta kobieta była żoną m e­

go wroga.

W tych pogrążony m yślach, szarpany przez najróżnorodniejsze a zawsze gorzkie przypuszczenia 1 wnioski, wyszedłem na najbardziej ożywioną ulicę miasta, gdzie latarnie gęściej ustawione, jak na uli­

cy Smolnej, liczne sklepy rozsiewające z poza okien swoich jarzący blask, oświecały doskonale szereg pędzących wszelkiego rodzaju dorożek i powozów i licznych przechodniów, biegnących szybko zawsze z latarkami w rękach.

Tu ocknąłem się z zadumy i przypomniałem sobie, że należy zachowywać wszelkie ostrożności, by nie zwrócić na siebie uwagi gęsto rozstawionych policyantów. Przypomniałem sobie, że może gdzieś, w jakiem zagłębieniu bramy, gdzieś w tłumie bie­

gnących po chodnikach przechodniów, może się ukry ­ wać wstrętna postać Jana B eja i mieć mię na oku.

Obejrzałem się dokoła, otuliłem się w płaszcz, k oł­

nierz postawiłem, a kapelusz nacisnąłem na oczy i puściłem się naprzód. Biegłem szybko, co jakiś czas zatrzymując się przed jaką świetną wystawą sklepową, by rzucić okiem na prawo i lewo i zoba­

czyć, ćzy jaka podejrzana osobistość mię nie śledzi.

A le nic podobnego nie dostrzegłem i szczęśliwie przybyłem do mego hotelu. — Tu zapytałem się odźwiernego, czy nikt do mnie się nie zgłaszał; od­

powiedział mi, że nie, więc ani Józefina, ani ów św ia­

dek Zyzowaty, którego wizytę zapowiedział mi S u ­ miński u mnie nie byli. Wprawdzie uczułem pewne­

go rodzaju zadowolenie, że ów pan Zyzowaty nie odwiedził mię w cale; byłem tak znużony fizycznie i moralnie, że nie czując się zdolnym do rozmowy, a może walki z owym panem, pragnąłem spokoju i spoczynku; ale na wiadomość, że Dusia nie była, ścisnęło mi się serce od jakiegoś złowróżbnego prze­

czucia. B y ła już godzina ósma, mogła jeszcze przyjść i pragnąłem tego z całej duszy; nieprzybycie jej bowiem świadczyłoby, że zaszła jakaś bardzo powa­

żna przeszkoda, że sytuacya nasza stała się arcynie- bezpieczna.

— G dyby przyszła jaka dama — rzekłem do odźwiernego — i zapytała o mój numer, proszę jej wskazać go zaraz.

Spojrzał na mnie głupiemi ale chytremi ocza­

mi, mrugnął niemi znacząco, uśmiechnął się i rzekł:

— Dobrze, panie! To się samo przez się ro­

zumie.

Poszedłem do siebie. Gdym otworzył drzwi i stanął w pokoju, jakiś papier zaszeleściał mi pod nogami. Podniosłem go, zapaliłem świecę i na w iel­

kie moje zdziwienie ujrzałem kartkę cieniutkiego, błękitnego papieru z wydrukowanym na niej ty ­ tułem :

• R Z Ą D N A R O D O W Y . W Y D Z I A Ł P O L I C Y I N A R O D O W E J . .

Pod tym tytułem, drobniutkiem, równem, czy- telnem pismem skreślone b y ły te słowa:

»Do obywatela W ojciecha Rzepeckiego.

Jutro o godzinie 12 tej w południe masz się stawić obywatelu w ogrodzie Saskim w alei lewej od wejścia, przy ławce czwartej z kolei.

Pozdrowienie i braterstwo*.

Pod tem wszystkiem mieściła się doskonale mi znana pieczęć.

Zmiąłem tę kartkę z pewnem gniewnem unie­

sieniem.

— Czego oni chcą u wszystkich dyabłów ode- mnie? Dlaczego mi nie dają chwili spokoju? Co ja mam wspólnego z policyą? Co za głupie wezwanie?

Klucze b yły u odźwiernego, pierwszy lepszy sługus hotelowy mógł wejść do tego numeru i znaleźć tę kartkę, jak ja ją znalazłem. Co za osły i b aran y!

Niech ich wszyscy dyabli wezmą. Jutro wytrę im za to porządnie kapitułę!

Gdym w uniesieniu i rozgoryczeniu mego du­

cha wym awiał te słowa, nagle dobiegł mię dźwięk słodki i melancholijny gitary. Oczywiście nikt tu inny nie grał, tylko K aro l Laskonogi. Spojrzałem w jego okn o! B yło oświecone i otwarte, a on sam siedział przy niem i z uniesieniem i dziwacznemi wygięciami całego ciała, odpowiadającemi rytmowi muzyki, przesuwał palcami po strunach. Uchyliłem okna i do uszów moich dobiegły w yrazy:

•U jrz a łe m raz i kocham już, M ój sło d k i Sebastyan je st tui,

Je s t t u i! je st tu i!«

R y m y b yły nieosobliwsze i widocznie poetycka wena nie dopisywała Laskonogiemu, ale ja dosko­

nale rozumiałem, o co idzie. — Burczymucha był w W arszawie i prawdopodobnie stanął w tym sa­

mym, co ja i K arol Laskonogi hotelu. Ponieważ w tej chwili nie miałem ani jem u , ani Burczy­

musze nic do zakomunikowania i że mi szło o spo­

kój , o poważne namyślenie się nad mojem po­

łożeniem, więc zamknąłem okno, myśląc, że to prze­

kona Laskonogiego, by swej muzyki zaprzestał, gdyż wiem już, co miałem wiedzieć. A le mój poeta nie­

fortunny siedział ciągle w oknie, pomimo przejmu­

jącego chłodu, i coraz silniejszym dyszkantem za­

wzięcie n u cił:

»M ój sło d k i Seb astyan jest tuż!

J e s t tuż! je st tuż?«

— Niechże cię wszyscy dyabli wezmą z twoim słodkim Sebastyanem ! — zawołałem — jeszcze zwró­

ci na siebie uwagę wszystkich mieszkańców hotelu!

Stanąłem przed oknem i usiłowałem rękami dać mu znać, by przestał swej muzyki, która mię

(5)

drażniła i niepokoiła mocno. A le czy nie widział moich znaków, czy ich nie rozumiał, dość, że nie przestawał coraz namiętniej brząkać na gitarze i co­

raz głośniej wrzeszczeć o »słodkim Sebastyanie«.

W obec tego trzeba było coś postanowić, by niefor­

tunnemu śpiewakowi zamknąć usta. Zadzwoniłem na służącego, a gd y się zjawił, rzekłem :

— Proszę cię, pójdź do tego pana naprzeciwko i poproś go odemnie, żeby przestał śpiewać o ja ­ kimś »słodkim Sebastyanie«, bo mi się spać chce, a muzyka ta drażni mię.

Służący uśmiehhnął^się i rzekł:

— T a jakiś dziwny ten pan. Prawie cały dzień siedzi w domu i dopiero wieczorem zachciewa mu się śpiewów.

Rzekłszy to, wyszedł, a ja stanąłem przy oknie i ponieważ pokój K arola Laskongiego b ył dobrze oświecony, więc mogłem widzieć, jak służący wszedł, jak mówił do Karola, jak ten przestał grać i śpie­

wać, ale zerwał się, skoczył do biurka i napisawszy coś na kartce papieru, wręczył ją służącemu. P a ­ trząc na to, podrażniony już i tak wypadkami tego pamiętnego dnia w mojem życiu, wpadłem w szalo­

ny gniew:

— Ten osioł pisze do mnie! Jeszcze tego bra­

kowało! A to trzeba być ostatnim bałwanem!

A ! gdybyś ty b ył ze mną w polu, jak mi B ó g mi­

ły, oddałbym cię pod sąd wojenny. A le to przecho­

dzi wszelkie pojęcie!

Na szczęście gniew mój pochamowaó musia­

łem, bo służący zjawił się z powrotem i śmiejąc się, rzekł:

— Temu panu tam z przeciwka to brak jednej klepki. Niech pan przeczyta, co on tu napisał. H a!

ha! ha!

Chwyciłem kartkę i na niej przeczytałem, co następuje:

»Czcigodny sąsiedzie. Chciałem wyśpiewać całą balladę o losach słodkiego Sebastyana, który okra­

dziony doszczętnie z pieniędzy, przybywa do stolicy i czeka na pomoc — ale skoro to przeszkadza twe­

mu spoczynkowi, przerywam i zasyłam życzenie do­

brej nocy.

Jan Czarny, muzyk i poeta«.

Doskonale zrozumiałem treść tego lis tu , ale należało grać komedyę dalej przed służącym, który nie przestawał śmiać się głośno:

— To jakiś w aryat! — zawołałem — ale skoro przestał śpiewać, wszystko mi jedno. Możesz odejść, jesteś mi niepotrzebny.

To rzekłszy, podarłem kartkę Karola na dro­

bne kawałki i rzuciłem w kominek, na którym g o ­ rzał wesoły ogień. Gdy służący wyszedł, szepnąłem sobie:

— Nowa katastrofa! To bydlę Burczymucha musiał się upić w jakiej karczmie przydrożnej i okra­

dziono go z kretesem. Co tu teraz robić? Z czego żyć? A bodaj was siarczyste pioruny b iły!

A le moje przekleństwa i pomstowanie do ni­

czego doprowadzić nie mogło. Należało coś w ym y­

ślić. Lecz byłem tak zmęczony, tak zbity tym pier­

wszym moim dniem w W arszawie, tak moralnie zgnębiony i tak nieskończenie smutny, że myśleć nawet nie mogłem. Zeszedłem na dół do restauracyi hotelowej, zjadłem coś prawie przymuszając się, prze­

czytałem parę gazet, w których dziwy opisywano 0 naszem powstaniu, i że już była późna godzina 1 niczyjej wizyty spodziewać się nie mogłem, posze­

dłem spać.

Takim b ył pierwszy dzień mego pobytu w W ar­

szawie. ^

(C iąg d alszy nastąpi).

Nasze wady narodowe.

Niema narodu, któryby nie miał obok doda­

tnich i stron ujemnych. Bo wady stały się od wie­

ków chlebem codziennym ludzkości. One też gdy urosną w siłę, stają się grobem narodów.

Naród Polski, obok swych cnót nieprzeliczo­

nych, posiada i mnóstwo wad i narowów, które z całych sił wykorzeniać powinien.

Jedną z takich wad jest nasza tradycyjna roz­

rzutność. Już w czasach dawnych magnaci polscy jej hołdowali a my — jako spuściznę po nich odzie­

dziczyli.

Rozrzutność dziś ma swoich zwolenników, tak w pałacach możnych, jak i w poddaszach malu­

czkich. Rozrzutność na każdym kro k u : częste, hu­

czne bale, kosztowne przyjęcia, teatry, bajecznie drogie, coraz nowe szaty, wyszukane potrawy i trun- Łi. palenie nałogowe, wesela długie, okolicznościo­

we zapijania, zbyteczne procesy, loterya — oto skro­

mna tylko litania źródeł rozrzutności naszej. Narze­

kamy często na brak grosza a nie liczymy się z w y­

datkami. Zżyliśmy się poprostu z różnymi złymi zwy­

czajami, na które mnóstwo grosza sypiemy, a które wykorzenić — zdaje się nam szleństwem.

Wszystko dubeltowe, wszystko oblewane, wszy­

stko w najlepszym gatunku — oto nasze hasła, co­

dzienne. Rozrzutność w miastach — rozrzutność na wsi. Blichtr, błyskotki, powierzchowna piękność wyciągają z wielką łatwością grosz z naszych kie­

szeni. Stajem y ^ię w tym względzie podobnymi dzieciom:

Co nowe, co świeże, co dzisiejsze, co obce — to znajduje powab i gust w naturze naszej; to nas nęci, to nam smakuje...

W szystko, co mocne co trwałe, co staro-sła- wne — nam się przejada.

Moda obcych krajów pożera owoce naszych za­

biegów, trudów i pracy. Złe nałogi i przyzwyczaje­

nia domagają się ciągle haraczu od nas. Pieniądz, często z mozołem nabyty, puszczamy lekko i użyty jest przez nas często na zniszczenie zdrowia, sił, ma­

jątku i przybliżenie sobie grobu. W ydatki nasze po­

żerają skromne dochody.

»Kto sobie pozwoli, temu mało i dwie roli*.

To przysłowie sprawdza się jak najlepiej na nas.

Przez rozrzutność i zbytkowne życie poznikali sławni dziedzice z dworków naszych. Przez rozrzu­

tność, gospodarstwa wiejskie obejmował sławetny spadkobierca-arendarz. Przez rozrzutność, miasta i miasteczka oddaliśmy w ręce przybyszów z P ale­

styny. Przez rozrzutność dają się słyszeć lamentacye i narzekania na ciężar życia.

A zatem precz z rozrzutnością! Precz z modą obcą, która wprowadza w życie nasze zamęt zni­

szczenia i biedy. Precz z wydatkami niepotrzebne­

go zbytku i wyniosłości. Precz z weselami szum- nemi — ponad stan majątkowy. Precz z pijaństwem i róznemi oblewaniami. Precz z loteryą, pieniactwem i procesami!...

Oto hasła, które winniśmy sobie wypisać na drzwiach domów naszych. Oto hasła, które winny być na ustach każdego Polaka. Dziś w tak przykrych stosunkach rozrzutność nam nie przystoi. K ażdy ha­

lerz może wiele zaważyć na szali naszego podniesie­

nia narodowego.

Prostota żj cia, umiarkowanie w wydatkach zby­

tecznych, poszanowanie cudzej własności, bojkotowa­

nie karczem i szynków — oto myśl przewodnia na­

szego życia. Darmo się nam spodziewać jutrzenki wol­

ności, jeżeli horyzont naszych dziejów będą pokrywać dalej starych wad chm ury! Walenty Pasierb,

(6)

» R O L A* Nr i l

Obity dyabeł — oszukana śmierć.

( W e s o ł a p o w i a s t k a lu d o w a ) .

Przed kuźnią poczciwego i pracowitego kowala zatrzymał się ubogi zakonnik, jadący na osiełku i prosił naszego majstra, aby mu osła podkuł, co gd y kowal uczynił, zakonnik jako zapłatę kazał mu życzyć sobie trzech rzeczy. K o w al bez długiego na­

mysłu powiedział:

— Najprzód życzę sobie, aby butelka moja za­

wsze b yła pełna wódki.

— Spełni ci się to! — odrzekł zakonnik, upo­

minając go, żeby nie zapomniał o najważniejszem.

— Po drugie — mówił kowal — życzę sobie, aby złodzieje, którzyby w nocy poszli na moje gru­

szki, bez woli mojej z drzewa zejść nie mogli.

— D obrze! — odrzekł zakonnik — i to życze­

nie ci się spełni, tylko nie zapominaj — tak go zno­

wu ostrzegał — o najważniejszem!

— Po trzecie — mówił kowal — życzę sobie, aby bez mojego pozwolenia nikt nie m ógł wejść do mojej izby, chyba dziurką od klucza.

— Życzenia twoje się spełnią — odpowiedział zakonnik — żałuję tylko, żeś czegoś lepszego so]bie nie życzył.

To mówiąc, dotknął się ręką sztabów żelaza, które natychmiast w srebro i złoto się zamieniły.

Poczem zakonnik wsiadł na osiełka i pożegnał zdu­

mionego kowala.

Tak nagle zbogacony kowal nie porzucił je ­ dnak swego rzemiosła; pracował i nadal od rana^do wieczora, stół jego tylko się różnił od dawniejszego, kiedy jeszcze b ył ubogim. Najlepszym atoli napojem jego była jak da w niej wódeczka, która z cudownej flaszki nigdy nie ubywała, a miała przytem tę w ła­

ściwość, że życie pijącemu przedłużała.

G dy kowal skończył rok setny, zapukała do drzwi jego śmierć. K o w al udawał, jakoby śmierć od dawna była mu pożądana, i chętnie z nią iść go­

tów, prosił ją tylko jeszcze o łaskę, żeby mu pozwo liła posilić się na drogę wieczności kilku gruszk&mi z ogrodu jego. Śmierć zezwoliła i poszła nawet z nim do ogrodu. G dy stanęli pod drzewem pełnem bardzo pięknych, dojrzałych gruszek, rzekł kowal do śm ierci:

— Mnie staremu ciężko na drzewo się wskra bać, wleź więc z łaski swojej na drzewo i zerwij dla mnie kilka gruszek!

— Owszem — odpowiedziała śmierć, na drze­

wo się skrobiąc, a gdy już weszła na drzewo, zawo­

ła ł uradowany kow al:

— Siedźże tam teraz dopóki ci zejść nie po­

zwolę.

Długie lata siedziała śmierć jak przykuta na drzewie, a przez cały ten czas nikt na ziemi nie umarł. Dawno już wszystkie gruszki, a w końcu i liście śmierć z drzewa zjadła, a kowal tylko z niej drwił i szydził. Z głodu śmierć już nawet własne ciało objadła, dlatego też teraz tak strasznie chuda.

Po długich prośbach śmierci przyobiecał jej nareszcie kowal uwolnienie z drzewa, jednakże pod warun­

kiem, że wyrzeknie się prawa do jego osoby. Śmierć z ochotą na ten warunek przystała, *'a po uwolnie­

niu uciekała jak mogła i kowalowi dała już spokój na zawsze.

To ją jednak martwiło, że prosty kowal takie­

go jej figla spłatał, namówiła więc dyabła, aby się za nią na nim zemścił. Dyabeł do tego skory, po­

pędził do kowala, a stanąwszy tam zapukał do drzwi.

K o w al poczuł pismo nosem, zamknął drzwi na- klucz, a na otworze od klucza przytrzymał otwarty miech.

G dy dyabłu długo drzwi nie otworzono, dziurką od klucza wciskając się do izby, dostał się w miech.

K o w al czemprędzej miech zawiązał, zawołał czela­

dników swoich i wszyscy razem, położywszy dyabła w miechu na kowadło, najcięższemi młotami kuć po nim poczęli. D yabeł w ył i ryczał, aż całe piekło drżało ze strachu; prosił i przysięgał, że już nigdy do kowala nie przyjdzie, a uwolniony zm ykał co tchu do piekła.

K o w al żył jeszcze długie lata w spokoju, a kie­

dy już wszyscy krewni, przyjaciele i znajomi jego pomarli, jemu także życie się sprzykrzyło. Przygo­

tował się więc na drogę wieczności i udał,się w po­

dróż do nieba.

Przyszedłszy tam, nieśmiało zapukał do drzwi niebieskich. Piotr święty wychylił głowę, a nasz ko­

wal, któremu było imię Piotr, poznał w nim dobre­

go patrona swego, który mu się w postaci ubogiego zakonnika na ziemi objawił i całe życie tak łaska­

wym dlań się okazywał. Teraz jednak Piotr św. su­

rowo do niego się odezw ał:

Idź precz stąd, 'dla ciebie niebo zamknięte, boś zapomniał prosić o najlepsze: o zbawienie!

To powiedziawszy, zamknął kowalowi drzwi przed nosem. Nie długo się namyślając, skierował kowal kroki swe wprost do piekła; spostrzegłszy go czarci, ze strachu drzwi piekła przed nim zatrza snęli i obwarowali.

Zmartwiony tem kowal, że ani do nieba ani do piekła przyjąć go nie chcą, powrócił na ziemię do rodzinnej wioski, a pokrzepiając i odmładzając się sokiem z cudownej butelki, żył jeszcze długie lata.

Dopiero gdy razu pewnego, popijając z butelki, upu­

ścił ją na ziemię i w drobne kawałki potłukł, ży­

cie się jego na ziemi skończyło.

W O G R O J C U .

S z e d ł z g ł o w ą p o c h y l o n ą p o d m y ś l i c i ę ż a r e m

S m u t n y M i s t r z ... D r z e w a p r z e d N i m w p o k ł o n i e s ię s ł a ł y , S z e d ł c i c h y . . J e n o s e r c e o f i a r n y m ż a r e m

B i ł o w p i e r s i .. . D r z e w a r o s ą łe z n a d M i s t r z e m ł k a ł y . . .

— B ą d ź u w i e l b i o n C h r y s t e ! — z a ś p i e w a ł y k w i a t y , W o n n e s w o j e k i e l i c h y c h y lą c M u p o d s t o p y ...

— B ą d ź u w i e l b i o n y m C h r y s t e ! — p ł y n ą ł h y m n w z a ś w i a t y , W d a l b ł ę k i t n ą , vn ą4 n i e b a ja s n e , c ic h e s t r o p y . . .

J e z u s s z e d ł s m u t n y ... N a p o b l a d ł e j t w a r z y D r ż a ł y ł z y p r z e b o le s n e ... r o z s t a n i a — c z y l ę k u ? . . . U k l ą k ł , o s i ł ę b ł a g a , o G o l g o c i e m a r z y ...

G o r z k i k i e l i c h A n i o ł a p r z y j m u j e b e z ję k u ...

...D r z e w a ł k a j ą . . . M i s t r z c z o ło z p o k o r ą p o c h y l i ł , A u s t a b l a d e s z e p c ą : D z ie j s ię w o l a T w o j a .. .

C h c e s z O jc z e — b y m t e n k i e l i c h a ż d o d n a w y c h y l i ł ? . . . W y p e ł n i s ię T w ó j r o z k a z , a n ie w o l a m o ja ...

.. .P r z y s z e d ł e m n ie p o s z c z ę ś c ie , le c z w i e n i e c c i e r n i o w y . ..

I d ę c ie r p ie / i^ z ą p r z y s z ł o ś ć i m i n i o n e w i e k i ...

N ie b e r ł o m a m w z ią ć w r ę c e — le c z c i e r p ie ń o k o w y — N i e ł z y — le c z k l ą t w y l u d u z a m k n ą m i p o w i e k i ..

..I d ę c i e r p ie ć z o c h o t ą — u m r z e ć z a t e t ł u m y , C o d a r z ą m i ę p o g a r d ą , m n i e , C z ł o w i e k a - B o g a ! I z a m ił o ś ć m i m o j ą p ł a c ą ś m i e c h e m d u m y — Z a s e r c e p r z y j a c i e l a d a j ą s e r c e w r o g a ! . . .

...Z a n ic h u m r z e ć m i t r z e b a ... D a j m i , O jc z e d r o g i , T ę k r e w d a r m o p r z e l a n ą .. . i n i e p o d n o ś r ę k i N a g ł o w y i c h z b r o d n i c z e ... J a w i d z ę lu d m n o g i . C o p r a c ą , ł z a m i , ż a le m n a g r o d z i d n i m ę k i .. . ...Z a „ m a l u c z k i m i " b ł a g a m p r z e d m ę k ą r a z je s z c z e : Z a p r a c ę ic h p r z y p ł u g u — z a b i e g ż y c i a ł z a w y — D a j m i , O jc z e , k o n a n i a p r z e b o le s n e d r e s z c z e a! s t r a s z n e j w a l k i z ż y c i e m p o t o s t a t n i — k r w a w y ! . . .

M a ry a P ra jeró w n a .

(7)

» R O L A«

Hymn tea napisał przed 600 laty mnich franciszkański, /Jacoponus de Be- nedictis, zwany też z włoska ijacoponi de Todi. Przekład niniejszy jest pióra uta­

lentowanego poety, Józefa Jankowskiego.

S t a ł a M a t k a b o l e j ą c a K o ł o k r z y ż a łz y l e ją c a , G d y S y n w i s i a ł d r o g i , A J e j d u s z ę p o t y r a n ą , R o z p ł a k a n ą , p o s z a r p a n ą , M ie c z p r z e s z y w a ł s r o g i . O , j a k s m u t n a , j a k p o d c i ę t a B y ł a M a t k a B o ż a Ś w i ę t a W z m r o k a c h tej g o d z i n y ; O , j a k d r ż a ł a i t r u c h l a ł a , I b o l a ł a , g d y p a t r z a ł a , J a k c i e r p i a ł J e d y n y .

I k t ó ż , w i d z ą c t a k c i e r p ią c ą , Ł z ą n i e z a ć m i s ię g o r ą c ą , N i e z a d r g n i e d o ż y w a ? I k t o s e r c a n i e u b r o c z y , W id z ą c , j a k d o k r z y ż a o c z y W z b ita B o l e ś c i w a ?

Z a l u d z k i e g o r o d u w i n y , J a k b i c z o w a n b y ł J e d y n y , W i d z i a ł a k a t u s z e ,

Z z a g o r ą c e j łe z z a s ł o n y , J a k u m i e r a ł o p u s z c z o n y , B o g u d a j ą c d u s z ę

M a t k o , ź r ó d ło w s z e c h m i ł o ś c i , D a j m i u c z u ć m o c ż a ło ś c i , N i e c h z T o b ą b o l e ję ; C h r y s t u s o w e u k o c h a n i e

N ie c h w m e m s e r c u o g n i e m w s t a - N a te k r z y ż a d z ie je . [ n ie . M a t k o , M a t k o — m i ł o s i e r n i e W e j r z y j , k r z y ż a t e g o c i e r n i e W r a ź m i w s e r c e m o c n o ; R o d z o n e g o , m ę c z o n e g o S y n a T w e g o o f i a r n e g o K a ż n i ą d a r z o w o c n ą .

S p r a w n i e c h p ła c z ę z T o b ą r a z e m , K r z y ż a z a m k n ę s i ę o b r a z e m , P ó k i d e c h m ó j ż y w i ę ;

N i e c h a j p o d n i m r a z e m s t o j ę , D z ie lę T w o j e k r w a w e z n o je , Z T o b ą c i e r p ię t k l i w i e .

P a n n o s ł o d k a , r a c z m o z o ł e m : N i e c h m e s e r c e z T o b ą s p o łe m B ó l e m w i e l k i m g o r e ;

N i e c h ś m i e r ć p r z y j m ę z k a t ó w U c z e s t n ik i e m b ę d ę m ę k i , [ r ^ k i, R a z y k r w a w e z b io r ę .

N i e c h a j b r o c z y c i a ł o m o j e , K r z y ż e m n i e c h a j s ię u p o j ę D l a S y n a d r o g i e g o ;

W m o r z u o g n i a i p ł o m i e n i , N i e c h m n i e r ę k a T w a o c ie n i W d z i e ń S ą d u s t r a s z n e g o .

C h r y s t u s n ie c h m i b ę d z ie g r o d e m , K r z y ż n i e c h b ę d z ie m i p r z e w o d e m I ł a s k ą p r z e d w i e c z n ą ;

K i e d y c i a ło m e s i ę s k r u s z y , N i e b a - r a j u d a j d l a d u s z y G l o r y ę s ł o n e c z n ą .

(8)

. R O L A . Nr 11

Kilka słów o pańszczyźnie.

Chłop równy innym.

Po drugim rozbiorze Polski staje do walki z najeźdźcami Tadeusz Kościuszko. Dzielny rycerz bohater, mąż opatrznościowy, pełen najświętszego zapału i miłości Ojczyzny, wspaniała, jasna, bez ska­

zy postać, ulubieniec ludu, za którego wolność w al­

czył. Pod jego wpływem budzi się chłopek — on go wyprowadza do walki w obronie Ojczyzny.

Po złożonej przysiędze na wierność narodowi na rynku krakowskim 24 marca 1794 roku, wzywa Kościuszko odezwami i włościan do swego obozu, a skutek jego apelu jest taki, że, kiedy 1 kwietnia wyruszył Naczelnik z K rakow a na czele 4000 ludzi, między nimi jest kilkuset chłopów, a po dwóch dniach znajduje się w jego obozie już 2000 wiaru­

sów, uzbrojonych w piki i kosy.

Dnia 4 kwietnia 1794 r. w bitwie pod R a c ła ­ wicami, kiedy regularne wojska polskie chwieją się pod naciskiem przewagi rosyjskiej — Kościuszko skoczył do kosynierów, a wskazując na rosyjskie ar

maty, w o ła : <

— Chłopcy! Zabrać mi te arm aty! B ó g i Oj­

czyzna! Naprzód w iara!

Poszli... W gwałtownem natarciu przeważyli szalę zwycięstwa na stronę Polaków — jedynaście armat do kochanego Naczelnika przywlekli! Udał się atak, bo też i komenda była tak serdeczna, tyle w niej ciepła i w iary w dzielność chłopskich bohaterów.

Nazajutrz Kościuszko^ przywdziewa sukmanę krakowską, kosynierom nadaje tytuł »regimentu gre- nadyerów krakowskich«, a Wojtka Bartosa z Rzę dowie, który pierwszy przyskoczył do bateryi ro­

syjskiej i czapką swoją przykrył zapalony już lont armaty, mianuje podchorążym i zmienia jego nazwi­

sko na Głowacki.

Co znaczą te słowa K ościuszki: »Wzbudzić trzeba miłość kraju w tych, którzy dotąd nie w ie­

dzieli naw et, że mają Ojczyznę! Postawić odrazu ioo.coo wojska liniowego jest teraz trudno, ale ła­

two postawić masę 300 tysięczną!

M yślał on wtedy o ludzie wiejskim, który uży­

ty do pospolitego ruszenia, miał być uwolniony od robocizny przez czas bytności swojej w obozie. Idzie Kościuszko d alej! W uniwersale głosi, że, ponieważ uciemiężenie ludu było jedną z przyczyn upadku Polski, mają się chłopem zająć odtąd komisye po­

rządkowe. W ieśniak otrzymuje wolność osobistą, opiekę władzy rządowej, zmniejszenie ciężarów. L i­

czba dni roboczych zostaje zmniejszoną z 6 na 4, z 5 na 3, z 4 na 2 i t. p. — rodziny idących do boju zostają uwolnione od pańszczyzny na czas służby wojskowej.

O! gd yb y był Kościuszko jako głow a narodu, jeszcze śmielej wtedy wystąpił i całemu narodowi o g ło sił:

— W ieśn iacy! jesteście odtąd wolni, pańszczy­

zna się znosi, wszyscyśmy bracia, jak rodzone dzieci jednej m atki-ojczyzny! Po takiem ogłoszeniu nie­

wątpliwie powstałby b ył cały naród — możeby było nie upadło powstanie, tak pomyślnie rozpoczęte...

Niestety! K lęska pod Maciejowicami, niewola N aczelnika, Ojczyzna zgubiona — przyszedł trzeci rozbiór Polski 24 października 1895 roku.

W okresie walk napoleońskich cicho o sprawie włościańskiej. Po upadku Napoleona, kiedy zabor­

cze mocarstwa, a szczególniej R o sya mogła wywrzeć zemstę na Polakach, że czynnie tak bohatersko sprzy­

jali ^cesarzowi Francuzów*, Kościuszko — miłośnik

chłopa polskiego — bawiący wówczas we Francyi, tak pisze do cara A leksan dra:

Najjaśniejszy Panie! Proszę cię, abyś się ogłosił królem polskim, abyś nadał krajowi konsty- tucyę, abyś udzielił amnestyi wszystkim Polakom, abyś zniósł poddaństwo włościan, przyznał im prawo własności i szkoły dla nich pozakładał!

Szlachetne jego serce czuło krytyczny los ma­

luczkich — o szkoły dla wieśniaka pęosi!

Koniec pańszczyzny w Galicyi.

Na mocy kongresu wiedeńskiego 1815 r. dosta­

liśmy się pod berło Austryi, jako prowineya: Ga- licya. R ząd austryacki nie poszedł w, kierunku zmian, zapoczątkowanych w Konstytucyi 3 maja, lecz za-' stawszy pańszczyznę, tak urządził administracyę za­

branego kraju, że z jednej strony ciągnął z Galicyi olbrzymie zyski, a z drugiej w yw oływ ał rozdział i siał nienawiść między chłopem a dziedzicem.

W oczach ludu chciał uchodzić za dobrodzieja, burzył go przeciw szlachcie, a czynił to w tym’ ce­

lu, by, w razie powstania tej ostatniej, mieć w ma­

sach ludu potężnego sprzymierzeńca, co rzeczywiście osiągnął w rabacyi 1846 roku. R ząd austryacki zwi­

chnął w umyśle chłopa zasady prawa i moralności, chodził koło niego troskliwie, wszak dał mu nauczy­

cieli, a tymi byli urlopnicy, arendarze przekupieni, starostowie cyrkularni, jego szkołą była karczma i biura obwodowe; elementarzem prawa austryackie i decyzye cyrkularne, przedmiotem nauki grunt i las pana. Toż nic dziwnego, że lud niegdyś spokojny, pracowity, zmienił się w niektórych okolicach w lu­

dzi z gruntu zepsutych, że wśród takich warunków wywiązała się dziwna sympatya między chłopem a rządem, któremu wieśniak wierzył, a tymczasem przebiegły Austryak zdradziecko, poza plecami, k rę­

cił bat na jego skórę...

S ą to już czasy, które pamiętają nasi ojcowie, czasy ciągłych walk i zatargów wsi ze dworem. Ja k one powstały?

Rząd urządził ówczesne stosunki w ten sposób, że właściciel majątku był wobec ludności, w jego wsi zamieszkałej, wykonawcą wszelkiego prawa i po­

leceń rządu, wszystko więc, czego od wieśniaka na podstawie rozporządzeń władz wymagać musiał, w y­

glądało tak w oczach tych, co prawa nie znali, jak gd yb y było wynikiem woli lub zachcianki szlachcica.

Pan swego poddanego musiał oddawać w re- kruty, stąd wybuchała nienawiść do dworu; on mu­

siał ściągać dla rządu podatki, a lud myślał, że je dziedzic dla siebie zabiera. Szlachcic otrzymywał od rządu »mandataryusza«, którego musiał opłacać, a urzędnik ten, według poleceń swej władzy, sądził i karał włościan za przewinienia. Czy zawsze spra­

wiedliwie? A le wieśniak nieraz pokrzywdzony odczu­

w ał żal do pana, choć ten do jego krzywdy nie przykładał ręki. Nic więc dziwnego, że cała niena­

wiść za ucisk i ciężary spadały na dziedzica, bo wie­

śniak zbałamucony nie wiedział, że pan nie ze swej woli działa i ciężarami chłopskimi nie zapycha swej kieszeni. Tem bardziej włościanin b ył przekonany, że dziedzic jest jego ciemięzcą, bo mu było wolno do cyrkułu lub »Bezirksamtu« wnosić na panów skargi. Oczywiście na tych zażaleniach najgorzej wychodzili sami chłopi, bo skargi b yły bezskuteczne i tylko pogarszały ich stosunek z panem. Mimo to lud się cieszył, że podstawia nogi szlachcie, chwalił sobie łaskawość rządu, choć nieraz z ważną sprawą stał u drzwi urzędnika, jak pies pokorny, cały dzień na zimnie, z odkrytą głową, bo mu nie wolno było wdziać czapki na korytarzu cyrkułu, bo musiał co chwila kłaniać się do ziemi żandarmowi rzy woźnemu...

Cytaty

Powiązane dokumenty

dnego wodza i jednej komendy. Niestety, gdy szło o to w jaki sposób należy postąpić, pojawiło się dziesięciu wodzów i tyleż komend, które wzajemnie się

ło miejsce przy otwarciu Izby prawodawczej stanu Indiana. Okazało się, że przebiegły pastor w trącił do m odlitwy wiersz proszący, aby mnonopol rumu przestał

Wszystko odbyło się tak szybko i sprawnie, iż mieszkańcy Żyrardowa dowiedzieli się o wywiezieniu zwłok dopiero nazajutrz rano.. Dookoła

Nie wiedział ów żołnierz, skąd się dostał, zapomniał jak się nazywa. Obłęd jego był spokojny, lecz tembardziej

Właśnie chciał się oddalić z tego miejsca, gdy niektórzy mieszkańcy z kujawskiej ziemi zaprosili go, aby poszedł z nimi na pole elekcyjne, gdyż się już

Na to zuchwałe oświadczenie podniosły się ze wszystkich stron jednogłośne krzyki, pochwalające to zdanie, a nawet słyszano niektórych mówiących, że plemię

T ak Maciek dla tysiąca złotych, na które się połakomił, miał iść na stos. Dzień już nawet b ył wyznaczony, w rynku nawieźli drew mieszczanie, sprowadzono

Udziały członków przynoszą dywidendę.. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie