l u n i e r 3 2 D n i u I O s i e r p n i a I t M J ł .
K V'^ - V fv r''-
V>;-n^ ■C2fclV*f.
T y g o d n i k o b r a z k o w y n a n i e d z i e l ę k u p o u c z e n iu i r o z r y w c e .
m Q i I g i C Z Y i - w o w ,
O W V I w H t f f « W « K » • ul. Kościuszki i. ti,
Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, Kosiarki, ż n i
w iarki, W lązałkl, Ó niU lnrki, FTzetrzipacae.
Wielki zapas części zapasow ych.
Własne w arsztaty reparacyjne.
N a c a y n i a i przjbory mloć/arskfe. O f e r t y
i cenniki na każde żądanie darmo i oplatnie.
Węgiel kamienny y . kopalń krajowych I zagranicznych K O K S o s t r a w s k l I g ó r n o ś l ą s k i .
^ a S S S f f i S ¥ « D Y K A T
N a c ia n a * k o n i c z y n , t r a w , buraków, rośli# jtrącssko- naSJU lIrt . wych i warzywnych o gwarantowanej czysto
ści i sile kiełkowania.
N n u f t n u • tomasyna, suparfosfaty, saletra chilijska. sól i l a n l l Ł ; . potasowa, fcnjnit k r a jo w y i stassfureki, w h-
pno azotowe.
H ll9«7unu P n ln il*7 P * W yłączna reprezentacya na Uali- n i a o t j l l j I UllIltiŁC • cyę wszechświatowa znanych siew-
ników „ W o B t ln H a " . («2o)
i Płnii, t a j , k tillp to j, sienniki, walce eic.dc. J S
Towanystwo tkaczy
hŁ,.. . .*£.V-,.
Płótna czysto lniane
ró ż n e j s z e r o k o ś c i, c h u s te c z k i, rę c z n ik i, o b r u s y , s e r w e ty i t. (i. p o le c a .la u ie j,n iż w s z ę d z ie (i.<uł
Towarzystwo tkaczy r
■■■ ... ' 1 ■" — —I '".—li. ... ... !
Korezyna obok Krom
K t o c h c e u b e z p i e c z y ć
3 n ajb ard ziej odpow iedn i m ienie swe oruna o k s p l o ż y ) i 1 p „ o d k r a d *
b u n k u . — ziem iop łod y od g r a d o b i c i a , kto chce
zapew nie rodzinie b y b w razie s w e j śm ierci, dzieci w y p o sażyć, zapew nić im w ych ow an ie i w yk sz ta łce n ie i t. p, n ie c h * w r ó c i « ię o inform acyę do któreROkóiwiek za
stępstw a ■ n ajstarsze j i n ajw ięk szej instytucyi a se k u ra
cyjn ej p o lsk iej ( i i ^
Towarzystwa wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie.
lnform acyi u d z ie la ja : D yrekcya T o w a rz y stw a w K rakow ie, w e L w o w ie , C zernlo w cach i Bernie moi1.
T arn op olu i S ta n isła w o - 'stw a w różiny ą sk a i M oraw .
iww«it)?iwa w rYumuwu;,
R epre^etitacye w e f.w o w ie , C zernlo w cach i R em ie moi*.
■ Selccye w R z e sz o w ie, P rzem yślu, T arn opolu iS ta n is ła w o -
I w ie, o raz o k o ło 2.000 ageneyi T o w a rz y stw a w równych ( m iejscow ościach G alicyi, B ukow iny, Ł»ląf'
Za 6 Kor. o kg. /'ISlyonńtrtj l ^ m - y j u u f l . s K j r m a j o w a j , , B . R
Za 4 Kor. skrzynkę- n.jo -/iuk'
marki „B. R ." tluźe Hr 4
wysył*' /A 'potrawem: ■.'- '■ •JL
Fabryczny skład s ir ó w : B r a c i H o l n i c k i t h . K i . ! . / « . W i e l o p » l o T 2 4 . ~ ’ (1 1;, Genittfc róitnych serńw darm o \ opla tnie. tr*\
w i n i ;im— i
Do sprzedania
m a j ą t e k W bardzo pięknej i i^lrowei okolicy;
obszaru piźagzlo 3 0 .morgów, w tem trochę U;u i iąifc,
z cajym inwentarzem i budynkami w dobrym stajni Kwadrans drogi do śucyi'i miasteczka, Zgłoszenia z kkkcziui. ci przyjmuie ka. Karol Suw uii,
kancelarya parafialna TamÓ\y
<
f t
M Ł Y N E K D O K O Ś C I
v I Ig u re k .t■> lucjdu.uiny u la k a ż d tig f 'g o s p o d a r z a . O d K . 2 4 '— za s z t u k ę w z w y ż . S p r z o d a n o w p r a w c ią g u ,t la t
p r z e s z ło 3 6 ,0 (10 s z t u k . P r o s z ą /;|d.'irt sz c g o fifń ło w w g -©' p r o s p r - 1 k tu i o e n n ilc a o d f i r m y J o h ,111 n l V n 1 d i S c h t i r d i n g a pi I n n . F. O b . OesA 3 p ie c ią lg ę .śrh ^ t f Sr
atelzucht.
Pary iatat Owoce, Jarzyny etc.
można (akii* w zim ie AwuAe aptiżyyvać przy. pomocy;
U C p iri słojów na komerwy i llDuuH apafalti il» stury-
iizowanii, Ceaityjni są tri o»t!
bicia św iń, d ro b iu w do
m u. 1inn«erwy Weckó
pn/i}*to(i jpym i.iti* Łołu
w s l a i i i e i w i t i t y n i .
ŹMtajcie .ia f m o łlu^tr c e n n i k a ,
J. Weeka ti-. m.
t ilf t w n y s k f a j 1
Carl. Ulep, M. Schiliiberij N.57 (Mor.twy), uw) G łó w n e zastępstwo „iparatu W ecka" n.i G alicyę zach.j
W. Halskl, Kraków, Sukiennica 2t 22 i ul. Szewska 23.
Zasługuje na poparcie jako najtańsze krajowe
Towarzystwo asekn- - racyjnc - m
Galicyjski Bank Ziemski
*S to w arzy szen ie zarejestrow an e z ograniczoną poręką w Łańcucie.
fe - m
1) Nabywa majątki ziemskie i gospodarstwa włościańskie celem odsprzeda
wania ich członkom Stowarzyszenia w całości łub częściami.
2) Ułatwia członkom swoim parcelacyę i sprzedai majątków ziemskich.
3) Reguluje majątkowe stosunki członków i dostarcza kredytu na kupno gruntów ., 4) Przyjmuje wkładki oszczędności i na rachunek bieżący począwszy od 50 koron i opłaca od złożonych pieniędzy 5% z półrocznem oprocentowaniem.
Od kapitałów złożonych na czas dłuższy jako stałe lokacye opłaca Bank procent wyższy aniżeli 5 od sta, a to stosownie do umowy z Dyrekcyą. Treść umowy zostaje zanotowaną w książeczce jako zastrzeżenie.
W kładki do 100 koron wypłaca Bank bez Wypowiedzenia, przy wkładkach zaś wyższych zastrzega sobie prawo żądania poprzedniego wypowiedzenia.
Od wkładek opłaca Bank podatek rentowy z własnych funduszów, a dla zaoszczędzenia opłaty pocztowej zamiejscowym dostarcza się czeków pocztowej Kasy oszczędności.
Zarazem podaje się do wiadomości, że działalność Banku ograniczona jest do interesów opartych wyłącznie na własności ziemskiej.
W kładki oszczędności przyjmuje Bank i wydaje książeczki wkładkowe nie- tylko \ ir biurach w Łańcucie, ale również w Filii swojej we Lwowie przy ulicy
Pańskiej 1. 17, I, p. (im
Nowe zwierzę.
Iciu ! Z czego jest twój surdut?
Z e iiikna,
A sukno z czego ? Z wełny.
— A w ełna ?
— '/. Iwana,
— Od jakiego załom zwierzęcia marfz ten czarny su rd ut?
— Od m ojego ta te !
Niefachowy.
S ę d z i a : K ra d zie ż z włam aniem , tak jak ja podnądny podaje, je -l w prost niem oiliw a w w ykonaniu.
1* ó d s a d n v: I£h,co się pan sędzia na tęm zna.
Biuro podróży rwarajwa Emipacpep
W K R A K O W I E .
ul. RaUiiJwilłowska L. 23, w domu włainYn*.
Sprzedaje karty okrętowe 1. II. i III. klasy i na międzypokład z rozmaitych portów e u r o p e j s k i c h do wszystkich p o r t ó w
północnej i południowej
A M E R Y K I .
Biuro podróży Polskiego 1 owarzystwa ‘Emigracyjnego w Kra
kowie ma z a s t ę p s t w o rozmaitych pierwszorzędnych kom
panii okrętowyęn, pasażerowie więc mogą za pośrednictwem teffO biura wvbierać taką drogę do podróży morskiej, kf/ra w danej chwili |esl rzeczywiście najtańszą lub najdogodniejszą.
Z biurem podróży P. T. E. połączona jest sprzedaż biletów kolejowych na itoieje eurp«?“jskie i amerykańskie l kantor wy
miany pieniędzy zagranicznych. (117)
Polecajcie w szystkim emigrantom aby uda-- wali się do biura podróży P. T. E.
W K ra k o w ie m ogą podróżni korzystać i w ygo dnie u ra d z o n e *
HO schroniska n o cle g o w eg o P o iik ie g o .T ow arzystw a Em ig ra cyjn eg o u drobną o p ła t} N a d w o rcu kolejow ym sp o tyk a ich i odprow adza
funkeyonarynsz P , X . K.
iwo wzai.
we Lwowie, ul. Wałowa 14.
&
&
w
&
&
&
»
i *Sv h
9 0
Nr 32 >R O L A« 4P9
dalał
— Słucham ! słucham !
Ale nie słuchał i od drzwi wcale się nie od- A kapitan tymczasem, jeden z tych krewkich, natur, czy może chory jeszcze, doić, że nagłe ucichł, począł ciężko oddychać i padł na fotel z widoczne- mi oznakami nagłego osłabienia. Przez chwilę, w ci
szy, jaka nagle zapanowała, słychać było tylko jego
4Świszczący, krótki oddech, a potem rzekł do żan
darma :
— Zawołaj mi pokojowej! Beli!
Żandarm wybiegł, a kapitan .Rotkirch zwrócił się do szpiega i zapytał:
— Czego bydlę przeklęte tu stoisz? Czego chcesz?
— Wybacz, Witlmożny Panie — odrzekł g ło sem pokornym, ale w którym czuć było dreszcze hamowanego gniewu — ale zapewne nie powiedzia
no panu, iż do tego domu schronił się ważny zbro- dzień polityczny, jeden z tych, którzy dokonali za
machu na Jaśnie Oświeconego namiestnika.
— W tym domu? Zbrodzień polityczny? Co?
T y zwaryowałeś, zwierzę jakieś, padlino cuchnąca!
Ruszaj mi zaraz, bo każę cię wziąć za kołnierz i w y
rzucić za drzwi.
— Wybacz, Wielmożny Panie, ale ja nie mogę stąd ruszyć się, ja ścigam tego człowieka od dwóch godzin, on jest moją własnością.
Kapitan znów wpadł w straszne uniesienie. B ił pięścią po stole, tupał nogami, a oddech jego coraz bardziej świszczącym się stawał i głos był coraz słabszy:
— Won łotrze! wszarzu... H ej! jest tam kto?
Wyrzucić mi to bydlę...
I nie wiem, co się tam dalej działo, gdyż uwa
gę moją zwróciły drzwi, otwierające się w głębi i szelest sukni kobiecej 1 zawsze dla mnie miły za
pach fiołków.
—- Dusiu — szepnąłem — czy to ty?
— Ach, to ty... ty... Walery... tutaj?
I uczułem na mej szyi te ciepłe ramiona, któ
rych uścisk gorący był jednem z najmilszych wspo
mnień mego życia, okrasą mej młodości chmurnej i burzliwej. I teraz przycisnąłem tę drogą postać do piersi i zapomniałem o świecie całym, o strasznem, zagrażajęcem mi niebezpieczeństwie, o wrzawie, któ
ra tam w kancelaryi Rotkircha panowała i dzięki której mogliśmy oboje swobodnie rozmawiać. Ale Józefiina pierwsza przyszła do siebie, pierwsza od
zyskała przytomność i świadomość rozpaczliwej mo jej sytuacyi.
— Na miłość Boską — zawołała — co ty tu robisz ?
— A cóż? Wpadłem w ręce twego męża.
— Mego męża? — szepnęła z wyrazem niewy- słowionej ironii, ale zaraz potem spytała:
— Więc grozi ci niebezpieczeństwo?
— Naturalnie.
Chwilkę pomyślała, a tymczazem w sąsiednim gabinecie uniesienie kapitana dochodziło do ostate
cznych krańców. Tupał nogami, bił pięścią o stół i głosem ochrypłym krzyczał:
— Wyrzućcie mi za wrota tę kanalię przeklętą!
K rzyki te rozlegały się donośnie, a za każdem podniesieniem głosu kapitana, uważałem, że Józefinę dreszcz nerwowy przenikał.
— Nie mamy ani chwili czasu do stracenia — szepnęła ona, chwytając mię silnie za rękę — chodź za mną.
Machinalnie poszedłem za nią. W tej chwili nie szło mi tyle o ocalenie siebie samego, ile o to, żeby być przy Józefinie. Szliśmy przez kilka pokoi cie
mnych zupełnie, w których tu i ówdzie tylko jakieś przedmioty błyszczały, potrącałem meble, na co J ó zefina sykała, szepcząc:
— Cicho! Na rany Boskie, cicho!
Idąc ciągle, słyszałem gniewny głos kapitana Rotkircha i zgoła nie rozumiałem, dlaczego mamy iść cicho, skoro pan domu i jedyny człowiek, który mógł mej ucieczce przeszkodzić, był mocno w tej chwili zajęty wyrzucaniem za drzwi szpiega, »kana- lii przeklętej!* Tak przyszliśmy do pokoju większe
go, prawdopodobnie salonu, z którego duże drzwi szklane, w tej chwili na pół uchylone, wiodły pó schodach do owego parku, w którym niedawno tyle krwawych scen odegrał mój Burczymucha.
Józefina, sprowadziwszy mię ze schodów tarasu, postąpiła jeszcze kilka kroków, by się znaleść w cie
niu, jaki tworzyły drzewa, tu rzuciła mi się na szyję i zaczęła mię całować, szepcząc:
— Mój najdroższy, mój najmilszy, mój jedyny!
— Słówko — rzekłem — czy odebrałaś mój ostatni list, przysłany przez Adolfinę?
— Nie!...
— I nie wiesz, co się stało z tą dziewczyną?
— Nie wiem. A le dowiem się, teraz uciekaj.
Tam są wszyscy zajęci. Ach! jak on krzyczy!
W rzeczy samej, Rotkirch nie przestawał krzy
czeć, a te jego wrzaski, które aż tu dochodziły i za
kłócały majestatyczną ciszę ogrodu, świadczyły, że sprawa jeszcze się nie skończyła i że mamy przed sobą parę chwil wolnego czasu.
— Chcę z tobą pomówić — szeptała dalej J ó zefina— jutro o dziesiątej rano będę w kościele św.
Krzyża, w lewej nawie. Czekaj tam na mnie; a te
raz uciekaj. Wiesz którędy, prosto główną aleją, ale trzymaj się zawsze cienia.
Jeszcze raz zwisła mi na szyi, jeszcze jeden po
całunek i sama popchnęła mię do ucieczki. Czas już był wielki, bo krzyki kapitana Rotkircha zupełnie ustały, prawdopodobnie »kanalię« szpiega wyproszo
no za drzwi i miano się mną teraz zająć.
▼ Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y YY Y Y Y Y Y YY Y Y Y Y YY Y Y Y Y YY Y Y Y Y Y YY Y Y Y Y YY Y Y Y Y Y YY Y Y Y Y YY Y Y Y
Otrzyj z oczu łzy!
porzuć, dziewczę, złudne sny, Otrzyj z oczu twoich łzy...
H marzeniami bieda,
£ z a ci szczęścia nie da!
Otrzyj, dziewczę, z oczu łzy, porzuć, porzuć złudne sny!
X a twarzyczkę niech Spłynie jasny śmieci]!
On ci życie rozpromieni, W jeden uśmiech całe zmieni, J3o śmiać się nie grzech, J3o radością śmiech!
}eśli dusza twa, Czysta jako łza,
SDo uśmiechu twarz jest skora, Wtedy smucić się nie pora, j^!e... J^ej! raz dwa!
Śmiać się: ^ a !.„ ha... ha!!...
A więc otrzyj z oczu łzy, porzuć, które trapią, sny:
£ z a ci szczęścia nie da, H marzeniami bieda,
porzuć, dziewczę, złudne sny, Otrzyj, otrzyj z oczu łz y !
Jłn t o n i St. B a ssa ra .
500 >R O L Ac Nr 32
Ile zdobyczy pozostanie Bułgaryi?
Co do rozmiarów B u łg a r y i, w razie utraty wszystkich tych terytoryów, o które obecnie toczy się wojna, dzienniki podają różne sprzeczne informacye.
»Zeit« wiedeńska twierdzi, na podstawie swych obli
czeń, iż mimo utraty tych terytoryów, Bu łgarya po
zostanie najsilniejszem państwem na Bałkanach.
Bułgarya, pisze »Zeit«, żądała po zakończeniu wojny z Turcyą od Grecyi oddania Salonik, od S e r
bii odstąpienia strefy tak zwanej niespornej i części strefy spornej. Owo terytoryum, którego B u łg a ry a się od Serbii domagała, miało 10.240 kilometrów kwadratowych.
Czy istotnie bez tych 10 tysięcy kilometrów kwadratowych Bułgarya nie mogła się obyć? Bez
warunkowo mogła. Obszar B u łgaryi przed wojną wynosił 96 000 kilometrów kwadratowych. B ułgarya zabrała Turcyi podczas wojny 52.000 kilometrów kwadratowych. Gdyby więc Bułgarya zrezygnowała z przyrostu owych 10.000 kilometrów kwadratowych, to w każdym razie miałaby 148 tysięcy kilometrów kwadratowych razem z nowemi zdobyczami.
Serbia zdobyła na Turcyi 36.000 kilometrów kwadratowych. A ponieważ do tej pory Serbia mia
ła 48.000 kilometrów kwadratowych, przeto z no
wymi nabytkami Serbia miałaby wszystkiego 84.000 kilometrów kwadratowych, czyli Bułgarya byłaby jeszcze o 75 procent większa, niż Serbia.
Ten rachunek i tak już korzystny dla Bułgaryi, przedstawia się jeszcze lepiej, jeżeli uwzględnimy liczbę mieszkańców. Bułgarya miała przed wojną 4 miliony 350 tysięcy mieszkańców, Serbia 2 milio
ny 900 tysięcy mieszkańców.
Po wojnie Bułgarya, która zabrała kraje naj
bardziej zaludnione, miałaby 7 milionów mieszkań
ców. Serbia zaś tylko 4 miliony mieszkańców. B u ł
garya przeto byłaby co do ludności przeszło 75 pro cent większą, aiżeli Serbia.
Rumunia liczy 131 tysięcy kilometrów kwadra towych i 7 milionów mieszkańców. Bułgarya tedy bez Saloniki i bez owych 10.000 kilometrów kwadrato
wych, które chciała odebrać Serbii, byłaby od R u munii większą o 17 procent kilometrów kwadrato
wych, a co do ludności równałaby się Rumunii. Za kilka lat co do ludności B ułgarya przewyższyłaby Rumunię, tak, iż Rumunia miałaby wszelkie powody bać się tego przeciwnika nawet wtedy, gdyby B u ł
garya zrzekła się była Salonik i 10 tysięcy kilome
trów kwadratowych w Macedonii.
Obecnie, po nieszczęśliwej dla Bułgaryi wojnie, ta ostatnia wyrzeknie się tylko Salonik i 10 tysięcy kilometrów kwadratowych w Macedonii na rzecz Serbii.
Terytoryum, które zabierze Rumunia na linii Turtakaj - Bałczyk, ma do 6000 kilometrów kwadra
towych. W każdym więc razie Bułgarya dostanie przy rozdziale Turcyi europejskiej największą część terytoryum i będzie o 75 procent większą co do liczby ludności i co do rozmiarów, aniżeli Serbia.
Będzie tedy największem albo prawie największem państwem z wszystkich państw bałkańskich. Jedyną trwałą stratą, to będzie utrata powagi dyplomaty
cznej i rozgłosu wojennego. O zniszczeniu Bułgaryi niema mowy, przeciwnie, -Bułgarya pomimo prze
granej wojny uzyska jeszcze niesłychanie wiele i bę
dzie daleko silniejszą, aniżeli Serbia.
Wskutek jednak wojny wszystkie państwa bał
kańskie będą na dłuższe lata osłabione, z wyjątkiem Rumunii, która zyskuje znacznie na powadze.
W d ro d ze do obozu.
(Obrazek 2 powstania styczniowego).
VII. Spotkanie z Moskalami.
Tymczasem przestrzeń, dzieląca kondukt po
grzebowy i wojsko, zmniejszała się z każdym kro
kiem. Już pierwsi jeźdźcy zrównali się z k rz y ż e m :^
Wojciech Lany, zacisnąwszy kurczowo palec o k o ło * drzewca, wszedł śmiało w rozsnuwające się szeregi konnicy, a za nim niosący trumnę w otoczeniu la
mentujących kobiet, na ostatku wozy. Tak, nie prze
rywając śpiewu, bez oznak zmieszania, choć serca im trwożnie biły w piersiach, minęli jezdnych, dą
żąc wprost na rotę piechoty.
— Czto eto? (Co to je st?)— zapytał oficer, do
wodzący najbliższym oddziałem, wskazując na lamen
tującą kompanię.
— Pokojnika wiezut! (Nieboszczyka wiozą) — uspokoił oficera plutonowy.
— Niet li miezdu nimi sluczajno buntowszczy- kow? (Czy przypadkiem niema między nimi powstań
ców?)
— Died z kvestom choroszo mnie znakom, on zdiesznij! (Dziad z krzyżem jest mi dobrze znany, on tutejszy! — wtrącił jeden z szeregowców.
— Nu, a kto umier? — zapytał plutonowy nad
chodzącego Przewoźnika.
Niosący trumnę stanęli.
— Otec Dawyluk, tam iz Zakręcia, wasze blaw- podie, choroszij czelowek był, nu i umier, ta go wie
zut na smentoiz do fary. Tam jeho baba, toże nie dolgo potianiet (nie długo pociągnie) grudi słabyje, duchata.
Dalsze słowa tłómacza zagłuszyła dobrze uda
nym lamentem wdowa-Jasieński, który widząc spoj
rzenia żołnierzy zwrócone na siebie, by obudzić współczucie w ich sercach, począł piskliwym głosem zawodzić:
— O j! kto mi cię wróci, biedocku, oj, kto mi cię wróci. Nażyłeś się, nażył, nie twoja juz chudo
ba, co jo samiuteńko pocne przez ciebie! Ani cie jo rano, ani cie jo wiecór nie ujrzę...
Żołnierze smutnie pospuszczali głow y, a myśli niejednego uleciały do rodzinnych chat, do ojców, do matek, które może z tęsknotą oczekują powrotu synów...
Po chwili przygnębiającej ciszy dowódca dał znak do dalszego pochodu. G dy szeregi ruszyły, Przewoźnik znów zaczął »Zdrowaś Marya«, a z piersi powstańców płynęła teraz rzewna modlitwa dzięk
czynna za szczęśliwe rozstanie...
VIII. Zakończenie.
— Kum ie! weźcie ze mnie trumnę, bo się udu
szę od śmiechu — odezwał się Michał Koperny do idącego obok Przewoźnika, gdy już spory kawał dro
gi oddzielił ich od Moskali.
— Nieście jeszcze, bo nuż spotkamy tylną straż minionego wojska. D yabeł nie śpi — będziemy się śmiali z głupich Moskalisków w le sie !
K ied y kondukt, już bez śpiewu, stanął na wzgór
ku , z którego niedawno zeszła rosyjska kolumna, Gwozdecki, rozglądnąwszy się dokoła po okolicy, zawołał wesoło:
— Teraz, wiara, znów na wozy i jazda galopem w lasy sandomierskie. Tam bratni obóz nas czeka, rodacy nas przyjmą piosenką... a zapewne niezadłu
go pokażemy Moskalom naszego nieboszczyka.
Ku. Paweł Wieczorek.
Nr 32 »R O L A* 501
P o d r ó ż n i w A r a £ x i x x i e .
W A zyi wschodniej znajduje się wielkie państwo Anam, składające się z dwóch krain: Tonkinu i K o - chinchiny. Ludność stanowią Indo- wie i Chińczycy, wyznający religię Buddy, religię założoną jeszcze 600 lat przed Chrystusem, którą w y
znają mieszkańcy A zyi wschodniej czyli czwarta część wszystkich ludzi, żyjących na świecie.
Anam należy do Francyi, czyli właściwie jest pod jej opieką. Lu dność trudni się uprawą bawełny, ryżu, trzciny cukrowej, pieprzu it.p.
Mieszkańcy, szczególniej z gór, uda
ją się często w podróż, zabierając ze sobą na drogę potrzebne zapasy ży
wności. Żywność biorą do dużego kosza, który ma pod spodem pod porę w rodzaju laski, chociaż cały kosz nie jest zbyt ciężki, zawiera on bowiem w sobie ryż i suszone ryby. Są to pokarmy, którymi $ię
krajowcy żywią. — Na obrazku naszym widzimy kilka kobiet i mężczyznę, przygotowanych do wyrusze
nia w drogę. Stoją w dolinie, wśród gór, przez które mają zamiar wyruszyć w dalsze okolice.
Tajemnice fakirów.
W ciekawej książce »Fakirowie w starożytnych i współczesnych Indyach* zebrał pewien autor nie
miecki bogaty materyał o Fakirach Joginach. Na fa
kirów w ogólności zapatruje się autor dość niechętnie, uważając ich za sprytnych oszustów, nic nie mają
cych wspólnego z jakąkolwiek siłą nadprzyrodzoną;
wyjątek wszakże stanowią właśnie Jaginow ie, któ
rych nauka zasługuje bezwarunkowo na zbadanie umiejętne. Autor ów opisuje doświadczenia niejakie
go Hassana-Hana, który zresztą nigdy nie b ył faki
rem z zawodu, ale czasem w ciasnem kółku osób dokonywał istotnie rzeczy niezwykłych. Zalecał n. p.
jednej z osób obecnych prosić o wino; należało wte
dy tylko wyciągnąć rękę za drzwi lub pod stół, a w tejże chwili w ręku znajdowała się butelka z etykietą znanej w K alkucie firmy; tą samą taje
mniczą drogą ukazywały się ciastka, cygara i t. p.
Ciekawe »cuda« niejakiego Gowidoswanima opi
suje jeden z naocznych świadków:
»Rozsypaliśm y drobny piasek na podłodze, ja zaś usiadłem przy stole, mając w ręku ołówek i ar
kusz papieru b ia łe g o ; fakir położył ostrożnie laskę na piasku i oznajmił mi: — »W chwili, g d y laska podniesie się, możesz rysować, co zechcesz na papie
rze, ona odda rysunki twoje na piasku«. — Fakir wyciągnął rękę przed siebie, laska zaczęła się poru
szać i znaczyć na piasku najwyszukańsze rysunki, kreślone przemnie na papierze. G dy zatrzymałem się, laska stawała nieruchomiej próbowałem zakry
wać swoje rysunki, ale nie miało to żadnego w p ły
wu na tajemniczą laskę. Fakir stał zdaleka«.
Jeszcze ciekawszem jest następujące doświad
czenie: F akir bierze kłębek i podrzuca go w górę, od tego ruchu kłębek się rozwija, jeden koniec liny zwiesza się na ziemi, drugi gubi się w przestrzeni wobec zdziwionego ludu. W tedy fakir rozkazuje ma
łemu chłopczykowi wieść po linie w górę, chłopak zręcznie podskoczył i wkrótce znikł w wysokościach, fakir kilka razy rozkazuje chłopcu wracać, ale na- próżno... wreszcie schwyciwszy nóż, sam podnosi się
po linie i znika z oczu widzów. T rw a tak k ilk a mi
nut... z g ó ry dają się słyszeć rozpaczliwe k rzyki i spa>
dają kolejno o k rw aw io n e : głow a, ręce, nogi, tułów nieposłusznego chłopca, tłum z trudnością hamuję oburzenie, fak ir zaś, tak b y chcąc napraw ić skutki sw ego niepohamowanegn gniewu, składa starannię członki dziecka, które w oczach widza zrastają się, nabierają życia i w krótce stoi przed czarodziejem uśm iechnięty chłopczyna.
To przedstawienie urządzali Joginow ie nie raz.
Jest ono szczegółowo opisane w protokóle, podpisać nym przez licznych świadków tego dziwnego zjawi
ska. Jakież byłoby ich zdziwienie, gdyb y zobaczyli fotografię Amerykanina, ilustrującą te objawy w naj
tragiczniejszej chwili: fakir i jego mały towarzysz siedzą nieporuszeni na ziemi i oprócz nich nic nię widać. Otóż fakir tylko opowiada, co ma się zda
rzyć, a publiczność pod wpływem słów jego i zaklęć widzi niestworzone rzeczy. Mniej nerwowa błonka fotograficzna nie mogła się poddać suggestyi czaro
dzieja. Publiczność zaś była zahypnotyzowana.
Sędzia francuski w Chanoernagor, p. Jacoliot, opowiada jeszcze o innem doświadczeniu, tym razem jednak nie sprawdzonym fotograficznie. F akir po
stawił na środku pokoju małą miedniczkę, której używają w Indyach do palenia wonności, a napeł
niwszy pachnącemi ziołami, zaczął wymawiać zaklę
cia. Sam stanął nieruchomy, jedną ręką oparty o kij bambusowy, drugą trzymał przy sercu. Sądziłem, żei to, jak w poprzednim doświadczeniu, tylko złudzenie, ale nie. Widziałem, jak od czasu do czasu przykła
dał rękę do czoła. Naraz uczułem wstrząśnienie, a po
kój napełnił się mgłą o fosforycznem świetle. Zwoi na zacząłem rozróżniać szereg rąk, niektóre jakby przeźroczyste, inne naturalne. Naliczyłem 16 rąk.
W chwili, gdy chciałem się zapytać fakira, czy mo
gę dotknąć ręki, jedna z nich wysunęła się z szerew gu i uścisnęła moją. B y ła mała, miękka, jakby ręka kobiety. Te objawy trw ały parę godzin. Jedna ręka rzucała kwiaty, inna gładziła mię po twarzy, inną kreśliła na ścianie niezrozumiałe wyrazy, które ja śniały jaskrawem światłem, aby po chwili zgasnąć.
V
zoS »R O
Krzyż w sali sądowej.
W pewnem mieście, w sali sądowej, jest spory krzyż kamienny, z wizerunkiem Zbawiciela, a na nim napis wielkiemi literami, wypisane po łacinie: »Bę- d ę s ą d z i ł s p r a w i e d l i w o ś ć wa s z ą * . Krzyż ten taki, jak każdy inny, ale dziwny na nim obraz Chry
stusa, który jakby ze zgrozy, poza siebie twarzą się obrócił, że jej nic nie widno.
Podanie ludowe tak opowiada o tym krzyżu:
Procesowała się razu jednego uboga wdowa z wiel
kim bogaczem, który, niesłusznym sposobem, wydarł jej cały majątek. Że biedna wdowa poniosła krzy
wdę, wiedział to świat cały, ponieważ bogacz sypał złotem między sędziów i sprawę wygrał. Gdy wy rok ogłoszono publicznie, biedna wdowa zrazu nie chciała wierzyć własnym uszom, aż kiedy jej ten i ów rzecze, iż przegrała z bogaczem, wtedy za nie-, sprawiedliwość doznała srogiej boleści, aż się zapo- pomniała i na głos wyrzekła:
— G dyby mię tu dyabli sądzili, sprawiedliwszy byłby w y ro k !
Sroga to była dla sędziów obraza i według pra
wa mogli ją surowo ukarać, ale że byli nieczystego sumienia, udali więc, jakby nic nie słyszeli i odeszli do domów, a tylko pisarze sądowi zostali na miejscu.
Aż tu na jeden raz robi się niesłychany hałas, na ulicy, i przed trybunał zajeżdża mnóstwo karet i wysiadają jacyś panowie, dziwnie ustrojeni, w pa
radnych sukniach, ale z rożkami i długimi ogonami, które im w ystaw ały z pod sukien, a wszyscy walą po schodach do izby sądowej. Przyszedłszy tam, zajmują miejsca sędziowskie i wygodnie rozpierąją się na nich.
Widząc to obecni pisarze, potruchleli, miarku
jąc, że owi panowie, to szatani.
Wtem dyabeł, który siedział na pierwszem miejscu, wprowadził sprawę biednej wdowy. Na roz
kaz wystąpiło dwóch dyabłów, niby adwokatów, je den za bogaczem, drugi za wdową, a inni siedząc w krzesłach, słuchali z powagą.
Skoro ci dwaj skończyli, poczęła reszta siedzą
cych naradzać się między sobą; wtedy znów najstar
szy przywołał jednego z prawdziwych pisarzy, kazał siadać i wziąć pióro do ręki. Biedny człowieczyna, dygocąc na całem ciele i na pół umarły z bojaźni, ledwo się przywlókł do stołu i pisać zaczął wyrok, słowo po słowie, jak mu dyabeł dyktował.
I pokazało się z tego wyroku, że nie bogacz, ale pokrzywdzona wdowa wygrała.
W tedy to Pan Jezus, widząc, iż czarci sprawie
dliwszymi się okazali, aniżeli sędziowie, ze zgrozą zasmuconą twarz odwrócił i już jej nie pokaże, aż się stanie święta sprawiedliwość. W yrok został na stole sądowym, podpisany, poczem szatani zniknęli w jednej chwili.
Pisarze zaś tam będący, którzy własnemi oczy
ma patrzyli na to, opamiętawszy się z przestrachu, drapnęli w nogi, co sił starczyło, i po całem mieście roznieśli o tem wiadomość.
Naturalnie, iż nikt im nie dał w iary; myślano, że się pisarzyska popili, lub co gorsza powaryowali.
Aż tu nazajutrz w rzeczy samej, widząc na stole ów wyrok podpisany przez dyabłów , a Pana Jezusa z odwróconą twarzą na krzyżu, uwierzyli wszyscy i na wieczną pamiątkę złożyli to sprawiedliwe pismo szatańskie obok innych sądowych.
Twarz Pana Jezusa na krzyżu jest ciągle od
wrócona, aby ludziom przypominać, iż mają być sprawiedliwi.
J ó z e f Wasze Je.
L A« / / ---- -i Nr 32
--- ---y.---
Y /
D a w n i e j a t e r a z .
(Obrazek z życia staropolskiego).
Przed kilkuset laty było u szlachty w Polsce zwyczajem, iż śluby małżeńskie tylko w dojrzałym wieku zawierano. K aw aler przebywał w obozie do lat 35) panna zaś zostawała przy rodzicach do lat 28. Upatrzywszy młodzian pannę, którą poślubić umyślił, oznajmił to ojcu swojemu, a ten przyzwał mównego dziewosłębia (starostę) i prosił go o pomoc.
Dziewosłęb ów, siadłszy na konia, pojechał do wskazanego sobie dworu. Na podwórzu już, zsiadł szy z konia, za uzdę go przytrzymał, do okna zbli
żył się, zapukał wołając, n. p .:
— Pan Paw eł z W ierzbow a mile waszmość p o zdrawia i radby wiedział, czy waszmość na to po
zwoli, o co się on przezemnie pytać będzie?
Na to pan Piotr z Rzegowa odpowiedział:
— Słucham panie sąsiedzie.
— Oto pan Paw eł ma parobka, już mu się do 40 lat zbiera, a słyszał, że waszmość masz dziewkę juź także dorosła, a zatem jeślibyś waszmość pozwo^
lił, toby się pobrali.
— W stąpcie ino do nas — odpowiedział gospo
darz — to o tem pomówimy.
Dziewosłęb uwiązał konia u kółka przy oknie, przygładził czuprynę czapką, podkręcił wąsa i po
szedł do izby, gdzie zastał już stół nakryty, a na nim sól i chleb na talerzu.
Pierwsze powitanie było:
— Panie sąsiedzie zjedzcie chleb z solą, byle z dobrą wolą.
Wtem zawołał na żonę:
— Moja pójdźcie jeno do nas!
Gdy przyszła, rzecz jej opowiedział w krótko
ści, na co ona się odezwała:
— Ja k się wam panie widzi.
Zawołano teraz córkę, do której tak się ode
zwał ojciec:
— Moja dziewko, jużeście się dosyć u nas ką- dzieli naprzędli, czasby też wyjść na swój chleb; a to Panu dziękuj, że sąsiad nasz, pan Paw eł ofiaruje ci swego parobka. Jakże, zezwalasz na to?
Córka upadła do nóg rodzicom na znak zezwole
nia. Dziewosłęb nasypawszy teraz klejnotów w czapkę, w ysypał je w fartuszek pannie młodej, mówiąc:
— P an Paw eł od swego parobka na ten dar prosi, przyjm waćpanna wdzięcznie, aż się o więcej postara.
Ojciec wtem odpowiedział dziew osłęb ow i:
— Powiedzcie panu Pawłowi, że za trzy nie
dziele będzie wesele. Niech pan młody sprowadzi ze sobą skrzypków, ja też każę cielątko, kurkę jedns- i drugą zabić, nasycić miodu i tak wespół cieszyć się będziemy.
Teraz zmieniły się te obyczaje, zmieniły się na wet co do szczegółowych drobnostek. Teraz najpierw sami młodzi zwykle się porozumią, zanim coś nieco o tem rodzice się dowiedzą. Panna ledwie od ziemi podlizie, a już o zamążpójściu m yśli; to też nierza
dkie są małżeństwa, że on prawie bez wąsów, a ona ledwo kilkanaście lat dopiero liczy. I niedobrze to jest, bo małżeństwo takie niema doświadczenia ży
ciowego, nie umie się z biedą borykać, a przez to życie bywa kwaśne, oj, często bardzo kwaśne.
Dawniej wesele szlacheckie w roku 1683 trwało tydzień, wyszło nań wina beczek 10; w r. 1713 pięć dni, beczek wina 7; w r. 1763 trzy dni, wina beczka 1 ; w r. 1803 24 godzin, wina 100 butelek; zaś dzi
siaj wesele trwa wieczór tylko, wypiją parę butelek wina przy cukrowej kolacyi.
Ze względu na długość wesel, to dziś lepiej, ale świadczyło to o zamożności dawnej szlachty.
Nr 32 »R O L A* J t 507
K R O N I K A .
X )
~\1
> ! i v *
i
• d r * * '
N ajzim niejszy lipiec. R o k 1902 miał najzi
mniejszy maj, rok 1905 najzimniejszy październik, rok 1906 najcieplejszy listopad, a rok 1912 najzimniejszy wrzesień; od r. 1755 t. j. od czasu, od którego mo żna było przeprowadzić porównania w temperaturze, tegoroczny lipiec znów był najzimniejszym, jaki ka
lendarze notowały od 139 lat.
Ks. arcybiskup Sim on proboszczem ko
ścioła N. P . M aryi w K rak o w ie. Starodawna świątynia Maryacka w Krakowie otrzyma nowego proboszcza, ks. Simona, byłego biskupa płockiego, ofiarę prześladowań rządu rozyjskiego. K s. arcybi
skup Simon cieszy się czcią całego narodu, jako je
dna z jasnych postaci wśród polskiego episkopatu, męczennik i ofiara bezprzykładnych prześladowań ze strony carskiego rządu. K iedy rząd moskiewski Hisiłował dokonać zamachu na nasze prawa narodo
we, ks. Simon jako biskup płocki nie zawahał się twardo i energicznie wystąpić przeciw temu. Za ten ały krok pozbawiono ks. Simona biskupstwa i ska
zano na wygnanie. Długie lata przebywał ks. biskup Simon w Rzymie, gdzie otrzymał tytuł arcybiskupa
»in partibus infidelium*. Dzięki zabiegom księcia bi
skupa Sapiehy kapituła krakowska ofiarowała mu wakujące stanowisko archipresbitera przy kościele N. P. Maryi. Rząd rosyjski starał się za wszelką ce
nę przeszkodzić objęciu probostwa krakowskiego przez ks. arcybiskupa Simona. W łaśnie rok dobiega od chwili, gdy rząd carski nawet interweniował w Wiedniu, by rząd wiedeński , odmówił zatwierdze
nia nominacyi ks. arcyb. Simona, obecnie jednak ks.
arcyb. Simon uzyskał zatwierdzenie rządu i obowią zki swoje przy kościele Najśw. Panny Maryi w K ra skowie rozpocznife spełniać już od września.
-nam -z-Preemyśłtt: W K- pcu w wielu okolicach, wezbrane rzeki zniszczyły plony, zalały wsie i przedmieścia; ze wszystkich je dnak miejscowości najwięcej ucierpiał Przemyśl i oko
lice ; mieszkańcy przez parę ostatnich słotnych tygo
dni pozostawali w ciągłej obawie przed nowymi wy
lewami Sanu, który trzykrotnie już wystąpił z brze
gów, wyrządzając znaczne szkody. Obecnie nawie
dziły Przemyśl nowe deszcze i nawałnice. Dn. 2 i 3 sierpnia pttttoł rzęsisty deszcz; ulicami nad Sanem popłynęły wneINstrumienie wody. Przy ulicy Zielo
nej wał ziemi t kamieni usunął się na dwa do stoku góry przyczepiohe domki. Mieszkańców o północy przeprowadzono. Szkarpy usunęły się przy ulicach Szczytowej i wybrzeżu Franciszka Józefa. W oda za
lała liczne ulice. Zalana zostatfa budowa kościoła na Zasaniu; dalej zakład Jes*J<s. Salezyanów,vmłyn paro
wy, gdzie woda wtajj^ięła aż\ do hali maszyn', ma
gazyn prowiantowy i bjjdyhki kolejowe. Kpło stacyi utworzyło się prawdzyWd jeziono; torem pł^nęjfy po
toki wezbranej wodyj W domach, gdzie woda wtar
gnęła do domów, gdzieniegdzie na 1 metr wysoko, schronili się mieszkańcy na strychy, pozostawiając ruchomości w wodzie. Pomocy zagrożonym udzielała straż pożarna z wojskiem. Podobny zalew miał miej
sce i we wsiach okolicznych: Buszkowicach, Pikuli- cach i Przekopowej. Szkody są (olbrzymie.
T rojaczki. Z Trzebini donoszą: Żona funkcyo- naryusza kolejowego p. Ł. w Ciężkowicach, powiła trojaczki. Rodzice niedługo jednak cieszyli się nie-
^wykłem błogosławieństwem, ponieważ trojaczki marły.
Pogryzion y px*zez psa. Przed kilku dniami p. Stadniczenkowej, wdowy po dyrektorze Tow.
Zaliczkowego w Kołom yi, zdarzył s^ę nieszczęśliwy w y
padek, mogący zakończyć się śmiercią dziecka. Oto 3 - letni chłopczyk p. Stadniczenkowej, bawiący się często bez obawy z dużym psem łańcuchowym, roz
drażnił psa do tego stopnia, że ten chwycił dziecko zębami za głowę i zdarł mu skórę z całej prawie cza
szki i z czoła koło oka. Na widok jedynaka, zbroczone
go krwią, p. Stadniczenkowa zemdlała. Obecny przy
padkowo p. S. zwrócił się do bawiącego w sąsie
dnim domu lekarza z żądaniem pomocy. Jakież je dnak było jego zdziwienie, kiedy lekarz ów oświad
czył, iż p. Sadniczenkowa nie znała go wtedy, kiedy mąż chorował, on też obecnie nie potrzebuje również jej znać... Dopiero po jakich dwóch godzinach, kiedy upływ krwi groził jej dziecku śmiercią, wyszukano innych dwu lekarzy, którzy pozszywali rozdartą skó
rę na głowie i czole i zapobiegli nieszczęściu.
Śm ierć w nurtach wody. Dorastająca córka pp. Bystrzyńskich, Łucya, uczenica ostatniej klasy gimnazyum w Petrozawodsku, w Królestwie Pol- skiem, w gronie sióstr i znajomych wybrała się na przejażdżkę łodzią po jeziorze. Sześć osób i(2 męż
czyzn i 4 panny\ siadło do łodzi i popłynęło na zdra
dliwą toń jeziera Ołonieckiego. / j /
~ iJ—Al
I oto, gdy młodzież wracała już, zerwał się wiatr, który wywrócił łódkę, a całe towarzystwo znalazło się w wodzie, której głębokość w tem miejscu w y
nosiła przeszło 20 sążni. Na krzyk tonących pośpie
szyli łódką uczniowie seminaryum, kutecy 5 osób uratowali, szósta zaś, Łucytlp^ystrzyńslta^StUtonęła.
Pomimo usilnych poszukiwań,- ciała jej nie odnale
ziono. ^ t '1
Żal k ro w y \C ie k a w y bardzo, choć smutny w y
padek zdarzył się w majątku Mularzach, w powie
cie święciańskim, gubernii wileńskiej. Niedawno zarzynano tam małe cielę. A czyniono to w tej sa
mej stajni, w której stała matka tego cielęcia. B ie dna krowa, gdy ujrzała powalenie i krew swego dziecka, westchnęła tylko, oczy zaszły jej ł*ami i — padła bez życia na ziemię. A była to krowa zupełnie zdrowa, warta z górą 400 koron. Czy nie jest to wzruszające? Niejedna matka niedobra mo
głaby wziąć przykład od nierozumnego zwierzęcia.
P raw d ziw a a w esoła liistorya. Muzykant wojskowy Dymała złamał rękę i dostaje się do szpi
tala. Po skończonej kuracyi, gdy już może poruszać ręką, pyta go się lekarz sztabowy:
— No, możesz już bębnić?
— Nie, panie doktorze! — odpowiada Dymała.
— No, to musisz jeszcze kilka dni pozostać w szpitalu.
Po tygodniu powtarza lekarz swoje pytanie, a Dymała znów odpowiada, że nie może bębnić.
Wreszcie kończy się ciepliwość lekarza i rozgniewa
ny krzyczy:
— Czemuż u dyabła nie możesz bębnić?
— Bo jestem trębaczem a nie doboszem — od
powiada Dymała.( *
/
I
5°8 » R O L A < Nr 32 P olska ryba. Żydowska gazeta, wychodząca
w Łodzi, w K rólestw io Polskiem, p. t. »Lodzer Tag- blatt», donosi, że w Brzezinach wydano zakaz, za
braniający używania karpi, jako ryb y polskiej. Całe miasto, zapewne sami żydzi, usłuchało i przestrze
gało nakazu jak dziesięciorga przykazań. W ubiegły piątek jednak kilku żydów zauważyło u pomocnika rabina karpia w naczyniu. Żydzi porwali karpia i po
kazywali wszystkim. Zebrał się tłum żydów, który po prostu chciał ukamienować pomocnika rabina.
Tak wielkie było ich oburzenie. — A możeby tak żydzi w Królestw ie, nienawidzący Polaków, zaprze
stali również jeść chleb polski i opuścili ziemię polską?
Zam ordowani robotnicy polscy. W pobli- żo Schafhauzsu, w Szlezwiku północnym, odkryto morderstwo rabunkowe, popełnione przed kilku dnia
mi. W życie znaleziono tam dwóch robotników pol
eskich. Jeden z nich zmarł wskutek zadanych mu ran.
Robotnicy szukali w tej okolicy pracy i nocowali w polu, gdzie ich napadli nieznani sprawcy i ode
brali im małą g‘otówkę pieniężną.
Podatek na kaw alerów. Sejm małego księ
stwa Reuss, w Niemczech, zgodził się swego czasu na projekt rządu zaprowadzenia podatku na nieżo
natych. Podatek ten pobiera rząd już od kwietnia r. b. W kołach interesowanych uprawia się obecnie agitacyę za zniesieniem tego prawa wyjątkowego.
Pewien majętny kawaler, który miastu stołecznemu R euss zapisał w testamencie 50.000 marek, obecnie odwołał zapis. W ielu nieżonatych opuszcza księstwo i osiedla się gdzieindziej, aby nie opłacać tego po
datku.
„ S tr a c h * w gó rach styryjsk ich . Od kilku tygodni na ludność styryjską, w okolicy Stubalpu, padł strach. Codziennie znajdują na polanach roz
szarpane owce i krowy. W ciągu ubiegłego miesią
ca zginęło w ten sposób kilkaset sztuk bydła. L u dność, która mimo wielkich starań nie zdołała wpaść na żaden ślad niszczyciela ich dobytku, zaczęła mó
wić głośno, że w gó ry zakradł się jakow yś strach i drżała z obawy o losy dobytku, który jej jeszcze pozostał. Zdołano jej jednak wytłómaczyć, że o żadnym >strachu« niem * mowy, tylko że bydło pada ofiarą jakiegoś drapieżnego zwierza. Zaczęto go szukać, ale nadaremnie. Wreszcie zdołano zna- leść ślady całej grom ady wilków, która" widocznie skądś w tamte strony przybyła. Zarządzono więc ol
brzymie polowanie. 0 godzinie 3 rano ruszyło na łow y na »stracha« 500 ludzi. I — nikt nie natrafił na ową gromadę wików. »Strach« zdołał się ukryć.
Pod gruzami domów. W miescowości Lo- wote, na Węgrzech, wskutek długotrwałych i nader silnych deszczów nastąpiło obsuwanie się ziemi pod ulicami i drogami. Dotychczas zawaliło się 60 do
mów, a 160 grozi ten sam los. Katastrofa nastąpiła tak nagle, że wiele osób nie zdążyło się usunąć i ponio
sło śmierć pod gruzami zawalonych domów.
Ś m ie rć m atk i i p ięcio rga dzieci od pio
runa. Z Budapesztu donoszą: W e wsi Bardo pod
czas silnej burzy, uderzył piorun w dom wieśniaka Nory. W szyscy znajdujący się w domu, a więc żona Norego i pięcioro dzieci zginęło od pioruna. Nory jest w Ameryce, dokąd wywędrował za chlebem.
Odezwa. W dniu 4 lipca 1907 r. wybuchł w gminie Kisielów , Śląsk austr., wielki pożar. Mię
dzy 26 budynkami, które do szczętu spłonęły, padł także ofiarą i starodawny, bo w roku 1706 wybudo
wany drewniany kościółek. B y ł wprawdzie ubezpie
czony, ale otrzymane wynagrodzenie nie wystarcza na budowę nowego kościoła. Jesteśm y w gminie już szósty rok bez domu Bożego, co nas niezmiernie
boli. O własnych siłach nie możemy niestety zabrać się do budowy kościoła. Prócz szczupłych dochodów z rolnictwa nie mamy innych zarobków. K atolicy kisielowscy pukają zatem z ufnością do szlachetnych serc i proszą jak najuprzejmiej o łaskawe poparcie koło odbudowania nowego kościółka. Nie odrzucaj
cie nas drodzy bracia Polacy, znani szeroko ze swej ofiarności i gdzie tylko się nadarzy jaka sposobność, raczcie wybrać coś na nasz nowy kościół.
Cokolwiek drodzy chrześcijanie na dom Boży wydaci&,,'nigdzie tego nie poznacie, a Wszechmocny Wam l j stokrotnie nagrodzi; choćby najmniejszy datek od W as z największą wdzięcznością będzie przyjęty. Plany budowy mamy już wygotowane i z przyszłą wiosną chcemy budowę w Imię Boże rozpocząć. Komitet kościelny w Kisielowie, p. Ogro
dzona, Śląsk austryacki. K arol Slw iertnia,
przewodniczący.
Sam obójstwo za pomocą dwóch rew ol
w erów popełnił młody urzędnik namiestnictwa Lehuer we własnem biurze. Przyłożył do głow y dwa rewolwery, pociągnął równocześnie za cyngle u obu i wpakowawszy sobie w głow ę dwie kule, padł tru
pem. Przyczyną samobójstwa była choroba nerwowa.
L e w w e w si. W e wsi Róblingen, koło Halle, pojawił się niedawno lew, co wywołało w całej wsi olbrzymi popłoch. K obiety i dzieci uciekały z prze
rażeniem na widok lwa, który przez godzinę blisko uganiał po wsi.
Nareszcie kilku odważniejszych mężczyzn oto
czyło lwa i zapędziło go do stodoły, gdzie go zam
knięto. D yrektor ogrodu zoologicznego z Halle, któ
rego przywołano, stwierdził, że to nie lew zwyczaj
ny, ale puma amerykańska. Skąd się wziął we wsi, z której menażeryi uciekł, nie zdołano stwierdzić.
Narazie umieszczono go w zoologicznym ogrodzie w Halle.
Kto je czosnek, długo żyje. Chorwacki le karz, D r Gundrum, udowadnia, że Bułgarzy dlatego żyją długo, gdyż zjadają dużo czosnku. Jest to u nich poniekąd narodowa przyprawa wszelkich potraw.
»Czesznakowa czorba«, to jest zupa czosnokowa, sta
nowi najczęściej używaną potrawę w całej Bułgaryi.
Po dłuższych wywodach Dr Gundrum dochodzi do przekonania, że Bu łgarzy zawdzięczają długie swoje życie nie czemu innemu, tylko spożywaniu czosnku w wielkiej ilości, że więc czosnek jest środkiem do przedłużenia ludzkiego życia; z powodu swoich che
micznych właściwości działa on oczyszczająco na cały przewód pokarmowy i ochroni go od chorób.
Jest to sprawa bardzo ważna, bo gdy człowiek cią
gle dobrze trawi, to oczywiście jest zdrowy i może żyć długo. Czosnek b ył już znany w bardzo dawnych czasach. Izraelici jadali go w Egipcie, a Egipcyanie uważali go za wielki przysmak. Do dziś dnia i u nas czosnek uważany jest za środek leczniczy.
t