• Nie Znaleziono Wyników

Rola. R. 7, nr 24 (1913)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola. R. 7, nr 24 (1913)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

D n ia 1 5 c z e r w c a 11)18.

TYGODNIK OBRAZKOWY NA NIEDZIELĘ KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

IgSgłiSiKgiiamtakł.^

—S5»

S Y N D Y K A T

K R A K 6 W ,

P lac Szcze p ań sk i 1. 6.

N a s i n n a * k o n i c z y n , t r a w , buraków , roślin strączko-

ndolullct

• w ych i w arzyw n ych o gw arantow anej czysto­

ści i sile kiełkow ania.

Nawozy

* toma8y na’ »u P®*fo*faty> saletra ch ilijska, sól pno azotowe.

potasow a, kainit k r a j o w y i stassf uroki, wa- M a fi7v n v rn lniP7 P

w y*%czna

reprezen tacya na Gali- m u O Ł JH j I UIIMuŁu • Cy ę w szechśw iatow o znanych siew-

ników „ W e s t f a l i a 11. (1 2 0)

fłili, broi;, Mpilorj, miki. walce ele. ete.

R O L N I C Z Y l w ó w ,

» » V ■ W f c ■ uli K o ściu szk i 1. 14.

Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o sia r k i, Ż n i­

w ia r k i, W ią z a łk i, G r a b ia r k i, P rz o tr z ą sa cz e .

Wielki zapas części zapasow ych.

Własne warsztaty reparacyjne.

N a c z y n i a i przyb ory m le c z a r s k ie . Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.

Węgiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.

K O K S o s t r a w s k l i g ó r n o ś lą s k i.

Towarzystwo

tkaczy

Płótna czysto lniane

różnej sz ero k o ści, chusteczki, ręczniki, o b ru sy, s e r­

w ety i t. d. p o le ca taniej niż w szęd zie (iq4)

Towarzystwo tkaczy

obok KrosnaKorczyna

Kto chce ubezpieczyć

w sposó b najbardziej odpow iedni mienie sw o je od p o ­ ż a r u , pioruna e k s p l o z y i i t. p., od k r a d z i e ż y i r a ­ bunku. — ziem iopłody od g r a d o b i c i a , — kto chce uzyskać podstaw ę k r e d y tu , kto pragnie zapew nić sobie lub innej osobie kapitał na starość lub rentę dożywotnią, zapewnić rodzinie byt w razie sw ej śm ierci, dzieci w y ­ posażyć, zapew nić im w ychow anie i w ykształcenie i t. p.

n i e c h z w r ó c i s i ę o inform acyę do któregokolw iek za­

stępstwa najstarszej i najw iększej instytucyi asekura­

cyjnej polskiej (11 3)

Towarzystwa wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie.

Informacyi ud zielają: D yrekcya T ow arzystw a w K rakowie, R eprezentacye w e Lw ow ie, Czerniow cach i Bernie mor.

Sekcye w R zeszow ie, Przem yślu, T arnopolu i Stan isław o­

w ie, oraz około 2.000 agencyj Towarzystwa w różnych m iejscow ościach G alicyi, Bukow iny, Śląska i M oraw .

Za 6 Kor. beczułkę 5 kg. znakomitej

l » « r y * Ł d l a E y m a j o w e j , , B R."

Za 4 Kor. skrzynkę 150 sztuk

k r w a m M r j f l i marki „B. R." duże Nr 4

w ysvła za p o b ra n ie m :

F a b r y c z n y sk ła d se ró w ’: B r a c i R o l n i c k i c H , K r a k ó w ,

W i e l o p o l e 7 2 4. (139)

C e n n ik ró żn ych seró w d a rm o i op łatn ie.

NOWOŚĆ! M aszynka do szybkieyo klepania kos! NOWOŚĆ!

Rob ła d n e g o tru du w y k le p ie nii} k n id n k osę w k ilk u m in u ­ tach . — P rz y k le p a n ie n ie m o ż liw o .

1 s z t . K 3 - 3 0 6 s z t . K 1 6 ' - 1 2 s z t . K 3 0 ’- 1 Przy ząutAwlenlu l

uli)il?.0 z g

SR E B R N O vv«

c m : 61 .6 6 k o r: 1 '6 0 1 (50

lub 2 nztnk upra

>ry i dotyczyć 80 -STALOWE KOSI

*y«tkie z tfwarauc 7 1 7 6 1 -7 0 1 - 8 0

się nndn»ła<S ple*

i. na porto.

KORONNE ~ y4-

8 t 8 6 91 1 -9 0 2 1 0 2 8 0 S K E B R N 0 -S T A 1 0 W E SIERPY ZĄBKOW ANE:

11 szt. GS hal. 6 szt. K. 3-60 | 18 szt. K.G.60 | 50 szt. K. 25'- |

Hej C zytelniku! m łody czy stary, Kiedy zamawiasz jakie towary, Których ogłoszeń widzisz tu wiele, Napisz dó firm y zupełnie śmiele.

Żeś o nich w „Roli“ naszej wyczytał I żeś się „Roli o adres pytał.

NA PROBE "'yiylam nnmfpuji)cy garnitur i .płaconą pociła: I koroną k o i| dowol.lt , . p długa, 1 masiynką izybkoklcplącą, I dobry bruilk I I moriclek do koty. W y- 4 H RU H 0 » y |k a t y lk o z a m lirr .k i) lu b u .id e ło n lu m p l o n l f d a y « » 6 r j. (145)

C en trala fa b ryk |sreb rn o -sta l. kos koronnych

JULIUSZ FEKETE, WIEDEŃ-54., Dwór Roberta 21.

S p e c y n lm - j e o t i l k u a k o o y N r t» . w y n y ła m k a M e tn u la r ta r in u .

Z a zmianę adresu należy się 40 halerzy.

1 — Politechniczny Instytut Frankenhausen (N iem cy) |

(K Y F F H ).

O g ó ln a i rolnicza b u d o w a ma-1 szyn. Elektrotechnika, budownictwo.|

K aw aler

p osiadający 8 m ordów gruntu, po­

szukuje, w celu o łe n ie n ia się, dziewczyny w w ieku 25 do 2i) la t

* posagiem 16 tysięcy k o ro n . — /.g ło sze n ia J a n B a n a ś, P u ła n k i, p. F ry s z ta k . (1 51 )

(2)

Galicyjski Bank Ziemski

Stow arzyszenie zarejestrowane z ograniczoną poręką w Łańcucie.

1) Nabywa m ajątki ziemskie i gospodarstwa włościańskie celem odsprzeda­

wania ich członkom Stowarzyszenia w całości lub częściami.

2) Ułatwia członkom swoim parcelacyę i sprzedaż majątków ziemskich.

3) Reguluje m ajątkowe stosunki członków i dostarcza kredytu na kupno gruntów.

4) Przyjmuje wkładki oszczędności i na rachunek bieżący począwszy od 50 koron i opłaca od złożonych pieniędzy 5°/Q z półrocznem oprocentowaniem.

Od kapitałów złożonych na czas dłuższy jako stałe lokacye opłaca Bank procent wyższy aniżeli 5 od sta, a to sto so w n ie. do umowy z Dyrekcyą. Treść umowy zostaje zanotowaną w książeczce jako zastrzeżenie.

VVkładki do 100 koron wypłaca Bank bez wypowiedzenia, przy wkładkach zaś wyższych zastrzega sobie prawo żądania poprzedniego wypowiedzenia.

Od wkładek opłaca Bank podatek rentow y z własnych funduszów, a dla zaoszczędzenia opłaty pocztowej zamiejscowym dostarcza się czeków pocztowej Kasy oszczędności.

Zarazem podaje się do wiadomości, że działalność Banku ograniczona jest do interesów opartych wyłącznie na własności ziemskiej.

W kładki oszczędności przyjmuje Bank i wydaje książeczki wkładkowe nie- tylko w biurach w Łańcucie, ale również w Filii swojej we Lwowie przy ulicy

Pańskiej 1. 17, I. p. (II2) A

P iln a .

M a t k a : D u żo z ro b iła ś o d w c z o ra j?

C ó r k a : O , m am usiu, ja ju ż d ru g ą p o ń c z o ­ ch ę k o ń czę.

— D o p ra w d y ? p o k a in o pierw szą.

— K ie d y ja , m am usiu o d d ru g iej zaczęłam ,

P r z e w id u ją c y czło w ie k .

— W s z y stk o mi się zd aje, te tw o ja żo n a p o tw o jej śm ierci, p o w tó rn ie za mąż w yjdzie?

— D ąj B oże! P rz y n a jm n ie j je d e n im ie rć m o ją o p ła k iw a ć będzie.

D la k o g o k o le je ?

N a u c z y c i e l w sz k o le : D la ja k ie j w arstw y sp o łe czn ej w ynalezienie kolei, żelaznych ma n ajw ięk sze z n a c z e n ie ?

U c z e ń : D la u rz ę d n ik ó w k o lejo w y ch .

Roczniki „Roli U z i wierające -po kilka ciekawych pO' wieści i bardzo wiele pięknych legend, humoresek, powiastek, obrazków i t. p.

są jeszcze do nabycia, a m ian o w icie:

piękne o p r a w n e r o c z n i k i z 010 r. po 4 K.; zaś z 1012 r.

nieopraw ne po 3 K.; pięknie opraw ne po 4 K.; pięknie oprawne na lepszym papierze po 6 K ; nadto pięknie opraw ne p ółroczn iki

R oli z drugiego półrocza 1 9 1 1 r., za-' wierające dwie całe bardzo piękne p o ' wieści p. t. „Rozbójnicze gniazdo"

i „R u b in w ezyrsk i" po 2 Kor. 50 hal.

O prócz tego m am y jeszcze O k ła d k i

do R oli na rok 1913 p r a k t y c z n e i eleganckie po 50 halerzy.

N

i

|I

imii

ciaikia irtdła takupaa.

T a n ie pierze.

tirt, riflbrt, tkohaaa 1 kg. 2 K.; lepsze 2 K. 40 h.; fttlMiłe plarwue) Jakaicl 2 K 80 h.

biała 4 K.; białe pucbowata 5 kor. 10 b.;

•»||. Jakości, ijltźnoblałe, ikubaot 6 40 1 8 k.;

M ary puch 1 kg. 6 k .—7 kor.: del. biały;

10 kor.; najlepszy pach pitulawy 12 kor. Przy odbiorze 5 kg. apłatala.

G o t o w e p i e r z y n y

z gęstego, czerw., btękitn., białego lub żółtego nankinu I aitaka 180 cm.

długa, 120 cm. szeroka, nam i dwaiaa padaaikaml, każda długoSci 80cm.

a szer. 60 cm. napełnione świeżem, szarem, bardzo trwałem, pacbawalaa piartam 16 K., pMpuckam 20 K., pacha* 24 K. — Pa|adyacia aitaki 10 K., 12 K., 14 K, 16 K; poduaikl 3 K, 3’50 K, 4 K, sztuki 200 cm. długie, 140 cm. sze rokie 13 i , 14 70 K, 17 80 K, 21 K; peduaikl 90 cm. długie, 70 cm. szer.

4-30 K, 5-20 K, 5-70 K. radplari»a» z mocnego, kratkowanego gradła 180 cm. długie, 116 cm szer. 1280 K, 1480K. Rozsyłka za pobraniem poczt, od 12 K. opłatnle. Zamiana lub zw rot za o płatą dozwolony. Zn ni«od- powiedniu pieuiądzo napowrót. Wfciatpalacy eaaalk dama i apłalaia. (306)

S. RKNISOH w DK8CUENITZ Nr. 834, BOhmen.

P a ry la ta s Owoce, jarzy n y etc.

m o ż n a ta k ż e w z im ie św ie ż e s p o ż y w a ć p r z y p o m o c y : UJ P P |f 1 -słojów na konserwy i I l L u f t f l -aparatu do ste ry ­

lizo w a n ia .

C e n n y m i są też o n e p o d c z a s b icia św iń , d ro b iu w do- m u , g d y ż k o n se rw y W e c k a p o z o sta ją przez la ta c a łe

w sta n ie iw ie iy m . Żądajcie darmo ilustr. cennika

J. W e c k a G . m . b . H . Główny s k ła d :

Carl. Muller, M.-Schonberg N.57

(M o ra w y ). (347)

G łó w n e zastępstwo „Aparatu Wecka" na G alicyę zach.:

W. Halski, Kraków, Sukiennice 21— 22

i ui. Szew ska 23.

(3)

TYGODNIK OBRAZKOWY NIEPOLITYCZNY KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

P rzedpłata:

R ocznie w A u stryi 4 k oron y, półrocznie 2 k o r o n y ; — do N iem iec 5 m a re k ; — do F ra n cy i 7 fra n k ó w ; — do A m eryk i 2 d o la ry . — O głoszenia po 3o h alerzy za w iersz jednoszpaltow y. — N um er pojedynczy 10 h a le rz y ; d o .n a b y c ia w księ garn iach i na w iększych dw orcach k o lejo w ych . — A d res na listy do R ed ak cyi i A d m in is tra c y i:

K raków , uli,ca

Ś w .

T o ­ m asza L . 32.

L istó w n ieop łacon ych nie p rzyjm u je się. G odzin y red ak cyjn e codzićnnie od godz. 3 do 6. T e le fo n nr. 2 3 4 6 .

go wpuścił do swojego kraju. A le ów rycerz odpo­

wiedział: Jestem żołnierzem i obyw atelem kraju, za honor w ielki sobie poczytuję i obowiązek, że bronię kraju od nieprzyjaciela i zaboru mojej drogiej ojczy­

zny. I za nic na świecie nie sprzedam swojej g odno­

ści obyw atela żołnierza.

N ieprzyjaciel zobaczył, że to nie przelew ki, że to jest praw dziw y rycerz - obyw atel, odstąpił więc od swych podłych zamiarów.

A u nas czyż wielu jest podobnych do owego żołnierza? W szak m yślałby kto może, że taki k an d y ­ dat na wójta, g d y funduje, to kom u łaskę jaką robi ? Nie! on ani łaski ani dobroci nikom u nie czyni, lecz ma on z góry obm yślone plany, on wie, że choć k il­

kadziesiąt koron na pijaństw o wyda, to sobie to sto­

krotnie potem odbierze.

Człowiek, przez ogół w ybrany na służbę dla ludu i społeczeństwa, powinien być ze wszystkich ludzi tej okolicy najrzetelniejszy, najuczciwszy i naj­

mądrzejszy, a nie czynić siebie wielmożnym, nieprzy­

stępnym dla każdego. T ylko ludzi praw ych, trzeźwych i rozum nych, kochających społeczeństwo i pragnących jego dobra, powinno się w ybierać na urzędy wójtów, radnych, członków kom itetu kościelnego i na inne urzędy. Ludzie ci powinni szczerze kochać społeczeń­

stwo, a stronić od wódki i piwa.

N iestety, u nas o tem wszystkiem najczęściej się zapomina. Nad szanowaniem swej godności oso­

bistej g ó rują niskie am bicyjki, 1 hęć błyszczenia i w y­

wyższania się nad swe otoczenie. W iadom o, że są już u nas m iejscowości, w których nazw anie kogoś gospodarzem , uważane byw a za ujmę, żądają tytułu

»pan«. Śmieszne to, ale tak jest. Śmieszne, boć »pa- nem« może być każdy, ale gospodarzem przeciwnie.

Zamiast pielęgnow ać więc dziecinne ambicyjki, troszczm y się o swą godność osobistą a znajdziemy wsżędzie mir i poważanie. Z fałszywej bowiem am- bicyi ludzie rozsądni się śm ieją, godność zaś osobi­

stą każdy rozsądny człowiek naw et u najbiedniej­

szego ocenić potrafi.

G o d n o ść osobista.

N iektórzy ludzie tłom aczą sobie, że obywa- /ałljŁw / * telem jest tylko ten człowiek, co ma duży obszar gru n tu i dużo pieniędzy. T ak mo

^ g ą mówić tylko ludzie starego typu, sta- rego ducha. Nowe p rztk o n a n ia głoszą, że każdy człow iek jest obyw atelem , a więc bogaty, bie­

dny, ksiądz, chłop, parobek, lub naw et pastuch, cho­

dzący za gęsiam i i trzo d ą, jeżeli jest uczciwy i żyje z tą myślą, że trzeba pracow ać dla dobra społeczeń­

stw a i czyny jego o tem św iadczą, jest obywatelem i ma równe praw a przed Bogiem i ludźmi.

Dużo m am y jeszcze ludzi, nie rozumiejących, jak ie na każdym z nich ciążą obowiązki względem swego kraju i w spółbraci, z tego niezrozum ienia obo­

wiązku w ynikają w ielkie stra ty dla naszego narodu.

W eźm y tak ie przykłady, jak w ybory wójtów lub innych »dygm tarzy« za wódkę i piwo. Nie patrzy się w tedy, kto byłby odpow iedniejszy na tak i urząd, ani też całkiem się nie uważa, czy jest rzetelny, czy uczciwy, czy dba o swoich braci, na to zupełnie się nie patrzy. Oczy wielu są zwrócone na to, czy dużo będzie fundow ał. Staw ia więc taki k an dydat wódki, piwa i zaczyna się w ten sposób ag itacya przedw y­

borcza. W iększy krzykacz wypija zw ykle więcej, mniejszy — mniej, byw a dużo takich, co tylko do­

stają po jednej szklance piwa, i z tego są zadow ole­

ni. T aki człowiek zaprzedaje za szklarikę piwa swoją godność człowieka, obyw atela kraju, swój honor P o ­ laka, szlachetność charakteru, ale nie tylko zaprze daje się sam, ale zaprzedaje całą gminę.

D latego też należy dążyć do czynu nad uśw ia­

domieniem ludu, i do walki z tym i, co plam ią honor społeczeństw a! Bądźmy, jak ów rycerz z opow iada­

nia. N ieprzyjaciel przeciw niem u w ysyłał pułk za p u ł­

kiem, ale on z każdej potyczki wychodził Zwycięzcą.

W ięc nieprzyjaciel chw ycił się przekupstw a, obiecał,

że mu da dużo pieniędzy, ziemi, pałaców, aby tylko

(4)

37 ® »R O L A * Nr 24

(O p o w ia d a n ie p o r u c z n ik a z r. 1863).

32. Z E B R A N IE W P IW N IC Y .

M oje p o sta n o w ie n ie . — W ciem ni p o d ziem n ej. — S tarzy i n o w i zna- jo m i. — P ro je k t zam achu n a n a m ie stn ik a .

Nazajutrz o wskazanej mi przez Zezowatego g o ­ dzinie, ruszyłem na K rakow skie Przedm ieście do kupca K ijasa. B yłem już teraz zdecydow any na wszystko, naw et na wzięcie udziału w zamachu na w ielkorządcę hrabiego B erga. Chciałem tylko jeden postaw ić w arunek, że po dokonaniu teg o zamachu, jeżeli mię niejschwycą, będę m ógł wrócić do obozu, rzucić na zawsze W arszaw ę, jej ulice pełne zasadzek, jej zam achy i skrytobójstw a. Nosiłem się z m yślą jeszcze niejasną, niew yraźną, m glisto rysującą się w mej. wyobraźni, w ydobycia Józefiny z rą k k ap ita­

na R o tk irc h a i ucieczki z nią w nasze g ó ry i bory...

Szczęśliwie przedostałem się na owo miejsce, gdzie znajdow ał się sklep kupca Kijasa. Przez drzwi szklanne wchodziło się do izby na pół ciemnej, skle­

pionej, przesiąkłej zapachem wina i korzeni, pełnej pajęczyn odwiecznych. W sklepie było paru k u p u ­ jących. J a k iś ob d arty chłopak, z czupryną rozczo­

chraną, piskliw ym głosem dom agał się pieprzu za trzy grosze i jakaś służąca płaciła m iedziakam i za funt cukru i zalecała się do subjekta, k tó ry wolno zawijał cukier i coś półgłosem szeptał do dziew­

czyny.

W szedłem i zbliżywszy się do drugiego subje­

kta, k tó ry w łaśnie podaw ał rozczochranem u chłopa­

kowi tu tk ę z pieprzem , z a p y ta łe m :

— Czy są ostrygi?

S ubjekt spojrzał na mnie bacznie, zm ierzył mię od stóp do głow y i widocznie przegląd ten w ypadł na m ą korzyść, bo uśm iechnął się i rzekł:

— Są. F ranek, zaprow adź pana.

Z poza lady, w ysunął się m ały chłopiec, m ru ­ g n ą ł na mnie oczami i rzekł:

— Proszę pana.

W eszliśm y do drugiej izby, praw ie zupełnie ciemnej, za sklepem , zastawionej kilku stołam i. Na ścianach czarnych i okopconych, przy bladym b la­

sku, przeciskającym się przez okno zakopcone i w y­

chodzące widocznie na ciemny dziedziniec, wisiało kilk a w czarnych ram ach sztychów, przedstaw iają­

cych g en erała Kościuszkę, ubranego w sukm anę, jak na czele powstańców , uzbrojonych w kosy i widły, rzuca się na arm aty rosyjskie. Z tej izby w ydosta­

łem się na wąski korytarz. Tu F ran ek otw orzył umieszczone w ścianie drzw i, ukazały się schody karkołom ne i po tych schodach w prow adził mię do piwnicy. B yła ona dość obszerna i tak przepełniona dym em tytuniow ym , a słabo oświecona paru nędzne- mi świeczkami, że z początku oprócz m ętnych cieniów różnych postaci i zmieszanych głosów nic rozpoznać nie m ogłem. Pow oli jednak spostrzegłem około p ro ­ stego, drew nianego stołu siedm iu czy ośmiu m ło­

dych ludzi, mieszczących się na stołkach, ław ach, a naw et na przew róconych do gó ry dnem beczkach.

Piw nica była mocno sklepiona. Silna woń wina prze­

p ełniała sobą to miejsce tajemniczej schadzki. Na stole widać było kieliszki i butelki na pół w ypró­

żnione, bułki i ser.

G dym wszedł, F ran ek zaraz zam knął za mną drzwi, a ja zatrzym ałem się na progu. Zaraz też, gdzieś z głębi w ysunęły się ku mnie dwie postacie, które, przy nagle pow stałem milczeniu, zbliżyły się

do mnie. W jednej z nich poznałem Zezowatego.

W y ciąg n ął do mnie rękę i rzekł:

— W itam cię, obywatelu.

I zwracając się do zebranych, dodał:

— Porucznik W alery.

Zaraz też rozległ się tuż nad mojem uchem pi­

skliwy głos K aro la L asko n o g ieg o :

— N iew ypow iedziana radość ogarnia serce mo­

je, że widzę tutaj pana porucznika. Pozwól, o naj­

dzielniejszy z moich zwierzchników, ż ę ci dłoń, zna- leżytem oczywiście uszanowaniem, uścisnę.

Ledwie miałem czas podać mu rękę, g d y skądś, z głębi ciemności, w ysunęła się najprzód rozczochra­

na głow a, a potem cała olbrzym ia postać B urczy­

muchy. Szedł ciężko, p o trącał ław y i beczki i m ru ­ czał coś pod nosem, jak niedźwiedź. Po tw arzy jego mocno ciemnej, po błyszczących groźnie oczach, po­

znałem, że obficie uraczył się zawartością kilkunastu butelek, sterczących i leżących na stole. Przyszedł do mnie, w yprostow ał się, o ile mu pozw alały o d ­ m aw iające posłuszeństw a nogi, przyłożył rękę po wojskowemu do czoła i rzekł swym głębokim , c h ra ­ pliw ym basem :

— W edle rozkazania pana porucznika.

Tymczasem z poza sto łu w ysuw ały się inne po­

stacie i zbliżały się do mnie, wym aw iając głośno z ukłonam i swe imiona i przezwiska, gdyż, jak mię objaśniał później W ładysław Zezowaty, przyjętym zwyczajem w pow staniu, praw dziw e swoje nazwiska ukryw ano. Zjawił się najprzód przedem ną pan na­

czelnik m iasta, Ludw ik O kularnik, *) jasny blondyn z bujną, kędzierzaw ą czupryną, z energicznym w y ­ razem tw arzy i oczami zakrytem i ciemnemi o k ulara­

mi. P otem stanęło przedem ną dwóch m łodych ludzi, k tórzy mi się przedstaw ili jako dwaj bracia: F eliks i D om inik, zwani »Kraskam i«, dlaczego? nie wiem, W reszcie ostatni zbliżył się do mnie mały, niski, nieco g arb aty , z w ielką głow ą, pan R yszard Wnę- trzecki.

To byli wszyscy. Zaproszono mię do stołu, na­

lano mi kieliszek m ocnego wina i Ludw ik O kular nik, zwracając się do mnie, ta k przem ów ił:

— Spóźniłeś się obyw atelu i dlatego nie wiesz, 0 czem tu mówiliśmy. Muszę więc objaśnić cię po krótce o tem , cośmy uradzili. Idzie o sprzątnięcie z tego św iata nam iestnika hrabiego B erga. Je st on zanadto szkodliwy dla naszej spraw y i R ząd Naro dowy postanow ił tę przeszkodę i to niebezpieczeń­

stwo usunąć. Sam zamach ma być w ten sposób do­

konany. Ty obyw atelu poruczniku, jak o doskonały strzelec, dasz ognia z dubeltów ki, k tó rą otrzymasz, a k tó rą nabić trzeba siekańcami. Obecny tu obyw a­

tel Burczymucha, K arol L askonogi i R yszard W nę- trzecki rzucą bom by O rsiniego, a obyw atele Feliks 1 Dom inik rzucą butelki napełnione fosforem... Sie- kańce z dubeltów ki z pewnej wysokości wyrzucone, spadną na głow ę nam iestnika z taką siłą, z jaką w ylecą z dubeltów ki, butelki napełnione rozbiją się.

a płyn fosforyczny rozleje się po całym powozie i niew ątpliw ie wyw oła pożar, g ran a ty pękną i ro- zęrw ą wszystko na sztuki, na drzazgi...

Nie podobało mi się to nadzwyczajnie, .że za­

decydow ano tu o mnie bezem nie, że nie spytaw szy się, wyznaczano mi rolę w tym zamachu. Sam zamach, przyznaję się, nie budził już we mnie od ra­

zy. Nie nosił on cechy skrytobójstw a, tajnego pod­

kradania się pod ofiarę i pchnięcia jej nożem z nie- nacka z tyłu. Owszem uważałem sam za konieczne usunięcie tak niebezpiecznej osobistości, jak ą był w ielkorządca B erg a w swoim stanie ducha i serca,

*) P ra w d ziw e nazw isk o h y ło L u d w ik L em b k e.

(5)

Nr 24 . R O L A . 37 i

w nadzwyczajnem rozgoryczeniu i sm utku, jaki mię ogarnął, uważałem ten zamach za szczęśliwe zakoń­

czenie m ego posępnego życia. Ale pow tarzam , nie- podobało mi się rozporządzenie m ną, w ygłaszane przez pana O kularnika. R zekłem w ięc:

— Nie mam nic przeciw tem d, by wziąć udział w zamachu... wszystko mi ostatecznie jedno, czy tak czy inaczej zginę, bo nie przypuszczam, byśm y w y­

szli z tego cało...

— O to właśnie idzie, przerw ał mi Ludw ik O kularnik, żebyście wyszli cało. Rzecz polega g łó ­ wnie na tem, skąd dokonać zamachu. Na tym pun­

kcie stanęły n arady nasze; zdania też były różne.

W szelako muszę cię, obyw atelu poruczniku, w przó­

dy objaśnić o szczegółach, których nie znasz, a k tó ­ re są niezbędne dla powzięcia w kw estyi miejsca ostatecznej decyzyi. Otóż trzeba ci wiedzieć, że n a ­ m iestnik codziennie, jeżeli jest pog o d a, jeździ do szpitala wojskowego, skąd wraca koło godziny trz e ­ ciej po południu, przez ulicę Nowy Św iat i K ra k o w ­ skie Przedm ieście. Zamach zatem musi być dokona­

ny na jednej z tych ulic. Nowy Św iat nie przedsta­

wia ani jednego miejsca, ani jednego dom u odpo­

w iedniego. Należy bowiem dodać, że postanowiliśm y, iż strzały i bom by rzucone będą z okien którego z dom ów ; tak będzie bezpieczniej dla nas, a śmierć nam iestnika pewniejsza; Otóż tedy pozostaje tylko K rakow skie Przedm ieście. Zdaniem mojem i wielu tu obecnych, najlepiej by było dokonać zamachu z domu, w którym w tej chwili się znajdujem y i to pyszne wino spijamy... U lica w tem miejscu jest w ą­

ska, ciasna i nic łatw iejszego, jak paru najętem i do rożkami lub wozami zagrodzić drogę pędzącemu n a ­ m iestnikowi, zatrzym ać go choćby na kilka m inut, nim jego zbrojny Orszak przeszkodę usunie. W te d y twoje pew ne oko strzał spokojnie w ym ierzy, g ra ­ n aty runą i... Zamach udać się może, uda się bez­

w arunkowo. Ale, niestety! jest tu m ałe, lecz bardzo ważne »ale«. W domu tym mieści się biuro policyi miejskiej, ciągle kręcą się policyanci, m ają oko na wszystko. Na pierwszem piętrze, skąd najlepiej b y ­ łoby dokonać zamachu, m ieszka sam naczelnik o k rę ­ gu policyi. Oczywiście on nie odda nam p a ru okien, z których m oglibyśm y strzelać i rzucać granaty...

Dowcip ten, niekoniecznie dowcipny, przyjęty został śmiechem, wśród któ reg o dom inow ał dyszkan­

tow y głosik Laskonogiego. Burczym ucha za to s ie ­ dział gdzieś w ciemnym kącie i m ruczał i od czasu do czasu daw ał się słyszeć jego ponury bas i w ykrzyknik:

— M opanku! K roć sto tysięcy, bodaj to wszy­

scy dyabli wzięli!...

O co się g niew ał mój Burczym ucha, nie w ie­

działem ani w tedy, ani nigdy później dowiedzieć się nie m ogłem. Tymczasem O kularnik mówił d a le j:

— Na drugiem piętrze m ieszka pom ocnik pana naczelnika, różna służba, urzędnicy, jednem słowem, do dom u tego dostać się niepodobna i z najw ygo­

dniejszego p u nktu dla zamachu zrezygnow ać m usi­

my. Cóż więc robić? Czy wyrzec się projektu tak zbaw iennego dla naszej spraw y ?

Zatrzym ał się, pociągnął kłąb dym u z cygara, w ypił duszkiem kieliszek wina i tak dalej ciągnął:

— Jeden z członków naszej organizacyi poddał projekt, ażeby na K rakow skiem Przedm ieściu urzą­

dzić minę, k tó ra b y przejeżdżającego nam iestnika w y­

sadziła w powietrze. M yśl wcale niezła; cóż kiedy także niew ykonalna, a przynajm niej niesłychane przedstaw iająca trudności. — W szak na ulicy, pod okiem policyi, kopać nie można. Z tem wszystkiem projektu tego nie porzuciłem . Przyszło mi na myśl, że m ożnaby tak ą minę urządzić w którym z istnie­

jących kanałów ulicznych.

R zekłszy to, w ydobył z teki, k tó ra przy nim leżała, niew ielki arkusik błękitnego papieru, na k tó ­ rym narysow any b y ł przekrój jakiegoś kanału. — W szyscy rzucili się do oglądania, jeden tylko B u r­

czymucha siedział gdzieś w cieniu i m ruczał:

— Bodaj to siarczyste pioruny b i ły ! W idocznie b y ł mocno pijany.

Tym czasem Ludw ik O kularnik objaśniał k o le ­ gom zawiłości rysunku, któ reg o większość tych lu­

dzi niew ykształconych nie bardzo rozum iała. Co do mnie, nie oglądałem go wcale. 'S iedziałem z oboję­

tnością na śm ierć skazanego, którem u wszystko je ­ dno, od jakiej broni ma zginąć. Dusza moja błądziła po p ark u kapitana R otkircha. Cóż mię tam sam za­

mach wobec tych wspomnień i tej tęsknoty m ógł obchodzić? M yśl moja w ydobyw ała się z pod p o tę ­ żnych sklepień piwnicy, z dusznej atm osfery, jaka tu panow ała i bieg ła w g ó ry św iętokrzyskie.

Przez ten czas Ludw ik O kularnik widocznie objaśnił zebranym powody, dla których zamach za pom ocą dynam itu w kanale nie może być dokonany, bo wszyscy usiedli, w ołając:

— A le oczywiście... to niemożliwe!... niem a więc 0 czem mówić.

Sam Ludw ik O kularnik złożył starannie rysu­

nek i schow ał go do teczki, a popiwszy wina, cią­

g nął d a le j:

— Skoro więc nigdzie na K rakow skiem P rzed­

mieściu zamachu dokonać nie można, trzeba p rze ­ nieść się gdzieindziej. Jedyne potem u miejsce jest u w ylotu K rakow skiego Przedm ieścia, przy p o łą ­ czeniu się jego z ulicą Nowy Świat. J a k wam w ia­

domo, obyw atele, stoi tam olbrzym ia kam ienica, n a­

leżąca do hrabiego Zam oyskiego. Ulica na tem miej scu zwęża się nagle, dom je s t przepełniony m ie­

szkańcami, liczne sklepy, naw et kaw iarnia i bilard na pierwszem piąterku, ułatw i nam wchodzenie i w y­

chodzenie z tej olbrzym iej kamienicy, da możność dokonania niezbędnych przygotow ań. Od daw na m yśl ta tkw i mi w głowie, cały p ro jek t ułożyłem, jed n ak nie chcę nic decydować bez was, obyw atele.

— A niech to pioruny trzasną!... — m ruknął Burczymucha.

Ludw ik O kularnik spojrzał groźnie w ciem ny kąt, w którym B urczym ucha oddaw ał się pijaństw u 1 narzekaniom , i pogardliw ie wzruszywszy ram iona­

mi, rze k ł:

— R adzę zatem, obyw atele, ażebyśm y wszyscy, tak, jak tu jesteśm y, poszli zaraz obejrzeć ową k a ­ mienicę. Mówię zaraz, gdyż nie m am y czasu do stra ­ cenia a R ząd N arodow y nalega, by zamach był jak najprędzej. Chodźmy więc oglądnąć.

W szyscy się pozryw ali, poczęli szukać k a p e lu ­ szy i okryć, a Zezowaty, swoim zwyczajem, począł się przeciągać i ziewać głośno, jak człow iek śm ier­

telnie znudzony.

— Nie potrzebuję mówić — ciągnął Ludw ik O kularnik — że trzeba stąd pojedynczo lub po dwóch wychodzić i to obu wyjściami. Na ulicy nie znamy się. K ażdy z nas obejrzy dom i zejdziemy się u k u ­ pca przy ulicy Pańskiej. C«y zrozumieliście mię, obyw atele?

W szyscy zaczęli wychodzić, tylko jeden B ur­

czymucha sp ał w kącie na beczce snem spraw iedli­

w ego, chrapiąc głośno.

— Można go tu zostawić bezpiecznie — rzekł do mnie Ludw ik O kularnik, gdym się wahał, co zro­

bić z pijanym wachmistrzem,’— powiem tam na górze, w sklepie, będą nad nim czuwali. Pozdrow ienie i b ra ­ terstw o !

U chylił kapelusza i wyszedł.

(C ią g dalszy n a stą p i).

(6)

372 »R O L A« Nr 24

W sprawie nawożenia wapnem.

K o m u n ik a t K r a jo w e j S tacyi D o św iad czaln ej c h e m ic z n o -ro ln ic z e j w D u b la n a c h .

D u b l a n y , w maju 1913.

W apno w pływ a na glebę dodatnio pod ró żn y ­ mi względam i. Je st ono niezbędnym składnikiem pokarm ow ym roślin. N iektóre rośliny, jak m otylko­

we (prócz łubinu), w ym agają gleb y zasobnej w w a ­ pno. N. p. lucerna,, a także koniczyna, bobik, w yka rozw ijają się dobrze ty lk o na ziemiach, zaw ierają­

cych wapno. Prócz tego wapno zobojętnia kwasy organiczne, pow stałe przy rozkładzie resztek roślin­

nych i obornika, przyczyniając się już przez to do szybkiego rozkładu m ateryałów . Tem się też tłóma- czy dodatni wpływ przesypyw ania wapnem kom ­ postu.

O grom ne znaczenie ma jednak wapno jako śro ­ dek popraw y stan fizykalnego gleby, w tym w zglę­

dzie w apna niczem innem zastąpić nie można* Czę­

sto widzimy, że gleby zasobne, gliniaste, zwięzłe, próchniczne, nie dają dostatecznych plonów, trudno je upraw iać, spulchniać, a jeszcze trudniejsze jest utrzym anie takiej gleby w stanie spulchnionym , zgru- źlonym. Pierw szy lepszy deszcz zepsuje z trudem utw orzoną dobrą stru k tu rę , rozmuli ziemię i utw orzy skorupę. l a k samo przez częste nawożenie kainitem lub saletrą chilijską pogarszam y gruzełkow atą s tr u ­ k tu rę gleby.

A przecież pulchność ziemi jest koniecznym w arunkiem pom yślnego rozwoju roślin naszych u p ra ­ wnych, które tylko w ziemi pulchnej, przewiewnej m ogą należycie rozw inąć system korzeniowy.

G leby zwięzłe, zimne i nieczynne popraw ić mo­

żna przez nawożenie wapnem palonem, w tedy gleba się zgruźla, staje się łatwiejszą do upraw y, przew ie­

wną i czynną. G leby zwięzłe dopiero po w apnow a­

niu wykazują dobre skutki drenow ania.

W sk u te k w apnow ania części m ineralne gleby ulegają silniejszemu w ietrzeniu, a resztki roślinne i pozostały w glebie obornik lepiej się rozkładają tak, źe przez w apnow anie trudno przysw ajalne po­

karm y stają się dla roślin dostępne.

Najskuteczniejsze działanie w apna zapew nia się przy możliwie dokładnem zmieszaniu go z ziemią, skutek więc będzie tem lepszy, im lepiej wapno b ę ­ dzie zmielone.

Takim w ym aganiom dobrego w apna nawozo wego odpow iadało w zupełności »wapno palone, m ie­

lone*, dostarczone nam do doświadczeń polow ych przez firm ę: D r F e lik s Niemczewski i S półka, w a ­ pienniki, Trzebinia*.

Ja k i sk u tek w yw iera wapno na ziemi niezbyt zlew nej, w ykazały dośw iadczenia, przeprow adzone pod kierunkiem profesora D ra K . M iczyńskiego na polu doświadczeń w Łopuszce W ielkiej.

M ieszanka, złożona z bobiku, wyki i grochu na glebie na cząstkach pochodzenia lóssow ego, zmiesza­

nej z gliną terasow ą podgórską, silnie w ypłukantj z w apna, d a ła :

Plon w cetnarach z jednego h e k ta ra :

zielo n a m asa su c h a m asa

bez w a p n a ... 71-87 21-56 na samem wapnie palonem , mie-

lonem, pochodzącem z firmy D r F. Niemczewski i S półka w T rze­

bini ...i47'2 i 3901 Ponieważ w owem gospodarstw ie podstawowym nawozem części pól jest nawóz zielony, przeto przez wapnowanie, jak doświadczenie wykazało, zwiększa­

my w dwójnasób nawóz gleby, mianowicie wzma

cniamy znacznie nawożenie azotem, a więc w danym w ypadku wapnowanie pośrednio przyczynia się do zwiększenia urodzajności gleby.

D oskonałe rezultaty osiąga się zazwyczaj przy burakach zarówno cukrowych jak i pastewnych, ro ­ ślinach pastewnych, koniczynach i roślinach zbożo wych, tudzież na łąkach.

P lo n y podane w cetnarach m etr. z hektara.

R O Ś L I N A M I E J S C O ­

W O Ś Ć

R O D Z A J G L E B Y

N A W O ­ Ż E N I E

bez n a w o ­ zów

T o m a sy n a i 40 °/0 s ó l

p o tas.

T n m a sy n a 40% sól p o t.

i sa le tra ziarnajsłomy zinrna słomy ziarnajsłomy

P szen ica K u ro w c e p o w . T a rn o ­

p olski

C e t n a r ó w m e t r y c z n y c h

czarno- ziem

bez w apna z w apnem

6*2 134*6 1 8’— 35-5

19 ’—

2 l #—

3 ° 5?>

41 19 9 22*6

4 ° '9 46'3 zw yzka : i-8 ' o-9 2 * — 10-5 2 7 5'4

Ż yto K o n iu sz k ó w

piaszczy­

sta, dylu-

bez w ap n a l w ap n em

16*2 -27*7

>95 1 V ~

>8-5 2 1 1

39 • 4 5 7

2 1 3

* 3 '~

4 3' 2 47-1 pow . B rody w ialna

z w y ż k a : 3'3 1 5'3 2*6 6-6 1 7 3 9 B u ra k i

W ierzb a p o w . J a r o sław , ferm a

dośw iad.

loss

bez w ap n a z w ap n em

198 — 2 51 •—

superfosf.

2 20*—

26 ] *—

\

z w y ż k a : S 3 - - 4 1 '—

M ieszan k a tra w B e reźnica pow . Stryj, ferm a d o ­

św iad.

tło k a

bez w ap n a z w ap n em

1

5‘5 I9*6

19*6

*i*3

z w y ż k a : 4*1 1 1 7

Dośw iadczenia te wykazują wyraźnie, jak do­

skonały skutek wyw arło wapno na rośliny uprawne.

P rof Dr. Bronisław Niklewski.

Śpiewałem ja...

Jak ten ptaszek w borze, Śpiewałeną ja piosnki, J)Ia rodzinnej w ioski,

$)Ia Ciebie, mój J3oze!

Śpiewałem je łzami, tęsknotą, uciechą, Heby grało echo, J3racia, rniędzy Wami...

Śpiewałem przy pracy, W pocie czoła, znoju, p iosnki trudu-boju...

W am , 33racia wieśniacy.

Śpiewałem o wiośnie, Słońcu, kwiatach, sobie, I O jczyzno tobie, Serdecznie, miłośnie.

M iałe n i w piersi łonie, piosenek b ?z liku, jak sło w ik w gaiku, G d y w schód słońca płonie..

J)o zimnej mogiły,

Śpiew ałbym w am piosnki,

£e cz w a s łz y mej w ioski W sercu utopiły..

J a n t e k z B u g a j a .

(7)

Ar 24 »R O L A« 373

Ś w ię to p r o r o k a M a h o m e t a w S y ry i.

L udy m ahom etańskie, wyznające religię ustanow ioną przez ich p ro ro ­ ka M ahometa, obchodzą uroczystości religijne w sposób zupełnie odrębny, budzący żywe zaciekaw ienie podró­

żników europejskich. Św iąt rozm ai­

tych i obchodów przypada wiele do roku, najuroczyściej wszakże, zw ła­

szcza w Syryi, kraju położonym w Azyi zachodniej a należącym do Turcyi, obchodzone byw a święto urodzin proroka M ahometa. Datę tego dnia trudno oznaczyć w edług naszego kalendarza; przypada ona mniej więcej w poczatkach marca.

U roczystości trw ają przez dni dwanaś ie, a raczej dwanaście nocy Skoro tylko zapadnie wieczór i m ie­

szkańcy m iast syryjskich ukończą swe dzienne prace i zajęcia, na uli­

cach i placach zaczynają gorzeć ty ­

siące św iateł, ciemności nocy wysoko nad dachami domów rozdzierają w spaniałe ognie sztuczne a na ulicach rozlega się w esoły g w ar tysięcy ludzi. M ia­

sta żyją jak b y w śród dnia, sklepy i kaw iarnie są pootw ierane; wszędzie panuje nastrój radosny, w iel­

kie ożywienie tętni po najdalszych uliczkach.

W śró d różnych obchodów religijnych głów ne miejsce zajmują pochody derwiszów (kapłanów) ma

hom etańskich, które zwabiają tysiące widzów. K o ­ biety zaś, którym nie wolno pojawiać się na ulicach wychodzą wówczas na płaskie dachy do­

mów i z twarzam i okrytem i zasłonam i przypatrują się pochodom.

Tę właśnie chw ilę przedstaw ia nasz obrazek, k tó ry również daje w yobrażenie o w yglądzie m iast tam tejszych, budow anych z kamienia.

Z ruchu wyborczego.

K ażde w ybory czy to do Sejmu, czy do R ady państw a, czy inne, już same przez się sprowadzają pewien zam ęt i rozdźwięk wśród społeczeństwa. A cóż dopiero mówić o obecnych wyborach, któ re n a stę ­ pują po gorącej walce o sejmową reform ę w ybor­

czą. Różne stronnictw a przelicytowują się już teraz w różnych obietnicach, w które naw et same nie wierzą.

Tym czasem rzecz całą trzeba brać krytycznie, rozważyć, co możliwe a co nie, i dopiero potem dzia­

łać tak, aby było ja k najlepiej.

Jeżeli popatrzym y w przeszłość, to i przyszłość ukaże się nam w jaśniejszych barw ach. Dlaczegóż więc projekt reform y wyborczej upadł? Oto dlate go, że nie zgodziły się na niego wszystkie stronni­

ctwa sejmowe. Do uchwalenia nowej ordynacyi w y­

borczej trzeba obecności co najmniej 121 posłów.

W poprzednim Sejm ie zdawało się, że braknie do tej liczby kilku posłów, więc rząd rozwiązał Sejm i rozpisał nowe w ybory, aby ludność sama oświad czyła się , czyją trzym a stronę. Jak i będzie skład przyszłego S e jm u , tak się ułoży najbliższa nasza przyszłość.

W szyscy rozumnie m yślący ludzie wiedzą d o ­ brze, że tylko tak a reform a wyborcza uspokoi kraj, na k tó rą zgodzi się znaczna większość posłów polskich, ale której nie będą się sprzeciwiać i R usini.

Najjaśniej zdawali sobie z tego spraw ę konser­

watyści z G alicyi zachodniej, grupujący się w P ra ­ wicy narodowej i robili wszystko, co m ogli, aby dla Polaków zabezpieczyć, co było można najwięcej, a R usinom dać to, bez czego ci na ugodę byliby się nie zgodzili. Ofiary członkom P raw icy Narodowej spraw iały troskę, boć każda ofiara, dawana z konie

czności, m iłą być nie może, ale czynili ją za cenę uspokojenia kraju, za cenę współżycia z bratnim n a­

rodem ruskim.

Posłow ie z stronnictw a P raw icy N arodowej brali czynny udział w pracach nad nowym projektem sej­

mowej reform y wyborczej. Znane są koleje tego p ro ­ jektu. Na zebraniach wyjaśniali różne fazy, przez jakie on przechodził, trudności, na jakie napotykał, stanow isko dodatnie, jak ie wobec niego zajęło K oło sejmowe, a wreszcie przedstaw iali otwarcie duże ofia­

ry, jakie ten p ro jek t za sobą pociągnie i wskazywali także na realne korzyści, jakie przynieść może k ra ­ jowi. M iano mianowicie nadzieję, że projekt reform y wyborczej, uchw alony na podstaw ie zgodnego poro­

zumienia stronnictw polskich z Rusinam i, utoruje drogę do zgody między obu narodam i kraj ten za­

mieszkującymi, że ten kraj w yrwie z zastoju ekono m icznego i rozstroju społecznego, że przyw róci sw o­

bodę ruchu całem u naszemu organizmowi autonom i­

cznemu, umożliwi praw idłow e funkcyonow anie Sej­

mu, wyzwoli go z anarchii budżetowej i nada wogóle gorętszy popęd pracy realnej i produkcyjnej.

N iestety, uspokojenie nie doszło do skutku, Sejm został rozw iązany i rozpoczęła się walka, k tó ­ ra nie wiedzieć ja k długo potrw a.

Ludziom, patrzącym na św iat różowo, zdaje się, że z chwilą zebrania się nowego Sejmu, wszystko pójdzie ja k z płatka, a naw et niektórzy n. p. naro­

dowi dem okraci czyli ta k zwani W szechpolacy, k tó ­ rzy teraz pozbierali koło siebie rozm aite drobne g r u ­ pki i utw orzyli związek katolicko narodow y, pow ia­

dają: — »Uchwalimy reform ę w yborczą taką, jak ą będziem y chcieli wbrew woli Rusinów , a naw et po­

mimo ich hałaśliwej obstrukcyi!*

Łatw o to powiedzieć, ale trudniej zrobić. N a j­

przód na nową reform ę wyborczą trzeba zgody prze-

dewszystkiem stronnictw polskich a, jak wiadomo,

(8)

374 »R O L A« Nr 24 0 tak ą zgodę przecież u nas nie łatw o, a nadto bez

zgody R usinów now a reform a wyborcza nie na wie- leby się przydała, gdyż nie uspokoiłaby waśni n a­

rodowościow ych, aleby je jeszcze wzmogła.

W obec teg o w yborcy powinni dobrze zastano wić się, ko g o obdarzyć m andatem , aby najskute­

czniej m ógł działać dla dobra kraju. W ybierać trz e ­ ba nie tego, k tó ry będzie najwięcej krzyczał i obie­

cywał, k tó ry będzie jeździł od wsi do wsi z całą g ro m ad ą naganiaczy, ale tego, k tóry jest wyborcom znany z rozumu, praw ości charakteru i szlachetności uczuć, bo tylko taki człowiek potrafi korzystnie p ra ­ cować w ty ch ciężkich czasach

A jeszcze na jedno chcemy zwrócić uwagę. Oto tu i ówdzie usłyszycie hasła, głoszące wojnę z d u ­ chowieństwem , a naw et wojnę religijną. H asłom tym ani jedna ani d ru g a strona posłuchu dawać nie p o ­ w inna. Ja k z jednej strony o rozum ie duchow ień­

stwa, tak z drugiej strony o głębokiej religijności ludu polskiego n ikt nie wątpi, tak też pew ną rzeczą być powinno, że do jakichś sporów i nieporozumień przyjść nie może. W iadom o przecież, że w ybory to rzecz przemijająca, a wspólne i zgodne pożycie rze czą trw ałą być powinno.

A le ponieważ i takie hasła dają się słyszeć, prze­

to przestrzegam y przed nimi, a zalecam y gorąco roz­

w agę, ta k t i um iarkow anie.

P rzy nadchodzących w yborach kierow ać się trz e ­ ba nie jakim ś poryw em chwilowym, ale rozsądkiem 1 rozwagą. Jeżeli rozum pokieruje nam i przy urnie wyborczej, w tedy możemy być pewni, że w ybrańcy nasi zrobią to wszystko, co dla nas najkorzystniejsze być może.

G orlice: m inister W ładysław D ł u g o s z (lud.).

K olbuszow a: P aw eł C i e p i e lo w s k i (ludów.) K ro sn o : Ja n S t a p i ń s k i (ludowiec).

i.im an o w a : Józef P t a ś (naród, demokr.).

Ł ań cu t: Bolesław Ż a r d e c k i (ludowiec).

M ielec: Andrzej K ę d z i o r (ludowiec).

M yślenice: M ichał B a ś c i k (ludowiec).

Nowy Sącz: J. M a c i u s z e k (narodowy dem o­

krata).

Nowy l a r g : Józef B e d n a r c z y k (ludowiec) i D r Jan B e d n a r s k i (narodowy dem okrata).

P ilzno: A dam K r ę ż e l (ludowiec).

R zeszów : Ja n W a s u n g (ludowiec).

S anok: Józef P r u c h n i k (ludowiec).

W adow ice: Antoni S t y ł a (ludowiec).

Żyw iec: F eliks K o c z u r (ludowiec).

Oprócz powyższych postaw iono jeszcze nastę­

pujące kan d y d atu ry :

S ta ry S am b o r: Zygm unt L e w a k o w s k i (lu­

dowiec).

Trem bow la: Józef S y t n i k (ludowiec).

M ościska: Dr. Józef L a n g e r (ludowiec).

Cieszanów: J a m p o l s k i (fronda lud.).

D o b ro m il: Dr. A dam D o b o s z y ń s k i (dem o­

k ra ta polski).

Najbliższe dni przyniosą zapewne wiadomości o nowych kandydatach. Nazwiska ich podam y więc w przyszłym numerze.

D otychczasowy ruch wyborczy zaczyna przy­

bierać jaśniejsze form y. Oto w niektórych pow iatach zostały już postaw ione kand y d atu ry poselskie i praca stronnictw nad ich przeprow adzeniem już się rozpo­

częła. W Galicyi wschodniej R usini ogłosili już we w szystkich pow iatach swoich kandydatów , zaś P o­

lacy staw iają z swej strony ja k n a stęp u je:

Brzeżany: W ł a d y s ł a w R y l s k i . Buczacz: L e s ł a w C h l e b e k (ludowiec).

C zortków : K s. A l b e r t N o w i ń s k i . G ró d ek : S t a n i s ł a w N i e z a b i t o w s k i . H o ro d e n k a : A n t o n i T h e o d o r o w i e z.

H u siaty n : K a z i m i e r z H o r o d y s k i . Ja ro sław : W i t o ł d ks. C z a r t o r y s k i . K am io n k a: Stan. H e n r y k B a d e n i . P rzem yśl: W ład. ks. S a p i e h a .

R u d k i: A l e k s a n d e r hr. S k a r b e k (narodo­

wy dem okrata).

S am b o r: F e l i k s S o z a ń s k i . S k a ła t: L e o n hr. P i n i ń s k i . Ś niatyn: S t e f a n bar. M o y s a .

T aki jest dotychczasow y stan rzeczy w w iej­

skiej kuryi w G alicyi wschodniej, ale jest rzeczą m o­

żliwą, że i w tych pow iatach w yłonią się jeszcze inne k a n d y d a tu ry polskie.

Za to w Galicyi zachodniej po m andaty wiejskie sięgną różne stronnictw a tak , że w każdym powie­

cie będzie dwóch i trzech a naw et więcej kandyda tów. — Dotychczas ogłoszono następujące kandy­

datury :

B iała: Stanisław Ł a z a r s k i (polski dem okrata).

B rzesko: Dr. Szym on B e r n a d z i k o w s k i (ludowiec).

D a j m i , o ' B o ż e !

Daj mi o Boże! duszę mą smętną

Brzozy poszumem przeivić w natchnieniu, (ilosem f ujarki , pieśnią namiętną,

/ kij mi ją zrównać ptasząt kwileniu.

Już nie tym głosem grobowej nocy, Co wstrząsa łudzicie zlodziałe duchy,

Lecz tym pastuszym, w zwątpieniach nocy, Niech niosę Braci ziarno otuchy.

Daj mi, o Boże! duszę mą młodą

Nastroić dźwięcznie w serdecznym śpiewie, B y Braci mojej był on osłodą,

P rzy żmudnej pracy, przy żniwie - siewie.

Mojej ojczyźnie śpiewem miłości Daj mi jednoczyć lud Jej, o Boże!

Daj mi praco wać, niech w gmach wolności Małą cegiełkę i ja dołożę.

Daj mi o Boże! kolory tęczy Położyć ducha mojego tworem,

Skarby przyrody, która się wdzięczy, Będą natchnieniem, będą mi wzorem.

Ja ju ż nie pragnę bogactw zaszczytu, Wolę żyć w pracy, w tej znojnej doli;

Tylko niech wzlecę w krańce zenitu, Głosem skowronka na Polskiej roli.

W a w r z y n i e c P i e t r u c h a .

(9)

' . R O I , Ai 375

P o ł ó w r y b

W idzim y na obrazku krajow ców na półw y­

spie K orei, w Azyi, pomimo w ielkiego zimna łow iących ryby. Siedzą oni na m alutkich, jakby dziecinnych saneczkach, o ile możności zabez­

pieczeni od mrozu spiczastem i czapkami, otwar- tem i jednak u góry, w ciepłych, obszernych kożuchach. W ustach każdy praw ie trzym a cienką, dłu g ą fajkę. Rozbijają lód odpow ie­

dnim przyrządem , jak to widzimy na obrazku, w otw ór wpuszczają szpilki zagięte jak haczyki, na które łow ią ryby. P ołów odbyw a się w naj­

większej ciszy, by ryb nie spłoszyć i w ym aga wiele cierpliw ośsi i w ytrw ałości, gdyż ręce kostnieją a mróz przenika kości. Chętnie jednak krajow cy oddają się tej pracy, bo ry b y stano­

wią pożywienie zdrowe i smaczne.

Nowe k s i ą ż k i .

Eliza, Orzeszkowa: Pisma. Tom VI, V II, V III i IX . W arszaw a, K raków . Nakład G ebethnera i W olfa.

N akładem znanej księgarni G ebethnera i W olfa wyszły dalsze cztery w ydania zbiorowego »Pism*

Elizy Orzeszkowej, zawierające powieści żydowskie.

Tom y V I i V II obejm ują powieść p. t. »Eli Mako- wer«, odsłaniającą w żywych słowach przyczyny roz­

b ratu między żydami a chrześcijanami. W tom ie V III mieści się również powieść z życia żydowskiego p. t.

»Meier Ezofowicz*, przedstaw iająca rozłam w obozie żydów na dwa walczące z sobą stronnictw a: staro- wierców i postępow ych. Ofiarą tego rozłam u pada b o h ater powieści, ulegający za najszlachetniejsze dą żenią klątw ie rabina. Tom I X zawiera sześć k ró t­

szych utworów znakom itej autorki, a m ianowicie:

»Ó żydach i kw estyi żydowskiej«, »Silny Samson*,

»Daj kw iatek«, »Gedali«, »Ogniwa«, »0 nacyonali- źmie żydowskim*.

Kornel Zielonka: Wspomnienia z powstania 1863 roku i z życia na wygnaniu w Syberyi. Lwów

1 9 1 3

. N akładem M acierzy polskiej. Cena 1 kor. 50 h.

W książce, obejmującej 12 arkuszy druku wię kszego form atu, w w yrazistych, czasem w strząsają­

cych, to znów pełnych hum oru obrazach, przedstaw ił nam autor w spom nienia z 1863 roku i całą bolesną nędzę życia Sybiraków . Czytam y książkę z zajęciem, przeplatanem uśmiechem, k tó ry w krótce łzy zalewa- wają, a po przeczytaniu w yryw a się z piersi bolesne w estchnienie za nieodzyskaną wolnością.

Helena Rzepecka-. Kim był Karol Marcinkowski?

Lwów 1913 r. N akładem M acierzy polskiej. Cena 1 kor.

K siążka napisana z talentem i zapałem, krzepi ducha narodow ego i ducha przedsiębiorczości. Zapał ten udziela się czytelnikow i i zachęca go do szla­

chetnych postanow ień. T ek st zdobi szereg obrazków, dobytych ze zbiorów i archiwów poznańskich, rep ro ­ dukow anych tu po raz pierwszy.

Konstanty Wojciechowski: Bolesław Prus. Lwów 1913. N akładem M acierzy polskiej. Cena 1 kor.

M ało jest zapewne takich, którzyby nie Czytali pięknej powieści niedawno zm arłego powieściopisa- rza Bolesław a P ru sa p. t. »Placówka*. Otóż autor książki o Bolesławie P ru sie omówił w niej pierwsze obrazki znakom itego pisarza, w yjaśnił znaczenie h u ­ m oru w jego twórczości, poczem kolejno rozebrał najważniejsze spraw y, złączone z »Placówką«, »Lal­

ką«, «Em ancypantkam i«, »Faraonem«, »Dziećmi*.

Je st to rozbiór rzeczowy i piękny, podany w form ie przystępnej dla każdego czytelnika. K siążkę kończą uw agi o znaczeniu cierpienia w edług Prusa, o haśle wszechmiłości w jego utw orach, o znamionach jego talentu. T reść zdobi szereg obrazków. M oskalom książka ta nie spodobała się, więc ją cenzura rosyj­

ska skonfiskowała, ale w łaśnie dlatego zasługuje ona na większą uw agę Polaków .

D r T. Garlicki: Z wyspy klasycznych ruin. Zło­

czów 1913. N akładem księgarni W . Zukerkandla.

W szeregu barw nie pisanych obrazków przed­

staw ia autor swoje wrażenia, odniesione w podróży po Sycylii. Zwraca on uw agę czytelnika na najw a­

żniejsze resztki tych pom ników w Sycylii, któ re nam w dziedzictwie zamierzchłe czasy przechow ały i pa­

mięci przekazały. K siążeczka jest ozdobiona dziesię­

cioma obrazkami.

Biblioteka powszechna. N akładem i drukiem W il­

helm a Zukerkandla w Złoczowie.

R uchliw a i zasłużona księgarna W . Z ukerkan­

dla puściła znów w świat ośm książeczek swej »B i­

blioteki pow szechnej«, obejm ujących N ra od 931 do 950. Pierw sza książeczka p. t. »Antologia w spółcze­

snych poetów ukraińskich* zawiera zbiór najuda- tniejszych wierszy poetów ruskich w ładnym , często doskonałym przekładzie S ydira Tw ardochliba. — N a­

stępny tom ik przynosi nam zajmującą rzecz H enryka H einego p. t. »0 Polsce* w przekładzie znanego poety Stanisław a R ossow skiego. — Trzecia książe­

czka zaw iera H enryka Ibsena »Kom edyę miłości®, w wolnym, a miejscami doskonałym przekładzie w ier­

szem Kazim ierza K rólińskiego. — Czwarty tom ik obejm uje dokładny podręcznik z ćwiczeniami w dzie­

sięciu lekcyach now ego języka »Esperanto« w edług prof. T. Carta i J. B orela. — Książeczka piąta p. t.

>Cukiernia domowa* mieści w ypróbow ane przepisy pieczenia tortów , ciast, legum in i t p. — Tom ik szó­

sty p. t. Umieranie* daje zajmującą rzecz profesora chorób wew nętrznych w W ie d n iu , D ra H erm ana N othnagla o śmierci, k tó ra nikogo nie minie a wszy­

stkich bardzo interesuje. — W tom ie siódmym znaj­

dujem y powieść historyczną Zygm unta K rasińskiego p. t. »W ładysław H erm an i jego dwór*. Powieść ta, napisana na wzór powieści W alter-Scotta, była dru­

kowaną pierw szy raz w r. 1830.— W reszcie w ksią­

żeczce ósmej mieści się Szekspira kom edya w pięciu

aktach p. t. »U głaskanie sekutnicy*, w przekładzie

Józefa Paszkow skiego.

(10)

376 »R O L Ar Nr 24

c z a r n a ' z a r a z a . 8

^Csts

9. Burzliwa scena.

P o r tr e t Ja d w ig i. P a n n a N id e c k u . U śm ie c h k o b ie ty . R o d z in n e n ie ­ p o ro zu m ien ia. N ie z ło m n e p o sta n o w ie n ie . B u rz liw a scen a.

— W szystko mi jedno — mówiłem do siebie — podobieństw o istnieje. Czy przypisać je trafow i?

Traf... i cóż to jest traf? Niedorzeczność... to, czego człow iek w ytłóm aczyć nie może. Musi być w tem coś innego.

M yśląc tak, szedłem ze Sperw erem , k tó ry p ro ­ wadził mnie znów przez korytarze. P o rtre t Jadw igi, ta postać, tak pełna pro sto ­

ty i naiw ności, zlew ała się w mojej w yobraźni z posta­

wą hrabianki Odili.

N agle G edeon zatrzym ał s i ę ; podniosłem o c z y ; s ta ­ liśm y u drzwi pokojów h ra ­ biego.

— W ejdź, F ra n k u — m ó­

w ił — ja pójdę psy n a k a r­

m ić; g d y pana niem a, służba się zaniedbuje. N iedługo w ró ­ cę po ciebie.

W szedłem bardziej zajęty panną O dilą, niż hrab ian k ą;

w yrzucałem to sobie, ale są rzeczy niezależne od naszej woli. Jakież było moje zdzi­

wienie, g dy w półśw ietle a l­

kowy ujrzałem pana na Ni­

decku, który, oparty n a 'ł o ­ kciu, p rzy p a try w a ł mi się uważnie. B yłem tak nieprzy­

gotow any na to spojrzenie, że mnie ono zmieszało.

— Zbliż się pan, panie do­

ktorze — rzekł głosem sła ­ bym , ale stanowczym , po d a­

jąc mi rękę. — Mój poczci­

wy S p erw er często mi o pa­

nu wspom inał. P ragnąłem pana poznać!

— M am nadzieję, panie hrabio, że ta znajom ość za­

kończy się szczęśliwiej, niż się zaczęła — odpow iedzia­

łem. — T rochę cierpliwości, a przezwyciężym y cho­

robę.

— To niepodobna. Czuję, że się już zbliża o sta­

tnia moja godzina.

— P an hrabia się myli.

— Nie, natura jak o o statnią łask ę udziela nam przeczucie śmierci.

— Ileż ja takich przeczuć zawiedzionych wi­

działem — rzekłem z uśmiechem.

H rabia spoglądał na mnie z natężeniem , jak w ogóle chorzy, g d y się chcą o swoim istotnym sta ­ nie dowiedzieć. J e st to bardzo trudna chwila dla le­

karza ; od jego zachowania się zależy siła m oralna c h o re g o ; spojrzenie tego ostatniego bada go do głębi duszy: jeżeli tam dostrzeże obaw ę lub wątpliwość, wszystko stracone; opanow yw a go zniechęcenie, sp rę ­ żyny duchowe się rozluźniają i choroba bierze górę.

— Z o sta ń ! — zary czał h ra b ia — p rz e k ln ę cię!

w ał się nabierać otuchy, uścisnął mi z lek k a rękę i opuścił się na poduszki znacznie spokojniejszy.

W te d y dopiero spostrzegłem pannę Odilę i ja ­ kąś staruszkę, jej ochm istrzynię zapewne, siedzące w głębi alkow y z drugiej strony łóżka. P ow itały mnie milczącem skinieniem.

P o rtre t Jadw igi przyszedł mi znów na pamięć.

— To ona — rzekłem w duchu — to pierwsza żona H uga. To samo czoło wyniosłe, te same długie rzęsy, to samo powłóczyste spojrzenie i ten sam nie opisanie sm utny uśmiech Ach, ileż tajem nic kryje się pod uśmiechem k o b ie ty ! Nie szukajcie tam szczę­

ścia i ra d o śc i!

U śm iech kobiety to zasłona jej cierpień, niepo­

kojów, goryczy. Czy jest dziewicą, m ałżonką, czy m atką, zawsze uśm iechać się musi, choćby się serce krw aw iło, choćby łkania rozryw ały piersi. To twoja

rola, kobieto, w tej wielkiej, gorzkiej kom edyi, która się życiem nazywa.

Zadumę moją przerw ał mi h rabia Nideck.

— G dyby Odila, moje u kochane dziecko, chciała przychylić się do moich ży­

czeń, g d y b y mi choć nadzie­

ję zostawiła, że z czasem da się przekonać, zdaje mi się, że odzyskałbym zdrowie.

Spojrzałem na h ra b ia n k ę : m iała oczy spuszczone i zda w ała się modlić.

— T ak — m ówił dalej chory — życie nabrałoby dla m nie powabu, nadzieja pia­

stow ania wnucząt, nadzieja przedłużenia naszego rodu wróciła mi siły.

Pow iedział to tak m iękko i łagodnie, że się wzruszo nym uczułem.

M łoda dziewczyna m il­

czała.

P o chwili hrabia, k tóry patrzył na nią oczyma bła- galnem i, mówił d a le j:

— Odilo, nie chcesz więc uszczęśliwić tw ego ojca? Mój Boże! żądam od ciebie tylko nadziei, nie określam czasu.

Nie chcę cię krępow ać w wy borze. U dam y się na dw ór cesarski. Tam znajdziesz tłu ­ my wieilbicieli. K tóżby nie chciał otrzym ać ręki m o­

jej córki? Będziesz m ogła w ybierać.

U m ilkł.

Niezmiernie to drażliwa rzecz dla obcego być św iadkiem takich rodzinnych nieporozum ień: tyle się w nich ujaw nia uczuć, interesów osobistych, że po prosta niepodobna teg o słuchać bez zakłopotania..

Chciałem uciec. A le okoliczności nie pozw alały na to.

— Mój o jcze! — rzekła Odila wym ijająco — da Bóg, że wyzdrowiejesz. Niebo nie zabałoby cię z pośród tylu serc kochających. G dybyś wiedział mój ojcze, jak gorąco m odlę się o to!

— Nie odpowiadasz na moje pytanie — prze­

rw ał hrabia. — Cóż możesz mieć przeciw ko m em u ży­

czeniu! Nie jest że ono słuszne, n aturalne? Mam że więc być pozbawiony pociech, jakich lada żebrak do­

świadcza? Czy byłem dla ciebie złym ojcem? Czy uży-

Co do mnie, dzielnie w ytrzyw ałem atak. H rabia zda- wałem w zględem ciebie gw ałtu lub podstępu?

Cytaty

Powiązane dokumenty

dnego wodza i jednej komendy. Niestety, gdy szło o to w jaki sposób należy postąpić, pojawiło się dziesięciu wodzów i tyleż komend, które wzajemnie się

ło miejsce przy otwarciu Izby prawodawczej stanu Indiana. Okazało się, że przebiegły pastor w trącił do m odlitwy wiersz proszący, aby mnonopol rumu przestał

pomnieniu, niezasłużonem zupełnie, generała Bosaka, 0 ofiarnej postaci i słowach biernego oddania się falom losu pułkownika Traugutta, o napomnieniach Sumińskiego,

Właśnie chciał się oddalić z tego miejsca, gdy niektórzy mieszkańcy z kujawskiej ziemi zaprosili go, aby poszedł z nimi na pole elekcyjne, gdyż się już

Na to zuchwałe oświadczenie podniosły się ze wszystkich stron jednogłośne krzyki, pochwalające to zdanie, a nawet słyszano niektórych mówiących, że plemię

T ak Maciek dla tysiąca złotych, na które się połakomił, miał iść na stos. Dzień już nawet b ył wyznaczony, w rynku nawieźli drew mieszczanie, sprowadzono

Udziały członków przynoszą dywidendę.. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie

Śmiertelna bladość powlekła twarz wojewody, gdy się o tej straszliwej wieści dowiedział, albowiem chociaż przeczuwał, iż król z królową złe zamiary mają