• Nie Znaleziono Wyników

Rola. R. 7, nr 19 (1913)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola. R. 7, nr 19 (1913)"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Numii 19 D n ia 1 1 m a ja 1 0 1 8 .

T Y G O D N IK O B R A ZK O W Y N A N IED ZIELĘ KU P O U C Z E N IU I R O ZR YW C E .

!gfi!flft’. S Y M D Y K A T R O L N IC Z Y „.Hfflft....

Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o s ia r k i, Ż n i­

w ia r k i, W ią z a lk i, G r a b ia r k i, P rzetrzą sa jcie.

Wielki zapas części zapasowych.

Własne w arsztaty reparacyjne.

N a c z y n i a i p r z y b o r y m le c z a r s k ie . Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.

Węgiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych

KOKS ostraw ski I górnośląski. ■

P lac S z c z e p a ń ik i 1. 6.

N a s in n a ’ k o n ic z y n , t r a w , buraków, roślin strączko- aadolUild . wych i warzywnych o gwarantowanej czysto­

ści i sile kiełkowania.

Ma w n 7 u • tomasyna, łupm fosfaty, saletra chilijska, sól n d n llŁ y . potasowa, kłiinit k r a j o w y i stassfurcki, wa­

pno azotowe.

M a s 7 unu N l l l l i f W w y ł1czna reprezentacya na Gali- n in O Ł JIIj I UIIIIUŁu • Cyę wsze^hświatowo znanych siew-

ników „ W e s t f a l i a " . (120)

PłHli, kroi;, kiilljwaterj, arn iki, walce etc. etc.

Towarzystwo

tkaczy

Płótna czysto lniane

różnej szerokości, chusteczki, ręczniki, obrusy, ser­

wety i t. d. poleca taniej niż wszędzie (194)

Towarzystwo tkaczy

obok KrotnaKorczyna

K t o c h c e u b e z p ie c z y ć

w sposób najbardziej odpowiedni mienie sw oje od p o ­ ż a ru , pioruna eksplozyi i t. p., od k ra d zie ż y i r a ­ bunku. — ziemioptody od g r a d o b ic ia , — kto chce uzyskać podstaw ę kredytu, kto pragnie zapewnić sobie lub innej osobie kapitał na starość lub rentę dożywotnią, zapewnić rodzinie byt w razie swej śmierci, dzieci wy­

posażyć, zapewnić im wychowanie i wykształcenie i t. p.

niech z w r ó c i s ię o informacyę do któregokolwiek za­

stępstw a najstarszej i największej instytucyi asekura­

cyjnej polskiej (1 1 3)

Towarzystwa wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie.

Informacyi udzielają: Dyrekcya Towarzystwa w Krakowie, Reprezentacye we Lwowie, Czerniowcach i Bernie mor.

Sekcye w Rzeszowie, Przemyślu, Tarnopolu i Stanisławo­

wie, oraz około 2.000 agencyj Towarzystwa w różnych miejscowościach Galicyi, Bukowiny, Śląska 1 Moraw.

Za 6 Kor. beczułkę 5 k g . znakom itej

b r y m lK y m ajowejoB R,"

Za 4 Kor. -skrzynkę 15 0 szluk

k w a r g l i marki „B. R." duże Nr 4

w ysyła za pobraniem :

F ab ryczn y skład seró w : Braci Rolnickich, Kraków,

Wielopole 7/24. (13 9 )

C e n n ik ró żn y c h s e ró w d a rm o i opłatnie.

Z a d . a i r i n . o

. j e d n ą

o tr z y m a k ażd y, kto k u p i 10 sztu k s r e b r n o -s t a lo w y c h k o s k o ro n n y ch

i p rz esyłk ą opłacon ą.

Srebrno stalowa kosa koronna M S f t M S f e

ro i cienka, ostrze elastycznie wyprężone, nawet przy najforsowniejszej pracy wytrwała. Nie potrzeba kosy codzień klepać, gdyż za kilkurazowem pocią­

gnięciem brusika może 130—150 kroków ukosić. Działa w 5 godzinach dwa razy tyle, jak każda inna kosa

G w a ra n c y a cm. 61 66 71 76 81 86 91

za każdą kosę K o r . i ‘ 5p r 6 o i?7o i ‘8o I *QO 2' 10 J'3 0

T A N I E J N I Ż W S Z Ę D Z I E

m o in a nabyć (1 1 1) ^

w y r o b y t k a c k i e *

z firm y („ p o d o p i e k ę N a jś w . R o d z in y " )

J Ó Z E F A J Ó R A S Z A

w K o r c z y n ie o b o k K r o s n a (G a lic y a ). « P r o s z ę i ą d n ć p r ó b e k i c e n n ik ó w d a r m o i o p ła t n ie . •-*

S i e r p y z ą b k o w a n e 1 szt. 65 h „ 6 szt. K . 3-60, 1 2 szt. K . 6-6o

N a p ró b ę wysyłam następujący garnitur z o p łaco n ą p ocztą : S l ^ 1 k o ro n n ą kosę d o w o ln ie d łu gą, 1 m a sz y n k ę Z a K . O — do s z y b . klep an ia, 1 d o b ry b ru sik i 1 pierścień do k o sy . W ysyłka tylko za zaliczką lub nadesłaniem pieniędzy z góry.

C entrala fab ryk i kos koronnych (14 $)

J u liu s z F e k e te , W ie d e ń 5 4 , Dwór Roberta.

Specyalny cennik na kosy N r 12 wysyłam każdemu zadarmo.

Z a zmianę adresu należy się 40 halerzy.

Dom parterowy

z ogrodem

z w o ln ej ręki do sp rze d an ia.

W miejscu szkoła cztero-klasowa i stacya kolei. (*35 ) Drugi dom z budynkami gospo­

darskimi i ogrodem, gruntu 6 mor­

gów. — W iadomość bliższa u M a­

ryi F r a n c z a k ó w e j, Bieóczyce p. M ogiła.

Polecam y usilnie książkę do na­

bożeństwa :

zień pobożnego katolika"

nadającą się dla wszystkich sta­

nów. Odbiorcy pierwszego nakła­

du prosili o drugi. Cena 1’20 kor.

na przesyłkę 10 hal. D o nabycia:

Adm inistracya »R o li«, Kraków, ul. św. Tomasza 32. albo S S . F e li- cyanki, K rak ó w , Szujskiego 1. 4.

(2)

WAPNO

| f

ffiA L O N E M IE L O N E J

90-96 %CaO j

FiFLIKS N lE M C Z E ł U ®

P I E R W S Z Y K R A J O W Y M ŁYN W APIENNY

NAJW YŻSZE PLONY ZAPEWNIA

ROLNIKOM!

B R O S Z U R Y , C E N N I K I B E Z P Ł A T N I E .

R E PR E Z E N T A C Y A N A G A L IC Y Ę i K R O L E ST W O POLSKIE

Pług

U D O M K O M I S O W O - R O L N I C Z Y

STEF. KONOPKI K R A K Ó W ,

RYNEK KLEPARSKI 5.

T E L E F O N N r. 1055.

(110)

S tra szn e o b ja w y .

Pew ien łobuz, któremu dostały się do rąk babci okulary, powyjm ował z nich szkła.

Babcia bierze okulary do rąk, kładzie na nos i w o ła zrozpaczona:

— O B o ie , straciłam prawie zupełnie w z ro k ! A le , myśli, że szkła są nieczyste. Dobywa więc chusteczki i zaczyna je wycierać. N agle krzyczy przerażona:

— Co to jest? Czucie także straciłam !

W y k r ę t.

— A ty czemu tak późno wracasz ze szkoły?

— B o nauczyciel za to, że jestem taki pilny pozw olił mi dłużej w szkole zostać.

NOWOŚĆ! Maszynka do szybkieyo klepania kos! NOWOŚĆ!

B e z ż a d n e g o t r u d u w y k l e p i ą n iij k a i d ę k o s ę w k i l k u m i n u ­ t a c h . — P r z e k l e p a n i e n l « m o i łi w o .

1 szt. K 3*30 6 szt. K 1 6 - 12 szt. K 30-

l ’rl y z a m ó w ie n iu 1 lu b 2 s z tu k u p r a s z a s ię n a d e s ł a ć p l e ' n i g d z o z g ó r y i d o ł ą c z y ć 80 b . u a p o r to . SREBRN O -STA LO W E KOSY KORONNE

w s z y s tk i e z g w a r a n c y i j.

cm : 61 66 71 76 81 86

k o r:

91

■50 F 60 F70 1-80 1-90 2 10 2 30

SREBRNO -STALO W E SIE R P Y ZĄBKOWANE:

lilii ^ l f |0| łilM^III11’ 11 |

N A P R Ó B Ę w y s y ł a m n a s t ę p u j ą c y g a r n i t u r z opłaconą pocztą: 1 -koroną kosą dowolnie 7 A i / n o r 1 maszynką sżybkokltpiącą, I dobry b ru sik I 1 plerielefi do koty. W y - LIK KUK D s y łk a t y lk o z a z a lic z k ą lu b n a d e ła n ie m p ie n i ę d z y z g ó ry . (145)

C en tra la fa b ry k sre b rn o -sta l. kos koron nych

JULJUSZ FEKETE, WIEDEŃ-54., Dwór Roberta 18.

S p e c y a l n y c e n n i k n a k o s y N r 12. w y s y ł a m k a ż d e m u s a d a r m o .

Gąsiory glazyrowane

po 40 halerzy, koloru nie tracą nigdy ani połysku na budyn­

kach, u B ła żeja C i a ć k a w Bratucicach, o. p. O kulice.

Jest zaraz do sprzedania:

n a cz yn ie sto larsk ie, prawie zu­

pełnie nowe, z warsztatem, syste­

mu wiedeńskiego i amerykańskie­

go za cenę bardzo przystępną. — Zgłoszenia w Uściu solnem u M a­

ryi Słow ik 1. 62. (138)

Rola niech będzie w każdej chacie Ona rozrywką da ci, bracie!

Lepszą naukę wniesie w progi Aniżeli tygodnik inny, drogi.

Św ieżo w yszła z druku i jest do n ab y' cia nowa ważna książeczka dla emigrantów pod ty tu łe m :

KANADA

Garść wiadomości dla wychodźców

N A P I S A Ł J Ó Z E F O K O Ł O W I C Z

Książeczka ta, w ydana nakładem P o l' skiego T o w arzystw a Em igracyjnego w K r a ' kowie, zawiera szczegółowy i praw dziw y opis stosunków zarobkowych w Kanadzie i życia osiadłych tam Polaków , oraz roz' maite ważne wskazówki i przestrogi. Z d o ' bi ją kilkanaście rysunków i dwie m apki.

C en a wraz z przesyłką pocztową w ynosi 40 hal. N eleiyto ść przesyłać można w m ar' kach pocztowych, adresując :

Polskie T o w a rzystw o Em igracyjne, K r a k ó w , ulica R ad ziw iłłow ska L . 23 .

(3)

T Y G O D N IK O B R A Z K O W Y N IE P O L IT Y C Z N Y KU P O U C ZEN IU I R O Z R Y W C E .

Przedpłata: Rocznie w A u stryi 4 korony, półrocznie 2 k o ro n y ; — do Niem iec 5 m arek; — do F ran cyi 7 fran k ó w ; —

<io A m eryki 2 d o la r y .'— O głoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltow y. — N um er pojedynczy 10 h a le rz y ; do nabycia w księgarniach 1 na w iększych dw orcach kolejow ych. — A dres na listy do R edakcyi i A d m in istra c y i: Kraków, ulica Ś W . T o masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codziennie od (,odz. 3 do 6. T elefo n nr. 2 3 4 6 .

ZIELONE ŚWIĄTKI.

'n o w u Ś w ią tk i są Zielone. N asze ch aty um a­

jone, nasze pola szum ią żytem , łą k i k w ie­

ciem przeobfitem , a pieśniam i dzwoni g a j, bo to Ś w ią tk i, w iosna, m a j!

Znow u Ś w ią tk i są Z ielon e! S e rca szczę­

ściem przepełnione, bo choć bied a gn iecie srogo, przecie w sercu jeszcze błogo, g d y zielon y szumi g a j, a pieśniami dzwoni maj.

I nic zima nie zrobiła, choć* się mrozem w ciąż sro żyła, bo g d y p rzyszło w iosn y życie, lody zn ikły — i w idzicie... jakże od żył ^renm y g a j, ja k w eso ły cu ­ dny k r a j!

Oto sło w a, k tóre m im ow oli p ły n ą z ust na p o­

w itanie Z ielon ych Ś w ią te k , tego św ięta w iosn y.

Od licznych setek lat św ięcim y Zielone Ś w ią tk i ja k o św ięto nadziei, ja k o św ięto budzące rozkw item n atury nowe życie, now ą m oc i siłę.

W id zim y przecież w o k oło , ja k ożyw cze tchnie­

nie B o sk ie, zlatujące ja k o b y z m iłym w iatrem i sło d k ą w onią kw iatów , budzi do życia w szystko to, co nie­

daw no jeszcze spało p ogrążon e w śnie zim owym . Ten B o sk i duch ożyw czy w iejący w naturze, pobudza bezw iednie i ludzi do n ow ego życia, w lew a w ż y ły czło w iek a św ieżą w iosen n ą krew .

O b yśm y zdołali ocenić ten drogocen n n y dar s iły wiosennej i dali mu kieru n ek w zn iosły, ludzki, d uchow y — a nie m arn ow ali g o w kieru n ku uciech niskich, ziem skich. T a siła, którą w d ych am y z mi- łem wiosennem pow ietrzem , to Łtska B o sk a , z k tó rą w sp ó łp raco w ać pow in niśm y, z k tórej zdać będziem y m usieli rachunek przed B o g iem i przed przyszłością.

K o rz y sta jm y zatem z tego św ięta nadziei i siły, b y nabrać otuchy i m ocy potrzebnej w obronie na­

szej w ia ry św iętej i naszego n arod ow ego bytu.

W tym to czasie Zielonych Ś w ią te k zstąpił D uch św. na A p ostołów i na U czniów C h rystu so ­

w ych w p ostaci języ k ó w ognistych, ab y b y li mężnji i stali i um iejętni w nauczaniu w szystkich narodów, a nam p rzyn iósł n iejako p pbudkę i zachęcenie, ab yśm y poznanego d o b ra, pochodzącego z darów i ow oców D ucha św iętego p rag n ęli i onegyx szukali.

M iędzy daram i D ucha św iętego zna]auje się dar m ądrości, d ar m ow y i dar bojaźni B o żej, a mię­

dzy o w ocam i: m iłość, p okój, w iara. A le dzisiejsze n aro d y te d ary sobie lekcew ażą, a ow oców znać nie chcą. D lateg o ty le złego na św iecie, tyle n ienaw iści i p rześladow ań, ty le ucisku, ja k ie g o słab s2e n arod y od silniejszych doznają. O by Duch św ięty darem mą­

drości i bojaźni Bożej nas obdarzając, racz y ł nas także ożyw ić m iło ścią do w szy stk ie go , co od B o g a pochodzi i B o g u jest m iłem , i w iarą go rącą, iżbyśm y, należąc dziś n iestety także do słabszych, uciśnionych narodów , i m ając w śród siebie już w ielu w ątpiących i opuszczających w łasn ą ojczystą sp raw ę, um ieli m ę­

żnie przetrw ać ciężkie czasy niedoli, a przez to po­

zy sk a li sobie zW iłowanie B o że.

T o m yśl i to p ragn ien ie niech nas łączy , niech nas pobudza do szerzenia uśw iadom ienia obywatel-, sk ie g o w społeczeństw ie, do p ielęgn o w an ia darów B o żych , zw łaszcza ta k często dziś zan iedbyw an ego ję z y k a ojczystego, a g d y obow iązki nasze w iernie sp ełn iać będziem y, to i p rzyszłość nasza z każdym ro­

kiem polepszać się będzie.

C iężkie dni p rzeb yliśm y w końcu roku u b ie g łe ­ go a rów nie ciężkie przechodzim y w ro k u bieżącym . Z aw ieru cha w ojenna, ja k a szalała na w schodzie, na p ó łw y sp ie b a łk a ń sk im ; niepew ność w całej E u rop ie i zastój ekonom iczny w kraju sp ad ły w ielkim cięża­

rem na nasze i tak już biedne społeczeństw o. Z tego też pow odu czekam y z n iecierp liw o ścią p rzeb łysk u lepszej doli, uspokojen ia się niepew ności i odetchnię­

cia sw obodniejszą p iersią.

N iechże to św ięto w iosn y p rzyn iesie nam po­

krzepien ie i ukojenie, niech będzie p rzeb łysk iem ja ­ śniejszej przyszłości, ab yśm y m ogli w sw obodzie d ą ­ żyć ku celom w yższym , k tó rym i są B ó g i Ojczyzna.

(4)

» R O L A « N r 19

H M s , W m a y *

(O pow iadanie porucznika z r. 1863).

---—

27. C I Ę Ż K I D Z IE Ń .

W ezwanie do sądu. — K lu c z i kartka. — M oje niepokoje i podej­

rzenia.

A le nie na tem m ia ły skoń czyć się w yp a d k i tego dnia na zaw sze pam iętn ego w mem życiu. P rzed s a ­ m ym w ieczorem zjaw ił się u mnie niespodziew any go ść, Sum iń ski. P rzyszed ł w długiem palcie, z k o ł­

nierzem podniesionym do g ó ry , ow iązan y szalem, przez któ ry w idać b y ło ty lk o je g o w ielk ie ciemne oczy, p rz y k ry te n iebieskim i binoklam i. W szed ł do p ierw szego pokoju, gd zie w łaśnie p rzeb ran y już B u r ­ czym ucha zabierał się do niebezpiecznego pow rotu do domu, obrzucił w szystko w zrokiem i g d y zdjął szal i op uścił kołn ierz, zap ytał mię w p r o s t :

— C zy pan mię poznajesz?

— P ozn aję doskonale.

— M am z panem do pom ów ienia w cztery oczy.

P op rosiłem g o do m ego pokoju i tu ośw iad czył mi, że p rzy b y w a z rozkazu p u łk o w n ik a T rau gu ta.

— M usisz pan pojutrze — m ów ił — o godzinie dw unastej w południe staw ić się u pułkow n ika, ale nie na u licy Sm olnej, ale na K ra k o w sk ie m Przed m ieściu num er 7. *) Je s t to duży dom z obszernem podw órzem , zabudowanem oficynam i. Skieru jesz się do oficyn y p raw ej, tam w ejdziesz na dru gie piętro i do drzwi oznaczonych num erem 24 zapukasz tr z y ­ krotn ie. C zy mię zrozum iałeś, poruczniku ? Czy sp a ­ m iętasz?

— Zrozum iałem i spam iętam doskonale.

— N ależy zachow ać na u licy w szelkie ostro ż.ności. P o lic y a , w sk u tek ostatnich w yp ad kó w zdwoi ła czu jn o ść; g d y b y ś zauw ażył, że jesteś śledzony, nie waż się wchodzić do w skazan ego domu. Je ż e li nie przyjdziesz, będzie to znaczyło, że szp iegi są na tw ym tropie. B ę d ę się sta ra ł w takim razie zobaczyć z tobą, jeżeli ci się uda w y w ik ła ć ze szponów żan­

darm ów. M ają podobno twój i tw ych tow arzyszy r y ­ sopis. B ą d ź w ięc ostrożny. S ta ra j się jed n ak b yć punktualnym . T o w szystko. Do widzenia. P o zd ro w ie­

nie i b ra te rstw o !

P o d n ió sł kołnierz od palta, ow in ął się szalem, kapelusz n acisn ął na oczy, uśm iechnął się do mnie i w yszedł, tak sw obodnym i pew nym krokiem , ja k g d y b y nie w isiało nad nim śm iertelne niebezpieczeń­

stw o. A le m y w szy sc y b y liśm y w te d y tacy, istne up iory, tłu k ące się po ponurych i k rw aw ych mano w cach n ocy sp o łe cz n e j:

Późnym wieczorem , g d y odm ów iw szy ze »Zło- tego O łtarzyk a* m oją z w y k łą ^m odlitwę w niebez­

p ieczeństw ie*, k tóra m iała w łasn o ść szczególną po krzepiania m ego ducha, zam ierzałem już iść spać, n ag le w p a d ła do mnie A d olfin a i zam ykając za sobą drzwi staran n ie, głosem bardzo zdyszanym szepnęła:

— M am klucz i k a rtk ę !

— Od B e li?

— T a k ! Oto jest... N iech pan sobie przeczyta, a jutro rano p rzyjd ę po odpow iedź. B e la będzie na mnie czekała na M arszałkow skiej. A lem się też za dyszała... B ie g ła m , co m iałam sił, bo w iedziałam , że panu tem przyjem ność spraw ię.

— D ziękuję, panno A dolfin o! — odrzekłem na pół nieprzytom n ie, go rączkow o zajęty o d c z y ty w a ­ niem w ręczonej mi różowej, pachnącej fijołkam i k a r­

tki od Jó zefin y.

*) G łów na ulica w W arszawie, rozpoczynająca się od Zamku królewskiego.

P isa ła mi ona, że mąż jej jutro rano w yjeżdża na p row in cyę, i nie w róci aż pojutrze. Jed zie, bo podobno ja k ie ś znaleziono śla d y m ord ercy Ja n a B e ­ ja, że teraz od śm ierci tego szp iega czuje się s w o ­ bodniejszą, że ma mi w iele w ażnych rzeczy do po­

wiedzenia, rzeczy, nie cierp iących zw łoki i dlatego ko rzysta z w olniejszej chw ili, b y mi naznaczyć scha dzkę. W końcu tego liścik u zalecała mi ja k n a jw ię ­ kszą ostrożność, gd yż ogród zapewne potajem nie jest strzeżony i ona sam a ty lk o w ażnym i w zględam i się pow oduje, b y w yjść do n iego w nocy, po niedaw nym tak strasznym w yp ad k u .

P rzeczytałem ten list z pew nem dziwnem, nie- w ytłóm aczonem uczuciem. Przed ew szystkiem u d erzył mię je g o ch łó d ; ani sło w a nie b y ło o naszej m iłości, ani jed n ego w yrazu z tych g o rąc y ch zaklęć ko b iety zakochanej, teg o w y le w u uczuć, jak im odznaczały się listy Józefin y. T o też pow stało zaraz w e mnie podejrzenie, że listu te g o albo nie p isała Józefina, albo został sk reślo n y pod przym usem , b y p rzy g o to ­ w ać na m nie zasadzkę. W p raw d zie nie u leg ało naj­

m niejszej w ątpliw ości, że te chłodne, ja k b y w y m u ­ szone sło w a, sk re śliła Józefin a w łasnoręcznie. J e j to b y ł ch arakter tak dobrze mi znany, cieńki, ko b iecy, jej p ap ier i je j w oń odurzająca fijołków , którą tak lubiła. Pow tarzam , pod tym w zględem nie b y ło w ąt­

pliw ości, i jeżeli na dnie tego listu leżała ohydna zdrada, to sk re ślo n y on został pod straszliw ym , n ie ­ pojętym , śm iertelnym jak im ś przym usem .

I rozw ijając dalej to przypuszczenie, w yd ało mi się niepraw dopodobn em , b y R o t k ir c h , po fak cie m orderstw a, k tó ry n a b y ł ogrom n ego rozgłosu, m ógł z W arsza w y w yjech ać. P od an ie p rzyczyn y, ja k o b y śla d y m ord ercy w y k ry to na p ro w in cyi, b y ło śm ie­

sznym i naiw nym pom ysłem . A przytem R o tk irc h już nieraz w yjeżdżał. W chw ili, g d y B u rczym ucha d usił w parku Ja n a B e ja , kapitan a rów nież nie b y ­ ło, dlaczegóż w ted y Józefina nie ch ciała mi nazna­

czyć schadzki, a w yznaczała ją teraz, po zabiciu J a ­ na B e ja , g d y cała p o licya w W arszaw ie została po­

ruszona, g d y z natury rzeczy m usiano szczególną baczność zw rócić na p ark R o tk irc h a . W sz ystk o to pachniało zdaleka zdradą i zasadzką.

A le z d ru giej strony, czyż możebnem b yło , a b y Józefina św iadom ie d ała się użyć za narzędzie takiej niecnej zd rad y ? Ja k iż g w a łt m ó g łb y ją zmusić do takiego k ro k u ? Czyż kobieta napraw dę kochająca, a n ig d y nie w ątpiłem o tem, że jestem go rąco k o ­ chany, nie sta w iłab y nieprzełam anego oporu naw et g w a łto w i, b y nie narazić przedm iotu sw ej m iłości na śm ierć n iechybną?

Oto p ytan ia, k tóre napróżno siliłem się rozw ią­

zać, które mię n ab a w iły całonocnej bezsenności i ra ­ no zm ęczony, chory p raw ie, n iew ypow iedzianie smu­

tny, z duszą i sercem rozdartem straszliw ą m ęką w ew nętrzną, nie w iedziałem , ja k ie pow ziąć postan o­

wienie, co robić, iść, czy nie iść na schadzkę mi wyznaczoną. — I nie pow ziąłem żadnej d ecyzyi do chw ili, w k tórej zjaw iła się u mnie A d olfin a po od­

pow iedź. I w ted y n ag le znalazłem takie rozw iązanie m ęczącego mię całą noc z a p y ta n ia : albo moje p rz y ­ puszczenie je s t p raw d ziw e i w ted y należy się p rze­

konać i raz na zawsze zerw ać u b liżający mi naw et politycznie stosunek ze zd rajczyn ią i żoną szpiega p o lic y jn e g o ; albo n iepraw dziw e i w tedy także należy staw ić się na w ezw anie ukochanej ko b iety.

S k re śliłe m w ięc naprędce k ilk a w yrazów : »Bę- dę o godzin ie dziew iątej w ieczorem *, nic w ięcej.

G odzinę tak w czesną d latego w yb rałem , że ty lk o do jeden astej można się b y ło naw et z lata rk ą p o k a zy ­ w ać na ulicy. W ręczy w sz y tę karteczkę oczekującej

(5)

Nr 19 » R O L A c 291

na nią A d olfin ie, uczułem tak ą u lgę; ja k b y mi cię­

żar sp ad ł z serca.

— S ta ło się — rzekłem — teraz co będzie, to będzie.

P ro siłe m A d olfin ę, b y p oszła także do B u rc z y ­ m uchy z rozkazem moim ustnym , ab y o godzinie ósmej sta w ił sią w jednej z kaw iarń na u lic y M ar­

szałk o w sk iej, gd zie ja już znajdow ać się będę. P r o ­ siłem przytem pannę A d olfin ę, a b y zobaczyw szy się ze sw oją siostrą B e lą , nieznacznie ją zap ytała, czy kapitan R o tk irc h w y je c h a ł z W a rsz a w y i k ie d y ma zam iar w rócić.

— U czyń to panna tak — m ów iłem — b y B e la nie d o m yślała się, że ją w yp ytu jesz. B o przecież, panno A dolfino, rozumiesz... że w tem w yznaczeniu mi na dziś schadzki może b y ć zdrada.

— O ! niech się pan nie b o i! J a z panem także pójdę i będę p iln o w ać; ja k suka strzedz pana będę.

O ! niech się pan n iczego nie boi, jab ym im ślep ie w yd rap ała... A zresztą, co do B e li jestem pew na, że zd rady nie knuje, co zaś do pani R o tk irc h o w e j, to proszę pana, cóżby to b y ła za kobieta, żeby w ten sp o ­ sób chciała zdradzić mężczzznę, k tó reg o k o ch a? C h y­

b a pana nie kochała...

N ie chciałem się w d aw ać z A d o lfin ą w dysku- sy ę w tym d rażliw ym przedm iocie i rz e k łe m :

— W każdym razie niech panna w yb ad a sw ą siostrę nieznacznie.

P rzy rzek ła mi to, p o p raw iła ja s k ra w y kapelusz na sw ej g ło w ie i uśm iechn ęła się do m nie smutno, od drzw i p rzesłała rę k ą p ocału n ek i znikła.

Z ostałem sam z m ojem i m yślam i. Tru dn o po­

jąć, z ja k w ielk im i dręczącym niepokojem o c z e k i­

w ałem w ieczora, ile przez ten dzień, nieskończenie d łu gi, p orob iłem przypuszczeń i w n io sk ó w !

(C iąg dalszy nastąpi).

Proeeśnietwo.

N ieszczęśliw y nasz lud z ustaw icznym i procesa­

mi. O bok w ódki p rocesow anie s ię : to najw iększa p la g a naszych w si. S ta ty s ty k a w yk azu je, że n ajw ię­

cej i o n ajgłu p sze rzeczy p rocesu ją się w ieśn iacy. J e ­ den dru giem u zaorze niepotrzebnie k ilk a centym etrów gru n tu w artości k ilk u koron, już z teg o pow staje p roces i żyd o w scy ad w o kaci tuczą się k rw aw icą w ie ­ śn iaka. D o p ó k i w ieśn iak przynosi go tó w k ę lub ży­

d ow ski ad w o k at ma g o na czem patrzeć, to proces toczy się bez końca, bo im dłużej trw a, tem a d w o ­ k a t w ięcej zarabia. W reszcie, chociaż w ieśn iak na p apierze w y g r a proces, to w rzeczyw istości sp raw ę p rzeg ryw a , bo m usi p łacić ad w o katow i w iększe k o ­ szta, niż mu od p rzeciw n ika sąd przyzna. A prze­

g ry w a ją c y je st pożało w an ia g o d n y. P rzecież n a jg łu p ­ szy proces, k ilk ak ro tn ie odraczany, może kosztow ać 200 koron.

W innych k rajach , gd zie o św iata w iększa, k a ­ żdy w łościan in w ie dokład nie, dokąd się g a je g o pole, nie narusza cudzego m ienia, n aw et g d y b y m ó g ł bez­

karn ie naruszyć, bo mu godność w łasna teg o zab ra­

nia. S tą d d alek o mniej tam procesów o naruszenie posiadania. N ad to jeden d ru g ie g o nie obraża, w ięc też mniej przed sądam i »p ysków ek«. I u nas w n ie­

któ rych in teligentn iejszych i p racow itszych w siach, w ieśn iacy w o lą p racow ać, niż w łó czyć się po sądach ze stratą czasu, pieniędzy i godn ości w łasnej.

Dobrze, g d y w ieśn iak trafi na uczciw ego a d w o ­ kata P o lak a , którem u dobro ludu p o lsk iego w ięcej leży na sercu, niż ad w o katow i nie P o la k o w i. G d y się chce p rocesow ać niesłusznie, w te d y mu p roceso­

w an ie odradzi, g d y zaś ma słuszność, to p roces p ro ­ w adzi z m ożliwie m ałym i kosztam i.

Z darza się, że dwóch rozzłoszczonych o b y le co na siebie roln ików -— a im kto bezbożniejszy, gorzej w ych o w an y i w iększy gru b ian — tem sroższy i tem w ięcej zaw zięty — idzie do ad w okata, znanego z bezw zględn ości łu p isk u ry i m ów i mu, że zapłaci drogo, b y le b y ty lk o p rzeciw n ika ja k najbardziej zgn ę­

b ić ; je g o przeciw n ik idzie do innego tak ieg o sam e­

g o ad w o kata i to sam o mu mówi. R o zp o c z yn a się w ted y proces. O baj przeciw n icy żrą się ze sobą ja k te szczury w bajce, które dotąd się g ry z ły , aż z obu tylk o o g o n y pozostały.

Je s t przecież w ielu ludzi daw niej zam ożnych, któ rych p ro cesy do nędzy d op row ad ziły. A szkoda ogrom nie tego gro sza ch łop skiego, bo on najciężej zap racow an y i nieraz na tułaczce, za krajem , na po­

niew ierce u obcych i w rogich. T a k w pocie czoła zd ob yty pieniądz pow inien iść ty lk o na sp łacan ie d łu g ó w z hip oteki i na zaku pyw an ie ziem i, naszej p olskiej, a kochanej ziemi, naszej i naszych przod­

ków żyw icielk i, a b y nie d ostaw ała się do rąk ż y ­ dow skich i niem ieckich.

N ajw yższy sąd w W ied n iu m ó g łb y pow iedzieć, że n ajw ięcej a p elac y j jest z G a lic y i. Ze w szystkich a p e la c y j, ja k ie z kilkun astu k ra jó w au stryack ich w p ły w a ją do n ajw yższego sądu, p ołow a p rzyp ad a na G a lic y ę . Z pow odu tych dziesiątek ty się c y procesów niepotrzebnych, sąd y w naszym k raju są tak prze­

ciążone, że sędziow ie nie m ają czasu n ależycie pro­

cesów przeprow adzić i nie chcą iść na p row in cyę.

K ie d y w ięc procesow anie się zawsze je s t s z k o ­ d liw e naw et dla tego, k tó ry proces w y g r y w a , bo św ięte jest p rzy sło w ie, że »lepsza chuda zgoda, niż tłu sty proces«, to dlaczego p rocesu jem y się o b y le co.

Sam i z tego najczęściej nic nie m am y, a rujn u­

jem y przeciw nika, g d y przegra. K t o uczciw y i ma ludzkie sum ienie, to dla teg o zarzut, że k o g o ś zru j­

now ał, jest bardzo ciężki. Nie przeszkadzać a raczej d op om agać innym do uczciw ego w zbo gacan ia się a nie rujn ow ać je st naszym obow iązkiem , tak sam o ja k obow iązkiem naszym je st sam ym się uczciw ie w zbogacać. W ie lu z nas tego nie rozumie, że trzeba innym naw et dopom agać do dobrobytu , choć codzień w pacierzu m ów i: »M iłuj bliźniego, ja k siebie sam e­

g o *. C złow iek usp ołeczniony o w yższej kulturze, w ie, g d y jed en , d ru gi sąsiad się bogaci, to chociaż on jest b ied n y — przecież przez w zbogacen ie się innych b o gactw o narodow e się zw iększa, stajem y się pow oli silnym finansow o narodem , a co zatem zaw sze idzie w parze, i narodem więcej ośw ieconym , — kultu- raln iejszym i szczęśliw szym , choć i od w rotn ie ośw ia­

ta i k u ltu ra podnosi bo gactw o narodow e.

Przecież nie jest n aw et dla b ied ak a obojętnem , czy żyje m iędzy biednym i, czy m iędzy bo gatym i.

A z ludźmi, n ależącym i do siln ego, potężnego n a­

rodu, inne n arod y i przyjazne, a przedew szystkiem w ro g ie w ięcej się liczą. B ą d źm y przekonani, że g d y ­ b y P o lsk a b y ła b o gata, łatw iej o d z ysk ałab y w olność i b y ła b y potężnem państw em . W te d y i P ru sa c y in a­

czej b y się obchodzili z naszym w ędrow nikiem ro l­

nym , choć p ew nie w ów czas nie p o trzeb o w alib yśm y em igrow ać za pracą, bo na szerokich ziem iach p o l­

skich d o syć p ra c y i chleba, k tó reg o najw iększe k ę sy

inni zjadają. D r Wł. St.

(6)

292 » R O L A « Nr iq

B ra t do braci.

SŁpwo na czasie pod uwagę.

N ied aw n o tem u, k ie d y jeszcze św iatło o św iaty nie d otarło pod strzechy w ło ściań sk ie, okrutnie źle b y ło . L u d b y ł n ieośw iecon y, nie m iał n aw et w yo brażen ia, na co on żyje, zap ijał się cały m i dniam i w karczm ie, a w chacie bied a b y ła ogrom n a, k r z y ­ ki, b itk i, rozbijan ia g ło w y szklan kam i b y ły na p o ­ rząd ku dziennym . K ie d y prom ienie o św iaty p rzed ar­

ł y się przez ciem ności w iejsk ie, lud zaczął m yśleć inaczej, daw ne n a ło g i p ow oli m niejszą p rz y b ra ły m iarę, i dziś już w id ać ow oce p ra c y ośw iatow ej na w si.

G d y b y n iep rzy ja ciele nasi nie ro z d arli nam O j­

czyzny, a sła w n a k o n sty tu c y a T rz e c ie g o M aja we- sz ła b y w czyn , a sz k o ły po w siach bu d ow ać b y za­

częto, to do dzisiejszego dnia, niem a pojęcia, ja k a b y P o lsk a b y ła zmieniona.

L u d , zap raw io n y do nauki, m ia łb y rozum zd ro­

w y i jasn e p o jęcie o B o g u i O jczyźnie. M am y d o ­ w ód tego, k ie d y za pan ow an ia k ró la S ta n isła w a P o n ia to w sk ie g o szkolnictw o w P o lsc e rozw ijać się poczęło, ja k a to zm iana w ie lk a w te d y n astąp iła, z tych czasów m am y w ielu sła w n y c h i uczonych, j a k : M ickiew icz, S ło w a c k i, K ra s iń s k i, K o ściu sz k o i w ielu innych. H ej! G d y b y to P o lsk a do dziś dnia stała, tó b y śm y m ieli ogrom n ą m oc geniuszów i w ie l­

k ich sła w n y c h ludzi. A dow odem t^.go są czasy dzi­

siejsze, k ie d y lud w ięcej się zaczął g a rn ą ć do o św iaty.

I dziś ile to m am y poetów , p o w ieścio p isarzy, g o rliw y c h o b yw ateli, dobrych p o lity k ó w , m ów ców o g n isty ch i zacnych kap łan ów , a w szyscy p raw ie z pod w ie jsk ie j pochodzą strzechy, a ta zm iana p o ­ częła się od czasu, k ie d y lud w iejsk i p oznał p o tęgę o św iaty i g a rn ą ć się zaczął do książek i gazet.

I dziś z pośród ludu w ie jsk ie g o w ych od zą d ziel­

ni syn o w ie O jczyzn y, a przed ew szystkiem poeci. P o e ­ tów lu d ow ych , czyli z B o żej ła sk i, m am y dziś w ielu, ja k : F e rd y n a n d K u r a ś , Ja n te k z B u g a ja , R o b e rt R y d z i w ielu innych, k tó rzy, m im o b ra k u w yższego w yk szta łce n ia , um ieją odczuć i p ięk n ą m ow ą i p ie ­ śn ią w yp ow ied zieć w szystk ie bolo i rad ości w łasn ego narodu, k a rc ić w a d y złośliw e i siać ziain o m iło ści O jczyzny i otuchę lepszej p rzyszłości.

G d y b y ci lu d ow i poeci m ogli w ięcej czasu p o ­ św iecić pisaniu, to b y niezm ierną m oc rzeczy napisali, a ja k ic h p ięk n y ch i udatnych. A le , n ie ste ty ; p raca na roli i to p raca ciężka, ubóstw o, tro sk a o dzieci, cierp ien ia różne duchow e i inne złe okoliczności tak p rz y g n ę b ia ją ducha lu d o w eg o poety, że ochota do pisania i natchnienia p ow oli odchodzą i rujn u ją p o e­

tę do końca, a je ś li pisze, to znów, a b y nie m ieć ża­

dnych przeszkód i n ieprzyjem ności, pisz,\\ pod przy- branem im ieniem czyli pseudonim em . T o fak ta p ra ­ w dziw e, k tó re odczuw am sam na sobie. A jeszcze g d y b y ci ludow i poeci m ieli n ależyte w yk ształcen ie, m o g lib y bardzo w i|le działać i pisać, a n ap ew n o sta ­ n ęlib y w p ierw szych szeregach, o b o k M ickiew icza, K o śc iu sz k i, M atejki, Szop en a i Sien k iew icza, bo t e ­ raz w iele talen tów m ieści się pod w ieśn iaczą strz e­

chą i g in ą bezp ow rotn ie, bo ub óstw o ojca nie może d ać zasobów pieniężnych na w yższe w yk ształcen ie syn a, a tem osiągn ięcie celu. A szkod a w ielk a, bo u b yw a z tej p rzyczyn y w ielu sła w n y c h ludzi. W ię c czcijm y naszych lu d o w ych p isarzy, sta rajm y się im n agrodzić ich tru d y i prace, ceńm y ich rów no z M i­

ckiew iczem , S ło w a c k im i innym i, g d y ż tam ci, m ając n ależyte w yk ształcen ie, o sią g li celu, z y sk a li n ależytą sław ę i ro zgło s, L u d o w i poeci c ierp ią bardzo, ja k i tam ci odczuw ają w szystko , ja k i oni, ale nie m ogą się zdobyć na odpow ied nie sło w a , a b y to w yp o w ie

dzieć, g d y ż b ra k n ależytego w yk szta łce n ia nie daje im siły . — Ł a tw o m ożnaby ich dolę p olepszyć, g d y b y tak założono T o w a rz y stw o takie, k tó re b y m iało na celu p op raw ę b y tu w iejsk ich pisarzy.

Zadan ie to m o g ło b y sp ełn iać T o w a rzy stw o S z k o ły L u d o w ej, niestety, b ra k mu funduszów . A szk o ­ da, bo n ag ro d a ze stro n y p isa rz y b y ła b y sto k ro tn a.

D o w ó d ten dała nasza » R o la« przez o gło szen ie sw oich ko n k u rsów , g d y ż w ie lk a m oc p rac p isarzy w iejskich zap ełn iła tek i red a k c y jn e. C zy n iep raw d a?

A ile to n o w yc h i zdolnych p isarzy p rzy b y ło , a p rzed ­ tem nie w ied zieli n aw et b u d o w y w ierszy, a teraz ja k p ięk n ie p iszą?

Chcesz ludu p olsk i czytać ich u tw o ry ten O św iaty [chleb zb aw ien n y?

A je śli chcesz, ulżyj im p ra c y na chleb codzienny.

K. Polak

M ieczysław Romanowski.

1 1863—1913.

N ależa ł on do rzędu ludzi w y b ra n y c h przez B o g a . B y ł p o etą serdecznym , p ełen szczerego n atch n ie­

nia, W y c h o w a n y w dom u n aw sk ró ś p atryo tyczn ym m iał duszę szlachetną, czułą na w szelki ból ojczyzny.

Toż w liry k a c h je g o o d zyw a się struna b e z g ra ­ nicznej m iło ści k ra ju zaku tego w łań cu ch y niew oli.

Żali się p oeta i ś p ie w a :

N a mojej ziemi mnożą się groby, W ró g coraz silniej uciska, I w ieją ciche pieśni żałoby, A szabla jeszcze nie błysk a...

Sied ząc zadum any w letn i wieczór, p ra g n ą łb y za­

nucić p ieśń o b o gd an ce, lecz dusza p o lsk a d y k tu je m u :

C o tam marzyć o kochaniu, O bogdance, o róż rwaniu, D la nas niema róż.

M y jak ptacy na w ędrów ce:

Dziś tu, ju tro na placów ce Może staniem już.

I nie róże b y ły w tenczas dla nas. Zbliżała się b u rza na ziem i p o lsk iej. B ru k i W a rsz a w y zlew ała k rew ludu n iew in n eg o , b ła g a ją c e g o lepszej doli dla siebie. W yb u c h ło p o w stan ie r. 1863. M ło d y M ieczy­

sła w za g rz ew ał nie ty lk o s ło w y do w a lk i:

„ .ja k piorun, co kruszy i pali

W bój lećm y zwyciężać z nadzieją na stali, I-ub gińmy szlachetni, ja k ojce kouali...

ale i czynem p o p ierał sw e m yśli. On od w czesnej m łodo­

ści m a rz y ł o śm ierci na polu ch w a ły , w ięc czyżb y b y ł zdolny nie w stąpić w b ratn ie szere gi pow stańców ?

»Dnia 17 m arca 1863 r. poszed ł M ieczysław do K o n g re s ó w k i* — zap isała m atka w dzienniku swoim a w m iesiąc po odejściu k re ś liła drżącą r ę k ą : »Dnia 24 k w ietn ia o w p ó ł do szóstej w ieczorem p o le g ł syn mój k o ch an y M ieczysław *.

I zak o ń czył serd eczn y pieśniarz p o w stan ia k s ię ­ g ę m ło d eg o żyw ota sw eg o p rzep iękn ym poem atem na ja k i ty lk o szczery P o la k zd obyć się może. Z gin ął, ja k m arzył, na polu c h w a ły ja k o ad ju tant p u łk o w n i­

ka L e le w e la , trafion y k u lą w czoło pod w sią Jó z e fo ­ wem w w o jew ód ztw ie lubelskiem .

W p ięćd ziesiątą rocznicę zgonu p ra w e g o syn a ojczyzn y p o ch y lm y czoła i otw órzm y piersi nasze.

P o p atrzm y na serca i zap ytajm y się sam ych sieb ie czy je ste śm y zdolni, tak ja k R o m a n o w sk i, p o św ię­

cić się z go to w o śc ią dla lepszej d oli i szczęśliw szego ju tra, w tenczas, k ie d y na zegarze dziejow ym w yb ije w ie lk a god zin a — go d zin a czynu. J . Kobylański,

(7)

»R O L A«

anisław wskrzesza Piotrowine.

Ś w . S ta n isław Szcze- pan ow ski, bisku p k r a ­ k o w sk i, żył za p an o w a­

nia k ró la Bolfesław a Ś m ia łe g o , k tó ry p ro w a ­ dził w iele w ojen. P rzed laty , nim jeszcze B o le ­ sła w w y ru sz y ł na wojnę, bisku p k u pił b y ł w ieś P io tro w in u pew nego szlach cica P io tra z Ja - niszow a Strzem ieńczy- k a z P io tro w in a, zw a­

n ego krótko »P iotro- winą.

Z darzyło się, iż ten P io tro w in a um arł, a k re ­ wni nieboszczyka zaczęli zadaw ać bisku pow i fałsz, że niepraw n ie tę w ieś p o siad ał.

W te d y b y ł zw yczaj, że sam i k ró lo w ie jeździ­

li po k ra ju i sądzili k łó tn ie i zatargi. K r ó l B o le sła w w łaśn ie od ­ p ra w ia ł sądy k o ło m ia­

steczka S o lc a nad W i słą, w bliskości tej wsi P iotro w in a.

K r e w n i zm arłego za- p ozw ali przed sąd k r ó ­ le w sk i bisku pa, k tó ry , nie m ając dow odu na p iśm ie, g d y ż w tenczas sło w o w ięcej znaczyło niż pism o, u d ał się do P a n a B o g a z g o rą c ą m odlitw ą, a b y u ją ł się za je g o niew innością.

P an B ó g dał mu w ięc moc, ja k o św iętem u człow iekow i, w skrzesze­

nia nieboszczyka. B isk u p poszedł na cm entarz, k a ­ zał o d k ryć g ró b P io tro ­ w ina a d o ty k ając g o pa storałem , rz e k ł:

W Im ię O jca i S y ­ na i D ucha Ś w ię teg o , P io tro w in ie w sta ń !

I w sta ł P iotro w in i przyzn ał przed sądem , ja k o w zią ł słuszną za­

p łatę od biskupa. P o ­ czerń w ró cił do grobu, d aw szy św iadectw o p r a ­ wdzie.

O brazek nasz przed­

staw ia w łaśn ie tę ch w i­

lę, g d y P io tro w in w sta­

je z grobu,

(8)

294 » R O L A « Nr 19

Przygody Szlomy Bufka z Kusym.

(Humoreska).

W y sz e d ł sobie K u b a z sie k ie rk ą za pasem do lasu, a b y uciąć m ło d ego a śm ig łe g o buczka na d y ­ szel do wozu. K ie d y tak przechadza się śród młodzi leśnej, ujrzał ze zdum ieniem , że n ajstarszy bu k ty ­ siącletni, k tó reg o »panem lasu« n azyw an y, leżał o b a ­ lon y na ziem i. Żal w ielk i roztkliw ił mu serce, bo ciężko w estchnął K u b a i z a w o ła ł:

— O la m iło ści! To i ty olbrzym ie już nie ż y ­ je sz ? A któż w tym lesie będzie nadal pan ow ał?

K o m u ż p okłon i się rankiem i w ieczorem młodzież le ­ śn a? N iem a już »pana lasu«, k tó reg o czub aż do M o­

giln ej w idać b y ł o !

P r z y ło ż y ł drżące ręce do m artw ego pnia, k tó ry mu do ram ion dostaw ał.

W tem u słyszał stłum iony ję k n ib y ludzki...

O bejrzał się poza siebie, lecz n ikogo nie spostrzegł.

M y śli K u b a ... co to b y ć może?

— K u b a , — ktoś w yraźn ie za w o ła ł — odetnij spodni korzeń od ziemi, bo mi więzi p iętę już od tyg o d n ia.

W ytrzesz czy ł ślep ia w tę stronę K u b a za p ytał:

— Z łe ś, czy d o b re?

— Z łe... brzm iała odpow iedź.

— H a, w takim razie siedź sobie do końca św iata — od p arł K u b a .

— K u b a , ja tw oich w sp ó łb raci n ig d y nie k rz y ­ w dziłem , jen o żydkom nieraz figle płatałem .

— B a , ale czy to praw d a, co bajesz?

— P rz y się g a m na ro g i B o ru ty , że p r a w d a ; a na dow ód zaniosę ci teg o olbrzym a na podw órze chaty, a żydka, k tó reg o chcesz nastraszę.

— Szlom ę B u fk a ! — zaw o łał radośnie K u b a .

— I Szlom ę B u fk a — odrzekło złe.

— W takim razie uw oln ię cię... i począł rąb ać korzeń przyziem ny. Co rąb n ął K u b a , p y t a :

— B o li? ...

— N ie!...

P o k ilk u zacięciach sie k ie rą złe zaskow yczało.

— B o li? — zap ytał K u b a .

— O dciąłeś mi palec, lecz nie tw oja wina, boś g o nie w idział.

— R ą b n ą ł jeszcze raz K u b a...

— D o syć, już mam w olną nogę.

— P o w ied z mi, ja k się nazyw asz — zagadnął.

— K u s y ... — odp ow ied ziało złe.

— A to d laczego ? — b a d ał dalej K u b a .

— W szedłem raz do k o ścio ła, a b y ludzi do złego nawodzić.

— A ty kan alio — w rzasn ął oburzony K u b a .

— S łu c h a j!... a tu ksiądz idzie z kropidłem , a św ięcon ej w o d y nie żałuje.

J a k kro pn ie na m nie — ciark i siarczyste p rze­

le cia ły od stóp do gło w y ... J a ted y sm yk ku drzwiom ..

Ju ż, już w ych ylałem się na dw ór, g d y wtem dziad k o ścieln y — t a r a c h ! — zam knął drzwi — no i ogon mi uciął. Zostałem Ku&ym , a za k arę ty lk o nie- chrzczone duszę w olno mi n aciągać do złego.

— Zatem zanieś mi bu ka tam, gd zieś o b iecał — b ą k n ął K u b a .

Z agw izdało, zaszum iało, a K u b a na buku p rz y ­ je c h a ł do domu...

— A teraz dotrzym aj i d ru giej o b ie tn ic y : w y ­ strasz z grn in y mojej Szlom ę B u fk a.

— R z e k łe m i stanie się, boś mi w ielk ą oddał p rzysłu gę. Zatem do w idzenia — odpow iedział K u s y i poszedł sobie.

Za dw a dni m iał się od b yć w ielk i jarm ark w T u rce. Szlom a B u fe k , żydek obrotn y, p ostan ow ił b y ć na tym jarm ark u . W y b r a ł się w ięc dziś na ju ­

tro, poniew aż trzy m ile i ho-ho b yło do T u rk i. D ro g a prow ad ziła w śród lasu. G d y już z p ołow ę d rogi p rzeb ył, zaczęło się zm ierzchać. Szlom a B u fe k m iał chęć zan ocow ać w przydrożnej karczm ie. Lecz g d y stan ął przed nią, patrzy, a tu p rzy p oręczy stoi u w ią­

zan y w sp a n ia ły w ierzchow iec. Ł a k o m y m w zrokiem p ow iódł po nim. R u m a k tym czasem w y c ią g n ą ł ku Szlom ie sw ą k ształtn ą g ło w ę i zarżał. "Wszedł S z lo ­ ma do w nętrza karczm y i p rzek on ał się niebaw em , że w ła śc ic iela o w eg o rum aka nie b y ło w szynkow ni T e d y szalona m yśl op an o w ała Szlom ę, a b y konia ukraść, p on iew aż niem a pana. W y m k n ą ł się cichcem na dw ór, od w iązał uzdę, w sad ził n ogę w strzem ię, chup na sio d ło i w n ogi. T a k le k k o unosił g o k o ­ nik, że nie m ó g ł się nadziw ić temu i w iele sobie o b ie c y w a ł w duszy k o rzy śc i z teg o w yp ad k u ... K s ię ­ życ o św ieca ł g ó r y — S a n szum iał pow ażnie w śc ie­

śnionych brzegach, a Szlom a B u fe k nie p o siad ał się z radości. G d y już sp o ry k a w a ł od d alił się od k a r­

czm y, zau w ażył Szlom a, że je g o rum ak coś się k u r ­ czy i zm niejsza i że n ogam i w lecze po gościńcu.

— A to co? — dum a... A tu h y c z pom iędzy je g o n óg ko zieł z potężnym i rogam i i brzdęk w n iego.

— A j w aj, g e w a łt! L u d zie w ilatu jcie na po­

moc — b ia d a ł Szlom a.

L ecz cap nie pardonuje, ty lk o bodzie Szlom ę B u fk a zaw zięcie... N areszcie zniknął kozieł...

Za ja k ą ś godzinę o ck n ą ł się Szlom a z om dlenia i pow stał, ale całe je g o ciało b y ło bardzo p oturbo­

w ane ro g am i capa. N a w p ó ł ży w y p raw ie idzie, lecz sam nie w ie dokąd, czy do T u rk i, czy do domu. — P rzechodzi w m yśli sw o ją aw anturę z rum akiem , k tó ­ r y zam ienił się następnie w kozła.

W tem s ły s z y : g ę - g ę — G dzieś g ę ś się znajdu­

je , p o m yślał. T a k było.

Z aled w ie uszedł p arę kro ków , ujrzał na drodze g ę ś ze zw iązanem i nogam i. B ez n am ysłu zabrał ją, tłóm acząc sobie, że szczęśliw y tr a f za doznane o b ra­

żenia daje mu ją na w ysm arow an ie sm alcem ran.

Ju ż p ew n e zadow olenie i otucha poczęła w stę­

p ow ać w serce S zlo m y B u fk a , g d y jak im ś sposobem g ę ś u w o ln iła sw e sk rzy d ła i poczęła niem i trzepotać ja k do lotu. Szlom a trzym ał ją silnie za związane n ogi. N ic to nie p o m o g ło ; w parę sekund uczuł S z lo ­ ma, że ta zw iązana gąseczk a unosi się w pow ietrze.

Z przerażenia tchu mu zabrak ło , ch ciał ją puścić, lecz ja ­ k aś n iew idzialna siła u w ięziła je g o ręce z nogam i gęsi.

— N o to ju ż ja k ie ś złe sp rzy się g ło się na moje życie, — p o m yślał nieszczęsny Szlom a B u fe k .

— Jaszn ie panie gąsziorku w iląduj na ja k ie su ­ che ziem ie, bo mnie bardzo ckliw o... Ju ż go nic nie w ezm ę, choćbym p alaru s pieniądzów znalaz... Zlituj sze nad bid n ego żid ka — lam en tow ał Szlom a.

— G ę, g ę — b y ła odpow iedź gąsio ra.

L e c ą .. W końcu p rzylecieli nad staw , gdzie w łaśnie K u b a nam znany ło w ił ry b y na targ . W tem p lu sk, a Szlom a w e wodzie. B y łb y utonął, lecz K u b a p rzyszedł mu z pom ocą i w c ią g n ą ł g o do łodzi. A g ą sio rek m usnął skrzyd łem ucho K u b y i szepnął m u:

— Z ad ow olonyś z K u s e g o ? N a teraz ma dosyć.

G d y K u b a p rzyb ił do brzegu, Szlom a od zysk ał przytom ność i d z ięk o w ał K u b ie za ocalenie.

— Szlom a, gd zie w y tak po nocach się w łóczycie?

— N u, co tu ga d ać, w ysio łem na ja rm a rk do T u rk i, a psijechołem na w asią sadzaw kę.

— H a, ha, h a! — zaśm iał się K u b a . — T obie, ja k widzę, Szlom o, k lep k i b r a k u je !

— N u nie pow idzcie n igd zie o teg e głup stw o , bo mi barz m arkotno — dodał, odchodząc Szlom a.

— A ino, p om yślał K u b a , żeby ty lk o R e d a k c y a

» R o li« w yd ru k o w ała te p rz y g o d y , to i dalsze jeszcze

opublikuję... M ichał Jli/coś.

Cytaty

Powiązane dokumenty

dnego wodza i jednej komendy. Niestety, gdy szło o to w jaki sposób należy postąpić, pojawiło się dziesięciu wodzów i tyleż komend, które wzajemnie się

ło miejsce przy otwarciu Izby prawodawczej stanu Indiana. Okazało się, że przebiegły pastor w trącił do m odlitwy wiersz proszący, aby mnonopol rumu przestał

pomnieniu, niezasłużonem zupełnie, generała Bosaka, 0 ofiarnej postaci i słowach biernego oddania się falom losu pułkownika Traugutta, o napomnieniach Sumińskiego,

Właśnie chciał się oddalić z tego miejsca, gdy niektórzy mieszkańcy z kujawskiej ziemi zaprosili go, aby poszedł z nimi na pole elekcyjne, gdyż się już

Na to zuchwałe oświadczenie podniosły się ze wszystkich stron jednogłośne krzyki, pochwalające to zdanie, a nawet słyszano niektórych mówiących, że plemię

T ak Maciek dla tysiąca złotych, na które się połakomił, miał iść na stos. Dzień już nawet b ył wyznaczony, w rynku nawieźli drew mieszczanie, sprowadzono

Udziały członków przynoszą dywidendę.. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie

Śmiertelna bladość powlekła twarz wojewody, gdy się o tej straszliwej wieści dowiedział, albowiem chociaż przeczuwał, iż król z królową złe zamiary mają