• Nie Znaleziono Wyników

Rola. R. 7, nr 13 (1913)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola. R. 7, nr 13 (1913)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

lurtimauiwuiuitatiui

TYGODNIK OBRAZKOWY NA NIEDZIELĘ KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

r r ^ r ™ ~ ™ :- r SaassgWSSi * 3 J BWfll

R O L N I C Z Y

Reprezentacya. firmy D e e r i n g - Cii i c a g o

B r o . i i y sprężynowe, talwr/owe, jkoH iurki, ż n i - w i u r k t , Wł:%załki, W r a b i a r k i , C f e e t r z ą s a e z e .

Wielki zapas części zapasowych.

Własne w arsztaty reparacyjne.

N a c z y n i a i j i r z y b o t y m l e c z a r s k i e Gforty

t cenniki xia k a ż d e żądanie darmo i oplatnie.

Węgiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.

K O K S o s t r a w s k i I gfórrsośl^ski.

k r a kó w , S Y N D Y K A T

Plac Szczepański 1 , 6. • w m w Jr m * ■ M acifllta * k o n i c z y n , t r a w, buraków, roślin strączku- n a 81 Ul.a , Wyoh i warzywnych o gwaramtownnej czysto- firi i nile kietkownni«.

M au tft?V ’ nuperfosfftty, auletra chilijska, sć!

n a W O tJ • potasowa, kaioit k r a j o w y i stansifurcki, W- - pno azotowe.

ftta c ? u n u r>niniP7B * wpreipntocyń nu o«H- H łltM f liy I UlHIUtD . „yę wszechświatowa zuan>eh sie n ­

ników „ W o * t l a I i a “ . (n o)

Pluli, I n ą kitUywatopj, stewiikl walce ele, etc.

r ę c z n e g o , w ib r a c y jn e g o , k o s m e ty c z n e g o i e le k tr y z a c y i s w i. n f e s p u i u m m m m

W K R A K O W IE ,

t ,

u lica K a r m e lic k a L . 3 0 , I. p

Godz. o rd y n a cy jn e od 3 —6 popoł.

D la u b o g ich od godz. 6 —7 w iecz.

darm o.

Na p row in cyv do d w orów , zakła­

d ów , k lasztorów etc. w y s y ła a s y ­ sten tó w ew en tu a ln ie s a m w y ­

jeżdża.

Prosim y najusilniej przy przesyłaniu prenum e­

raty p i s a ó w y r a ź n i e imię, nazwisko, mier- sce zam ieszkania i pocztę.

'

Kto ch ce u b ezp ieczyć

w sposób najbardziej odpowiedni mienie sw oje od po- i a r u , pioruna a k s p to a y i i t, p., o d k r a d z ie ż y i r a ­ b u n k u , ziemiopłody od g r a d o b i c i a , kto chcą uzyskać podstawę k r o d y tu , kto pragnie zapewnić sobie lub innej osobie kapitał na starość lub rentą dożywotnią, zapewnie rodzinie byt w razie swej Amiercl, dzieci w y­

posażyć, zapewnić im wychowanie i wykształcenie i t. p.- n io o h z w r ó c i a lę o ioformacyę do któregokolwiek za­

stępstwa najstarszej i największej Instytucyi asekura- cyjnej polskie;

ekszej

ilskiej (#.«>

Towarzystwa wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie.

t owarzystwa w Krakowie, Bern*e mor.

. . . . i Stanisławo­

wie, oraz około 2.000 agencyi Tow arzystw a w różnych miejscowościach Galicyi, Bukowiny, Śląska i Moraw.

Towarzystwo

tkaczy Płótna czysta 1niane

rusy, ser-

£ ,(104) różnej szerokości, chusteczki, roczniki, ob

wety i t. d. poleca taniej niż wszędzi

M i | | |

iuwarzysiwo tnaczy obok Krotna Korczyna lJolcc»niy usiluie ilo

boirństWM:

nadającą‘się 'Ha wszystkich sta­

nów, pdbwrcy pierwsifeyo nakła­

du prosili o drugi. Cena t '20 kor.

aa .prżewyłUe jq hnl. l>o nabycia:

Adminislrncyn »Rnil», Kruków^

iii. 4 w, Tnipasna V-- alb" SR. Fcłi- cyitnki, Kraków. S$#MęVg<> ,U 4v

Kiedy cię sm utki trapią i bole W eź do reki naów czaa fio łt.- Ta przyjaciółka oBracia mot!

U lży boleściom, sm utki ukoi.

■». ■«■ 1 - A A Ł ■«. * . J Ł

■M W. W W WA 'WA'^, Gdy w yczytasz ogłoszenie I uczynisz zam ów ienie, Pizz w y ra in ie i powoli.

Że4 to czytał w naszej fto/.i

Z a ' . ę m i a n ę a d r e s u należy się 40 halerzy

(2)

„WISŁA"

Ludowe Towarzystwo Wzaj.

we Lwowie, ul, W a ło w ali.

Zasługuje na poparcie jako najtańsze krajowe

Towarzystwo aseku­

racyjne

Męczacd niepewnęść.

f i .a s p o d a r t (rano pray wstawaniu): T:o- tero* ftie wim', czy tu -siwek w.no- v J«Jłrow 4 y -ulfecli — fczi, 'tui się też jeno

r*5 śniło. > '

' ■ , - •

* «

N a p a m i ą t k ę t r z e c h s e t n o j r o c z n i c y P i o t r a S k a r g i ,. .. ' W<pa'triałc barwne obrazy rej>r«><lukcye

Kazanie Ks Piotra Skargi

J. M atejki, .w iolkoić , 100 X 60 cm. w -cenie iut .>ztukę 12 K o r o n .

Z bitw y pod G rochow cm O brona O lszy tiki,

W K ossaka. wiellmiti .76 60 cm. w te ń ie m cgite.mRj. 14 K o r o n .

0\>r.,r/y B itw a p o d G r u n w a ld e m Matejki, w cerife 15 K o r,, > o Kor-, 8 Kor., 3 Kor.

l;o : o g r a w u r a Chopin u księcia Radziw iłła

S ie m ira d z k ie g o , wielkości 95 X 72 c»i w eonie /.x e^z. 15 K o r o n .

K r o lo w a J a d w i g a M atejki, w i e l k o ś ć m a lo w id ła . 4 7 X 3 0 r n >- >v'<Rfrn»- ? K o r o n y oq halerz,

i n i m y d o ty ó h obrazów* p o le c a

J A N P A U L Y w K r a k o w i e , u l . D ł u g a 1 0 . (0(tspr*e<lawc<Vw przyjmuje i' tym hlhat mUiola^. (110)'

Sekretaryat Komitetu obyw. dla sprawyf. Kurasia

w Tarnobrzegu, p o le ca :

f^olasiński Zygmunt .* S k a r b c z y k pieśni n aro d o w y ch (60 n a jp o p u la rn ie js z y c h p ie śn i n ar.

7. ż y cio ry s a m i a u to ró w i ob jaśn .) . . . K — -BO

Kuraś fe r d y n a n d : Z pod ch ło p sk ie j

> strze ch y . P o e z y e ... ...K. —‘5 0

Kuraś Ferdynand: w ią z a n k a z chłop--

skiej o w j . P oezye . ... ... . K. '5 0

Kuraś Ferdynand: T a ta r z y w S an d o m ie^

rzn, D w ie le g e n d y . Z p rz e d m o w ą Z y g m u n ta K o l i ń s k i e g o ... . .. . . . K. -BO 40% z rozsprzedaży przeznaczono n a D ar N arodow y w p o - ,

staci zagrody d la pooty ludowogo F. K urasia, iNa wystawę obVa*<iw ngla.-aa .się pu». lzaat W klin ice.

! ^ 4 j ! T n X v kr .we proy.j <> pot BilatU;, ł >iif a lłlleła-' i Iwę w.mi m mak cięcie,.; «'co wolicie przy m m i +*

1 0 Póf b w k ? - pyta kasyerfea — ojjeracyi: kokainy. «:*v eter.-

przecież pan nie jcstei :titckiem. C h o r y : ]a!>ym profit pana doktora u kie*

— •?>. 11, ale ja -j»*tem sz!-py\ na jedno oko, liszek kwaśny i mocna.

t e

» t e t e t e t e t e t e t e t e t e t e t e t e t e

t e t e t e t e t e i Pi t e

W a l o n e m i e l o n e !

9 0 - 9 6 1 C a O

m

‘ f f u r a N iem c z ew s ®

i S k a *4

/ ^ I £ N nik , K A M B W ^

••T r z e b in ia "

2 0GR. OOP-

P i ł * R WS Z Y K R A J O W Y MŁYN WAPIENNY

NAJWYŻSZE PLONY ZAPEWNIA

ROLNIKOM!

b k o s z C r y , c e n n ik i b e z p ł a t n ie .

R E P R E Z E N T A C Y A N A G A L 1 C Y Ę i K R Ó L E S T W O P O L S K I E

DOM KOMISOWO- ROLNICZY

STEF. KONOPKI

K R A K O W ,

R Y N E K K L E P A R S K I 5.

T E L E F O N Nr. 1055.

'

---

%:tĄ

' __

(3)

TYGODNIK OBRAZKOWY NIEPOLITYCZNY KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

Przedpłata: Rocznie w Austryi 4 korony, półrocznie 2 korony; — do Niemiec 5 m arek; — do Francyi 7 franków ; — do Am eryki 2 dolary. — Ogłoszenia po 3 o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Numer pojedynczy 10 h alerzy; do nabycia w księgarniach i na większych dworcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i A d m in istracyi: K rakó w , ulica Św. To­

masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. Godziny redakcyjne codziennie od godz.. 3 do 6. Telefon nr. 2346.

Dyngus i śmigus.

wyczaję ludowe pięknie rozwinięte po wsiach i zapadłych prowincyach kraju naszego, za­

chow ały się w miastach najczęściej tylko o zmienionej i skarłow aciałej swej formie,

o ile w zupełności nie zaginęły. O gólnie znany zwyczaj wzajem nego zlewania się wodą w drugi

dzień św iąt wielkanocnych, tak m ało i nie zabawnie 1 przedstawiający się w naszych miastach, p rak ty k o­

w any byw a po dziś dzień po wsiach w okazalszej formie. K ilk a ciekaw ych szczegółów , tyczących się tego zw yczaju przytaczam y poniżej.

Zwyczaj oblew anego poniedziałku znany b y ł w P olsce od niepam iętnych czasów pod ogólną nazwą dynga, dyngusa, dynguska, szm igusta, smagusta, w re­

szcie śmigusa.

Najprawdopodobniej początek tego sięga je ­ szcze czasów przedchrześcijańskich, a stał on może wówczas w niewyjaśnionym dziś bliżej związku z ogólnie czczonem świętem wiosny. Że b y ł 'to zw y­

czaj pogański, św iadczy ta ostra w alka, jaką staczali z nim, podobnie jak z wielu innymi ludowym i zw y ­ czajami księża polscy średniowiecznych czasów.

W a lk a ta na dobre w rzała w wieku X V ., o czem mówi zakończenie kazania, gdzie pewien ksiądz ra­

dzi, by »ekskomunikować i nie chować na cmentarzu tych, którzy w św ięta W ielk iej N ocy są rozwiąźli w zabawach w edle zwyczaju pogańskiego w »dyn- gusacht.

T o ostre wystąpienie przeciw ko dyngusow i ze strony K ościoła kato lick iego łatw o zrozumiemy, zw ażyw szy, że nie b y ł to ten niewinny, dzisiejszy śmigus, ograniczający się na wzajemnem wylaniu na siebie kilkunastu, krop el w ody tylko, że przy tej spo­

sobności musiały się w tedy dziać zbytki ja k najroz- więźlejsze. W rozochoceniu w rzucali jedni drugich do rzeki, p r z y c z e m — jak w skazują ówczesne świa

dectwa — niejeden człow iek tonął. Zw yczaj oblew a­

nia się w podobnie dosadny sposób przechow ał się wśród ludu naszego po dziś dzień jeszcze w niektó­

rych stronach P olski.

Najczęściej chłopcy, zebraw szy się na dachu ja- jakiego ś domostwa, brząkają w miednicę metalową, przyczem w yw ołu ją znajome dziewczęta po imieniu.

P rzy w yw oływ aniu dodawane są przycinki i wcale nie obwijane w bawełnę uw agi o m ających b yć ob- lanemi dziewkach, ja k n. p.: »zaprzęgajcie konie, w o­

ły , bo w yw ieziem y fafo ty M aryśki D rą g ó w n y ! A brać na nią cztery fury piasku, pięć fur perzu, dwadzieścia kubłów w ody, m ydliska i t. d.« W y ro k ten spełniają, chodząc po chałupach i oblew ając zła­

pane dziewki. W sadzają je bądźto w koryto przy studni i leją wodę póty, póki im się podoba, bądź też zupełnie się nie cerem oniując, ch w yciw szy je za ręce i nogi, w loką do stawu lub rzeki, nie bacząc na to, czy ciepło, czy zimno. D ziewczęta krzyczą w niebogłosy, jednak nie wzbraniają się, owszem ta, która w tym czasie nie została oblana, uważa­

ła b y to sobie za w ielki despekt i posponowanie;

im która urodziwsza, tem silniej ją zlew ają, bo w e­

dłu g wierzenia ta, któraby nie została w podobny sposób skąpana, nie w yjdzie w tym roku za mąż.

G d y która z m łodych dziew ek ma już sw ego pa­

robka, ten — o ile zechce — może ją od oblania wodą w y k u p ić, poczęstow aw szy »dyngusowych«

wódką.

W niektórych okolicach dyngusow aniem na­

zyw ają także zw yczaj chodzenia w yrostków w cią­

gu całego św iątecznego tygodn ia z »kogutkiem«, nieraz dość artystycznie zrobionym, od chaty do chaty, przyczem śpiew ają oni okolicznościowe pio­

senki, otrzymując od gospodyń w zamian za to od­

powiednie datki.

W tej samej porze obchodzą wieś całą również i dziewczęta, odśw iętnie a czysto ubrane, obnosząc choinkę ubraną we w stążki różnokolorow e, śpie­

wając przy tem piosnki.

(4)

>94 ______ »R O L A* Nr 13

(O po w iad an ie p o ru czn ik a z r. 1863).

20. P O L IC Y A P O W S T A Ń C Z A .

W ogrodzie Saskim. — Para na ław ce. — N a now e mieszkanie. — Przerw ana rozmowa. — K a ro l i wachmistrz.

A le tym żalom nie męskim i do niczego nie prowadzącym, surowa rzeczyw istość koniec położyła.

Przypom niałem sobie niebezpieczeństwo, w jakiem pozostawałem , bo nie m ogło ulegać wątpliwości, że policya hotel miała na oku i zapewne w idziała w cho­

dzącą do niego Józefinę, wreszcie konieczność udania się do ogrodu Saskiego, gdzie miałem naznaczoną schadzkę. Już b yło po godzinie dziesiątej i należało się śpieszyć. W yp raw a nie b y ła bardzo bezpieczną, ale na to nic poradzić nie mogłem.

W ło ży łem w ięc płaszcz na siebie, kapelusz na­

cisnąłem na oczy i pełen najsmutniejszych przeczuć, wyszedłem na ulicę. R u ch na chodnikach i na śro dku ulicy b y ł duży: mnóstwo dorożek pędziło, p rze­

chodnie śpieszyli się, bo poranek, acz słoneczny, b y ł chłodny i trudno b yło w tym tłumie dostrzedz, czy ktoś nie ma mię na oku. Zdawało mi się, że nie jestem wcale ścigany, ale oczyw iście za to zaręczyć nie mogłem.

W ogrodzie Saskim , gdzie o tej porze nie wiele b yło osób, w e w spaniałych alejach wysadzanych ol­

brzymimi, stuletnimi kasztanami, znów s:ę zatrzym a­

łem i przypatrując się przepysznym rabatom k w ia­

towym , obejrzałem się pilnie dokoła. Przez bramę usuwało się kilka osób i paru mężczyzn dość podej­

rzanego w yglądu, ze trzy kobiety śpieszące z k o szy ­ kami, nic więcej.

W alei na czwartej ła w c e , na w ielkie moje zdziwienie, siedziała jakaś k o b ie ta, czarno ubrana z fioletowym i kwiatam i u kapelusza. Siedziała, ba­

wiąc się parasolką także fiołkow ego koloru i ko ń ­ cem jej rysując jakieś figu ry geom etryczne na p ia­

sku alei. Dama ta nie b yła sama. Obok niej siedział na ław ce jakiś staruszek siw y już, zgarbiony, k a­

szlący głośno i w sparty oburącz na lasce.

Para ta siedziała właśnie na tej ław ce, która mi została wskazana jako miejsce schadzki i miała w ygląd , jak g d y b y po długiej przechadzce przysia­

dła na chwilę dla wypoczynku.

— Praw dopodobnie niedługo wstaną i pójdą sobie. Trzebaż właśnie, żeby usiedli na czwartej ł a ­ wce, kiedy w szystkie inne są puste i żyw ej duszy niema w alei.

Takem sobie mówił, ale właśnie ta okoliczność, że w szystkie inne ław ki b y ły nie zajęte, że w alei oprócz paru nianiek z dziećmi, nikogo więcej nie było , zastanowiła mię nieco.

— C zyżby ci, którzy mi schadzkę naznaczyli, jeszcze nie przyszli? B y ło b y to bardzo szczęśliwie, bo już jest kwadrans na jedynastą. A może już ode­

szli? A m oże, widząc ław kę zajątą, krążą gdzie w okolicy?

Obejrzałem się bacznie dokoła. W alei głównej, rów noległej do tej, w której ja się znajdowałem, szło kilka osób, przeważnie jednak kobiet, widocznie dą­

żących za rozmaitemi sprawami, bo b ie g ły szybko.

W alei lewej za to, dalszej nieco, krokiem wolnym, z rękam i w ty ł założonemi, w których chwiała się gruba, sękata laska, przechadzał się jakiś mężczyzna, ubrany z waszecia ale dostatnio, którego postawa, ruchy przypom inały mi m glisto kogoś, kogo dawno widziałem, ale gdzie i kiedy, tego sobie na razie przypomnieć nie mogłem, zwłaszca, że tw arzy ow ego

spacerowicza dostrzedz nie mogłem, bo b y ł za da­

leko odemnie i gło w ę trzym ał odwróconą. D ostrze­

głem tylko, że ma ciemny bardzo zarost.

W szystkie te spostrzeżenia do niczego nie pro­

w adziły i zajm ującego mię pytania nie rozw iązyw a­

ły . Nie wiedziałem co robić: czy usiąść na czwartej ław ce i czekać, czy też iść dalej i schadzkę uważać za chybioną. W każdym razie zdawało mi się, że na wszelki w ypadek należy dobrze przypatrzyć się czarnej damie i jej kaszlącem u towarzyszowi. P rze ­ szedłem więc wolno koło nich i obejrzałem od stóp do g ło w y najprzód d am ę, a potem mimochodem opartego na kiju jegom ościa. Dam a b yła jasną blon­

dynką o bujnych lokach, efektow nie odbijających od czarnej zasłony, o dużych, jak niebo jasnych oczach, bardzo bystrych i przenikliw ych, któremi śmiało patrzała na mnie i ani na chwilę ich nie spuściła.

1 w arzy pod ciemną zasłoną dobrze zaobserwować nie mogłem. Co do jej towarzysza, to ten kaszlał nieustannie, miał czuprynę i zarost szpakow aty i oczy zezowate, któremi spoglądał na mnie bardzo podejrzliwie.

Przeszedłem koło nich i tak sobie rozumo­

wałem :

— Zapewne niedługo wstaną z ław ki i pójdą sobie dalej. B ądź co bądź, ponieważ wyznaczono mi tutaj schadzkę, a na ław ce jest jeszcze miejsca dosyć, więc siądę koło tej pary, która mi tak nie w porę weszła w drogę. W praw dzie spóźniłem się nieco, ale w każdym razie w ypada usiąść i czekać.

Pow ziąw szy takie postanowienie, zawróciłem i na ław ce obok damy usiadłem. Spojrzała ona na mnie z ukosa i przez chwilę panowało milczenie, wreszcie na moje zdziwienie dama nagle zwróciła się do mnie i głosem grubym , męskim, prawie w bas wpadającym, spytała ostro:

—- Przepraszam pana, która godzina?

W yd ob yłem zegarek i odrzekłem :

• — Dwadzieścia minut! — zaw ołała i po nieja­

kim czasie obejrzawszy się dokoła, d o d ała !

— W idzi pan, jak to źle jest spaźniać się. T rze­

ba o tem pamiętać, tem więcej, że w czasach ob e­

cnych jedna chwila stanowi częstokroć o najważniej­

szych wypadkach.

L ekkie to napomnienie, w ypow iedziane głosem męskim i tonem surowym , zdumiało mnie i co w a­

żniejsze obraziło. Nie zdając sobie spraw y z p oło że­

nia, powodowany jedynie krew kością mej natury żołnierskiej, zwróciłem się do jasnej blondynki o g ło ­ sie grenadyera i zapytałem dość szo rstk o :

— K tó ż pani do kroćset dyabłów jesteś, że śmiesz mi takie uwagi robić?

W tejże chwili kaszlący jegom ość, w sparty na lasce, w yprostow ał się nagle i patrząc na mnie czar- nemi zezowatem i oczami, sp ytał:

— W szak pan jesteś porucznik W alery, zwany inaczej W ojciech R zepecki.

— Tak.

— A więc miałeś pan rozkaz stawić się tu o g o ­ dzinie dziesiątej, a staw iłeś się o dwadzieścia minut później. D latego ta dama, (tu uśmiechnął się szyder- sko), dała panu napomnienie, do czego ma zupełne prawo. A le tu o to nie idzie i nie mamy czasu na próżne gadaniny. Mówiono panu zapewne o mnie.

Jestem W ład ysław , znany w organizacyi pod pseu­

donimem Zezow atego; ten pan, (tu w skazał na blon­

dynkę), jest Filipem , noszącym miano B iałego . *) T o panu w ystarczy. A teraz muszę panu powiedzieć,

*) N azw isko praw dziw e »Filipa Białego« brzm iało Jan K a r ło - • wicz. Podczas powstania m iał on lat 20. Później b y ł to sław ny uczo­

ny w W arszaw ie, badający język i zw yczaje ludu polskiego.

(5)

»R O L A« i 95 obywatelu, że powinieneś w ynieść się z hotelu P a ­

ryskiego, bo policya ma na niego oko. M ieszkania nie potrzebujesz szukać, bo czeka na ciebie gotowe;

oto i adres.

Tu w ręczył mi kartkę i m ówił d a le j:

— Przeniesiesz się tam dziś jeszcze, im w cze­

śniej, tem lepiej. T w oi towarzysze, z którym i przy­

byłeś z prow incyi, również mają się przenieść. Oto adresa nowych ich m ieszkań, które zechcesz im, obyw atelu, przy zachowaniu wszelkich ostrożności wręczyć.

— To jest niem ożliwe! — rzekłem — gd yż nie wiem, gdzie obaj ci towarzysze moi w tej chw ili się znajdują.

Tu opowiedziałem obu tym panom, W ład ko w i Zezowatemu i Filipow i B ia łe m u , przebranemu za piękną damę, w ypadki zaszłe w nocy w hotelu P a ­ ryskim, których ofiarą padł Burczym ucha i Lasko- nogi. W ysłuchali tego w milczeniu, ale z wyrazem zdumienia na twarzy, a gdym skończył, efektowna blondynka zaklęła jak dorożkarz, w ołając:

— Do w szystkich dyabłów , nic o tem nie wiem.

N o ! już ja tym hyclom moim zmyję głow ę...

I zwracając się do mnie, rzekła:

— Mój obywatelu, biegnij do siebie i wynieś się jak najprędzej. Co się tyczy dwóch twoich towa­

rzyszy, to...'

A le nie skończyła, bo nagle na początku alei, w której siedzieliśmy, ukazał się ów mężczyzna z wa- szecia ubrany, z czarnym zarostem i począł kaszlać i pluć tak mocno, że w szyscy zw róciliśm y na niego uwagę. Zaraz też obaj panowie, Zezow aty i B iały, zerwali się z ław ki i szepnęli mi s z y b k o :

— Uciekaj, idź tam!...

T o rzekłszy, wzięli się pod rękę, jak mąż z żo­

ną, i ruszyli ku owemu kaszlącemu jegom ości, w k tó ­ rym , gdym baczniej spojrzał, na moje w ielkie zdzi­

wienie poznałem Jana, przemytnika, mniemanego męża pani Teresy. A le nie b yło czasu zastanawiać się nad tem osobliwszem i całkiem niespodziewanem spotkaniem. —- K azano mi iść w stronę przeciwną, w głąb ogrod u; nie namyślając się, więc ruszyłem żwawo naprzód, rzucając dokoła baczne spojrzenia i nie widząc nic podejrzanego. Po chwili, zmęczony moralnie i fizycznie, siadłem na ław ce w jednej z b o­

cznych alei ogrodu i w posępne pogrążyłem się du­

manie. Siedziałem zam yślony g łę b o k o , zdziwiony tem wszystkiem, na co dotąd patrzałem, przerażony nieco niebezpieczaństwami, które w tem wielkiem mieście, na każd jm kroku zdaw ały się czyhać na mnie, zasłuchany w w esoły gw ar dzieci, które nie­

opodal odemnie, na niewielkim placyku wesoło się baw iły.

N agle skądś z ubocza, w tę grom adę krzyczą­

cych dzieci i gw arzących kobiet, wsunął się m ężczy­

zna, w którym po jeg o długich nogach, po chwieją­

cym się chodzie żórawim, poznałem mego K arola Laskonogiego. Ze zdumiewającą spokojnością po no­

cy tak burzliwie przepędzonej i wobec niebezpie­

czeństwa tak groźnego, w iszącego nad jeg o głow ą, posuwał się on wolno, kołysząc się jak bocian, w kapeluszu z fantazyą na głow ę włożonym , pod­

pierając się jakąś laseczką, z miną dandysa arcy- śmiesznego w swym stroju, trzym ał w ręku szkło, przez które im pertynencko przypatryw ał się niemal każdej kobiecie, koło której przechodził. M iał minę swobodną, laseczką w yw ijał, brał się pod boki, sta­

w ał w pozach bohaterskich, uśm iechał się do kobiet, i tymi swym i ruchami i pozami wysoce zabawnymi, powszechną na siebie zw racał uwagę.

Przyznaję, że na widok Laskonogiego skam ie­

niałem i zarazem przeraziłem się następstwami lekko­

m yślnego je g o postępowania. Zamiast siedzieć gdzieś w ukryciu, nie pokazyw ać się nikomu na oczy, prze­

czekać burzę, która nad jego gło w ą się zebrała, on sobie w yszedł do ogrodu publicznego na przecha­

dzkę i z miną niepokonanego podbójcy serc niew ie­

ścich, szuka jakiej przygod y miłosnej. K o b ie ty oczy­

wiście nie zachw ycały się wcale cienką, kołyszącą się i wysoce zabawną postacią Laskonogiego, ale p rzypatryw ały się mu ciekaw ie i śm iały się z niego po cichu, pokazując go sobie oczami, a on myśląc, że budzi zachw yt powszechny dokoła, jeszcze b a r ­ dziej się giął, przybierał komiczne miny, i rzucał strzeliste spojrzenia dokoła.

R o zgn iew an y tem w szystkiem , już chciałem wstać i ruszyć do m ego towarzysza, z zamiarem su­

rowego skarcenia, g d y on, rozglądając się dokoła, spostrzegł mię nakoniec. Na chw ilę zatrzym ał się, ale potem nagle w yciągając swe dłu gie i cienkie nogi, w paru skokach znalazł się przy mnie i zawo­

ła ł ze zw ykłym sobie patosem w głosie.

— Co za szczęście! Jak to dobrze, że cię spo­

tykam, czcigodny panie R zepecki. G dybym nie w ie ­ rzył w Opatrzność, musiałbym teraz uw ierzyć, że czuwa ona nad ludźmi i krokam i ich kieruje. Słow a p o ety, mniejsza o to którego, że nie trzeba rozpa­

czać w najgorszem nawet położeniu, spraw dziły się na mnie w sposób zdum iewający. A wiesz, czcigodny panie, w jaki sposób sprawdziły się? Oto w taki, ża ciebie spotkałem. Składam za to niebiosom podziękę.

M ów ił to, chwiejąc się na sw ych nogach, rzu­

cając dokoła zabójcze spojrzenia na kobiety, cienkim dyszkantem dominując nad gw arem krzyków dzieci i rozmów niewieścich. Milcząc, wskazałem na miejsce obok siebie. Usiadł, starając się przybrać piękną po­

zę. w yciągnął swe dłu gie nogi i począł poprawiać zbyt krótkie spodenki.

— Przedewszystkiem — rzekłem z gniewem — bądź cicho i nie krzycz tak do w szystkich d y a b łó w ! Spojrzał na mnie uważnie i rzekł głosem przy­

ciszonym.

• — O ! o! Niech się pan W ojciech nie gniewa.

T o uczucie radości, przepełniające me serce na w i­

dok p an a, spowodowało ten wybuch uniesienia!

I czego się tu gniew ać? _

— Milcz, do stu tysięcy par rogatych d ya­

błów ! — zgrzytnąłem — trzeba b yć ostatnim osłem, żeby po tem, co cię w nocy spotkało, w łóczyć się po ogrodzie publicznym i swem głupiem zachowa­

niem zwracać na siebie powszechną uwagę.

— P rzebó g! — zaw ołał — czcigodny panie W ojciechu, nie rozumiem powodów tw ego Jowiszo­

w ego gniewu. Czyż nie zachowuję należytych ostro­

żności? Czyż nie nazywam cię jak należy? Co do mej przechadzki, to powiedz, o ! czcigodny panie W ojciechu, co ja matn czynić innego, skoro w tem wielkiem mieście jestem ja k b y na pustyni, jak w y gnaniec, który niema gdzie gło w y swojej schronić?

Oto obadwaj z potężnym ciałem ale słabym co do inteligencyi Sebastyanem Czubkiem, wypędzeni 110 cnym napadem zbirów z ciepłych i w ygodnych łó­

żek, całą noc błądziliśm y po ogrodach, a teraz za dnia po ulicach...

— I to właśnie jest głu p ie! — zawołałem — chyba chcecie, żeby was pierw szy lepszy policyant schwytał. W szak do tej pory w szyscy oni muszą mieć wasze rysopisy.

— Co do mnie, wątpię bardzo, gdyż mojej na­

tchnionej tw arzy żaden z nich nie w idział; co się zaś tyczy Sebastyana, to jest prawdopodobne.

— Skoro więc tak sądzisz, jakże możecie w łó ­

czyć się po ulicach!

(6)

1 q 6 . R O L A . Nr 13

— A cóż mamy robić, o ! najlepszy z naszych zwierzchników. Zważ jeno proszę, że ani ja, ani Se- bastyan nie mamy ani jednego nędznego grosza przy duszy i co gorsza, nic w ustach nie mieliśmy, a słoń­

ce dobiega już swego południowego zenitu. W pra wdzie ja żyję więcej natchnieniem, ale Sebastyan istota na wskroś cielesna...

— Przestań do licha pleść cudaku i mów do mnie po ludzku. Mówisz, że nie macie pieniędzy.

Gdzieżeście je w ięc podzieli? W szak przy rozstaniu we dworze W o la dałem ci dwadzieścia pięć rubli.

Laskonogi skrzyw ił się , załam ał rozpaczliwie ręce, spojrzał, przewracając haniebnie oczami i za­

w o łał z patosem :

— Dwadzieścia pięć rubli! Dwadzieścia pięć rubli! O! mój poczcz... przepraszam, czcigodny pa­

nie W ojciechu R zepecki, cóż to jest dla duszy tak poetycznej ja k moja, dwadzieścia pięć rubli! W szak podróż do W arszaw y, życie, płeć nadobna...

— Osioł jesteś i b a sta ! — zawołałem — nie masz prawa rozrzucać pieniędzy, krw aw ego grosza Ojczyzny. I mam ochotę za karę zostawić cię tw o ­ jem u losowi, niech cię piekło pochłonie. A ten stary

dureń Burczy...

— Przepraszam cię, czcigodny panie W o jc ie ­ chu, on się zowie Czubek.

U w aga ta uspokoiła mię nagle. Obejrzałem się dokoła, czy nikt nas nie szpieguje, i rzekłem :

— Za długo z sobą gadam y. Trzeba się nam rozejść. Pow iedz mi tylko, co się stało z pieniądzmi, które miał Czubek, wszak dostał około pięciuset rubli?

— Ach, Sebastyan Czubek! W szak wiesz, o czci­

godny panie W ojciechu, że to jest tęga ręka, ale słaba głow a. Szedł piechotą i nie m ógł się pow strzy­

mać, by nie wstępować do wszystkich karczem po drodze. W jednej z nich tak się uraczył, że zap o­

mniał o Bożym świecie i okradziono go, doszczętnie go okradziono!

Co prawda, wiedziałem już o tom, ale na chwilę zapomniałem, a teraz wiadomość ta doprowadziła mię do szalonego gniewu.

— N ie ! — zawołałem — to przechodzi w szel­

kie pojęcie! I takie bałwany, takie pijaki, takie lek- -iu d u c h y chcą służyć dobrej sprawie..-.

— Porucz... przepraszam , panie W ojciechu...

kobiety zaczynają na nas zwracać uwagę. Zaklinam cię, uspokój się!

Jakoż p rzyw y k ły w tem życiu, jak ie od paru lat pędziłem, do panowania nad sobą, uspokoiłem się natychmiast, choć przykro mi było, że mój pod­

władny musiał mi to przypominać. W stałem i w rę­

czając Laskonogiem u pięć rubli, rzekłem :

— Oto są pieniądze na dzisiaj. Jutro zobaczy­

my. Tu zaś macie kartki z adresami mieszkań, do których możecie się zaraz zakwaterować. Zakazuję wam pod najsurowszą odpowiedzialnością pokazyw ać się na ulicach. Jutro lub pojutrze odwiedzę was oso­

biście. A teraz ruszaj mi z oczów i nie irytuj mię więcej swą głup ią miną!

To rzekłszy, odwróciłem się i poszedłem kro­

kiem wolnym , bo pragnąłem wzburzenie i gniew, jaki wrzał we mnie, uspokoić. Baczną przytem zwra­

całem uwagę, czy mię kto nie śledzi, ale nikogo po­

dejrzanego nie dostrzegłem w pobliżu. Po ogrodzie przechadzało się ciągle mnóstwo kobiet i dzieci. G dy uszedłem kilkanaście kroków , obejrzałem się i do­

strzegłem w oddali barczystą postać Burczym uchy, jak stał i pilnie słuchał, co mu Laskonogi opow ia­

dał. Do hotelu swojego dostałem się spokojnie, i, ja k się zdaje, przez nikogo nie szpiegowany.

(Ciąg dalszy nastąpi).

Zamordowanie króla greckiego.

Powodzenie oręża greckie­

go, zadokumentowane świeżo zdobyciem miasta Janiny, bę:

dące właśnie powodem tryum ­ fów i powszechnej radości na­

rodu greckiego — przesłoniła i kirem żałoby ok ry ła naród potworna zbrodnia. — Dnia 18 b. m. padł od kuli G reka anarchisty w Salonikach, mie­

ście zajetem przez G reków , król g reck i Jerzy I. Zamachu doko­

nał anarchista Schinas popołu­

dniu, g d y król Jerzy wracał

K r ó l grecki Jerzy. z tw ierdzy Karaburun (jestto fort, broniący wstępu do zatoki salonickiej). Z odległości dwu metrów strzelił do króla z rewolweru. K r ó l padł nieprzytom ny na ręce adjutanta, któ ry mu tow arzyszył. Natychm iast prze­

wieziono go do szpitalą, gdzie zmarł po kilku mi­

nutach.

G recki król Jerzy I., syn króla duńskiego, Chry- styana I X , urodził się 24 grudnia 1845 r. w K o p en ­ hadze. Pow ołany na tron grecki, po wypędzeniu króla Ottona I., przez Zgromadzenie narodowe g re ­ ckie, wstąpił on nań 31 października 1803 r. Za jego panowania królestwo greckie dwa razy pow iększyło swe terytoryum . R az w roku 1863, gd y A n glia zrze k ła się protektoratu nad wyspami jońskiemi, a drugi raz w 1881 r., g d y do G recyi przyłączoną została znaczna część T essalii i kaw ałek Epiru.

Podczas całego panowania zm arłego króla dą­

żenia G reków z w yspy K rety , zmierzające do zrzu­

cenia jarzma tureckiego, b y ły powodem jego troski, ponieważ nie m ógł im przyjść z czynną pomocą. Pod naciskiem jednak opinii sw ego kraju w ypow iedział król Jerzy w r. 1907 wojnę Turcyi. W ojna ta zakoń­

czyła się pogromem G recyi, przyniosła jednak w re­

zultacie autonomię K re ty pod opieką mocarstw. Je­

dnym z gubernatorów K r e ty b y ł nawet książę grecki Jerzy.

Zamordowany król b y ł wzorem konstytucyj­

nego monarchy, który rządził krajem, stosując się do większości parlamentarnej. Najlepszym tego dowo­

dem, że pow ołał do w ładzy obecnego prezydenta g a ­ binetu Venizelosa, który nie tak dawno temu wrogo przeciw niemu samemu w ystępow ał. S tarał się on także usilnie o rozwój nauki, sztuki, handlu i t. d.

w swym kraju, który, g d y w stępow ał na tron, b y ł mniej więcej w tym samym poziomie cyw ilizacyjnym co dzisiaj Albania.

K ró l Jerzy, ożeniony z rosyjską w ielką k się­

żniczką O lgą Konstantynówną, zostawia po sobie pięciu synów i dwie córki, wydane za w ielkich ksią­

żąt rosyjskich. D otychczasow y następca trony, K o n ­ stanty, zdobyw ca Janiny, ożeniony z księżną Zofią, siostrą cesarza W ilhelm a II, został natychmiast ob­

w ołany królem greckim . W ojsko złożyło mu p rzy­

sięgę wierności. N ow y król przyjął tytu ł K on stan ­ tyna X II. U rodził się on w 1868 roku. K ró l Jerzy, na którego dokonano już raz zamachu w 1898 roku, nosił się podobno z m yślą ustąpienia w październi­

ku b. r ., jako w 50 -letnią rocznicę sw ego na tron wstąpienia, na rzecz ks. Konstantego.

Zamordowanie króla Jerzego I w yw ołało w ca­

ły m cyw ilizow anym świecie żal i oburzenie. Ze­

wsząd, od w szystkich rządów i monarchów otrzy­

mał rząd grecki serdeczne w yrazy współczucia.

(7)

Nr I3 »R O L A«

Chłopiec i dziewczy­

na! D wa słowa tylko a w nich często cała po­

wieść mieścić się może.

D w a serca tylko a nie­

jednokrotnie świat cały w nich się znwiera.

Czytam y piękne po­

wieści i fantastyczne ro ­ manse — widzimy zma­

ganie się dusz ludzkich, widzimy intrygi i in­

tryżki, kom plikacye ró­

żne, dziwimy się im i powiadam y, że to wszystko . tylko w po­

wieści możliwe.

A jeżeli ośmielimy się stwierdzić, że po- wieściopisarz bierze b.o- haterów swych z życia codziennego, to zdaje się nam, iż zdarzenia, opisane w książkach, to w yjątki jedynie, to oazy na stepie życia ludzkiego.

A jeżeli uwierzym y w rzeczywistość zdarzeń opisanych w powie­

ściach, to zdaje się nam, że są one możliwe t y l­

ko wśród »panów«, wśród mieszkańców miast, wśród ludzi*bo­

gatych W iejskie życie wydaje się nam ciche i spokojne.

A jednak tak nie je s t! Z życia każdego człow ieka czy on ma­

gnat, czy biedak w iej­

ski, możnaby cudowne powieści układać, byle mieć talent i znać to życie. Ileż tam drama­

tów, ileż zmagań się w ew nętrznych; ileż tam sm utków i boleści, wśród których jak perły drogocenne błyszczą tu i ówdzie uciecha i w e­

sołość. Brać to jeno i natchnionem piórem przelewać na papier a

stw orzyć można rzeczy rzeczywiście piękne, bo pra- maleńki. A le w tym epizodzie mieści się tyle rado-

wdziwe. ści i uczucia, że nie opisać ich w kilku tomach ba-

Ot choćby tylko popatrzyć na powyżej umie- jecznej powieści,

szczony obrazek. Nic na nim nadzw yczajnego: chło- T akie to pojedyńcze a takie piękne, bo szcze- piec i dziewczyna. Ona w yszła po w odę; on ją zo- re, bo naturalne, bo nie okryte powłoką fałszu baczył, zaszedł po cichu, a zakryw szy oczy, zmienio- i obłudy.

nym głosem p yta: Czyż miłość opisywana w powieściach »pań-

— Zgaduj zgadula!? skich« ma takie jasne i piękne chwile? O nie! Tam A le niepotrzebnie ją pyta, boć ona odczuła, kto je zakryw a obłuda, tam najpierw k rzyk oburze- to być może. Imię jego, by najpiękniejsza powieść, nia: — To nie w ypada! — a ja k nie wypada, to oddawna pisało się w jej sercu. Pow ieść cała, ro- precz ze szczerością. A teraz pytanie: — Zgaduj zga*

mans przecudny a obecna chwila, to tylko epizod duła, gdzie miłość jasna i piękna?

(8)

198 »R O L Ai Nr 13

O czem powinni chłnpi pamiętać?

Dużo u nas ostatnimi czasy pisze się i mówi 0 miłości Ojczyzny, a jednak od m owy do czynu bardzo daleko i najczęściej najwięksi patryoci zupeł­

nie nie patryotycznie dają pieniądze do kieszeni na­

szych wrogów . Nieszczęściem naszem narodowem jest nasza łatwowierność, dzięki której pierwszy le ­ pszy oczajdusza czeski czy niemiecki w iększy znaj­

duje u nas posłuch, w iększą wiarę, niż nasz najbliż­

szy sąsiad i przyjaciel. L eży to widać w naszej na­

turze, że chętnie dajemy się brać na gład kie słów ka 1 choć żalimy się, że brak nam pieniędzy na niezbę dne rzeczy, nie żałujem y ich na bezwartościowe obrazki, sprowadzane z Czech i Niemiec, a przez spry­

tnych oszustów za drogie pieniądze nam sprzedawane.

Że G alicya nie jest tak biednym krajem, jak b y się zdawało, świadczy o tem zachłanność Czechów i Niemców, którzy ogrom nie chętnie zakładają u nas banki i kasy, a my w prostocie sw ego ducha cie­

szym y się z tego, że p łynie do nas obcy kapitał i Że mamy takie zaufanie u obcych. — Tymczasem my się ciesiym y, a oni się z nas śmieją, bo nasz chłopek galicyjski ucieka do A m eryki albo idzie do Prus na ciężką charówkę — bo go ziemia w yżyw ić nie po­

trafi, a pierw szy lepszy w łóczykij czeski lub niemie­

cki przychodzi do nas z pustymi torbami, a w ycho­

dzi jako milioner. — Muszą obcy robić dobre na na­

szej głupocie intereśa, jeżeli się tak pchają do nas i rzecz tę powinien każdy z nas zrozumieć, jeżeli tylko ma w szystkie klepki w gło w ie w porządku.

Niezależnie od interesów bankowych jest je ­ szcze jedno pole, na którem się Czesi i Niem cy na­

szym kosztem milionów dorabiają. R zecz to na po zór drobna i nie wpadająca w oczy, a jednak dla ekonomicznej przyszłości naszego kraju niesłychanie doniosłego znaczenia.

S karżym y się, że asekuracya tak drogo kosztu­

je i narzekamy, że rząd nie zaprowadza przym uso­

wej asekuracyi a nie chcemy widzieć, że sami sobie jesteśm y winni i że potanienie asekuracyi w naszych

leży rękach.

Jakie są tego pow ody i jak możemy poradzić na to, aby nam lepiej było?

Odpow iedź bardzo łatw a. — K to chce tanio kupić jakiś towar, to nie idzie do kupca cząstkowe go, tylko dohurtow nego składu, który sprowadzając towar w większej ilości, może go i taniej sprzedać.

A sekuracya nie jest niczem innem, jak sklepem i dlatego ubezpieczając swoje majątki w różnych Towarzystwach, jesteśm y winni, że asekuracya drogo kosztuje, bo z naszej głup oty korzystają te T o w a­

rzystwa i łupią z nas skórę, co się da, a zyski cho­

wają dla siebie. G dybyśm y chłopi czuli się chłopa­

mi, a nie baw ili się zbytnio w politykę, to nie słu ­ chalibyśm y nikogo, tylko poszlibyśm y za głosem rozsądku i bez względu na przekonania polityczne, ubezpieczalibyśm y się tylko w naszych krajowych Towarzystwach. A korzyść z tego nie długo byśm y na naszych kieszeniach odczuli. K rajow e T ow arzy­

stwa będą naszemi asekuracyami, bo nasi w nich rządzą, przeważnie ludzie znani, z różnych obozów politycznych, bo w kieszeni polityki niema i p ie­

niądz jest jednaki, czy go daje ludowiec, czy wszech- polak, czy kto inny.

Naturalnie, że naganiacze czeskich i niemieckich Tow arzystw starają się nas od tego odwieść zachwa­

lając, jak to ich Tow arzystw a tanio liczą, ale robią to ze strachu o własną skórę, bo im odpadnie pro- wizya i dochody, kiedy ich Tow arzystw a pójdą z tor­

bami z Galicyi.

Obok w zględu m ateryalnego (taniości) jest j e ­ szcze nie mniej ważny w zgląd polityczny, któ ry po winien przemawiać za Towarzystwam i krajowemi.

Czesi i Niem cy gnębią naszych braci na Śląsku, nie dadzą się ich dzieciom uczyć ani modlić po pol­

sku, Prusak odbiera nam ziemię, Czech w G ali­

cyi popiera Moskali i daje nasze pieniądze na sze­

rzenie schizmy w G alicyi (znana nam czeska aseku­

racya w ydaje rosyjskim językiem pisane druki i płaci rosyjskiem u Tow arzystw u imienia K aczkow skiego gruby zasiłek rocznie z pieniędzy chłopa polskiego), a my nie mamy na tyle siły, aby precz wyrzucić od siebie te Towarzzstwa, aby zedrzeć z naszych domów odznaki obcych Tow arzystw asekuracyjnych, a za wiesić za to odznaki, dawane przez krajowe T ow a­

rzystwa asekuracyjne.

Nie chcem y uwierzyć, że popieranie krajow ych Tow arzystw leży w naszym interesie, że przez to wzrośnie nasz majątek narodowy, to spróbujmy po­

czekać ze trzy lata, a przenośmy się przez ten czas z. obcych Tow arzystw do krajowych. A nawet naj­

bardziej niedowierzający przekona się, że jeżeli choć­

b y połow a dotąd ubezpieczonych przejdzie do kra­

jow ych Tow arzystw , zniżą one znacznie swoje opłaty.

Nie mogę polecać czeskiej ani niemieckiej a se­

kuracyi, bo ich praca w naszym kraju przynosi nam Wstyd i hańbę, a zresztą czy my wiemy, na co idzie płacony przez nas do ich kas grosz i czy po czasie zrobiwszy z Rusinów M oskali, n>e zechcą i nam na­

szej religii odebrać ?

K rajow e Tow arzystw a zwalcza nasza głupota i łatwowierność, bo zamiast iść do nich ławą, w oli­

my słuchać podszeptów agentów czeskich i niemie­

ckich Towarzystw.

K to jest polskim chłopem, kto nie chce, aby na naszej polskiej ziemi panoszył się Czech czy N ie­

miec, kto kocha Ojczyznę, ten od dziś dnia będzie s^ę ubezpieczał tylk o w krajow ych Towarzystwach asekuracyjnych, to w ten sposób przyśpieszy pow sta­

nie Polski ludowej, wolnej, niezależnej.

Precz z obcemi asekuracyami, niech żyją k ra ­ jow e Towarzystwa.

Stanisław Kochanek chłop z Mędrzechowa.

“pochwała pijaństwa.

pijaństwo! to jest zguba, zagłada ludzkości,

Co matka wszystkich grzechów, różnych nieprawości, to morderca największy tych, co jemu służą,

to pijawka, co ludzkiej krwi wyssała dużo.

to choroba, co silnych t zdrowych powali, to ogień, co wnętrzności pijanicy pali.

to wojna, co domowe szczęście podkopuje, to zaraza, co zdrowie rodziny rujnuje,

to głód, co przez pijaństwo w rodzinie panuje, Co złoczyńca, co ze czci człowieka rabuje, to robak, co ludzkie organizmy toczy,

^ańba, od której trzeiw i odwracają oczy.

Zwyczajnie nazywają bydlęciem pijaka, le c z wcale niestosowna jest to nazwa taka.

bydlęciu, chociażbyśmy stawiali pod szyję Więcej, jak mu potrzeba, nigdy nie wypije.

Kad tern radźcie, panowie, jakby tu ujść złego, A 2 pewnością zrobicie raj z kraju naszego.

M a r y a M o c k o w a ,

\

(9)

Nr 13 »R O L A« igg

P o w i e ś ć w i e j s k a z n i e d a w n y c h l a t .

---o--- 13. Koniec powieści.

Zbliża się, czytelniku, chwila, w której opuści­

my już Zarzecze i jego mieszkańców.

Z osób, w tym obrazku naszkicowanych, zabra­

kło nam jednej — zacnego starego Żmujdzina. Nie zapomniano jednak o nim. Na ubogim cmentarzu w Dziundziszkach, na grobie D yrdejki, postawiono piękny krzyż żelazny i zasadzono kilka wierzb pła czących. Nie m ógł mieć stosowniejszego pomnika.

Żelazo b yło najw łaściwszym symbolem tego chara­

kteru dzielnego i serca. Na krzyżu znajdował się na­

pis skromny — a młodziu­

tkie wierzby szumiały g a ­ łązkam i nad grobem .

Lecz opuśćmy cmentarze i um arłych — ci niech odpo­

czywają w spokoju, którego może nigdy nie zaznali pod czas doczesnej pielgrzym ­ ki — a pójdźmy natomiast między ż y w y c h , pójdźmy tam, gdzie młodość, do na­

dziei, a starość do wspom­

nień się uśmiecha. W dwor­

ku zarzeckim gw arno jest dzisiaj i ludno. Szczery, we soły śmiech, którym tylko młodość niezwarzona przed­

wcześnie, rozśmiać się umie, rozlega się tu pod dachem niskim.

Dzieci państwa K aroló w zjechały się razem. W s z y ­ stkie są w domu — a jakże niepodobne do tych , któ­

reśmy na początku niniejsze­

go opowiadania poznali.

H elenkę już znamy jako piękną, dorosłą pannę, W ła ­ dzia wesoła i figlarna jak zawsze, również powróciła do domu i długą sukienkę przywdziała. Janek między siostrami rej wodził. A g r o ­ nom to już b y ł przecież, wyższą szkołę rolniczą ukoń­

czył i tylko na czas krótki przyjechał do domu, gdyż

miał zamiar w Poznańskie do pewnego wzorowego majątku na praktykę pojechać. Czas obecny to waka- cye dla niego, w ypoczynek krótki. Znaczną jednak część chwil wolnych poświęca ojcu. Po folwarku z nim chodzi, w pole jeździ, o zawodzie swym przy­

szłym rozmawia.

Ojciec i matka z pewną dumą spoglądają na tę młodzież hożą, cieszą się, widząc dzieci zgromadzone razem, a chwile tej uciechy policzone już są, bo J a ­ nek niebawem za chlebem w świat pójdzie, a pa­

nienki, tylko patrzeć, ja k dom opuszczą.

Helenka nawet już teraz zamyśla się często i roztargnioną bywa, gdyż do Zarzecza przyjeżdża m łody człow iek z sąsiedztwa i jest bardzo dobrze przez państwa K arolów widziany. Ośw iadczy się niezawodnie i nie dostanie odm owy, nie dostanie z pewnością; H elenka musi o tem coś wiedzieć, gdyż się rumioni i gniew a na W ładzię, która figlarna jak

zawsze, z jej zamyślenia, z jej smutków przelotnych się śmieje... I W ładzia również długo nie posiedzi w domu. — Ładna i dobra dziewczyna podobać się musi, a g d y się w towarzystwie znajdzie, to niejedne oczy gonią za nią uparcie.

Rodzicom , g d y już samotni zostaną, g d y czas coraz szczodrzej g ło w y im posrebrzy, pozostanie t y l­

ko prócz pracy, do której przyw ykli, wspomnienie i kom inek — no, i czasem dziecinny szczebiot wnu­

ków, ta może najmilsza nagroda, jaką człow iek po spełnieniu obowiązków względem dzieci otrzymuje.

Państwu K arolom w osamotnieniu tow arzyszyć będzie stary Marcin, ten chłop srebrnowłosy, taki podeszły w lata, a jednak rzeźki jeszcze i zdrów.

T y le się przecież sochy w swoim życiu nadźwigał, tyle ciężką siekierą i cepami namachał, tyle niew ygód użył, a jednak trzym a się jeszcze dzielnie i wielu

m łodszych od siebie pocho­

wał.

Pogrzebał też i babinę sw oją, z którą co najmniej pół wieku zgodnie przeżył, bo chociaż, g d y się przy czem uparła, »wyperśwado- wał« jej po swojemu, nie­

mniej jednak to na harmo­

nię ich pożycia nie w p ły­

wało i uważanem b yło ja ­ ko rzecz zwyczajna, jako wrażenie, które od czasu do czasu urozmaicało jednoątaj- ność życia.

P o stracie swej kobieciny Marcin jeszcze bardziej przy­

wiązał się do dworku i do państwa K arolów , nawet nie codzień na wieś zaglądał. — Miał wprawdzie syna i cór­

kę i kilkoro wnucząt jasno­

włosych, pyzatych, ale i zięć i synow a nie bardzo mu się

»udali« — w ięc też dość z daleka się trzym aj. W n u ­ czkom, ile razy dó miasta jeździł, zawsze obwarzan­

ków przywoził, ale im cza su nie poświęcał. Czasem tylko, w niedzielę, w ieczo­

rem, na w zgó rek pod krzyż przychodził i zwabiwszy dzieciaki do siebie, pacie­

rza je uczył — i na tem koń­

czył się jego z najbliższą rodziną stosunek.

W folw arku za to b y ł jak u siebie, cieszył się każdem powodzeniem, martwił suszą lub deszczem nie w porę, a g d y co do pana K a ro la o gospodar­

stwie mówił, to pola, inwentarz, zboże, nie inaczej jak »nasze« nazywał.

Dzieci bardzo też kochał. K ied yś przypom niał W ład zi »moranse« dawne i śmiał się dziadowina z panienki.

— D yć ja wdowiec tera jezdem — m ówił — ksiądz da ślub przez ambaransu i ch w esty i; kiej mie panna W ładziunia popierwej chciała, to jo mogę te­

ra we czwartek przyjść w zaloty, a w sobotę zara na zapowiedzie zaniosę. Słów ko się rzekło, panien­

ko, a tera, chcący nie chcący, trza za pannę m ło­

dą być...

W ład zia się śmiała.

— Mój Marcinie — mówiła — wprawdzie zro ­ biłam wam zawód, ale w ynagrodzę to — zamiast

C hłop półgłosem się m odlił.

(10)

200 »R O I . A * Nr 13 mojej ręki, dostaniecie za to kolońskiej w ody do

tabaki — zgoda? <

— A juści, lepsy rydz niźli nic, a od złego dłużnika, to trza brać i łyka, jak to ludzie powiada­

ją — zaś pachniąca tabaka to pono juz dla starego najlepse wesiele.

I delektow ał się stary ową tabaką pachniącą, a gd y W ładzia odeszła, mówił do pana K arola:

— Mój Boże miłosierny, jak to porosło pręd­

ko, na pociechę wielmożnych państwa...

— Tak, tak, Marcinie, czas idzie.

— Przez urazy, co wielmożny pan casu wi- dzioł? ksynkę jeno; ale ja jesce nieboscyka pamię- tom i wielmożnego pana, jak maluśkim dzieciokiem jesce b y ł — i te dziatecki pańskie, z nieboscykiem rządcą, niech se ta odpocywa z Bogiem , tośmy na ręcach nosili... T yla się ludzi przewinęło, jedne po merli, drugie posiwieli, jense porośli, a cłek oto żyje i żyje jak stare gruscysko na miedzy, co ją co roku chłop sochą zawadzi, a ona jak stojała, tak stoi...

— Jak stara grusza na miedzy? ha, po części to i prawda, mój Marcinie.

— Bo juści ze nieco, jeno sprawiedliwa prawda, wielmożny panie.

— A wiesz że ty, na co P a n ,B ó g ludziom nie­

którym, dobrym zwłaszcza, takie długie życie daje?

— A chtoby ta wolę Boską m ógł pseniknąć, chto ją zgadnie.

— Dom yślać się można. W idzisz bo, mój bra­

cie, tam daleko cmentarz... krzyże na nim stoją i tra­

wa na mogiłach porasta — a tu ot, wioska i życie, w każdej prawie chałupie kolebka.

— A juści je, mało nie w kuzdej izbie, a w dru­

giej to i ze dwie się zdybie.

— W ięc pomiędzy kolebką a cmentarzem sta­

rość jest, która te dwie tak sprzeczne rzeczy łączy i jak nić wiąże je z sobą.

— Jak mić? — zapytał chłop zdziwiony — a bez co taka mić je? Nie mogę se jakoś pomiarko- kować tego dokumentnie.

— Posłuchaj, wytłóm aczę ci, kiedyśm y się roz­

gadali o tem. Powiedz-żeż, kto młodego nauczy?

— D yć stary...

— K to mu powie, co się tu działo dawniej, jak ludzie żyli, pracowali, cierpieli ?

— Juści ze stary, on jeno może se takie dawne historyje spamiętać.

— W idzisz więc, starość powinna b yć nauczy­

cielką młodości, powinna czas dzisiejszy z dawnym łączyć — i dlatego to jest ona niby nić, łącząca to, co już było, z tem, co jest obecnie... teraz zrozumiałeś?

— D yć tak to je, sprawiedliwie, zawdy my sta­

re musimy młodych ucyć, bo przez tego toby się tak to wsyćko rozwydrzyło, zeby, na to mówiący — k i­

jem do kościoła i do roboty nie nagnał.

D ługo na ten temat gw arzył pan K a ro l z M ar­

cinem, bo też stary chłop, będący niejako patryar- chą swej w io s k i, nietylko nicią tradycyi łączył z przeszłością teraźniejszość, ale b y ł także nicią, któ­

ra wszystkie chaty z dworem łączyła, wpływem swym dopom ógł niemało do ułożenia stosunków są­

siedzkich, w sposób dla obu stron bardzo pożądany.

A jednak nie było to tak łatwem, jak się zdaje.

Nurtowały między ludźmi różne prądy, jak to się powszechnie po wioskach działo, a i dzieje jeszcze;

lecz odwracał je zawsze skutecznie w p ływ Marcina, którego słuchano i szanowano we wsi.

Noc była piękna, letnia, przeźroczysta niemal.

W łagodnem jej półcieniu i półśw ietle od gwiazd i księżyca, można było dostrzedz wieżyczkę kościel­

ną i rzekę szemrzącą tajemniczo, rzekę, której wody to ciemniejsze przybierały barwy, to m ieniły się bla­

skami pożyczonymi z góry, od świateł wiecznie je ­ dnymi szlakami dążących. Ze wzgórza okolicę całą widać b yło — i topole wysokie przy ludzkich siedzi­

bach, i obracające się leniwie skrzydła wiatraków — a cały ten obraz, tak powszedni, a jednak tak szcze­

gólnie piękny, ujęty b ył w czarne ramy borów, ota­

czających wieńcem owo koło przestrzeni dla oka ludzkiego dostępne.

D ługo światła błyszczały tej nocy w oknach dworu — nikt bo jakoś do snu nie miał ochoty.

I Marcin stary też nie spał. Pożegnaw szy pana, siadł na kamieniu i dumał..,

O czem rozmyślał, któż zgadnie? Przed ocza- mi jego przesuwała się długa, bardzo długa pano­

rama najrozmaitszych obrazów. Tu się w tej wiosce urodził, wychował, całe życie w niej spędził, tu kie­

dyś stare kości na spoczynek położy — szerszego świata nie zaznał, a jednak widział tak dużo. A gd y do tego doda to, co z ust ojców i dziadów słyszał, to mu się w myśli wysuwają dzieje całe tego małego zakątka — i zarazem wszystkich takich zakątków dzieje.

W długiem paśmie tych wspomnień tyle roz­

maitych wspomnień, tyle rozmaitych barw b y ło : — jasnych i ognistych, krwaw ych i czarnych jak rozpacz, i szarych jak ta biedna ziemia, po której stąpamy.

M ały zakątek, mała garstka ludzi — a wspomnień smutnych tak dużo — ileż więc ich świat cały posiada?

Zląkł się chłop widać tego pytania, które mu się uparcie do g ło w y cisnęło, wstał i powoli, cię­

żkim krokiem powlókł się ku wsi.

Poszedł ku swojej dawnej chacie, na wzgórek, na którym stał krzyż poczerniały, z fundacyi jego rodziców. Staruszek to już b ył także, ale trzym ał się jeszcze — umocniony, podparty.

Marcin czapkę zdjął, ukląkł na ziemi i w mo­

dlitwie zatonął.

W iatr łagodny rozrzucał jego w łosy srebrne,

a chwytał na swe skrzydła westchnienia i niósł je da­

leko... daleko.

Chłop półgłosem się modlił i można było w ci szy nocnej dosłyszeć oderwane w y ra z y :

— Zmarłym wiecne odpocnienie... żywym T w o ­ je wspomożenie, a tym, chtóre cierpiące są i smu­

tne — pociesenie daj, Panie...

B ie g ły w przestrzeń słowa serdecznej modlitwy, a wtórowały im tajemnicze szmery uśpionej ziem i..

te zagadkowe szepty, które tylko sercem odczuć i zrozumieć można...

K O N I E C .

Z tatrzańskich legend.

W t a t r z a ń s k ic h g ó r a c h , w z a k lę t e j g r o c ie , W p a n c e r z a c h z s t a li, w s r e b r z e i z ło c ie Ś p i ą s n e m g łę b o k im p o ls c y r y c e r z e ...

U s t r o p u g r o t y t r z y g w i a z d y p ło n ą : G w i a z d a m iło ś c i, n a d z ie i, w i a r y , J a k o n a r o d u L a c h ó w p u k le r z e ...

U w e j ś c i a c z u w a n a s z o r z e ł s t a r y , N a f a lę l u d z i p a t r z y u ś p io n ą O k ie m m i ło s n e m , z a s z łe m łz ą ż a lu ...

C z u w a , a ż Z y g m u n t h e jn a ł z a d z w o n i , A ż e c h o d ź w i ę c z n e z a b r z m i w P o d h a lu ....

W ó w c z a s r y c e r z y w e z w i e d o b r o n i N a k r w a w y z w r o g i e m b ó j!...

J tk ... ir,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Poczęstow ałem szelm ę uczciw ie pięścią m iędzy ślepie, ale nic to nie szkodzi, mam jeszcze ochotę powtórnie łaźnię mu spraw ić.. Panna Adolfina będzie

dnego wodza i jednej komendy. Niestety, gdy szło o to w jaki sposób należy postąpić, pojawiło się dziesięciu wodzów i tyleż komend, które wzajemnie się

pomnieniu, niezasłużonem zupełnie, generała Bosaka, 0 ofiarnej postaci i słowach biernego oddania się falom losu pułkownika Traugutta, o napomnieniach Sumińskiego,

Właśnie chciał się oddalić z tego miejsca, gdy niektórzy mieszkańcy z kujawskiej ziemi zaprosili go, aby poszedł z nimi na pole elekcyjne, gdyż się już

Na to zuchwałe oświadczenie podniosły się ze wszystkich stron jednogłośne krzyki, pochwalające to zdanie, a nawet słyszano niektórych mówiących, że plemię

T ak Maciek dla tysiąca złotych, na które się połakomił, miał iść na stos. Dzień już nawet b ył wyznaczony, w rynku nawieźli drew mieszczanie, sprowadzono

Udziały członków przynoszą dywidendę.. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie

Śmiertelna bladość powlekła twarz wojewody, gdy się o tej straszliwej wieści dowiedział, albowiem chociaż przeczuwał, iż król z królową złe zamiary mają