M 2 . W arszawa, d. 11 Stycznia 1891 r. T o m X .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUM ERATA „W SZEC H ŚW IA TA ."
W W arszaw ie: ro c z n ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z p rze syłką pocztową: ro c z n ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 5
P re n u m e ro w a ć m o żn a w K e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .
Komitet Redakcyjny W szechśw iata stanowią panowio:
A leksandrow icz J ., Doiko K „ Diokstoin S,, Hoyer II., [ Jurkiew icz K., Kwiotniowski W ł., K ram sity k S.,
N atanson J ., P rau ss St. i W róblew ski W.
„ W s ze ch ś w iat" p rz y jm u je o g ło szen ia, k tó ry c h treś ć [ m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a stę p u ją c y c h
! w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz zw y k łeg o d ru k u w szpalcie ' alb o je g o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy ra z kop. 7 */*,
za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za d alsze kop. 5.
^ - d r e s I R e d -s ils c y i: Z K r a ł r o w s J s I e - I F r z i e d .m i e ś c I e , USTr ©©.
W dniu 6 I). m. o godz. 10 rano, syt wieku i sławy, rosstał się z tym światem ś. p, WIKTOR FELIKS SZOKALSKI, b. uczeń uni
wersytetu Aleksandrowskiego, doktór medycyny fakultetów gies- seńskiego i paryskiego, profesor b. Szkoły Głównój, sekretarz sta
ły Towarzystwa Lekarskiego warszawskiego, członek Akademii Umiejętności i w ielu towarzystw uczonych.
Jako jeden ze współzałożycieli i gorących, przyjaciół Pamię
tnika Fizyjograficznego i Wszechświata, zasłużył na wdzięczną pamięć przyrodników naszych.
Jako profesor, badacz i świetny autor dzieł specyjalnych, zdobył sobie głośne imię w naszej i powszechnej literaturze nau
kowej.
Jako przewodnik i serdeczny przyjaciel w ielu pokoleń mło
dzieży, pozostał nazawsze wzorem najgodniejszym naśladowa
nia i przedmiotem czci tych, co znać go m ieli szczęście.
A jako jeden z najpierwszych i najgorliwszych piastunów i krzew icieli myśli naukowej wśród naszego społeczeństwa, pozy
skał w pauteonie narodowym jedno z najzaszczytniejszych miejsc w szeregu dobrze zasłużonych synów tej ziemi.
Cześć i spokój Jego pamięci.
18 w s z e c h ś w i a t. N r 2.
SZTUCZNE OTRZYMANIE
CIAŁ CUKROW YCH.
W ubiegłym ro k u chem ija św ięciła je d e n z najpiękniejszych tryum fów swoich w n o wszych czasach, a m ianow icie ostateczne zbadanie n a tu ry cukrów i sztuczne ich otrzym anie w pracow ni nauko wój, bez u d zia
łu tych m ateryjałów , dostarczanych przez przyrod ę, z k tó ry ch p rzem y sł w ydobyw a gotow y w nich cukier, ja k np. słodkiego soku, w ytłoczonego z rozm aitych roślin, albo też •— z których, zapom ocą em pirycz
nych sposobów, niezupełnie zrozum iałych dla nauki teoretycznej, p rzem ysł p rz y g o to w uje ciała cukrow e, ja k np. m ączki i drze- w nika. C hcąc ocenić doniosłość tego try u m fu, należy przedew szystkiem zastanow ić się n ad trudnością zadania, a zarazem p rz e d staw ić sobie niezm ierzony ogrom pracy, j a k ą pochłonęły darem ne w ysiłki, dążące do ścisłego zbadania n a tu ry chem icznćj ciał cukrow ych. Nie mogę zataić, że zadanie p rzedstaw ienia tój sp raw y w przystępnym dla w szystkich w ykładzie w cale nie należy do łatw ych, ale m yślę, że w ielka jój waż
ność u spraw iedliw i m nie w oczach czytel
nika, je ż e li w ypadnie mi kiedy w prow adzić pojęcie tru d n iejsze, lub w yraz nieznany w mowie potocznej.
Co chem ija rozum ie pod nazw ą cukru?
N iekażde ciało słodkie może być uw ażane za cukier z chem icznego p u n k tu widzenia i jest rzeczą niezbędną określić tę grom adę zw iązków chem icznych, k tó rą rozum iem y pod powyższem nazw iskiem . P ra w d a , że w szystkie one posiadają sm ak słodki i że większa ich część z pozoru przyp om ina cu
k ier zw yczajny, u ży w an y do słodzenia po
karm ów , ale zew nętrzne te w łasności nie w y starczają do chem icznej ch a rak tery sty k i cukrów . W szakże i rozgłośna w ostatnich czasach sacharyn a je s t słodka, biała i k ry staliczna, a je d n a k nie je s t cukrem . G łó wną i zasadniczą cechą zw iązków zalicza
nych do g rom ady cukrów je s t ich skład chem iczny, w szystkie one bowiem zaw ie
ra ją w sobie w ęgiel, w odór i tlen i przy -
tem w takim stosunku, że na pew ną liczbę atom ów w ęgla w y pada tak aż sam a liczba atom ów tlen u i dw a razy większa liczba atom ów w odoru. O znaczając atom węgla przez C, tlenu — przez O, a w odoru — przez H , będziem y m ieli n ajp ro stszy wzór chem iczny w łaściw ych ciał cukrow ych C O H 2. W e wzorze tym możemy u p a try wać kom binacyją atom u w ęgla z cząstecz
ką wody (O H 2), skąd poszła nazw a woda- nów węgla, stosow ana do całej grom ady związków, do k tó rej, oprócz cukrów , należą jeszcze różne m ączki, drzew n iki i gum y.
O statnio wyliczone ciała różnią się cokol
wiek wę w zględzie sk ład u chemicznego od cukrów .
W szystkie cukry właściw e łatw o ulegają szczególnej przem ianie, połączonej z roz
wojem i życiem niższych isto t żyjących, a zwanój ferm entacyją. Z nam y wiele ro dzajów ferm entacyi, lecz z nich n ajw a ż
niejszą dla ch arak tery sty k i ciał cukrow ych je s t ferm en tacyja alkoholow a. W chodzić w szczegóły tego zjaw iska niepodobna w tem m iejscu, dość będzie przypom nieć, ż e je g o owocem je s t alkohol etylow y i dw utlenek wTęgla ja k o p ro d u k ty głów ne co do ilości, a obok nich n iektóre alkohole podobne do etylowego, lecz w węgiel i w odór bogatsze, gliceryna i kw as bursztyn ow y, któ re to wszystkie ciała w ytw arzają się w ilościach bardzo m ałych.
W szystk ie cu kry właściw e łatw o u tle n ia ją się, dając, p rzy słabem u tlenieniu , p ro du k ty rozm aite i dla każdego cuk ru inne, a przy silniej szem — dw utlenek w ęgla i wo
dę, ostateczne p ro d u k ty u tlen ien ia wszyst
kich zw iązków, węgiel i w odór zaw ierają
cych w swym składzie. S kutkiem dążności do utlen ien ia, cuk ry odejm ują tlen od n ie
któ ry ch soli m etalicznych, np. srebrnych, m iedzianych i t. p. i na tein polega ważny sposób w ykryw ania i oznaczania ilości cu
k ru przy użyciu t. zw. m ięszaniny F eh lin g a, Ł. j . ro stw o ru pew nych soli m iedzianych tlennikow ych, z którego cu k ry w ydzielają nierospuszczalny tlenek m iedzi.
W ażnym odczynnikiem na cuk ry właści
we, z którym n ieraz spotkam y się w ciągu niniejszego opow iadania, je st związek zw a
ny fenilohidrazyną. O bszerniejszą wzmian
kę o hidrazynie czyli dw uam idzie, od k tó
rego pochodzi fenilohidrazyna, m iałem sp o sobność podać we W szechświecie pod ko
niec przeszłego roku ‘), tu wspomnę tylko, że ciało to ze w szystkiem i cukram i właści- wemi w chodzi w szczególniejsze zw iązki, ochrzczone imieniem hidrazonów , które d a
lej jeszcze działają, n a fenilohidrazynę, da
ją c ostatecznie bardzo złożone produkty n a
zw ane osazonami. Otóż te osazony m ają w ielkie znaczenie dla zajm ującej nas gro
m ady cukrów , ponieważ są to związki ła tw e do otrzym ania, tru d n o rospuszczalne, krystaliczne, stosunkowo trw ałe, lecz przy odpow iedniem postępow aniu roskładające się w tak i sposób, że z nich napow rót wy
dziela się cukier.
Znam y wiele jeszcze innyoh reakcyj, w ła
ściwych ciałom cukrow ym , ponieważ j e dnak te, których spis znajdujem y powyżej, są najogólniejsze i najbardziej ch arak tery styczne, poprzestaniem na nich, tem bar- dzićj, że pam ięć i uwagę obciążyć nam w y
padnie wieloma jeszcze innem i szczegó
łam i.
Bliższe określenie składu chemicznego ciał cukrowych. Może to zadziw i niejednego, k ie
dy powiem , że zw yczajny nasz cukier, wy
dobyw any u nas z soku buraków cu k ro wych, a w k rajach gorących z trzciny cu
krow ej bynajm niej służyć nam nie może za ty p cukrów właściwych. J e st on bardzo blisko spokrew niony z temi zw iązkam i, któ rym przyznajem y tu taj nazwę cukrów w ła
ściwych, ale zn ajd u je się względem nich w takim stosunku ja k np. eter względem alkoholu, to znaczy, że cząsteczka cukru trzcinow ego tw orzy się ze złączenia dwu cząsteczek cukrów właściwych z jednocze- snem ustąpieniem z całości cząsteczki wody.
Żeby u niknąć nadal konieczności obszer
niejszego w yjaśniania, o jakim cukrze w da- nem m iejscu mówimy, w prow adźm y jeszcze jeden w yraz techniczny i cukry w ścisłem znaczeniu chemicznem nazw ijm y glukoza
mi. W rodzynkach i innych suszonych słodkich owocach znajdujem y nieraz z ia r
nistą żółtaw ą albo białą masę, którą chemi-
') P . N ow e o d k ry c ia w ch em ii a zo tu , W szech ś w ia t t. IX , s tr. 731, 746,
cy nazywają, dekstrozą albo cukrem grono
wym. W miodzie, w większej części owo
ców i słodkich soków roślinnych, obok dek- strozy, spotykam y trud no krystalizującą się i stąd przew ażnie w postaci syropu znaną lewulozę czyli cukier owocowy.—D ekstro- za i lew uloza mogą nam służyć za typ ciał cukrow ych właściwych: są one glukozami.
Na nich też oprzemy bliższą znajomość we- - wnętrznój n atu ry cukrów .
P rzytoczony powyżej skład, C H 20 , nie daje nam żadnego w ybrażenia o tem, co nazywam y wielkością cząsteczki. Rozum ie
jąc przez cząsteczkę najm niejszą, mogącą istnieć w stanie oddzielnym , ilość związku chemicznego, musimy przyjm ow ać, żo ona składa się z pew nej określonej liczby a to mów każdego z pierw iastków , wchodzących do jój składu. Otóż, czy cząsteczka g lu kozy m a skład C H 20 , czy może C2 I I 4 0;j, lub inny jeszcze, bogatszy w atom y pier
wiastków? Gdyby glukoza dała się zmie
nić bez roskładu na parę, odpowiedź na p o wyższe pytanie byłaby oddawna dana w po staci niew ątpliw ej. A le wszystkie cukry przy ogrzew aniu ulegają zaw iłym roskła- dom i chcąc w ykryć wielkość ich cząste
czek musimy uciekać się do mozolnych po
szukiwań, których celem je s t podpatrzenie stosunków gienetycznych, w jak ich one zo
stają z innem i związkam i, k tó ry ch cząstecz
ki są dostępniejsze do zbadania. G lukozy mogą przyłączać do swego sk ład u wodór i wtedy tw orzy się z nich m annit albo dul- cyt, ciała ze składem C0 H u O0; z drugiej strony — przy ostrożnem utlenianiu gluko
zy w ydają kwas heksylowy, Cc H 12 0 2. P o nieważ w jednym i d rugim razie ze składu glukozy nie zostaje stracony w żadnej po
staci ani jed en atom węgla, wnioskujem y, że i glukoza ma w swej cząsteczce sześć atomów tego pierw iastku, a więc tyleż ato
mów tlenu i dwanaście atomów wodoru.
Skład przeto c z ą s t e c z k i glukozy wyrażać odtąd będziemy przez wzór chemiczny C0 H]2 O0.
Budow a chemiczna cukrów. Od lat k il
kudziesięciu coraz bardziej utrw ala się w um ysłach przyrodników mniem anie, że najdrobniejsze naw et odłam ki m ateryi, o ile stanowią natu ralne całości, są złożone
20 w s z e c h ś w i a t. N r 2.
z części, u g ru p o w an y ch nie w e d łu g ślepego p rz y p ad k u , ale w zastosow aniu do tr w a łych i niew zruszonych p ra w n atu ry . M i- k rosk o p o d k ry w a p rz ed naszem okiem cały św iat istot n iesłychanie drobnych , k tó re j e dn ak okazują pew ne zróżnicow anie w czę
ściach swego nikłego ciała, a poru szając się, traw ią c i rozm nażając, m uszą posiadać j a kieś organy, z kolei złożone z jeszcze m n iej
szych części. Ze ścisłej tożsam ości o b ja
wów życiow ych danego organizm u musimy w nioskow ać, że budow a jeg o organów we w szystkich indy w iduach jest zawsze je d n a kow a. Do jeszcze dalszego rosciągnięcia w niosków podobnych upow ażnia n asfizy jo - logija k om órki organizm ów bardziej złożo
nych i k tó ry ch funkcyje życiowe są przeto rozm aitsze i zaw ilsze. T u je d n a k mam y do czynienia z rzeczam i niezm iernie skom pli- kow anem i, z py taniam i n ad e r delikatnej n a tu ry , k tó ry ch ostateczne ro sstrzy g n ię- cie leży zw ykle poza kresem dzisiejszych sposobów b adania dośw iadczalnego. Stąd w n aukach bijologicznych kw estyja budo
wy elem entarn ych części składow ych o rg a nizm ów obraca się w sferze hipotez, n iek ie
dy bardzo pięk n y ch i n aw et gien ijalny ch, ale zawsze stanow iących odzw ierciedlenie raczej budow y um ysłu au to ra , aniżeli isto tne streszczenie faktów zaobserw ow anych, lu b dośw iadczalnie stw ierdzonych.
P rz y ro d a nieożyw iona, choć także „za
zdrosna o swe ta je m n ic e ”, ja k mówić lubili daw niejsi pisarze, szczersza je s t je d n a k co
kolw iek i d ostępniejsza od żyw ej. K am ień, b ry ła „bezdusznej” m atery i, dla pow ierz
chow nego badacza je s t sym bolem trw ałości i niew zraszoności, zak rzep łej ra z nazaw sze, w p rz y ję ty m p rz ed w iekam i p orządku. M y w iem y w praw d zie, że sąd pow yższy opiera się na pozorach i je s t dalekim od praw dy, ale zgodzić się m usim y, że w szelkie p rz e
m iany, ja k im ów kam ień ulega, są bez po
rów nania pow olniejsze, a co większa, p ro s t
sze od p rzem ian istoty żyjącej, a zatem bez p o rów nania pew niej i łatw iej obserwować je możemy i badać dokładnie. Z tego powodu p o stu laty rozum ow ania chem icznego co do w łasności m atery i m ają znaczenie i postać p raw i teoryj naukow ych.
P o w ra c a ją c do p rz erw a n eg o n a chw ilę rozw ażania w łasności chem icznych cukrów ,
m usim y przejść te ra z do tego, co nazyw am y budow ą ich cząsteczki. Ze cząsteczka ta sk ład a się z 6 atomów w ęg la i ty lu ż tlenu, a 12 atom ów w odoru, to je s t d la nas w iado
mość b ezw ątp ienia b ard zo w ażna, ale w ża
dnym razie nie daje nam to najm niejszej w skazów ki ani tych dróg, na ja k ic h p rz y ro da tw o rz y cu k ry w łonie organizm ów , ani też n a ja k ic h m oglibyśm y p rzy go tow ać te ciała w pracow ni chem icznej, na zew nątrz istoty żyjącej. Chcąc znaleść tak ie w ska
zów ki, m usim y przedew szystkiem zdobyć ja s n y pog ląd n a stosunki wzajem ne owych atom ów, skład ających cząsteczkę cu k ru . T u bieg dośw iadczeń naszych i rozum ow ań naj- właściwiej będzie skierow ać n a drogę an a
lityczną, ażeby od złożonej bądźcobądź ca
łości, ja k ą je s t cząsteczka ciała cukrow ego, dojść do coraz prostszych i najprostszych wreszcie rodzajów m ateryi, z cukrem w w i
docznym stosunku p o krew ieństw a zostają
cych, a k tó ry ch p ro sto ta nie pozostaw ia ż a dnej w ątpliw ości co do ich budow y chem i
cznej. .Jest to sposób ogólnie, a naw et w y
łącznie, przez chem ików używ any. Ile k ro ć m ają przed sobą zadanie poznania budow y zw iązku, k tó ry w swym składzie zaw iera węgiel, w odór i jeszcze inne pierw iastki, sta ra ją się dro gą stopniowego upraszczania dojść od zw iązku tego do ciała, zaw ierają
cego w sobie ty lk o węgiel i w odór i przy- tem pozostającego ze zw iązkiem p ierw o tnym w widocznych stosunkach pokrew ień
stwa. Zadanie więc nasze n a tym czasem zaw iera się w tem, żeby w ykazać, w jak im stosunku pokrew ieństw a znajduje się cukier z w ęglow odorem , m ającym w swoim skła
dzie 6 atomów w ęgla, zadanie na pierw szy rz u t oka niezbyt złożone, jeżeli przypom ni
my sobie, że chem ija rosporządza ogólnemi m etodam i p rzeprow ad zania w w ęglow odo
ry w szystkich praw ie bardziej złożonych zw iązków węglow ych.
P o d k reślo n e w powyższym ustępie słówko
„p raw ie” mieści w sobie ostrzeżenie, że m e
tody ogólne niekiedy w szczegółowych w y
padkach nie m ają zastosow ania. R zeczy
wiście, od pierw szych pokuszeń w yśw ietle
nia budow y cukrów do chw ili bieżącej, w której nareszcie p ró b y te szczęśliw ym r e zu ltatem uw ieńczone zostały, u p ły n ął długi szereg lat, w ypełnionych badaniam i, które
najłatw iej streścić w p aru słowach, nazy- waj% cje poszukiw aniem w ęglow odoru od
pow iadającego cukrom . I ostatecznie sp ra
wa ro strzygn ięta została jak g d y b y na d ro dze ubocznej: w badaniach bowiem, które doprow adziły do sztucznego otrzym ania cu
k ró w nie było bespośrednio mowy o odpo
w iadających im węglowodorach.
Przypom nijm y sobie, co było pow iedziane niedaw no, że glukozy posiadają własność odtleniania czyli redukcyi pew nych soli m etalicznych. Pom iędzy związkami o bu
dowie znanćj, takąż sam ą własnością odzna
czają się m iędzy innem i ciała, należące do grom ady aldehidów . P rzypom nijm y dalój, że glukozy wchodzą z fenilohidrazyną w działanie, którego ostatecznym p ro d u k tem je s t złożony związek, zwany osazonem.
Z upełnie podobne we własnościach osazo- ny w ytw arzają z fenilohidrazyną wszystkie aldehidy, a nadto jeszcze acetony. A lde- hidy i acetony łatw o utleniają się, prze
chodząc bespośrednio w kwasy organiczne, a ta własność w rów nym stopniu je s t wspól
na i ciałom cukrow ym . Stąd rodzi się przy
puszczenie, że glukozy w budowie swój m a
ją coś wspólnego z aldehidam i, lub acetona
mi, a może z je d n e m i i drugiem i zarazem.
W yróżniającem znam ieniem budowy a l
dehidów je st to, że zaw ierają w sobie grupę atom ów złożoną z węgla, tlenu i wodoru, które są połączone w sposób następujący:
A tom w ęgla, posiadającego cztery razy w ię
kszą siłę przyciągania chemicznego niż atom w odoru (krócój — cztery jednostki wartości chemicznój), łączy się połową tego przycią
gania z dw uw artościow ym atomem tlenu, je d n ą czw artą tój siły przytrzym uje przy sobie atom wodoru, a pozostała je d n a czw ar
ta część jego przyciągania służy mu do z łą czenia się z innem i atom am i, w skład zw ią
zku wchodzącem i. Jeżeli jednostkę przy
ciągania chemicznego oznaczymy przez li
nijk ę to w yróżniająca g rupa aldehidow a da się przedstaw ić przez schemat:
- ° < h
M ożnaby inaczój powiedzieć, że w alde- hidach g ru p a CO łączy pom iędzy sobą z je - dnój strony atom wodoru, z drugiój zaś jak iś łańcuch z atom ów węgla i wodoru złożony.
Jeżeli wyobrazim y sobie ciało, w którem
grupa CO łączy dwa podobne łańcuchy, mieć będziemy aceton zamiast aldehidu.
G lukozy przy słabem utlenieniu przecho
dzą w szczególne związki, zw ane oksykwa- sami czyli alkoholokwasam i. Związki te są ciałami pośredniemi, ja k samo nazwisko wskazuje, m iędzy alkoholam i a kwasami i tworzą się wogóle z pew nych alkoholów przy słabem ich utlenieniu. G lukozy okazują nadto tę z alkoholam i wspólność, że pod działaniem kwasów w ytw arzają tak zw ane estry. Kwas octowy z alkoholem zw yczaj
nym czyli etylowym daje estr nazywany octanem etylu, a z glukozą — również estr nazywany pięciooctanem glukozy. Cechą znam ienną budowy alkoholu je s t obecność w nim g ru p y atom ów O H , która przy two
rzeniu się estrów zostaje zastąpiona przez grupę należącą do kwasu. Ile więc w sobie grup O H zaw iera alkohol, tyle gru p kw a
sowych wejść może do składu tworzącego się zeń estru i rzecz prosta — odwrotnie, z ilości wchodzących do składu estru g ru p kwasowych sądzić możemy o tem, ile g ru p O H było w pierw otnym alkoholu. K iedy więc glukoza utw orzyła pięciooctan, musiała zawierać pierw otnie pięć gru p O H w swo- jćj budow ie. W alkoholach t. zw. pierwszo- rzędowych g ru p a C H a, w drugorzędow ych—
z CH, w trzeciorzędowych nareszcie—z ato
mem węgla.
Z bierając powyższe wiadomości, możemy powiedzieć zatem, że glukozy w budowie swojój okazywać muszą podobieństwo do aldehidów lub acetonów, a zarazem do a l
koholów, posiadających pięć gru p O H w swym składzie. W zó r podany, poprzed
nio dla glukoz, C6 H 12 0 4, przy uw zględnie
niu ostatnio przytoczonych uwag, daje się więc przedstaw ić w jed n ó j z dw u następu
jących postaci, w yrażających ju ż nasz po
gląd na budowę:
C H j(O H ).C H (O H ).C H (O H ).C 1I(OH ).CII(OH ).COH
albo
CHJ(0H).CH(0H;.CH(0II).CH(0H).C0.CH2(0H).
P ierw szy z tych schematów, zaw ierając w sobie g ru pę C O H , oznacza budowę alde- hidową; mamy w nim nadto raz tylko pier- wszorzędową grupę alkoholową, CH 2(O H ), a cztery razy — drugorzędową, C H (O H ).
W drugim schemacie spotykam y g ru pę ace
tonow ą, CO, pierwszorzędowe wiązanie al
22 WSZECHŚW IAT. N r 2.
koholow e p ow tarza się dw a razy, trzecio
rzędow e zaś trzy razy . Zobaczym y później, że oba powyższe schem aty p rz y d ad zą się nam do w yrażania budow y ciał cukrow ych i że oba znajdują, niew zruszone poparcie do
świadczenia.
(c. d. nast.).
Zn.
Wystawa wynalazków.
Z odezwy K o m itetu gospodarczego Y l-go Z jazdu p rz y ro d n ik ó w i lek arzy , pom iesz
czonej w p oprzed nim num erze naszego p i
sma, czytelnicy nasi w iedzą już, że przy sekcyi m atem atyczno-fizycznśj tegoż Z jazdu' projektow anem je s t urząd zen ie w ystaw y narzędzi naukow ych, przyrządów fizycz
nych i wogóle w szelkich w ynalazków tech
nicznych i naukow ych z dziedziny n au k m atem atyczno - fizycznych, poczynionych przez polaków . P ow iem y słów k ilk a o tym projek cie i zastanow im y się nad m ożliwo
ścią jeg o pow odzenia.
W dziedzinie w ynalazków naukow ych nie możemy rów nać się z innem i narodam i.
W ystaw a nasza, gdyby naw et potrafiono zgrom adzić na niej w szelki dotychczasowy nasz dobytek i w szelkie pom ysły, nie im p o
now ałaby praw dopodobnie ani rozm iaram i, ani rozm aitością przedm iotów . Z drugiej wszakże strony, o ile sądzić można z ro z rzuconych tu i owdzie wiadomości, nie b y łaby zupełnie bezw artościow ą. P rzeciw nie, tw órczość nasza w ciągu daw niejszych i now szych czasów nie była zupełnie bes- płodną. Jeż eli odrzucim y pom ysły, doty
czące k w a d ra tu ry k o ła i perpetuum m obile, którym to zagadnieniom każdy w iek i każ
de społeczeństw o sk ład ały doniedaw na da
ninę w postaci zm arnow anych usiłowań, czasu i środków m atery jaln y ch , pozostanie jeszcze do zapisania w k ro n ice w ynalazków naszych n iejed n a rzecz g o d n a poznania, a naw et zastosow ania, począw szy od pom y
słów i dośw iadczeń m niej lub więcej ory g i
nalnych, dotyczących m etodyki w ykładu
n au k fizycznych i m atem atycznych aż do sam odzielnych narzędzi, przyrządów i m a
chin. P rzeg ląd ając daw niejsze i nowsze dzienniki naukow e polskie i zagraniczne, natrafiam y na wzmianki, lub opisy w yna
lazków: B aranow skiego (m achina ra c h u n kow a), C olberga (narzędzie m iernicze), M i
łego (te rm o m e try , h igrom etry, m achina pneum atyczna), Jastrzębow skiego (kom pas), P an ce ra (w ynalazki techniczne), Zarem by (planim etr), S terna (m achina arytm etyczna, wózek topograficzny) i wielu innych, prze- dew szystkiem zaś spotykam y się z potężną um ysłow ością W rońskiego, którego liczne pom ysły w dziedzinie lokomocyi, m achin parow ych, aerostatyki, n arzędzi m atem a
tycznych i t. d. do tój pory jeszcze nie do
czekały się kom petentnego sądu. Z w yna- lasców współczesnych wym ienim y: A bak a
nowicza, M ękarskiego, O chorow icza, Rohna, Z m urkę, Rechniew skiego i t. d.
Jeż eli na projektow anej w ystaw ie uda się zgrom adzić jużto oryginalne modele w ynalazków , ju żto opisy, rysunki, lu b ta blice, dzieła i broszury, zaw ierające w ia
domości o pom ysłach daw niejszych i n o w szych, kolekcyja tak a będzie bezw ątpienia interesującą, bo pozwoli nam ocenić, ile i j a kiej twórczości wniesiono u nas do pracy nad w ynalazkam i, ja k ie k ieru n k i by ły u p o dobane, w jak ich wreszcie dziedzinach p r a cy w ynalasczej nie braliśm y dotąd udziału.
W ystaw a podobna będzie tym sposobem stanow iła przyczynek do h istoryi k u ltu ry naszej, do historyi nauki w k ra ju ; w ra zie zaś powodzenia, staćby się ona m o
gła zaw iązkiem stałej kolekcyi, lu b m u
zeum w ynalazków , jak ieg o dotąd b rak u nas, a k tó re m ogłoby następnie grom a
dzić w swych m urach ju ż nietylko pom ysły swojskie, ale i wszystkie ważniejsze pom y
sły obce.
T akieto myśli kierow ały inicyjatoram i wystawy, powodzenie której zaw isło w zu
pełności od oddźwięku, ja k i myśli te znajdą w śród wykształconego ogółu, interesu jące
go się wiedzą i postępem je j u nas. Nie w ątpim y, że oddźw ięk to będzie sym patycz
ny i że K om itetow i gospodarczem u pośpie
szą z pomocą wszyscy, k tórzy posiadają ju żto przedm ioty kw alifikujące się do wy
staw ienia, ju żto odpow iednie m ateryjały,
23 lub wiadomości. R edakcyja nasza chętnie
pośrednictw em swem służy.
S. Dickstein.
Wędrówki motyli.
W iele owadów (Insecta) w pewnej porze roku u kazuje się w niezliczonych masach, zbiera się tłum nie i odbywa naw et niekiedy w spólne w ędrów ki na m niejszych lub w ięk
szych przestrzeniach. Do takich owadów należy odródka białoskrzydła (P alingenia h o ra ria), której roje, latające w pow ietrzu, spraw iają wrażenie śniegu gęsto padające
go; podobnie ważka czteroplam ista (L ibel- lu la ąuadrim aculata), owad prostoskrzydły (O rthoptera), należący razem z poprzednim do oddziału prostoskrzydłych ziem nowo
dnych (A m phibiotica). W ażka odbywa wę
drów ki co kilka lat, w nieokreślonych pe- ryjodach czasu (1821 r., 1825 r., 1841 r., 1870 r., 1880 roku) i leci wielkiemi m asa
mi w ciągu k ilkunastu dni, w pewnym sta
łym k ierunku .
W r. 1880 w połowie M aja przeciągały przez W arszaw ę niezliczone ilości ważki czteroplam islój z zachodu ku wschodowi.
Znaczenie w ędrów ek przytoczonych dwu owadów nie jest w yjaśnione. Inne owady ja k szarańcza w ędrow na (P achytylus mi- g ra to riu s), odbyw ają w ędrów ki w celu wy
szukania sobie pożywienia. In n e wreszcie ja k pszczoła zw yczajna (Apis mellifica), od
byw ają w ędrów ki mniejsze i krótkotrw ałe podczas t. zw. „przegryw ek”, które mają na celu zapew ne zapoznanie się z okolicą pa- | sieki, albo w ędrów ki samicy (królow ej) z samcami (trutniam i), odbywające się dość w ysoko w pow ietrzu, a mające na celu za
płodnienie królow ej, lub wreszcie wędrów
ki p rz y rojen iu się pszczół (a raczej po w y
rojeniu się), które pszczoły przedsiębiorą najczęściój do lasów, w celu wyszukania sobie dogodnego miejsca na mieszkanie (w etanie dzikim).
W ędrów ki owadów mało wogóle (oprócz m rów ek i term itów ) były badane, chociaż
| dokładne obserwacyje mogłyby się przy-
| czynić do w yśw ietlenia znaczenia wędró- 1 wek. To też z przyjem nością przychodzi
! nam zaznaczyć, że badania nad w ędrów ka
mi m otyli prow adził p. C. P iepers z B ata- wii i rezu ltaty ich ogłosił w pracy p. t.
„Spostrzeżenia nad lotem m otyli w In d y - jach wschodnich etc.” '). P . C. Piepers zebrał tak w łasne spostrzeżenia, jak o też
| wielu innych osób nad lotem (a właściwie wędrówkam i) motyli, przy każdej obserwacyi notując datę, miejscowość, gatunek motyla, kierunek lotu i kierun ek w iatru. W ogóle wędrówki motyli były obserwowane na wy
spach Sum atrze, Jaw ie, Celebes, a nadto na Ceylonie, u rozm aitych gatunków rodzaju E uploea, a szczególniej zaś u gatunku Ca- topsila (C allidryas) crocale, u samców i sa
mic. Zauważono przytem , że niekiedy do gatunku głównego, k tó ry przeważnie w y
stępow ał i był przedm iotem obserwacyi, przyłączały się osobniki całkiem innego g a
tunku, dążące w tym samym kierunku, ja k się zdaje, przez proste naśladownictwo.
W ędrów ki motyli wspomnianych od by wają się w przeciągu czasu od Listopada do L utego, czyli n a początku panow ania musonów zachodnich i pory deszczów, a zatem na początku przebudzenia n a tury, następującego po musonie wscho
dnim , po porze suszy. P . P iepers staw ia sobie pytanie, czy w ędrów ki m otyli nie są zjawiskiem peryjodycznem , powtai-zającem się każdego roku, na które zw raca się u w a
gę tylko wtedy, gdy liczba motyli jest b a r
dzo wielka, a nadto, czy liczba motyli nie zostaje w zw iązku z suchością w iatru wscho
dniego i czy nie bywa znaczniejszą, gdy w iatr ten je st silniejszy. N a te pytania p. P . nie może jeszcze dać stanowczej odpo
wiedzi, chociaż skłania się do przypuszcze
nia, że nagłe susze w M aju i Czerwcu prze
szkadzają w ykluw aniu się gąsienic z jajek, a w skutek tego w ykluw anie opóźnia się znacznie i odbywa się dopiero w porze de
szczowej, w Listopadzie lub Lutym . W ta-
>) C. P ie p e rs ,,0 b 3 e rv atio n s su r Jes ro la de L a- p id o p te re s a u x lo d es o rie n ta le s n e e rlan d a ise s e t c o n sid era tio n s su r la n a tn re p ro b a b le d e ce p h e - nom 6ne“ . R evue Scientifique, N r 25, 1890 ro k u , to m 4(3.
24 W SZECH ŚW IA T. N r 2.
kim ra zie potrzeba przypuścić, że składanie ja je k szczególniej je s t obfitem w M aju i C zerw cu i że czas ro zrad zan ia się tych m otyli n astęp o w ałb y bardzo późno. U ro dzone w L isto p ad zie i G ru d n iu sk ład ały b y ja jk a dopiero w M aju i C zerw cu.
W każdym razie, zjaw isko ukazy w an ia się większej liczby m otyli i w ędrów ek pow in
no być badane nietylko w stosu n k u do w a
runków k lim atyczn ych, do m usonu, k tó ry poprzedza pojaw ienie się w ędrów ek, ale nadto jeszcze w stosunku do w arunków tój samćj pox'y ro k u poprzedniego.
W ędrów ki u obserw ow anych m otyli, w e
dług p. P ie p ersa , odbywają, się w n astęp u jący sposób: m otyle z ry w ają się z m iejsca
dość g w ałtow nie, lecą po linii p ro stćj, w zno
szą się do niezbyt znacznój wysokości, a l
bowiem rzad k o w z la tu ją ponad drzew a i d o my i to na k ró tk i p rzeciąg czasu, poczem znow u opuszczają się nisko. W ogóle nie zatrzy m u ją się wcale po drodze, by zbierać pokarm na k w iatach , zw ykle lecą prosto w pew nym stałym k ieru n k u . M ają j e d n ak chw ile w ypoczynku w czasie swój drogi.
N ajenergiczniejszy p rz elo t (w ę d ró w k a ) p rz y p ad a w godzinach od 8 — 9 rano i od 3 — 4 po p o łu d n iu i to tylk o w dnie pogo
dne, podczas deszczu, lub silnego w iatru siedzą u k ry te w kryjów kach, skoro tylko je d n a k słońce zacznie przyśw iecać, p o ja w iają się tysiącam i. K ie ru n e k w ędrów ek n ie je st je d n o sta jn y , ogólnie zauw ażono, że m otyle lecą w k ie ru n k u w iatru; pod w iatr latają tylko, g d y ten nie je s t zb y t silny, a n adto w rzad k ich i w yjątkow ych p rz y padkach. W y jąte k ten daje się zauw ażyć, jeżeli m otyle za la tu ją nad m orze, w tedy trzy m a ją się w zdłuż brzeg u m orskiego i z a m iast z w iatrem , lecą pod w iatr, walczą n a
w et z nim , aby tylko nie dostać się ponad falc. J e stto dow ód ważny, że m otyle nie m ają żadnćj skłonności do stale w ytk n ię
tego k ieru n k u w sw oich w ędrów kach i że tym sposobem w ędrów ki tych owadów nie m ają nic w spólnego z w ędrów kam i innych zw ierząt (m ianow icie ptaków ), odbyw anych peryjodycznie i n a w iększą odległość.
W w ęd ró w kach m otyli więc nie w idać określonego celu, albow iem stosow nie do napotk anych prąd ó w pow ietrza, zm ieniają
kierun ek lotu; m otyle o bjaw iają wtedy ty l
ko p ew ną wolę i sam oistną działalność, j e żeli im grozi pew ne niebespieczeństw o, k tó rego sta ra ją się uniknąć.
O statecznie p. P iep ers przychodzi do w niosku, że w ędrów ki C atopsila nie są b y najm niej rezu ltatem w spólnie powziętego z gó ry postanow ienia, jestto tylko w spól
ność aktów czysto osobnikowych; każdy m otyl świeżo w ylęgnięty uczuw a potrzebę podróży, w ędrów ki i w ypełnia tylko p o trze
bę indyw idualną, praw dopodobnie do tój chw ili, gdy spotkaw szy osobnik innój płci, ku którem u ma skłonność, opuszcza w spól
nie z nim cały rój (tłum ), w ędrujący w ce
lu dokonania a k tu połączenia, po którym obadw a m otyle nie lecą za innem i, ale la ta j ą w zw ykły sposób i rospoczynają zw ykłe życie, właściwe gatunkow i, do którego n a leżą. Jedn em słowem , te tłu m y latających m otyli m ają na celu w yszukanie niejako wzajem ne samic i samców. Może się to dziwnem w ydaw ać, ale jed n ak posiada wie
le cech praw dopodobieństw a. Poniew aż czynności rozrodcze n astęp u ją w k rótkim czasie po w ylęgnięciu się m otyla z poczwar- ki, przeto można uważać, że na k ró tk i tylko czas p rzyłącza się on do wspólnej w ędrów ki, by w yszukać sobie odpow iednią tow a
rzyszkę (lub tow arzysza), że tym sposobem m ożna sobie w ytłum aczyć znaczne masy
■wędrujących, czy latających w różne strony m otyli, a przytem liczba m otyli żyjących w zw ykły sposób zm niejsza się znakomicie.
M otyle, urodzone w pewnćj miejscowości i przy łączające się do wspólnej w ędrów ki, ju ż ją opuszczają w miejscowości położonćj o k ilk a kilom etrów dalój, albow iem po akcie połączenia przestają one należeć do w ędrów ki i pozostają w danem m iejscu, la tając tu i owdzie.
W ed łu g zatem p. P ie p ersa w ędrów ki mo
tyli by łyby ja k b y koniecznym w arunkiem od którego zależy pom yślne rozradzanie się tych owadów i m ożnaby je porównać z podobnem i zjaw iskam i, obserwowanem i u pszczół i m rówek. Czy ten pogląd wy
starcza do w ytłum aczenia wędrówek róż
nych owadów wogóle, niem ożna jeszcze do kładnie odpow iedzieć, potrzeb a wielu bardzo obserw acyj, chociaż, w edług p. P ., fakty zebrane przez van Bem m elena, F rie -
(k icha i t. p. względnie do innych motyli i do ważek (L ib ellu la) w ykazują, jeżeli nie tożsamość, to przynajm niej wielkie zbli
żenie z obserw acyjam i p. Piepersa.
A . S.
HISTORYJA GAZÓW i i cŁ z n a c z e n i e w B a n c e d z i s i e j s z e j .
(C iąg dalszy).
O dkrycie T orricellego należy do n a jb a r
dziej w ytycznych epok w dziejach nauki, on sam wszakże dalej ju ż go nie rozw ijał, um arł bowiem w ro k u 1647, w niespełna czterdziestym roku życia. A le praca jego w ym agała uzupełnienia; chociaż bowiem pusta p rzestrzeń nad rtęcią ru ry barome- trycznej przekonyw ała dowodnie, że hipo
teza obaw y próżni je s t bezzasadna, stąd wszakże nie w ypływ ało jeszcze stanowczo, by koniecznie ciśnienie pow ietrza miało być źródłem ty ch objawów. Zasada tak nowa, prow adząca do wniosku tak osobliwego, że sami pozostajem y pod olbrzym iem ci
śnieniem , choć go nie czujem y, wym agała potw ierdzenia, któreby zdołało ogół p rze
konać i do przyjęcia nowej n auki n a
kłonić.
T akiego dowodu potw ierdzającego do
starczy ł P ascal. D w udziestoletni zaledwie m łodzieniec usłyszał o dośw iadczeniach T o r
ricellego za pośrednictw em M ersennea, k tó ry dla swój ruchliw ości i licznych stosun
ków ze w spółczesnym i mu fizykami zastę
pow ał miejsce pisma' naukowego. Nowego w szakże tłum aczenia tych zjaw isk Pascal nie znał, a pow tórzyw szy doświadczenia T o rricellego ze rtęcią, wodą i winem czer- wonem, tłum aczył je starą obawą próżni.
G dy dow iedział się dokładniej o nowej nauce, nie skąpił usiłow ań, by domysł ci
śnienia atm osferycznego należycie potw ier
dzić. S ta ra ł się tedy naprzód pow ietrze nad zbiornikiem rtęc i usunąć i dostrzegł istotnie, że pod zm niejszonem tak ciśnie
niem rtęć w ru rze barom etrycznej opadła.
Tem wszakże jeszcze niezadowolony z a p ra
gnął poznać stan barom etru na wysokiej górze. Sam zam iaru tego urzeczywistnić nie mógł, uprosił tedy o przeprow adzenie podobnych dostrzeżeń szwagra swego Pó- riera, przebyw ającego w Clerm ont, u stóp góry P u y de Dóme. P e rie r, zaopatrzywszy się w ru ry i w potrzebną ilość rtęci, zdołał po upływ ie roku dopiero spełnić żądanie Pascala. W stępując na górę, d. 19 W rze
śnia 1648 r., widział, ja k zgodnie z przew i
dywaniem rtęć wciąż opadała, a u szczytu, w wysokości 4300 stóp paryskich obniżyła się względem pierw otnego stanu o 3 cale i 15 linij. T ak znaczny spadek uderzył Pascala i zachęcił go do prób na wysoko
ściach mniejszych, a ju ż na wieży kościoła św. Jak ó b a w P ary żu okazał się spadek ba
rom etru o dwie linije. W tymże samym jeszcze roku opisał doświadczenia te w ulo- tnem pisemku, które okazało bezzasadność obawy próżni. W ciągu dwu następnych jeszcze lat P ascal zajm ował się gorliw ie ob- serwacyjam i barom etrycznem i i podał wy
jaśnienie wielu zjawisk, od ciśnienia atm o
sferycznego zależących; w szczególności zaś, co najw ażniejszą je st jeg o zasługą, wykazał, że ciśnienie roschodzi się w pow ietrzu rów nom iernie, w edług tych samych zasad, co w cieczach. P racom fizycznym poświęcił zresztą P ascal kilk a zaledwie la t krótkiego swego żyw ota, gdy następnie głęboki um ysł jego zm itrężył się w pietystycznych ro je niach.
A le obserw acyja barom etru na górze, chociaż tak stanowczo przekonyw ająca o ci
śnieniu atmosferycznem, nie była jeszcze dla ogółu argum entem dosyć silnym. J a k po
dróże naokoło ziemi świadczą o je j kulisto- ści, naw et ludziom do rozum ow ania nauko
wego nienaw ykłym , tak i tu tx-zeba było jeszcze dowodu oczywistego, dotykalnego, a ten ostateczny try u m f nauce o ciśnieniu atm osferycznem dały rozgłośne doświadcze
nia z półkulam i m agdeburskiem u
W śród strasznej zaw ieruchy wojny trz y dziestoletniej, w plątany w je j klęski jako inżynier, dyplom ata, radca i burm istrz na usługach rodzinnego miasta, znajdow ał O tto G uericke krótkie chwile wczasu i spo
koju na prow adzenie doświadczeń fizycz
nych, których rezultatem było w ynalezie
25
26 W SZECH ŚW IAT. N r 2.
nie pom py p ow ietrznej. O pracach T o rri- cellego nie w iedział, zajm ow ało go tylko żywo daw ne pytan ie, czy p rzestrzeń pusta istnieć może i sądził, że dośw iadczenie ty l
ko spór ten ro sstrzygnąć potrafi. „Filozofo
wie bowiem, k tó rzy trzym ają się je d y n ie swych sądów i argum entów , dośw iadczenia zaś nie u w zględniają, nie m ogą nig d y osię- gnąć pew nych i należytych w niosków co do zjaw isk p rzy ro d y ; w idzim y przecież, że ro zum ludzki, gdy nie zważa na rezu ltaty dośw iadczeniem zdobyte, usuw a się często od praw dy dalej, aniżeli odległość słońca od ziem i w ynosi”. P isze ta k w dziele swo- jem „E xperim en ta nova m agdeburgica”, w ydanem dopiero w r. 1673, lubo m achiny jeg o i dośw iadczenia daw no ju ż m iały ro z
głos pow szechny.
P ierw sze p ró b y nie b y ły pom yślne. Gue- ricke bow iem u ży ł beczki, napełnionej wo
dą, k tó rą chciał u sunąć zapomocą pom py ssącej, u spodu beczki osadzonej; w oda w y
dobyw ała się rzeczyw iście z beczki, w m iej
sce je j wszakże w dzierało się z szumem po
w ietrze przez ściany. A b y więc dostęp je go pow strzym ać, um ieścił beczkę swą w in nej, w iększej, rów nież w odą napełnionej, ale i tym razem usłyszał fataln y szum, zdradzający, że ściany beczki nie zdołały pow strzym ać dostępu wody zzew nątrz. D o
piero gdy beczkę zastąpił balonem m iedzia
nym , opatrzonym w ru rę z kurkiem , a do ru ry tej p rz y śru b o w ał stara n n ie pompę, otrzy m ał pierw szą swą m achinę pneum a
tyczną. R oku, w którym p rz y rzą d ten zbu
dow any ostatecznie został, oznaczyć dokła
dnie niepodobna. Je d e n z now szych bijo- grafów G uerickego sądzi, że dośw iadczenia pow yższe prow adzone i ukończone zostały w ciągu lat 1632—1638, w takim razie p ró żnia G u erickego by łaby w cześniejszą, an i
żeli T orricellego. Z apew ne wszakże data ta je s t znacznie zaw czesna, niew ątpliw ie zaś najpóźniejszy term in w ynalezienia p o m py pow ietrznej odnieść należy do r. 1652.
P am iętn e swe dośw iadczenia z półkulam i m agdeburskiem i okazyw ał G uericke p ubli
cznie poraź pierw szy podczas sejm u w R e
g ensb urg u 1654 r. D ośw iadczenia te w y
w arły w rażenie potężne, nie b y ły to bo
wiem skrom ne k u le, do ja k ic h p rz y w y k li
śmy w dzisiejszych g abinetach ; G uericke
p rzyrząd y swe wogóle w y rab iał w w ym ia
rach w ielkich, do czego go zn ag lała zresztą budow a ich jeszcze p ierw otna. P ó łk u le okazyw ane w R egensburgu m iały 3/ ł łokcia m agdeburskiego w średnicy, a szesnaście koni ledwo je rozryw ało. „A le że p ó łk u le te p rzy ro zryw aniu ulegały pewnem u uszkodzeniu... poleciłem w yrób większych, o średnicy całego łokcia. K o tlarz e w szak
że rzad ko wykończyć mogą naczynie d o kła
dnie w edłu g wskazanój m iary, dlatego też w rzeczyw istości średnica ta okazała się ró wną 95 setnym łokcia. P o usunięciu p o w ietrza 24 konie nie m ogły półku l tych ro zerw ać, po n apełnieniu zaś ich pow ietrzem , każdy m ógł je bez w ysiłku rozdzielić”.
Nie należy z opisu tego wnosić, że G ue
ricke m iał jedy nie na celu w zbudzanie p o dziw u tłum ów ; b y ł on biegłym ek spery
m entatorem i rozum iał ju ż znaczenie d ok ła
dnych m ierzeń przy doświadczeniach. W a żył p o w ietrze i zbudow ał m anom etr do oceny jeg o prężności; wniósł, że w różnych w arstw ach atm osfera ma ro zm aitą gęstość;
u rz ąd ził b arom etr wodny i poznał, że zmienność pogody wiąże się ze zm ianami ciśnienia atm osferycznego.
W końcu zatem pierw szej połowy w ieku siedem nastego zdobytą została znajom ość ciężaru pow ietrza i w ypływ ającego stąd j e go ciśnienia; ciężar wszakże gazów nie s ta nowi właściw ej ich cechy, w yróżniają się one bowiem od innych ciał swoją p rę żn o ścią. Zbadanie zaś tój własności p rzypada na d ru g ą połowę tegoż stulecia.
I I I .
W m iarę, ja k osw ajano się z zasadą c i
śnienia atm osfery, nasuw ała się pod uwagę prężność pow ietrza, k tó rą G uericke stara ł się uw idocznić jasn em i doświadczeniam i, ja k gw ałtow nym przepływ em pow ietrze do pustej kuli szklanej, lub wydym aniem i p ę kaniem pęcherza pod dzwonem pom py pneum atycznej. W szczególności zaś, gdy widziano, ja k półkule m agdeburskie, k tó ry ch niepodobna było rozerw ać, roschodzą się łatw o za odkręceniem ku rk a, zrozum ia
no, że prężność powieti-za, czyli dążność je go do rosprzestrzen ian ia się rów now aży się się z ciśnieniem , jakiego ono zzew nątrz do
znaje. G uericke w niósł stąd, że w dolnych w arstw ach atm osfery pow ietrze posiada gę
stość większą, aniżeli w górnych, co okazał niezależnie od swój pompy, gdy kule szkla
ne, zam knięte kranem , przenosił na szczyt góry, za otw arciem bowiem kranu powie
trze w yryw ało się z nich ze świstem; gdy zaś k ra n na szczycie został zam knięty, a u spodu góry otw arty, pow ietrze również gw ałtow nie do kuli w padało.
Pom im o dowodów tak oczywistych umy*
.sły naw ykłe do pojęć dawnych z poglądam i nowemi pogodzić się nie mogły. W yda
wało się w ielu uczonym ówczesnym niemo- żebnem , by płyn ta k subtelny i tak się ła tw o na wszystkie strony usuw ający, ja k po
w ietrze, dźw igać m ógł słup rtęci, na 28 cali wysoki, a profesor kolegijum angiel
skiego w L eo d iu m , F ranciszek Linus, w dziełku „De experim ento argenti vivi tu bo yitreo inclusi” zgoła inaczój tłum aczył dośw iadczenie T orricellego. W edług niego rtę ć uczepia się u górnego końca ru ry cien- kiem i, niew idzialnem i w praw dzie nitkam i, on sam wszakże czuł w yraźnie, ja k silnie n itk i te ciągną, gdy do barom etru użył r u ry o tw artój, którój górny koniec palcem swym zakrył.
Nie dziełem tem wszakże i dziwaczną tą teo ry ją upam iętnił a u to r swe nazwisko, ale odpow iedzią, ja k ą p raca jego wywołała.
„O bronę nauki o sprężystości i ciężarze p o w ietrza” przeciw' Linusow i temu napisał m ianow icie w r. 1662 R o b ert Boyle, znako
m ity eksperym entator, który ju ż przed k il
ku laty udoskonalił pompę Guerickego i u ży ł jój do nowych doświadczeń, a w dzie
le, o którem mowa, m ieści się odkrycie no
wego praw a, co było l-zeczą o wiele waż
niejszą, aniżeli odparcie uczonego profesora z L eodium . A by go o oporności pow ietrza przekonać, użył Boyle ru ry zgiętćj, którćj ram ię krótsze było zam knięte, gdy przez otw ór ru ry dłuższój dolewano stopniowo rtęci. W m iarę j a k słup rtęci staw ał się wyższym, pow ietrze zam knięte w rurze krótszój ściskało się coraz bardziój, ró w n o w ażąc coraz znaczniejsze ciśnienie zewnę
trzn e; w raz ze zm niejszaniem się zatem ob
jętości pow ietrza w zrastała jeg o prężność.
C iśnienia w yw ierane przez rtęć i odpowia
dające im objętości pow ietrza zestawił Boy
le w tablicach, na wzajemną wszakże zależ
ność obu tych wielkości uwagi nie zwrócił;
uczeń dopiero jego, Ryszard Townley do
strzegł, że z tablic tych w ypływ a zależność bardzo prosta, objętości bowiem zam knię
tego pow ietrza są odw rotnie proporcyjo- nalne do ugniatających je ciśnień. W tedy i Boyle zajął się bliżćj tem spostrzeżeniem i okazał, że praw o powyższe utrzym uje się i dla ciśnień mniejszych od atm osferyczne
go, że zatem w ogólności objętość pow ietrza w zrasta w tymże samym stosunku, w jakim słabnie w yw ierany na nie ucisk.
Niew ątpliw ie więc odkrycie tego dla nau
ki o gazach zasadniczego praw a zawdzię
czamy Boylem u, pospolicie wszakże ozna
cza się ono nazwiskiem M ariotta, choć ten ostatni ogłosił je dopiero w r. 1676, zatem w czternaście lat późnićj, w dziele „Essai sur la n atu rę de 1’a ir ”.
Przeoczywszy jed n ak niew ątpliw e pier
wszeństwo Boylego, nauka nie popełniła mo
że tak zupelnćj niesprawiedliwości, ja k to dziś nieraz o spraw ie tój słyszymy, gdyż M ariotte doniosłość tego praw a lepiój oce
nić um iał i zastosował j e szczęśliwie do obliczenia wysokości danego miejsca ze sta
nu barom etru, chociaż, oczywiście, przy ów
czesnym stanie m atem atyki wzór jego dale
ki być m usiał od dokładności, ja k ą m etoda ta w czasach daleko późniejszych dopiero osięgnęła. A nglicy nazyw ają Boylea w iel
kim eksperym entatorem , rzeczywiście bo
wiem doświadczenia swe, należycie obm y
ślane, prow adził z wielką zręcznością i ści
słością, tak, że pod tym względem dorów ny
wa fizykom nowoczesnym. Szło mu wszak
że wyłącznie praw ie o stw ierdzenie danego faktu, na w ysnuw aniu z niego wniosków wcale mu nie zależało. D latego też na po
stęp nauki w płynął mniój, aniżeli po obfito
ści prac jego i jego biegłości oczekiwać mo
żna było. W idzieliśm y też, że uzupełnie
niem najw ażniejszego swego odkrycia, o któ
rem tu mowa, zajął się dopiero, gdy jeden z jeg o uczniów z doświadczeń jego pierwszy wniosek wyprow adził. Zasługi zresztą Boy
lego nauka zawsze wdzięcznie uznawała, ale pisarze angielscy często je przeceniali;
a znakom ity fizyk Tait, odm awiając wszel
kiego znaczenia Mariotteowi i wprowadzając na pole sporów naukowych zawiści m iędzy
W SZECHŚW IAT. Nr 2.
narodow e, ta k w tćj, ja k i w innych kwe- styjach o kazał b ra k niezbędnej historykow i besstronności. U z n a ją c p rzeto w każdym razie pierw szeństw o B oylea, dzieła fra n c u skie i niem ieckie oznaczają, praw o, o którem m ówim y, u ta rtą nazw ą p raw a M ariottea.
D oniosłość tego praw a dla n au k i o gazach polega na uderzającej jego prostocie, św iad
czy ono bowiem, że gazy, ja k k o lw ie k są to ciała dla zm ysłów naszych najm n iej dostę
pne i napozór n ajb ard ziej zagadkowe, w rzeczyw istości posiadają budow ę n a jp ro stszą. Jeż eli p rzy jm u jem y , że m ateryja złożona je s t z cząstek, to w stanie lotnym cząstki te m uszą być zup ełn ie sw obodne, ża- dnem i siłam i nieskrępow ane, w takim bo
wiem tylko razie m ogą ta k dok ładnie o b ję
tość swoję do ciśnień zew nętrznych stoso
wać. S koro zaś za pow iększeniem ciśnienia objętość gazu w tym że sam ym stosunku m a
leje, iloczyn przeto obu ty ch wielkości, o ile tem p eratu ra gazu zm ianie nie ulega, za
wsze pozostaje statecznym , co w form ie ma
tem atycznej w yraża się w zorem vp - - C, k tó ry pro sto tę p ra w a lepiej jeszcze u w y
datnia.
A by więc w ew nętrzną budow ę pow ietrza odsłonić, w yjaśnić trzeba, na czem istota prężności jeg o polega. N ew ton, p rz y jm u ją c , że cząstki gazów naw zajem od siebie
o dbiegają, w ykazuje, że siła, z ja k ą się od siebie usuw ają, w inna być o dw rotnie pro- porcyjo nalną do ich odległości. Z astrzega w szakże w yraźnie, że b y najm niej nie tw ie r
dzi, by cząstki gazów koniecznie je d n e od d ru g ich odbiegać m usiały, zaleca tylko fi
zykom dochodzenie odpow iedzi na to p y ta
nie, on zaś sam chce dać im ty lk o do badań tych podnietę. J a k ó b B ern o u lli dom yślał się, że praw o M ariottea do pew nej tylko g ra nicy słusznem być może, do w niosku tego dochodzi je d n a k na podstaw ie przypuszcze
nia, że cząstki po w ietrza posiadają pew ną wielkość. S koro w ięc p rz y ciągłem ściska
niu gazów dochodzą do w zajem nego z e t
knięcia, objętość nie może się ju ż zm niejszać dalej w sto sunku ciśnienia.
S tulecie wszakże z górą u p ły n ęło , z a n im . się polecenie N ew tona spełniło, a fizycy za
ją ć się zdołali te o ry ją stan u lotnego. T y m czasem zaś na w iek osiem nasty przypadło
„odkrycie gazów ”: poznano, czego b yn aj
mniej nie przew idyw ano, że są substancyje lotne od pow ietrza atm osferycznego zgoła różne.
(c. d. nast.).
S. K.
JUBILEUSZ.
Sześdziesiąt lat ubiega w łaśnie w d. 12 b. m. od chwili, kiedy un iw ersy tet ja g ie l
loński p rz y zn ał stopień naukow y doktora m edycyny i ch iru rg ii przyszłem u swem u profesorow i i dziekanow i, przyszłem u sw e
m u filarow i i zaszczytow i, prezesowi A k a
dem ii, Józefowi Majerowi. D zień ten, ja k uroczystość rodzinna, będzie obchodzony nietylko w K rak o w ie, gdzie zbiorą się ci, którym p rzypadnie w udziale zaszczyt oso
bistego uściśnięcia dłoni czcigodnego ju b i
lata, ale i wszędzie, gdziekolw iek biją serca i p ra c u ją m yśli nieobojętne d la spraw n a u kowości polskiej. R edakcyja W szechśw iata przesyła najszanow niejszem u n e s t o r o w i u c z o n y c h n a s z y c h swoje serdeczne ży
czenia d ługich la t w zdrow iu i pomyślności n a chw ałę k ra ju i nauki, na pożytek i zbu do w anie współczesnych i potom nych.
Wiadomości bibliograficzne.
— m/i. Olof Hammarsten. L e h r b u c h d e r p h y sio - lo g is c h e n C h e m ie. W ie s b a d e n , 1891, s tr . 425. C e
n a 11 m a r e k 50 fenigów .
A u to r j e s t p ro fe s o re m w U p sa li i n a p o lu c h e m ii fizy jo lo g iczn ej zaszc zy tn ie je s t z n a n y . S zw edz
k i o r y g in a ł n in ie js z e j k sią ż k i w y szed ł ju ż w dw u w y d a n ia c h ; o b e c n ie sa m a u to r w y d a je swe d zieło p o n ie m ie c k u . Z ap o z n aw sz y c z y te ln ik a w p i e r w szym ro z d z ia le z z a s a d n ic z e m i z ja w is k a m i c h em i- c z n e m i z a c h o d z ą c e m i w ży w ej p r z y ro d z ie , w n a s tę p n y c h c z te r n a s tu ro z d z ia ła c h H a m m e rs te n w y k ła d a : o c ia ła c h b ia łk o w y c h , k o m ó rce z w ierz ęc ej, k r w i, lim fie, w ą tro b ie , o p ro c e sie tra w ie n ia , o t k a n k a c h łą c z n y c h , m ię śn ia c h , m ó zg u i n e rw a c h , o o r g a n a c h ro z ro d c z y c h , o m le k u , o sk ó rz e i je j w y d z ie lin ie , o m o cz u i w re sz c ie o p rz e m ia n ie m ate - r y i p r z y ro z m a ite m p o ży w ien iu i o p o trz e b ie po-
k a rm ó w . K s ią ż k a m a n a celu b y ć p o d rę cz n ik ie m d la u c z ą c y c h się c h e m ii fizy jo lo g iczn e j, w o ln ą j e s t ' p rz e to o d w szelk ieg o b a la stu k ry ty c z n e g o i ró ż n i się te in od o b szern iejszeg o z n ac zn ie d z ie ła H oppe- S e y lera ; d alej u w zg lęd n ia m e to d y b a d a n ia , p o m i
j a ją c n a to m ia s t o gólniejsze p o g ląd y i z w iąz ek c h e m ii fizyjologicznej z in n e m i n a u k am i, co ró ż n i j ą od d z ie ła B ungego; w reszcie stoi n a w ysokości dzi
sie jsze g o s ta n u w iedzy i p rz y ta c z a n ajn o w sze p o stę p y , czem p rzew y ższa sta rsz e d z ie ła K iihnego i G orup B e san eza. JeB tto n a b y te k n ie z m ie rn ie c e n n y i u c z ą c y m się p rz y n ie sie n ie w ą tp liw ie w ielką korzyść.
— sd. Sta n isła w M ałyszczycki. M ły n arstw o z b o żow e, o p r a c o w a ł... in ż y n ie r-m e c h a n ik . T o m I, 8°, s t r . 728 ze 180 d rz e w o ry ta m i i 9-m a ta b lic a m i w o d d z ie ln y m a tla sie . W a rs z a w a , n a k ła d e m „ A r- k o n ii“ . S k ła d g łó w n y w k się g a rn i G e b e th n e ra i W olffa, 1890.
P ra w d z iw ą ra d o ś c ią p rz e ją ć w in ien k ażd eg o m i
ło ś n ik a lit e r a t u r y k ra jo w e j w id o k te g o o b sz e rn e g o d z ie ła , św iad cząceg o o n ie z m ie rn e j p rao o w ito ści i w ie lk iem o c zy tan iu z am iło w an e g o w sw ym fa c h u a u to r a o ra z o g o d n e j n a śla d o w n ic tw a ofiarności s to w a rz y s z e n ia m ło d zieży p olsk iej „ A rk o n ija “ w R y d z e, k tó r e p o n io sło z n ac zn e k o szty n a k ła d u . D zie
ło to sta n o w i, rz e c m o żn a , z jaw isk o w n asz ej lit e r a tu r z e te c h n ic z n e j. P la n p r a c y p o m y ś la n y je s t n a s z e ro k ą skalę. L e ż ą c y p rz e d n a m i to m I o b e j
m u je d w ie części: p ierw szą o p rz e m y śle m ły n a r sk im w o g ó ln y m z a ry sie , d ru g ą o m a szy n a ch ro z- d ra b ia ją c y c h . T o m I I o b ją ć m a rzecz o m as zy n a c h czy szczący ch i g a tu n k u ją c y c h , o sy s te m a c h m ie le n ia i b u d o w n ic tw ie m ły n ó w o ra z sło w n ik m ły n a r s k i. W y k ła d ja s n y i w y c z e rp u ją c y , z aw ie ra o b fito ść w iad o m o ści h is to ry c z n y c h , p r a k ty k ę i teo - r y ją tra k to w a n y c h p rz e d m io tó w w raz z w yw odam i m a te m a ty c z n e m i, g d z ie te g o p o trz e b a . W iad o m o - ' śc i d o ty c z ą c e dziejów ro ły n a rs tw a w P o lsce oraz p rz e d s ta w ia ją c e o b ecn y sta n tej g a łę zi p ro d u k c y i p ra c o w ic ie z e b ra n e . A u to r z a s ta n a w ia się n a d p rz y c z y n a m i n isk ieg o s ta n u m ły n a rs tw a u n as, w sk az u je ś ro d k i z a ra d cz e i g o rąco n a w o łu je do p o d ź w ig n ię c ia tej w ażn ej gałęzi p ro d u k c y i.
K o ń czy m y tę k ró tk ą w zm ia n k ę b ib lio g ra fic z n ą , w y ra ż a ją c ż y cz en ie , b y to m I w a żn y i c iek aw y n ie ty lk o d la sp e c y ja lis tó w , ro ssz e d ł się ja k n a jp rę - d z e j, c o b y p rz y sp ies zy ło u k a z a n ie się to m u II, do k tó reg o , j a k się zdaje, a u to r g ro m ad z i ju ż m atę r y ja ły .
KROMKA NAUKOWA.
— s h Pozorna chw iejnośó osi ziem skiej. W o sta tn im n u m e rz e z r. z. naszego pism a p o d a ł p. K o
w alczy k w iad o m o ść o o b se rw a c y ja c h , k tó re p o
tw ie rd z iły d aw n e spo strzeżen ia , że szerokość gieo- g ra fic zn a m iejsc n a ziem i u leg a pew nej zm ienno
ści p e ry jo d y c z n e j, w g ra n ic a c h z resztą doayó szczu
płych. Z m ie n n o ść t a pochodzić m o że b ąd ź od isto tn e j c h w iejn o śei w p ołożeniu osi ziem sk iej, a tem sam em i ró w n ik a , do k tó re g o się szerokości gieo g raficzn e odnoszą; b ą d ź też w y ja śn ić się m oże p rzez w p ły w re fra k o y i, czyli z ałam a n ia , jak ie m u ulegają p ro m ie n ie w p rzeb ieg u p rzez a tm o sfe rę.—
O statni te n p o g ląd p o tw ie rd z a o b e cn ie Dom La~
m ey , p o w o łu ją c się w szakże n a no w y c zy n n ik , a m ia n o w ic ie n a p rz y p ły w y i odpły w y a tm o sfe ry c zn e. W a rs tw y bow iem p o w ie trz a, o ta c za jąc e b ry łę ziem ską, n ie m o g ą się u trzy m y w a ć n a s ta tec zn y m poziom ie, n ie ty lk o z pow o d u n ie je d n o stajn eg o ro s k ła d u te m p e ra tu r y , a le n a d to i dla p o łą c zo n y c h d z ia ła ń sło ń c a i k sięży ca, k tó ry c h p rz y c ią g a n ie pow odow ać w in n o w oceanie a tm o sfe ry cz n y m isto tn e p rz y p ły w y i odpływ y. R u ch y te zależą o d w yso k o ści słońca i k siężyca, a tak że od ich odleg ło ści; sp ro w ad za to zate m ro z m a itą r e fr a k c y ją gw iazd, o b serw o w an y ch w skroś atm o sfery, a s tą d i szero k o ść g ieo g ra ficzn a, k tó r ą n a p o d staw ie ty c h o b serw acy j o c en ia m y , ulegać m usi c ią g łej zm ianie. Otóż, Dom L am ey w yk azu je, że zm ian y szerokości, zaobserw ow ane w P o tsd am ie i w P a ry ż u , w c ią g u ró żn y ch m iesięcy ro k u , p rz e d s ta w ia ją u d e rz a ją c ą zgodność z d a n em i, k tó ry c h w iel
kość od p rzy p ły w ó w i odpływ ów a tm o sfe ry cz n y c h zależeć m o że ; skąd w nosi, że ru c h y te p o w ie trza w y s ta rc z a ją d o w y ja ś n ie n ia p o z o rn e j ch w iejn o ści osi z iem sk iej. O bserw acyje n a s tę p n e b ę d ą m o g ły p o g ląd te n p o tw ie rd z ić , je ż e li się n p . okaże, że p rz y szczególnie w ielk ich p rz y p ły w a c h p o w ie trz n y c h z ac h o d zą też i zn aczn e o d stęp stw a w sz e ro ko ści g ieo g ra ficzn ej. D o d ać tu w p raw d zie n ależy , że co do sam ego is tn ie n ia p rzy p ły w ó w i o d p ły wów w o cean ie a tm o sfery czn y m n iem a zu p ełn ej zgody, ch o ciaż o rz e c z y te j du żo ju ż praw iono;
D om L am ey w szakże tw ie rd z i, że od lat p ię tn a stu z e b ra ł z n ac zn ą liczbę n o ta t i d o strz eż eń , k tó re p rz e k o n y w a ją stanow czo, że ru c h y ta k ie rz e czy w iście w atm o sferze zachodzą. B ra k ty lk o cza
su n ie dozw olił d o tą d a u to ro w i m a te ry ja łu teg o n a le ży c ie opracow ać. (Com p. re n d ., t. III, N r 20).
— sk. Magneto-optyczne wzbudzanie elektryczności.
N ied aw n o z a p ro p o n o w a ł p. S ch o en tjes do św iad cze
nie, m a ją c e n a celu o d w ró c en ie sław n eg o sp o strz e ż en ia F a r a d a y a o sk rę c a n iu p łaszczy zn y p o lary - zacy i p o d w p ły w em m ag n e ty zm u i p rą d ó w e le k try c z n y c h . S koro ' bow iem p r ą d y e le k try c z n e p o w o d u ją s k rę c a n ie p łaszczy zn y p o la ry z a c y i, to w in n o w y s tą p ić i z ja w isk o o d w ro tn e; je ż eli m ia n o w i
cie p łasz c zy z n a p o la ry z a c y i p ro m ie n ia św iatła, p rz e b ie g a ją c e g o p rzez r u r ę n a p e łn io n ą sia rk ie m i w ęgla, o b ra c a się szy b k o w je d n ę i d ru g ą stro n ę , w ta k im ra z ie w d ru c ie ob ieg ający m r u r ę tę spi- I ra ln ie , p o w in n y p o w staw ać p r ą d y p rz e m ie n n e ,
| p rz e b ie g a ją c e w je d n ę i d ru g ą stro n ę . T en że sam
! pom ysł p o w ziął też p. S heldon i u rz e c zy w is tn ił go
^ d ośw iadczalnie. R u ra m o sięż n a, o to czo n a d ru te m