• Nie Znaleziono Wyników

Tom X.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom X.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 2 . W arszawa, d. 11 Stycznia 1891 r. T o m X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUM ERATA „W SZEC H ŚW IA TA ."

W W arszaw ie: ro c z n ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z p rze syłką pocztową: ro c z n ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 5

P re n u m e ro w a ć m o żn a w K e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .

Komitet Redakcyjny W szechśw iata stanowią panowio:

A leksandrow icz J ., Doiko K „ Diokstoin S,, Hoyer II., [ Jurkiew icz K., Kwiotniowski W ł., K ram sity k S.,

N atanson J ., P rau ss St. i W róblew ski W.

„ W s ze ch ś w iat" p rz y jm u je o g ło szen ia, k tó ry c h treś ć [ m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a stę p u ją c y c h

! w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz zw y k łeg o d ru k u w szpalcie ' alb o je g o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy ra z kop. 7 */*,

za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za d alsze kop. 5.

^ - d r e s I R e d -s ils c y i: Z K r a ł r o w s J s I e - I F r z i e d .m i e ś c I e , USTr ©©.

W dniu 6 I). m. o godz. 10 rano, syt wieku i sławy, rosstał się z tym światem ś. p, WIKTOR FELIKS SZOKALSKI, b. uczeń uni­

wersytetu Aleksandrowskiego, doktór medycyny fakultetów gies- seńskiego i paryskiego, profesor b. Szkoły Głównój, sekretarz sta­

ły Towarzystwa Lekarskiego warszawskiego, członek Akademii Umiejętności i w ielu towarzystw uczonych.

Jako jeden ze współzałożycieli i gorących, przyjaciół Pamię­

tnika Fizyjograficznego i Wszechświata, zasłużył na wdzięczną pamięć przyrodników naszych.

Jako profesor, badacz i świetny autor dzieł specyjalnych, zdobył sobie głośne imię w naszej i powszechnej literaturze nau­

kowej.

Jako przewodnik i serdeczny przyjaciel w ielu pokoleń mło­

dzieży, pozostał nazawsze wzorem najgodniejszym naśladowa­

nia i przedmiotem czci tych, co znać go m ieli szczęście.

A jako jeden z najpierwszych i najgorliwszych piastunów i krzew icieli myśli naukowej wśród naszego społeczeństwa, pozy­

skał w pauteonie narodowym jedno z najzaszczytniejszych miejsc w szeregu dobrze zasłużonych synów tej ziemi.

Cześć i spokój Jego pamięci.

(2)

18 w s z e c h ś w i a t. N r 2.

SZTUCZNE OTRZYMANIE

CIAŁ CUKROW YCH.

W ubiegłym ro k u chem ija św ięciła je d e n z najpiękniejszych tryum fów swoich w n o ­ wszych czasach, a m ianow icie ostateczne zbadanie n a tu ry cukrów i sztuczne ich otrzym anie w pracow ni nauko wój, bez u d zia­

łu tych m ateryjałów , dostarczanych przez przyrod ę, z k tó ry ch p rzem y sł w ydobyw a gotow y w nich cukier, ja k np. słodkiego soku, w ytłoczonego z rozm aitych roślin, albo też •— z których, zapom ocą em pirycz­

nych sposobów, niezupełnie zrozum iałych dla nauki teoretycznej, p rzem ysł p rz y g o to ­ w uje ciała cukrow e, ja k np. m ączki i drze- w nika. C hcąc ocenić doniosłość tego try u m ­ fu, należy przedew szystkiem zastanow ić się n ad trudnością zadania, a zarazem p rz e d ­ staw ić sobie niezm ierzony ogrom pracy, j a ­ k ą pochłonęły darem ne w ysiłki, dążące do ścisłego zbadania n a tu ry chem icznćj ciał cukrow ych. Nie mogę zataić, że zadanie p rzedstaw ienia tój sp raw y w przystępnym dla w szystkich w ykładzie w cale nie należy do łatw ych, ale m yślę, że w ielka jój waż­

ność u spraw iedliw i m nie w oczach czytel­

nika, je ż e li w ypadnie mi kiedy w prow adzić pojęcie tru d n iejsze, lub w yraz nieznany w mowie potocznej.

Co chem ija rozum ie pod nazw ą cukru?

N iekażde ciało słodkie może być uw ażane za cukier z chem icznego p u n k tu widzenia i jest rzeczą niezbędną określić tę grom adę zw iązków chem icznych, k tó rą rozum iem y pod powyższem nazw iskiem . P ra w d a , że w szystkie one posiadają sm ak słodki i że większa ich część z pozoru przyp om ina cu­

k ier zw yczajny, u ży w an y do słodzenia po­

karm ów , ale zew nętrzne te w łasności nie w y starczają do chem icznej ch a rak tery sty k i cukrów . W szakże i rozgłośna w ostatnich czasach sacharyn a je s t słodka, biała i k ry ­ staliczna, a je d n a k nie je s t cukrem . G łó ­ wną i zasadniczą cechą zw iązków zalicza­

nych do g rom ady cukrów je s t ich skład chem iczny, w szystkie one bowiem zaw ie­

ra ją w sobie w ęgiel, w odór i tlen i przy -

tem w takim stosunku, że na pew ną liczbę atom ów w ęgla w y pada tak aż sam a liczba atom ów tlen u i dw a razy większa liczba atom ów w odoru. O znaczając atom węgla przez C, tlenu — przez O, a w odoru — przez H , będziem y m ieli n ajp ro stszy wzór chem iczny w łaściw ych ciał cukrow ych C O H 2. W e wzorze tym możemy u p a try ­ wać kom binacyją atom u w ęgla z cząstecz­

ką wody (O H 2), skąd poszła nazw a woda- nów węgla, stosow ana do całej grom ady związków, do k tó rej, oprócz cukrów , należą jeszcze różne m ączki, drzew n iki i gum y.

O statnio wyliczone ciała różnią się cokol­

wiek wę w zględzie sk ład u chemicznego od cukrów .

W szystkie cukry właściw e łatw o ulegają szczególnej przem ianie, połączonej z roz­

wojem i życiem niższych isto t żyjących, a zwanój ferm entacyją. Z nam y wiele ro ­ dzajów ferm entacyi, lecz z nich n ajw a ż­

niejszą dla ch arak tery sty k i ciał cukrow ych je s t ferm en tacyja alkoholow a. W chodzić w szczegóły tego zjaw iska niepodobna w tem m iejscu, dość będzie przypom nieć, ż e je g o owocem je s t alkohol etylow y i dw utlenek wTęgla ja k o p ro d u k ty głów ne co do ilości, a obok nich n iektóre alkohole podobne do etylowego, lecz w węgiel i w odór bogatsze, gliceryna i kw as bursztyn ow y, któ re to wszystkie ciała w ytw arzają się w ilościach bardzo m ałych.

W szystk ie cu kry właściw e łatw o u tle n ia ­ ją się, dając, p rzy słabem u tlenieniu , p ro ­ du k ty rozm aite i dla każdego cuk ru inne, a przy silniej szem — dw utlenek w ęgla i wo­

dę, ostateczne p ro d u k ty u tlen ien ia wszyst­

kich zw iązków, węgiel i w odór zaw ierają­

cych w swym składzie. S kutkiem dążności do utlen ien ia, cuk ry odejm ują tlen od n ie­

któ ry ch soli m etalicznych, np. srebrnych, m iedzianych i t. p. i na tein polega ważny sposób w ykryw ania i oznaczania ilości cu­

k ru przy użyciu t. zw. m ięszaniny F eh lin g a, Ł. j . ro stw o ru pew nych soli m iedzianych tlennikow ych, z którego cu k ry w ydzielają nierospuszczalny tlenek m iedzi.

W ażnym odczynnikiem na cuk ry właści­

we, z którym n ieraz spotkam y się w ciągu niniejszego opow iadania, je st związek zw a­

ny fenilohidrazyną. O bszerniejszą wzmian­

kę o hidrazynie czyli dw uam idzie, od k tó ­

(3)

rego pochodzi fenilohidrazyna, m iałem sp o ­ sobność podać we W szechświecie pod ko­

niec przeszłego roku ‘), tu wspomnę tylko, że ciało to ze w szystkiem i cukram i właści- wemi w chodzi w szczególniejsze zw iązki, ochrzczone imieniem hidrazonów , które d a­

lej jeszcze działają, n a fenilohidrazynę, da­

ją c ostatecznie bardzo złożone produkty n a­

zw ane osazonami. Otóż te osazony m ają w ielkie znaczenie dla zajm ującej nas gro­

m ady cukrów , ponieważ są to związki ła ­ tw e do otrzym ania, tru d n o rospuszczalne, krystaliczne, stosunkowo trw ałe, lecz przy odpow iedniem postępow aniu roskładające się w tak i sposób, że z nich napow rót wy­

dziela się cukier.

Znam y wiele jeszcze innyoh reakcyj, w ła­

ściwych ciałom cukrow ym , ponieważ j e ­ dnak te, których spis znajdujem y powyżej, są najogólniejsze i najbardziej ch arak tery ­ styczne, poprzestaniem na nich, tem bar- dzićj, że pam ięć i uwagę obciążyć nam w y­

padnie wieloma jeszcze innem i szczegó­

łam i.

Bliższe określenie składu chemicznego ciał cukrowych. Może to zadziw i niejednego, k ie­

dy powiem , że zw yczajny nasz cukier, wy­

dobyw any u nas z soku buraków cu k ro ­ wych, a w k rajach gorących z trzciny cu­

krow ej bynajm niej służyć nam nie może za ty p cukrów właściwych. J e st on bardzo blisko spokrew niony z temi zw iązkam i, któ ­ rym przyznajem y tu taj nazwę cukrów w ła­

ściwych, ale zn ajd u je się względem nich w takim stosunku ja k np. eter względem alkoholu, to znaczy, że cząsteczka cukru trzcinow ego tw orzy się ze złączenia dwu cząsteczek cukrów właściwych z jednocze- snem ustąpieniem z całości cząsteczki wody.

Żeby u niknąć nadal konieczności obszer­

niejszego w yjaśniania, o jakim cukrze w da- nem m iejscu mówimy, w prow adźm y jeszcze jeden w yraz techniczny i cukry w ścisłem znaczeniu chemicznem nazw ijm y glukoza­

mi. W rodzynkach i innych suszonych słodkich owocach znajdujem y nieraz z ia r­

nistą żółtaw ą albo białą masę, którą chemi-

') P . N ow e o d k ry c ia w ch em ii a zo tu , W szech ­ ś w ia t t. IX , s tr. 731, 746,

cy nazywają, dekstrozą albo cukrem grono­

wym. W miodzie, w większej części owo­

ców i słodkich soków roślinnych, obok dek- strozy, spotykam y trud no krystalizującą się i stąd przew ażnie w postaci syropu znaną lewulozę czyli cukier owocowy.—D ekstro- za i lew uloza mogą nam służyć za typ ciał cukrow ych właściwych: są one glukozami.

Na nich też oprzemy bliższą znajomość we- - wnętrznój n atu ry cukrów .

P rzytoczony powyżej skład, C H 20 , nie daje nam żadnego w ybrażenia o tem, co nazywam y wielkością cząsteczki. Rozum ie­

jąc przez cząsteczkę najm niejszą, mogącą istnieć w stanie oddzielnym , ilość związku chemicznego, musimy przyjm ow ać, żo ona składa się z pew nej określonej liczby a to ­ mów każdego z pierw iastków , wchodzących do jój składu. Otóż, czy cząsteczka g lu ­ kozy m a skład C H 20 , czy może C2 I I 4 0;j, lub inny jeszcze, bogatszy w atom y pier­

wiastków? Gdyby glukoza dała się zmie­

nić bez roskładu na parę, odpowiedź na p o ­ wyższe pytanie byłaby oddawna dana w po ­ staci niew ątpliw ej. A le wszystkie cukry przy ogrzew aniu ulegają zaw iłym roskła- dom i chcąc w ykryć wielkość ich cząste­

czek musimy uciekać się do mozolnych po­

szukiwań, których celem je s t podpatrzenie stosunków gienetycznych, w jak ich one zo­

stają z innem i związkam i, k tó ry ch cząstecz­

ki są dostępniejsze do zbadania. G lukozy mogą przyłączać do swego sk ład u wodór i wtedy tw orzy się z nich m annit albo dul- cyt, ciała ze składem C0 H u O0; z drugiej strony — przy ostrożnem utlenianiu gluko­

zy w ydają kwas heksylowy, Cc H 12 0 2. P o ­ nieważ w jednym i d rugim razie ze składu glukozy nie zostaje stracony w żadnej po­

staci ani jed en atom węgla, wnioskujem y, że i glukoza ma w swej cząsteczce sześć atomów tego pierw iastku, a więc tyleż ato­

mów tlenu i dwanaście atomów wodoru.

Skład przeto c z ą s t e c z k i glukozy wyrażać odtąd będziemy przez wzór chemiczny C0 H]2 O0.

Budow a chemiczna cukrów. Od lat k il­

kudziesięciu coraz bardziej utrw ala się w um ysłach przyrodników mniem anie, że najdrobniejsze naw et odłam ki m ateryi, o ile stanowią natu ralne całości, są złożone

(4)

20 w s z e c h ś w i a t. N r 2.

z części, u g ru p o w an y ch nie w e d łu g ślepego p rz y p ad k u , ale w zastosow aniu do tr w a ­ łych i niew zruszonych p ra w n atu ry . M i- k rosk o p o d k ry w a p rz ed naszem okiem cały św iat istot n iesłychanie drobnych , k tó re j e ­ dn ak okazują pew ne zróżnicow anie w czę­

ściach swego nikłego ciała, a poru szając się, traw ią c i rozm nażając, m uszą posiadać j a ­ kieś organy, z kolei złożone z jeszcze m n iej­

szych części. Ze ścisłej tożsam ości o b ja­

wów życiow ych danego organizm u musimy w nioskow ać, że budow a jeg o organów we w szystkich indy w iduach jest zawsze je d n a ­ kow a. Do jeszcze dalszego rosciągnięcia w niosków podobnych upow ażnia n asfizy jo - logija k om órki organizm ów bardziej złożo­

nych i k tó ry ch funkcyje życiowe są przeto rozm aitsze i zaw ilsze. T u je d n a k mam y do czynienia z rzeczam i niezm iernie skom pli- kow anem i, z py taniam i n ad e r delikatnej n a tu ry , k tó ry ch ostateczne ro sstrzy g n ię- cie leży zw ykle poza kresem dzisiejszych sposobów b adania dośw iadczalnego. Stąd w n aukach bijologicznych kw estyja budo­

wy elem entarn ych części składow ych o rg a ­ nizm ów obraca się w sferze hipotez, n iek ie­

dy bardzo pięk n y ch i n aw et gien ijalny ch, ale zawsze stanow iących odzw ierciedlenie raczej budow y um ysłu au to ra , aniżeli isto ­ tne streszczenie faktów zaobserw ow anych, lu b dośw iadczalnie stw ierdzonych.

P rz y ro d a nieożyw iona, choć także „za­

zdrosna o swe ta je m n ic e ”, ja k mówić lubili daw niejsi pisarze, szczersza je s t je d n a k co­

kolw iek i d ostępniejsza od żyw ej. K am ień, b ry ła „bezdusznej” m atery i, dla pow ierz­

chow nego badacza je s t sym bolem trw ałości i niew zraszoności, zak rzep łej ra z nazaw sze, w p rz y ję ty m p rz ed w iekam i p orządku. M y w iem y w praw d zie, że sąd pow yższy opiera się na pozorach i je s t dalekim od praw dy, ale zgodzić się m usim y, że w szelkie p rz e­

m iany, ja k im ów kam ień ulega, są bez po­

rów nania pow olniejsze, a co większa, p ro s t­

sze od p rzem ian istoty żyjącej, a zatem bez p o rów nania pew niej i łatw iej obserwować je możemy i badać dokładnie. Z tego powodu p o stu laty rozum ow ania chem icznego co do w łasności m atery i m ają znaczenie i postać p raw i teoryj naukow ych.

P o w ra c a ją c do p rz erw a n eg o n a chw ilę rozw ażania w łasności chem icznych cukrów ,

m usim y przejść te ra z do tego, co nazyw am y budow ą ich cząsteczki. Ze cząsteczka ta sk ład a się z 6 atomów w ęg la i ty lu ż tlenu, a 12 atom ów w odoru, to je s t d la nas w iado­

mość b ezw ątp ienia b ard zo w ażna, ale w ża­

dnym razie nie daje nam to najm niejszej w skazów ki ani tych dróg, na ja k ic h p rz y ro ­ da tw o rz y cu k ry w łonie organizm ów , ani też n a ja k ic h m oglibyśm y p rzy go tow ać te ciała w pracow ni chem icznej, na zew nątrz istoty żyjącej. Chcąc znaleść tak ie w ska­

zów ki, m usim y przedew szystkiem zdobyć ja s n y pog ląd n a stosunki wzajem ne owych atom ów, skład ających cząsteczkę cu k ru . T u bieg dośw iadczeń naszych i rozum ow ań naj- właściwiej będzie skierow ać n a drogę an a­

lityczną, ażeby od złożonej bądźcobądź ca­

łości, ja k ą je s t cząsteczka ciała cukrow ego, dojść do coraz prostszych i najprostszych wreszcie rodzajów m ateryi, z cukrem w w i­

docznym stosunku p o krew ieństw a zostają­

cych, a k tó ry ch p ro sto ta nie pozostaw ia ż a ­ dnej w ątpliw ości co do ich budow y chem i­

cznej. .Jest to sposób ogólnie, a naw et w y­

łącznie, przez chem ików używ any. Ile k ro ć m ają przed sobą zadanie poznania budow y zw iązku, k tó ry w swym składzie zaw iera węgiel, w odór i jeszcze inne pierw iastki, sta ra ją się dro gą stopniowego upraszczania dojść od zw iązku tego do ciała, zaw ierają­

cego w sobie ty lk o węgiel i w odór i przy- tem pozostającego ze zw iązkiem p ierw o ­ tnym w widocznych stosunkach pokrew ień­

stwa. Zadanie więc nasze n a tym czasem zaw iera się w tem, żeby w ykazać, w jak im stosunku pokrew ieństw a znajduje się cukier z w ęglow odorem , m ającym w swoim skła­

dzie 6 atomów w ęgla, zadanie na pierw szy rz u t oka niezbyt złożone, jeżeli przypom ni­

my sobie, że chem ija rosporządza ogólnemi m etodam i p rzeprow ad zania w w ęglow odo­

ry w szystkich praw ie bardziej złożonych zw iązków węglow ych.

P o d k reślo n e w powyższym ustępie słówko

„p raw ie” mieści w sobie ostrzeżenie, że m e­

tody ogólne niekiedy w szczegółowych w y­

padkach nie m ają zastosow ania. R zeczy­

wiście, od pierw szych pokuszeń w yśw ietle­

nia budow y cukrów do chw ili bieżącej, w której nareszcie p ró b y te szczęśliw ym r e ­ zu ltatem uw ieńczone zostały, u p ły n ął długi szereg lat, w ypełnionych badaniam i, które

(5)

najłatw iej streścić w p aru słowach, nazy- waj% cje poszukiw aniem w ęglow odoru od­

pow iadającego cukrom . I ostatecznie sp ra­

wa ro strzygn ięta została jak g d y b y na d ro ­ dze ubocznej: w badaniach bowiem, które doprow adziły do sztucznego otrzym ania cu­

k ró w nie było bespośrednio mowy o odpo­

w iadających im węglowodorach.

Przypom nijm y sobie, co było pow iedziane niedaw no, że glukozy posiadają własność odtleniania czyli redukcyi pew nych soli m etalicznych. Pom iędzy związkami o bu­

dowie znanćj, takąż sam ą własnością odzna­

czają się m iędzy innem i ciała, należące do grom ady aldehidów . P rzypom nijm y dalój, że glukozy wchodzą z fenilohidrazyną w działanie, którego ostatecznym p ro d u k ­ tem je s t złożony związek, zwany osazonem.

Z upełnie podobne we własnościach osazo- ny w ytw arzają z fenilohidrazyną wszystkie aldehidy, a nadto jeszcze acetony. A lde- hidy i acetony łatw o utleniają się, prze­

chodząc bespośrednio w kwasy organiczne, a ta własność w rów nym stopniu je s t wspól­

na i ciałom cukrow ym . Stąd rodzi się przy­

puszczenie, że glukozy w budowie swój m a­

ją coś wspólnego z aldehidam i, lub acetona­

mi, a może z je d n e m i i drugiem i zarazem.

W yróżniającem znam ieniem budowy a l­

dehidów je st to, że zaw ierają w sobie grupę atom ów złożoną z węgla, tlenu i wodoru, które są połączone w sposób następujący:

A tom w ęgla, posiadającego cztery razy w ię­

kszą siłę przyciągania chemicznego niż atom w odoru (krócój — cztery jednostki wartości chemicznój), łączy się połową tego przycią­

gania z dw uw artościow ym atomem tlenu, je d n ą czw artą tój siły przytrzym uje przy sobie atom wodoru, a pozostała je d n a czw ar­

ta część jego przyciągania służy mu do z łą ­ czenia się z innem i atom am i, w skład zw ią­

zku wchodzącem i. Jeżeli jednostkę przy­

ciągania chemicznego oznaczymy przez li­

nijk ę to w yróżniająca g rupa aldehidow a da się przedstaw ić przez schemat:

- ° < h

M ożnaby inaczój powiedzieć, że w alde- hidach g ru p a CO łączy pom iędzy sobą z je - dnój strony atom wodoru, z drugiój zaś jak iś łańcuch z atom ów węgla i wodoru złożony.

Jeżeli wyobrazim y sobie ciało, w którem

grupa CO łączy dwa podobne łańcuchy, mieć będziemy aceton zamiast aldehidu.

G lukozy przy słabem utlenieniu przecho­

dzą w szczególne związki, zw ane oksykwa- sami czyli alkoholokwasam i. Związki te są ciałami pośredniemi, ja k samo nazwisko wskazuje, m iędzy alkoholam i a kwasami i tworzą się wogóle z pew nych alkoholów przy słabem ich utlenieniu. G lukozy okazują nadto tę z alkoholam i wspólność, że pod działaniem kwasów w ytw arzają tak zw ane estry. Kwas octowy z alkoholem zw yczaj­

nym czyli etylowym daje estr nazywany octanem etylu, a z glukozą — również estr nazywany pięciooctanem glukozy. Cechą znam ienną budowy alkoholu je s t obecność w nim g ru p y atom ów O H , która przy two­

rzeniu się estrów zostaje zastąpiona przez grupę należącą do kwasu. Ile więc w sobie grup O H zaw iera alkohol, tyle gru p kw a­

sowych wejść może do składu tworzącego się zeń estru i rzecz prosta — odwrotnie, z ilości wchodzących do składu estru g ru p kwasowych sądzić możemy o tem, ile g ru p O H było w pierw otnym alkoholu. K iedy więc glukoza utw orzyła pięciooctan, musiała zawierać pierw otnie pięć gru p O H w swo- jćj budow ie. W alkoholach t. zw. pierwszo- rzędowych g ru p a C H a, w drugorzędow ych—

z CH, w trzeciorzędowych nareszcie—z ato­

mem węgla.

Z bierając powyższe wiadomości, możemy powiedzieć zatem, że glukozy w budowie swojój okazywać muszą podobieństwo do aldehidów lub acetonów, a zarazem do a l­

koholów, posiadających pięć gru p O H w swym składzie. W zó r podany, poprzed­

nio dla glukoz, C6 H 12 0 4, przy uw zględnie­

niu ostatnio przytoczonych uwag, daje się więc przedstaw ić w jed n ó j z dw u następu­

jących postaci, w yrażających ju ż nasz po­

gląd na budowę:

C H j(O H ).C H (O H ).C H (O H ).C 1I(OH ).CII(OH ).COH

albo

CHJ(0H).CH(0H;.CH(0II).CH(0H).C0.CH2(0H).

P ierw szy z tych schematów, zaw ierając w sobie g ru pę C O H , oznacza budowę alde- hidową; mamy w nim nadto raz tylko pier- wszorzędową grupę alkoholową, CH 2(O H ), a cztery razy — drugorzędową, C H (O H ).

W drugim schemacie spotykam y g ru pę ace­

tonow ą, CO, pierwszorzędowe wiązanie al­

(6)

22 WSZECHŚW IAT. N r 2.

koholow e p ow tarza się dw a razy, trzecio­

rzędow e zaś trzy razy . Zobaczym y później, że oba powyższe schem aty p rz y d ad zą się nam do w yrażania budow y ciał cukrow ych i że oba znajdują, niew zruszone poparcie do­

świadczenia.

(c. d. nast.).

Zn.

Wystawa wynalazków.

Z odezwy K o m itetu gospodarczego Y l-go Z jazdu p rz y ro d n ik ó w i lek arzy , pom iesz­

czonej w p oprzed nim num erze naszego p i­

sma, czytelnicy nasi w iedzą już, że przy sekcyi m atem atyczno-fizycznśj tegoż Z jazdu' projektow anem je s t urząd zen ie w ystaw y narzędzi naukow ych, przyrządów fizycz­

nych i wogóle w szelkich w ynalazków tech­

nicznych i naukow ych z dziedziny n au k m atem atyczno - fizycznych, poczynionych przez polaków . P ow iem y słów k ilk a o tym projek cie i zastanow im y się nad m ożliwo­

ścią jeg o pow odzenia.

W dziedzinie w ynalazków naukow ych nie możemy rów nać się z innem i narodam i.

W ystaw a nasza, gdyby naw et potrafiono zgrom adzić na niej w szelki dotychczasowy nasz dobytek i w szelkie pom ysły, nie im p o­

now ałaby praw dopodobnie ani rozm iaram i, ani rozm aitością przedm iotów . Z drugiej wszakże strony, o ile sądzić można z ro z ­ rzuconych tu i owdzie wiadomości, nie b y ­ łaby zupełnie bezw artościow ą. P rzeciw nie, tw órczość nasza w ciągu daw niejszych i now szych czasów nie była zupełnie bes- płodną. Jeż eli odrzucim y pom ysły, doty­

czące k w a d ra tu ry k o ła i perpetuum m obile, którym to zagadnieniom każdy w iek i każ­

de społeczeństw o sk ład ały doniedaw na da­

ninę w postaci zm arnow anych usiłowań, czasu i środków m atery jaln y ch , pozostanie jeszcze do zapisania w k ro n ice w ynalazków naszych n iejed n a rzecz g o d n a poznania, a naw et zastosow ania, począw szy od pom y­

słów i dośw iadczeń m niej lub więcej ory g i­

nalnych, dotyczących m etodyki w ykładu

n au k fizycznych i m atem atycznych aż do sam odzielnych narzędzi, przyrządów i m a­

chin. P rzeg ląd ając daw niejsze i nowsze dzienniki naukow e polskie i zagraniczne, natrafiam y na wzmianki, lub opisy w yna­

lazków: B aranow skiego (m achina ra c h u n ­ kow a), C olberga (narzędzie m iernicze), M i­

łego (te rm o m e try , h igrom etry, m achina pneum atyczna), Jastrzębow skiego (kom pas), P an ce ra (w ynalazki techniczne), Zarem by (planim etr), S terna (m achina arytm etyczna, wózek topograficzny) i wielu innych, prze- dew szystkiem zaś spotykam y się z potężną um ysłow ością W rońskiego, którego liczne pom ysły w dziedzinie lokomocyi, m achin parow ych, aerostatyki, n arzędzi m atem a­

tycznych i t. d. do tój pory jeszcze nie do­

czekały się kom petentnego sądu. Z w yna- lasców współczesnych wym ienim y: A bak a­

nowicza, M ękarskiego, O chorow icza, Rohna, Z m urkę, Rechniew skiego i t. d.

Jeż eli na projektow anej w ystaw ie uda się zgrom adzić jużto oryginalne modele w ynalazków , ju żto opisy, rysunki, lu b ta ­ blice, dzieła i broszury, zaw ierające w ia­

domości o pom ysłach daw niejszych i n o w ­ szych, kolekcyja tak a będzie bezw ątpienia interesującą, bo pozwoli nam ocenić, ile i j a ­ kiej twórczości wniesiono u nas do pracy nad w ynalazkam i, ja k ie k ieru n k i by ły u p o ­ dobane, w jak ich wreszcie dziedzinach p r a ­ cy w ynalasczej nie braliśm y dotąd udziału.

W ystaw a podobna będzie tym sposobem stanow iła przyczynek do h istoryi k u ltu ry naszej, do historyi nauki w k ra ju ; w ra ­ zie zaś powodzenia, staćby się ona m o­

gła zaw iązkiem stałej kolekcyi, lu b m u­

zeum w ynalazków , jak ieg o dotąd b rak u nas, a k tó re m ogłoby następnie grom a­

dzić w swych m urach ju ż nietylko pom ysły swojskie, ale i wszystkie ważniejsze pom y­

sły obce.

T akieto myśli kierow ały inicyjatoram i wystawy, powodzenie której zaw isło w zu­

pełności od oddźwięku, ja k i myśli te znajdą w śród wykształconego ogółu, interesu jące­

go się wiedzą i postępem je j u nas. Nie w ątpim y, że oddźw ięk to będzie sym patycz­

ny i że K om itetow i gospodarczem u pośpie­

szą z pomocą wszyscy, k tórzy posiadają ju żto przedm ioty kw alifikujące się do wy­

staw ienia, ju żto odpow iednie m ateryjały,

(7)

23 lub wiadomości. R edakcyja nasza chętnie

pośrednictw em swem służy.

S. Dickstein.

Wędrówki motyli.

W iele owadów (Insecta) w pewnej porze roku u kazuje się w niezliczonych masach, zbiera się tłum nie i odbywa naw et niekiedy w spólne w ędrów ki na m niejszych lub w ięk­

szych przestrzeniach. Do takich owadów należy odródka białoskrzydła (P alingenia h o ra ria), której roje, latające w pow ietrzu, spraw iają wrażenie śniegu gęsto padające­

go; podobnie ważka czteroplam ista (L ibel- lu la ąuadrim aculata), owad prostoskrzydły (O rthoptera), należący razem z poprzednim do oddziału prostoskrzydłych ziem nowo­

dnych (A m phibiotica). W ażka odbywa wę­

drów ki co kilka lat, w nieokreślonych pe- ryjodach czasu (1821 r., 1825 r., 1841 r., 1870 r., 1880 roku) i leci wielkiemi m asa­

mi w ciągu k ilkunastu dni, w pewnym sta­

łym k ierunku .

W r. 1880 w połowie M aja przeciągały przez W arszaw ę niezliczone ilości ważki czteroplam islój z zachodu ku wschodowi.

Znaczenie w ędrów ek przytoczonych dwu owadów nie jest w yjaśnione. Inne owady ja k szarańcza w ędrow na (P achytylus mi- g ra to riu s), odbyw ają w ędrów ki w celu wy­

szukania sobie pożywienia. In n e wreszcie ja k pszczoła zw yczajna (Apis mellifica), od­

byw ają w ędrów ki mniejsze i krótkotrw ałe podczas t. zw. „przegryw ek”, które mają na celu zapew ne zapoznanie się z okolicą pa- | sieki, albo w ędrów ki samicy (królow ej) z samcami (trutniam i), odbywające się dość w ysoko w pow ietrzu, a mające na celu za­

płodnienie królow ej, lub wreszcie wędrów­

ki p rz y rojen iu się pszczół (a raczej po w y­

rojeniu się), które pszczoły przedsiębiorą najczęściój do lasów, w celu wyszukania sobie dogodnego miejsca na mieszkanie (w etanie dzikim).

W ędrów ki owadów mało wogóle (oprócz m rów ek i term itów ) były badane, chociaż

| dokładne obserwacyje mogłyby się przy-

| czynić do w yśw ietlenia znaczenia wędró- 1 wek. To też z przyjem nością przychodzi

! nam zaznaczyć, że badania nad w ędrów ka­

mi m otyli prow adził p. C. P iepers z B ata- wii i rezu ltaty ich ogłosił w pracy p. t.

„Spostrzeżenia nad lotem m otyli w In d y - jach wschodnich etc.” '). P . C. Piepers zebrał tak w łasne spostrzeżenia, jak o też

| wielu innych osób nad lotem (a właściwie wędrówkam i) motyli, przy każdej obserwacyi notując datę, miejscowość, gatunek motyla, kierunek lotu i kierun ek w iatru. W ogóle wędrówki motyli były obserwowane na wy­

spach Sum atrze, Jaw ie, Celebes, a nadto na Ceylonie, u rozm aitych gatunków rodzaju E uploea, a szczególniej zaś u gatunku Ca- topsila (C allidryas) crocale, u samców i sa­

mic. Zauważono przytem , że niekiedy do gatunku głównego, k tó ry przeważnie w y­

stępow ał i był przedm iotem obserwacyi, przyłączały się osobniki całkiem innego g a­

tunku, dążące w tym samym kierunku, ja k się zdaje, przez proste naśladownictwo.

W ędrów ki motyli wspomnianych od by ­ wają się w przeciągu czasu od Listopada do L utego, czyli n a początku panow ania musonów zachodnich i pory deszczów, a zatem na początku przebudzenia n a ­ tury, następującego po musonie wscho­

dnim , po porze suszy. P . P iepers staw ia sobie pytanie, czy w ędrów ki m otyli nie są zjawiskiem peryjodycznem , powtai-zającem się każdego roku, na które zw raca się u w a­

gę tylko wtedy, gdy liczba motyli jest b a r­

dzo wielka, a nadto, czy liczba motyli nie zostaje w zw iązku z suchością w iatru wscho­

dniego i czy nie bywa znaczniejszą, gdy w iatr ten je st silniejszy. N a te pytania p. P . nie może jeszcze dać stanowczej odpo­

wiedzi, chociaż skłania się do przypuszcze­

nia, że nagłe susze w M aju i Czerwcu prze­

szkadzają w ykluw aniu się gąsienic z jajek, a w skutek tego w ykluw anie opóźnia się znacznie i odbywa się dopiero w porze de­

szczowej, w Listopadzie lub Lutym . W ta-

>) C. P ie p e rs ,,0 b 3 e rv atio n s su r Jes ro la de L a- p id o p te re s a u x lo d es o rie n ta le s n e e rlan d a ise s e t c o n sid era tio n s su r la n a tn re p ro b a b le d e ce p h e - nom 6ne“ . R evue Scientifique, N r 25, 1890 ro k u , to m 4(3.

(8)

24 W SZECH ŚW IA T. N r 2.

kim ra zie potrzeba przypuścić, że składanie ja je k szczególniej je s t obfitem w M aju i C zerw cu i że czas ro zrad zan ia się tych m otyli n astęp o w ałb y bardzo późno. U ro ­ dzone w L isto p ad zie i G ru d n iu sk ład ały b y ja jk a dopiero w M aju i C zerw cu.

W każdym razie, zjaw isko ukazy w an ia się większej liczby m otyli i w ędrów ek pow in­

no być badane nietylko w stosu n k u do w a­

runków k lim atyczn ych, do m usonu, k tó ry poprzedza pojaw ienie się w ędrów ek, ale nadto jeszcze w stosunku do w arunków tój samćj pox'y ro k u poprzedniego.

W ędrów ki u obserw ow anych m otyli, w e­

dług p. P ie p ersa , odbywają, się w n astęp u ­ jący sposób: m otyle z ry w ają się z m iejsca

dość g w ałtow nie, lecą po linii p ro stćj, w zno­

szą się do niezbyt znacznój wysokości, a l­

bowiem rzad k o w z la tu ją ponad drzew a i d o ­ my i to na k ró tk i p rzeciąg czasu, poczem znow u opuszczają się nisko. W ogóle nie zatrzy m u ją się wcale po drodze, by zbierać pokarm na k w iatach , zw ykle lecą prosto w pew nym stałym k ieru n k u . M ają j e ­ d n ak chw ile w ypoczynku w czasie swój drogi.

N ajenergiczniejszy p rz elo t (w ę d ró w k a ) p rz y p ad a w godzinach od 8 — 9 rano i od 3 — 4 po p o łu d n iu i to tylk o w dnie pogo­

dne, podczas deszczu, lub silnego w iatru siedzą u k ry te w kryjów kach, skoro tylko je d n a k słońce zacznie przyśw iecać, p o ja ­ w iają się tysiącam i. K ie ru n e k w ędrów ek n ie je st je d n o sta jn y , ogólnie zauw ażono, że m otyle lecą w k ie ru n k u w iatru; pod w iatr latają tylko, g d y ten nie je s t zb y t silny, a n adto w rzad k ich i w yjątkow ych p rz y ­ padkach. W y jąte k ten daje się zauw ażyć, jeżeli m otyle za la tu ją nad m orze, w tedy trzy m a ją się w zdłuż brzeg u m orskiego i z a ­ m iast z w iatrem , lecą pod w iatr, walczą n a­

w et z nim , aby tylko nie dostać się ponad falc. J e stto dow ód ważny, że m otyle nie m ają żadnćj skłonności do stale w ytk n ię­

tego k ieru n k u w sw oich w ędrów kach i że tym sposobem w ędrów ki tych owadów nie m ają nic w spólnego z w ędrów kam i innych zw ierząt (m ianow icie ptaków ), odbyw anych peryjodycznie i n a w iększą odległość.

W w ęd ró w kach m otyli więc nie w idać określonego celu, albow iem stosow nie do napotk anych prąd ó w pow ietrza, zm ieniają

kierun ek lotu; m otyle o bjaw iają wtedy ty l­

ko p ew ną wolę i sam oistną działalność, j e ­ żeli im grozi pew ne niebespieczeństw o, k tó ­ rego sta ra ją się uniknąć.

O statecznie p. P iep ers przychodzi do w niosku, że w ędrów ki C atopsila nie są b y ­ najm niej rezu ltatem w spólnie powziętego z gó ry postanow ienia, jestto tylko w spól­

ność aktów czysto osobnikowych; każdy m otyl świeżo w ylęgnięty uczuw a potrzebę podróży, w ędrów ki i w ypełnia tylko p o trze­

bę indyw idualną, praw dopodobnie do tój chw ili, gdy spotkaw szy osobnik innój płci, ku którem u ma skłonność, opuszcza w spól­

nie z nim cały rój (tłum ), w ędrujący w ce­

lu dokonania a k tu połączenia, po którym obadw a m otyle nie lecą za innem i, ale la ta ­ j ą w zw ykły sposób i rospoczynają zw ykłe życie, właściwe gatunkow i, do którego n a ­ leżą. Jedn em słowem , te tłu m y latających m otyli m ają na celu w yszukanie niejako wzajem ne samic i samców. Może się to dziwnem w ydaw ać, ale jed n ak posiada wie­

le cech praw dopodobieństw a. Poniew aż czynności rozrodcze n astęp u ją w k rótkim czasie po w ylęgnięciu się m otyla z poczwar- ki, przeto można uważać, że na k ró tk i tylko czas p rzyłącza się on do wspólnej w ędrów ­ ki, by w yszukać sobie odpow iednią tow a­

rzyszkę (lub tow arzysza), że tym sposobem m ożna sobie w ytłum aczyć znaczne masy

■wędrujących, czy latających w różne strony m otyli, a przytem liczba m otyli żyjących w zw ykły sposób zm niejsza się znakomicie.

M otyle, urodzone w pewnćj miejscowości i przy łączające się do wspólnej w ędrów ki, ju ż ją opuszczają w miejscowości położonćj o k ilk a kilom etrów dalój, albow iem po akcie połączenia przestają one należeć do w ędrów ki i pozostają w danem m iejscu, la ­ tając tu i owdzie.

W ed łu g zatem p. P ie p ersa w ędrów ki mo­

tyli by łyby ja k b y koniecznym w arunkiem od którego zależy pom yślne rozradzanie się tych owadów i m ożnaby je porównać z podobnem i zjaw iskam i, obserwowanem i u pszczół i m rówek. Czy ten pogląd wy­

starcza do w ytłum aczenia wędrówek róż­

nych owadów wogóle, niem ożna jeszcze do kładnie odpow iedzieć, potrzeb a wielu bardzo obserw acyj, chociaż, w edług p. P ., fakty zebrane przez van Bem m elena, F rie -

(9)

(k icha i t. p. względnie do innych motyli i do ważek (L ib ellu la) w ykazują, jeżeli nie tożsamość, to przynajm niej wielkie zbli­

żenie z obserw acyjam i p. Piepersa.

A . S.

HISTORYJA GAZÓW i i cŁ z n a c z e n i e w B a n c e d z i s i e j s z e j .

(C iąg dalszy).

O dkrycie T orricellego należy do n a jb a r­

dziej w ytycznych epok w dziejach nauki, on sam wszakże dalej ju ż go nie rozw ijał, um arł bowiem w ro k u 1647, w niespełna czterdziestym roku życia. A le praca jego w ym agała uzupełnienia; chociaż bowiem pusta p rzestrzeń nad rtęcią ru ry barome- trycznej przekonyw ała dowodnie, że hipo­

teza obaw y próżni je s t bezzasadna, stąd wszakże nie w ypływ ało jeszcze stanowczo, by koniecznie ciśnienie pow ietrza miało być źródłem ty ch objawów. Zasada tak nowa, prow adząca do wniosku tak osobliwego, że sami pozostajem y pod olbrzym iem ci­

śnieniem , choć go nie czujem y, wym agała potw ierdzenia, któreby zdołało ogół p rze­

konać i do przyjęcia nowej n auki n a­

kłonić.

T akiego dowodu potw ierdzającego do­

starczy ł P ascal. D w udziestoletni zaledwie m łodzieniec usłyszał o dośw iadczeniach T o r­

ricellego za pośrednictw em M ersennea, k tó ­ ry dla swój ruchliw ości i licznych stosun­

ków ze w spółczesnym i mu fizykami zastę­

pow ał miejsce pisma' naukowego. Nowego w szakże tłum aczenia tych zjaw isk Pascal nie znał, a pow tórzyw szy doświadczenia T o rricellego ze rtęcią, wodą i winem czer- wonem, tłum aczył je starą obawą próżni.

G dy dow iedział się dokładniej o nowej nauce, nie skąpił usiłow ań, by domysł ci­

śnienia atm osferycznego należycie potw ier­

dzić. S ta ra ł się tedy naprzód pow ietrze nad zbiornikiem rtęc i usunąć i dostrzegł istotnie, że pod zm niejszonem tak ciśnie­

niem rtęć w ru rze barom etrycznej opadła.

Tem wszakże jeszcze niezadowolony z a p ra­

gnął poznać stan barom etru na wysokiej górze. Sam zam iaru tego urzeczywistnić nie mógł, uprosił tedy o przeprow adzenie podobnych dostrzeżeń szwagra swego Pó- riera, przebyw ającego w Clerm ont, u stóp góry P u y de Dóme. P e rie r, zaopatrzywszy się w ru ry i w potrzebną ilość rtęci, zdołał po upływ ie roku dopiero spełnić żądanie Pascala. W stępując na górę, d. 19 W rze­

śnia 1648 r., widział, ja k zgodnie z przew i­

dywaniem rtęć wciąż opadała, a u szczytu, w wysokości 4300 stóp paryskich obniżyła się względem pierw otnego stanu o 3 cale i 15 linij. T ak znaczny spadek uderzył Pascala i zachęcił go do prób na wysoko­

ściach mniejszych, a ju ż na wieży kościoła św. Jak ó b a w P ary żu okazał się spadek ba­

rom etru o dwie linije. W tymże samym jeszcze roku opisał doświadczenia te w ulo- tnem pisemku, które okazało bezzasadność obawy próżni. W ciągu dwu następnych jeszcze lat P ascal zajm ował się gorliw ie ob- serwacyjam i barom etrycznem i i podał wy­

jaśnienie wielu zjawisk, od ciśnienia atm o­

sferycznego zależących; w szczególności zaś, co najw ażniejszą je st jeg o zasługą, wykazał, że ciśnienie roschodzi się w pow ietrzu rów ­ nom iernie, w edług tych samych zasad, co w cieczach. P racom fizycznym poświęcił zresztą P ascal kilk a zaledwie la t krótkiego swego żyw ota, gdy następnie głęboki um ysł jego zm itrężył się w pietystycznych ro je ­ niach.

A le obserw acyja barom etru na górze, chociaż tak stanowczo przekonyw ająca o ci­

śnieniu atmosferycznem, nie była jeszcze dla ogółu argum entem dosyć silnym. J a k po­

dróże naokoło ziemi świadczą o je j kulisto- ści, naw et ludziom do rozum ow ania nauko­

wego nienaw ykłym , tak i tu tx-zeba było jeszcze dowodu oczywistego, dotykalnego, a ten ostateczny try u m f nauce o ciśnieniu atm osferycznem dały rozgłośne doświadcze­

nia z półkulam i m agdeburskiem u

W śród strasznej zaw ieruchy wojny trz y ­ dziestoletniej, w plątany w je j klęski jako inżynier, dyplom ata, radca i burm istrz na usługach rodzinnego miasta, znajdow ał O tto G uericke krótkie chwile wczasu i spo­

koju na prow adzenie doświadczeń fizycz­

nych, których rezultatem było w ynalezie­

25

(10)

26 W SZECH ŚW IAT. N r 2.

nie pom py p ow ietrznej. O pracach T o rri- cellego nie w iedział, zajm ow ało go tylko żywo daw ne pytan ie, czy p rzestrzeń pusta istnieć może i sądził, że dośw iadczenie ty l­

ko spór ten ro sstrzygnąć potrafi. „Filozofo­

wie bowiem, k tó rzy trzym ają się je d y n ie swych sądów i argum entów , dośw iadczenia zaś nie u w zględniają, nie m ogą nig d y osię- gnąć pew nych i należytych w niosków co do zjaw isk p rzy ro d y ; w idzim y przecież, że ro ­ zum ludzki, gdy nie zważa na rezu ltaty dośw iadczeniem zdobyte, usuw a się często od praw dy dalej, aniżeli odległość słońca od ziem i w ynosi”. P isze ta k w dziele swo- jem „E xperim en ta nova m agdeburgica”, w ydanem dopiero w r. 1673, lubo m achiny jeg o i dośw iadczenia daw no ju ż m iały ro z­

głos pow szechny.

P ierw sze p ró b y nie b y ły pom yślne. Gue- ricke bow iem u ży ł beczki, napełnionej wo­

dą, k tó rą chciał u sunąć zapomocą pom py ssącej, u spodu beczki osadzonej; w oda w y­

dobyw ała się rzeczyw iście z beczki, w m iej­

sce je j wszakże w dzierało się z szumem po­

w ietrze przez ściany. A b y więc dostęp je ­ go pow strzym ać, um ieścił beczkę swą w in ­ nej, w iększej, rów nież w odą napełnionej, ale i tym razem usłyszał fataln y szum, zdradzający, że ściany beczki nie zdołały pow strzym ać dostępu wody zzew nątrz. D o­

piero gdy beczkę zastąpił balonem m iedzia­

nym , opatrzonym w ru rę z kurkiem , a do ru ry tej p rz y śru b o w ał stara n n ie pompę, otrzy m ał pierw szą swą m achinę pneum a­

tyczną. R oku, w którym p rz y rzą d ten zbu­

dow any ostatecznie został, oznaczyć dokła­

dnie niepodobna. Je d e n z now szych bijo- grafów G uerickego sądzi, że dośw iadczenia pow yższe prow adzone i ukończone zostały w ciągu lat 1632—1638, w takim razie p ró ­ żnia G u erickego by łaby w cześniejszą, an i­

żeli T orricellego. Z apew ne wszakże data ta je s t znacznie zaw czesna, niew ątpliw ie zaś najpóźniejszy term in w ynalezienia p o m ­ py pow ietrznej odnieść należy do r. 1652.

P am iętn e swe dośw iadczenia z półkulam i m agdeburskiem i okazyw ał G uericke p ubli­

cznie poraź pierw szy podczas sejm u w R e­

g ensb urg u 1654 r. D ośw iadczenia te w y­

w arły w rażenie potężne, nie b y ły to bo­

wiem skrom ne k u le, do ja k ic h p rz y w y k li­

śmy w dzisiejszych g abinetach ; G uericke

p rzyrząd y swe wogóle w y rab iał w w ym ia­

rach w ielkich, do czego go zn ag lała zresztą budow a ich jeszcze p ierw otna. P ó łk u le okazyw ane w R egensburgu m iały 3/ ł łokcia m agdeburskiego w średnicy, a szesnaście koni ledwo je rozryw ało. „A le że p ó łk u ­ le te p rzy ro zryw aniu ulegały pewnem u uszkodzeniu... poleciłem w yrób większych, o średnicy całego łokcia. K o tlarz e w szak­

że rzad ko wykończyć mogą naczynie d o kła­

dnie w edłu g wskazanój m iary, dlatego też w rzeczyw istości średnica ta okazała się ró ­ wną 95 setnym łokcia. P o usunięciu p o ­ w ietrza 24 konie nie m ogły półku l tych ro ­ zerw ać, po n apełnieniu zaś ich pow ietrzem , każdy m ógł je bez w ysiłku rozdzielić”.

Nie należy z opisu tego wnosić, że G ue­

ricke m iał jedy nie na celu w zbudzanie p o ­ dziw u tłum ów ; b y ł on biegłym ek spery­

m entatorem i rozum iał ju ż znaczenie d ok ła­

dnych m ierzeń przy doświadczeniach. W a ­ żył p o w ietrze i zbudow ał m anom etr do oceny jeg o prężności; wniósł, że w różnych w arstw ach atm osfera ma ro zm aitą gęstość;

u rz ąd ził b arom etr wodny i poznał, że zmienność pogody wiąże się ze zm ianami ciśnienia atm osferycznego.

W końcu zatem pierw szej połowy w ieku siedem nastego zdobytą została znajom ość ciężaru pow ietrza i w ypływ ającego stąd j e ­ go ciśnienia; ciężar wszakże gazów nie s ta ­ nowi właściw ej ich cechy, w yróżniają się one bowiem od innych ciał swoją p rę żn o ­ ścią. Zbadanie zaś tój własności p rzypada na d ru g ą połowę tegoż stulecia.

I I I .

W m iarę, ja k osw ajano się z zasadą c i­

śnienia atm osfery, nasuw ała się pod uwagę prężność pow ietrza, k tó rą G uericke stara ł się uw idocznić jasn em i doświadczeniam i, ja k gw ałtow nym przepływ em pow ietrze do pustej kuli szklanej, lub wydym aniem i p ę ­ kaniem pęcherza pod dzwonem pom py pneum atycznej. W szczególności zaś, gdy widziano, ja k półkule m agdeburskie, k tó ­ ry ch niepodobna było rozerw ać, roschodzą się łatw o za odkręceniem ku rk a, zrozum ia­

no, że prężność powieti-za, czyli dążność je ­ go do rosprzestrzen ian ia się rów now aży się się z ciśnieniem , jakiego ono zzew nątrz do­

(11)

znaje. G uericke w niósł stąd, że w dolnych w arstw ach atm osfery pow ietrze posiada gę­

stość większą, aniżeli w górnych, co okazał niezależnie od swój pompy, gdy kule szkla­

ne, zam knięte kranem , przenosił na szczyt góry, za otw arciem bowiem kranu powie­

trze w yryw ało się z nich ze świstem; gdy zaś k ra n na szczycie został zam knięty, a u spodu góry otw arty, pow ietrze również gw ałtow nie do kuli w padało.

Pom im o dowodów tak oczywistych umy*

.sły naw ykłe do pojęć dawnych z poglądam i nowemi pogodzić się nie mogły. W yda­

wało się w ielu uczonym ówczesnym niemo- żebnem , by płyn ta k subtelny i tak się ła ­ tw o na wszystkie strony usuw ający, ja k po­

w ietrze, dźw igać m ógł słup rtęci, na 28 cali wysoki, a profesor kolegijum angiel­

skiego w L eo d iu m , F ranciszek Linus, w dziełku „De experim ento argenti vivi tu ­ bo yitreo inclusi” zgoła inaczój tłum aczył dośw iadczenie T orricellego. W edług niego rtę ć uczepia się u górnego końca ru ry cien- kiem i, niew idzialnem i w praw dzie nitkam i, on sam wszakże czuł w yraźnie, ja k silnie n itk i te ciągną, gdy do barom etru użył r u ­ ry o tw artój, którój górny koniec palcem swym zakrył.

Nie dziełem tem wszakże i dziwaczną tą teo ry ją upam iętnił a u to r swe nazwisko, ale odpow iedzią, ja k ą p raca jego wywołała.

„O bronę nauki o sprężystości i ciężarze p o w ietrza” przeciw' Linusow i temu napisał m ianow icie w r. 1662 R o b ert Boyle, znako­

m ity eksperym entator, który ju ż przed k il­

ku laty udoskonalił pompę Guerickego i u ży ł jój do nowych doświadczeń, a w dzie­

le, o którem mowa, m ieści się odkrycie no­

wego praw a, co było l-zeczą o wiele waż­

niejszą, aniżeli odparcie uczonego profesora z L eodium . A by go o oporności pow ietrza przekonać, użył Boyle ru ry zgiętćj, którćj ram ię krótsze było zam knięte, gdy przez otw ór ru ry dłuższój dolewano stopniowo rtęci. W m iarę j a k słup rtęci staw ał się wyższym, pow ietrze zam knięte w rurze krótszój ściskało się coraz bardziój, ró w n o ­ w ażąc coraz znaczniejsze ciśnienie zewnę­

trzn e; w raz ze zm niejszaniem się zatem ob­

jętości pow ietrza w zrastała jeg o prężność.

C iśnienia w yw ierane przez rtęć i odpowia­

dające im objętości pow ietrza zestawił Boy­

le w tablicach, na wzajemną wszakże zależ­

ność obu tych wielkości uwagi nie zwrócił;

uczeń dopiero jego, Ryszard Townley do­

strzegł, że z tablic tych w ypływ a zależność bardzo prosta, objętości bowiem zam knię­

tego pow ietrza są odw rotnie proporcyjo- nalne do ugniatających je ciśnień. W tedy i Boyle zajął się bliżćj tem spostrzeżeniem i okazał, że praw o powyższe utrzym uje się i dla ciśnień mniejszych od atm osferyczne­

go, że zatem w ogólności objętość pow ietrza w zrasta w tymże samym stosunku, w jakim słabnie w yw ierany na nie ucisk.

Niew ątpliw ie więc odkrycie tego dla nau­

ki o gazach zasadniczego praw a zawdzię­

czamy Boylem u, pospolicie wszakże ozna­

cza się ono nazwiskiem M ariotta, choć ten ostatni ogłosił je dopiero w r. 1676, zatem w czternaście lat późnićj, w dziele „Essai sur la n atu rę de 1’a ir ”.

Przeoczywszy jed n ak niew ątpliw e pier­

wszeństwo Boylego, nauka nie popełniła mo­

że tak zupelnćj niesprawiedliwości, ja k to dziś nieraz o spraw ie tój słyszymy, gdyż M ariotte doniosłość tego praw a lepiój oce­

nić um iał i zastosował j e szczęśliwie do obliczenia wysokości danego miejsca ze sta­

nu barom etru, chociaż, oczywiście, przy ów­

czesnym stanie m atem atyki wzór jego dale­

ki być m usiał od dokładności, ja k ą m etoda ta w czasach daleko późniejszych dopiero osięgnęła. A nglicy nazyw ają Boylea w iel­

kim eksperym entatorem , rzeczywiście bo­

wiem doświadczenia swe, należycie obm y­

ślane, prow adził z wielką zręcznością i ści­

słością, tak, że pod tym względem dorów ny­

wa fizykom nowoczesnym. Szło mu wszak­

że wyłącznie praw ie o stw ierdzenie danego faktu, na w ysnuw aniu z niego wniosków wcale mu nie zależało. D latego też na po­

stęp nauki w płynął mniój, aniżeli po obfito­

ści prac jego i jego biegłości oczekiwać mo­

żna było. W idzieliśm y też, że uzupełnie­

niem najw ażniejszego swego odkrycia, o któ­

rem tu mowa, zajął się dopiero, gdy jeden z jeg o uczniów z doświadczeń jego pierwszy wniosek wyprow adził. Zasługi zresztą Boy­

lego nauka zawsze wdzięcznie uznawała, ale pisarze angielscy często je przeceniali;

a znakom ity fizyk Tait, odm awiając wszel­

kiego znaczenia Mariotteowi i wprowadzając na pole sporów naukowych zawiści m iędzy­

(12)

W SZECHŚW IAT. Nr 2.

narodow e, ta k w tćj, ja k i w innych kwe- styjach o kazał b ra k niezbędnej historykow i besstronności. U z n a ją c p rzeto w każdym razie pierw szeństw o B oylea, dzieła fra n c u ­ skie i niem ieckie oznaczają, praw o, o którem m ówim y, u ta rtą nazw ą p raw a M ariottea.

D oniosłość tego praw a dla n au k i o gazach polega na uderzającej jego prostocie, św iad­

czy ono bowiem, że gazy, ja k k o lw ie k są to ciała dla zm ysłów naszych najm n iej dostę­

pne i napozór n ajb ard ziej zagadkowe, w rzeczyw istości posiadają budow ę n a jp ro ­ stszą. Jeż eli p rzy jm u jem y , że m ateryja złożona je s t z cząstek, to w stanie lotnym cząstki te m uszą być zup ełn ie sw obodne, ża- dnem i siłam i nieskrępow ane, w takim bo­

wiem tylko razie m ogą ta k dok ładnie o b ję­

tość swoję do ciśnień zew nętrznych stoso­

wać. S koro zaś za pow iększeniem ciśnienia objętość gazu w tym że sam ym stosunku m a­

leje, iloczyn przeto obu ty ch wielkości, o ile tem p eratu ra gazu zm ianie nie ulega, za­

wsze pozostaje statecznym , co w form ie ma­

tem atycznej w yraża się w zorem vp - - C, k tó ry pro sto tę p ra w a lepiej jeszcze u w y ­

datnia.

A by więc w ew nętrzną budow ę pow ietrza odsłonić, w yjaśnić trzeba, na czem istota prężności jeg o polega. N ew ton, p rz y jm u ­ ją c , że cząstki gazów naw zajem od siebie

o dbiegają, w ykazuje, że siła, z ja k ą się od siebie usuw ają, w inna być o dw rotnie pro- porcyjo nalną do ich odległości. Z astrzega w szakże w yraźnie, że b y najm niej nie tw ie r­

dzi, by cząstki gazów koniecznie je d n e od d ru g ich odbiegać m usiały, zaleca tylko fi­

zykom dochodzenie odpow iedzi na to p y ta­

nie, on zaś sam chce dać im ty lk o do badań tych podnietę. J a k ó b B ern o u lli dom yślał się, że praw o M ariottea do pew nej tylko g ra ­ nicy słusznem być może, do w niosku tego dochodzi je d n a k na podstaw ie przypuszcze­

nia, że cząstki po w ietrza posiadają pew ną wielkość. S koro w ięc p rz y ciągłem ściska­

niu gazów dochodzą do w zajem nego z e t­

knięcia, objętość nie może się ju ż zm niejszać dalej w sto sunku ciśnienia.

S tulecie wszakże z górą u p ły n ęło , z a n im . się polecenie N ew tona spełniło, a fizycy za­

ją ć się zdołali te o ry ją stan u lotnego. T y m ­ czasem zaś na w iek osiem nasty przypadło

„odkrycie gazów ”: poznano, czego b yn aj­

mniej nie przew idyw ano, że są substancyje lotne od pow ietrza atm osferycznego zgoła różne.

(c. d. nast.).

S. K.

JUBILEUSZ.

Sześdziesiąt lat ubiega w łaśnie w d. 12 b. m. od chwili, kiedy un iw ersy tet ja g ie l­

loński p rz y zn ał stopień naukow y doktora m edycyny i ch iru rg ii przyszłem u swem u profesorow i i dziekanow i, przyszłem u sw e­

m u filarow i i zaszczytow i, prezesowi A k a­

dem ii, Józefowi Majerowi. D zień ten, ja k uroczystość rodzinna, będzie obchodzony nietylko w K rak o w ie, gdzie zbiorą się ci, którym p rzypadnie w udziale zaszczyt oso­

bistego uściśnięcia dłoni czcigodnego ju b i­

lata, ale i wszędzie, gdziekolw iek biją serca i p ra c u ją m yśli nieobojętne d la spraw n a u ­ kowości polskiej. R edakcyja W szechśw iata przesyła najszanow niejszem u n e s t o r o w i u c z o n y c h n a s z y c h swoje serdeczne ży­

czenia d ługich la t w zdrow iu i pomyślności n a chw ałę k ra ju i nauki, na pożytek i zbu do ­ w anie współczesnych i potom nych.

Wiadomości bibliograficzne.

— m/i. Olof Hammarsten. L e h r b u c h d e r p h y sio - lo g is c h e n C h e m ie. W ie s b a d e n , 1891, s tr . 425. C e­

n a 11 m a r e k 50 fenigów .

A u to r j e s t p ro fe s o re m w U p sa li i n a p o lu c h e ­ m ii fizy jo lo g iczn ej zaszc zy tn ie je s t z n a n y . S zw edz­

k i o r y g in a ł n in ie js z e j k sią ż k i w y szed ł ju ż w dw u w y d a n ia c h ; o b e c n ie sa m a u to r w y d a je swe d zieło p o n ie m ie c k u . Z ap o z n aw sz y c z y te ln ik a w p i e r w ­ szym ro z d z ia le z z a s a d n ic z e m i z ja w is k a m i c h em i- c z n e m i z a c h o d z ą c e m i w ży w ej p r z y ro d z ie , w n a ­ s tę p n y c h c z te r n a s tu ro z d z ia ła c h H a m m e rs te n w y ­ k ła d a : o c ia ła c h b ia łk o w y c h , k o m ó rce z w ierz ęc ej, k r w i, lim fie, w ą tro b ie , o p ro c e sie tra w ie n ia , o t k a n ­ k a c h łą c z n y c h , m ię śn ia c h , m ó zg u i n e rw a c h , o o r ­ g a n a c h ro z ro d c z y c h , o m le k u , o sk ó rz e i je j w y ­ d z ie lin ie , o m o cz u i w re sz c ie o p rz e m ia n ie m ate - r y i p r z y ro z m a ite m p o ży w ien iu i o p o trz e b ie po-

(13)

k a rm ó w . K s ią ż k a m a n a celu b y ć p o d rę cz n ik ie m d la u c z ą c y c h się c h e m ii fizy jo lo g iczn e j, w o ln ą j e s t ' p rz e to o d w szelk ieg o b a la stu k ry ty c z n e g o i ró ż n i się te in od o b szern iejszeg o z n ac zn ie d z ie ła H oppe- S e y lera ; d alej u w zg lęd n ia m e to d y b a d a n ia , p o m i­

j a ją c n a to m ia s t o gólniejsze p o g ląd y i z w iąz ek c h e ­ m ii fizyjologicznej z in n e m i n a u k am i, co ró ż n i j ą od d z ie ła B ungego; w reszcie stoi n a w ysokości dzi­

sie jsze g o s ta n u w iedzy i p rz y ta c z a n ajn o w sze p o ­ stę p y , czem p rzew y ższa sta rsz e d z ie ła K iihnego i G orup B e san eza. JeB tto n a b y te k n ie z m ie rn ie c e n ­ n y i u c z ą c y m się p rz y n ie sie n ie w ą tp liw ie w ielką korzyść.

— sd. Sta n isła w M ałyszczycki. M ły n arstw o z b o ­ żow e, o p r a c o w a ł... in ż y n ie r-m e c h a n ik . T o m I, 8°, s t r . 728 ze 180 d rz e w o ry ta m i i 9-m a ta b lic a m i w o d d z ie ln y m a tla sie . W a rs z a w a , n a k ła d e m „ A r- k o n ii“ . S k ła d g łó w n y w k się g a rn i G e b e th n e ra i W olffa, 1890.

P ra w d z iw ą ra d o ś c ią p rz e ją ć w in ien k ażd eg o m i­

ło ś n ik a lit e r a t u r y k ra jo w e j w id o k te g o o b sz e rn e g o d z ie ła , św iad cząceg o o n ie z m ie rn e j p rao o w ito ści i w ie lk iem o c zy tan iu z am iło w an e g o w sw ym fa c h u a u to r a o ra z o g o d n e j n a śla d o w n ic tw a ofiarności s to w a rz y s z e n ia m ło d zieży p olsk iej „ A rk o n ija “ w R y ­ d z e, k tó r e p o n io sło z n ac zn e k o szty n a k ła d u . D zie­

ło to sta n o w i, rz e c m o żn a , z jaw isk o w n asz ej lit e ­ r a tu r z e te c h n ic z n e j. P la n p r a c y p o m y ś la n y je s t n a s z e ro k ą skalę. L e ż ą c y p rz e d n a m i to m I o b e j­

m u je d w ie części: p ierw szą o p rz e m y śle m ły n a r ­ sk im w o g ó ln y m z a ry sie , d ru g ą o m a szy n a ch ro z- d ra b ia ją c y c h . T o m I I o b ją ć m a rzecz o m as zy ­ n a c h czy szczący ch i g a tu n k u ją c y c h , o sy s te m a c h m ie le n ia i b u d o w n ic tw ie m ły n ó w o ra z sło w n ik m ły ­ n a r s k i. W y k ła d ja s n y i w y c z e rp u ją c y , z aw ie ra o b fito ść w iad o m o ści h is to ry c z n y c h , p r a k ty k ę i teo - r y ją tra k to w a n y c h p rz e d m io tó w w raz z w yw odam i m a te m a ty c z n e m i, g d z ie te g o p o trz e b a . W iad o m o - ' śc i d o ty c z ą c e dziejów ro ły n a rs tw a w P o lsce oraz p rz e d s ta w ia ją c e o b ecn y sta n tej g a łę zi p ro d u k c y i p ra c o w ic ie z e b ra n e . A u to r z a s ta n a w ia się n a d p rz y c z y n a m i n isk ieg o s ta n u m ły n a rs tw a u n as, w sk az u je ś ro d k i z a ra d cz e i g o rąco n a w o łu je do p o d ź w ig n ię c ia tej w ażn ej gałęzi p ro d u k c y i.

K o ń czy m y tę k ró tk ą w zm ia n k ę b ib lio g ra fic z n ą , w y ra ż a ją c ż y cz en ie , b y to m I w a żn y i c iek aw y n ie ty lk o d la sp e c y ja lis tó w , ro ssz e d ł się ja k n a jp rę - d z e j, c o b y p rz y sp ies zy ło u k a z a n ie się to m u II, do k tó reg o , j a k się zdaje, a u to r g ro m ad z i ju ż m atę r y ja ły .

KROMKA NAUKOWA.

— s h Pozorna chw iejnośó osi ziem skiej. W o sta ­ tn im n u m e rz e z r. z. naszego pism a p o d a ł p. K o­

w alczy k w iad o m o ść o o b se rw a c y ja c h , k tó re p o ­

tw ie rd z iły d aw n e spo strzeżen ia , że szerokość gieo- g ra fic zn a m iejsc n a ziem i u leg a pew nej zm ienno­

ści p e ry jo d y c z n e j, w g ra n ic a c h z resztą doayó szczu­

płych. Z m ie n n o ść t a pochodzić m o że b ąd ź od isto tn e j c h w iejn o śei w p ołożeniu osi ziem sk iej, a tem sam em i ró w n ik a , do k tó re g o się szerokości gieo g raficzn e odnoszą; b ą d ź też w y ja śn ić się m oże p rzez w p ły w re fra k o y i, czyli z ałam a n ia , jak ie m u ulegają p ro m ie n ie w p rzeb ieg u p rzez a tm o sfe rę.—

O statni te n p o g ląd p o tw ie rd z a o b e cn ie Dom La~

m ey , p o w o łu ją c się w szakże n a no w y c zy n n ik , a m ia n o w ic ie n a p rz y p ły w y i odpły w y a tm o sfe ­ ry c zn e. W a rs tw y bow iem p o w ie trz a, o ta c za jąc e b ry łę ziem ską, n ie m o g ą się u trzy m y w a ć n a s ta ­ tec zn y m poziom ie, n ie ty lk o z pow o d u n ie je d n o ­ stajn eg o ro s k ła d u te m p e ra tu r y , a le n a d to i dla p o łą c zo n y c h d z ia ła ń sło ń c a i k sięży ca, k tó ry c h p rz y c ią g a n ie pow odow ać w in n o w oceanie a tm o ­ sfe ry cz n y m isto tn e p rz y p ły w y i odpływ y. R u ch y te zależą o d w yso k o ści słońca i k siężyca, a tak że od ich odleg ło ści; sp ro w ad za to zate m ro z m a itą r e fr a k c y ją gw iazd, o b serw o w an y ch w skroś atm o ­ sfery, a s tą d i szero k o ść g ieo g ra ficzn a, k tó r ą n a p o d staw ie ty c h o b serw acy j o c en ia m y , ulegać m usi c ią g łej zm ianie. Otóż, Dom L am ey w yk azu je, że zm ian y szerokości, zaobserw ow ane w P o tsd am ie i w P a ry ż u , w c ią g u ró żn y ch m iesięcy ro k u , p rz e d s ta ­ w ia ją u d e rz a ją c ą zgodność z d a n em i, k tó ry c h w iel­

kość od p rzy p ły w ó w i odpływ ów a tm o sfe ry cz n y c h zależeć m o że ; skąd w nosi, że ru c h y te p o w ie trza w y s ta rc z a ją d o w y ja ś n ie n ia p o z o rn e j ch w iejn o ści osi z iem sk iej. O bserw acyje n a s tę p n e b ę d ą m o g ły p o g ląd te n p o tw ie rd z ić , je ż e li się n p . okaże, że p rz y szczególnie w ielk ich p rz y p ły w a c h p o w ie trz ­ n y c h z ac h o d zą też i zn aczn e o d stęp stw a w sz e ro ­ ko ści g ieo g ra ficzn ej. D o d ać tu w p raw d zie n ależy , że co do sam ego is tn ie n ia p rzy p ły w ó w i o d p ły ­ wów w o cean ie a tm o sfery czn y m n iem a zu p ełn ej zgody, ch o ciaż o rz e c z y te j du żo ju ż praw iono;

D om L am ey w szakże tw ie rd z i, że od lat p ię tn a ­ stu z e b ra ł z n ac zn ą liczbę n o ta t i d o strz eż eń , k tó re p rz e k o n y w a ją stanow czo, że ru c h y ta k ie rz e ­ czy w iście w atm o sferze zachodzą. B ra k ty lk o cza­

su n ie dozw olił d o tą d a u to ro w i m a te ry ja łu teg o n a le ży c ie opracow ać. (Com p. re n d ., t. III, N r 20).

— sk. Magneto-optyczne wzbudzanie elektryczności.

N ied aw n o z a p ro p o n o w a ł p. S ch o en tjes do św iad cze­

nie, m a ją c e n a celu o d w ró c en ie sław n eg o sp o strz e ­ ż en ia F a r a d a y a o sk rę c a n iu p łaszczy zn y p o lary - zacy i p o d w p ły w em m ag n e ty zm u i p rą d ó w e le k ­ try c z n y c h . S koro ' bow iem p r ą d y e le k try c z n e p o ­ w o d u ją s k rę c a n ie p łaszczy zn y p o la ry z a c y i, to w in ­ n o w y s tą p ić i z ja w isk o o d w ro tn e; je ż eli m ia n o w i­

cie p łasz c zy z n a p o la ry z a c y i p ro m ie n ia św iatła, p rz e b ie g a ją c e g o p rzez r u r ę n a p e łn io n ą sia rk ie m i w ęgla, o b ra c a się szy b k o w je d n ę i d ru g ą stro n ę , w ta k im ra z ie w d ru c ie ob ieg ający m r u r ę tę spi- I ra ln ie , p o w in n y p o w staw ać p r ą d y p rz e m ie n n e ,

| p rz e b ie g a ją c e w je d n ę i d ru g ą stro n ę . T en że sam

! pom ysł p o w ziął też p. S heldon i u rz e c zy w is tn ił go

^ d ośw iadczalnie. R u ra m o sięż n a, o to czo n a d ru te m

Cytaty

Powiązane dokumenty

Sam proces wywoływania daje się w taki sposób wyjaśnić, że wywoływacz nie działa na ziarna nieoświetlone; redukuje zaś tylko te miejsca, gdzie zarodki z

Natychmiast gasną wszystkie j lampy, co jest dowodem, że prąd przepłynął w przeważnej części przez wstęgę, a fakt ten daje się objaśnić tylko wtedy,

Stańmy w kierunku linij sił w ten sposób, żeby biegły one od dołu ku górze (od stóp ku głowie) i patrzmy na poruszający się przewodnik : jeżeli się on

dził po mistrzowsku. Utleniając cy- mol, Nencki zauważył już wtedy ciekawą bardzo różnicę, źe w organizmie utlenia się naprzód grupa propylowa a dopiero

grzewa się przytem wcale; widocznie więc energia chemiczna danej reakcyi w ogniwie nie objawia się w postaci energii termicz nej, lecz przemienia się w energią

Czwarty z wymienionych pasów żył, dla produkcji złota ważny bardzo, położony na wschodniej pochyłości Sierra Newady, jest w bezpośrednim związku ze skałami

skim zawartość krzemu i glinu, lecz przekonali się wkrótce, że te domieszki nie są przyczyną osobliwych własności tej stali. Zajęli się przeto ci uczeni

Trzecie wreszcie obszerne dzieło drukuje się dopiero, więc nie je st jeszcze własnością powszechną, a jak o treścią sięgające daleko poza okulistykę i poza